Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy wracasz do domu, nie spodziewasz się, że zniknęli wszyscy, których kochasz.
Michał Gryska znajduje tylko list. A w nim: reguły gry. Żeby odzyskać żonę i dzieci, musi wrócić do miejsca, o którym próbował zapomnieć – do Ińska. Tam, gdzie dwadzieścia lat temu wydarzyło się coś, co miało nigdy nie wypłynąć na powierzchnię. Ale teraz wszystko znów się budzi.
W śmiertelną rozgrywkę zostaje wciągnięta również Milena – kochanka Michała, jedyna osoba, której nie powiedział całej prawdy. Bo ta prawda boli. I może zabić.
Miasto zamienia się w planszę, jezioro znów domaga się ofiary, a stara paczka przyjaciół odkrywa, że nie wszystkie sekrety sprzed lat da się zakopać.
Ińsko pamięta. Nawet jeśli ty próbujesz zapomnieć.
Dla fanów thrillerów z duszą, emocją i tempem, które nie pozwala złapać oddechu.
Zaufaj – w tej grze nie będziesz tylko obserwatorem
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 353
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2025 URSZULA KUSZ-NEUMANN
All rights reserved / Wszelkie prawa zastrzeżone
Copyright © 2025 WYDAWNICTWO INITIUM
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja: DAGMARA ŚLĘK-PAW
Korekta: KATARZYNA KUSOJĆ
Projekt okładki, projekt typograficzny, skład i łamanie: PATRYK LUBAS
Współpraca organizacyjna: ANITA BRYLEWSKA, MAŁGORZATA SZOSTAK
Fotografia wykorzystana na okładce: ARCANGEL
Lektor audiobooka: WOJCIECH MASIAK
WYDANIE I
ISBN 978-83-68205-48-0
Wydawnictwo INITIUM
www.initium.pl
e-mail: [email protected]
facebook.com/wydawnictwo.initium
PROLOG
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
EPILOG
POSŁOWIE
Przypisy
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Wszyscy płonęli. Widziała te rozwścieczone płomienie muskające ludzkie ciała i otulające je swoim diabelskim ciepłem, by po chwili zmusić ich więzadła głosowe do potwornego, zwierzęcego krzyku, który rozrywał krtań i ranił podniebienie. Musiała uciekać, ale paraliżujący strach nie chciał ustąpić, jakby ktoś przykleił ją do posadzki i kazał patrzeć na pogorzelisko niewinnych istot. W końcu z trudem ruszyła z miejsca. Najpierw powoli, a potem coraz szybciej i szybciej. Zbiegła stromymi schodami, próbując walczyć z gryzącym dymem, który wdzierał się do jej płuc i atakował gałki oczne. Po jej rozgrzanych policzkach wartkim strumieniem płynęły łzy, a dłonie rozpaczliwie odpychały się od ścian, jakby mogły uchronić ją przed upadkiem i nadciągającym ogniem.
Oni ciągle krzyczeli; za nią, przed nią, obok niej i w jej głowie.
Potknęła się na ostatnim schodku i runęła na kolana. Obraz przed oczami się rozmył, a płuca boleśnie walczyły o każdy następny oddech, jakby nie mogły się pogodzić z faktem, że już niedługo zabraknie im tlenu. Ostatkiem sił przesunęła się do ściany naprzeciwko schodów i oparła się o nią plecami. Nagle cały korytarz wypełnił potworny wrzask. W jej stronę biegł starszy mężczyzna, którego skóra skwierczała jak świeży boczek wrzucony na patelnię, a jego rozżarzona twarz wyrażała najbardziej upiorny ból, jakiego może doświadczyć człowiek. A więc to tak wygląda piekło? –pomyślała z trwogą.
Podniosła się szybko na równe nogi. Ściany zaczęły się niebezpiecznie kołysać. Mężczyzna już nie krzyczał, leżał parę metrów przed nią, konając w konwulsjach. Jego ciało pożerały języki ognia, każdy pieprzony milimetr skóry, narządów, ścięgien i kości topił się pod ich rozgrzanym dotykiem. Choć bardzo chciała, nie miała odwagi oderwać wzroku od ognistego spektaklu, którego stała się przypadkowym widzem. Gdzieś w oddali rozległ się głośny dźwięk alarmu przeciwpożarowego. Zasłoniła usta i nos rękawem bawełnianego swetra i znów zaczęła biec. Żarówka zawieszona na suficie mignęła niewyraźnie parę razy, jakby chciała jej podświetlić drogę ucieczki. Jakiś cień mignął jej przed oczami.
– Niech mi ktoś pomoże, błagam! – wrzasnęła na całe gardło, ale po chwili jej krzyk urwał się pod naporem okropnego kaszlu, którego rzężenie ginęło w odgłosach palącego się budynku.
Poczuła dłoń na ramieniu. To była ulotna chwila, która trwała nieznośnie długo. Nagle usłyszała śmiech; gromki, szyderczy i bestialski. Rozejrzała się z przerażeniem po korytarzu, a strach przebił jej wątłe ciało na wylot. Nikogo tam nie było, nikt się już nie śmiał. Pchnęła dłonią najbliższe drzwi i na czworakach weszła do nieznanego jej pomieszczenia. Miała wrażenie, że gryzący dym był już wszędzie, a ogień gonił ją, jakby bał się, że w jakiś magiczny sposób zdoła mu uciec.
Położyła się wyczerpana na podłodze i zaczęła się modlić. Jej oddech i wyszeptywane z trudem słowa równomiernie odbijały się od ciemnych ścian. Znów usłyszała ten rechot. Nie powinna go słyszeć, tutaj nikt nie miał prawa się śmiać. Podniosła się do pozycji siedzącej i zamknęła oczy, z których nieustannie płynęły łzy przerażenia. Jej ciało mechanicznie kołysało się w przód i w tył, w przód i w tył. Po paru minutach uniosła powieki i rozejrzała się ostrożnie po pokoju. Jej uwagę przykuł jakiś dziwny kształt, więc pomału przesunęła się w jego kierunku. Wdech i wydech –powtarzała sobie w myślach. Wyciągnęła przed siebie drżącą ze strachu dłoń i dotknęła leżącego na ziemi ciała. Nagle poblask niebieskiego światła z syreny straży pożarnej wdarł się przez okna sali, rozświetlając ją na parę chwil. Na podłodze leżała kobieca postać, a jej atłasowa koszulka, która jeszcze rano była biała, teraz mieniła się odcieniami czerwieni. Ściana nad martwą kobietą spływała szkarłatną, lepką krwią od sufitu aż po podłogę. Niebywały krzyk w ciemnym pomieszczeniu rozerwał jej świat na strzępy. Osunęła się na podłogę i położyła dłoń na włosach martwej kobiety, którą tak dobrze znała. Potem zaczęła szlochać.
Nadchodził powoli – zawstydzony, niepewny i przerażający. Pożerał ludzi brnących uparcie przez jego nieskończoną otchłań. Siedzący w aucie Michał Gryska nie zwracał jednak na niego uwagi. Mrok był stałym elementem jego życia, towarzyszem podróży, a czasami nawet i upiorem, który pozbawiał go spokojnego snu. Byli jednością, mieli siebie na własność. Tak jak teraz, gdy minuty upływały jak szalone, a on siedział w samotności i bił się ze wszystkimi myślami jednocześnie. Ciemność też brała w tym udział. Zawsze była blisko.
Zgasił mruczące niewyraźnie radio i zaniósł się spazmatycznym kaszlem. Choroba, która zaatakowała jego organizm przed paroma dniami, nie chciała odpuścić. Mógł wybierać między anginą, grypą i zapaleniem płuc, ale nie musiał tego robić, ponieważ cokolwiek to było, i tak psuło mu całe urlopowe plany. Wysiadł wściekły z auta i spojrzał w okna swojego mieszkania, w którym czekała żona i dwójka dzieci. Wielu zazdrościło mu życia osobistego, wiedział o tym. Patrzyli z boku i widzieli to, co chcieli zobaczyć; piękno rodzinne w najczystszej postaci. Nie miał powodu, by narzekać, nie miał do tego prawa. Piękna żona, cudowne dzieci, do tego bliźniaki. Własne mieszkanie i stabilna praca, która może nie należała do najłatwiejszych, ale też nie było powodów do jej zmiany. Jednak każdy medal zawsze ma dwie strony. W przypadku Gryski awers mienił się prawdziwym i czystym złotem, a na rewersie odbijała się głęboko wyryta skaza i kobiece imię, którego nie dało się niczym zamazać.
Wszedł niepewnie na klatkę schodową i nacisnął przycisk, który powinien przywołać windę z dziesiątego piętra na parter, po czym oparł się zmęczony o ścianę i czekał, aż znajome piknięcie oznajmi mu, że metalowe drzwi już za chwilę się rozsuną. Kichnął raz, a potem drugi.
– Tak się kicha na kielicha! – Męski głos rozległ się za plecami Gryski, który obcierał właśnie nos rękawem kurtki. – Dobry wieczór, sąsiedzie.
– Nie wiem, czy taki znowu dobry – odpowiedział z przekąsem Michał. – Kurwa, jakieś choróbsko mnie łapie. Co jest z tą windą?
Zrobił krok w stronę przycisku i uderzył w niego z całej siły otwartą dłonią. Na wyświetlaczu niezmiennie tkwiła liczba dziesięć.
– Pewnie ten pijak z najwyższego trzyma. Coś dzisiaj namiętnie przez cały dzień wynosił z mieszkania, aż chciałem się go zapytać, czy może się nie wyprowadza. – Sąsiad Michała prychnął śmiechem na całą klatkę. – Nie zdziwiłbym się, gdyby mordował te swoje konkubiny, a potem je wynosił po kryjomu zwinięte w dywanach.
– Tomek, on nie ma siły czasami butelki z wódką otworzyć, a co dopiero babę zabić. – Gryska znów kichnął. – Dobra, nie będę tu stał do rana. Idę schodami.
– Poczekaj, idę z tobą.
Wspinali się wytrwale na czwarte piętro, przystając co parę schodków, aby złapać oddech. Michał zazwyczaj nie męczył się przy pokonywaniu paru pięter, ale dzisiaj szalejąca w jego organizmie choroba okazała się silniejsza. Sąsiad zaś z powodu widocznej nadwagi nie miał żadnego dobrego wytłumaczenia. Po prostu brakowało mu kondycji i był ulanym leniem, z czym, ku zdziwieniu wszystkich, się w pełni pogodził.
– Co się tam u was działo dzisiaj nad ranem? – wysapał Tomek. – Jak się kłócicie, to róbcie to chociaż w dzień, a nie o piątej rano.
– Coś ci się pomyliło, to nie u nas – zaprzeczył stanowczo Michał. – Byłem na dwudniowym szkoleniu.
– U was, u was, Michaś. – Tomek złapał Gryskę za łokieć, nakazując mu tym samym, aby się zatrzymał. – Posłuchaj. Ja też się kiedyś kłóciłem ze swoją starą i wiem, że czasami ciężko jest utrzymać nerwy na wodzy, jak cię babsko do szewskiej pasji tym swoim marudzeniem doprowadza. Ale macie w domu dwójkę fajnych dzieciaków. Nie róbcie im tego, nie pozwólcie, aby jeszcze kiedykolwiek przez was płakały.
– Tomek…
Chciał przerwać ten niezrozumiały potok słów, którymi zaszczycił go sąsiad, ale zrezygnował. Coś podświadomie nakazało mu to zrobić. Nie mówić, nie dopytywać, nie tłumaczyć. Tomek się pomylił, tego Gryska był pewny. Nie mógł kłócić się z Martą, bo nie było go w domu. To musiał być ktoś inny. Jakiś złowrogi niepokój zagościł w jego umyśle, a mięśnie napięły się jak postronki.
– Dobrze, rozumiem, to nie jest moja sprawa. – Twardy wzrok sąsiada przeszył Gryskę na wylot, a jego twarz przybrała purpurowy odcień. Michał nie wiedział, czy to ze zdenerwowania, czy z braku tlenu. – Ale jesteś pracownikiem opieki społecznej, tej wspaniałej organizacji, która, jak dojdzie do jakiejś tragedii, uwielbia obwiniać o wszystko sąsiadów. Nie zareagowali, nie zgłosili, nie widzieli, nie słyszeli.
– Zapewniam cię, że moja rodzina ma się dobrze i nic jej nie grozi – odpowiedział spokojnie, ale poczuł, jak serce niepostrzeżenie zrywa się do galopu. – Możesz spać spokojnie.
Zdenerwowany Tomek wyminął Michała i wszedł na kolejne półpiętro. Po chwili jednak przystanął.
– Powiedziałeś, że byłeś na dwudniowym szkoleniu – odezwał się.
– Bo byłem.
– To dlaczego pół godziny po waszej kłótni widziałem was przez wizjer, jak stoicie we czwórkę i czekacie na windę? – zapytał z drwiną Tomek.
– Wymień wizjer, bo zakrzywia ci rzeczywistość.
Miał dość tej bezsensownej rozmowy, która trwała o parę minut za długo. Chciał się już znaleźć w swoim mieszkaniu i przytulić dzieci.
– Możesz założyć sobie nawet pięć kapturów na ten swój łysy łeb, a ja i tak cię poznam. Żegnam!
Nie czekając na odpowiedź Michała, sąsiad pokonał ostatnie stopnie i po chwili na klatce rozeszło się echo zamykanych drzwi. Gryska stał nieruchomo, jakby był zawieszony pomiędzy zejściem na dół, gdzie były drzwi ku wolności, a wejściem na górę, gdzie znajdowały się drzwi do jego mieszkania. Przełknął gorzką gulę niepewności, która zaległa w jego gardle, i otarł pot z czoła. Nic z tego, co powiedział Tomek, nie miało dzisiejszego ranka miejsca. Nie kłócił się z Martą, nie było płaczu dzieci, nie wyszli we czwórkę z mieszkania i nie czekali wspólnie na windę. Podszedł do drzwi i wsunął klucz do zamka. Przekręcił spokojnie, aby sąsiad, który zapewne patrzył w tym momencie przez wizjer, nie wyczuł jego zdenerwowania. Otworzył drzwi i głośno krzyknął:
– Kochanie, dzieciaki, już jestem!
Ale nikt w bloku nie wiedział, że Gryska nie doczekał się żadnej odpowiedzi.
Siedział na podłodze pośrodku niedużego salonu i czekał, aż spodziewane pukanie otrzeźwi go na tyle, że będzie mógł wybudzić się z letargu, w którym trwał od dobrych czterdziestu minut. Kiedy zamknął za sobą drzwi, pozbył się jakichkolwiek złudzeń, że wszystko, co usłyszał od sąsiada, było kłamstwem. Jego mieszkanie świeciło pustką. Marta nie odkrzyknęła swojego zwyczajowego „okej”, a dzieci nie przybiegły do przedpokoju i nie rzuciły mu się na szyję, jak robiły to zawsze, gdy wracał z pracy. Panowała tylko ciężka i gęsta cisza, która cięła jego rozszalałe myśli na kawałki.
Przeczesał wzrokiem pomieszczenie, w którym na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Ale on wiedział, że wszystko wywróciło się do góry nogami, a jego pieprzone życie roztrzaskało się jak filiżanka, z której Marta codziennie piła poranną kawę. Teraz skorupy białej porcelany leżały na podłodze, a pozostałości czarnej cieczy zdążyły już zastygnąć w postaci rozbryźniętych plam na stoliku i dywanie. To było takie proste; zniszczyć coś, co wydawało się niezniszczalne.
Przymknął powieki i poczekał, aż karuzela dziwnych myśli i obrazów się zatrzyma. Przeszłość w końcu się o niego upomniała. Od samego początku wiedział, że tak będzie, ale czasami, gdy budził się w środku nocy, to przychodziła do niego nadzieja, że może jednak świat zapomniał i wybaczył. To w takich momentach niezmiennie towarzyszył mu mrok, który bez pytania oplatał jego bezbronne ciało i atakował umęczony umysł. Trwał przy nim, wgryzał się w niego swoimi ostrymi szponami. Królował.
– Naiwny dupek – wyszeptał do siebie, a z jego oczu popłynęły pierwsze łzy i skapnęły na białą kartkę, którą trzymał w dłoniach ostatkiem sił.
Gdy tylko zobaczył na stoliku ten świstek papieru, zrozumiał, że rozgrywka właśnie się rozpoczęła, a w jego ręce trafiły surowe zasady gry. Najgorsze było to, że na podium nie było drugiego i trzeciego miejsca. Musiał zgarnąć główną nagrodę, którą było życie jego żony i dzieci.
– Michał?
Gryska poderwał się zdenerwowany, by po chwili usiąść w tym samym miejscu. Czuł się fatalnie. Nie dość, że zniknęła cała jego rodzina, to jeszcze jego organizm zaczynała trawić gorączka.
– Nie słyszałem, jak pukałaś – szepnął.
– Bo nie pukałam, założyłam, że drzwi będą otwarte. – Milena Barczyk minęła Gryskę i przysiadła na kanapie. – Wszystkiego mogłabym się po tobie spodziewać, ale nie tego, że zaprosisz mnie do swojego mieszkania pod nieobecność żony i dzieci.
– To nie jest zabawne.
– Dla mnie jest. Powiedziałeś jej?
Zapadła chwilowa cisza przerywana jedynie tykaniem zegara, który od wielu lat wisiał w przedpokoju. Michał podniósł zmęczony, udręczony wzrok i spojrzał na Milenę, której twarz nabrała czerwonego odcienia.
– Nie, nie powiedziałem – odparł drżącym głosem.
– Świetnie. Naprawdę świetnie, Michaś. – Prychnęła, ale bardziej z politowaniem niż ze złością. – Więc po co prosiłeś mnie, abym tu przyjechała, co? I dlaczego, do cholery, siedzisz na tej pieprzonej podłodze i wyglądasz, jakbyś przechodził załamanie nerwowe?
Otwierał już usta, aby powiedzieć, że „kurwa, jakbyś zgadła”, ale w porę się zreflektował. Jedna z reguł dotyczyła Mileny, więc nie mógł jeszcze mocniej nadszarpywać ich relacji, które przez ostatnie miesiące nie należały do najłatwiejszych.
– Ktoś porwał Martę i moje dzieci. – Nacisk, jaki położył na pierwsze litery każdego z wypowiadanych słów, spowodował każdorazowo zgrzytnięcie zębami. – Nie ma ich.
– Michał. – Milena podniosła się powoli z kanapy i obrzuciła salon niepewnym spojrzeniem. Jej wzrok zatrzymał się na rozbitej filiżance. – O czym ty mówisz?
Gryska streścił jej szybko rozmowę z Tomkiem oraz to, co zastał po wejściu do mieszkania. Nadal jednak nie ruszył się z miejsca, miętoląc ze zdenerwowania znalezioną kartkę.
– To bardziej wygląda mi na kłótnię kochanków i ucieczkę od męża. – Splotła ręce na piersi i zaczęła wędrować spokojnie po salonie. – Może nie tylko ty jesteś tym niewiernym w waszym małżeństwie?
– Milena, ty nic nie rozumiesz! – Niespodziewana fala gniewu napłynęła do jego krwiobiegu. – Usiądź na dupie i mnie posłuchaj.
Podniósł się energicznie z ziemi, jakby wstąpiły w niego nowe, nieznane wcześniej siły. Wiedział, że nie było już odwrotu. Pragnął za wszelką cenę odnaleźć swoją rodzinę i ją uratować, a Milena musiała mu w tym pomóc.
– Moja żona nie uciekła z żadnym kochankiem. Została porwana, rozumiesz? – Barczyk nie posłuchała Michała, a jedynie przystanęła na środku pokoju, świdrując go wzrokiem i zastanawiając się, co takiego ma jej jeszcze do powiedzenia. – Muszę ci coś pokazać.
– Poczekaj, przecież sam mi ostatnio biadoliłeś, że Marta czasami zabiera dzieciaki i nie mówiąc ci o niczym, znika na dzień lub dwa. Romans to nie jest wcale taka łatwa sprawa i ty wiesz o tym najlepiej. Trzeba było już dawno jej o nas powiedzieć, to może nie zostawiłaby cię w taki sposób.
– Odpuść, chociaż ten jeden raz proszę cię, odpuść – warknął Michał w odpowiedzi. – Widzisz tę kartkę?
Podniósł pognieciony kawałek papieru i pomachał nim w powietrzu.
– Widzę, no i? – odpowiedziała Milena podejrzliwie.
– To są zasady tej gry. Gry, którą muszę przejść, aby odnaleźć swoją rodzinę. Całą i zdrową.
Milena parsknęła śmiechem na całe mieszkanie i złapała się za głowę. Panika Michała w tej sytuacji była całkowicie uzasadniona, chociaż Barczyk bardzo pragnęła się dowiedzieć, co oprócz nagłego zniknięcia jego rodziny i znalezionej kartki wywołuje w nim prawdziwy strach.
– Michał, zwolnij i odpowiedz mi na jedno pytanie. Czy ty, kurwa, oszalałeś?
Gryska nic nie mówiąc, podał jej kartkę z wypunktowaną listą.
– Znam je już na pamięć. Zanim przyjechałaś, zdążyłem przeczytać je milion razy. Jest ich w sumie sześć, zgadza się?
– Tak. – Barczyk przytaknęła cicho, wgapiając się w otrzymany od Michała papier.
– Zacznij czytać na głos, proszę.
Usiadł na kanapie i schował twarz w dłoniach. Siły, które napłynęły do jego ciała przed paroma minutami, gdzieś się ulotniły. Znów poczuł, jak jego życie rozsypuje się na kawałki.
– „Michale, jak się domyślasz, twoja żona i dwójka cudownych dzieci są pod moją opieką. Ja znam Ciebie, a Ty znasz mnie. Łączą nas nieprzyjemne wspomnienia, za które przyszło Ci w końcu zapłacić. Tylko od Ciebie zależy, czy Twoja rodzina przeżyje”.
Milena przełknęła głośno ślinę i zdała sobie sprawę, że nie ma odwagi spojrzeć na Michała, który nadal siedział bez ruchu. Kontynuowała:
– „Zasady gry, którą musisz przejść, aby uratować swoją rodzinę, są proste:
Żadnej policji. Jedno nieczyste zagranie z Twojej strony i poddajesz grę walkowerem. Będę patrzył Ci na ręce.
W naszej rozgrywce musi wziąć udział Twoja kochanka Milena, o której, jak domniemywam, Marta nic jeszcze nie wie. Jak ją do tego przekonasz, to już Twoja sprawa.
Masz trzy dni, aby uratować rodzinę. Rozpoczęcie odliczania jutro, tj. w poniedziałek o godzinie 10.00, a koniec w środę o godzinie 24.00. Każdy dzień zwłoki to jedna osoba mniej do uratowania.
Wyznaczę Ci trzy zadania, które muszą zostać wykonane w stu procentach. Jeżeli stwierdzę, że się nie przyłożyłeś, to ktoś z Twojej rodziny ucierpi.
Instrukcje będę pozostawiał w miejscach, gdzie bez problemu trafisz. Miasto, po którym będziesz się poruszał, jest Ci bardzo dobrze znane, więc na pewno odnajdziesz wszystko bez problemu. Pamiętaj, aby wspomagać się pięknymi wspomnieniami z młodości.
Nie daj się złapać ani mnie, ani nikomu innemu oraz nie rozpoczynaj gry przed umówioną godziną. Jeżeli złamiesz nasze zasady, to będzie oznaczać jedno: GAME OVER, raczku uwięziony na dnie jeziora.
Instrukcję do pierwszego zadania znajdziesz tam, gdzie pozostałości zwierzęcych czaszek umilały Ci w młodości zabawy.
Powodzenia, Michale!”.
Imię kochanka wypowiedziała przytłumionym szeptem. Jeszcze długo stała bez ruchu z kartką w dłoni i patrzyła na nią z niedowierzaniem. Tym razem to Michał przewiercał ją wzrokiem, czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony. Ale ta nie nadchodziła, ponieważ Milena uparcie starała się nie dać po sobie poznać, że także zaczęła odczuwać jakiś dziwny lęk. Marty i dzieciaków nie było, a ona trzymała spis poleceń, których nie potrafiła do końca zrozumieć.
– Teraz mi wierzysz? Pomożesz mi?
Jej gonitwę myśli przerwały naglące pytania Michała. Nie wiedziała, co ma powiedzieć, jakby język przykleił się do podniebienia i nie chciał współpracować. Zanim podejmie jakąś decyzję, musi poznać odpowiedzi na kilka pytań. Ale czy mogła mu odmówić w obliczu widma śmierci, które zawisło nad rodziną Michała i tylko czeka, aby poskręcać karki każdemu po kolei?
– Dlaczego ja?
Kiedy pytanie niepostrzeżenie wypadło z jej ust, zrozumiała, jak bardzo niestosowne było w tym momencie. Michał spojrzał na nią z nutą rezygnacji pomieszanej ze złością.
– Milena…
– Mam jakieś inne wyjście, do cholery? – warknęła i zgniotła ze złości papier. – To było pytanie retoryczne. Nie ma na nie dobrej i satysfakcjonującej odpowiedzi, więc nie podejmuj żadnych prób, aby mi na nie odpowiedzieć!
– Dziękuję i proszę, obiecaj mi, że nie wkręcisz w to swoich kolegów z policji. – Wstał i podszedł do niej powoli, jakby właśnie próbował okiełznać dzikie zwierzę. – Obiecaj.
Wyminęła go i wyszła na balkon, gdzie jesienne powietrze otuliło ją swoim przyjemnym zimnem. Gryska zrobił to samo. Po paru minutach niezręcznej i gęstej od napięcia ciszy Milena odwróciła się do niego i skinęła głową.
– Obiecuję, ale wytłumacz mi coś – wyszeptała, aby żadne ze słów nie trafiło niepostrzeżenie do kogoś postronnego. – Skoro ma nie być żadnej policji, to co ja tu robię, do cholery?
– Podejrzewam, że w tej grze jesteś dla niego wyłącznie moją kochanką i gwarancją, że pomożesz mi doprowadzić sprawy do końca.
– Tylko dlatego?
Uniosła hardo podbródek, czekając na to, co Michał ma jej do powiedzenia. Wydawało jej się, że bardzo dobrze zna tego człowieka. Miała wielką nadzieję, że się nie pomyliła.
– Nie. – Pokręcił głową, a jego rozdygotane dłonie powędrowały do kieszeni spodni. – Wydaje mi się, a nawet jestem tego pewien, że któreś z nas będzie musiało na końcu zginąć.
Stanowczy głos Gryski sprawił, że Milena zamarła w bezruchu. Skąd on mógł wiedzieć, jak to się zakończy, skoro jeszcze nawet się nie rozpoczęło? Zdecydowała, że na razie przemilczy jego słowa, chociaż miała wrażenie, że spod płaszczyka niewinnego Michała już niedługo może wychynąć jego prawdziwe, o wiele gorsze oblicze, którego jeszcze nie poznała.
– Kim jest człowiek, który zaprosił cię do tej gry? – zapytała, przybierając bardziej oficjalny ton.
– Tutaj pojawia się pewien problem.
– Jaki, kurwa, problem?
– Bo mam wytypowanych pięciu potencjalnych podejrzanych, którzy w młodości byli moimi najlepszymi kumplami.
– I trzy dni na znalezienie tego właściwego.
– I trzy dni na jego znalezienie – potwierdził Michał.
Milena rozprostowała trzymany w ręku papier i oddała go Grysce.
– Wiesz, że teraz powinnam wyjść z tego mieszkania, pojechać do pracy i o wszystkim tam opowiedzieć? Zdajesz sobie sprawę, jak wielką cenę mogę zapłacić za milczenie? Oczywiście jeżeli w ogóle uda mi się przeżyć? Czy ty masz pojęcie… – Nagle urwała i zacisnęła mocno wargi.
Mogłaby zadawać podobne pytania do bladego świtu, ale nie widziała w tym najmniejszego sensu. To i tak nie zmieniłoby w żaden sposób obecnej sytuacji. Musiała pomóc Michałowi, którego nigdy nie miała zamiaru zwrócić Marcie. On należał do niej, a ona należała do niego, a łączące ich uczucie było tego najlepszym potwierdzeniem. Oczywiście była też funkcjonariuszką policji i jeżeli ludzkie życie było zagrożone, to jej pieprzonym obowiązkiem było pomóc. Nawet jeżeli miała przy tym złamać wszystkie obowiązujące regulaminy. Ale wątpliwości zawsze zaczynają się rodzić wtedy, gdy pierwsze emocje opadną, a na czoło wysuwa się strach.
– Michał, ja mogę stracić wszystko, na co tak długo pracowałam. Moja kariera, moje życie, mój spokój, moja przyszłość… – Przymknęła oczy i pociągnęła nosem, aby zdobyć parę cennych sekund na dokończenie myśli. – To jest ryzyko, na które nie wiem, czy jestem w pełni gotowa.
– Wiem, rozumiem, że masz wątpliwości. – Gryska pospieszył z odpowiedzią, mając przeczucie, że jeżeli nic nie zrobi, to wtedy Milena niepostrzeżenie mu się wymsknie, a on zostanie sam na placu boju, który nawet nie zdąży się rozpocząć, bo jeden z głównych graczy nie weźmie w nim udziału. – Ale jeżeli postanowisz mi pomóc, to obiecuję, że postaram się, abyś wyszła z tego bez szwanku. Wszystko, co się wydarzy w czasie tej chorej gry, biorę na siebie.
– To tak nie działa, Michał. To nigdy tak nie działa. – Spojrzała na niego pozbawionym emocji wzrokiem. – Jeżeli wejdziemy w to wspólnie, to możemy stracić tyle samo, z tą różnicą, że finalnie ja nic na tym nie zyskuję. A nie wiem, czy twoja wdzięczność będzie w stanie uratować mnie przed czyhającymi na każdym kroku konsekwencjami.
– Nie wiem, co powinienem teraz zrobić albo powiedzieć, bo nie znajduję żadnych argumentów, które mogłyby cię przekonać. Pozostaje mi jedynie błagać o twoją pomoc. Bez ciebie…
– Daj już spokój. – Skapitulowała, ponieważ nie widziała na horyzoncie innego rozwiązania. Poddała się, bo wiedziała, że nie mogłaby bez wyrzutów sumienia patrzeć na siebie w lustrze. – Pomogę ci, ale zdajesz sobie sprawę, że musisz mi wyjaśnić wiele rzeczy?
– Tak, wszystkiego się dowiesz – odpowiedział szeptem i spojrzał na Barczyk z milczącą wdzięcznością.
Nie mógł się w tym momencie rozkleić, rozpaść na kawałki i zatrzymać z niepewnością w miejscu. Uratowanie rodziny było dla niego priorytetem i na tym musiał się skupić. Czas na łzy, żale i pretensje miał jeszcze nadejść. Ale to dopiero za parę dni, dokładnie za trzy. Teraz liczyło się dla niego tylko to, że zdołał przekonać Milenę do pomocy. Chociaż dopóki nie wsiądzie z nim do samochodu, nie mógł mieć stuprocentowej pewności, że Barczyk się nie wycofa.
– To rozpocznijmy tę grę na śmierć i życie. Życzę tobie i sobie udanej zabawy, Michaś. Teraz wybacz, ale muszę załatwić sobie przymusowe wolne – rzuciła Milena ironicznie i nie czekając na odpowiedź, wyszła z mieszkania. Nim to jednak nastąpiło, w jej oczach Michał dostrzegł coś, czego nie potrafił do końca zinterpretować. Ale był pewien, że nie było to nic dobrego.
• • •
Tej nocy obydwoje nie zmrużyli oka. Milena kręciła się po swoim mieszkaniu, zastanawiając się, jak wybrnąć z sytuacji, w której się znalazła, nie narażając przy tym Michała i jego bliskich. Ale żaden pomysłowy chochlik nie chciał wskoczyć do jej umysłu, aby wyszeptać parę niespodziewanych słów, które mogłyby uratować ich wszystkich. Zaangażowanie jej policyjnych kolegów nie wchodziło w grę. Nie dość, że obiecała to Grysce, to pierwsza zasada gry brzmiała dobitnie: zero glin. Musiała więc milczeć i tańczyć tak, jak stary znajomy Michała jej zagra. Ale czy na pewno? Została wciągnięta w nieprawdopodobnie chorą rozgrywkę, w której postawiono twarde warunki niepodlegające żadnym negocjacjom. Milena przełknęła w swoim życiu wiele niedogodności i poniżeń, ale jeżeli chodziło o wszelkie gry i zabawy, to zawsze pilnowała, aby królowała w nich sprawiedliwość. Nie wiedziała, czy w tym przypadku też jej się to uda, bo problemu nie stanowiły rozpisane na kartce zasady, a fakt, że jej przeciwnik był nieprzewidywalnym człowiekiem. Zadania, które mieli wykonać, też pozostawały tajemnicą i wbrew pozorom właśnie ten aspekt martwił ją najbardziej. To był największy i najtłustszy „X” w całym tym trudnym równaniu. Ale i tak zdecydowała się wkroczyć na planszę pełną groźnych pionków, z której w każdej chwili mogła zostać zrzucona bez możliwości powrotu. I jej strach przestał mieć w tym momencie jakiekolwiek znaczenie. Bo podjęła tę decyzję świadomie. Bo zrozumiała, że jest nie tylko policjantką, lecz także człowiekiem, który czasami musi podjąć życiowe ryzyko, aby otrzymać nagrodę, której nigdy nie przewidziano. Bo chciała być blisko Michała, a to był ostateczny argument nie do zbicia.
Spakowała rzeczy do niewielkiej torby i naładowała telefon. Jeżeli miała wierzyć tej przeklętej kartce, którą ktoś zostawił u niego w mieszkaniu, to porwano mu rodzinę i grożono im śmiercią za coś, co Gryska zrobił wiele lat temu. To nie była głupia zabawa, to nie była fabuła wymyślona na potrzeby filmu, a zemsta, która została zaplanowana z najmniejszymi szczegółami. Teraz byli z Michałem po jednej stronie, ale czy za trzy dni będzie tak samo? Tego nie była do końca pewna. Niczego nie była pewna.
Opadła na łóżko w sypialni i przymknęła oczy. Domysły, pytania i wydumane odpowiedzi obijały się o siebie, jakby w tym szaleństwie tkwiło rozwiązanie całej zagadki. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że aby poznać prawdę, będzie musiała najpierw zanurzyć się w jeziorze, które tylko z zewnątrz zachwycało swoim pięknem. W jego głębinach zaś tkwiło siedlisko prawdziwego zła.
• • •
Po wyjściu Mileny Gryska, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, obszedł wszystkie pomieszczenia w domu, aby sprawdzić dokładnie, czy nic nie zginęło. Wszystko jednak było na swoim miejscu. Usiadł na łóżku swojego syna i zagapił się w okno, na którym zaczęły pojawiać się pierwsze krople deszczu. Nie mógł sobie wybaczyć, że tak łatwo zapomniał o przeszłości. Wszedł pewnie w dorosłe życie, próbując zatrzasnąć drzwi swojej młodości, ale widocznie ktoś nadal trzymał tam wsuniętą stopę, aby nie mogły się na dobre zamknąć. Nie zauważył tego, a może nie chciał zauważyć. Wyjechał do Szczecina, poszedł do szkoły, a potem poznał Martę i założył rodzinę. Wszystko poszło gładko, jakby ten jeden z wielu błędów młodości był jego prawem, jakby nie musiał za niego ponosić żadnych konsekwencji. Tylko czasami budził się w nocy i rozmyślał nad tym, co się wydarzyło. Ale uważał to za rodzaj samobiczowania, które o poranku dawało mu siłę do przeżycia kolejnego dnia, tygodnia, a nawet miesiąca.
Po pół godzinie przeszedł do salonu, w którym nadal leżała potłuczona filiżanka, i jeszcze raz przeczytał zasady gry, jakby nie znał ich już na pamięć. Powiedział Milenie, że ma pięciu podejrzanych. Jednak jeżeli miał być dokładny, to jednak sześciu. On także się w to wliczał. Bezpardonowo przyłożył rękę do tego, że jego żona i dzieci znalazły się w niebezpieczeństwie, i już zawsze – niezależnie od tego, jak to wszystko się skończy – będzie czuł na swoich plecach oddech podejrzeń i przytłumione szepty oskarżeń. Nie był bez winy, nie był też ofiarą. Najgorsza była jednak świadomość, że o wszystkim będzie musiał opowiedzieć Milenie i całkowicie zniszczyć w jej oczach obraz samego siebie. I pomimo tego, że nie planował z nią wspólnej przyszłości, to nie chciał jej krzywdzić. Już wystarczająco namieszał w jej życiu. Ona tylko karmiła się nadzieją, że zostawi dla niej Martę, a potem będą żyć długo i szczęśliwie. Ta bajka nie będzie mieć jednak szczęśliwego zakończenia, bo właśnie przebudził się potwór, z którym muszą wygrać.
Poczuł delikatne wibracje w kieszeni spodni. Wyciągnął telefon i z niepokojem odebrał połączenie od Mileny, jakby przywołał ją do siebie myślami. Miał tylko nadzieję, że nie zrobiła nic głupiego.
– Nie zmieniłaś zdania, prawda? – zapytał zdenerwowany. Wcześniej wysłał jej wiadomość, żeby przyjechała do niego o siódmej rano i stąd wyruszą we wspólną podróż. Najprawdopodobniej już ostatnią.
– Nie. Wszystko pozostaje tak, jak ustaliliśmy – szepnęła. – Zastanawia mnie coś.
– To nie może poczekać na… – odsunął telefon od ucha i spojrzał na ekran – za dwie godziny?
Gryska zgrzytnął zębami, mając nadzieję, że rozmowa będzie krótka i rzeczowa. Potrzebował tych dwóch godzin dla siebie i swoich myśli.
– Gdyby mogło, toby poczekało. Dokąd my w ogóle jedziemy? I dlaczego ktoś nazwał cię „raczkiem z jeziora”?
Odpowiedziała jej cisza. Tylko krople jesiennego deszczu uderzały o parapety, przypominając mu, że musi mówić, aby móc iść w tej historii dalej.
– Wychowałem się w Ińsku. To jest…
– Wiem, do cholery, gdzie to jest. Godzinę drogi od Szczecina. Przecież jeżdżę tam każdego lata nad jezioro – warknęła, jakby to była wiedza, którą Gryska powinien już posiadać. – I, jak domniemywam, to tam się wybieramy?
– Tak, do mojego rodzinnego miasta.
– A co z tym raczkiem?
Michał usiadł na kanapie i przesunął piętą jedną z największych skorup filiżanki. Oczami wyobraźni widział, jak staje na niej całą stopą, a ona ugina się pod jego ciężarem i pęka na jeszcze mniejsze kawałki. Jego biała skarpeta robi się nagle czerwona, a on, nie czując bólu, nadal wbija w swoją twardą skórę kawałki porcelany. Chyba właśnie tego pragnął, ale zabrakło mu odwagi. Zabrał nogę i odgonił mrok, który znowu zaczął niebezpiecznie krążyć wokół jego umysłu. Czas uciekał, jego rodzina była w niebezpieczeństwie, a on siedział i krzywdził się w myślach. Nie mógł jednak zrobić nic, dopóki nie wybije godzina zero i gra się nie rozpocznie.
– Miałem kiedyś nauczycielkę od matematyki, która z wielu powodów cholernie mnie nie znosiła. Nie tylko mnie, moich kolegów także. Gdy tylko coś nawywijaliśmy, to nazywała nas z przekąsem „raczkami z jeziora”… – Zawahał się na chwilę, jakby nie wiedział, czy warto coś jeszcze dodawać.
– Z Ińskiem nie jest związana jakaś legenda z rakiem? – wtrąciła Milena. – Coś mi się kiedyś obiło o uszy.
– To prawda – przytaknął. – Znajdziesz ją w sieci. Jest dość barwna.
– Nie, ty mi ją opowiesz – odpowiedziała twardo, dając mu do zrozumienia, że to on jest jej coś winny, a nie ona jemu. Musiał być świadomy, że ryzykowała całe swoje życie, więc dopóki nie rozwiążą tej dziwnej zagadki, nie przejdą absurdalnej gry i nie uratują Marty i dzieci, to Michał będzie musiał odpowiadać na każde z jej pytań i rozwiewać wszystkie powstałe w międzyczasie wątpliwości. Jeżeli będzie inaczej i Gryska się nie dostosuje, to nastąpi rychły koniec ich wspólnej gry, której stawki nie można zliczyć w monetach.
– Według podań kiedyś w naszym jeziorze żył potężny rak, który wychodził na brzeg i wielkimi szczypcami niszczył wszystko, co spotkał na swojej drodze. Ludzie żyli w ogromnym strachu i gdy tylko stwór opuszczał swoją podwodną kryjówkę, to mieszkańcy chowali się wszędzie, gdzie tylko się dało. Ale nic nie było bezpiecznym schronieniem. W końcu podjęli decyzję, że zbudują wielką stalową sieć i złapią w nią potwora, który czyhał na ich życie. Nic z tego. Rak z łatwością pociął sieć i w akcie zemsty zniszczył wszystkie łodzie, które stały przy brzegu jeziora. I grasował dalej.
– Opowiadasz to tak ironicznie…
– Bo nie wierzę w głupkowate legendy. Mam mówić dalej? – warknął.
– Mów.
– Wielu mieszkańców chciało opuścić to przeklęte miejsce, w którym królował rak. Bo ile można żyć w ciągłym strachu? W końcu, gdy już ludziom brakło nadziei na poprawę sytuacji, do akcji wkroczył młody kowal, który ze swoimi pomocnikami zrobił w kuźni porządny łańcuch. Mieszkańcy wybudowali ogromną łódź i zaczęła się cała akcja ze złapaniem raka. – Michał zrobił wymowną pauzę, aby nadać opowieści więcej tajemniczości. – Pewnej nocy, może deszczowej, a może i nie, najodważniejsi mężczyźni we wsi popłynęli łódką na środek jeziora i jednym końcem łańcucha owinęli ogon wielkiego stwora, a drugi solidnie zamocowali na dnie jeziora. Uwięziony rak wiele razy próbował się wyswobodzić, aż woda burzyła się w jeziorze, a ziemia w miasteczku drżała. Ale na nic to. Łańcuch wytrzymał. Ludzie wrócili do swojego życia, odbudowali swoje domostwa, a rak do dzisiaj śpi niespokojnie na dnie jeziora i tylko czeka na moment, gdy łańcuch puści, a on będzie mógł znów wyjść na brzeg i rozpierdolić wszystko w drobny mak. End of story.
– Dochodzę do wniosku, że ten rak z Ińska właśnie się przebudził i znów grasuje w miasteczku.
Michał chciał się roześmiać, ale bardziej prychnął z bezsilności.
– O czym ty mówisz? To tylko ludzki wymysł.
– Legendy są jak plotki; w każdej znajdzie się krztyna prawdy.
– Trochę jaśniej proszę.
– Wygląda na to, że kiedyś zrobiłeś coś złego, o czym mi jeszcze opowiesz. Byłeś wtedy tym stworem, rakiem, który grasował po mieście i niszczył. Potem dostałeś łańcuch i zasnąłeś na wiele długich lat, aż przyszedł dzień, taki jak wczoraj, że twoje pęta zostały zerwane. Wrócisz do Ińska, wyjdziesz na jego brzeg i znów zaczniesz niszczyć i zabijać. Przebudziłeś się, raczku.
Milena nagle zamilkła, jakby sama zaskoczona, z jaką łatwością udało jej się zbudować takie wnioski, które na głos brzmiały o wiele lepiej, niż w myślach.
– Milena, ja nie zamierzam nic niszczyć i nikogo zabijać. – Głos Michała drżał. – To totalny absurd!
– Ty nie zamierzasz, ja także nie. Ale to, jakie zadania zostaną nam przydzielone, wie tylko ktoś, kto rozpoczął tę grę. Chyba nie powiesz mi, że aby odzyskać swoją rodzinę, będziesz musiał iść na szaber do sąsiadów na działkę – powiedziała, a może raczej syknęła, bo adrenalina, jaka zaczęła buzować w jej krwiobiegu, nie pozwalała na spokojne wypowiadanie słów. – Michał, znaleźliśmy się w sytuacji, z której nie ma wyjścia ewakuacyjnego. I pomimo tego, że gdzieś z tyłu głowy traktuję to wszystko jak największy dowcip mojego życia, to nie zamierzam siedzieć bezczynnie. Skoro weszłam do gry i chcę ci pomóc, to musisz mi na to pozwolić. Trzeba działać ostrożnie i metodycznie, mieć oczy dookoła głowy, aby wyłapywać wszystkie najmniejsze szczegóły, które pozwolą nam trzymać się z dala od kłopotów. Pływamy w tym gównie razem, więc najlepiej będzie, jak zaczniesz sobie wszystko przypominać, bo tylko w przeszłości odnajdziemy klucz do prawdy. Będę u ciebie za godzinę.
Rozłączyła się, zostawiając Gryskę otulonego poranną ciszą. Wybiła szósta. Mrok za oknem już niedługo miał ustąpić miejsca jasności. Zostały cztery godziny do rozpoczęcia gry, a Michał miał wrażenie, że kompletnie nie jest na nią gotowy. Kto normalny by był?
• • •
– Gdzie się zatrzymamy? Nie mamy ogarniętego żadnego noclegu. – Michał próbował zająć myśli czymś innym niż strachem o swoją rodzinę, który nagle zaczął walić w drzwi jego podświadomości. Panikował. – Niby mam w Ińsku rodzinę, ale nie zrzucę się jakiejś długo niewidzianej ciotce na głowę. Mieszkanie po matce sprzedałem, bo przecież nie byłem w stanie utrzymywać dwóch…
– Michał, przymknij się – warknęła Barczyk, jadąc z przepisową prędkością pomimo tego, że jak na początek tygodnia drogi były kompletnie puste. Nie wiedziała, czy powinna to uznać za dobry znak, czy też wprost przeciwnie. Na szczęście zdecydowali, że pojadą jej autem, bo Michał był zbyt roztrzęsiony, żeby prowadzić. – Pomyślałam o tym i udało mi się ogarnąć z samego rana domek nad tym waszym przepięknym jeziorem. Zawsze rezerwuję u tej samej pani, a że jest poza sezonem, to nie miała nic przeciwko, żeby trochę zarobić.
Nie odpowiedział. Wziął parę głębszych wdechów, aby uspokoić bębniące z przerażenia serce. Nigdy nie należał do ludzi tchórzliwych, ale też nigdy przedtem nikt nie chciał zabić mu żony i dzieci. To zmieniało całą perspektywę i wyciągało z człowieka wszystkie najgorsze lęki. Wciąż jednak nie potrafił sobie wybaczyć, dlaczego Marta i maluchy musiały pokutować za jego grzechy. W myślach widział ich przerażone twarze, załzawione oczy i trzęsące się ciała, które natchnione były nadzieją, że on – człowiek, który został wybrany na męża i ojca, zdoła ich uratować. Zrobi więc dla nich wszystko. Będzie wił się w pokorze, spełniał wszystkie najgorsze wizje szaleńca, który ich porwał, a na sam koniec może nawet umrzeć w męczarniach. Kiedyś przeczytał, że zemsta najlepiej smakuje na zimno, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Nie miało to jednak większego znaczenia, ponieważ finalnie to nie on jej będzie smakował.
– Mamy jeszcze sześćdziesiąt kilometrów. Może to czas, żebyś zaczął opowiadać? – spytała Milena, zaciskając mocno dłonie na kierownicy.
– Tak, to już czas – przytaknął Gryska, gapiąc się przez boczną szybę na mijane pola uprawne. – To będzie długa opowieść, więc jeżeli przerwę, to nie naciskaj, abym mówił dalej. Kosztuje mnie to więcej nerwów, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić.
Spojrzał na zegarek, który parzył przegub jego lewej ręki. Zostały dwie i pół godziny. Czas leciał za wolno albo za szybko. Sam nie potrafił zdecydować, co w tym przypadku było lepsze.
Wydanie I
ISBN 978-83-68205-48-0
www.initium.pl
e-mail: [email protected]
facebook.com/wydawnictwo.initium