Architekci - Czyściciele Materii - Kamil Hajduk - ebook

Architekci - Czyściciele Materii ebook

Kamil Hajduk

3,3

Opis

Lewobrzeżna Warszawa leży w gruzach, a resztę miasta pochłania rozprzestrzeniający się chaos. Stołeczne szpitale muszą radzić sobie z tysiącem poszkodowanych. Pożar, który strawił większość budynków znajdujących się w okolicy Pałacu Prezydenckiego, został ugaszony. Konrad próbuje odnaleźć Kamila, który po walce z Dopplerem został mocno poturbowany.
Tymczasem w Rosji, Bereszenko, naczelny Architekt Moskwy, dowiaduje się o wydarzeniach w Warszawie. Chcąc przejąć władzę wśród Architektów i kontrolę nad całą materią, zleca odszukanie i unicestwienie Szewczyńskiego. Dwaj najemnicy, Wasilij i Maksym, zostają wysłani do Polski, by wytropić i zniszczyć fizyczną postać Tadeusza.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 328

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (3 oceny)
1
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Kamil Hajduk

Architekci

Czyściciele materii

Projekt okładki/ilustracje:

Karolina Wiśniewska

https://www.facebook.com/karolawisniaart

Redakcja:

Justyna Karolak

http://fictomercial.pl/

Skład i przygotowanie do druku:

Kamil Hajduk

Copyright © Drake Factory Kamil Hajduk Warszawa 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone

ISBN-13: 978-83-954497-0-3

Wyłączna dystrybucja:

Sklep Programista Po Godzinach

http://programistapogodzinach.pl/sklep

Spis treści

PROLOG ................................................................................... 9

ROZDZIAŁ I ........................................................................... 17

ROZDZIAŁ II ......................................................................... 32

ROZDZIAŁ III ........................................................................ 72

ROZDZIAŁ IV ..................................................................... 110

ROZDZIAŁ V....................................................................... 145

ROZDZIAŁ VI ..................................................................... 181

ROZDZIAŁ VII ................................................................... 241

ROZDZIAŁ VIII .................................................................. 281

ROZDZIAŁ IX ..................................................................... 317

ROZDZIAŁ X ....................................................................... 351

Bella res est morte sua mori 1

1 Łac.: „Piękną rzeczą jest umrzeć własną śmiercią”, Seneka Młodszy

[przyp. K.H.].

Książkę dedykuję swojej śmierci, która zakończy odwiecznąwojnę pomiędzy czasem a materią.

Specjalną dedykację chcę skierować do ukochanej rodziny, na którą zawsze mogę liczyć…

Mojej cudownej żonie,

oraz ślę uśmiech do synów.

Dziękuję!

Prolog

Migająca pod poszarzałym tekturowym kloszem żarówka ledwo oświetlała pomieszczenie, lampka stała na drewnianym stoliku. Zaryglowane od środka metalowe drzwi pokrywał brunatny osad i postrzępiona ciemnogranatowa farba, która miejscami odpadła i ujawniła rdzę. Obok drzwi – stare drewniane okno. Deszcz uderzał o szybę – spadł wreszcie po bardzo upal-nym tygodniu. Szum z zewnątrz wdzierał się przez nieszczelne framugi. Co jakiś czas niebo rozjaśniał piorun.

Przy stoliku siedziało dwóch mężczyzn. Jeden ubrany w szary kubrak i spodnie moro. Jego twarz przecinała blizna –

biegła od policzka aż do kącika ust. Drugi miał na sobie stylowy granatowy garnitur, białą koszulę i czerwony krawat. Ze skórzanej aktówki wyjął niebieską teczkę wypełnioną zdjęciami i policyjnymi raportami. Położył ją na lekko podniszczonym blacie, tuż przed rozmówcą. Ten odpalił papierosa i zajął się dokumentami. Z każdą kolejną obejrzaną stroną zaciągał się mocniej. Wkrótce znał już całość.

– I jak, Wasilij, dasz radę? Uprzedzam cię, to zlecenie będzie trudniejsze niż zwykle.

Mężczyzna nie odpowiedział. Zgasił papieros w po-pielniczce i wziął do ręki jedno ze zdjęć. Przez chwilę przyglądał się niewyraźnemu obrazowi postaci ubranej w czarną bluzę.

W tle stał budynek Kremlu.

– Jak to nazywacie? – Wskazał palcem fotografię.

– Doppler.

– Ha! A wiesz, jak u nas na to mówimy? Czyszczenie ziarna. Podejmę się tego, ale za potrójną stawkę, bo nie zrobię tego sam. Muszę zawołać jeszcze Saszę i Maksyma.

Wasilij wstał od stołu i zapalił kolejny papieros. Zaciągnął się kilka razy i zaczął chodzić nerwowo po pokoju.

– Towarzyszu – roześmiał się – zdajesz sobie sprawę, że to, o co mnie prosicie, wywoła wojnę? I to nie tylko pomiędzy Ziarnistymi, ale też wśród zwykłych ludzi.

Podszedł do okna i spojrzał w kierunku kolorowych dachów Soboru Wasyla Błogosławionego. Ulewa nie odpusz-czała, a wręcz przeciwnie – ściana deszczu z każdą chwilą rosła.

Okoliczna uliczka przemieniła się w mały potok. Nagle rozległo się ciche stukanie do drzwi.

Wasilij podszedł powoli i spojrzał w wizjer, zauważył

tylko czerwony balon unoszący się swobodnie w powietrzu.

– Niespodzianka!

Nie zdążył się nawet obrócić, gdy cios w głowę powalił go na ziemię. W moment stracił kontakt z rzeczywistością.

Zapadła czarna kurtyna.

Kiedy się ocknął, leżał w tym samym miejscu. Przez kilka chwil próbował dojść do siebie. Oparł się na jednej ręce, chcąc wstać, wtedy poczuł przeszywający ból w całym ciele.

Drugą ręką złapał za parapet, tym razem poczuł coś dziwnego.

Dotknął jakiejś cieczy. Nie widział dokładnie jej koloru, ale była lepka i ciepława. Mógł się tylko domyślać, z czym ma do czynienia.

Po kilku próbach stanął znów przy oknie. Piorun rozdarł niebo i w całym pokoju zrobiło się jasno jak za dnia. Wasilij kątem oka dostrzegł cień postaci, która stała tuż za nim.

Zimny pot oblał mu plecy. Słyszał za sobą oddech, ale nie mógł

się odwrócić. Jakaś tajemnicza siła trzymała go w ryzach. Na szybie pojawiła się para i dziwna czerwona pajęczyna maleńkich żyłek. Szczelna pułapka nie przepuszczała nawet najmniejszego promienia. Przy dotknięciu kleiła się i trudno było się jej pozbyć ze skóry.

Wasilij pomału obrócił głowę. Czerwony owalny kształt przypominający balon unosił się nad ziemią.

– Zagramy? – odezwał się znowu ten sam głos.

Tym razem Rosjanin zdążył zrobić unik i zatrzymał się przed dziwną postacią. Jej zarys falował. Widział jedynie niewyraźny, ciemny cień. Bez zastanowienia chwycił ze stołu lampę i rzucił nią w okno. Odruchowo zakrył twarz ramieniem i wyczekiwał odgłosu tłuczonego szkła. Nic jednak nie za-dźwięczało. Szyba była nienaruszona, ale po lampie nie zostało nic. Rozejrzał się szybko – nigdzie jej nie odnalazł. Wpatrywał

się w drewnianą podłogę, szukał najmniejszego śladu, chociażby skrawka rozbitej żarówki, zarysowania desek, czegokolwiek. Wyglądało to tak, jakby dziwna pajęczyna pochłonęła przedmiot. Zdenerwowany odwrócił głowę do tajemniczej postaci, ale i po niej nie było śladu. Zniknęła. Zdziwił się. Wyciągnął z kieszeni telefon i włączył latarkę.

– Cholera! – krzyknął, a żołądek podszedł mu do gardła, gdy dostrzegł na podłodze odciętą głowę.

Leżała twarzą do dołu. Wasilij kopnął ją jak piłkę, aby poznać tożsamość denata i… zobaczył siebie. To była jego głowa! Martwe spojrzenie wbijało się w niego jak wiertło w gładki tynk. W ustach poczuł żółć, a na plecach ponownie zimny pot. Trupio blady odcień skóry mógł wskazywać na to, że leżała tu od dobrych kilku godzin. Włosy i zarost pokrywała warstwa szronu. Podszedł bliżej, żeby się przyjrzeć. Kiedy pochylił się nad głową, dookoła pojawiła się czerwona pajęczyna.

W kilka chwil oplotła całe pomieszczenie. Wasilij podbiegł do drzwi, ale mimo otwartego zamka nie mógł ich nawet uchylić.

Znalazł się w pułapce. Wtem usłyszał dziwny jazgot. Zaraz za

nim wyłoniła się niebieska wiązka światła. Zaczął się w nią wypatrywać. Była podłużna, z każdą chwilą coraz bardziej się roz-szerzała. Nagle w jej wnętrzu objawił się widok przejścia podziemnego o posadzce z jasnego granitu i ścianach z czerwonej cegły. Co pewien czas szedł nim jakiś człowiek. Kolejna sztuczka Dopplera?, spytał się w myślach Wasilij. Wyciągnął

rękę i zobaczył, że jego dłoń zanurza się w wodzie, a tak naprawdę w substancji „bezcieczowej” – wyglądem przypomina-jącej taflę wody. Zrobił krok i przeszedł na drugą stronę. Lampy oświetlające podziemne przejście zaczęły gwałtownie migotać, po czym wszystko wokół pociemniało. Zapadł nieprzenikniony mrok. Niespodziewanie w oddali zabłysło światło. Wasilij poszedł w jego kierunku, a gdy był już blisko, zauważył stojące samotnie krzesło. Nie było to jednak zwykłe siedzisko. Na opar-ciu miało zamontowane elektrody i lampki. Była tam również dziwna klamra, która prawdopodobnie służyła do zamknięcia obiegu. Nagle wszystkie światełka ożyły, a z niektórych elektrod zaczęło się iskrzyć. Zza pleców dobiegł go niepokojący dźwięk, jakby płacz dziecka. Odwrócił się szybko i ujrzał bladą postać o niebieskich oczach. Prawie nie miała włosów ani zaro-stu. Jej całe ciało pokrywała delikatna warstwa szronu, spod

której przebijała sieć maleńkich błękitnych żył tworząca coś na wzór skorupy. Postać poruszała się nienaturalnie, niemal nie zginała kończyn. W wyprostowanych rękach niosła malutkie dziecko. Niemowlak co chwila dawał o sobie znać donośnym krzykiem. Wasilij obserwował, jak istota kładzie zawiniątko na krześle i staje obok. Czuł na sobie jej wzrok. Zrobił krok do przodu, lecz nic się nie wydarzyło. Po chwili podszedł na tyle blisko, że mógł ujrzeć dokładnie twarz dziecka. Prawy policzek pokrywało rozległe poparzenie, a warga była delikatnie unie-siona. Lewe oko zasklepione strupami, spod których wypływała żółta ciecz. Nagle z niewidzialnej ściany wyrosła w powietrzu czerwona wajcha, światło zgasło, a gdy znów rozbłysło, dziecka już nie było. Wasilij znów stał w swoim mieszkaniu. Deszcz uderzał o szybę. Słabe światło docierało do pomieszczenia. Ze stołu zniknęły dokumenty. Mężczyzna był całkowicie zdezorientowany. Zaczął się zastanawiać, czy była to projekcja, wizja, czy jedno i drugie, ale nie zdołał tego stwierdzić. Zaczerpnął szybko powietrza i poczuł słaby ból w klatce piersiowej. W

tej samej chwili rozległ się dźwięk telefonu. Wasilij sięgnął do kieszeni i spojrzał na wyświetlacz. Na ekranie widniał nieznany numer.

– Halo?

– Wasilij Jewczenko?

– Tak, a o co chodzi?

– Mam dla pana propozycję nie do odrzucenia. Spotkajmy się jutro o dziewiętnastej na placu Czerwonym. A, i proszę zabrać Maksyma, lecicie do Warszawy.

Rozmówca rozłączył się, a przy próbie oddzwonienia rozległ się sygnał przerwanego połączenia. Głos przypominał

sekretarza Bereszenkę, pierwszego Architekta Rosji. W głowie Wasilija kłębiły się różne myśli i pytania. Wiedział jednak, że nie może odmówić.

Podszedł do stołu, na którym leżała napoczęta paczka papierosów, i odpalił jednego. Zaciągnął się mocno, po czym wypuścił z ust kółka dymu. Szara mgła wypełniła całe pomieszczenie.

Tej nocy nie mógł zasnąć. Potężna nawałnica przetaczała się przez Moskwę, wiele dróg i uliczek zostało zalanych.

Połamane drzewa i uszkodzona iglica Soboru Wasyla Błogosławionego to jedynie niewielki ułamek zniszczeń, które poczyniła matka natura – potężna i równie piękna, co przerażająca.

Rozdział I

To było jedno wielkie szaleństwo, nieludzki chaos opanował

centrum. Wciąż jeździły karetki na sygnale. Na szczęście Konrad nie musiał już przedzierać się przez zakorkowane ulice, kilka dobrych minut temu zaparkował obok szpitala przy Karo-wej. Stał i obserwował poruszające się w jego kierunku kolejne transporty rannych.

Wyciągnął z kieszeni papierosa i zapalniczkę. Uwolnił

trochę dymu, unosił się lekko, ale zdecydowanie wolniej niż zazwyczaj – przynajmniej tak mu się wydawało, choć nie zauważył żadnej anomalii. To dobry znak, pomyślał.

Karetek z poszkodowanymi było tak dużo, że w pewnym momencie stracił rachubę. W powietrzu było czuć śmierć.

Udało mu się, musiało mu się udać!, pomyślał. Nie mógł się pogodzić z porażką.

Zamknął oczy. Wokół wszystko falowało i drgało.

Czuł co chwila uderzenia ciepła. Usiłował skupić myśli, by do-stroić się do fal Kamila, ale coś go rozpraszało. Nagle poczuł

zimny powiew na karku i czyjąś obecność. Przestraszył się, ale

nie mógł przerwać tego uczucia. Zaczęły pojawiać się przebłyski.

Deszcz uderzał o kostkę brukową. W tle migotały lampy uliczne. Skąpany w bladym blasku plac wydawał się znajomy, ale to nie była Warszawa. Błyskawica rozświetliła na chwilę całe otoczenie. Konrad zobaczył dziwny kompleks sze-ściu budynków przypominający zamek. Okalał go mur z czerwonej cegły, nad nim zaś wznosiła się stożkowa wieża z sele-dynową dachówką. Nie poznał od razu, ale miał wrażenie, że już to widział. Zaczął analizować wspomnienia, lecz nie znalazł

w nich tego miejsca. Rozejrzał się wokół, plac był niemalże pusty. Od czasu do czasu pojawiała się jakaś pojedyncza osoba.

Pod jednym z budynków klęczał starszy mężczyzna ubrany w podartą skórzaną kurtkę. Krople deszczu padały mu na łysą głowę. W jednej ręce trzymał przemoknięty karton, a w drugiej plastikowy kubeczek na monety. Konrad nie wiedział czemu, ale poczuł nieodpartą chęć, aby podejść do niego i dać jakąś monetę, mimo że z zasady tego nie robił. Większość bezdomnych wolała wypić głębszego za tę kasę, niż kupić coś do jedze-nia. Podszedł.

– Panie, wszystko w porządku? Siedzisz tak na tym deszczu pewnie od kilku godzin.

Milczał, więc Konrad spróbował jeszcze raz:

– Ile ci potrzeba grosza?

Mężczyzna podniósł powoli głowę. Jego twarz pokrywała dziwna czerwona pajęczyna. Konrad poczuł dreszcz na ciele.

– Mhmm oommooo – wymamrotał niezrozumiale bezdomny i wyciągnął przed siebie dłonie. Wyglądały strasznie: stare, pokryte żylakami, naznaczone czerwonymi bąblami…

Niespodziewanie szyja wygięła mu się nienaturalnie i całe jego ciało znieruchomiało. Przestrzeń wokół niego zaczęła falować. To nie wróżyło niczego dobrego. Konrad zaczął się rozglądać za Dopplerem, ale nikogo nie zobaczył. Deszcz nadal padał. Zdawało się, że z każdą chwilą coraz wolniej, aż w końcu krople zawisły w powietrzu, a światło zgasło jak za dotknięciem magicznej różdżki. Mimo to nie zrobiło się całkiem ciemno, dało się widzieć swoje ręce czy buty.

Gdzieś w oddali odezwały się kroki. Nie nadchodziły z jednego miejsca, a atakowały z każdej strony. Robiły się coraz głośniejsze. Konrad zaczął nerwowo wypatrywać ich źródła –

bez skutku. Dopiero po chwili zauważył, że zawieszone w powietrzu krople zaczęły zmieniać się w smugę czasową przypominającą kształtem ludzką sylwetkę. Nie czekał, aż zmateriali-zuje się Doppler, tylko zamknął oczy i zaczął układać umysłem cząsteczki wokół siebie. Poczuł miły dreszcz przechodzący przez całe ciało i przygotował się na atak. Postawiona przez niego miała dać mu czas na wydostanie się z tej wizji.

Przez kilka chwil nic się nie działo. Wszystko umilkło, panował zupełny spokój. Otworzył więc oczy i, ku swojemu zdziwieniu, zobaczył przed sobą nie Dopplera, tylko średniego wzrostu mężczyznę, którego nigdy przedtem nie widział.

Ubrany był w szary kubrak i spodnie moro, w rękach trzymał, dość sfatygowany już, karabin SWD z celownikiem optycznym.

Spojrzał przeszywająco na Konrada, gdy spróbował zrobić krok; nadal nie rozumiał, w jaki sposób ten człowiek dostał się do jego wizji.

– Kim jesteś? – zapytał Konrad.

Facet dalej stał nieruchomo. Ta wwiercająca się w umysł cisza była nie do zniesienia. Konrad nie miał wyboru, zarzucił barierę i zamknął oczy. Poczuł przyjemny, chłodny powiew wiatru na karku. Rzeczywistość wokół znów zaczęła falować. W tle usłyszał odgłos stłumionego wystrzału i głos tej postaci:

– шлюха!2

2 Ros.: kurwa! [przyp. K.H.].