Luca. Biblioteczka przygody. Disney Pixar -  - ebook

Luca. Biblioteczka przygody. Disney Pixar ebook

4,5

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Powieść dla dzieci Luca, powstała na motywach filmu o tym samym tytule, przenosi nas do jednego z uroczych miasteczek Riwiery Włoskiej, które staje się scenerią niezapomnianych wydarzeń. Gwarne życie piazza, smakowite makarony, przejażdżki na skuterze, emocjonujące przygody i najlepszy przyjaciel u boku… Czegóż chcieć więcej? Dobrą zabawę może jednak popsuć głęboko skrywany sekret: tytułowy bohater jest morskim stworem, który kryje się pod powierzchnią wody. Jego pojawienie się, wraz z przyjacielem, w świecie ludzi musi rodzić nieporozumienia. Próba ich przezwyciężenia, konfrontacja z nieznanym, konieczność zmierzenia się z własną innością niesie cenną lekcję: tolerancji, otwartości, dojrzałości i prawdziwej przyjaźni. W efekcie Luca staje się powieścią o dorastaniu. Umieszczona w książce wkładka z ilustracjami pozwoli dłużej pozostać z bohaterami tej ekscytującej historii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 122

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (31 ocen)
19
7
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zosiakaczor

Dobrze spędzony czas

Czy tylko dla mnie to ma vibe Arystotelesa i Dante?
30
iCate0

Całkiem niezła

Zdecydowanie większą frajdę takie książki sprawiały mi, gdy byłam mała! Historia fajna, ale jeśli widziało się film nie wnosi absolutnie nic do życia. Trochę zmarnowany czas, ale na pewno dzieciakom by się spodobała, bo Luca to cudowna historia. Tyle że niedawno widziałam film, więc... nudno wyszło :)
10
oceanczasu1

Nie oderwiesz się od lektury

Super.
01
Antwerpen

Nie oderwiesz się od lektury

Super👍
01

Popularność



Kolekcje



Pro­log

Pro­log

Słuchaj, Tom­maso… czy my naprawdę musimy łowić w pobliżu wyspy?

Gia­como przy­glą­dał się sta­rej mapie roz­ło­żo­nej na stole w kabi­nie małego kutra rybac­kiego. Robiło się późno, a niebo było czarne jak smoła. Kuter wypły­wał coraz dalej w morze, a mia­steczko Por­to­rosso z każdą chwilą sta­wało się coraz mniej­sze.

– E tam, za bar­dzo prze­ży­wasz – odpo­wie­dział Tom­maso, pro­wa­dząc ich łódź w ciemną noc. Był dużo star­szy od Gia­coma i zde­cy­do­wa­nie mniej się przej­mo­wał. Panu­jącą wokół ciszę zakłó­cały jedy­nie ich głosy oraz dźwięki popo­wych pio­se­nek wydo­by­wa­jące się z prze­no­śnego gra­mo­fonu.

Gia­como stał pochy­lony nad ilu­stro­waną mapą Morza Ligu­ryj­skiego i zachod­nich Włoch i z napię­ciem wpa­try­wał się w rysunki mor­skich potwo­rów i innych prze­ra­ża­ją­cych stwo­rzeń. Był wśród nich zło­wiesz­czy kra­ken z plą­ta­niną macek i zim­nym, pustym spoj­rze­niem. Gia­como wska­zał pal­cem punkt opi­sany ISOLA DEL MARE, przy któ­rym olbrzymi mor­ski wąż prze­bi­jał się przez kadłub sta­rego okrętu, a syrena przy­glą­dała się mu z omy­wa­nych falami skał.

– No nie wiem – powie­dział Gia­como nie­pew­nie. – A co, jeśli te wszyst­kie opo­wie­ści to prawda?

– Daj spo­kój! – żach­nął się Tom­maso. – Naprawdę wie­rzysz w mor­skie potwory?

Gia­como wzru­szył ramio­nami.

– Sporo dziw­nych rze­czy widy­wano w tych wodach… – zawie­sił głos.

Tom­maso zmarsz­czył czoło.

– To tylko bajki. Bujdy, które mają nas znie­chę­cić do zapusz­cza­nia się w rejony naj­lep­szych łowisk – obsta­wał przy swoim.

– Ale… – zaczął znów Gia­como.

– Wszystko będzie dobrze. Non pre­oc­cu­pare ti1 – prze­rwał mu Tom­maso.

Po tych sło­wach wyłą­czył sil­nik i kuter dry­fo­wał przez chwilę, aż w końcu zatrzy­mał się pośrodku ciem­nych wód.

Szy­ku­jąc się do połowu, Tom­maso zdjął z gra­mo­fonu płytę z ostat­nimi prze­bo­jami i zastą­pił ją nagra­niami ope­ro­wymi.

– No, od razu lepiej – mruk­nął.

Uwiel­biał słu­chać muzyki ope­ro­wej – peł­nych emo­cji arii i zawi­łych instru­men­ta­cji. Tylko taka muzyka nada­wała się na oprawę wie­czoru spę­dza­nego na otwar­tym morzu.

Kuter zbli­żył się do pod­ska­ku­ją­cej na falach boi, do któ­rej była przy­cze­piona sieć.

Jak się oka­zało, męż­czyźni nie byli jedy­nymi isto­tami, które tego wie­czoru zna­la­zły się w tym miej­scu.

Coś zwin­nego i gib­kiego bez­gło­śnie prze­my­kało wśród fal, umy­ka­jąc ich wzro­kowi.

W jed­nej chwili taflę wody prze­cięła płe­twa i znów w mgnie­niu oka znik­nęła w czar­nej toni.

Tom­maso zasłu­chał się w dźwięki swo­jej ulu­bio­nej opery i nie widział ciem­nej ręki, która po dru­giej stro­nie kutra wychy­nęła z głę­bin i prze­cięła linę, na któ­rej z burty zwi­sała inna boja. Po chwili ręka i boja znik­nęły w morzu.

Męż­czyźni, sku­pieni na sieci, nie zda­wali sobie sprawy, że jakiś tajem­ni­czy stwór sięga po kolejne przed­mioty z ich łodzi: klucz fran­cu­ski, szklankę, a nawet talię kart.

W pew­nym momen­cie Gia­co­mowi wydało się, że sły­szy jakiś odgłos. Odwró­cił głowę. Mógłby przy­siąc, że w mro­kach nocy dostrzegł mor­skiego potwora wynu­rza­ją­cego się spo­śród fal! A do tego potwór ów się­gał po… gra­mo­fon!

– AAAAAAA! – wrza­snął. – Co TO było?

– Och! Per mille sar­dine!2 – burk­nął Tom­maso z poiry­to­wa­niem.

Skryta w ciem­no­ści postać zanur­ko­wała z powro­tem pod wodę i popły­nęła pro­sto w stronę liny ryba­ków. Czym­kol­wiek była, zaplą­tała się w nią.

Męż­czyźni spo­strze­gli to i zaczęli cią­gnąć.

– Tira, tira!3 – wołał Tom­maso.

Kuter prze­chy­lił się i nagle z wody wyło­nił się mor­ski potwór o błysz­czą­cych oczach. Gia­como i Tom­maso wrza­snęli ze stra­chu.

Coś prze­cięło linę, a rybacy zato­czyli się, strą­ca­jąc gra­mo­fon za burtę, pro­sto do morza.

Drżącą ręką Gia­como się­gnął po har­pun i cisnął nim w wodę.

– Spu­dło­wa­łeś! – syk­nął Tom­maso. – Płyńmy stąd, zanim po nas wróci!

– Mówi­łem ci, że ist­nieją! – wark­nął Gia­como.

– Co za potwór – szep­nął Tom­maso, który poczuł, jakby dry­fo­wał w morzu wła­snego stra­chu. – Prze­ra­ża­jący…

Sie­dzieli w mil­cze­niu, patrząc, jak gra­mo­fon powoli znika w mor­skiej toni.

Roz­dział pierw­szy

Roz­dział pierw­szy

Aaaaaaa!

Ten roz­dzie­ra­jący krzyk nie wyrwał się z piersi żad­nego z prze­ra­żo­nych ryba­ków. Docho­dził z mor­skich głę­bin. A kon­kret­nie z ust dwu­na­sto­let­niego mor­skiego potwora Luki Pagura.

Wła­śnie opadł na dno i wylą­do­wał u wrót pod­wod­nej stajni. Były sze­roko otwarte, a w środku żywego ducha.

Nale­żące do jego rodziny stadko, które powinno znaj­do­wać się w zagro­dzie, pły­wało dookoła, poże­ra­jąc wszystko w zasięgu wzroku.

– Ryby ucie­kły! – zawo­łał Luca. – Ryby ucie­kły!

Jedna z nich prych­nęła.

– Cate­rina! Pocze­kaj! – zawo­łał Luca.

Ale Cate­rina pędziła przed sie­bie. Potwór rzu­cił się w pogoń, mija­jąc po dro­dze wła­ści­ciela sąsied­niego gospo­dar­stwa, który kar­mił swoje kraby.

– Dzień dobry, panie Bran­zino… – przy­wi­tał się Luca w pośpie­chu.

– Ach! – zawo­łał pan Bran­zino, wyrwany z zamy­śle­nia. – Cześć, Luca.

– … i prze­pra­szam – dodał mło­dzie­niec, mocu­jąc się ze swoją rybą. – Jak się miewa pani Bran­zino?

Cate­rina pły­nęła dalej i Luca pospie­szył za nią, nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź. Minął inną sąsiadkę, panią Gam­be­retto.

– Prze­pra­szam – ode­zwał się uprzej­mie. – Czy nie widziała pani przypa…

– Tak – prze­rwała mu pani Gam­be­retto chłodno i odwró­ciła głowę, wska­zu­jąc Luce jego rybę pod­sku­bu­jącą ją od tyłu.

Luca zachi­cho­tał ner­wowo i szybko chwy­cił nie­sforne zwie­rzę.

Ale po chwili kolejna ryba poczuła zew wol­no­ści. Tym razem był to Giu­seppe. Luca spo­strzegł, jak pędzi na szczyt wznie­sie­nia, kie­ru­jąc się ku powierzchni morza.

– Giu­seppe! Wra­caj tu! – zawo­łał.

Rzu­cił się na ucie­ki­niera i zła­pał go, ale ten wyrwał mu się i pognał dalej. Luca jed­nak nie zamie­rzał się pod­da­wać. Ści­gał go i ści­gał, aż w końcu udało mu się przy­szpi­lić Giu­seppe.

– Chcesz pry­snąć jak twój kum­pel Enrico? – spy­tał. – Lepiej to sobie prze­myśl. Bo Enrico albo jest mar­twy, albo… pływa tam gdzieś. I odkrywa świat…

Luca zawie­sił głos, wyobra­ża­jąc sobie, jak mogłoby wyglą­dać takie odkry­wa­nie świata.

Po chwili wyrwał się z zamy­śle­nia.

– … ale sta­wiam na to, że jest mar­twy! – dokoń­czył.

Z Giu­seppe pod pachą dołą­czył do reszty stada i szybko prze­li­czył ryby.

– Uff, są wszyst­kie – wes­tchnął.

Nagle spo­strzegł, że jedna z nich uśmie­cha się tajem­ni­czo.

– Mona­lisa? Co to za uśmiech? – spy­tał.

Mona­lisa wpa­try­wała się w niego, a z jej pyska wypły­nęła mniej­sza ryba.

– Masz tam kogoś jesz­cze? – spy­tał Luca.

Z pyska wypły­nęło kilka kolej­nych ryb.

Luca tak sku­pił się na Mona­li­sie, że przez dobrą chwilę nie zauwa­żył, jak Giu­seppe ukrad­kiem oddala się od reszty stada.

– Giu­seppe! – krzyk­nął w końcu z roz­draż­nie­niem. – O czym wła­śnie roz­ma­wia­li­śmy? Giu­seppe!

Ale ryba pły­nęła dalej.

– No dobrze – powie­dział Luca, siląc się na entu­zjazm. – W takim razie ruszamy!

W końcu udało mu się popro­wa­dzić stadko drogą mean­dru­jącą mię­dzy gospo­dar­stwami. Jego sąsie­dzi uwi­jali się na swo­ich polach.

– Dzień dobry, panie Gam­be­retto! – przy­wi­tał się Luca. Miał nadzieję, że pani Gam­be­retto nie opo­wie­działa mężowi o rybie, która pró­bo­wała ją pod­sku­by­wać.

– Dzień dobry! – odpo­wie­dział pan Gam­be­retto z uśmie­chem.

Uff.

– Dzień dobry, pani Ara­go­sta! – zawo­łał Luca kawa­łek dalej.

– Cześć, Luca!

– Dzień dobry, Luca – krzyk­nęła pani Mer­luzzo.

– Dobry, dobry – dodał pan Mer­luzzo.

Luca uśmiech­nął się i poma­chał do nich.

– Dzień dobry!

Młody potwór kie­ro­wał się ku ogro­dzo­nemu pastwi­sku nale­żą­cemu do jego rodziny i zaga­niał w jego stronę swoją trzódkę. Gdy dotarli przed furtkę, zatrzy­mał ryby i zaj­rzał do środka.

– W porządku, droga wolna – oświad­czył, a stadko wpły­nęło do zagrody. – Daj­cie znać, gdy­by­ście cze­goś potrze­bo­wały… Jakieś życze­nia? – Ryby wpa­try­wały się w niego tępo. – Nie? No dobrze!

Luca zary­glo­wał furtkę i roz­siadł się na pobli­skiej skale. Wypu­ścił bańkę powie­trza i patrzył, jak odpływa, lecz po chwili jego wzrok znowu przy­kuła jedna z ryb. Trą­cała coś.

– Giu­seppe – rzu­cił ostrze­gaw­czo Luca i zbli­żył się, żeby spraw­dzić, co zain­te­re­so­wało jego pod­opiecz­nego. Nie miał poję­cia, że patrzy na budzik, który poprzed­niej nocy wypadł z kutra ryba­ków. Widział przed sobą tylko tajem­ni­czy okrą­gły przed­miot. Nagle przed­miot ów zaczął dzwo­nić, a Luca wpadł w panikę, nie mając poję­cia, co robić. Uspo­koił się dopiero, gdy znów zapa­dła cisza.

– O rety! – mruk­nął. Jego spoj­rze­nie ponow­nie powę­dro­wało ku powierzchni. Prze­ni­kały przez nią jasne pro­mie­nie roz­świe­tla­jące cie­płym bla­skiem całe wodne wło­ści.

Luca opu­ścił wzrok i rozej­rzał się po mor­skim dnie. W oddali dostrzegł uno­szący się pro­sto­kąt z dziw­nymi znacz­kami. Była to jedna z kart z talii nale­żą­cej do dwójki ryba­ków. Luca pod­niósł ją i przyj­rzał się jej z zachwy­tem. Był pod­eks­cy­to­wany.

Zaczął krą­żyć i wkrótce spo­strzegł leżący nie­opo­dal błysz­czący klucz fran­cu­ski. Ale zanim zdą­żył do niego pod­pły­nąć, roz­le­gło się dud­nie­nie, a po powierzchni prze­mknął jakiś cień.

Luca aż krzyk­nął z prze­ra­że­nia.

– Potwory lądowe! – zawo­łał, ner­wowo roz­glą­da­jąc się za rybami. – Wszy­scy pod skałę!

W pośpie­chu zapę­dził swo­ich pod­opiecz­nych do nie­wiel­kiej groty. Przy­cup­nęli tam str­wo­żeni, cze­ka­jąc, aż intruzi znikną w oddali. Luca w mil­cze­niu patrzył na prze­su­wa­jący się w górze kształt. Przez moment zasta­na­wiał się, jak by to było zary­zy­ko­wać, wysta­wić głowę ponad taflę wody i wresz­cie zoba­czyć, jak wygląda świat lądo­wych potwo­rów.

– Luca! – Z zamy­śle­nia wyrwał go głos mamy. – Obiad gotowy!

– Już płynę! – zawo­łał Luca i wetknął dziwne zna­le­zi­ska pod kamień. A potem chwy­cił laskę paster­ską i zaczął pro­wa­dzić swoje stadko z powro­tem do domu.

– No chodź­cie – powie­dział. – Czas wra­cać.

– Spóź­ni­łeś się całe dwie minuty! – oświad­czyła Daniela, mama Luki. Cze­kała na niego przed drzwiami. – Widzia­łeś łódź? Ukry­łeś się?

– Tak, mamo – odpo­wie­dział Luca tonem, który zdra­dzał, że wypo­wia­dał te słowa już tysiące razy.

– Bo gdyby zoba­czyli choćby koniu­szek two­jego ogona… Myślisz, że przy­pły­wają tu w poszu­ki­wa­niu nowych przy­ja­ciół? Hm? Ścią­gają tu na poga­duszki? Nie! Zja­wiają się tu, żeby mor­do­wać. Chcę tylko, żebyś zda­wał sobie z tego sprawę. – Daniela wyrzu­ciła z sie­bie potok słów bez jed­nej prze­rwy na oddech.

– Dzięki, mamo – mruk­nął Luca.

Wpły­nęli do domu, a Daniela nie prze­sta­wała mówić.

– Gdy byłam dziec­kiem, nie­kiedy przez dłu­gie tygo­dnie nie poja­wiała się ani jedna łódź – cią­gnęła. – I wiedz jesz­cze jedno – w tam­tych cza­sach nie było mowy o sil­ni­kach! Zamiast tego był spo­cony potwór lądowy, który machał wio­słem!

Luca spoj­rzał na bab­cię sie­dzącą przy kuchen­nym stole. Daniela popły­nęła, żeby dokoń­czyć przy­go­to­wy­wa­nie obiadu.

– Cześć, bab­ciu – przy­wi­tał się Luca.

– Cześć, bąbelku – odpo­wie­działa bab­cia.

Tym­cza­sem tata Luki, Lorenzo, pochy­lał się nad swo­imi uko­cha­nymi kra­bami wysta­wo­wymi. Wła­śnie puco­wał nakra­piany pan­cerz jed­nego z nich.

– Luca! – zawo­łał. – Popatrz na Donnę Krab­cię. Zrzuca pan­cerz. Czy nie jest cudowna? Takiej czem­pionki morze jesz­cze nie widziało…

Luca zer­k­nął na kraba.

– No, faj­nie – odpo­wie­dział, uda­jąc zain­te­re­so­wa­nie. Spoj­rzał pro­sto w osa­dzone na czół­kach oczy, a stwo­rze­nie natych­miast wysta­wiło szczypce i przy­brało pozę, jakby szy­ko­wało się do ataku!

– Hej, hej, hej! – zawo­łał Lorenzo. – Nie patrz jej w oczy!

– Prze­pra­szam – mruk­nął Luca.

– I nie prze­pra­szaj! – dodał zaraz Lorenzo. – Ona świet­nie wyczuwa każdą oznakę sła­bo­ści.

Donna Krab­cia uszczyp­nęła Lucę.

– Auć! – zawo­łał.

Mama uwol­niła jego ucho od szczy­piec i popro­wa­dziła go do stołu.

– Chodź, zjedz coś – powie­działa, po czym zwró­ciła się do męża. – Lorenzo, lepiej, żeby­śmy w tym roku poko­nali tych Bran­zi­nów pod­czas pokazu. Wszy­scy myślą, że Bianca Bran­zino jest taka wspa­niała z tymi swo­imi nagra­dza­nymi kra­bami i talen­tem do naśla­do­wa­nia del­fi­nów. Pro­szę was! Też mi talent! Każdy to potrafi.

Luca pod­niósł głowę znad tale­rza, gdy jego mama zaczęła paro­dio­wać Biancę Bran­zino i jej del­fi­nie odgłosy:

– AAAKI­KI­KI­KIKI! Łatwi­zna!

– Ja tam nie rozu­miem, dla­czego del­finy w ogóle wydają takie dźwięki. No wie­cie, mogłyby nor­mal­nie poga­dać, nie? – ode­zwał się Lorenzo.

Pod­czas gdy Daniela i Lorenzo roz­pra­wiali na temat Bran­zi­nów i del­fi­nów, bab­cia zauwa­żyła, że Luca jest wyjąt­kowo mil­czący.

– Luca, coś cię gry­zie? – spy­tała.

– T-tak tylko myśla­łem – zająk­nął się Luca. – Tak się zasta­na­wia­łem… skąd biorą się łodzie?

Tata, który wła­śnie wziął do ust kęs jedze­nia, zakrztu­sił się i wypluł je, aż pole­ciało na drugi kra­niec stołu. Mama wytrzesz­czyła oczy.

– Z mia­sta potwo­rów lądo­wych – wyja­śniła bab­cia. – Tuż nad powierzch­nią. Kie­dyś ogra­łam tam jed­nego faceta w karty.

Tym razem to Luca wytrzesz­czył oczy ze zdu­mie­nia.

Daniela i Lorenzo zaczęli dawać babci gorącz­kowe znaki, bez­gło­śnie bła­ga­jąc ją, żeby skoń­czyła temat, ale bab­cia albo tego nie widziała, albo miała ich w nosie.

– Mamo! Co robisz? – spy­tała Daniela przez zaci­śnięte zęby.

– Jest już wystar­cza­jąco duży, żeby się o tym dowie­dzieć – odparła bab­cia, wzru­sza­jąc ramio­nami.

– Byłaś na powierzchni? – spy­tał Luca z nie­do­wie­rza­niem. – I… prze­mie­ni­łaś się?

– Nie! Nie. Dość tego! Temat skoń­czony! – zawo­łała Daniela.

– Byłem tylko cie­kawy…

– Tak, a cie­ka­wość to otwarte zapro­sze­nie do rybac­kiej sieci! – prze­rwała mu Daniela. – W tym domu nie wspo­mi­namy, nie roz­wa­żamy, nie oma­wiamy, nie kon­tem­plu­jemy powierzchni i ni­gdy, prze­nigdy się do niej nie zbli­żamy! Zro­zu­miano?

Luca chciał za wszelką cenę wysłu­chać opo­wie­ści babci o mie­ście potwo­rów lądo­wych, ale wie­dział, że mama nie da się prze­ko­nać.

– Tak, mamo.

– Masz. – Daniela wrę­czyła mu prze­ką­skę na deser. – A teraz wra­camy do roboty.

Musiała jed­nak dostrzec w oczach syna błysk zawodu, bo dodała:

– Hej, spójrz na mnie! Wiesz, że cię kocham, prawda?

– Wiem, mamo – odpo­wie­dział Luca i wypły­nął z domu, roz­my­śla­jąc o świe­cie nad powierzch­nią morza.

Roz­dział drugi

Roz­dział drugi

Luca popły­nął z powro­tem na pola z laską paster­ską w dłoni. Lśniący klucz leżał w tym samym miej­scu. Chło­pak pod­niósł go i obej­rzał, wzdy­cha­jąc głę­boko. Nagle jego wzrok przy­kuł inny przed­miot migo­czący nie­opo­dal. Luca pod­pły­nął bli­żej i jego oczom uka­zała się szklanka.

Chwy­cił ją, pod­niósł do twa­rzy i zaczął obra­cać. Odkrył, że jej spód powięk­sza rze­czy, które znaj­dują się w oddali.

I w ten spo­sób dostrzegł coś jesz­cze! Zain­try­go­wany ruszył pędem w tam­tym kie­runku. Po chwili zna­lazł się tuż obok drew­nia­nej skrzynki z wiel­kim meta­lo­wym kie­li­chem. Potwory lądowe nazy­wają to coś gra­mo­fo­nem, ale Luca oczy­wi­ście o tym nie wie­dział.

Zaafe­ro­wany zna­le­zi­skiem, nie zauwa­żył, że coś go obser­wuje.

Coś w ska­fan­drze z har­pu­nem w dłoni…

Nurek!

Nurek był już na odle­głość del­fina, gdy Luca znie­nacka odwró­cił się, dostrzegł go i wrza­snął.

Rzu­cił się do ucieczki, ale w panice wpadł na skałę i upu­ścił swoją laskę.

– Buu – ode­zwał się nurek i zdjął hełm. Luca nie posia­dał się ze zdu­mie­nia – pod heł­mem krył się zwy­kły potwór mor­ski, chło­pak mniej wię­cej w jego wieku. – Wszystko w porzą­siu – powie­dział. – Nie jestem lądowy.

– Och! – Luca ode­tchnął i zaśmiał się ner­wowo. – Co za ulga.

– Trzy­maj – chło­pak wci­snął mu do ręki har­pun.

– Ee… – Luca chwy­cił go nie­zgrab­nie. Nie czuł się z nim kom­for­towo. Patrzył, jak nie­zna­jomy z wysił­kiem zdej­muje z sie­bie ska­fan­der i zaczyna zbie­rać wszyst­kie ludz­kie przed­mioty poroz­rzu­cane po mor­skim dnie, w tym gra­mo­fon. – Miesz­kasz gdzieś w oko­licy?

– Zna­czy się tutaj? O nie, nie, nie, nie, nie – odparł chło­pak. – Przy­pły­ną­łem tu tylko po moje rze­czy.

Po czym pod­niósł laskę paster­ską Luki i zaczął się odda­lać.

– Hej! Cze­kaj! To moje! – zawo­łał Luca, rusza­jąc za nim. – Prze­pra­szam, zapo­mnia­łeś o swoim har­pu­nie i…

– A tak, dzięki – mruk­nął chło­pak i wziął od niego ostro zakoń­czony drąg. A potem wyszedł z wody z narę­czem rze­czy, wśród któ­rych była laska Luki.

Luca z wra­że­nia zanie­mó­wił. Nie mógł uwie­rzyć, że ten potwór tak po pro­stu opu­ścił morze!

Nagle zakrzy­wiona laska prze­biła powierzch­nię wody i zła­pała Lucę za szyję. Pró­bo­wał się wyrwać, ale po chwili sie­dział na gorą­cym pia­sku!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

wł. Nie martw się. [wróć]

wł. Na tysiąc sar­dy­nek! [wróć]

wł. Cią­gnij, cią­gnij! [wróć]