Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy porwana i wysłana do „kupca” Zofia budzi się w zachodnich Niemczech, wszystko wskazuje na to, że jedyną drogą, by uwolnić się od chciwego i samolubnego Philippa, jest własna śmierć. Sytuacja się zmienia, gdy niespodziewanie pojawia się Björn – nieznoszący łamania prawa mężczyzna. Od tej chwili ona nie tylko nie może wrócić do Polski, ale każdy krok poza dom wybawiciela jest ryzykowny. Zofia stara się dostosować do nowej rzeczywistości, a Björn zapewnić jej bezpieczeństwo.
Nieustępliwy Philipp, ścieranie się różnych charakterów i chęć życia w zgodzie z własnymi zasadami to mieszkanka wciągająca Zofię i Björna w wir różnych wydarzeń – czasem niebezpiecznych. Dwa różne kraje, kultura i znane stereotypy, budujące charaktery bohaterów. Czy uda się obojgu stworzyć relację i ostatecznie pozbyć się problemu, jaki stwarza Philipp? To nie lekka powieść.
To historia skłaniająca do refleksji, pełna przekazu i symboliki. Dla tych, co lubią romanse prowokujące do głębszych przemyśleń.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 508
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki: Monika Bochenek
Redakcja i korekta tekstu: Monika Bochenek
e-mail: [email protected]
© Copyright for the tekst Monika Bochenek, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości
lub fragmentu tej publikacji w jakiejkolwiek postaci,
bez uprzedniego wyrażenia zgody przez właściciela praw,
jest zabronione.
W książce wykorzystano cytat z Tomu I Trylogii Henryka Sienkiewicza pt. Ogniem i mieczem (1884)
ISBN 978-83-978422-1-2
Wydanie trzecie (2025)
OD AUTORKI:
Zabiorę Cię, Drogi Czytelniku, w podróż przez moje myśli. Będziesz obserwatorem nie tylko toczącej się historii miłosnej, ale przede wszystkim mojego budowania mostu między Polską a Niemcami, a żeby to osiągnąć, będę wyciągać stereotypy, będę „prać wszelkie brudy” i będę manewrować między trudnymi tematami a miłością. Będę jednocześnie obrońcą oskarżonego i prokuratorem oskarżającym. Będę udowadniać Ci, że nie wszystko jest tylko czarne lub białe i nie będę też zamieniać tych barw. Będę je mieszać i będę kluczyć w skalach szarości, bo… Czym jest ideał?
Nie bez powodu wybrałam Niemcy. To w końcu nasi sąsiedzi z zachodu, a jednocześnie różnice między nami są tak duże, że można rzec, że oni są z Marsa, a my z Wenus – lub odwrotnie. Jednak żyjemy nie tylko na tej samej planecie, ale oni są tuż za rzeką!
Nie chcę byś usilnie pokochał całe Niemcy i nie chcę byś je nienawidził. Chcę tylko, żebyś nigdy nie wrzucał wszystkich do jednego worka, bo na tym właśnie polega tolerancja, gdy nie oceniasz ludzi za ich pochodzenie, urodzenie czy inne formy przynależności, na które nie mieli wpływu, a za to, kim naprawdę są. Nie gloryfikujmy ich i nie nienawidźmy.
Jeśli Ty, Drogi Czytelniku, uwielbiasz Niemcy, pewnie będziesz się na mnie złościł, a jeśli ich nie lubisz… też pewnie będziesz się na mnie złościł.
Od początku przedstawiam stereotypy dotyczące obu państw i przez całą książkę poniekąd drwię z nich, podtrzymując bohaterów w tym wyobrażeniu. Przeradzam je czasem w zalety, czasem wyolbrzymiam, a jednocześnie godzę się z tym, że poniekąd są one prawdziwe i związane z tak różną kulturą oraz językami, jakie reprezentujemy, że być może są nieodwracalne. Nie chwalę żadnego państwa i nie poniżam żadnego. Przemycam moje różne przemyślenia, z którymi czytający nie musi się zgadzać.
Będziesz więc, Drogi Czytelniku, często denerwował się na mnie za zachowania bohaterów, ale tu muszę się usprawiedliwić! Robię to tylko po to, by przekazać jakiś morał, coś wyjaśnić, a czasem tylko po to, by zadrwić. Toteż, poza romantyczną historią, spójrz na to z perspektywy kogoś, kto symbolicznie próbuje zjednoczyć dwie skrajności. Nie szukaj realizmu, nie szukaj ideału, a szukaj między wierszami.
ROZDZIAŁ I
Tego roku lato w Polsce było wyjątkowo upalne i suche. Na warmińskich polach z dojrzewającymi do zbiorów plonami bez przerwy słychać było śpiew ptaków, które co rusz podrywały się do lotu spłoszone jakimś innym dźwiękiem niż ich własny. Ich delikatna melodia rozchodziła się jak muzyka, której nagłe wyłączenie mogłoby wprowadzić w stan niepokoju, ponieważ cisza nigdy tu nie nastaje. Wieczorem budzą się kolejne ptaki i swój koncert zaczynają również świerszcze. Wśród tych pól, na całkiem dużej działce, stał niemały dom i budynek gospodarczy, a tę zabudowę okalał piękny ogród. Z jednej strony ozdobny, z innej warzywny i w końcu sad wraz z niedużą winnicą.
Mieszkała tu samotnie młoda kobieta, która dojeżdżała do pracy do pobliskiego miasta, a po południu zwykle spędzała czas na pracy w ogrodzie. Natomiast po tygodniu pracy w piątkowe wieczory lubiła spotykać się z sąsiadką, z którą przyjaźniła się już od czasów szkolnych. Poza tym była sama, nie miała już nikogo z bliskiej rodziny. Nauczyła się jednak żyć bez towarzystwa, a nawet zaczęła czerpać z tego przyjemność. Czasem, w ramach przerwy w pracy wokół własnego domu, po prostu siadała przed wejściem i z zamkniętymi oczami przysłuchiwała się temu, co dzieje się dookoła. Najbardziej uwielbiała słuchać śpiewające kosy o świcie. Dla nich specjalnie budziła się wcześniej, otwierała okno i do możliwie późnej godziny leżała w łóżku, nasłuchując je. Potem na ostatnią chwilę, biegając po domu, szykowała się do pracy. Ilekroć nie obiecała sobie przyjechać do niej wcześniej, tylekroć cieszyła się, że się w ogóle wyrobiła na daną godzinę. Spóźniała się zawsze i wszędzie.
Pewnego jesiennego czwartkowego wieczoru podjechała do znanego całej wsi rolnika, który razem z żoną prowadził pobliskie gospodarstwo, żeby kupić od niego ziemniaki.
– Zosieńko, ty nie noś tych worów! – krzyknęła za nią przejęta kobieta, która wybiegła właśnie z domu, by przywitać się z sąsiadką.
– Bez przesady! – odparła, wkładając ziemniaki do bagażnika.
– Jak będziesz potrzebowała jakiejś pomocy, to mów.
Zofia uśmiechnęła się do rolniczki i podziękowała.
Wszyscy bowiem we wsi wiedzieli, że dwa lata temu straciła rodziców w tragicznym wypadku. Ona mimo to radziła sobie sama, żyjąc jakoś od wypłaty do wypłaty. Jednak w piątek rano nie przyjechała do pracy i nie odbierała też od nikogo telefonu.
Zniknęła.
***
Pogarszająca się sytuacja gospodarcza na świecie spowodowała wzrost przestępczości. Nie tylko wzrosła ilość kradzieży czy rozbojów, ale wzmogła się walka o władzę, a władza doprowadzała do wykorzystywania jej do coraz bardziej okrutnych celów. Powstała wówczas międzynarodowa grupa przestępcza działająca nie tylko w Europie, ale na wszystkich kontynentach. Byli to ludzie ściśle związani z politykami, wojskowymi i policjantami, którzy kryli siebie nawzajem. Za odpowiednie pieniądze owa grupa wyszukiwała samotne kobiety, których porwanie nie wzbudzało większych podejrzeń, a które wyróżniały się wykształceniem, umiejętnościami i innymi cechami pożądanymi przez klientów. Nie chodziło bynajmniej o szukanie kobiet do prostytucji. Były one bowiem przeznaczone dla mężczyzn bogatych, samotnych, poszukujących swoistej „ozdoby” do swojego życia, a nie miłości. Media nazwały ten proceder „handlem żonami”. W wielu państwach starano się to zwalczać, w innych udawano, że problem ich nie dotyczy. Cichy handel kobietami dotarł także do Polski, następnie bardzo szybko przeszedł do Niemiec. Mówiono wówczas o tym głównie, jak o chorej plotce, wymyślonej teorii spiskowej, bynajmniej nieistniejącej, a w mediach usilnie próbowano przemilczeć temat. Takie przedstawianie sprawy pozwalało na dalsze prowadzenie nielegalnego handlu.
ROZDZIAŁ II
W Düsseldorfie, w zachodniej części Niemiec, dwie od lat współpracujące ze sobą firmy miały właśnie się spotkać, by omówić szczegóły nowego projektu. Budynek, w którym miało do tego dojść, był siedzibą jednego z tych przedsiębiorstw, którego właścicielem była wysoka, wyjątkowo urodziwa, energiczna i słynąca z ponad przeciętnej inteligencji Emily. Ona z kolei wynajmowała owe biuro od innej bardzo dużej firmy, która wspierała ją w różnych działaniach, a ponieważ potrzebowała jej właśnie w nowym projekcie, zaprosiła na to spotkanie również jej właściciela. Poinformowała więc o tym drugą firmę, którą reprezentował niejaki Philipp – ciężki, masywny mężczyzna, o wzroście praktycznie metra dziewięćdziesięciu, niezbyt przystojny i mający także niezbyt lubiany charakter. Był jednak znaczącą postacią w jej interesach, ponieważ miał znajomości wszędzie, nawet w polityce, i potrafił to wykorzystać. Sprawdzał się zatem w biznesie jak mało kto, chociaż w relacjach międzyludzkich był… zbędny. Nie potrafił zjednać sobie nikogo, a tym bardziej kobiety.
Philipp był bardzo bogaty i nieustannie chciwy, toteż w „handlu żonami” znalazł rozwiązanie swojego problemu z samotnością. Kobiety od zawsze traktował przedmiotowo, więc lubił prostytucję, z której regularnie korzystał. Uważał natomiast, że poza wszechobecnym seksem w świecie biznesu dobrze się prezentuje i wzbudza zaufanie żonaty mężczyzna mający u boku piękną, inteligentną kobietę wychowującą, oczywiście, jego syna. Za sprawą znajomości i pieniędzy ściągnął w te rejony Zofię – dwudziestopięcioletnią Polkę. Była niezbyt wysoka, miała ledwie metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, ale jej mimo wszystko kobieca figura i uroda powodowały, że mało który mężczyzna mijał ją, nie zawiesiwszy choćby na sekundę oka. Mieli przywieźć mu ją po spotkaniu, ale na ostatnią chwilę przesunięto je, więc przywieźli ją przed, na prośbę Philippa, wprost do firmy Emily.
Do biura przyjechał także właściciel budynku i wspomnianej trzeciej firmy, znany przede wszystkim z uczciwości, dobrego wychowania i urody kawaler. Był to mężczyzna również wysoki, mający prawie metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, jasne oczy, włosy w odcieniu ciemnego blondu z nieco dłuższą, lekko uniesioną, odgarniętą do tyłu grzywką i krócej ściętymi bokami. Cieszył się ogromnym szacunkiem nie tylko w gronie biznesowym, ale też wśród okolicznej ludności. Miał poza tym swoje znajomości i tego dnia rano dowiedział się o przewiezieniu Polki do Philippa… do jego budynku! Wiedząc o tym, że zostanie przekazana po spotkaniu, przesunął je na ostatnią chwilę, na co z przyjemnością przystała Emily, i pomimo doskonałej punktualności przyjechał do biura godzinę wcześniej, wyjątkowo zabierając ze sobą broń. Schowaną za marynarkę wniósł niepostrzeżenie i skierował się pewnym, szybkim krokiem w stronę sali, gdzie Philipp, nie mogący się powstrzymać, zaczął nie tylko od przekonywania Zofii do siebie z jednoczesnym użyciem siły, ale również zaryzykował próbę dobrania się do niej. Owa sala, na jej nieszczęście, była skrupulatnie wyciszona, żeby nie można było usłyszeć toczących się wewnątrz rozmów biznesowych. Nie byłoby więc słychać krzyku, ale też nie próbowała. Była zbyt słaba, bo dopiero niedawno wybudziła się z narkozy. Mężczyzna, który właśnie stanął pod ich drzwiami, rozejrzał się, by sprawdzić, czy jest sam na korytarzu, następnie wyjął broń i wszedł do pomieszczenia.
Na dużym stole leżała rzucona siłą, oddychająca szybko i zmęczona próbą obrony Polka. Nad nią stał Philipp ściskający i dociskający jednocześnie siłą jej ciało do stołu, a lewą ręką sięgał jej biodra, próbując wciąż ją jakoś obezwładnić. Zofia pierwsza zauważyła nowego mężczyznę, zatem odrętwiała niemal natychmiast, nie wiedząc czego może się spodziewać. Wszyscy teraz znieruchomieli i nastała cisza. Było słychać jedynie jej głęboki, zmęczony oddech. Jeszcze przed chwilą czuła, że musi polegać tylko na sobie, więc rozglądała się do tej pory za czymś ostrym, co mogłaby sięgnąć. Gotowa była zabić siebie, by się uwolnić. Jednak w tym momencie pojawił się ktoś nowy, jakaś drobna nadzieja na zmianę sytuacji.
Philipp, będący plecami do drzwi i owego mężczyzny, nie odwrócił się. Usłyszał, że ten ktoś odbezpieczył broń, a więc celował w jego stronę. Znał tylko jednego Niemca, który mógł się tu pojawić, i jednego, który miał też broń. Natychmiast zrozumiał, że popełnił błąd. Mógł od razu przewieźć ją do siebie. W końcu miał na to czas, ale nie pohamował swoich potrzeb, licząc, że wciąż zdąży przed spotkaniem, a teraz jego plan może przepaść.
Dla Zofii niemiecki nie był obcy. Miała okazję uczyć się tego języka, ale trochę czasu minęło. Musiała zatem się skupić, by jak najwięcej zrozumieć z zaistniałej sytuacji.
– Björn jak zwykle na czas. Chcesz dołączyć? – zakpił Philipp.
Zrozumiała.
– Oddałbym się od razu pod sąd Boży, gdybym dopuścił się takiego czynu – odpowiedział mężczyzna.
Nie wszystko zrozumiała.
– Skoro ty nie chcesz, to czemu innym odbierasz przyjemność?
Wszystko jakoś zrozumiała, chociaż niemiecki tego człowieka brzmiał dla niej okropnie.
– Tutaj nie dojdzie do niczego, co jest ponad prawem. Puść ją – odparł stanowczo.
Znów niewiele zrozumiała. Jego niemiecki był bardzo ładny, jak na język, którego piękno w Polsce nie jest cechą go określającą, lekko mówiąc. Nawet ona uważała ten język za niezbyt elegancki. Dopóki mówił Philipp, miała wrażenie, że słyszy dokładnie te twarde i sztywne słowa, więc rozumie sens zdania. Z kolei wypowiedzi celującego bronią brzmiały płynnie, z naciskiem na akcent, że gubiła się w słowach i nie bardzo mogła się skupić na tym, co słyszy i rozumie.
– Strzelisz do mnie?
– Uważasz, że nie byłbym do tego zdolny?
– Słyszałem o wielu twoich zdolnościach, jednak nigdy, żebyś kogoś zabił – drwił wciąż Philipp.
– Zawsze mogę zrobić to pierwszy raz – odpowiedział, chociaż nie zamierzał strzelać i oboje wiedzieli, że nie będzie musiał. – Z pewnością nie odpuszczę i nie dopuszczę do takich sytuacji w moim budynku.
– W takim razie grzecznie opuścimy ten budynek.
Zrozumiała jego wypowiedź, więc odruchowo szarpnęła się na tę myśl.
– Sam go opuścisz. Ona tu zostaje.
Zofia pierwszy raz zrozumiała, co powiedział drugi mężczyzna, a Philipp puścił ją wreszcie, odwrócił się i spojrzał na celującego w niego.
– Chcesz mi odebrać własność? – zapytał Björna.
– Nie masz tu żadnej własności. Wyjdź – odpowiadał spokojnie, ale wciąż bardzo stanowczo.
– Nawet jeśli ją tu zostawię, to wrócę po nią. Odeślesz ją do Polski, to ją znajdę. Przekroczy próg twojego podwórka, to ją znajdę. Nos wychyli poza twoją obronę, to ją znajdę.
– W takim razie bez celu będziesz szukał. Nawet jeśli ją zobaczysz w Polsce, nie będziesz mógł jej dotknąć. Jeśli zobaczysz poza moim podwórkiem, nie będziesz mógł dotknąć. Jeśli nos wychyli poza moją obronę, a zbliżysz się chociaż do niej, nawet nie zdążysz oddechu złapać. Wyjdź, Philippie. Spotkanie dziś się nie odbędzie.
Mężczyzna nic już nie odpowiedział, a jedynie uśmiechnął się szyderczo i opuścił salę, idąc nieco bujnym krokiem. Polka obawiała się teraz każdego, a nie znając zamiarów drugiego mężczyzny, wciąż starała się nie ruszać. Björn spojrzał na nią, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, przyszedł do niego SMS. Na ekranie jego smartwatcha wyświetlił się Philipp, a jego wiadomość brzmiała krótko i poważne: „Będzie moja”. Westchnął tylko. Znał uparcie Philippa i zaczął sobie coraz bardziej zdawać sprawę z powagi sytuacji. Zrozumiał, że to nie będzie takie proste, a samo uratowanie jej to jedynie początek tego, z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Skoro miał już telefon w ręce, napisał do Emily, że do spotkania dziś nie dojdzie, bo nie będzie obecny ani Philipp, ani on, a upewniwszy się, że wiadomość dotarła i pozytywna odpowiedź padła, schował telefon i ponownie spojrzał na Polkę. Ta wciąż opierała się z lękiem o stół i patrzyła na niego niepewnie.
Björn zdawał sobie sprawę, że jeżeli ktoś nie rozmawia na co dzień w jego języku, to może nie rozumieć płynnego, szybkiego wypowiadania słów. Wiedział też, znając wielu Polaków, że mają problem ze zrozumieniem jego, szczególnie na początku. Domyślał się jednak, że musi znać chociaż podstawy, inaczej Philipp by jej nie wybrał i by tu nie trafiła.
– Rozumiesz niemiecki? – zapytał wolniej, by go zrozumiała.
– Niewiele. Znam niemiecki… trochę – odpowiedziała nieśmiało.
Szukała słów, ale miała wrażenie, że jej słownik w głowie ma w tej chwili, ze stresu, ledwie kilka stron.
– Angielski? – spytał w razie czego w języku międzynarodowym.
– Tak – odpowiedziała również po angielsku.
– Mimo wszystko musisz się starać mówić po niemiecku, jeśli mam ci pomóc – powiedział spokojnie i powoli, ponownie po niemiecku.
Skinęła jedynie głową na znak zrozumienia, bo nie miała siły ani ochoty mówić. Pojęła, że angielski będzie ostatecznością, ale z pewnością nie dlatego, że on nie potrafi. Poza językiem ojczystym znał biegle jeszcze dwa inne, w tym angielski. Ona jednak musi teraz chłonąć niemiecki, bo jeśli ma jej pomóc, to część jego otoczenia będzie się porozumiewać z nią jedynie w tym języku.
– Chodź. Nie możesz tu zostać – powiedział, odwracając się w stronę drzwi.
Ona natychmiast zrozumiała, że z dwojga złego, o ile złego, woli jednak iść z nim, niż trafić ponownie na poprzedniego. Björn zatrzymał się jeszcze przy drzwiach i obejrzał ją szybko od góry do dołu. Następnie wyjął z marynarki chusteczki i podał jej bez słów, by mogła przynajmniej przetrzeć twarz, bo zdecydowanie widać było jej łzy. Wyjęła jedną, podziękowała cicho i przetarła policzki. W tym czasie owy mężczyzna gdzieś zadzwonił. Nie rozumiała praktycznie nic, bo mówił zbyt szybko. Mimo to chłonęła jego zdania jak płynną melodię, chociaż ciągle uważała niemiecki za okropny język.
– Nie powinien cię nikt oglądać w takim stanie. Wyjdziemy tyłem – powiedział zbyt szybko, więc usłyszała tylko jakiś ciąg głosek.
Dopiero gdy zaczęli się kierować w stronę tylnych drzwi, zrozumiała, co znaczyło ostatnie zdanie. Zastanawiała się teraz, czy dba o reputację kobiet będących w jego towarzystwie czy tylko o swoją własną. Chciałaby zrozumieć, czy idzie z dobrym czy złym mężczyzną i czy można mu ufać. Otworzył jej drzwi wyjściowe i przytrzymał, wskazując drugą ręką samochód, z którego od razu wyszedł młody mężczyzna, na oko lat nieco ponad trzydzieści, i szybko podbiegł do tylnych drzwi samochodu od strony budynku, by je otworzyć. W ogóle się nie dziwił, zatem to do niego musiał dzwonić owy Niemiec, gdy wycierała twarz.
– Wsiadaj – powiedział po polsku. – Jeżeli ktoś ma ci tu pomóc, to tylko Björn – kontynuował nadal po polsku, wskazując ruchem głowy na owego mężczyznę, wsiadającego na miejsce pasażera z przodu samochodu.
Wsiadła, chociaż niepewnie, ale była to dla niej nadal lepsza opcja, niż samodzielne szukanie pomocy. Gdy ruszyli, kierowca natychmiast zaczął rozmowę po polsku, nie zważając na mężczyznę obok, który i tak zajęty był czymś w telefonie.
– Jestem Tomasz, Kowalski jak na ironię, bo nie brzmi wiarygodnie. Mów Tomek, jak chcesz. Niemcy mają problem ze zdrobnieniami naszych imion i nie rozumieją też odmian, ale ty śmiało zdrabniaj – zażartował. – Jak masz na imię? – zapytał jeszcze, zerkając na nią w lusterku.
– Zofia.
Björn nie znał polskiego, poza pojedynczymi słowami, natomiast zrozumiał kontekst i imię Polki. Zainteresowany tym, co usłyszał, uniósł na chwilę wzrok znad telefonu. Przecież w Niemczech jest Sophia. Może z drobną różnicą w wymowie, ale to z pewnością to samo imię.
– Masz szczęście, Zofio, że trafiłaś na niego – kontynuował rozmowę kierowca. – Wielu przeszłoby obojętnie… – Westchnął. – Masz kogoś w Polsce? Rodzinę?
– Nie mam. Nikogo… – odparła i spuściła wzrok na swoje dłonie, które zaciskała niespokojnie.
– Dziadków? Rodziców? Kogoś bliskiego? Nikogo?! – dopytywał wciąż.
– Nie. Mam jedną przyjaciółkę… Ale, o ile mi wiadomo, nie mam już do czego wrócić…
Nie wiedziała, że Björn miał włączony w telefonie translator wyłapujący mowę i tłumaczący mu bezpośrednio na niemiecki. Spojrzał na nią w lusterku, następnie na Tomasza, a ten zrozumiał bez słów, o co mu chodzi.
– Dlaczego? – zapytał więc, by powiedziała coś więcej.
– Jeśli dobrze zrozumiałam tamtego człowieka… Mój dom pewnie „przypadkiem” spłonął.
– A jak… – zawahał się. – Jak wnieśli cię do budynku niezauważenie?
– Nie wiem… Obudziłam się już w tym pokoju.
– Wiesz w ogóle, gdzie jesteś? – spytał, a ona natychmiast zaprzeczyła.
Drogą dedukcji wiedziała, że w Niemczech, ale poza tym nic więcej, więc wyjaśnił jej, gdzie jest dokładnie. Musiała to wiedzieć.
Björnowi z kolei przypomniało się, że rozmawiał z Emily miesiąc temu, przy Philippie, że na tyle tego budynku brakuje kamer. Emily jednak uparła się, by dla komfortu pracujących u niej ludzi, nie montować ich ani na korytarzach, ani na tylnym wejściu do budynku, gdzie znajdował się parking dla pracowników. Jedyna kamera w tej części biurowca obejmowała sam wjazd na tył i tylko niewielką część parkingu. Z kolei na salę konferencyjną prowadziła prosta droga z dużą szansą na wprowadzenie i wyprowadzenie kogoś całkowicie niezauważenie. Był zły na siebie, że nie uparł się wtedy na chociaż jedną kamerę skierowaną na wejście. Teraz nie ma żadnego dowodu dla policji, a poza tym domyślał się, że prawdopodobnie zamietliby sprawę pod dywan, ponieważ byli tam ludzie w to zamieszani.
Do końca drogi nie rozmawiali już prawie wcale. Tomek zapytał ją jeszcze o jej samopoczucie i ewentualne potrzeby, na co odpowiedziała zdawkowo, bo nic nie chciała. Może poza płaczem, przed którym się wzbraniała. Chciała płakać, bo rozumiała sytuację, w której się znalazła. Jest teraz bardzo daleko, na zachodnim praktycznie skraju Niemiec, i nie ma do kogo ani do czego wracać. Nie wie, gdzie jedzie, nie wie z kim i nie wie co dalej.
Björn mieszkał na wsi, w pobliżu niedużego miasteczka, ale wystarczająco blisko znacznie większego Düsseldorfu. Samochód w końcu się zatrzymał, a przed dom natychmiast wybiegła kobieta blisko siedemdziesiątki, poinformowana wcześniej przez właściciela.
Tomasz jeszcze w samochodzie odwrócił się do Zofii i ponownie po polsku powiedział:
– Witaj w domu Björna. Pewnie chwilę tu zostaniesz, nim coś wymyśli, zatem musisz na szybko poznać kilka faktów. Tylko ja tu mówię po polsku, więc pozostaje ci się uczyć niemieckiego. Pani, która właśnie wybiegła, to tak jakby gosposia. Poznasz pewnie jeszcze Georga. To taki ogarniający różne sprawy wokół domu i w domu. Na szybko z informacji o właścicielu: to kawaler i żyje tu sam.
Zofia poczuła lęk. Miała zostać sama u obcego dla niej Niemca?!
Tomasz wysiadł, otworzył jej drzwi i od razu zauważył lekkie przerażenie w jej oczach. Zrozumiał powód, dlatego natychmiast dodał:
– Ale, ze wszystkich znanych mi mężczyzn, jemu jedynemu powierzyłbym opiekę nawet nad własną córką, gdybym ją miał. Szybko zrozumiesz, o czym mówię. Tu jesteś naprawdę bezpieczna.
Jej oczom ukazało się teraz ogromne podwórko, bez sąsiadów w najbliższej okolicy. W zasięgu wzroku był gdzieś w oddali ledwie jeden zamieszkały dom. Ogród był przycinany i pielony, ale jej wiedza na temat zieleni podpowiadała tylko określenie „zaniedbały”. Był jednak obsadzony dobrymi odmianami roślin, dobrze przemyślany i doskonale ułożony. Po tym przerzuciła całą swoją uwagę na duży dom, wręcz zbyt duży. Musiał być stary, chociaż odnowiony. Prezentował się masywnie, ciężko, lecz symetrycznie i z niemiecką dokładnością w szczegółach. Wszystko do siebie pasowało kolorystycznie, a także użyte materiały były ze sobą zgrane. Jeśli gdzieś było drewno, to konsekwentnie wszystkie dodatkowe elementy, także okna, były z drewna.
W tym czasie starsza kobieta słuchała uważnie, co mówi do niej pan domu, po czym z serdecznym uśmiechem spojrzała na Polkę i powiedziała:
– Dzień dobry! Na pewno musisz coś zjeść, umyć się, przebrać… – wymieniała. – Och! Nie mamy żadnych ubrań, Björnie! – krzyknęła za nim, odwracając się.
On był już w połowie schodów prowadzących do drzwi, ale usłyszawszy swoje imię, zatrzymał się i odwrócił. Chwilę się zastanawiał, zerkając na Polkę, po czym zwrócił się do Tomasza, by ten pojechał do niejakiego Maxa po ubrania, a starsza Niemka wtrąciła natychmiast, by pamiętał kupić także podstawowe środki do higieny.
Polka rozumiała coraz lepiej. Wciąż nie wszystkie słowa, ale sens zdawał się jej jasny. Musiała się osłuchać, uspokoić i przypomnieć sobie możliwie jak najwięcej słów.
Jesień była na tyle ciepła, że rośliny dopiero się wybarwiały, ale wiatr był coraz chłodniejszy i silniejszy, co czuły obie stojące wciąż na zewnątrz.
– Chodź do środka. Zaczyna mocno wiać – powiedziała Niemka.
Angelika przedstawiła się, informując przy tym, że jest gospodynią tutaj od prawie czterdziestu lat, więc Zofia szybko pojęła, że to gaduła. Miała jednak na uwadze jej silne przywiązanie do tego domu i do owego mężczyzny, dlatego nie miała odwagi wyciągać od niej żadnych informacji na jego temat. Poza tym i tak nie wszystko rozumiała i nie wszystko umiała powiedzieć.
Na piętrze domu był niedługi korytarz biegnący krótko w obie strony.
– Po lewej jest sypialnia Björna. Tutaj toaleta, następnie łazienka, reszta to pokoje, obecnie bardziej gościnne, nieużywane… – mówiła po drodze Angelika, aż w końcu otworzyła ostatnie drzwi. – Tu będzie chwilowo twój. Nie krępuj się – powiedziała, wchodząc pewnym krokiem do pokoju. – Jeśli będzie ci czegoś brakowało, to mów mi. Björn pracuje w gabinecie od rana do wieczora i nie zajmuje się sprawami domu, więc cokolwiek potrzebujesz, kieruj się od razu do mnie.
Angelika przy tym dużo gestykulowała, mówiła wolniej i celowo się powtarzała, by Zofia zrozumiała jak najwięcej.
– Rozumiem – odpowiedziała jej cicho i niepewnie.
Nie wiedziała, jak jej niemiecki musi dla nich brzmieć. Nie była pewna słów, a co dopiero poprawnego wypowiadania się. Niewysoka, wciąż uśmiechnięta kobieta, machnęła teraz ręką na znak, by poszła za nią. Weszły do dużej łazienki, gdzie Angelika pokazała jej pustą szafkę i wytłumaczyła, że gdy tylko Tomasz wróci, włoży wszystko dla niej właśnie tu. Oprowadzanie zajęło jeszcze chwilę, a Angelika powoli wyjaśniała, co gdzie jest i jak funkcjonuje.
– Łazienka… jest wspólna. Mam nadzieję, że to nie jest problem.
– Nie – odparła Zofia.
Nie dzieliła nigdy łazienki z mężczyzną, ale przecież nie może być to specjalnie skomplikowane. Studiowała, miała współlokatorki i miały jedną wspólną, zatem nie może to być nic trudniejszego od dzielenia łazienki z kilkoma dziewczynami.
– Chcesz coś zjeść?
Odmówiła. Wciąż była zestresowana. Nie czuła żadnego apetytu. Miała wręcz ściśnięty żołądek, chociaż nawet nie pamiętała, kiedy ostatnio jadła.
– Wody? Kawy? Herbaty? Soku? – wymieniała gospodyni.
– Wody – przerwała szybko wyliczankę. – Poproszę – dodała, by zabrzmieć grzeczniej.
Zeszły więc na parter, następnie weszły do przestronnej kuchni, wyposażonej w miarę nowocześnie, ale niezbyt w pełni. Jednak to, co tam się znajdowało, wystarczyło. Było mnóstwo miejsca na blatach, duża lodówka i nieduży stół z kilkoma krzesłami, który nie wyglądał na przeznaczony do posiłków. Angelika właśnie podała jej wodę i dopiero dostrzegła u niej niedużą ranę na czole. Wcześniej przysłonięta nieco włosami była niezauważalna. Zaprowadziła ją zatem jeszcze raz do łazienki i przemyła jej ranę. Wydawała się przy tym chętna wytłumaczyć pana domu, bo zaczęła:
– Björn dużo pracuje. Jak przychodzę na siódmą rano, już pracuje. Przygotowuję śniadanie na ósmą, potem o trzynastej podaję obiad, następnie robię sobie przerwę, jadąc najczęściej na chwilę do domu, bo mieszkam w pobliżu, i kończę o osiemnastej kolacją. Natomiast on niby już też nie pracuje, ale raczej rzadko wychodzi z gabinetu po kolacji. Nie wiem, ile on tam czasu spędza w ciągu doby. – Westchnęła. – Nie zdziw się, jeśli prawie nie będziesz go widzieć. Zapamiętaj jednak, proszę, pory posiłków – dodała, nadal mówiąc powoli, po czym powtórzyła jej jeszcze raz godziny.
Zofia podziękowała i zapewniła Angelikę, że zrozumiała całą wypowiedź, szczególnie pory posiłków.
Wszystko w tym domu było ułożone. Wydawało się, że właśnie jest świadkiem życia stereotypowego Niemca, znanego w Polsce: ułożony, wszystko zaplanowane, dopięte, zero spóźnień i przepracowanie, praca, praca, praca i zero spontaniczności. Wszystko odmienne od jej życia. Wiedziała już, że jeśli zostanie tu dłużej, może wprowadzić przypadkiem taki chaos, że nie wie, czy niemiecki dom to udźwignie. Będzie się starać i pilnować, ale… Znała siebie.
Wróciła w końcu do „swojego” pokoju i przeszła powoli, oglądając cały wystrój pomieszczenia. Ciężkie, z pewnością drogie, dębowe meble, jednocześnie nieprzesadne, były bez zbędnych bibelotów i puste w środku. Obok łóżka stała nieduża toaletka z lustrem, potem kilka większych szaf na ubrania i w końcu, na środku długiej ściany, duże łóżko z pościelą godną męskiego gustu. Była bowiem ciemnogranatowa w delikatny, niezauważalny wręcz wzór i zrobiona z czystej satynowej bawełny. Ewidentnie świeżo założona i pachnąca jeszcze płynem do płukania. Dwa ogromne drewniane okna doskonale doświetlały pokój, a ciemne ramy ze szprosami nadawały im elegancji. Znad nich zwisały swobodnie duże, ciężkie zasłony, które zasuwały się i odsuwały automatycznie. Na ścianach wisiały dwa sporej wielkości obrazy przedstawiające jakieś pejzaże, a dobrze dobrane ramy nie odbierały uwagi widokom. Czuć było od nich lekki zapach farb olejnych i widać było każdy, nawet najmniejszy, staranny ruch pędzla. Dom był więc urządzony z zachowaniem dawnego stylu, przy jednoczesnym możliwym jego unowocześnieniu, co widać było między innymi po automatycznych zasłonach.
Nie chciała nigdzie siadać, dopóki się nie umyje, jednak nie było nic więcej w pokoju, co zajęłoby jej uwagę na czas oczekiwania powrotu Tomasza. Stanęła więc przy oknie i zaciekawiona spojrzała przez nie. Widok rozciągał się na pobliski las i pola, w oddali również część wsi, a także na podwórko i podjazd pod same wejście do domu. Rozejrzała się teraz po działce. Z góry ogród wyglądał na ułożony tak skrupulatnie, że podejrzewała udział architekta w jego tworzeniu, chociaż brakowało tu ogrodnika. Ktoś może i pieli, ale nie potrafi zadbać o rośliny. Po pewnym czasie rozmyślań, zauważyła w oddali zbliżający się samochód, ten sam, którym tu przyjechała. Poczuła jakąś sympatię do kierowcy, chyba głównie dlatego, że jako jedyny mówił po polsku i znał doskonale tych ludzi. W końcu zauważyła też kogoś idącego z budynku wprost do nadjeżdżającego.
Znany jej już mężczyzna, teraz widziany z oddali, gdzie bezpiecznie mogła obserwować oboje, wydał się jej jeszcze bardziej ułożony niż wcześniej. Nie tylko więc wypowiadał się doskonale, z dobrą dykcją i niesamowitym męskim głosem, ale również poruszał się poprawnie: wyprostowany, z pewnymi siebie ruchami, w pełni kontrolujący ciało. Nawet jak swobodnie zbiegał ze schodów, robił to tak, jakby trenował to codziennie. Nie to co Tomasz, który był bardziej swobodny w ruchach i raczej nie zwracał uwagi na swoją postawę. Björn wydawał się jej od początku surowy i zimny, jak właściwie wyobrażała sobie Niemców, ale teraz jednak zachowywał się dość swobodnie i uśmiechał do swojego rozmówcy. Stwierdziła zatem, że poza stosunkiem pracy, łączy ich z pewnością przyjaźń.
Tomek podał Björnowi dwa pudełka z tym, o co poprosił go jeszcze później przez SMS, a ten od razu wyjął z jednego tablet i już wchodząc po schodach do domu, zaczął skupiać uwagę na włączającym się sprzęcie. W tym czasie minął się z Angeliką, więc spytał ją szybko o Polkę, po czym wszedł do domu, a ona zeszła do Tomasza i wzięła część toreb z jego bagażnika. Także oni o czymś porozmawiali swobodnie i weszli razem do budynku. Było teraz słychać dochodzący z dołu szaszor i wplatający się w ten hałas język niemiecki. Brzmiał również jak szaszor. Bagażnik samochodu pozostał nadal otwarty, ponieważ były tam wciąż rzeczy do przyniesienia. Zofia pomyślała w tym momencie, że jak na Niemca przystało, był to samochód niemieckiej marki. Czarny, ale nieprzesadny i niesportowy, a bardziej przypominający duży samochód rodzinny do jeżdżenia po mieście. Miał przyciemnione szyby, duży bagażnik i mnóstwo miejsca. Praktyczność musiała u Björna wygrywać z chęcią pokazania się. Zatem stawiał na skromną elegancję, ale zawsze związaną z praktyką i stosował tę zasadę przy każdym zakupie.
Jej rozmyślania dotyczące domu i jego właściciela przerwało pukanie do drzwi, więc odwróciła się natychmiast w stronę wejścia.
– Proszę – powiedziała niepewnie.
W drzwiach stanął obłożony rzeczami Tomasz i zaraz za nim podreptała zadowolona Angelika. Musieli rozmawiać o czymś wesołym, bo oboje wydawali się radośni.
– Rzeczy dla ciebie – powiedział po polsku, odkładając torby przy szafie. – Przejrzyj i nie zdziw się. Max to właściciel sklepu, z którego korzysta Björn, więc dobrał ubrania w jego gust.
Gdy odstawił wszystko, sięgnął do kieszeni swojej lekkiej, jesiennej kurtki, z której wyjął małą książeczkę i podając ją Zofii, dodał:
– Znalazłem swój stary, podręczny słownik. Może ci się przyda, ale jak znam Björna, zadba o wygodniejszą formę ewentualnego tłumaczenia.
Podziękowała mu również po polsku i spojrzała na Angelikę, która wypakowywała rzeczy z toreb w poszukiwaniu zamówionych środków do higieny i ewidentnie miała potrzebę pomagania, bo zaczęła także składać ubrania. Tomasz w międzyczasie poszedł po resztę rzeczy, a Angelika stwierdziła, że pomoże we włożeniu wszystkiego do szafy, z kolei Zofia powinna wybrać coś na teraz i iść się umyć. Polka mimo wszystko chciała pomóc, więc zaczęła również wypakowywać i pomyślała, przyglądając się ubraniom, że są one eleganckie i zarazem skromne, ale z pewnością bardzo drogie. Dominowały stonowane kolory, bez zbędnych dodatków w postaci napisów czy innych niepotrzebnych, niepraktycznych zdobień. Jeśli można było połączyć skromność z dużą wartością materialną, to mógł to zrobić właśnie gust Björna. Wszystko wyglądało tak, by nie chwalić się bogactwem, więc raczej chodziło o jakość materiałów i szycia. Bardzo przypadły jej do gustu, jednak stwierdziła w myślach, że jak na chwilę, do domu, są zdecydowanie zbyt drogie i jest ich zdecydowanie zbyt dużo. Po co jej takie ubrania w domu?
Angelika jakby czytała w jej myślach, bo nagle powiedziała:
– Björn też chodzi po domu ubrany elegancko. Większość z jego życia towarzyskiego i biznesowego odbywa się wewnątrz tego domu, poza tym prowadzi stąd rozmowy… Nawet jak ma dzień pracy bez żadnego gościa i siedzi w gabinecie, to zawsze pracuje w koszuli. Chyba w koszulce to go dawno nie widziałam! Jak tak pomyślę, to brzmi dziwnie, ale w rzeczywistości to bardzo rozsądny mężczyzna.
Zofia złapała sens i szybko zrozumiała, które słowo co mniej więcej oznacza, tylko… Czemu ona go tłumaczy? Gospodyni próbowała stawiać go w idealnym świetle, natomiast nie była już pewna, czy robi to dobrze.
W końcu obie skierowały się do łazienki, gdzie Angelika włożyła wszystkie niezbędne rzeczy do przygotowanej wcześniej szafki, a następnie podała Polce pudełko.
– Zadzwoniłam do znajomej z drogerii, której pisałam listę do odbioru przez Tomasza, i poprosiłam o skompletowanie takiej kosmetyczki. Chyba każda młoda kobieta się jakoś maluje i pomyślałam, że kilka podstawowych kosmetyków do makijażu na pewno ci nie zaszkodzi. To prezent ode mnie – powiedziała z radością.
Zofia nie była pewna, czy dobrze ją zrozumiała, więc spojrzała jedynie na pudełko i podziękowała. Chciałaby powiedzieć coś więcej, bo także lubi rozmawiać, a Angelika jest bardzo serdeczna i otwarta, ale brakowało jej słów. Rozumienie przez nią niemieckiego sprowadzało się na ten moment raczej do łapania sensu i układania sobie możliwego znaczenia nierozpoznanych słów niż do zrozumianych w pełni zdań.
– Jeszcze jest kwestia bielizny. O ile rozmiar dołu można było zgadnąć, o tyle potrzebujesz góry, a tego nikt z nas nie zgadnie. Jak zapiszesz mi rozmiar… – powiedziała Angelika, włączając w telefonie notatnik i podając go Polce. – To ja osobiście ci zamówię. Panowie nie muszą wiedzieć, jaki rozmiar nosisz.
Zrozumiała. Majtki znalazła starannie zapakowane, ukryte przed oczami mężczyzn najpewniej przez owego Maxa. Natomiast stanik dostała sportowy, elastyczny, dopasowany ewidentnie wedle wyobrażenia. Temat butów z kolei był oczywisty, bo Tomasz jeszcze przed wyjazdem spytał ją wprost o rozmiar. Dostała nawet dwie pary obcasów, bez czubów, bez szpil, bez połysku i kolorów. Ponownie wszystko stonowane. Tylko po co jej obcasy? Przecież ona jest tu na chwilę, a w tym domu zdejmuje się buty. Wyjątkiem jest gabinet, dlatego Angelika sprząta tam podłogę codziennie i każdorazowo po gościach. Poza Björnem w pracy, który wówczas nosił buty, w których nigdy nie wychodził na dwór, każdy chodził w kapciach i jej by wystarczyły, chociaż ich nie lubiła. Zawsze w swoim domu chodziła jedynie boso.
Podczas gdy Polka się myła, dwóch panów dyskutowało w gabinecie.
– Muszę znaleźć wyjście z jej sytuacji. Nie mogę jej nic zapewnić i nigdzie odesłać, dopóki nie będę pewny, że ze strony Philippa nic jej nie grozi. Niestety obawiam się, że nie mam na to rozwiązania… – powiedział Björn do Tomasza.
– Będziesz ją tu trzymać?
– A znajdziesz teraz lepsze wyjście? Dopóki jest ze mną, Philipp nic nie zrobi.
– Nie wiem, czy jakiekolwiek wyjście jest dobre. – Westchnął. – Nie boisz się tego, co zaczną ludzie mówić, kiedy praktycznie tu zamieszka? Mogą cię oskarżyć o to właśnie, co zrobił tak naprawdę Philipp.
– Nie boję się.
– Wiem, że nigdy nie przejmujesz się zdaniem ludzi i wiem, że oni raczej dobrze wiedzą, że ty byś się nie posunął do takich rzeczy, ale mimo wszystko, nie będzie to wyglądać dobrze…
– Pomagaj jej, ale nie wyręczaj jej w tłumaczeniu – zmienił temat, przerywając Tomkowi. – Ona naprawdę powinna starać się mówić po niemiecku. Chcemy jej pomóc, ale nie oszukujmy się, nikt z nas nie nauczy się polskiego. Prędzej ona opanuje niemiecki. Tym bardziej że trochę rozumie.
– Musiała się uczyć w szkole… Ty byś się pewnie nauczył polskiego – zażartował Tomasz, bo znał możliwości Björna związane z nauką nowych rzeczy i szybkim rozumieniem.
– Wasz język jest zbyt trudny. Żeby się zawziąć, trzeba mieć bardzo silną motywację. Ja nie mam ani motywacji, ani potrzeby, by w ogóle próbować – odpowiedział i spojrzał na Tomasza z wyraźnym zainteresowaniem. – Uczycie się w szkołach niemieckiego?
– Tak najczęściej, poza angielskim, ale do wyboru są jeszcze inne języki. Na przykład hiszpański. Uczymy się więc dwóch języków.
– Że też akurat niemiecki… – skomentował pod nosem Björn.
– Też bym wolał hiszpański, ale jak widzisz, akurat jej się przydał – zażartował ponownie.
Rozmawiali jeszcze przez pewien czas, ustalając plany na następny dzień pracy Tomasza, aż w końcu Björn, uznając, że dzisiaj już go nie potrzebuje, zasugerował mu powrót do domu. Poprosił go jeszcze na koniec, by wezwał Angelikę, a zawołana po niedługiej chwili weszła do gabinetu. Spytał ją więc, jak się czuje Polka i czy zejdzie na kolację, a usłyszawszy, że poprosiła wcześniej Zofię, by przed osiemnastą przyszła do kuchni, poprosił, żeby od razu skierowała ją do niego.
– O mój Boże! – krzyknęła Angelika, gdy przed kolacją w kuchni pojawiła się Polka. – Od początku uważałam, że jesteś piękną kobietą, ale teraz wyglądasz… – Wzięła głęboki wdech i nie dokończyła myśli.
– Dziękuję – odpowiedziała i zarumieniła się lekko zawstydzona komplementem.
– Wszystkie posiłki je się w gabinecie Björna. To swego rodzaju także jadalnia, chociaż salon jest wystarczająco duży, by pomieścić stół… – przerwała, bo znów czuła, że go niepotrzebnie tłumaczy. – Po kolacji Björn zwykle sam sprząta – dodała, aby przypomnieć, że ona kończy już pracę.
Polka zrozumiała, ale nie była pewna, czy zje kolację, bo wciąż miała zaciśnięty ze stresu żołądek. Angelika spytała ją więc, czy wypije chociaż herbatę do kolacji i usłyszawszy odpowiedź, dodała:
– Björn poprosił byś od razu poszła do gabinetu. Weźmiesz, proszę, ten talerz? Ja wtedy wezmę ten dzban i kubki, to nie będę musiała chodzić kilka razy.
Angelika, po upewnieniu się wzrokiem, że podała wszystko, pożegnała się z nimi i wyszła. Polka stała teraz sama przy stole, nie wiedząc, co ma robić. Czy może usiąść czy nie…? Björn siedział przy swoim biurku i wyglądał, jakby ustawiał lub sprawdzał coś w swoim zegarku. Podniósł po chwili głowę i spytał:
– Nie siadasz?
Czuła się, jakby nie umiała panować nad sobą. Nie wiedziała, jak się zachować ani co powiedzieć. Jemu natomiast to pasowało. Nie mówiła. Była cisza, a lubił ciszę. Jedna głośna kobieta w postaci Angeliki dawała mu wystarczająco dużo atrakcji.
Polka usiadła niepewnie po lewej stronie od przygotowanego dla niego miejsca na szczycie stołu, a on wstał, zaszedł ją z drugiej strony i położył tablet oraz telefon z dala od jedzenia, ale możliwie blisko niej.
– Ustawiłem wszystko – zaczął powoli. – Zainstalowałem potrzebne aplikacje, połączyłem z wi-fi i wpisałem ci w razie czego nasze kontakty, w tym do Georga, którego dopiero poznasz. Możesz dzwonić do kogo potrzebujesz. Na tablecie i w telefonie masz translator. Jak czegoś nie rozumiesz, mów. Jak chcesz coś przetłumaczyć, tłumacz. Miej telefon zawsze przy sobie, żebym mógł się kontaktować z tobą bezpośrednio, nie szukając cię po całym domu lub wysyłając za tobą Angelikę.
Starał się mówić powoli i dokładnie, ale Zofia najpierw zgubiła się nieco, potem odnalazła sens zdań, a teraz starała się skupić i zapamiętać słowa, których nie zrozumiała, by móc sprawdzić ich tłumaczenie. Znała pisownię, umiała czytać, wiele rozumiała, bo dobrze się uczyła w szkole, ale nigdy nie miała potrzeby używania tego języka, więc zwyczajnie wiele nie pamiętała.
– Tablet natomiast – kontynuował – jest bardziej dla twojej rozrywki. Jeśli potrzebujesz czegoś więcej dla zajęcia czasu, mów. Do gabinetu wchodź, proszę, jedynie w sprawach pilnych. – Przerwał na chwilę. – Nie krępuj się mówić. Musisz się niestety uczyć niemieckiego, aż znajdę rozwiązanie sytuacji. Nie puszczę cię teraz do Polski, bo Philipp, mężczyzna, który cię tu ściągnął, jest na tyle niebezpieczny i niezrównoważony, że z pewnością ściągnie cię tu z powrotem – dodał i znów przerwał. – Zrozumiałaś wszystko?
Patrzył na nią ciągle i uznał w końcu, że wygląda całkiem ładnie. Niewiele kobiet wzbudza w nim jakiekolwiek zainteresowanie, a ono zawsze wynikało tylko z jego ciekawości i kończyło się na stwierdzeniu jedynie w myślach, że kobieta, na którą patrzy, jest ładna i tyle. Znał też wiele pięknych kobiet, ale zwykle widywał je ubrane wieczorowo i z mocnym makijażem. Tym razem oceniał kobietę raczej delikatną, skromną i wydaje się, że możliwie naturalną.
– Zrozumiałam pana – odpowiedziała po chwili, zerkając na niego. – Tak myślę.
– Nie przedstawiłem ci się chyba – stwierdził. Nie przedstawił się jej, to fakt, ale chodziło mu raczej o zwrot „pan”. Liczył, że zrozumie, że wszyscy mówią mu po imieniu. Przecież je z nią kolację, będzie też u niego mieszkać… – Björn Eichen – przerwał własne myśli.
– Zofia Leszczyńska – odpowiedziała, bo i ona w zasadzie się nie przedstawiła.
Spojrzał na nią zdziwiony, jednocześnie z chęcią uśmiechnięcia się. Absolutnie nie był w stanie powtórzyć jej nazwiska. Nie był nawet pewien, co usłyszał. Dla niego to była mieszanka głosek i liter wziętych losowo z alfabetu.
– Smacznego – powiedział w końcu.
Liczył, że od tej pory będzie mówić do niego używając zwrotu „ty”.
– Smacznego – odpowiedziała.
Wiedziała, że i tak nie ma tyle odwagi, aby mówić do niego tak po prostu na „ty”.
Björn szybko zauważył, że jej talerz jest pusty, ale nie pytał o powód. Mógł być jeden: nie ma apetytu i nie może się jej dziwić. Stwierdził w myślach, przyglądając się Zofii, że jest zestresowana i zdenerwowana, ale jednocześnie był pewien, że musi czuć się gorzej, niż wygląda. Zatem ukrywa swoje emocje. Nie wiedział, czego się spodziewać po Polkach. Różnice kulturowe między kobietami znanymi mu z codziennego otoczenia a Zofią były zauważalne niemal od razu.
Przez resztę kolacji myślał o wyjściu z tej sytuacji, ale łapał się na tym, że przekonuje sam siebie, że jednak mogłaby zostać u niego i to rozwiązanie jest najlepsze. Ona z kolei przyglądała mu się bardzo dyskretnie. Próbowała sobie ukształtować w głowie, jaki on jest i jaki ma charakter. Obserwowała więc, jak je, co je, ile, po co sięga, jak się zachowuje przy stole, ale robiła to tak szybko i delikatnie, że była pewna, że on nie mógł tego zauważyć.
Po kolacji odruchowo zabrała mu talerz, ułożyła na swoim i miała wziąć w drugą rękę jeszcze jeden, ale nim sięgnęła po niego, Björn złapał za krawędź talerza, delikatnie przesuwając w swoją stronę.
– Wezmę – odparł, wstając. – Weź lepiej telefon i tablet ze sobą. Resztę wyniosę potem sam.
Wyszedł, zostawiając za sobą otwarte drzwi, więc Zofia podążyła za nim, choć niezbyt szybko. Wolała się z nim minąć na korytarzu niż w kuchni. Z kolei Björn nie śpieszył się z chowaniem talerzy, bo wolał spotkać ją akurat w kuchni. Ona wstydziła się przebywać w jego obecności, natomiast on nie miał w zwyczaju życzyć kobiecie dobrej nocy, mijając się na korytarzu. Nie mogła się zatrzymać. Weszła więc do kuchni i odstawiła na blat talerze, po czym odłożyła tablet na stół, ale Björn w tym czasie wyprzedził ją i spakował naczynia do zmywarki. Nie lubił zbędnego czekania, zatem wolał zrobić wszystko sam. Bardzo liczył czas i cenił każdą swoją minutę. Nie uważał też, by sprzątanie było ujmujące jego męskości. Był tak pewny siebie, że nie wiadomo, czy istniało w ogóle cokolwiek, co mogłoby mu jej odjąć. Nie oczekiwał też od nikogo tego, czego sam by nie zrobił. Zamknął zmywarkę, a jej zwyczajnie zrobiło się trochę głupio. Nie wiedziała, jak może się odwdzięczyć za pomoc, jeśli nie nazwać tego ratowaniem życia, więc chciała móc chociaż nie sprawiać kłopotu i wspomóc przynajmniej w tak drobnych rzeczach jak sprzątnięcie po kolacji. Jednak nie dano jej tego. Poczuła się zbędna, a nie chciała być dla nikogo ciężarem. Musi mu bardzo przeszkadzać jej obecność. Była pewna, że jest jakimś utrapieniem, ale chciała chociaż w minimalnym stopniu…
– Dobrego wieczoru i dobrej nocy – powiedział, po czym skierował się w stronę wyjścia.
– Dobrej nocy… – odpowiedziała ciszej.
Wciąż miała wrażenie, że jej niemiecki brzmi głupio, nawet jeśli stara się powtarzać po nim, wsłuchując się wcześniej w wypowiedziane przez niego słowa. Przecież wiedziała, co mówi i bardzo się starała, jednak była tak zbita z pewności siebie, że ciężko jej było zaufać nawet samej sobie. Wyszła powoli z kuchni i upewniwszy się, że wszedł już do gabinetu, przeszła możliwie po cichu do swojego pokoju. Uznała go teraz za zdecydowanie chłodnego człowieka. Mówił stanowczo, pewnie i wszystko miał ewidentnie przemyślane. Nie uśmiechał się. Traktował ją, jakby była ciężarem, który z przyjemnością wystawiłby za drzwi, gdyby nie… Właśnie. Gdyby nie co? Dlaczego tak się zachowuje wobec niej, skoro jednocześnie sam z siebie jej pomaga? Mimo wszystko, chyba mu przeszkadza. Zachowuje się jak jej wyobrażenie typowego Niemca!
On natomiast uważał, że przeżyła dziś zbyt wiele, więc chciał jej dać nieco spokoju. Powiedział do niej tylko to, co uznał na razie za najważniejsze. Był oszczędny w słowach, na co dzień ogólnie bezpośredni, ale dziś starał się być możliwie powściągliwy. Uznał ją za zbyt nieśmiałą kobietę, bardzo spokojną, cichą, mało odważną w stosunku do niego, ale myślał, że to przez owy dzień. Z pewnością dużo myślała, ale nic nie mówiła i ta jej powściągliwość w relacji hamowała jego otwartość. Oboje więc założyli na swój temat sporo błędnych opinii.
Tego wieczoru czytała o Niemczech, kulturze, języku i sprawdzała słowa, które wyłapała i zapamiętała z rozmów. Na koniec przetłumaczyła sobie kilka ważnych zwrotów, które mogą się jej przydać, a których nie mogła sobie przypomnieć, i skontaktowała się jeszcze ze swoją przyjaciółką przez portal społecznościowy, informując ją, że jest cała i zdrowa, a ona Zofię, że policja uznała jej zniknięcie za celowe, że najpewniej, jako dorosła kobieta, zdecydowała się gdzieś po prostu wyjechać. Nic bowiem nie świadczyło o jej porwaniu. Nie było na to żadnych dowodów. Przyjaciółka, gdy tylko zauważyła, jeszcze rano, że Zofia nie pojechała do pracy i nie odbierała telefonu, przeczuwając najgorsze, zdążyła wejść do jej domu i wynieść wszystko, co istotne: dokumenty, pamiątki rodzinne i tym podobne. Zrobiła to odruchowo, uznając za konieczne. Niedługo potem dom spłonął.
Wszystko dziś wydawało się Zofii odmienne, skrajnie inne od tego, co zna. Oboje nie wiedzieli, czy znajdą wspólny język i nie chodziło dosłownie o język, w jakim mieli rozmawiać. Jednak jedna rzecz z pewnością, niezależnie od kraju pochodzenia, dziś łączyła ich oboje: źle spali tej nocy.
ROZDZIAŁ III
Björn przez pół nocy myślami kierował się w stronę tych wydarzeń. Zofia natomiast miewała koszmary. Czuła, że jest tak daleko od tego, co zna, że po każdym przebudzeniu się, długo rozmyślała nad tym, czy uda się jej odnaleźć w całkowicie nowej rzeczywistości. Została jej tylko działka. Tak naprawdę powinna ją sprzedać. Jeśli wróci do Polski, musi to zrobić, musi znaleźć pracę i wynająć cokolwiek małego. Nie ma żadnego dowodu na swoje porwanie, więc nie oczyści się z zarzutów ucieczki. Utknęła. Pierwszy raz w życiu poczuła, że całkowicie utknęła i nie wie, co ma robić. Najpierw zgłosiła zgubienie dowodu osobistego i karty do banku. Przyjaciółka nie znalazła ich nigdzie, bo prawdopodobnie ma je Philipp, zatem teraz nie ma chwilowo nawet tożsamości. Minęło tak kilka nieprzespanych nocy i dni, kiedy nie miała ochoty wychodzić z pokoju. Czytała, uczyła się nowych słów, próbowała spać i znów… W międzyczasie liczyła, że ktoś w końcu zapuka i powie, że udało się znaleźć sposób, by wróciła do Polski. Nikt jednak nie pukał, poza Angeliką, która czasem odwiedzała ją z pytaniami o jej samopoczucie, czy może jej jakoś pomóc i czy zechce coś zjeść.
Czwartego dnia nie spała już od trzeciej nad ranem. Dobrą godzinę po wybudzeniu przeleżała, próbując zasnąć, drugą przechodziła po pokoju i po godzinie piątej podeszła do okna. Dopiero zaczęło się lekko rozjaśniać. W pierwszej sekundzie pomyślała, że wydaje się jej, że widzi kogoś wychodzącego z budynku, a po chwili była już pewna. Mężczyzna ubrany w sportową, lekką bluzę i chyba czarny dres, wybiegł i skręcił w prawo. „Biega?”, zapytała siebie w myślach. Niedługo potem zobaczyła go, biegnącego truchtem, z lewej strony domu i zaraz po tym przyśpieszył, jakby planował sprint, i bardzo szybko pojawił się znów z lewej strony. Dwa kółka. Jedno na rozgrzanie, drugie na szybki bieg. „Czemu tak?”, znów zadała sobie pytanie w myślach. Mężczyzna dyszał teraz pochylony, opierając się o własne nogi. Odniosła wrażenie, że robi to z jakiegoś konkretnego powodu i nie chodzi wcale o kondycję. Po chwili się wyprostował, więc odruchowo zrobiła krok w tył. On jednak szybciej podniósł wzrok, niż ona odeszła. Czuł, że jest obserwowany i poznał po ruchu puszczonej w pośpiechu zasłony, że patrzyła przez okno. Spojrzał na zegarek. „Nie śpi?”, pomyślał. Jeśli nie przesypia nocy, nie wychodzi z pokoju i praktycznie nie je, nie może być dobrze.
Około 6:30 był już w gabinecie, a chwilę po siódmej weszła tam Angelika, która codziennie o tej porze pytała go o kawę. Pił na pusty żołądek, chociaż tłumaczyła mu, że nie powinien, ale on zawsze po siódmej pił kawę i miał gdzieś jej medyczne przeciwwskazania. Potrzebował podwójnego espresso, jak praktycznie co dzień. Zwykle nie miewa dobrego snu, a od kilku dni sytuacja z Polką przejmowała jego myśli i sen zrobił się jeszcze gorszy. Po takich nocach miał wrażenie, że kawa nie ma już smaku, a na pewno go nie budzi.
– Jak się czuje? – zagaił Angelikę.
– Ciężko powiedzieć. Niewiele mówi, niewiele je i chyba słabo sypia.
– Nie spała przed szóstą. Sprawdź, proszę, czy śpi teraz. Może jednak zgodzi się zejść na śniadanie?
Zofia przeczuwała już, że zostanie tu trochę dłużej. Chciała osłuchać się możliwie z językiem, więc oglądała po niemiecku między innymi filmy i wiadomości. Dzięki temu uczyła się także poprawnej wymowy. Gdy usłyszała, że ktoś puka do drzwi, wyłączyła natychmiast tablet.
– Zejdziesz na śniadanie? – zapytała Angelika.
– Nie mam apetytu…
– Och! Wiem… Codziennie liczę na to, że jednak w końcu coś zjesz.
– Jeśli mogę się przydać… Może mogę pomóc przy obiedzie, czy…
Nie dokończyła, bo zabrakło jej słów, a Angelika natychmiast zrozumiała, że musi znaleźć jej jakieś zajęcie, że Zofia chciałaby się jakoś przydać. Nie mogła jej jednak zaproponować towarzyszenia w obecnych czynnościach i nie chciała, żeby gość wykonywał jej pracę. Natomiast w obiedzie znalazła rozwiązanie dla obu.
– Zejdź przed dwunastą do kuchni, jak będziesz mieć siłę, to może chociaż potowarzyszysz mi przy gotowaniu. Ja bardzo lubię towarzystwo, kiedy gotuję. – Wymyśliła całkowicie.
Ona ZAWSZE lubiła czyjeś towarzystwo. Po prostu, kiedy gotowała, była w jednym pomieszczeniu i wówczas mogła poprowadzić dłuższą rozmowę.
Chwilę po tym wniosła kawę do gabinetu Björna i poinformowała go, że udało się jej porozmawiać z Zofią.
– Zdaje mi się, że ona potrzebuje teraz czuć się jakoś potrzebna. Dopóki odnosi wrażenie, że jest jedynie przeszkodą i nie ma żadnego zajęcia, za dużo myśli o tym, co przeżywa i żeby nie przeszkadzać nam, zamyka się w pokoju. Trzeba ją jakoś zaangażować, ale nie wiem jak! Udało mi się namówić ją na zejście do kuchni, jak będę gotować obiad. Jak uda mi się ją jakoś zająć, to może chociaż zje…? – przerwała, bo już sama nie była pewna, czy jej spryt jest wystarczający.
– Okay – odpowiedział, patrząc na jakieś papiery na biurku.
– „Okay”?! – powtórzyła zdziwiona.
Od kiedy on odpowiada tak bez znaczenia w poważnej sytuacji? Podniósł wzrok i spojrzał na nią, nadal trzymając dokumenty w rękach.
– Okay. Dobrze. A co mam powiedzieć? – spytał również zdziwiony.
– Ona nie je! Nie sypia dobrze! Jak każdy człowiek chce czuć się potrzebna! Jest tu zamknięta, przeżyła tragedię! Szukam rozwiązania, bo się martwię, a ty mówisz: „OKAY”?!
– Nie wmuszę w nią jedzenia. Nie wyśpię się za nią. Nie jestem w stanie kontrolować jej myśli i zrobić nic więcej, by jej pomóc. Jeśli uważasz, że jestem, to masz wygórowane mniemanie o mnie. Skoro się jednak tak martwisz, wezmę pod uwagę to, co powiedziałaś. Teraz lepiej?
Mówił całkiem spokojnie, bez emocji, a Angelika patrzyła na niego wciąż oburzona.
– Okay – odparła, możliwie przedrzeźniając i wyszła.
On natomiast dobrze udawał brak zainteresowania. Tak naprawdę, gdy za pierwszym razem odpowiedział jej: „Okay”, w myślach już się zastanawiał, jak jej pomóc, bo również się martwił.
– Nie mogę tak pracować – powiedział do siebie, odkładając kartki.
Wychylił się nieco, złożył dłonie na brzuchu i spojrzał w sufit. Następnie wyprostował się, lekko przeciągnął, ponownie wziął dokumenty do ręki i wrócił do czytania. Próbował się skupić, ale co któreś zdanie musiał czytać ponownie, bo nie był pewien, czy zrozumiał, co przeczytał. Po chwili do gabinetu wszedł Tomek, a Björn spojrzał na wchodzącego jak na lek dla niego i dla Polki.
– Tomasz – stwierdził.
– Tak. To ja – zaśmiał się. – Przywiozłem coś dla ciebie – powiedział i położył zwykłą białą teczkę na jego biurku. – Podobno nie widziałem tego.
– Tomaszu – powtórzył Björn, przysuwając teczkę do siebie – jak będziesz miał chwilę, to spróbuj porozmawiać z Polką. Po polsku. O czymkolwiek.
– Nie miała uczyć się niemieckiego?
– I tak się nie nauczy, jeśli będzie się zamykać w pokoju.
– Wciąż nie wychodzi? Chcesz ją stamtąd wykurzyć? – zażartował.
– Chcę jej jakoś pomóc – odparł Björn, a ponieważ nie miał ochoty na żarty, mówił bardzo poważnie. – Może rozmawiając z kimś w swoim języku, będzie czuła się swobodniej.
Niedługo potem Tomasz zapukał do Zofii. Zapytał, jak się odnajduje i czy może jej jakoś pomóc. Zauważył, że faktycznie czuje się lepiej, gdy słyszy swój język i rozmawia z kimś, kto stara się chociaż delikatnie żartować. Chyba pierwszy raz od wielu dni się w ogóle uśmiechnęła, zatem postanowił, że będzie ją regularnie zaczepiał. Dostrzegł też, że ogląda coś po niemiecku na tablecie, więc zapytał, czy się uczy w ten sposób i zasugerował jej, by korzystała także z telewizora w salonie, skoro filmy jej pomagają. Będzie to zawsze inne miejsce i powód do wyjścia z pokoju, ale przede wszystkim powinna z kimś często rozmawiać, choćby z Angeliką.
– Mówiłeś, że zamknięta nie nauczy się niemieckiego – powiedział Tomasz, gdy zaszedł jeszcze raz do gabinetu. – A wygląda na to, że uczy się bardzo pilnie.
Gdy Tomasz pojechał, a na górze nie było słychać już nikogo, Zofia pomyślała, że najpierw przejdzie się po cichu po domu i spróbuje się z nim zapoznać, oswoić, a potem zejdzie do kuchni, do Angeliki. Łazienkę i toaletę znała, więc teraz przyjrzała się ścianom korytarza. Tam również wisiały nieprzesadne obrazy, osadzone w dopasowanych ramach, przedstawiające różne sceny z życia wiejskiego oraz pejzaże nizinne i górskie. Nie widziała nic innego, więc uznała, że właściciel ceni malarstwo i nie dziwiło ją to. Pasowało to do jego ułożonego i spokojnego życia. Zatrzymała się w końcu przy schodach i spojrzała na drzwi jego sypialni. Pomyślała, że równie dobrze mógłby mieć sypialnie na dole, albo wręcz w gabinecie, bo wracał późno i wychodził z niej wcześnie. Przemknęła teraz przy jego sypialni na drugą część korytarza i szybko zauważyła, że na tych ścianach brakuje obrazów. Wisiały tam wcześniej z pewnością, bo są widoczne ślady i można bez problemu policzyć, ile ich było. Poza sypialnią Björna, po tej stronie piętra, były jedynie zamknięte i nieużywane pokoje, więc najwidoczniej nie było sensu wieszania tam obrazów.
Zofia schodziła na dół po cichu, mijając boso co drugi schodek, i zerkała przy tym przez balustradę, żeby sprawdzić, czy nikt aktualnie nie kręci się na parterze, a następnie skierowała się w stronę salonu, o którym wspomniał Tomasz. Była tam wygodna kanapa, fotel, podnóżek, stolik kawowy i niemały telewizor na ścianie. Wisiały również obrazy, stał duży drewniany zegar oraz piękne, ciężkie, drewniane meble. Był też kominek pod telewizorem i… fortepian. Podeszła do niego ciekawa, kto z domowników na nim grał. Nie podejrzewała o to Björna, więc myśli skierowała ku jego mamie. Jego rodzice musieli przywiązywać dużą wagę do jego wychowania, tego była pewna, i wszystko wskazywało na to, że wychowywał się w otoczeniu sztuki i muzyki. Następnie przyjrzała się kilku drobnym rzeźbom na kredensie i zauważyła pomiędzy nimi jedyne zdjęcie w całym domu, które akurat było zrobione w tym salonie. Kobieta na nim, która musiała być mamą Björna, stała uśmiechnięta przy fortepianie. Była to piękna, dojrzała, elegancko ubrana blondynka, tak jak on, również wysoka i być może nawet mieli ten sam kolor oczu. Nie widziała wyraźnie na zdjęciu i nie mogła też sobie uzmysłowić, jak wyglądają jego oczy, bo nie miała odwagi spojrzeć na niego na tyle długo, by skupić na tym swoją uwagę.
Korytarzem właśnie przechodził wywołany w jej myślach mężczyzna, który natychmiast zauważył Polkę trzymającą zdjęcie. Oparł się o framugę drzwi i chwilę przyglądał się jej w milczeniu. Zofia stała do niego praktycznie tyłem, dlatego go nie dostrzegła. Za to zauważyła, że na zdjęciu ten salon ma wysoki sufit, który jest delikatnie, wręcz niezauważalnie zdobiony, więc zainteresowana podniosła głowę. Nie rzucał się w oczy od razu, jednak po podniesieniu wzroku można było zauważyć jego zdobienia. Björn podążył za jej wzrokiem i także spojrzał na sufit. Zapomniał, że w tym pomieszczeniu tak właśnie wygląda. Chyba nie pamiętał, kiedy ostatnim razem na niego patrzył. Sufit był pomysłem jego matki i zrobiono go, gdy on miał zaledwie kilka lat, ale nie mógł sobie przypomnieć ile dokładnie. W tym czasie Zofia obróciła się delikatnie, nadal patrząc w górę, by obejrzeć całość, ale odniosła wrażenie, że kątem oka widzi kogoś w drzwiach, więc spuściła głowę i spojrzała na niego, ale on nadal oglądał sufit. Sekundę po tym on również opuścił głowę i spojrzał na nią. Z jednej strony jego twarz nie wyrażała żadnych specjalnych emocji, z drugiej była pewna, że jego spojrzenie ma w sobie coś, czego nie umie opisać. Po chwili odszedł.
Gdy się upewniła, że nie ma go nigdzie na korytarzu, wyszła z salonu. Miała iść do Angeliki, ale zatrzymała się naprzeciwko wejścia do domu, bo właśnie doszła do jej uszu rozmowa w kuchni, a nie chciała tam wchodzić, jeśli on tam był. Już miała się skierować na schody, ale po chwili wszyscy usłyszeli otwierające się drzwi wejściowe. Zofia pierwsza podbiegła do Tomasza, widząc, że z jego rąk dosłownie lecą zakupy i złapała szybko jedną z toreb, nim ta spadła praktycznie na podłogę.
– Dzięki! – powiedział po polsku.
Björn natychmiast wyszedł z kuchni i również wziął część toreb. Za nim wyszła także Angelika, która przejęła tę jedną od Zofii, więc ta postanowiła przytrzymać drzwi Tomaszowi, by wniósł swobodnie resztę zakupów. Gdy wreszcie wszedł do wiatrołapu z ostatnią dużą torbą, Björn zatrzymał się na korytarzu i spojrzał na niego, jak gdyby czekał, aż ten wejdzie spokojnie do środka.
– Tomaszu, przyjdź do mnie, a najlepiej od razu do salonu, bo trzeba rozpalić w kominku – powiedział w końcu.
– Nie masz zapalniczki? – zapytał wchodzący.
Tomasz zawsze miał, bo dużo palił. Nawet teraz było czuć od niego świeżo wypalonego papierosa.
Po chwili Björn wyszedł z gabinetu z teczką, którą poprzednio przywiózł mu Tomek, i wszedł za nim do salonu, zamykając za sobą drzwi. Angelika w tym czasie pokazywała Zofii, gdzie i co trzyma w kuchni, a ta w milczeniu pomagała jej rozpakowywać zakupy, starając się przy tym czytać etykiety, żeby uczyć się kolejnych słów i wiedzieć, co w zasadzie wyjmuje z torby.
– Rozumiem, że chcesz to spalić – zagaił Tomek.
– Najdrobniejszy ślad po tym nie może zostać – odpowiedział i zamilkł na chwilę. – Zwykle wystarczy mu na chwilę kobieta i zapomina, a w związku z nią jest dziwnie nieugięty. Znam go i wiem zbyt dobrze, kiedy mówi coś poważnie i z pewnością nie chodzi o to, ile za nią zapłacił. Musiałem więc zdobyć te same akta na jej temat, żeby wiedzieć, co go motywuje.
– „Te same akta”? To są akta dotyczące Zofii?! I co? Znalazłeś coś?
– Mhm… – wydusił od niechcenia. – Nigdy tego nie czytałem.
– A ja nigdy tego nie przywiozłem, wiadomo – odpowiedział Tomek.
Björn podał mu teczkę do spalenia i przez pewien czas przyglądał się palącym kartkom. Lubił ogień, ale zwyczajnie nie miał na to czasu, więc kominek był rozpalany raczej rzadko.
Rozmyślał o niej przez chwilę. Ona nie mogła wiedzieć, że kiedy patrzył na nią w salonie, nie myślał o tym, że ogląda jego prywatne rzeczy, w tym zdjęcie, a myślał jedynie o tym, że teczka dawała całe mnóstwo powodów dla Philippa, by ją wybrał. Znał jej wiek, życie, wykształcenie, umiejętności, zainteresowania, dosłownie wszystko… Były to informacje na tyle prywatne, że fakt posiadania ich przez Philippa jeszcze bardziej denerwował Björna. Nie było tam nic złego, ale to wszystko powinno usłyszeć się od drugiego człowieka bezpośrednio. Nie chciał tego wiedzieć z takich źródeł, chociaż zdawał sobie sprawę, że zwyczajnie musi, jeśli ma jej pomóc.
– To jest zbyt poważna sprawa, by odesłać ją tak po prostu do Polski. Jeśli wróci do siebie, a on nie porwie jej ponownie, ktoś ją zabije. W zasadzie chyba tylko tu może być bezpieczna. Philipp nic nie zrobi, dopóki jest u mnie – stwierdził w końcu.
– Powiedz, że spisałeś chociaż jej nazwisko lub umiesz je powtórzyć.
– Dlaczego? – spytał Björn, sięgając do marynarki, w której schował karteczkę z jej przepisanym nazwiskiem, bo faktycznie nie umiał ani powtórzyć, ani przeczytać.
– Bo nazwisko akurat może ci się przydać – odpowiedział i spojrzał na jego dłoń, którą wyjmował zapisaną informację. – Spisałeś! Zdradź mi je! Ona musiała mieć jakieś media społecznościowe. Cokolwiek. Jeśli chcesz jej pomóc, powinieneś wiedzieć takie rzeczy.
Wyrwał wręcz kartkę z ręki Björna, następnie wyjął telefon i zaczął poszukiwania. Znalazł faktycznie profil na jednym z portali, ale prowadzony skromnie, bez podanych informacji. Jedynie z postów, gdzie ją oznaczono, można było się domyśleć czegokolwiek. Miała ledwie kilka własnych zdjęć. Tomasz przeklął po polsku pod nosem i dodał, że wygląd Zofii z pewnością grał kluczową rolę w jej wyborze. Björn nie chciał patrzeć, ale nie miał żadnych profili w mediach społecznościowych i nie wiedział nic na ich temat, więc zajrzał przez ramię Tomka. Teczka zawierała te zdjęcia i wiele innych robionych jej nawet z ukrycia na jakiś czas przed porwaniem, toteż nie zauważył tam nic nowego.
– Magister inżynier – ciągnął dalej Tomasz.
– Nieistotne – odrzekł, chcąc przerwać powtarzanie informacji, które już znał.
– Uuu… Macie wiele wspólnego, jak sądzę – kontynuował.
– Mamy dwa skrajnie inne wykształcenia – skwitował Björn, którego zaczęły męczyć przesadne reakcje Tomasza.
– Tak czy inaczej, wkopałeś się, biorąc się za jej obronę – podsumował, rozumiejąc już, że on nie jest skłonny do dalszej dyskusji na ten temat.
Björn wiedział więcej i wiedział, że motywacje Philippa nie sprowadzały się jedynie do jej wyglądu i wykształcenia. Było pełno różnych cech, które miały dla niego z pewnością znaczenie. Zofia nie tylko skończyła studia z wyróżnieniem, ale także zdobyła mnóstwo certyfikatów. Szkoliła się na różnych płaszczyznach, skrajnie odbiegających od jej wykształcenia. Zrozumiał, że jej pomoc Angelice podczas obiadu może być strzałem w dziesiątkę, ponieważ w sferze jej zainteresowań była nie tylko po prostu tradycyjna kuchnia polska, ale szkoliła się nawet z cukiernictwa. Zainteresowało go jeszcze kilka informacji na jej temat, ale próbował nie myśleć o tym w tej chwili. Po całej lekturze postawił tylko jeden wniosek, że jej sfera zainteresowań, umiejętności i wszystko inne w aktach świadczyło o jej co najmniej bystrym umyśle. Musi być zatem całkiem interesująca.
Zofia pomogła przy obiedzie na tyle, na ile potrafiła. Nie znała niemieckiej kuchni, więc robiła dosłownie to, co gotująca jej mówiła i pokazywała. Kroiła, mieszała i poza tym nie wtrącała się absolutnie. Z kolei Angelika co jakiś czas próbowała jakoś zagadać do niej, a to o pogodzie, a to o tym, co się działo właśnie w garnku… Brakowało jej pomysłów. Szukała wkoło siebie czegokolwiek, o czym mogłaby porozmawiać, ale właśnie, ku jej radości, dostrzegła za oknem bezdomnego kota, przechodzącego w tym momencie przez ogród.
– On tak codziennie – zaczęła i teraz obie patrzyły na zwierzę. – Przechadza się tędy codziennie w dwóch porach. Rano około dziewiątej i chwilę po południu. Ktoś powinien go wykastrować. Niby nie boi się ludzi, ale jednak nie daje się też podejść.
Wyjaśniła jeszcze, że być może udałoby się zbliżyć do niego, gdyby go nakarmić, ale Björn nie pozwala. Polka nic nie odpowiedziała, chociaż słuchała Angelikę uważnie. Nie uśmiechała się w ogóle i jeśli już coś mówiła, to po to tylko, by powtórzyć po niej jakieś nowe słowo i upewnić się, co oznacza. Zamyślona przyglądała się teraz kotu, który po chwili zniknął za krzewem.
– Zjesz obiad z Björnem? – zapytała Angelika, szykując talerze.
– Zjem.
***
– Jak się dziś czujesz? – spytał mężczyzna, siadając do stołu, na który Zofia odkładała talerze, chcąc pomóc Angelice.
Zdziwiła się, bo normalnie nie rozmawia z nim. Nie pytał też poprzednio i wydawał się jej zbyt chłodny, by się tym w ogóle interesować. Mówił jedynie: „Dzień dobry”, kiedy się jakimś cudem minęli i w zasadzie tyle. Natomiast on uznał, że musi być jej lepiej i chyba chciał to usłyszeć.
– Dobrze – odparła, choć nie była pewna, czy nie skłamała.
Niby dobrze, lepiej, ale chyba nie mogła tego powiedzieć z pewnością.
– To dobrze – odpowiedział, chociaż też nie był pewien, czy powiedziała prawdę.
Pożyczyli sobie smacznego i przez cały obiad milczeli.
Po posiłku Zofia podziękowała Angelice za obiad, po czym spojrzała przez okno kuchenne na podwórze i zapytała:
– Mogę wyjść na zewnątrz?
– Myślę, że z pewnością. W obrębie podwórka powinno być bezpiecznie – odpowiedziała Angelika.
Ubrała więc płaszcz jesienny od Maxa i wyszła za drzwi. Pierwszy raz od kilku dni była na zewnątrz. Dobrze znała jesienne powietrze w Polsce, ale odniosła wrażenie, że tutaj jest zdecydowanie suchsze. Przechoruje to, była pewna, ale musi się przyzwyczaić. Kichnęła. Nie miała żadnych alergii, ale zdarzało się jej czasem kichnąć. Z pewnością to suchsze powietrze. Skręciła teraz w prawo, by powoli obejść dookoła dom. Obserwowała przy tym rośliny, ogród, jego ułożenie i w końcu dotarła na miejsce użytkowe podwórka. Zaraz za zaniedbanym sadem był nieużywany, dawny ogród warzywny i piękna szklarnia ze szkła, utrzymana w całkiem dobrym stanie. Zawróciła jednak do sadu i przeszła się między roślinami, wyliczając je. Było tam zaskakująco dużo różnych drzew owocowych.
Björn miał dobry widok na sad przez okno gabinetu, więc dojrzał ją w nim natychmiast. Z jednej strony ucieszył się, że wyszła nie tylko poza pokój, z drugiej pomyślał, że niedobrze, że w jesienną pogodę wyszła bez nakrycia głowy i szyi. Ona wówczas zauważyła pod ścianą budynku, na resztkach jesiennego, jeszcze w miarę ciepłego słońca, wygrzewającego się kocura. Tego, co przechadza się codziennie przez ogród przy podjeździe.
– Kici, kici – zawołała po polsku, a on leniwie podniósł głowę.
