Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
23 osoby interesują się tą książką
On zniknął bez śladu. Ona nie wie, że ściga iluzję.
Historia Klary i Olivera zaczęła się jak wiele innych: przypadkowe spotkanie, wielka miłość, ślub. Ich życie płynęło spokojnie, wypełnione obowiązkami, podróżami i szczęśliwymi chwilami. Kiedy w dzień swoich 28. urodzin Klara wraca z pracy, wszystko się jednak zmienia… Zamiast prezentu w głębi domu zastaje zdewastowany gabinet swojego męża. Przerażona wzywa policję, ale gdy tylko śledztwo w sprawie zaginięcia rusza, to ona staje się główną podejrzaną.
Co stało się z Oliverem? Zdesperowana Klara postanawia za wszelką cenę odkryć prawdę. Nawet jeśli będzie oznaczało to odkrycie mrocznej przeszłości męża, której nigdy nie chciał przed nią zdradzić…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 294
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Michał Margas
Intryga
Knucie intryg jest zaledwie przebiegłością,
nie inteligencją.
Manuela Gretkowska
Czekałam od dawna na nasz wspólny weekend i świętowanie moich dwudziestych ósmych urodzin. Gdy w piątkowe popołudnie opuszczałam swoje biuro, myślami byłam już daleko stąd. Kiedy pociągnęłam za złotą klamkę drzwi wyjściowych i znalazłam się na zewnątrz budynku, odetchnęłam pełną piersią. Spojrzałam w niebo. Promienie słoneczne ogrzewały moje ciało. Temperatura, jak na początek kwietnia, była wysoka, a dni stawały się coraz dłuższe.
Udałam się w stronę samochodu. Parkowanie zawsze było moja piętą achillesową, ale dzisiaj wyszło mi wyjątkowo dobrze. Czułam się z siebie dumna.
Po wejściu do auta od razu poczułam przyjemny waniliowy zapach, który powiesiłam ostatnio, tradycyjnie, na lusterku. Srebrny opel astra nie był szczytem moich marzeń, ale przynajmniej wszędzie się mieścił. Oliver od dawna chciał go wymienić na coś większego, ale odłożyliśmy ten pomysł na później.
Ruch o tej porze był ogromny. Wszyscy gnali gdzieś, żeby jak najszybciej rozpocząć piątkowe popołudnie. Zatrzymałam się na jednym ze skrzyżowań. Oparłam głowę o zagłówek. Skrzyżowałam ręce, czekając na zielone światło. Nad samochodem przeleciały dwa piękne bociany, które najwyraźniej wróciły już do kraju. Brakowało mi śpiewu ptaków. Uwielbiałam ich trele, wpadające o poranku przez uchylone okno, podczas gdy przygotowywałam sobie świeżą kawę.
Wpatrując się w przejeżdżające samochody, usłyszałam dzwonek mojego telefonu.
Odebrałam.
– Hej kochanie, za ile będziesz? – Po drugiej stronie rozbrzmiał głos mojego męża.
– Już jadę – oznajmiłam, cały czas zerkając na sygnalizację świetlną. – Wstąpię jeszcze do sklepu.
– Pamiętaj o kupieniu wina. Nie mamy nawet jednej butelki.
– Tak, pamiętam – odparłam. – Będę za jakieś pół godziny.
– Robię moje popisowe danie, tak że proszę się pospieszyć – rzucił lekko zdyszanym głosem, jakby właśnie skończył biegać.
– Już nie mogę się doczekać!
Oliver bardzo lubił gotować. To on w naszym domu królował zwykle w kuchni. Nie dość, że był w tym naprawdę dobry, to po prostu sprawiało mu to przyjemność. Niejednokrotnie zaskakiwał mnie wyśmienitym obiadem, kiedy wracałam po całym dniu pracy. Żywiłam nadzieję, że tym razem będzie podobnie. A w zasadzie byłam tego pewna.
Skończyliśmy rozmowę w momencie, gdy światło zmieniło się na zielone. Ruszyłam, kładąc obie ręce na kierownicy.
Po około pięciu minutach jazdy zaparkowałam przed sklepem. Nie chcąc tracić czasu, odpuściłam sobie rozglądanie się i włożyłam do koszyka kilka podstawowych produktów. Stojąc przy półkach z alkoholami, szukałam idealnego wina na dzisiejszy wieczór. W miejscu, gdzie zawsze stało nasze ulubione, wisiała mała żółta kartka z napisem Weź trzy, zapłać za dwa. To wyjaśniało, dlaczego nie została ani jedna butelka. Kątem oka dostrzegłam mężczyznę, który stał przy tym samym regale. Był wysokim brunetem o śniadej karnacji. Miał na sobie niebieskie jeansy i białą wiosenną kurtkę. Gdy zwróciłam w jego stronę twarz, odwrócił się, podrapał po brodzie, jakby chciał sprawdzić, kiedy się ostatnio golił, i odszedł w przeciwnym kierunku.
Nie miałam zamiaru ustawiać się w kolejce, przypominającej mi czasy młodości mojej mamy. Często opowiadała, jak potrafiła stać za cukrem kilka dobrych godzin. Wybrałam kasy samoobsługowe.
Wychodząc z supermarketu, poczułam wiosenny wiatr, który muskał moje policzki. Podmuchy wzmagały się, a melancholijnie szare chmury, nadciągające od wschodu, coraz bardziej pokrywały niebo. Marzyłam, żeby jak najszybciej znaleźć się w domu, nalać sobie lampkę wina i usiąść obok Olivera przy kominku. Uwielbiałam nasze wspólne wieczory. Idąc w stronę samochodu, poczułam czyjś dotyk na swoim barku. Dreszcze przeszły po całym moim ciele.
– Gdzie się tak spieszysz? – Usłyszałam za plecami przyjemny kobiecy głos.
Odwróciłam się. Zobaczyłam niską blondynkę o delikatnie zadartym nosie i naturalnie czerwonych ustach, jakby przed chwilą pomalowała je szminką.
Wiktoria. Była moją dobrą koleżanką z czasów studenckich. Ściągałam od niej na zajęciach z rachunkowości.
– Kogo moje oczy widzą? – Zmarszczyłam brwi w autentycznym zdziwieniu. – Co tu robisz?
Przez pewien czas pracowałyśmy w jednej firmie. Po kilku miesiącach poszła na urlop macierzyński, a ja niedługo potem zmieniłam pracę. Nasz kontakt się urwał.
– Właśnie przyjechałam z dziewczynkami na weekend do rodziców.
– Wszystko u nich w porządku?
– Dziękuje, wszystko dobrze.
Odkąd pamiętam, była z Dawidem, ale teraz nic o nim nie wspomniała. Zaciekawiło mnie to. Długo był jej narzeczonym, zanim został mężem. Zawsze wyglądali na szczęśliwą parę. Doczekali się dwójki dzieci.
– A co u Dawida? – podjęłam temat, otwierając bagażnik i pakując do niego zakupy.
– Zostawił mnie. Miał romans w pracy.
Wydęła wargi, rozkładając przy tym bezradnie ręce. Jej mowa ciała wyraźnie pokazywała, że przeżyła to rozstanie. Czuła się skrzywdzona. Takich rzeczy nie da się ukryć.
– Co za dupek – skwitowałam.
Zaskoczyła mnie tak bardzo, że nic lepszego nie przyszło mi do głowy. W głębi duszy miałam nadzieję, że ułoży sobie życie na nowo. Życzyłam jej oraz dziewczynkom jak najlepiej.
– Przepraszam, ale nie mam ochoty o nim rozmawiać.
– Rozumiem.
– Lepiej opowiadaj, co słychać u ciebie! – rzuciła.
– Jakoś leci… Nie ma za bardzo o czym opowiadać. – Zaśmiałam się teatralnie. – Praca, dom. Dom, praca. Oliver czeka z obiadem, właśnie do niego jadę.
– Szczęściara.
Kiedy to powiedziała, pomyślałam nagle, że może faktycznie tak jest.
Porozmawiałyśmy jeszcze kilka minut, wspominając przy tym czasy na studiach. Zawsze była zdolna, a nauka przychodziła jej z łatwością. Niestety, jak widać, nie miała szczęścia do mężczyzn.
Na pożegnanie zamknęłam ją w czułym uścisku. Jak to zwykle bywa przy takich przypadkowych spotkaniach, któraś z nas stwierdziła, że obowiązkowo trzeba umówić się na dłuższe pogaduchy. Wiadomo, że finalnie nigdy nic z tego nie wychodzi.
Droga do naszego domu prowadziła kawałek przez las. Lubiłam tamtędy jeździć, ale jednocześnie za każdym razem towarzyszył mi niepokój związany z możliwością trafienia na leśnych mieszkańców. Potrącony zając albo mały dzik, leżące na poboczu, były tutaj normą. Ten widok sprawiał mi przykrość. W końcu to zwierzaki były tutaj pierwsze, a my weszliśmy z butami w ich przestrzeń.
Mieszkaliśmy w cichej dzielnicy domków jednorodzinnych. Przeprowadziliśmy się niecały rok temu, zaraz po zakończeniu budowy. Od razu pokochałam to miejsce i poczułam się tu bezpiecznie. Okolica należała do spokojnych, a z sąsiadami dogadywaliśmy się bez większych problemów. Przynajmniej na razie.
Podjechałam pod dom i zgasiłam silnik. Złapałam za torebkę, którą zawsze kładłam na tylnym siedzeniu. Podmuchy wiatru były coraz większe, a niebo, jeszcze kilka godzin temu błękitne, teraz schowało się pod granatowymi chmurami. Wyglądało, jakby zaraz miało lunąć. Pomyślałam, że prawdopodobnie nici z wieczornego wspólnego spaceru.
Wysiadłam z samochodu. Podeszłam do furtki i pchnęłam ją. Wydała z siebie cichy pisk.
Pod moimi nogami od razu zobaczyłam naszego buldoga francuskiego. Coco przybyła do nas ze schroniska i stała się moim oczkiem w głowie. Długo musiałam namawiać Olivera na psa. Odkąd sięgam pamięcią, był przeciwnikiem zwierząt, ale w końcu dał się przekonać. W dzieciństwie towarzyszyły mu jedynie chomiki i rybki. Ja za to zawsze miałam kochanego szczekającego czworonoga.
Przywitałam się z sunią i ruszyłam ścieżką w stronę domu. Dostrzegłam niedomknięte drzwi wejściowe. Pomyślałam, że Oliver wypuścił Coco i po prostu ich nie zamknął. Często tak robiliśmy, żeby mogła swobodnie wrócić. Gdy tylko przekroczyłam próg, natychmiast uderzył mnie orientalny zapach obiadu przygotowanego przez męża.
– Dzień dobry! – krzyknęłam, zdejmując buty na korytarzu. – Już jestem!
Odpowiedziała mi głucha cisza.
Ponowiłam swoje wołanie.
– Gdzie jesteś?
Zdjęłam buty, czarny wiosenny płaszcz odwiesiłam do szafy i ruszyłam w głąb mieszkania.
Niestety w kuchni, oprócz otwartego na oścież okna oraz fenomenalnie wyglądającego pad thaia z kurczakiem, nikogo nie zastałam. Poczułam lekki stres. W salonie również było pusto, a w łazience nie świeciło się światło.
– Halo, gdzie się ukrywasz? – nawoływałam z coraz większym niepokojem. – Wiesz, że nie lubię takich zabaw!
Oliver czasem niestety najpierw działał, a potem myślał. Najbardziej nieobliczalny był pierwszego kwietnia. Na szczęście ten dzień był już za mną. Pomyślałam, że może chce mi zrobić jakąś urodzinową niespodziankę.
Na dole nie znalazłam żadnego śladu po moim mężu. Wchodząc po schodach na piętro, zobaczyłam zapalone światło w gabinecie.
To była jego świątynia, lubił tam przebywać, a ja starałam się mu nie przeszkadzać. To tam miał swoje centrum dowodzenia w nowej pracy. Lubił ciszę. Tylko w taki sposób potrafił się skupić i myśleć racjonalnie. Jakikolwiek hałas podczas pracy drażnił go i wywoływał stres. To dlatego pomieszczenie, służące początkowo jako składzik na niepotrzebne rzeczy, zostało przerobione na gabinet Olivera. Byłam tam zaledwie kilkukrotnie.
– Oliver! – zawołałam, kiedy weszłam na piętro.
Nie odpowiadał. Pewnie ma słuchawki, pomyślałam. Zapukałam do drzwi.
Otworzywszy je, zamarłam.
Poczułam, jak w mojej głowie wszystko wiruje, a ciężka kropla potu spływa po moich plecach. Nie dowierzałam własnym oczom. Wszystkie szafki w kolorze jasnego beżu były otwarte, a cała ich zawartość w postaci teczek i dokumentów znajdowała się na podłodze. Biurko oraz krzesło stały w nieładzie pośród całego tego chaosu.
Mój mąż dwa lata temu rozpoczął pracę jako prywatny detektyw. W tym pomieszczeniu trzymał wszystkie potrzebne materiały. Zaczęłam się zastanawiać, czy to, co się tu wydarzyło, mogło być związane z jego ostatnim śledztwem. Zazwyczaj nie robił ze swoich spraw tajemnic. Zdarzało się, że czasami wspominał mi, jakie zagadki musi rozwikłać, ale o ostatnim zleceniu mówił niechętnie.
Nie wiedziałam, co mam zrobić, kiedy nagle usłyszałam dźwięk dochodzący z dołu. Niemal podskoczyłam z przerażenia.
– Oliver! – zawołałam. Na chwilę przystanęłam i nasłuchiwałam, jakbym bawiła się w króla ciszy. – Czy to ty?
Brak odpowiedzi.
– Halo!
Niepewnym krokiem udałam się na dół, mając w głowie tysiąc scenariuszy tego, co wydarzyło się pod moją nieobecność. To Coco hałasowała, zajadając się przysmakiem ze swojej miski. Pobiegłam w stronę torebki, aby zadzwonić do Olivera.
Wyjmowałam z niej kolejne rzeczy, ale nie mogłam znaleźć tego, czego szukałam. W końcu mi się udało! Telefon leżał między portfelem a flakonem moich ulubionych perfum. Kobiece torebki bywają jak worki bez dna.
Moja dłoń trzęsła się, jakbym była chora na Parkinsona. Palce nie chciały współpracować. Kliknęłam zieloną słuchawkę rejestru połączeń.
Po wybraniu ostatniego numeru usłyszałam dzwonek. Rozejrzałam się. Telefon mojego męża leżał na podłodze w salonie, obok butelkowozielonej kanapy. Oliver bardzo rzadko ruszał się bez niego, to do niego niepodobne. Ekran komórki został rozbity. Jeszcze wczoraj dzwoniłam z niej do mojej siostry i pamiętam, że wyświetlacz był cały.
Narastał we mnie coraz większy niepokój. Odgarnęłam niesforny kosmyk moich ciemnobrązowych włosów i udałam się do kuchni po szklankę wody. Usiadłam obok wyspy łączącej salon z kuchnią. Tworzyłam w swojej głowie rozmaite wersje wydarzeń i próbowałam odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Gdzie jest mój mąż? Dlaczego nie zabrał ze sobą telefonu? I co stało się z jego biurem?
Siedząc w bezruchu, próbowałam uporać się ze wszystkimi emocjami, które mną targały. W pierwszej kolejności wybrałam numer do mojej siostry. Niestety, włączyła się automatyczna sekretarka. Następnie zadzwoniłam do najlepszego przyjaciela Olivera. Po kilku sygnałach usłyszałam łagodny głos Jakuba.
– Tak, Klara? – rozpoczął. – Zgaduje, że potrzebujesz pomocy przy jutrzejszej imprezie. Mam rację?
– Nie – odparłam. – Czy jest u ciebie Oliver?
– Słucham? – mruknął pod nosem.
– Czy jest u ciebie Oliver? – ponowiłam.
Przez moment milczał.
– Nie ma go u nas – oznajmił spokojnie.
Coraz bardziej mi się to nie podobało. Krew dudniła mi w uszach.
– Może wspominał ci dzisiaj coś w pracy? Gdzieś chciał jechać albo coś musiał załatwić? – dopytywałam, rozglądając się i nabierając coraz większej niepewności.
– Niestety, nic nie mówił. Ostatni raz widzieliśmy się wczoraj w terenie, bo dzisiaj pracowałem z domu.
Oliver z Jakubem założyli wspólnie prywatne biuro detektywistyczne. Byli najlepszymi przyjaciółmi, a od dwóch lat również wspólnikami. Firma zbliżyła ich do siebie jeszcze bardziej. Praca detektywów, oprócz wielu wrażeń, zapewniała im też sporo pieniędzy. Początkowo byłam sceptyczna, ale potem wielokrotnie zazdrościłam im tego wolnego zawodu i przygód.
– Co się stało? Masz dziwny głos – rzucił zaniepokojonym tonem.
– Nie ma go w domu i próbuję ustalić, gdzie może być. – Otarłam ręką zroszone potem czoło. – Nie wziął ze sobą telefonu. Nie mam jak się z nim skontaktować.
– Nie zabrał telefonu? To do niego niepodobne.
Też to dostrzegł. Musiało się wydarzyć coś złego. Nie tak wyobrażałam sobie ten wieczór.
– Jego biuro wygląda, jakby przeszedł tamtędy huragan – kontynuowałam.
– Co dokładnie masz na myśli?
Zamieniliśmy jeszcze kilka zdań. Wyjaśniłam Kubie, co zastałam po powrocie z pracy, po czym się rozłączyłam. Czułam, że grunt usuwa mi się spod nóg.
Wstałam i ruszyłam do sypialni, żeby sprawdzić, czy ubrania mojego męża znajdują się na miejscu. W rogu pokoju stała brązowa dwuczęściowa szafa. Otworzyłam ją, ale nie zauważyłam, żeby czegoś w niej brakowało. Odzież leżała uporządkowana na półkach, a reszta rzeczy wisiała na drążku, razem z jego ulubionym czarnym garniturem w zieloną kratę.
Zeszłam na dół. W szafce z butami na korytarzu też nie zauważyłam, żeby któraś para zniknęła. Z bezradności usiadłam na podłodze i oparłam się o drzwi. Schowałam głowę w dłoniach. Czułam, jak pulsują mi skronie. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Moja wyobraźnia podsuwała mi najczarniejsze scenariusze. Nerwowo zaczęłam obgryzać paznokcie, gdy w pomieszczeniu rozległ się dźwięk telefonu mojego męża. Zbiegłam po schodach, aby odebrać. Na wyświetlaczu pojawiło się imię mojej siostry.
– Halo? Iga? – rzuciłam jednym tchem.
– Hej, Klara, coś się stało?
– Dzwoniłam do ciebie jakieś pół godziny temu.
– Tak, wiem. Oddzwaniałam, ale nie mogłam się do ciebie dodzwonić, dlatego dzwonię do Olivera.
– Możliwe, rozmawiałam z Jakubem – wyjaśniłam. – Czy jest u ciebie Oliver albo wiesz, gdzie mogę go szukać?
– Nie było go u nas i nie mam pojęcia, gdzie może być. A dlaczego pytasz? Coś się stało? – odpowiedziała naturalnie zdziwiona moim pytaniem. – Brzmisz, jakby…
– Nie ma go w domu – wtrąciłam, nie dając jej dokończyć. – Jego biuro zostało zniszczone. Zostawił telefon, a przecież nie rusza się nigdzie bez niego. – Mój głos zaczynał się łamać, a łzy napływały mi do oczu.
Wyszłam przed dom razem z Coco, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Zrelacjonowałam siostrze przebieg dzisiejszego dnia i to, co zastałam w gabinecie męża po powrocie z pracy. Rozłączyłam się, uświadamiając sobie, że jeśli te dwie osoby nie wiedzą, gdzie mogę go znaleźć, to nikt mi nie pomoże. Oprócz policji.
Stałam przed domem, a wiatr targał moje włosy. Zrobiło się chłodno. Zaczynało mżyć.
Rozmyślałam o tym, że ktoś obcy mógł być w naszym mieszkaniu i zdewastować biuro Olivera, a – co najgorsze – wyrządzić mu jakąś krzywdę. Wizja spędzenia samotnie dzisiejszej nocy spowodowała, że robiło mi się niedobrze. Ponownie wybrałam numer mojej siostry.
– Halo?
– To znowu ja – oznajmiłam.
Wzięłam głęboki wdech. Miałam nadzieje, że przystanie na moją propozycję.
– Jakieś nowe wieści? Wrócił?
– Nie – rzuciłam. – Mam prośbę.
– Słucham?
– Czy wpadlibyście do mnie na noc z Hubertem? Nie chce zostać sama w pustym domu.
Iga i Hubert byli szczęśliwą parą z dziesięcioletnim stażem. Mimo że moja siostra jest młodsza ode mnie o trzy lata, szybciej znalazła tego jedynego. Poznali się w gimnazjum, a pobrali rok temu. Iga była kosmetyczką, a Hubert świetnym informatykiem. Wielokrotnie robiła mi paznokcie czy rzęsy. Naprawdę świetnie jej to szło. Mój szwagier natomiast nie przypominał typowego komputerowca. Nasz kontakt był całkiem przyzwoity. Znałam go już od wielu lat.
– Oczywiście. Pewnie, że tak – powiedziała z entuzjazmem, który chyba chciała we mnie zaszczepić. – Zaraz się pakujemy i jedziemy do ciebie.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę – odparłam.
Przygryzłam dolną wargę.
– Potrzebujesz czegoś ze sklepu?
– Dodatkową butelkę wina, bo mam tylko jedną – skwitowałam, karcąc się w duchu.
Chciałam wyrzucić wszystkie negatywne emocje, jakie teraz w sobie dusiłam. Zamieniłam się w aktywny gejzer.
Po niecałych dwóch godzinach wszyscy razem siedzieliśmy na kanapie, popijając alkohol. Głowiliśmy się, gdzie może być mój mąż i co stało się z jego gabinetem. Hubert rozpalał w kominku, a ja próbowałam sobie wszystko uporządkować. Nie wierzyłam ich zapewnieniom, że wyszedł sam i jutro na pewno wróci. Wiedziałam, że chcieli dobrze, ale takie gadanie przypominało mi kondolencje na pogrzebie. One też nie dawały ukojenia ani nie zwracały życia. Za to nadmiernie irytowały.
– Jeśli jutro nie wróci, to jedziemy na policję – powiedziałam, upijając łyk wina z kieliszka.
– Przypomnij sobie… – rzuciła Iga, odgarniając za ucho swoje brązowe włosy – może mówił ci, że musi gdzieś wyjść lub wyjechać?
Zaprzeczyłam stanowczym ruchem głowy.
– Nie, pamiętałabym coś takiego. Przecież dzwonił, że czeka z kolacją.
Razem z siostrą grzałyśmy się pod kocem, patrząc na tańczące płomienie, przypominające utalentowaną baletnicę. W międzyczasie Hubert poszedł do gabinetu Olivera w poszukiwaniu wskazówek do rozwiązania zagadki, co mogło się tam wydarzyć. W całym tym zamieszaniu i amoku nie zdążyłam nawet dobrze się rozejrzeć. Iga nalała kolejną lampkę wina. Alkohol chociaż trochę pozwolił mi wyrwać się ze spirali negatywnych myśli, a rzeczywistość coraz bardziej się rozmazywała.
Byłam na siebie zła, że w ten sposób próbuję się uspokoić. Powinnam zachować teraz trzeźwy umysł. Nagły krzyk z góry przywrócił mnie do rzeczywistości, a w głowie znowu pojawiły się najczarniejsze myśli.
– Dziewczyny! Chodźcie! Szybko! – zawołał mój szwagier, a ja poczułam nieprzyjemne mrowienie.
Odstawiłyśmy kieliszki i jednocześnie ruszyłyśmy na górę, jak na rozkaz. Idąc po schodach, nogi miałam jak z waty. Kiedy wbiegłyśmy na piętro, Hubert był kompletnie blady, a krople potu spływały mu po czole. Przypominał człowieka, który właśnie dowiedział się, że choruje na nieuleczalną chorobę.
– Zobaczcie to – powiedział i wskazał ręką kierunek, gdzie miałyśmy popatrzeć.
Automatycznie przeniosłam swój wzrok z jego przestraszonej twarzy na wnętrze gabinetu. Na jednej z teczek oraz pod biurkiem znajdowały się czerwone plamy.
Krew.
Mojego męża albo osoby, która była tu razem z nim. Teraz miałam już pewność, że Oliver nie zniknął z własnej woli. Musiał zostać porwany.
Po krótkiej wymianie spostrzeżeń zmieniłam zdanie. Uznaliśmy, że czekanie do jutra mija się z celem. W tej sytuacji mogła liczyć się każda sekunda.
Zbiegłam na dół po swoją komórkę i trzęsącymi się rękoma wybrałam numer alarmowy.
– Halo, policja? – krzyknęłam do słuchawki.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Intryga
ISBN: 978-83-8373-707-2
© Michał Margas i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Maria Bickmann-Dębińska
KOREKTA: MAQ PROJECTS
OKŁADKA: Maria Bickmann-Dębińska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek