Dęby - Monika Bochenek - ebook
NOWOŚĆ

Dęby ebook

Monika Bochenek

0,0

Opis

Gdy porwana i wysłana do „kupca” Zofia budzi się w zachodnich Niemczech, wszystko wskazuje na to, że jedyną drogą, by uwolnić się od chciwego i samolubnego Philippa, jest własna śmierć. Sytuacja się zmienia, gdy niespodziewanie pojawia się Björn – nieznoszący łamania prawa mężczyzna. Od tej chwili ona nie tylko nie może wrócić do Polski, ale każdy krok poza dom wybawiciela jest ryzykowny. Zofia stara się dostosować do nowej rzeczywistości, a Björn zapewnić jej bezpieczeństwo.

Nieustępliwy Philipp, ścieranie się różnych charakterów i chęć życia w zgodzie z własnymi zasadami to mieszkanka wciągająca Zofię i Björna w wir różnych wydarzeń – czasem niebezpiecznych. Dwa różne kraje, kultura i znane stereotypy, budujące charaktery bohaterów. Czy uda się obojgu stworzyć relację i ostatecznie pozbyć się problemu, jaki stwarza Philipp? To nie lekka powieść.

To historia skłaniająca do refleksji, pełna przekazu i symboliki. Dla tych, co lubią romanse prowokujące do głębszych przemyśleń.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 508

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Projekt okładki: Monika Bochenek

Redakcja i korekta tekstu: Monika Bochenek

e-mail: [email protected]

© Copyright for the tekst Monika Bochenek, 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości

lub fragmentu tej publikacji w jakiejkolwiek postaci,

bez uprzedniego wyrażenia zgody przez właściciela praw,

jest zabronione.

W książce wykorzystano cytat z Tomu I Trylogii Henryka Sienkiewicza pt. Ogniem i mieczem (1884)

ISBN 978-83-978422-1-2

Wydanie trzecie (2025)

OD AU­TORKI:

Za­biorę Cię, Drogi Czy­tel­niku, w po­dróż przez moje my­śli. Bę­dziesz ob­ser­wa­to­rem nie tylko toczącej się hi­sto­rii mi­ło­snej, ale przede wszyst­kim mo­jego bu­do­wa­nia mo­stu mię­dzy Pol­ską a Niem­cami, a żeby to osią­gnąć, będę wy­cią­gać ste­reo­typy, będę „prać wszel­kie brudy” i będę ma­new­ro­wać mię­dzy trud­nymi te­ma­tami a mi­ło­ścią. Będę jed­no­cze­śnie obrońcą oskar­żo­nego i pro­ku­ra­to­rem oskar­ża­ją­cym. Będę udo­wad­niać Ci, że nie wszystko jest tylko czarne lub białe i nie będę też za­mie­niać tych barw. Będę je mie­szać i będę klu­czyć w ska­lach sza­ro­ści, bo… Czym jest ideał?

Nie bez po­wodu wy­bra­łam Niemcy. To w końcu nasi są­sie­dzi z za­chodu, a jed­no­cze­śnie róż­nice mię­dzy nami są tak duże, że można rzec, że oni są z Marsa, a my z We­nus – lub od­wrot­nie. Jed­nak ży­jemy nie tylko na tej sa­mej pla­ne­cie, ale oni są tuż za rzeką!

Nie chcę byś usil­nie po­ko­chał całe Niemcy i nie chcę byś je nie­na­wi­dził. Chcę tylko, że­byś ni­gdy nie wrzu­cał wszyst­kich do jed­nego worka, bo na tym wła­śnie po­lega to­le­ran­cja, gdy nie oce­niasz lu­dzi za ich po­cho­dze­nie, uro­dze­nie czy inne formy przy­na­leż­no­ści, na które nie mieli wpływu, a za to, kim na­prawdę są. Nie glo­ry­fi­kujmy ich i nie nie­na­widźmy.

Je­śli Ty, Drogi Czy­tel­niku, uwiel­biasz Niemcy, pew­nie bę­dziesz się na mnie zło­ścił, a je­śli ich nie lu­bisz… też pew­nie bę­dziesz się na mnie zło­ścił.

Od po­czątku przed­sta­wiam ste­reo­typy do­ty­czące obu państw i przez całą książkę po­nie­kąd drwię z nich, pod­trzy­mu­jąc bo­ha­te­rów w tym wy­obra­że­niu. Prze­ra­dzam je cza­sem w za­lety, cza­sem wy­ol­brzy­miam, a jed­no­cze­śnie go­dzę się z tym, że po­nie­kąd są one praw­dziwe i zwią­zane z tak różną kul­turą oraz ję­zy­kami, ja­kie re­pre­zen­tu­jemy, że być może są nie­od­wra­calne. Nie chwalę żad­nego pań­stwa i nie po­ni­żam żad­nego. Prze­my­cam moje różne prze­my­śle­nia, z któ­rymi czy­ta­jący nie musi się zga­dzać.

Bę­dziesz więc, Drogi Czy­tel­niku, czę­sto de­ner­wo­wał się na mnie za za­cho­wa­nia bo­ha­te­rów, ale tu mu­szę się uspra­wie­dli­wić! Ro­bię to tylko po to, by prze­ka­zać ja­kiś mo­rał, coś wy­ja­śnić, a cza­sem tylko po to, by za­drwić. To­też, poza ro­man­tyczną hi­sto­rią, spójrz na to z per­spek­tywy ko­goś, kto sym­bo­licz­nie pró­buje zjed­no­czyć dwie skraj­no­ści. Nie szu­kaj re­ali­zmu, nie szu­kaj ide­ału, a szu­kaj mię­dzy wier­szami.

ROZ­DZIAŁ I

Tego roku lato w Pol­sce było wy­jąt­kowo upalne i su­che. Na war­miń­skich po­lach z doj­rze­wa­ją­cymi do zbio­rów plo­nami bez prze­rwy sły­chać było śpiew pta­ków, które co rusz pod­ry­wały się do lotu spło­szone ja­kimś in­nym dźwię­kiem niż ich wła­sny. Ich de­li­katna me­lo­dia roz­cho­dziła się jak mu­zyka, któ­rej na­głe wy­łą­cze­nie mo­głoby wpro­wa­dzić w stan nie­po­koju, po­nie­waż ci­sza ni­gdy tu nie na­staje. Wie­czo­rem bu­dzą się ko­lejne ptaki i swój kon­cert za­czy­nają rów­nież świersz­cze. Wśród tych pól, na cał­kiem du­żej działce, stał nie­mały dom i bu­dy­nek go­spo­dar­czy, a tę za­bu­dowę oka­lał piękny ogród. Z jed­nej strony ozdobny, z in­nej wa­rzywny i w końcu sad wraz z nie­dużą win­nicą.

Miesz­kała tu sa­mot­nie młoda ko­bieta, która do­jeż­dżała do pracy do po­bli­skiego mia­sta, a po po­łu­dniu zwy­kle spę­dzała czas na pracy w ogro­dzie. Na­to­miast po ty­go­dniu pracy w piąt­kowe wie­czory lu­biła spo­ty­kać się z są­siadką, z którą przy­jaź­niła się już od cza­sów szkol­nych. Poza tym była sama, nie miała już ni­kogo z bli­skiej ro­dziny. Na­uczyła się jed­nak żyć bez to­wa­rzy­stwa, a na­wet za­częła czer­pać z tego przy­jem­ność. Cza­sem, w ra­mach prze­rwy w pracy wo­kół wła­snego domu, po pro­stu sia­dała przed wej­ściem i z za­mknię­tymi oczami przy­słu­chi­wała się temu, co dzieje się do­okoła. Naj­bar­dziej uwiel­biała słu­chać śpie­wające kosy o świ­cie. Dla nich spe­cjal­nie bu­dziła się wcze­śniej, otwie­rała okno i do moż­li­wie póź­nej go­dziny le­żała w łóżku, na­słu­chu­jąc je. Po­tem na ostat­nią chwilę, bie­ga­jąc po domu, szy­ko­wała się do pracy. Ile­kroć nie obie­cała so­bie przy­je­chać do niej wcze­śniej, ty­le­kroć cie­szyła się, że się w ogóle wy­ro­biła na daną go­dzinę. Spóź­niała się za­wsze i wszę­dzie.

Pew­nego jesiennego czwart­ko­wego wie­czoru pod­je­chała do zna­nego ca­łej wsi rol­nika, który ra­zem z żoną pro­wa­dził po­bli­skie go­spo­dar­stwo, żeby ku­pić od niego ziem­niaki.

– Zo­sieńko, ty nie noś tych wo­rów! – krzyk­nęła za nią prze­jęta ko­bieta, która wy­bie­gła wła­śnie z domu, by przy­wi­tać się z są­siadką.

– Bez prze­sady! – od­parła, wkładając ziem­niaki do ba­gaż­nika.

– Jak bę­dziesz po­trze­bo­wała ja­kiejś po­mocy, to mów.

Zo­fia uśmiech­nęła się do rol­niczki i po­dzię­ko­wała.

Wszy­scy bo­wiem we wsi wie­dzieli, że dwa lata temu stra­ciła ro­dzi­ców w tra­gicz­nym wy­padku. Ona mimo to ra­dziła so­bie sama, ży­jąc ja­koś od wy­płaty do wy­płaty. Jed­nak w pią­tek rano nie przy­je­chała do pracy i nie od­bie­rała też od ni­kogo te­le­fonu.

Znik­nęła.

***

Po­gar­sza­jąca się sy­tu­acja go­spo­dar­cza na świe­cie spo­wo­do­wała wzrost prze­stęp­czo­ści. Nie tylko wzro­sła ilość kra­dzieży czy roz­bo­jów, ale wzmo­gła się walka o wła­dzę, a wła­dza do­pro­wa­dzała do wy­ko­rzy­sty­wa­nia jej do co­raz bar­dziej okrut­nych ce­lów. Po­wstała wów­czas mię­dzy­na­ro­dowa grupa prze­stęp­cza dzia­ła­jąca nie tylko w Eu­ro­pie, ale na wszyst­kich kon­ty­nen­tach. Byli to lu­dzie ści­śle zwią­zani z po­li­ty­kami, woj­sko­wymi i po­li­cjan­tami, któ­rzy kryli sie­bie na­wza­jem. Za od­po­wied­nie pie­nią­dze owa grupa wy­szu­ki­wała sa­motne ko­biety, któ­rych po­rwa­nie nie wzbu­dzało więk­szych po­dej­rzeń, a które wy­róż­niały się wy­kształ­ce­niem, umie­jęt­no­ściami i in­nymi ce­chami po­żą­da­nymi przez klien­tów. Nie cho­dziło by­naj­mniej o szu­ka­nie ko­biet do pro­sty­tu­cji. Były one bo­wiem prze­zna­czone dla męż­czyzn bo­ga­tych, sa­mot­nych, po­szu­ku­ją­cych swo­istej „ozdoby” do swo­jego ży­cia, a nie mi­ło­ści. Me­dia na­zwały ten pro­ce­der „han­dlem żo­nami”. W wielu pań­stwach sta­rano się to zwal­czać, w in­nych uda­wano, że pro­blem ich nie do­ty­czy. Ci­chy han­del ko­bie­tami do­tarł także do Pol­ski, na­stęp­nie bar­dzo szybko prze­szedł do Nie­miec. Mó­wiono wów­czas o tym głównie, jak o cho­rej plotce, wy­my­ślo­nej teo­rii spi­sko­wej, by­naj­mniej nie­ist­nie­ją­cej, a w me­diach usil­nie pró­bo­wano prze­mil­czeć te­mat. Ta­kie przed­sta­wia­nie sprawy po­zwa­lało na dal­sze pro­wa­dze­nie nie­le­gal­nego han­dlu.

ROZ­DZIAŁ II

W Düs­sel­dor­fie, w za­chod­niej czę­ści Nie­miec, dwie od lat współ­pra­cu­jące ze sobą firmy miały wła­śnie się spo­tkać, by omó­wić szcze­góły no­wego pro­jektu. Bu­dy­nek, w któ­rym miało do tego dojść, był sie­dzibą jed­nego z tych przed­się­biorstw, któ­rego wła­ści­cie­lem była wy­soka, wy­jąt­kowo uro­dziwa, ener­giczna i sły­nąca z po­nad prze­cięt­nej in­te­li­gen­cji Emily. Ona z ko­lei wy­naj­mo­wała owe biuro od in­nej bar­dzo du­żej firmy, która wspie­rała ją w róż­nych dzia­ła­niach, a po­nie­waż po­trze­bo­wała jej wła­śnie w no­wym pro­jek­cie, za­pro­siła na to spo­tka­nie rów­nież jej wła­ści­ciela. Po­in­for­mo­wała więc o tym drugą firmę, którą re­pre­zen­to­wał nie­jaki Phi­lipp – ciężki, ma­sywny męż­czy­zna, o wzro­ście prak­tycz­nie me­tra dzie­więć­dzie­się­ciu, nie­zbyt przy­stojny i ma­jący także nie­zbyt lu­biany cha­rak­ter. Był jed­nak zna­czącą po­sta­cią w jej in­te­re­sach, po­nie­waż miał zna­jo­mo­ści wszę­dzie, na­wet w po­li­tyce, i po­tra­fił to wy­ko­rzy­stać. Spraw­dzał się za­tem w biz­ne­sie jak mało kto, cho­ciaż w re­la­cjach mię­dzy­ludz­kich był… zbędny. Nie po­tra­fił zjed­nać so­bie ni­kogo, a tym bar­dziej ko­biety.

Phi­lipp był bar­dzo bo­gaty i nie­ustan­nie chciwy, to­też w „han­dlu żo­nami” zna­lazł roz­wią­za­nie swo­jego pro­blemu z sa­mot­no­ścią. Ko­biety od za­wsze trak­to­wał przed­mio­towo, więc lu­bił pro­sty­tu­cję, z któ­rej re­gu­lar­nie ko­rzy­stał. Uwa­żał na­to­miast, że poza wszech­obec­nym sek­sem w świe­cie biz­nesu do­brze się pre­zen­tuje i wzbu­dza za­ufa­nie żo­naty męż­czy­zna ma­jący u boku piękną, in­te­li­gentną ko­bietę wy­cho­wu­jącą, oczy­wi­ście, jego syna. Za sprawą zna­jo­mo­ści i pie­nię­dzy ścią­gnął w te re­jony Zo­fię – dwu­dzie­sto­pię­cio­let­nią Po­lkę. Była nie­zbyt wy­soka, miała le­d­wie metr sześć­dzie­siąt pięć wzro­stu, ale jej mimo wszystko ko­bieca fi­gura i uroda po­wo­do­wały, że mało który męż­czy­zna mi­jał ją, nie za­wie­siw­szy choćby na se­kundę oka. Mieli przy­wieźć mu ją po spo­tka­niu, ale na ostat­nią chwilę prze­su­nięto je, więc przy­wieźli ją przed, na prośbę Phi­lippa, wprost do firmy Emily.

Do biura przy­je­chał także wła­ści­ciel bu­dynku i wspo­mnia­nej trze­ciej firmy, znany przede wszyst­kim z uczci­wo­ści, do­brego wy­cho­wa­nia i urody ka­wa­ler. Był to męż­czy­zna rów­nież wy­soki, ma­jący pra­wie metr osiem­dzie­siąt pięć wzro­stu, ja­sne oczy, włosy w od­cie­niu ciem­nego blondu z nieco dłuż­szą, lekko unie­sioną, od­gar­niętą do tyłu grzywką i kró­cej ścię­tymi bo­kami. Cie­szył się ogrom­nym sza­cun­kiem nie tylko w gro­nie biz­ne­so­wym, ale też wśród oko­licz­nej lud­no­ści. Miał poza tym swoje zna­jo­mo­ści i tego dnia rano do­wie­dział się o prze­wie­zie­niu Po­lki do Phi­lippa… do jego bu­dynku! Wie­dząc o tym, że zo­sta­nie prze­ka­zana po spo­tka­niu, prze­su­nął je na ostat­nią chwilę, na co z przy­jem­no­ścią przy­stała Emily, i po­mimo do­sko­na­łej punk­tu­al­no­ści przy­je­chał do biura go­dzinę wcze­śniej, wyjątkowo za­bie­ra­jąc ze sobą broń. Scho­waną za ma­ry­narkę wniósł nie­po­strze­że­nie i skie­ro­wał się pew­nym, szyb­kim kro­kiem w stronę sali, gdzie Phi­lipp, nie mo­gący się po­wstrzy­mać, za­czął nie tylko od prze­ko­ny­wa­nia Zo­fii do sie­bie z jed­no­cze­snym uży­ciem siły, ale rów­nież za­ry­zy­ko­wał próbę do­bra­nia się do niej. Owa sala, na jej nie­szczę­ście, była skru­pu­lat­nie wy­ci­szona, żeby nie można było usły­szeć to­czą­cych się we­wnątrz roz­mów biz­ne­so­wych. Nie by­łoby więc sły­chać krzyku, ale też nie pró­bo­wała. Była zbyt słaba, bo do­piero nie­dawno wy­bu­dziła się z nar­kozy. Męż­czy­zna, który wła­śnie sta­nął pod ich drzwiami, rozej­rzał się, by spraw­dzić, czy jest sam na ko­ry­ta­rzu, na­stęp­nie wy­jął broń i wszedł do po­miesz­cze­nia.

Na du­żym stole le­żała rzu­cona siłą, od­dy­cha­jąca szybko i zmę­czona próbą obrony Po­lka. Nad nią stał Phi­lipp ści­ska­jący i do­ci­ska­jący jed­no­cze­śnie siłą jej ciało do stołu, a lewą ręką się­gał jej bio­dra, pró­bu­jąc wciąż ją ja­koś obez­wład­nić. Zo­fia pierw­sza za­uwa­żyła no­wego męż­czy­znę, za­tem odrę­twiała nie­mal na­tych­miast, nie wie­dząc czego może się spo­dzie­wać. Wszy­scy te­raz znie­ru­cho­mieli i na­stała ci­sza. Było sły­chać je­dy­nie jej głę­boki, zmę­czony od­dech. Jesz­cze przed chwilą czuła, że musi po­le­gać tylko na so­bie, więc roz­glą­dała się do tej pory za czymś ostrym, co mo­głaby się­gnąć. Go­towa była za­bić sie­bie, by się uwol­nić. Jed­nak w tym mo­men­cie po­ja­wił się ktoś nowy, ja­kaś drobna na­dzieja na zmianę sy­tu­acji.

Phi­lipp, bę­dący ple­cami do drzwi i owego męż­czy­zny, nie od­wró­cił się. Usły­szał, że ten ktoś od­bez­pie­czył broń, a więc ce­lo­wał w jego stronę. Znał tylko jed­nego Niemca, który mógł się tu po­ja­wić, i jed­nego, który miał też broń. Na­tych­miast zro­zu­miał, że po­peł­nił błąd. Mógł od razu prze­wieźć ją do sie­bie. W końcu miał na to czas, ale nie po­ha­mo­wał swo­ich po­trzeb, li­cząc, że wciąż zdąży przed spo­tka­niem, a te­raz jego plan może prze­paść.

Dla Zo­fii nie­miecki nie był ob­cy. Miała oka­zję uczyć się tego ję­zyka, ale tro­chę czasu mi­nęło. Mu­siała za­tem się sku­pić, by jak naj­wię­cej zro­zu­mieć z za­ist­nia­łej sy­tu­acji.

– Björn jak zwy­kle na czas. Chcesz do­łą­czyć? – za­kpił Phi­lipp.

Zro­zu­miała.

– Od­dał­bym się od razu pod sąd Boży, gdy­bym do­pu­ścił się ta­kiego czynu – od­po­wie­dział męż­czy­zna.

Nie wszystko zro­zu­miała.

– Skoro ty nie chcesz, to czemu in­nym od­bie­rasz przy­jem­ność?

Wszystko ja­koś zro­zu­miała, cho­ciaż nie­miecki tego czło­wieka brzmiał dla niej okrop­nie.

– Tu­taj nie doj­dzie do ni­czego, co jest po­nad pra­wem. Puść ją – od­parł sta­now­czo.

Znów nie­wiele zro­zu­miała. Jego nie­miecki był bar­dzo ładny, jak na ję­zyk, któ­rego piękno w Pol­sce nie jest ce­chą go okre­śla­jącą, lekko mó­wiąc. Na­wet ona uwa­żała ten ję­zyk za nie­zbyt ele­gancki. Do­póki mó­wił Phi­lipp, miała wra­że­nie, że sły­szy do­kład­nie te twarde i sztywne słowa, więc ro­zu­mie sens zda­nia. Z ko­lei wy­po­wie­dzi ce­lu­ją­cego bro­nią brzmiały płyn­nie, z na­ci­skiem na ak­cent, że gu­biła się w sło­wach i nie bar­dzo mo­gła się sku­pić na tym, co sły­szy i ro­zu­mie.

– Strze­lisz do mnie?

– Uwa­żasz, że nie był­bym do tego zdolny?

– Sły­sza­łem o wielu two­ich zdol­no­ściach, jed­nak ni­gdy, że­byś ko­goś za­bił – drwił wciąż Phi­lipp.

– Za­wsze mogę zro­bić to pierw­szy raz – od­po­wie­dział, cho­ciaż nie za­mie­rzał strze­lać i oboje wie­dzieli, że nie bę­dzie mu­siał. – Z pew­no­ścią nie od­pusz­czę i nie do­pusz­czę do ta­kich sy­tu­acji w moim bu­dynku.

– W ta­kim ra­zie grzecz­nie opu­ścimy ten bu­dy­nek.

Zro­zu­miała jego wy­po­wiedź, więc od­ru­chowo szarp­nęła się na tę myśl.

– Sam go opu­ścisz. Ona tu zo­staje.

Zo­fia pierw­szy raz zro­zu­miała, co po­wie­dział drugi męż­czy­zna, a Phi­lipp pu­ścił ją wresz­cie, od­wró­cił się i spoj­rzał na ce­lującego w niego.

– Chcesz mi ode­brać wła­sność? – za­py­tał Björna.

– Nie masz tu żad­nej wła­sno­ści. Wyjdź – od­po­wia­dał spo­koj­nie, ale wciąż bar­dzo sta­now­czo.

– Na­wet je­śli ją tu zo­sta­wię, to wrócę po nią. Ode­ślesz ją do Pol­ski, to ją znajdę. Prze­kro­czy próg two­jego po­dwórka, to ją znajdę. Nos wy­chyli poza twoją obronę, to ją znajdę.

– W ta­kim ra­zie bez celu bę­dziesz szu­kał. Na­wet je­śli ją zo­ba­czysz w Pol­sce, nie bę­dziesz mógł jej do­tknąć. Je­śli zo­ba­czysz poza moim po­dwór­kiem, nie bę­dziesz mógł do­tknąć. Je­śli nos wy­chyli poza moją obronę, a zbli­żysz się cho­ciaż do niej, na­wet nie zdą­żysz od­de­chu zła­pać. Wyjdź, Phi­lip­pie. Spo­tka­nie dziś się nie od­bę­dzie.

Męż­czy­zna nic już nie od­po­wie­dział, a je­dy­nie uśmiech­nął się szy­der­czo i opu­ścił salę, idąc nieco buj­nym kro­kiem. Po­lka oba­wiała się te­raz każ­dego, a nie zna­jąc za­mia­rów dru­giego męż­czy­zny, wciąż sta­rała się nie ru­szać. Björn spoj­rzał na nią, ale nim zdą­żył co­kol­wiek po­wie­dzieć, przy­szedł do niego SMS. Na ekra­nie jego smar­twat­cha wy­świe­tlił się Phi­lipp, a jego wia­do­mość brzmiała krótko i po­ważne: „Bę­dzie moja”. Wes­tchnął tylko. Znał upar­cie Phi­lippa i za­czął so­bie co­raz bar­dziej zda­wać sprawę z po­wagi sy­tu­acji. Zro­zu­miał, że to nie bę­dzie ta­kie pro­ste, a samo ura­to­wa­nie jej to je­dy­nie po­czą­tek tego, z czym przyj­dzie mu się zmie­rzyć. Skoro miał już te­le­fon w ręce, na­pi­sał do Emily, że do spo­tka­nia dziś nie doj­dzie, bo nie bę­dzie obecny ani Phi­lipp, ani on, a upew­niw­szy się, że wia­do­mość do­tarła i po­zy­tywna od­po­wiedź pa­dła, scho­wał te­le­fon i po­now­nie spoj­rzał na Po­lkę. Ta wciąż opie­rała się z lę­kiem o stół i pa­trzyła na niego nie­pew­nie.

Björn zda­wał so­bie sprawę, że je­żeli ktoś nie roz­ma­wia na co dzień w jego ję­zyku, to może nie ro­zu­mieć płyn­nego, szyb­kiego wy­po­wia­da­nia słów. Wie­dział też, zna­jąc wielu Po­la­ków, że mają pro­blem ze zro­zu­mie­niem jego, szcze­gól­nie na po­czątku. Do­my­ślał się jed­nak, że musi znać cho­ciaż pod­stawy, ina­czej Phi­lipp by jej nie wy­brał i by tu nie tra­fiła.

– Ro­zu­miesz nie­miecki? – za­py­tał wol­niej, by go zro­zu­miała.

– Nie­wiele. Znam nie­miecki… tro­chę – od­po­wie­działa nie­śmiało.

Szu­kała słów, ale miała wra­że­nie, że jej słow­nik w gło­wie ma w tej chwili, ze stresu, le­d­wie kilka stron.

– An­giel­ski? – spy­tał w ra­zie czego w ję­zyku mię­dzy­na­ro­do­wym.

– Tak – od­po­wie­działa rów­nież po an­giel­sku.

– Mimo wszystko mu­sisz się sta­rać mó­wić po nie­miecku, je­śli mam ci po­móc – po­wie­dział spo­koj­nie i po­woli, po­now­nie po nie­miecku.

Ski­nęła je­dy­nie głową na znak zro­zu­mie­nia, bo nie miała siły ani ochoty mó­wić. Po­jęła, że an­giel­ski bę­dzie osta­tecz­no­ścią, ale z pew­no­ścią nie dla­tego, że on nie po­trafi. Poza ję­zy­kiem oj­czy­stym znał bie­gle jesz­cze dwa inne, w tym an­giel­ski. Ona jed­nak musi te­raz chło­nąć nie­miecki, bo je­śli ma jej po­móc, to część jego oto­cze­nia bę­dzie się po­ro­zu­mie­wać z nią je­dy­nie w tym ję­zyku.

– Chodź. Nie mo­żesz tu zo­stać – po­wie­dział, od­wra­ca­jąc się w stronę drzwi.

Ona natychmiast zro­zu­miała, że z dwojga złego, o ile złego, woli jed­nak iść z nim, niż tra­fić po­now­nie na po­przed­niego. Björn za­trzy­mał się jesz­cze przy drzwiach i obej­rzał ją szybko od góry do dołu. Na­stęp­nie wy­jął z ma­ry­narki chu­s­teczki i po­dał jej bez słów, by mo­gła przy­naj­mniej prze­trzeć twarz, bo zde­cy­do­wa­nie wi­dać było jej łzy. Wy­jęła jedną, po­dzię­ko­wała ci­cho i prze­tarła policzki. W tym cza­sie owy męż­czy­zna gdzieś za­dzwo­nił. Nie ro­zu­miała prak­tycz­nie nic, bo mó­wił zbyt szybko. Mimo to chło­nęła jego zda­nia jak płynną me­lo­dię, cho­ciaż cią­gle uwa­żała nie­miecki za okropny ję­zyk.

– Nie po­wi­nien cię nikt oglą­dać w ta­kim sta­nie. Wyj­dziemy ty­łem – po­wie­dział zbyt szybko, więc usły­szała tylko ja­kiś ciąg gło­sek.

Dopiero gdy za­częli się kie­ro­wać w stronę tyl­nych drzwi, zro­zu­miała, co zna­czyło ostat­nie zda­nie. Za­sta­na­wiała się te­raz, czy dba o re­pu­ta­cję ko­biet bę­dą­cych w jego to­wa­rzy­stwie czy tylko o swoją wła­sną. Chciałaby zro­zu­mieć, czy idzie z do­brym czy złym męż­czy­zną i czy można mu ufać. Otwo­rzył jej drzwi wyj­ściowe i przy­trzy­mał, wska­zu­jąc drugą ręką sa­mo­chód, z którego od razu wy­szedł młody męż­czy­zna, na oko lat nieco po­nad trzy­dzie­ści, i szybko pod­biegł do tyl­nych drzwi sa­mo­chodu od strony bu­dynku, by je otwo­rzyć. W ogóle się nie dzi­wił, za­tem to do niego mu­siał dzwo­nić owy Nie­miec, gdy wy­cie­rała twarz.

– Wsia­daj – po­wie­dział po pol­sku. – Je­żeli ktoś ma ci tu po­móc, to tylko Björn – kon­ty­nu­ował na­dal po pol­sku, wska­zu­jąc ru­chem głowy na owego męż­czy­znę, wsia­da­ją­cego na miej­sce pa­sa­żera z przodu sa­mo­chodu.

Wsia­dła, cho­ciaż nie­pew­nie, ale była to dla niej na­dal lep­sza opcja, niż sa­mo­dzielne szu­ka­nie po­mocy. Gdy ru­szyli, kie­rowca na­tych­miast zaczął roz­mowę po pol­sku, nie zwa­ża­jąc na męż­czy­znę obok, który i tak za­jęty był czymś w te­le­fo­nie.

– Je­stem To­masz, Ko­wal­ski jak na iro­nię, bo nie brzmi wia­ry­god­nie. Mów To­mek, jak chcesz. Niemcy mają pro­blem ze zdrob­nie­niami na­szych imion i nie ro­zu­mieją też od­mian, ale ty śmiało zdrab­niaj – za­żar­to­wał. – Jak masz na imię? – za­py­tał jesz­cze, zer­ka­jąc na nią w lu­sterku.

– Zo­fia.

Björn nie znał pol­skiego, poza po­je­dyn­czymi sło­wami, na­to­miast zro­zu­miał kon­tekst i imię Po­lki. Za­in­te­re­so­wany tym, co usły­szał, uniósł na chwilę wzrok znad te­le­fonu. Prze­cież w Niem­czech jest So­phia. Może z drobną róż­nicą w wy­mo­wie, ale to z pew­no­ścią to samo imię.

– Masz szczę­ście, Zo­fio, że tra­fi­łaś na niego – kon­ty­nu­ował roz­mowę kie­rowca. – Wielu prze­szłoby obo­jęt­nie… – Wes­tchnął. – Masz ko­goś w Pol­sce? Ro­dzinę?

– Nie mam. Ni­kogo… – od­parła i spu­ściła wzrok na swoje dło­nie, które za­ci­skała nie­spo­koj­nie.

– Dziad­ków? Ro­dzi­ców? Ko­goś bli­skiego? Ni­kogo?! – do­py­ty­wał wciąż.

– Nie. Mam jedną przy­ja­ciółkę… Ale, o ile mi wia­domo, nie mam już do czego wró­cić…

Nie wie­działa, że Björn miał włą­czony w te­le­fo­nie trans­la­tor wy­ła­pu­jący mowę i tłu­ma­czący mu bez­po­śred­nio na nie­miecki. Spoj­rzał na nią w lu­sterku, na­stęp­nie na To­ma­sza, a ten zro­zu­miał bez słów, o co mu cho­dzi.

– Dla­czego? – zapy­tał więc, by po­wie­działa coś wię­cej.

– Je­śli do­brze zro­zu­mia­łam tam­tego czło­wieka… Mój dom pew­nie „przy­pad­kiem” spło­nął.

– A jak… – za­wa­hał się. – Jak wnie­śli cię do bu­dynku nie­zau­wa­że­nie?

– Nie wiem… Obu­dzi­łam się już w tym po­koju.

– Wiesz w ogóle, gdzie je­steś? – spy­tał, a ona na­tych­miast zaprze­czyła.

Drogą de­duk­cji wie­działa, że w Niem­czech, ale poza tym nic wię­cej, więc wy­ja­śnił jej, gdzie jest do­kład­nie. Mu­siała to wie­dzieć.

Björ­nowi z ko­lei przy­po­mniało się, że roz­ma­wiał z Emily mie­siąc temu, przy Phi­lip­pie, że na tyle tego bu­dynku bra­kuje ka­mer. Emily jed­nak uparła się, by dla kom­fortu pra­cu­ją­cych u niej lu­dzi, nie mon­to­wać ich ani na ko­ry­ta­rzach, ani na tyl­nym wej­ściu do bu­dynku, gdzie znaj­do­wał się par­king dla pra­cow­ni­ków. Je­dyna ka­mera w tej czę­ści biu­rowca obej­mo­wała sam wjazd na tył i tylko nie­wielką część par­kingu. Z ko­lei na salę kon­fe­ren­cyjną pro­wa­dziła pro­sta droga z dużą szansą na wpro­wa­dze­nie i wy­pro­wa­dze­nie ko­goś cał­ko­wi­cie nie­zau­wa­że­nie. Był zły na sie­bie, że nie uparł się wtedy na cho­ciaż jedną ka­merę skie­ro­waną na wej­ście. Te­raz nie ma żad­nego do­wodu dla po­li­cji, a poza tym do­my­ślał się, że praw­do­po­dob­nie za­mie­tliby sprawę pod dy­wan, po­nie­waż byli tam lu­dzie w to za­mie­szani.

Do końca drogi nie roz­ma­wiali już pra­wie wcale. To­mek za­py­tał ją jesz­cze o jej sa­mo­po­czu­cie i ewen­tu­alne po­trzeby, na co od­po­wie­działa zdaw­kowo, bo nic nie chciała. Może poza pła­czem, przed któ­rym się wzbra­niała. Chciała pła­kać, bo ro­zu­miała sy­tu­ację, w któ­rej się zna­la­zła. Jest te­raz bar­dzo da­leko, na za­chod­nim prak­tycz­nie skraju Nie­miec, i nie ma do kogo ani do czego wra­cać. Nie wie, gdzie je­dzie, nie wie z kim i nie wie co da­lej.

Björn miesz­kał na wsi, w po­bliżu nie­du­żego mia­steczka, ale wy­star­cza­jąco bli­sko znacz­nie więk­szego Düs­sel­dorfu. Sa­mo­chód w końcu się za­trzy­mał, a przed dom na­tych­miast wy­bie­gła ko­bieta bli­sko sie­dem­dzie­siątki, po­in­for­mo­wana wcze­śniej przez wła­ści­ciela.

To­masz jesz­cze w sa­mo­cho­dzie od­wró­cił się do Zo­fii i po­now­nie po pol­sku po­wie­dział:

– Wi­taj w domu Björna. Pew­nie chwilę tu zo­sta­niesz, nim coś wy­my­śli, za­tem mu­sisz na szybko po­znać kilka fak­tów. Tylko ja tu mó­wię po pol­sku, więc po­zo­staje ci się uczyć nie­miec­kiego. Pani, która wła­śnie wy­bie­gła, to tak jakby go­spo­sia. Po­znasz pew­nie jesz­cze Geo­rga. To taki ogar­nia­jący różne sprawy wo­kół domu i w domu. Na szybko z in­for­ma­cji o wła­ści­cielu: to ka­wa­ler i żyje tu sam.

Zo­fia po­czuła lęk. Miała zo­stać sama u ob­cego dla niej Niemca?!

To­masz wy­siadł, otwo­rzył jej drzwi i od razu za­uwa­żył lek­kie prze­ra­że­nie w jej oczach. Zro­zu­miał po­wód, dla­tego na­tych­miast do­dał:

– Ale, ze wszyst­kich zna­nych mi męż­czyzn, jemu je­dy­nemu po­wie­rzył­bym opiekę na­wet nad wła­sną córką, gdy­bym ją miał. Szybko zro­zu­miesz, o czym mó­wię. Tu je­steś na­prawdę bez­pieczna.

Jej oczom uka­zało się te­raz ogromne po­dwórko, bez są­sia­dów w naj­bliż­szej oko­licy. W za­sięgu wzroku był gdzieś w od­dali le­d­wie je­den za­miesz­kały dom. Ogród był przy­ci­nany i pie­lony, ale jej wie­dza na te­mat zie­leni pod­po­wia­dała tylko okre­śle­nie „za­nie­dbały”. Był jed­nak ob­sa­dzony do­brymi od­mia­nami ro­ślin, do­brze prze­my­ślany i do­sko­nale uło­żony. Po tym przerzuciła całą swoją uwagę na duży dom, wręcz zbyt duży. Mu­siał być stary, cho­ciaż od­no­wiony. Pre­zen­to­wał się ma­syw­nie, ciężko, lecz sy­me­trycz­nie i z nie­miecką do­kład­no­ścią w szcze­gó­łach. Wszystko do sie­bie pa­so­wało ko­lo­ry­stycz­nie, a także użyte ma­te­riały były ze sobą zgrane. Je­śli gdzieś było drewno, to kon­se­kwent­nie wszyst­kie do­dat­kowe ele­menty, także okna, były z drewna.

W tym cza­sie star­sza ko­bieta słu­chała uważ­nie, co mówi do niej pan domu, po czym z ser­decz­nym uśmie­chem spoj­rzała na Po­lkę i po­wie­działa:

– Dzień do­bry! Na pewno mu­sisz coś zjeść, umyć się, prze­brać… – wy­mie­niała. – Och! Nie mamy żad­nych ubrań, Björ­nie! – krzyk­nęła za nim, od­wra­ca­jąc się.

On był już w po­ło­wie scho­dów pro­wa­dzą­cych do drzwi, ale usły­szaw­szy swoje imię, za­trzy­mał się i od­wró­cił. Chwilę się za­sta­na­wiał, zer­ka­jąc na Po­lkę, po czym zwró­cił się do To­ma­sza, by ten po­je­chał do nie­ja­kiego Maxa po ubra­nia, a starsza Niemka wtrą­ciła na­tych­miast, by pa­mię­tał ku­pić także pod­sta­wowe środki do hi­gieny.

Po­lka ro­zu­miała co­raz le­piej. Wciąż nie wszyst­kie słowa, ale sens zda­wał się jej ja­sny. Mu­siała się osłu­chać, uspo­koić i przy­po­mnieć so­bie moż­li­wie jak naj­wię­cej słów.

Je­sień była na tyle ciepła, że ro­śliny do­piero się wy­bar­wiały, ale wiatr był co­raz chłod­niej­szy i sil­niej­szy, co czuły obie sto­jące wciąż na ze­wnątrz.

– Chodź do środka. Za­czyna mocno wiać – po­wie­działa Niemka.

An­ge­lika przed­sta­wiła się, in­for­mu­jąc przy tym, że jest go­spo­dy­nią tu­taj od pra­wie czter­dzie­stu lat, więc Zo­fia szybko po­jęła, że to ga­duła. Miała jed­nak na uwa­dze jej silne przy­wią­za­nie do tego domu i do owego męż­czy­zny, dla­tego nie miała od­wagi wy­cią­gać od niej żad­nych in­for­ma­cji na jego te­mat. Poza tym i tak nie wszystko ro­zu­miała i nie wszystko umiała po­wie­dzieć.

Na pię­trze domu był nie­długi ko­ry­tarz bie­gnący krótko w obie strony.

– Po le­wej jest sy­pial­nia Björna. Tu­taj to­a­leta, na­stęp­nie ła­zienka, reszta to po­koje, obec­nie bar­dziej go­ścinne, nie­uży­wane… – mó­wiła po dro­dze An­ge­lika, aż w końcu otwo­rzyła ostat­nie drzwi. – Tu bę­dzie chwi­lowo twój. Nie krę­puj się – po­wie­działa, wcho­dząc pew­nym kro­kiem do po­koju. – Je­śli bę­dzie ci cze­goś bra­ko­wało, to mów mi. Björn pra­cuje w ga­bi­ne­cie od rana do wie­czora i nie zaj­muje się spra­wami domu, więc co­kol­wiek po­trze­bu­jesz, kie­ruj się od razu do mnie.

An­ge­lika przy tym dużo ge­sty­ku­lo­wała, mó­wiła wol­niej i ce­lowo się po­wta­rzała, by Zo­fia zro­zu­miała jak naj­wię­cej.

– Ro­zu­miem – od­po­wie­działa jej ci­cho i nie­pew­nie.

Nie wie­działa, jak jej nie­miecki musi dla nich brzmieć. Nie była pewna słów, a co do­piero po­praw­nego wy­po­wia­da­nia się. Nie­wy­soka, wciąż uśmiech­nięta ko­bieta, mach­nęła te­raz ręką na znak, by po­szła za nią. We­szły do du­żej ła­zienki, gdzie An­ge­lika po­ka­zała jej pu­stą szafkę i wy­tłu­ma­czyła, że gdy tylko To­masz wróci, włoży wszystko dla niej wła­śnie tu. Opro­wa­dza­nie za­jęło jesz­cze chwilę, a An­ge­lika po­woli wy­ja­śniała, co gdzie jest i jak funk­cjo­nuje.

– Ła­zienka… jest wspólna. Mam na­dzieję, że to nie jest pro­blem.

– Nie – od­parła Zo­fia.

Nie dzie­liła ni­gdy ła­zienki z męż­czy­zną, ale prze­cież nie może być to spe­cjal­nie skom­pli­ko­wane. Stu­dio­wała, miała współ­lo­ka­torki i miały jedną wspólną, za­tem nie może to być nic trud­niej­szego od dzie­le­nia ła­zienki z kil­koma dziew­czy­nami.

– Chcesz coś zjeść?

Od­mó­wiła. Wciąż była ze­stre­so­wana. Nie czuła żad­nego ape­tytu. Miała wręcz ści­śnięty żo­łą­dek, cho­ciaż nawet nie pa­mię­tała, kiedy ostat­nio ja­dła.

– Wody? Kawy? Her­baty? Soku? – wy­mie­niała go­spo­dyni.

– Wody – prze­rwała szybko wy­li­czankę. – Po­pro­szę – do­dała, by za­brzmieć grzecz­niej.

Ze­szły więc na par­ter, na­stęp­nie we­szły do prze­stron­nej kuchni, wy­po­sa­żo­nej w miarę no­wo­cze­śnie, ale nie­zbyt w pełni. Jed­nak to, co tam się znaj­do­wało, wy­star­czyło. Było mnó­stwo miej­sca na bla­tach, duża lo­dówka i nie­duży stół z kil­koma krze­słami, który nie wy­glą­dał na prze­zna­czony do po­sił­ków. An­ge­lika właśnie po­dała jej wodę i do­piero do­strze­gła u niej nie­dużą ranę na czole. Wcze­śniej przy­sło­nięta nieco wło­sami była nie­zau­wa­żalna. Za­pro­wa­dziła ją za­tem jesz­cze raz do ła­zienki i prze­myła jej ranę. Wy­da­wała się przy tym chętna wy­tłu­ma­czyć pana domu, bo za­częła:

– Björn dużo pra­cuje. Jak przy­cho­dzę na siódmą rano, już pra­cuje. Przy­go­to­wuję śnia­da­nie na ósmą, po­tem o trzy­na­stej po­daję obiad, na­stęp­nie ro­bię so­bie prze­rwę, ja­dąc naj­czę­ściej na chwilę do domu, bo miesz­kam w po­bliżu, i koń­czę o osiem­na­stej ko­la­cją. Na­to­miast on niby już też nie pra­cuje, ale ra­czej rzadko wy­cho­dzi z ga­bi­netu po ko­la­cji. Nie wiem, ile on tam czasu spę­dza w ciągu doby. – Wes­tchnęła. – Nie zdziw się, je­śli pra­wie nie bę­dziesz go wi­dzieć. Za­pa­mię­taj jed­nak, pro­szę, pory po­sił­ków – do­dała, na­dal mó­wiąc po­woli, po czym po­wtó­rzyła jej jesz­cze raz go­dziny.

Zo­fia po­dzię­ko­wała i za­pew­niła An­ge­likę, że zro­zu­miała całą wy­po­wiedź, szcze­gól­nie pory po­sił­ków.

Wszystko w tym domu było uło­żone. Wy­da­wało się, że wła­śnie jest świad­kiem ży­cia ste­reo­ty­po­wego Niemca, zna­nego w Pol­sce: uło­żony, wszystko za­pla­no­wane, do­pięte, zero spóź­nień i prze­pra­co­wa­nie, praca, praca, praca i zero spon­ta­nicz­no­ści. Wszystko od­mienne od jej ży­cia. Wie­działa już, że je­śli zo­sta­nie tu dłu­żej, może wpro­wa­dzić przy­pad­kiem taki chaos, że nie wie, czy nie­miecki dom to udźwi­gnie. Bę­dzie się sta­rać i pil­no­wać, ale… Znała sie­bie.

Wró­ciła w końcu do „swo­jego” po­koju i prze­szła po­woli, oglą­da­jąc cały wy­strój po­miesz­cze­nia. Cięż­kie, z pew­no­ścią dro­gie, dę­bowe me­ble, jed­no­cze­śnie nie­prze­sadne, były bez zbęd­nych bi­be­lo­tów i pu­ste w środku. Obok łóżka stała nie­duża to­a­letka z lu­strem, po­tem kilka więk­szych szaf na ubra­nia i w końcu, na środku dłu­giej ściany, duże łóżko z po­ścielą godną mę­skiego gu­stu. Była bo­wiem ciem­no­gra­na­towa w de­li­katny, nie­zau­wa­żalny wręcz wzór i zro­biona z czy­stej sa­ty­no­wej ba­wełny. Ewi­dent­nie świeżo za­ło­żona i pach­nąca jesz­cze pły­nem do płu­ka­nia. Dwa ogromne drew­niane okna do­sko­nale do­świe­tlały po­kój, a ciemne ramy ze szpro­sami nada­wały im ele­gan­cji. Znad nich zwi­sały swo­bod­nie duże, cięż­kie za­słony, które za­su­wały się i od­su­wały au­to­ma­tycz­nie. Na ścia­nach wi­siały dwa spo­rej wiel­ko­ści ob­razy przed­sta­wia­jące ja­kieś pej­zaże, a do­brze do­brane ramy nie od­bie­rały uwagi wi­do­kom. Czuć było od nich lekki za­pach farb olej­nych i wi­dać było każdy, na­wet naj­mniej­szy, sta­ranny ruch pędzla. Dom był więc urzą­dzony z za­cho­wa­niem daw­nego stylu, przy jed­no­cze­snym moż­li­wym jego uno­wo­cze­śnie­niu, co wi­dać było mię­dzy in­nymi po au­to­ma­tycz­nych za­sło­nach.

Nie chciała ni­g­dzie sia­dać, do­póki się nie umyje, jed­nak nie było nic wię­cej w po­koju, co za­ję­łoby jej uwagę na czas ocze­ki­wa­nia po­wrotu To­ma­sza. Sta­nęła więc przy oknie i za­cie­ka­wiona spojrzała przez nie. Widok roz­cią­gał się na po­bli­ski las i pola, w od­dali rów­nież część wsi, a także na po­dwórko i pod­jazd pod same wej­ście do domu. Ro­zej­rzała się te­raz po działce. Z góry ogród wy­glą­dał na uło­żony tak skru­pu­lat­nie, że po­dej­rze­wała udział ar­chi­tekta w jego two­rze­niu, cho­ciaż bra­ko­wało tu ogrod­nika. Ktoś może i pieli, ale nie po­trafi za­dbać o ro­śliny. Po pew­nym cza­sie roz­my­ślań, za­uwa­żyła w od­dali zbli­ża­jący się sa­mo­chód, ten sam, któ­rym tu przy­je­chała. Po­czuła ja­kąś sym­pa­tię do kie­rowcy, chyba głów­nie dla­tego, że jako je­dyny mó­wił po pol­sku i znał do­sko­nale tych lu­dzi. W końcu za­uwa­żyła też ko­goś idą­cego z bu­dynku wprost do nad­jeż­dża­ją­cego.

Znany jej już męż­czy­zna, te­raz wi­dziany z od­dali, gdzie bez­piecz­nie mo­gła ob­ser­wo­wać oboje, wy­dał się jej jesz­cze bar­dziej uło­żony niż wcze­śniej. Nie tylko więc wy­po­wia­dał się do­sko­nale, z do­brą dyk­cją i nie­sa­mo­wi­tym mę­skim gło­sem, ale rów­nież po­ru­szał się po­praw­nie: wy­pro­sto­wany, z pew­nymi sie­bie ru­chami, w pełni kon­tro­lu­jący ciało. Na­wet jak swo­bod­nie zbie­gał ze scho­dów, ro­bił to tak, jakby tre­no­wał to co­dzien­nie. Nie to co To­masz, który był bar­dziej swo­bodny w ru­chach i ra­czej nie zwra­cał uwagi na swoją po­stawę. Björn wy­da­wał się jej od po­czątku su­rowy i zimny, jak wła­ści­wie wy­obra­żała so­bie Niem­ców, ale te­raz jed­nak za­cho­wy­wał się dość swo­bod­nie i uśmie­chał do swo­jego roz­mówcy. Stwier­dziła za­tem, że poza sto­sun­kiem pracy, łą­czy ich z pew­no­ścią przy­jaźń.

To­mek po­dał Björ­nowi dwa pu­dełka z tym, o co po­pro­sił go jesz­cze póź­niej przez SMS, a ten od razu wy­jął z jed­nego ta­blet i już wcho­dząc po scho­dach do domu, za­czął sku­piać uwagę na włą­cza­ją­cym się sprzę­cie. W tym cza­sie mi­nął się z An­ge­liką, więc spy­tał ją szybko o Po­lkę, po czym wszedł do domu, a ona ze­szła do To­ma­sza i wzięła część to­reb z jego ba­gaż­nika. Także oni o czymś po­roz­ma­wiali swo­bod­nie i we­szli ra­zem do bu­dynku. Było te­raz sły­chać do­cho­dzący z dołu sza­szor i wpla­ta­jący się w ten ha­łas ję­zyk nie­miecki. Brzmiał rów­nież jak sza­szor. Ba­gaż­nik sa­mo­chodu po­zo­stał na­dal otwarty, po­nie­waż były tam wciąż rze­czy do przy­nie­sie­nia. Zo­fia po­my­ślała w tym mo­men­cie, że jak na Niemca przy­stało, był to sa­mo­chód nie­miec­kiej marki. Czarny, ale nie­prze­sadny i nie­spor­towy, a bar­dziej przy­po­mi­na­jący duży sa­mo­chód ro­dzinny do jeż­dże­nia po mie­ście. Miał przy­ciem­nione szyby, duży ba­gaż­nik i mnó­stwo miej­sca. Prak­tycz­ność mu­siała u Björna wy­gry­wać z chę­cią po­ka­za­nia się. Za­tem sta­wiał na skromną ele­gan­cję, ale za­wsze zwią­zaną z prak­tyką i sto­so­wał tę za­sadę przy każ­dym za­ku­pie.

Jej roz­my­śla­nia do­ty­czące domu i jego wła­ści­ciela prze­rwało pu­ka­nie do drzwi, więc od­wró­ciła się na­tych­miast w stronę wej­ścia.

– Pro­szę – po­wie­działa nie­pew­nie.

W drzwiach sta­nął ob­ło­żony rze­czami To­masz i za­raz za nim po­drep­tała za­do­wo­lona An­ge­lika. Mu­sieli roz­ma­wiać o czymś we­so­łym, bo oboje wy­da­wali się ra­do­śni.

– Rze­czy dla cie­bie – po­wie­dział po pol­sku, od­kła­da­jąc torby przy sza­fie. – Przej­rzyj i nie zdziw się. Max to wła­ści­ciel sklepu, z któ­rego ko­rzy­sta Björn, więc do­brał ubra­nia w jego gust.

Gdy od­sta­wił wszystko, się­gnął do kie­szeni swo­jej lek­kiej, je­sien­nej kurtki, z któ­rej wy­jął małą ksią­żeczkę i po­da­jąc ją Zo­fii, do­dał:

– Zna­la­złem swój stary, pod­ręczny słow­nik. Może ci się przyda, ale jak znam Björna, za­dba o wy­god­niej­szą formę ewen­tu­al­nego tłu­ma­cze­nia.

Po­dzię­ko­wała mu rów­nież po pol­sku i spoj­rzała na An­ge­likę, która wy­pa­ko­wy­wała rze­czy z to­reb w po­szu­ki­wa­niu za­mó­wio­nych środ­ków do hi­gieny i ewi­dent­nie miała po­trzebę po­ma­ga­nia, bo za­częła także skła­dać ubra­nia. To­masz w mię­dzy­cza­sie po­szedł po resztę rze­czy, a An­ge­lika stwier­dziła, że po­może we wło­że­niu wszyst­kiego do szafy, z kolei Zo­fia po­winna wy­brać coś na te­raz i iść się umyć. Po­lka mimo wszystko chciała po­móc, więc za­częła rów­nież wy­pa­ko­wy­wać i po­my­ślała, przy­glą­da­jąc się ubra­niom, że są one ele­ganc­kie i za­ra­zem skromne, ale z pew­no­ścią bar­dzo dro­gie. Do­mi­no­wały sto­no­wane ko­lory, bez zbęd­nych do­dat­ków w po­staci na­pi­sów czy in­nych nie­po­trzeb­nych, nie­prak­tycz­nych zdo­bień. Je­śli można było po­łą­czyć skrom­ność z dużą war­to­ścią ma­te­rialną, to mógł to zro­bić wła­śnie gust Björna. Wszystko wy­glą­dało tak, by nie chwa­lić się bo­gac­twem, więc ra­czej cho­dziło o ja­kość ma­te­ria­łów i szy­cia. Bar­dzo przy­pa­dły jej do gu­stu, jed­nak stwier­dziła w my­ślach, że jak na chwilę, do domu, są zde­cy­do­wa­nie zbyt dro­gie i jest ich zde­cy­do­wa­nie zbyt dużo. Po co jej ta­kie ubra­nia w domu?

An­ge­lika jakby czy­tała w jej my­ślach, bo na­gle po­wie­działa:

– Björn też cho­dzi po domu ubrany ele­gancko. Więk­szość z jego ży­cia to­wa­rzy­skiego i biz­ne­so­wego od­bywa się we­wnątrz tego domu, poza tym pro­wa­dzi stąd roz­mowy… Na­wet jak ma dzień pracy bez żad­nego go­ścia i sie­dzi w ga­bi­ne­cie, to za­wsze pra­cuje w ko­szuli. Chyba w ko­szulce to go dawno nie wi­dzia­łam! Jak tak po­my­ślę, to brzmi dziw­nie, ale w rze­czy­wi­sto­ści to bar­dzo roz­sądny męż­czy­zna.

Zo­fia zła­pała sens i szybko zro­zu­miała, które słowo co mniej wię­cej ozna­cza, tylko… Czemu ona go tłu­ma­czy? Go­spo­dyni pró­bo­wała sta­wiać go w ide­al­nym świe­tle, na­to­miast nie była już pewna, czy robi to do­brze.

W końcu obie skie­ro­wały się do ła­zienki, gdzie An­ge­lika wło­żyła wszyst­kie nie­zbędne rze­czy do przy­go­to­wa­nej wcze­śniej szafki, a na­stęp­nie po­dała Po­lce pu­dełko.

– Za­dzwo­ni­łam do zna­jo­mej z dro­ge­rii, któ­rej pi­sa­łam li­stę do od­bioru przez To­ma­sza, i po­pro­si­łam o skom­ple­to­wa­nie ta­kiej ko­sme­tyczki. Chyba każda młoda ko­bieta się ja­koś ma­luje i po­my­śla­łam, że kilka pod­sta­wo­wych ko­sme­ty­ków do ma­ki­jażu na pewno ci nie za­szko­dzi. To pre­zent ode mnie – po­wie­działa z ra­do­ścią.

Zo­fia nie była pewna, czy dobrze ją zro­zu­miała, więc spoj­rzała je­dy­nie na pu­dełko i po­dzię­ko­wała. Chcia­łaby po­wie­dzieć coś wię­cej, bo także lubi roz­ma­wiać, a An­ge­lika jest bar­dzo ser­deczna i otwarta, ale bra­ko­wało jej słów. Ro­zu­mie­nie przez nią nie­miec­kiego spro­wa­dzało się na ten mo­ment raczej do ła­pa­nia sensu i ukła­da­nia so­bie moż­li­wego zna­cze­nia nie­roz­po­zna­nych słów niż do zro­zu­mia­nych w pełni zdań.

– Jesz­cze jest kwe­stia bie­li­zny. O ile roz­miar dołu można było zgad­nąć, o tyle po­trze­bu­jesz góry, a tego nikt z nas nie zgad­nie. Jak za­pi­szesz mi roz­miar… – po­wie­działa An­ge­lika, włą­cza­jąc w te­le­fo­nie no­tat­nik i po­dając go Po­lce. – To ja oso­bi­ście ci za­mó­wię. Pa­no­wie nie mu­szą wie­dzieć, jaki roz­miar no­sisz.

Zro­zu­miała. Majtki zna­la­zła sta­ran­nie za­pa­ko­wane, ukryte przed oczami męż­czyzn naj­pew­niej przez owego Maxa. Na­to­miast sta­nik do­stała spor­towy, ela­styczny, do­pa­so­wany ewi­dent­nie we­dle wy­obra­że­nia. Te­mat bu­tów z ko­lei był oczy­wi­sty, bo To­masz jesz­cze przed wy­jaz­dem spy­tał ją wprost o roz­miar. Do­stała na­wet dwie pary ob­ca­sów, bez czu­bów, bez szpil, bez po­ły­sku i ko­lo­rów. Po­now­nie wszystko sto­no­wane. Tylko po co jej ob­casy? Prze­cież ona jest tu na chwilę, a w tym domu zdej­muje się buty. Wy­jąt­kiem jest ga­bi­net, dla­tego An­ge­lika sprząta tam pod­łogę co­dzien­nie i każ­do­ra­zowo po go­ściach. Poza Björ­nem w pracy, który wów­czas no­sił buty, w któ­rych ni­gdy nie wy­cho­dził na dwór, każdy cho­dził w kap­ciach i jej by wy­star­czyły, cho­ciaż ich nie lu­biła. Za­wsze w swoim domu cho­dziła je­dy­nie boso.

Pod­czas gdy Po­lka się myła, dwóch pa­nów dys­ku­to­wało w ga­bi­ne­cie.

– Mu­szę zna­leźć wyj­ście z jej sy­tu­acji. Nie mogę jej nic za­pew­nić i ni­g­dzie ode­słać, do­póki nie będę pewny, że ze strony Phi­lippa nic jej nie grozi. Nie­stety oba­wiam się, że nie mam na to roz­wią­za­nia… – po­wie­dział Björn do To­ma­sza.

– Bę­dziesz ją tu trzy­mać?

– A znaj­dziesz te­raz lep­sze wyj­ście? Do­póki jest ze mną, Phi­lipp nic nie zrobi.

– Nie wiem, czy ja­kie­kol­wiek wyj­ście jest do­bre. – Wes­tchnął. – Nie bo­isz się tego, co za­czną lu­dzie mó­wić, kiedy prak­tycz­nie tu za­mieszka? Mogą cię oskar­żyć o to wła­śnie, co zro­bił tak na­prawdę Phi­lipp.

– Nie boję się.

– Wiem, że ni­gdy nie przej­mu­jesz się zda­niem lu­dzi i wiem, że oni ra­czej do­brze wie­dzą, że ty byś się nie po­su­nął do ta­kich rze­czy, ale mimo wszystko, nie bę­dzie to wy­glą­dać do­brze…

– Po­ma­gaj jej, ale nie wy­rę­czaj jej w tłu­ma­cze­niu – zmie­nił te­mat, prze­ry­wa­jąc Tom­kowi. – Ona na­prawdę po­winna sta­rać się mó­wić po nie­miecku. Chcemy jej po­móc, ale nie oszu­kujmy się, nikt z nas nie na­uczy się pol­skiego. Prę­dzej ona opa­nuje nie­miecki. Tym bar­dziej że tro­chę ro­zu­mie.

– Mu­siała się uczyć w szkole… Ty byś się pew­nie na­uczył pol­skiego – za­żar­to­wał To­masz, bo znał moż­li­wo­ści Björna zwią­zane z na­uką no­wych rze­czy i szyb­kim ro­zu­mie­niem.

– Wasz ję­zyk jest zbyt trudny. Żeby się za­wziąć, trzeba mieć bar­dzo silną mo­ty­wa­cję. Ja nie mam ani mo­ty­wa­cji, ani po­trzeby, by w ogóle pró­bo­wać – od­po­wie­dział i spoj­rzał na To­ma­sza z wy­raź­nym za­in­te­re­so­wa­niem. – Uczy­cie się w szko­łach nie­miec­kiego?

– Tak naj­czę­ściej, poza an­giel­skim, ale do wy­boru są jesz­cze inne ję­zyki. Na przy­kład hisz­pań­ski. Uczymy się więc dwóch ję­zy­ków.

– Że też aku­rat nie­miecki… – sko­men­to­wał pod no­sem Björn.

– Też bym wo­lał hisz­pań­ski, ale jak wi­dzisz, aku­rat jej się przy­dał – za­żar­to­wał po­now­nie.

Roz­ma­wiali jesz­cze przez pe­wien czas, usta­la­jąc plany na na­stępny dzień pracy To­ma­sza, aż w końcu Björn, uzna­jąc, że dzi­siaj już go nie po­trze­buje, za­su­ge­ro­wał mu po­wrót do domu. Po­pro­sił go jesz­cze na ko­niec, by we­zwał An­ge­likę, a za­wo­łana po nie­dłu­giej chwili we­szła do ga­bi­netu. Spy­tał ją więc, jak się czuje Po­lka i czy zej­dzie na ko­la­cję, a usły­szaw­szy, że po­pro­siła wcze­śniej Zo­fię, by przed osiem­na­stą przy­szła do kuchni, po­pro­sił, żeby od razu skie­ro­wała ją do niego.

– O mój Boże! – krzyk­nęła An­ge­lika, gdy przed ko­la­cją w kuchni po­ja­wiła się Po­lka. – Od po­czątku uwa­ża­łam, że je­steś piękną ko­bietą, ale te­raz wy­glą­dasz… – Wzięła głę­boki wdech i nie do­koń­czyła my­śli.

– Dzię­kuję – od­po­wie­działa i za­ru­mie­niła się lekko za­wsty­dzona kom­ple­men­tem.

– Wszyst­kie po­siłki je się w ga­bi­ne­cie Björna. To swego ro­dzaju także ja­dal­nia, cho­ciaż sa­lon jest wy­star­cza­jąco duży, by po­mie­ścić stół… – prze­rwała, bo znów czuła, że go nie­po­trzeb­nie tłu­ma­czy. – Po ko­la­cji Björn zwy­kle sam sprząta – do­dała, aby przy­po­mnieć, że ona koń­czy już pracę.

Po­lka zro­zu­miała, ale nie była pewna, czy zje ko­la­cję, bo wciąż miała za­ci­śnięty ze stresu żo­łą­dek. An­ge­lika spy­tała ją więc, czy wy­pije cho­ciaż her­batę do ko­la­cji i usły­szaw­szy od­po­wiedź, do­dała:

– Björn po­pro­sił byś od razu po­szła do ga­bi­netu. Weź­miesz, pro­szę, ten ta­lerz? Ja wtedy we­zmę ten dzban i kubki, to nie będę mu­siała cho­dzić kilka razy.

An­ge­lika, po upewnieniu się wzro­kiem, że po­dała wszystko, po­że­gnała się z nimi i wy­szła. Po­lka stała te­raz sama przy stole, nie wie­dząc, co ma ro­bić. Czy może usiąść czy nie…? Björn sie­dział przy swoim biurku i wy­glą­dał, jakby usta­wiał lub spraw­dzał coś w swoim ze­garku. Pod­niósł po chwili głowę i spy­tał:

– Nie sia­dasz?

Czuła się, jakby nie umiała pa­no­wać nad sobą. Nie wie­działa, jak się za­cho­wać ani co po­wie­dzieć. Jemu na­to­miast to pa­so­wało. Nie mó­wiła. Była ci­sza, a lu­bił ci­szę. Jedna gło­śna ko­bieta w po­staci An­ge­liki da­wała mu wy­star­cza­jąco dużo atrak­cji.

Po­lka usia­dła nie­pew­nie po le­wej stro­nie od przy­go­to­wa­nego dla niego miej­sca na szczy­cie stołu, a on wstał, za­szedł ją z dru­giej strony i po­ło­żył ta­blet oraz te­le­fon z dala od je­dze­nia, ale moż­li­wie bli­sko niej.

– Usta­wi­łem wszystko – za­czął po­woli. – Za­in­sta­lo­wa­łem po­trzebne apli­ka­cje, po­łą­czy­łem z wi-fi i wpi­sa­łem ci w ra­zie czego na­sze kon­takty, w tym do Geo­rga, któ­rego do­piero po­znasz. Mo­żesz dzwo­nić do kogo po­trze­bu­jesz. Na ta­ble­cie i w te­le­fo­nie masz trans­la­tor. Jak cze­goś nie ro­zu­miesz, mów. Jak chcesz coś prze­tłu­ma­czyć, tłu­macz. Miej te­le­fon za­wsze przy so­bie, że­bym mógł się kon­tak­to­wać z tobą bez­po­śred­nio, nie szu­ka­jąc cię po ca­łym domu lub wy­sy­ła­jąc za tobą An­ge­likę.

Sta­rał się mó­wić po­woli i do­kład­nie, ale Zo­fia naj­pierw zgu­biła się nieco, po­tem od­na­la­zła sens zdań, a teraz sta­rała się sku­pić i za­pa­mię­tać słowa, któ­rych nie zro­zu­miała, by móc spraw­dzić ich tłu­ma­cze­nie. Znała pi­sow­nię, umiała czy­tać, wiele ro­zu­miała, bo do­brze się uczyła w szkole, ale ni­gdy nie miała po­trzeby uży­wa­nia tego ję­zyka, więc zwy­czaj­nie wiele nie pa­mię­tała.

– Ta­blet na­to­miast – kon­ty­nu­ował – jest bar­dziej dla two­jej roz­rywki. Je­śli po­trze­bu­jesz cze­goś wię­cej dla za­ję­cia czasu, mów. Do ga­bi­netu wchodź, pro­szę, je­dy­nie w spra­wach pil­nych. – Prze­rwał na chwilę. – Nie krę­puj się mó­wić. Mu­sisz się nie­stety uczyć nie­miec­kiego, aż znajdę roz­wią­za­nie sy­tu­acji. Nie pusz­czę cię te­raz do Pol­ski, bo Phi­lipp, męż­czy­zna, który cię tu ścią­gnął, jest na tyle nie­bez­pieczny i nie­zrów­no­wa­żony, że z pew­no­ścią ścią­gnie cię tu z po­wro­tem – do­dał i znów prze­rwał. – Zro­zu­mia­łaś wszystko?

Pa­trzył na nią cią­gle i uznał w końcu, że wy­gląda cał­kiem ład­nie. Nie­wiele ko­biet wzbu­dza w nim ja­kie­kol­wiek za­in­te­re­so­wa­nie, a ono za­wsze wy­ni­kało tylko z jego cie­ka­wo­ści i koń­czyło się na stwier­dze­niu je­dy­nie w my­ślach, że ko­bieta, na którą pa­trzy, jest ładna i tyle. Znał też wiele pięk­nych ko­biet, ale zwy­kle wi­dy­wał je ubrane wie­czo­rowo i z moc­nym ma­ki­ja­żem. Tym ra­zem oce­niał ko­bietę ra­czej de­li­katną, skromną i wy­daje się, że moż­li­wie na­tu­ralną.

– Zro­zu­mia­łam pana – od­po­wie­działa po chwili, zer­ka­jąc na niego. – Tak my­ślę.

– Nie przed­sta­wi­łem ci się chyba – stwier­dził. Nie przed­sta­wił się jej, to fakt, ale cho­dziło mu ra­czej o zwrot „pan”. Li­czył, że zro­zu­mie, że wszy­scy mó­wią mu po imie­niu. Prze­cież je z nią ko­la­cję, bę­dzie też u niego miesz­kać… – Björn Eichen – prze­rwał wła­sne my­śli.

– Zo­fia Lesz­czyń­ska – od­po­wie­działa, bo i ona w za­sa­dzie się nie przed­sta­wiła.

Spoj­rzał na nią zdzi­wiony, jed­no­cze­śnie z chę­cią uśmiech­nię­cia się. Ab­so­lut­nie nie był w sta­nie po­wtó­rzyć jej na­zwi­ska. Nie był na­wet pe­wien, co usły­szał. Dla niego to była mie­szanka gło­sek i li­ter wzię­tych lo­sowo z al­fa­betu.

– Smacz­nego – po­wie­dział w końcu.

Li­czył, że od tej pory bę­dzie mó­wić do niego uży­wa­jąc zwrotu „ty”.

– Smacz­nego – od­po­wie­działa.

Wie­działa, że i tak nie ma tyle od­wagi, aby mó­wić do niego tak po pro­stu na „ty”.

Björn szybko za­uwa­żył, że jej ta­lerz jest pu­sty, ale nie py­tał o po­wód. Mógł być je­den: nie ma ape­tytu i nie może się jej dzi­wić. Stwier­dził w my­ślach, przy­glą­da­jąc się Zo­fii, że jest ze­stre­so­wana i zde­ner­wo­wana, ale jed­no­cze­śnie był pe­wien, że musi czuć się go­rzej, niż wy­gląda. Za­tem ukrywa swoje emo­cje. Nie wie­dział, czego się spo­dzie­wać po Po­lkach. Róż­nice kul­tu­rowe mię­dzy ko­bie­tami zna­nymi mu z co­dzien­nego oto­cze­nia a Zo­fią były za­uwa­żalne nie­mal od razu.

Przez resztę ko­la­cji my­ślał o wyj­ściu z tej sy­tu­acji, ale ła­pał się na tym, że prze­ko­nuje sam sie­bie, że jed­nak mo­głaby zo­stać u niego i to roz­wią­za­nie jest naj­lep­sze. Ona z ko­lei przy­glą­dała mu się bar­dzo dys­kret­nie. Pró­bo­wała so­bie ukształ­to­wać w gło­wie, jaki on jest i jaki ma cha­rak­ter. Obserwowała więc, jak je, co je, ile, po co sięga, jak się za­cho­wuje przy stole, ale ro­biła to tak szybko i de­li­kat­nie, że była pewna, że on nie mógł tego za­uwa­żyć.

Po ko­la­cji od­ru­chowo za­brała mu ta­lerz, uło­żyła na swoim i miała wziąć w drugą rękę jesz­cze je­den, ale nim się­gnęła po niego, Björn zła­pał za kra­wędź ta­le­rza, de­li­kat­nie prze­su­wając w swoją stronę.

– We­zmę – od­parł, wsta­jąc. – Weź le­piej te­le­fon i ta­blet ze sobą. Resztę wy­niosę po­tem sam.

Wy­szedł, zo­sta­wia­jąc za sobą otwarte drzwi, więc Zo­fia po­dą­żyła za nim, choć nie­zbyt szybko. Wo­lała się z nim mi­nąć na ko­ry­ta­rzu niż w kuchni. Z ko­lei Björn nie śpie­szył się z cho­wa­niem ta­le­rzy, bo wo­lał spo­tkać ją aku­rat w kuchni. Ona wsty­dziła się prze­by­wać w jego obec­no­ści, na­to­miast on nie miał w zwy­czaju ży­czyć ko­bie­cie do­brej nocy, mi­ja­jąc się na ko­ry­ta­rzu. Nie mo­gła się za­trzy­mać. We­szła więc do kuchni i od­sta­wiła na blat ta­le­rze, po czym odło­żyła ta­blet na stół, ale Björn w tym cza­sie wy­prze­dził ją i spa­ko­wał na­czy­nia do zmy­warki. Nie lu­bił zbęd­nego cze­ka­nia, za­tem wo­lał zro­bić wszystko sam. Bar­dzo li­czył czas i ce­nił każdą swoją mi­nutę. Nie uwa­żał też, by sprzą­ta­nie było uj­mu­jące jego mę­sko­ści. Był tak pewny sie­bie, że nie wia­domo, czy ist­niało w ogóle co­kol­wiek, co mo­głoby mu jej od­jąć. Nie ocze­ki­wał też od ni­kogo tego, czego sam by nie zro­bił. Za­mknął zmy­warkę, a jej zwy­czaj­nie zro­biło się tro­chę głu­pio. Nie wie­działa, jak może się od­wdzię­czyć za po­moc, je­śli nie na­zwać tego ra­to­wa­niem ży­cia, więc chciała móc cho­ciaż nie spra­wiać kło­potu i wspo­móc przy­naj­mniej w tak drob­nych rze­czach jak sprząt­nię­cie po ko­la­cji. Jednak nie dano jej tego. Po­czuła się zbędna, a nie chciała być dla ni­kogo cię­ża­rem. Musi mu bar­dzo prze­szka­dzać jej obec­ność. Była pewna, że jest ja­kimś utra­pie­niem, ale chciała cho­ciaż w mi­ni­mal­nym stop­niu…

– Do­brego wie­czoru i do­brej nocy – po­wie­dział, po czym skie­ro­wał się w stronę wyj­ścia.

– Do­brej nocy… – od­po­wie­działa ci­szej.

Wciąż miała wra­że­nie, że jej nie­miecki brzmi głu­pio, na­wet je­śli stara się po­wta­rzać po nim, wsłu­chu­jąc się wcze­śniej w wy­po­wie­dziane przez niego słowa. Prze­cież wie­działa, co mówi i bardzo się sta­rała, jed­nak była tak zbita z pew­no­ści sie­bie, że ciężko jej było za­ufać na­wet sa­mej so­bie. Wy­szła po­woli z kuchni i upew­niw­szy się, że wszedł już do ga­bi­netu, prze­szła moż­li­wie po ci­chu do swo­jego po­koju. Uznała go te­raz za zde­cy­do­wa­nie chłod­nego czło­wieka. Mó­wił sta­now­czo, pew­nie i wszystko miał ewi­dent­nie prze­my­ślane. Nie uśmie­chał się. Trak­to­wał ją, jakby była cię­ża­rem, który z przy­jem­no­ścią wy­sta­wiłby za drzwi, gdyby nie… Wła­śnie. Gdyby nie co? Dla­czego tak się za­cho­wuje wo­bec niej, skoro jed­no­cze­śnie sam z sie­bie jej po­maga? Mimo wszystko, chyba mu prze­szka­dza. Za­cho­wuje się jak jej wy­obra­że­nie ty­po­wego Niemca!

On na­to­miast uwa­żał, że prze­żyła dziś zbyt wiele, więc chciał jej dać nieco spo­koju. Po­wie­dział do niej tylko to, co uznał na ra­zie za naj­waż­niej­sze. Był oszczędny w sło­wach, na co dzień ogól­nie bez­po­średni, ale dziś sta­rał się być moż­li­wie po­wścią­gliwy. Uznał ją za zbyt nie­śmiałą ko­bietę, bar­dzo spo­kojną, ci­chą, mało od­ważną w sto­sunku do niego, ale my­ślał, że to przez owy dzień. Z pew­no­ścią dużo my­ślała, ale nic nie mó­wiła i ta jej po­wścią­gli­wość w re­la­cji ha­mo­wała jego otwar­tość. Oboje więc za­ło­żyli na swój te­mat sporo błęd­nych opi­nii.

Tego wie­czoru czy­tała o Niem­czech, kul­tu­rze, ję­zyku i spraw­dzała słowa, które wy­ła­pała i za­pa­mię­tała z roz­mów. Na ko­niec prze­tłu­ma­czyła so­bie kilka waż­nych zwro­tów, które mogą się jej przy­dać, a któ­rych nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć, i skon­tak­to­wała się jesz­cze ze swoją przy­ja­ciółką przez por­tal spo­łecz­no­ściowy, in­for­mu­jąc ją, że jest cała i zdrowa, a ona Zo­fię, że po­li­cja uznała jej znik­nię­cie za ce­lowe, że naj­pew­niej, jako do­ro­sła ko­bieta, zde­cy­do­wała się gdzieś po pro­stu wy­je­chać. Nic bo­wiem nie świad­czyło o jej po­rwa­niu. Nie było na to żad­nych do­wo­dów. Przy­ja­ciółka, gdy tylko za­uwa­żyła, jesz­cze rano, że Zo­fia nie po­je­chała do pracy i nie od­bie­rała te­le­fonu, prze­czu­wa­jąc naj­gor­sze, zdą­żyła wejść do jej domu i wy­nieść wszystko, co istotne: do­ku­menty, pa­miątki ro­dzinne i tym po­dobne. Zro­biła to od­ru­chowo, uzna­jąc za ko­nieczne. Nie­długo po­tem dom spło­nął.

Wszystko dziś wy­da­wało się Zo­fii od­mienne, skraj­nie inne od tego, co zna. Oboje nie wie­dzieli, czy znajdą wspólny ję­zyk i nie cho­dziło do­słow­nie o ję­zyk, w ja­kim mieli roz­ma­wiać. Jed­nak jedna rzecz z pew­no­ścią, nie­za­leż­nie od kraju po­cho­dze­nia, dziś łą­czyła ich oboje: źle spali tej nocy.

ROZ­DZIAŁ III

Björn przez pół nocy my­ślami kie­ro­wał się w stronę tych wy­da­rzeń. Zo­fia na­to­miast mie­wała kosz­mary. Czuła, że jest tak da­leko od tego, co zna, że po każ­dym prze­bu­dze­niu się, długo roz­my­ślała nad tym, czy uda się jej od­na­leźć w cał­ko­wi­cie no­wej rze­czy­wi­sto­ści. Zo­stała jej tylko działka. Tak na­prawdę po­winna ją sprze­dać. Je­śli wróci do Pol­ski, musi to zro­bić, musi zna­leźć pracę i wy­na­jąć co­kol­wiek ma­łego. Nie ma żad­nego do­wodu na swoje po­rwa­nie, więc nie oczy­ści się z za­rzu­tów ucieczki. Utknęła. Pierw­szy raz w ży­ciu po­czuła, że cał­ko­wi­cie utknęła i nie wie, co ma ro­bić. Najpierw zgło­siła zgu­bie­nie do­wodu oso­bi­stego i karty do banku. Przy­ja­ciółka nie zna­la­zła ich ni­g­dzie, bo praw­do­po­dob­nie ma je Phi­lipp, za­tem te­raz nie ma chwi­lowo na­wet toż­sa­mo­ści. Mi­nęło tak kilka nie­prze­spa­nych nocy i dni, kiedy nie miała ochoty wy­cho­dzić z po­koju. Czy­tała, uczyła się no­wych słów, próbowała spać i znów… W mię­dzy­cza­sie li­czyła, że ktoś w końcu za­puka i po­wie, że udało się zna­leźć spo­sób, by wró­ciła do Pol­ski. Nikt jed­nak nie pu­kał, poza An­ge­liką, która cza­sem od­wie­dzała ją z py­ta­niami o jej sa­mo­po­czu­cie, czy może jej ja­koś po­móc i czy ze­chce coś zjeść.

Czwar­tego dnia nie spała już od trze­ciej nad ra­nem. Do­brą go­dzinę po wy­bu­dze­niu prze­le­żała, pró­bu­jąc za­snąć, drugą prze­cho­dziła po po­koju i po go­dzi­nie pią­tej po­de­szła do okna. Do­piero za­częło się lekko roz­ja­śniać. W pierw­szej se­kun­dzie po­my­ślała, że wy­daje się jej, że wi­dzi ko­goś wy­cho­dzą­cego z bu­dynku, a po chwili była już pewna. Męż­czy­zna ubrany w spor­tową, lekką bluzę i chyba czarny dres, wy­biegł i skrę­cił w prawo. „Biega?”, za­py­tała sie­bie w my­ślach. Nie­długo po­tem zo­ba­czyła go, bie­gną­cego truch­tem, z le­wej strony domu i za­raz po tym przy­śpie­szył, jakby pla­no­wał sprint, i bar­dzo szybko po­ja­wił się znów z le­wej strony. Dwa kółka. Jedno na roz­grza­nie, dru­gie na szybki bieg. „Czemu tak?”, znów za­dała so­bie py­ta­nie w my­ślach. Męż­czy­zna dy­szał te­raz po­chy­lony, opie­ra­jąc się o wła­sne nogi. Od­nio­sła wra­że­nie, że robi to z ja­kie­goś kon­kret­nego po­wodu i nie cho­dzi wcale o kon­dy­cję. Po chwili się wy­pro­sto­wał, więc od­ru­chowo zro­biła krok w tył. On jed­nak szyb­ciej pod­niósł wzrok, niż ona ode­szła. Czuł, że jest ob­ser­wo­wany i po­znał po ru­chu pusz­czo­nej w po­śpie­chu za­słony, że pa­trzyła przez okno. Spoj­rzał na ze­ga­rek. „Nie śpi?”, po­my­ślał. Je­śli nie prze­sy­pia nocy, nie wy­cho­dzi z po­koju i prak­tycz­nie nie je, nie może być do­brze.

Około 6:30 był już w ga­bi­ne­cie, a chwilę po siód­mej we­szła tam An­ge­lika, która co­dzien­nie o tej po­rze py­tała go o kawę. Pił na pu­sty żo­łą­dek, cho­ciaż tłu­ma­czyła mu, że nie po­wi­nien, ale on za­wsze po siód­mej pił kawę i miał gdzieś jej me­dyczne prze­ciw­wska­za­nia. Po­trze­bo­wał po­dwój­nego espresso, jak prak­tycz­nie co dzień. Zwy­kle nie miewa do­brego snu, a od kilku dni sy­tu­acja z Po­lką przej­mo­wała jego my­śli i sen zro­bił się jesz­cze gor­szy. Po ta­kich no­cach miał wra­że­nie, że kawa nie ma już smaku, a na pewno go nie bu­dzi.

– Jak się czuje? – za­gaił An­ge­likę.

– Ciężko po­wie­dzieć. Nie­wiele mówi, nie­wiele je i chyba słabo sy­pia.

– Nie spała przed szó­stą. Sprawdź, pro­szę, czy śpi te­raz. Może jed­nak zgo­dzi się zejść na śnia­da­nie?

Zo­fia prze­czu­wała już, że zo­sta­nie tu tro­chę dłu­żej. Chciała osłu­chać się moż­li­wie z ję­zy­kiem, więc oglą­dała po nie­miecku mię­dzy in­nymi filmy i wia­do­mo­ści. Dzięki temu uczyła się także po­praw­nej wy­mowy. Gdy usły­szała, że ktoś puka do drzwi, wy­łą­czyła na­tych­miast ta­blet.

– Zej­dziesz na śnia­da­nie? – za­py­tała An­ge­lika.

– Nie mam ape­tytu…

– Och! Wiem… Co­dzien­nie li­czę na to, że jed­nak w końcu coś zjesz.

– Je­śli mogę się przy­dać… Może mogę po­móc przy obie­dzie, czy…

Nie do­koń­czyła, bo za­bra­kło jej słów, a An­ge­lika na­tych­miast zro­zu­miała, że musi zna­leźć jej ja­kieś za­ję­cie, że Zo­fia chcia­łaby się ja­koś przy­dać. Nie mo­gła jej jed­nak za­pro­po­no­wać to­wa­rzy­sze­nia w obec­nych czyn­no­ściach i nie chciała, żeby gość wy­ko­ny­wał jej pracę. Na­to­miast w obie­dzie zna­la­zła roz­wią­za­nie dla obu.

– Zejdź przed dwu­na­stą do kuchni, jak bę­dziesz mieć siłę, to może cho­ciaż po­to­wa­rzy­szysz mi przy go­to­wa­niu. Ja bar­dzo lu­bię to­wa­rzy­stwo, kiedy go­tuję. – Wy­my­śliła cał­ko­wi­cie.

Ona ZAWSZE lu­biła czy­jeś to­wa­rzy­stwo. Po pro­stu, kiedy gotowała, była w jed­nym po­miesz­cze­niu i wów­czas mo­gła po­pro­wa­dzić dłuż­szą roz­mowę.

Chwilę po tym wnio­sła kawę do ga­bi­netu Björna i po­in­for­mo­wała go, że udało się jej po­roz­ma­wiać z Zo­fią.

– Zdaje mi się, że ona po­trze­buje te­raz czuć się ja­koś po­trzebna. Do­póki od­nosi wra­że­nie, że jest je­dy­nie prze­szkodą i nie ma żad­nego za­ję­cia, za dużo my­śli o tym, co prze­żywa i żeby nie prze­szka­dzać nam, za­myka się w po­koju. Trzeba ją ja­koś za­an­ga­żo­wać, ale nie wiem jak! Udało mi się na­mó­wić ją na zej­ście do kuchni, jak będę go­to­wać obiad. Jak uda mi się ją ja­koś za­jąć, to może cho­ciaż zje…? – prze­rwała, bo już sama nie była pewna, czy jej spryt jest wy­star­cza­jący.

– Okay – od­po­wie­dział, pa­trząc na ja­kieś pa­piery na biurku.

– „Okay”?! – po­wtó­rzyła zdzi­wiona.

Od kiedy on od­po­wia­da tak bez zna­cze­nia w po­waż­nej sy­tu­acji? Pod­niósł wzrok i spoj­rzał na nią, na­dal trzy­ma­jąc do­ku­menty w rę­kach.

– Okay. Do­brze. A co mam po­wie­dzieć? – spy­tał rów­nież zdzi­wiony.

– Ona nie je! Nie sy­pia do­brze! Jak każdy czło­wiek chce czuć się po­trzebna! Jest tu za­mknięta, prze­żyła tra­ge­dię! Szu­kam roz­wią­za­nia, bo się mar­twię, a ty mówisz: „OKAY”?!

– Nie wmu­szę w nią je­dze­nia. Nie wy­śpię się za nią. Nie je­stem w sta­nie kon­tro­lo­wać jej my­śli i zro­bić nic wię­cej, by jej po­móc. Je­śli uwa­żasz, że je­stem, to masz wy­gó­ro­wane mnie­ma­nie o mnie. Skoro się jed­nak tak mar­twisz, we­zmę pod uwagę to, co po­wie­dzia­łaś. Te­raz le­piej?

Mó­wił cał­kiem spo­koj­nie, bez emo­cji, a An­ge­lika pa­trzyła na niego wciąż obu­rzona.

– Okay – od­parła, moż­li­wie prze­drzeź­nia­jąc i wy­szła.

On na­to­miast dobrze uda­wał brak za­in­te­re­so­wa­nia. Tak na­prawdę, gdy za pierw­szym ra­zem od­po­wie­dział jej: „Okay”, w my­ślach już się za­sta­na­wiał, jak jej po­móc, bo rów­nież się mar­twił.

– Nie mogę tak pra­co­wać – po­wie­dział do sie­bie, od­kła­da­jąc kartki.

Wy­chy­lił się nieco, zło­żył dło­nie na brzu­chu i spoj­rzał w su­fit. Na­stęp­nie wy­pro­sto­wał się, lekko prze­cią­gnął, po­now­nie wziął do­ku­menty do ręki i wró­cił do czy­ta­nia. Pró­bo­wał się sku­pić, ale co któ­reś zda­nie mu­siał czy­tać po­now­nie, bo nie był pe­wien, czy zro­zu­miał, co prze­czy­tał. Po chwili do ga­bi­netu wszedł To­mek, a Björn spoj­rzał na wcho­dzą­cego jak na lek dla niego i dla Po­lki.

– To­masz – stwier­dził.

– Tak. To ja – za­śmiał się. – Przy­wio­złem coś dla cie­bie – po­wie­dział i po­ło­żył zwy­kłą białą teczkę na jego biurku. – Po­dobno nie wi­dzia­łem tego.

– To­ma­szu – po­wtó­rzył Björn, przy­su­wa­jąc teczkę do sie­bie – jak bę­dziesz miał chwilę, to spró­buj po­roz­ma­wiać z Po­lką. Po pol­sku. O czym­kol­wiek.

– Nie miała uczyć się nie­miec­kiego?

– I tak się nie na­uczy, je­śli bę­dzie się za­my­kać w po­koju.

– Wciąż nie wy­cho­dzi? Chcesz ją stam­tąd wy­ku­rzyć? – za­żar­to­wał.

– Chcę jej ja­koś po­móc – od­parł Björn, a po­nie­waż nie miał ochoty na żarty, mó­wił bar­dzo po­waż­nie. – Może roz­ma­wia­jąc z kimś w swoim ję­zyku, bę­dzie czuła się swo­bod­niej.

Nie­długo po­tem To­masz za­pu­kał do Zo­fii. Za­py­tał, jak się od­naj­duje i czy może jej ja­koś po­móc. Za­uwa­żył, że fak­tycz­nie czuje się le­piej, gdy sły­szy swój ję­zyk i roz­ma­wia z kimś, kto stara się cho­ciaż de­li­kat­nie żar­to­wać. Chyba pierw­szy raz od wielu dni się w ogóle uśmiech­nęła, za­tem po­sta­no­wił, że bę­dzie ją re­gu­lar­nie za­cze­piał. Do­strzegł też, że oglą­da coś po nie­miecku na ta­ble­cie, więc za­py­tał, czy się uczy w ten spo­sób i za­su­ge­ro­wał jej, by ko­rzy­stała także z te­le­wi­zora w sa­lo­nie, skoro filmy jej po­ma­gają. Bę­dzie to za­wsze inne miej­sce i po­wód do wyj­ścia z po­koju, ale przede wszyst­kim po­winna z kimś czę­sto roz­ma­wiać, choćby z An­ge­liką.

– Mó­wi­łeś, że za­mknięta nie na­uczy się nie­miec­kiego – po­wie­dział To­masz, gdy za­szedł jesz­cze raz do ga­bi­netu. – A wy­gląda na to, że uczy się bar­dzo pil­nie.

Gdy To­masz po­je­chał, a na gó­rze nie było sły­chać już ni­kogo, Zo­fia po­my­ślała, że naj­pierw przej­dzie się po ci­chu po domu i spró­buje się z nim za­po­znać, oswoić, a po­tem zej­dzie do kuchni, do An­ge­liki. Ła­zienkę i to­a­letę znała, więc te­raz przyj­rzała się ścia­nom ko­ry­ta­rza. Tam rów­nież wi­siały nie­prze­sadne ob­razy, osa­dzone w do­pa­so­wa­nych ra­mach, przed­sta­wia­jące różne sceny z ży­cia wiej­skiego oraz pej­zaże ni­zinne i gór­skie. Nie wi­działa nic in­nego, więc uznała, że wła­ści­ciel ceni ma­lar­stwo i nie dzi­wiło ją to. Pa­so­wało to do jego uło­żo­nego i spo­koj­nego ży­cia. Za­trzy­mała się w końcu przy scho­dach i spoj­rzała na drzwi jego sy­pialni. Po­my­ślała, że rów­nie do­brze mógłby mieć sy­pial­nie na dole, albo wręcz w ga­bi­ne­cie, bo wra­cał późno i wy­cho­dził z niej wcze­śnie. Prze­mknęła te­raz przy jego sy­pialni na drugą część ko­ry­ta­rza i szybko za­uwa­żyła, że na tych ścia­nach bra­kuje ob­ra­zów. Wi­siały tam wcze­śniej z pew­no­ścią, bo są wi­doczne ślady i można bez pro­blemu po­li­czyć, ile ich było. Poza sy­pial­nią Björna, po tej stro­nie pię­tra, były je­dy­nie za­mknięte i nie­uży­wane po­koje, więc naj­wi­docz­niej nie było sensu wie­sza­nia tam ob­ra­zów.

Zo­fia scho­dziła na dół po ci­chu, mi­ja­jąc boso co drugi scho­dek, i zer­kała przy tym przez ba­lu­stradę, żeby spraw­dzić, czy nikt ak­tu­al­nie nie kręci się na par­te­rze, a na­stęp­nie skie­ro­wała się w stronę sa­lonu, o któ­rym wspo­mniał To­masz. Była tam wy­godna ka­napa, fo­tel, pod­nó­żek, sto­lik ka­wowy i nie­mały te­le­wi­zor na ścia­nie. Wi­siały rów­nież ob­razy, stał duży drew­niany ze­gar oraz piękne, cięż­kie, drew­niane me­ble. Był też ko­mi­nek pod te­le­wi­zo­rem i… for­te­pian. Po­de­szła do niego cie­kawa, kto z do­mow­ni­ków na nim grał. Nie po­dej­rze­wała o to Björna, więc my­śli skie­ro­wała ku jego ma­mie. Jego ro­dzice mu­sieli przy­wią­zy­wać dużą wagę do jego wy­cho­wa­nia, tego była pewna, i wszystko wska­zy­wało na to, że wy­cho­wy­wał się w oto­cze­niu sztuki i mu­zyki. Na­stęp­nie przyj­rzała się kilku drob­nym rzeź­bom na kre­den­sie i za­uwa­żyła po­mię­dzy nimi je­dyne zdję­cie w ca­łym domu, które aku­rat było zro­bione w tym sa­lo­nie. Ko­bieta na nim, która mu­siała być mamą Björna, stała uśmiech­nięta przy for­te­pia­nie. Była to piękna, doj­rzała, ele­gancko ubrana blon­dynka, tak jak on, rów­nież wy­soka i być może na­wet mieli ten sam ko­lor oczu. Nie wi­działa wy­raź­nie na zdję­ciu i nie mo­gła też so­bie uzmy­sło­wić, jak wy­glą­dają jego oczy, bo nie miała od­wagi spoj­rzeć na niego na tyle długo, by sku­pić na tym swoją uwagę.

Ko­ry­ta­rzem wła­śnie prze­cho­dził wy­wo­łany w jej my­ślach męż­czy­zna, który na­tych­miast za­uwa­żył Po­lkę trzy­ma­jącą zdję­cie. Oparł się o fra­mugę drzwi i chwilę przy­glą­dał się jej w mil­cze­niu. Zo­fia stała do niego prak­tycz­nie ty­łem, dla­tego go nie do­strze­gła. Za to za­uwa­żyła, że na zdję­ciu ten sa­lon ma wy­soki su­fit, który jest de­li­kat­nie, wręcz nie­zau­wa­żal­nie zdo­biony, więc za­in­te­re­so­wana pod­nio­sła głowę. Nie rzu­cał się w oczy od razu, jed­nak po pod­nie­sie­niu wzroku można było za­uwa­żyć jego zdo­bie­nia. Björn po­dą­żył za jej wzro­kiem i także spoj­rzał na su­fit. Za­po­mniał, że w tym po­miesz­cze­niu tak wła­śnie wy­gląda. Chyba nie pa­mię­tał, kiedy ostat­nim ra­zem na niego pa­trzył. Su­fit był po­my­słem jego matki i zro­biono go, gdy on miał za­le­d­wie kilka lat, ale nie mógł so­bie przy­po­mnieć ile do­kład­nie. W tym czasie Zofia ob­ró­ciła się de­li­kat­nie, na­dal pa­trząc w górę, by obej­rzeć ca­łość, ale od­nio­sła wra­że­nie, że ką­tem oka wi­dzi ko­goś w drzwiach, więc spu­ściła głowę i spoj­rzała na niego, ale on na­dal oglą­dał su­fit. Se­kundę po tym on rów­nież opu­ścił głowę i spoj­rzał na nią. Z jed­nej strony jego twarz nie wy­ra­żała żad­nych spe­cjal­nych emo­cji, z dru­giej była pewna, że jego spoj­rze­nie ma w so­bie coś, czego nie umie opi­sać. Po chwili od­szedł.

Gdy się upew­niła, że nie ma go ni­g­dzie na ko­ry­ta­rzu, wy­szła z sa­lonu. Miała iść do An­ge­liki, ale za­trzy­mała się na­prze­ciwko wej­ścia do domu, bo wła­śnie do­szła do jej uszu roz­mowa w kuchni, a nie chciała tam wcho­dzić, je­śli on tam był. Już miała się skie­ro­wać na schody, ale po chwili wszy­scy usły­szeli otwie­ra­jące się drzwi wej­ściowe. Zo­fia pierw­sza pod­bie­gła do To­ma­sza, wi­dząc, że z jego rąk do­słow­nie lecą za­kupy i zła­pała szybko jedną z to­reb, nim ta spa­dła prak­tycz­nie na pod­łogę.

– Dzięki! – po­wie­dział po pol­sku.

Björn na­tych­miast wy­szedł z kuchni i rów­nież wziął część to­reb. Za nim wy­szła także An­ge­lika, która prze­jęła tę jedną od Zo­fii, więc ta po­sta­no­wiła przy­trzy­mać drzwi To­ma­szowi, by wniósł swo­bod­nie resztę za­ku­pów. Gdy wresz­cie wszedł do wia­tro­łapu z ostat­nią dużą torbą, Björn za­trzy­mał się na ko­ry­ta­rzu i spoj­rzał na niego, jak gdyby cze­kał, aż ten wej­dzie spo­koj­nie do środka.

– To­maszu, przyjdź do mnie, a naj­le­piej od razu do sa­lonu, bo trzeba roz­pa­lić w ko­minku – po­wie­dział w końcu.

– Nie masz za­pal­niczki? – za­py­tał wcho­dzący.

To­masz zawsze miał, bo dużo pa­lił. Na­wet te­raz było czuć od niego świeżo wy­pa­lo­nego pa­pie­rosa.

Po chwili Björn wy­szedł z ga­bi­netu z teczką, którą po­przed­nio przy­wiózł mu To­mek, i wszedł za nim do sa­lonu, za­my­ka­jąc za sobą drzwi. An­ge­lika w tym cza­sie pokazywała Zofii, gdzie i co trzyma w kuchni, a ta w mil­cze­niu po­ma­gała jej roz­pa­ko­wy­wać za­kupy, sta­ra­jąc się przy tym czy­tać ety­kiety, żeby uczyć się ko­lej­nych słów i wie­dzieć, co w za­sa­dzie wyj­muje z torby.

– Ro­zu­miem, że chcesz to spa­lić – za­gaił To­mek.

– Naj­drob­niej­szy ślad po tym nie może zo­stać – od­po­wie­dział i za­milkł na chwilę. – Zwy­kle wy­star­czy mu na chwilę ko­bieta i za­po­mina, a w związku z nią jest dziw­nie nie­ugięty. Znam go i wiem zbyt do­brze, kiedy mówi coś po­waż­nie i z pew­no­ścią nie cho­dzi o to, ile za nią za­pła­cił. Mu­sia­łem więc zdo­być te same akta na jej te­mat, żeby wie­dzieć, co go mo­ty­wuje.

– „Te same akta”? To są akta do­ty­czące Zo­fii?! I co? Zna­la­złeś coś?

– Mhm… – wy­du­sił od nie­chce­nia. – Ni­gdy tego nie czy­ta­łem.

– A ja nigdy tego nie przy­wio­złem, wia­domo – od­po­wie­dział To­mek.

Björn po­dał mu teczkę do spa­le­nia i przez pe­wien czas przy­glą­dał się pa­lą­cym kart­kom. Lu­bił ogień, ale zwy­czaj­nie nie miał na to czasu, więc ko­mi­nek był roz­pa­lany ra­czej rzadko.

Roz­my­ślał o niej przez chwilę. Ona nie mo­gła wie­dzieć, że kiedy pa­trzył na nią w sa­lo­nie, nie my­ślał o tym, że ogląda jego pry­watne rze­czy, w tym zdję­cie, a my­ślał je­dy­nie o tym, że teczka da­wała całe mnó­stwo po­wo­dów dla Phi­lippa, by ją wy­brał. Znał jej wiek, ży­cie, wy­kształ­ce­nie, umie­jęt­no­ści, za­in­te­re­so­wa­nia, do­słow­nie wszystko… Były to in­for­ma­cje na tyle pry­watne, że fakt po­sia­da­nia ich przez Phi­lippa jesz­cze bar­dziej de­ner­wo­wał Björna. Nie było tam nic złego, ale to wszystko po­winno usły­szeć się od dru­giego czło­wieka bez­po­śred­nio. Nie chciał tego wie­dzieć z ta­kich źró­deł, cho­ciaż zda­wał so­bie sprawę, że zwy­czaj­nie musi, je­śli ma jej po­móc.

– To jest zbyt po­ważna sprawa, by ode­słać ją tak po pro­stu do Pol­ski. Je­śli wróci do sie­bie, a on nie po­rwie jej po­now­nie, ktoś ją za­bije. W za­sa­dzie chyba tylko tu może być bez­pieczna. Phi­lipp nic nie zrobi, do­póki jest u mnie – stwier­dził w końcu.

– Po­wiedz, że spi­sa­łeś cho­ciaż jej na­zwi­sko lub umiesz je po­wtó­rzyć.

– Dla­czego? – spy­tał Björn, się­ga­jąc do ma­ry­narki, w któ­rej scho­wał kar­teczkę z jej prze­pi­sa­nym na­zwi­skiem, bo fak­tycz­nie nie umiał ani po­wtó­rzyć, ani prze­czy­tać.

– Bo na­zwi­sko aku­rat może ci się przy­dać – od­po­wie­dział i spoj­rzał na jego dłoń, którą wyj­mo­wał za­pi­saną in­for­ma­cję. – Spi­sa­łeś! Zdradź mi je! Ona mu­siała mieć ja­kieś me­dia spo­łecz­no­ściowe. Co­kol­wiek. Je­śli chcesz jej po­móc, po­wi­nie­neś wie­dzieć ta­kie rze­czy.

Wy­rwał wręcz kartkę z ręki Björna, na­stęp­nie wy­jął te­le­fon i za­czął po­szu­ki­wa­nia. Zna­lazł fak­tycz­nie pro­fil na jed­nym z por­tali, ale pro­wa­dzony skrom­nie, bez po­da­nych in­for­ma­cji. Je­dy­nie z po­stów, gdzie ją ozna­czono, można było się do­my­śleć cze­go­kol­wiek. Miała le­d­wie kilka wła­snych zdjęć. To­masz prze­klął po pol­sku pod no­sem i do­dał, że wy­gląd Zo­fii z pew­no­ścią grał klu­czową rolę w jej wy­bo­rze. Björn nie chciał pa­trzeć, ale nie miał żad­nych pro­fili w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych i nie wie­dział nic na ich te­mat, więc zaj­rzał przez ra­mię Tomka. Teczka za­wie­rała te zdję­cia i wiele in­nych ro­bio­nych jej na­wet z ukry­cia na ja­kiś czas przed po­rwa­niem, to­też nie za­uwa­żył tam nic no­wego.

– Ma­gi­ster in­ży­nier – cią­gnął da­lej To­masz.

– Nie­istotne – od­rzekł, chcąc prze­rwać po­wta­rza­nie in­for­ma­cji, które już znał.

– Uuu… Ma­cie wiele wspól­nego, jak są­dzę – kon­ty­nu­ował.

– Mamy dwa skraj­nie inne wy­kształ­ce­nia – skwi­to­wał Björn, któ­rego za­częły mę­czyć prze­sadne re­ak­cje To­ma­sza.

– Tak czy ina­czej, wko­pa­łeś się, bio­rąc się za jej obronę – pod­su­mo­wał, ro­zu­mie­jąc już, że on nie jest skłonny do dal­szej dys­ku­sji na ten te­mat.

Björn wie­dział wię­cej i wie­dział, że mo­ty­wa­cje Phi­lippa nie spro­wa­dzały się je­dy­nie do jej wy­glądu i wy­kształ­ce­nia. Było pełno róż­nych cech, które miały dla niego z pew­no­ścią zna­cze­nie. Zo­fia nie tylko skoń­czyła stu­dia z wy­róż­nie­niem, ale także zdo­była mnó­stwo cer­ty­fi­ka­tów. Szko­liła się na róż­nych płasz­czy­znach, skraj­nie od­bie­ga­ją­cych od jej wy­kształ­ce­nia. Zro­zu­miał, że jej po­moc An­ge­lice pod­czas obiadu może być strza­łem w dzie­siątkę, po­nie­waż w sfe­rze jej za­in­te­re­so­wań była nie tylko po pro­stu tra­dy­cyjna kuch­nia pol­ska, ale szko­liła się na­wet z cu­kier­nic­twa. Za­in­te­re­so­wało go jesz­cze kilka in­for­ma­cji na jej te­mat, ale pró­bo­wał nie my­śleć o tym w tej chwili. Po ca­łej lek­tu­rze po­sta­wił tylko je­den wnio­sek, że jej sfera za­in­te­re­so­wań, umie­jęt­no­ści i wszystko inne w ak­tach świad­czyło o jej co naj­mniej by­strym umy­śle. Musi być za­tem cał­kiem in­te­re­su­jąca.

Zo­fia po­mo­gła przy obie­dzie na tyle, na ile po­tra­fiła. Nie znała nie­miec­kiej kuchni, więc ro­biła do­słow­nie to, co go­tu­jąca jej mó­wiła i po­ka­zy­wała. Kro­iła, mie­szała i poza tym nie wtrą­cała się ab­so­lut­nie. Z ko­lei An­ge­lika co ja­kiś czas pró­bo­wała ja­koś za­ga­dać do niej, a to o po­go­dzie, a to o tym, co się działo wła­śnie w garnku… Bra­ko­wało jej po­my­słów. Szu­kała wkoło sie­bie cze­go­kol­wiek, o czym mo­głaby po­roz­ma­wiać, ale wła­śnie, ku jej ra­do­ści, do­strze­gła za oknem bez­dom­nego kota, prze­cho­dzą­cego w tym mo­men­cie przez ogród.

– On tak co­dzien­nie – za­częła i te­raz obie pa­trzyły na zwie­rzę. – Prze­cha­dza się tędy co­dzien­nie w dwóch po­rach. Rano około dzie­wią­tej i chwilę po po­łu­dniu. Ktoś po­wi­nien go wy­ka­stro­wać. Niby nie boi się lu­dzi, ale jed­nak nie daje się też po­dejść.

Wy­ja­śniła jesz­cze, że być może uda­łoby się zbli­żyć do niego, gdyby go na­kar­mić, ale Björn nie po­zwala. Po­lka nic nie od­po­wie­działa, cho­ciaż słu­chała An­ge­likę uważ­nie. Nie uśmie­chała się w ogóle i je­śli już coś mó­wiła, to po to tylko, by po­wtó­rzyć po niej ja­kieś nowe słowo i upew­nić się, co ozna­cza. Za­my­ślona przy­glą­dała się te­raz kotu, który po chwili znik­nął za krze­wem.

– Zjesz obiad z Björ­nem? – za­py­tała An­ge­lika, szy­ku­jąc ta­le­rze.

– Zjem.

***

– Jak się dziś czu­jesz? – spy­tał męż­czy­zna, sia­da­jąc do stołu, na który Zo­fia od­kła­dała ta­le­rze, chcąc po­móc An­ge­lice.

Zdzi­wiła się, bo nor­mal­nie nie roz­ma­wia z nim. Nie py­tał też po­przed­nio i wy­da­wał się jej zbyt chłodny, by się tym w ogóle in­te­re­so­wać. Mó­wił je­dy­nie: „Dzień do­bry”, kiedy się ja­kimś cu­dem mi­nęli i w za­sa­dzie tyle. Na­to­miast on uznał, że musi być jej le­piej i chyba chciał to usły­szeć.

– Do­brze – od­parła, choć nie była pewna, czy nie skła­mała.

Niby do­brze, le­piej, ale chyba nie mo­gła tego po­wie­dzieć z pew­no­ścią.

– To do­brze – od­po­wie­dział, cho­ciaż też nie był pe­wien, czy po­wie­działa prawdę.

Po­ży­czyli so­bie smacz­nego i przez cały obiad mil­czeli.

Po po­siłku Zo­fia po­dzię­ko­wała An­ge­lice za obiad, po czym spoj­rzała przez okno kuchenne na po­dwó­rze i za­py­tała:

– Mogę wyjść na ze­wnątrz?

– My­ślę, że z pew­no­ścią. W ob­rę­bie po­dwórka po­winno być bez­piecz­nie – od­po­wie­działa An­ge­lika.

Ubrała więc płaszcz je­sienny od Maxa i wy­szła za drzwi. Pierw­szy raz od kilku dni była na ze­wnątrz. Do­brze znała je­sienne po­wie­trze w Pol­sce, ale od­nio­sła wra­że­nie, że tu­taj jest zde­cy­do­wa­nie such­sze. Prze­cho­ruje to, była pewna, ale musi się przy­zwy­czaić. Kich­nęła. Nie miała żad­nych aler­gii, ale zda­rzało się jej cza­sem kich­nąć. Z pew­no­ścią to such­sze po­wie­trze. Skrę­ciła te­raz w prawo, by po­woli obejść do­okoła dom. Ob­ser­wo­wała przy tym ro­śliny, ogród, jego uło­że­nie i w końcu do­tarła na miej­sce użyt­kowe po­dwórka. Za­raz za za­nie­dba­nym sa­dem był nie­uży­wany, dawny ogród wa­rzywny i piękna szklar­nia ze szkła, utrzy­mana w cał­kiem do­brym sta­nie. Za­wró­ciła jed­nak do sadu i prze­szła się mię­dzy ro­śli­nami, wy­li­cza­jąc je. Było tam za­ska­ku­jąco dużo róż­nych drzew owo­co­wych.

Björn miał do­bry wi­dok na sad przez okno ga­bi­netu, więc doj­rzał ją w nim na­tych­miast. Z jed­nej strony ucie­szył się, że wy­szła nie tylko poza po­kój, z dru­giej po­my­ślał, że nie­do­brze, że w je­sienną po­godę wy­szła bez na­kry­cia głowy i szyi. Ona wów­czas za­uwa­żyła pod ścianą bu­dynku, na reszt­kach je­sien­nego, jesz­cze w miarę cie­płego słońca, wy­grze­wa­ją­cego się ko­cura. Tego, co prze­cha­dza się co­dzien­nie przez ogród przy pod­jeź­dzie.

– Kici, kici – za­wo­łała po pol­sku, a on le­ni­wie pod­niósł głowę.