Złamana Laleczka - Katarzyna Piątek - ebook

Złamana Laleczka ebook

Piątek Katarzyna

4,2

Opis

Aria została porwana. Jej nowym domem miała stać się maleńka i cuchnąca, betonowa cela. Cela, w której za łóżko miał jej posłużyć brudny materac, zaś za toaletę wiadro. W oczach oprawców nie była już człowiekiem, a jedynie żywą laleczką. Taką, którą można połamać i sprzedać jako seksualną niewolnicę. 

Kto napuścił porywaczy na Arię? Czy stoi za tym jej były przyjaciel z dzieciństwa? 

Dlaczego wciąż śnią jej się rodzice, którzy giną inaczej niż zapamiętała?

Ile tak naprawdę wiedział Cole, który ostrzegał ją przed złem kryjącym się w zaułkach Baltimore, nim sam zniknął bez śladu? 

Czy syn szefa organizacji odpowiedzialnej za porwanie, będzie w stanie odmienić jej los? A może to brat Arii ją uratuje?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 236

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (52 oceny)
30
11
5
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mgm25

Całkiem niezła

Warsztat pisarski trochę słaby ,dialogi czasami sztywne,ale o dziwo cała historia jest ciekawa.Główna bohaterka da się lubić,jestem ciekawa dalszej części.
10
matwic

Całkiem niezła

Trochę kiczowata wersja 365 dni ,, i ,,Zepsutych laleczek,,. ale na nudny niedzielny wieczór ujdzie...
00
Ewakr1

Dobrze spędzony czas

początek mnie zainteresował, potem było już tylko gorzej
00
justynand

Nie oderwiesz się od lektury

Koniecznie musisz to przeczytać
00
Kuszla

Dobrze spędzony czas

Aria zostaje uprowadzona. Jest uprzedmiotowiona, a jakiekolwiek przywileje, które należą się każdemu człowiekowi, idą w zapomnienie. Zostaje tylko ona, ponura cela i niepewność, która niszczy ją każdego dnia. Po niewiadomym czasie pojawia się mężczyzna, który okazuje się być światełkiem w tunelu. Jednak czy to wystarczy, aby rozjaśnić mrok, który ją spowił? 🤎🤎🤎🤎🖤🖤🖤🤎🤎🤎🤎 Lubicie książki, które wzbudzają w Was mnóstwo emocji? To ta pozycja z pewnością spełni ten wymóg! Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się być tak złą na autora tekstu! Książka zaczyna się bosko - jest mrocznie, odczucia idealnie skupiają się na panującej sytuacji, a dzięki świetnemu warsztatowi pisarskiemu czytelnik z łatwością utożsamia się z główną bohaterką. Brutalne sceny zostają opisane z należytym pietyzmem, a Aria przeżywa wydarzenia bardzo realnie. Naprawdę nie mam się do czego przyczepić. Wciągnęło mnie, rozkochało w piórze autorki i... się posypało. Przez dalszy bieg wydarzeń przestałam odczuwać ...
00

Popularność




WY­DAW­NIC­TWO DLA­CZE­MU

www.dla­cze­mu.pl

Dy­rek­tor wy­daw­ni­czy: Anna No­wic­ka-Bala

Re­dak­tor pro­wa­dzą­cy: Mar­ta Bu­rzyń­ska

Re­dak­cja: Bar­ba­ra Wro­na (tekst­na­no­wo.pl)

Ko­rek­ta ję­zyko­wa: Edyta Ga­daj

Pro­jekt okład­ki: Ka­ta­rzyna Pie­czyko­lan

Ła­ma­nie i skład: Szymon Bo­lek

WSZEL­KIE PRA­WA ZA­STRZE­ŻO­NE

WAR­SZA­WA 2023

Wy­da­nie I

ISBN: 978-83-67691-15-4

Za­pra­sza­my księ­gar­nie i bi­blio­te­ki

do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­nymi ra­ba­ta­mi.

Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem:

kon­takt@dla­cze­mu.pl

Pie­kło jest puste,wszyst­kie de­mo­ny są tutaj. ~ Wil­liam Sha­ke­spe­are

Roz­dział1

Aria

Po­czułam, jak po­wo­li opusz­czał mnie sen, a moje cia­ło prze­szył doj­mu­ją­cy chłód.

Było zim­no. Tak prze­raź­li­wie zim­no.

Mia­łam wra­że­nie, jak­by w moje cia­ło wbi­ja­no ty­sią­ce ma­leń­kich szpi­lek.

Le­ża­łam na ja­kimś wil­got­nym ma­te­ra­cu, a do mo­ich noz­drzy do­cie­rał smród wil­go­ci, stę­chli­zny i mo­czu. Uchyli­łam cięż­kie po­wie­ki i za­raz z ję­kiem za­ci­snę­łam je z po­wro­tem, kie­dy z boku mo­jej gło­wy eks­plo­do­wał nie­zno­śny ból! Za­czerp­nę­łam drżą­cy od­dech, spró­bo­wa­łam się po­ruszyć, jed­nak wszyst­kie moje mię­śnie nie­mal na­tych­miast za­wyły w pro­te­ście.

Znie­rucho­mia­łam.

Nie ro­zu­mia­łam, co się dzie­je!

Nie mia­łam też po­ję­cia, gdzie się znaj­do­wa­łam ani jak się tam zna­la­złam i z każ­dą ko­lej­ną mi­ja­ją­cą se­kun­dą ogar­nia­ło mnie co­raz więk­sze prze­ra­że­nie.

Kie­dy w koń­cu uda­ło mi się otwo­rzyć oczy, je­dyne, co wi­dzia­łam, to ciem­ność, któ­ra była tak gę­sta, iż od­no­si­łam wra­że­nie, że mo­gła­by mnie udu­sić.

Po raz ko­lej­ny po­czułam pul­sują­cy ból. Z wy­sił­kiem unio­słam skost­nia­łą rękę i prze­sunę­łam opusz­ka­mi pal­ców po po­tyli­cy. Po­czułam na nich coś mo­kre­go i cie­płe­go.

Krew.

Moim cia­łem wstrzą­snął dreszcz, a mój otę­pia­ły umys za­czął być za­le­wa­ny przez wspo­mnie­nia, któ­re klat­ka po klat­ce, nie­ubła­ga­nie przy­po­mi­na­ły o wy­da­rze­niach ze­szłe­go wie­czo­ru.

Była so­bo­ta i po cięż­kim ty­god­niu mia­łam ocho­tę ro­ze­rwać się w gro­nie przy­ja­ciół. Spo­tka­łam się ze zna­jo­mymi w jed­nym z na­szych ulu­bio­nych klu­bów. Za­ba­wa, jak za­wsze, była przed­nia. A przy­najm­niej taka była do cza­su po­ja­wie­nia się Lia­ma. W chwi­li, w któ­rej wy­pa­trzyłam go wśród mo­rza wi­ją­cych się na par­kie­cie ciał, wie­dzia­łam, że za­rów­no do­bry na­strój, jak i szam­pań­ska za­ba­wa znik­ną bez­pow­rot­nie. I nie po­myli­łam się.

Nie mi­nę­ło wie­le cza­su, jak Liam się upił i za­czął wy­le­wać swo­je żale. I tak jak za każ­dym pie­przo­nym ra­zem, od czte­rech dłu­gich lat, za­czął za­rzucać mi, że wo­la­łam jego star­sze­go bra­ta od nie­go.

– Co ta­kie­go ma Cole, cze­go mi bra­kuje? Co, Ari?! – beł­ko­tał, na­chyla­jąc się nad sto­li­kiem. – Prze­cież zo­sta­wił nas bez sło­wa! Znik­nął, bo miał nas wszyst­kich głę­bo­ko w du­pie! – Wska­zał na mnie dło­nią, w któ­rej trzymał kie­li­szek z czystą wód­ką. – A ty, głupia, cią­gle do nie­go wzdychasz! To ta­kie ża­ło­sne, Aria… Ty je­steś ża­ło­sna! – wy­sy­czał ze zło­ścią.

– Wy­star­czy! – wark­nę­łam, mia­łam już tego wszyst­kie­go ser­decz­nie dość. – Je­dyną ża­ło­sną oso­bą w tym to­wa­rzystwie je­steś ty! – Na do­bre wkurzo­na, ze­rwa­łam się z miej­sca, zgar­nę­łam swo­ją to­reb­kę ze sto­li­ka i ruszyłam do wyj­ścia, po­trą­ca­jąc po dro­dze kil­ka osób. Nie mia­łam za­mia­ru po raz ko­lej­ny prze­ra­biać tego sa­me­go. Oczywi­ście, jak moż­na było się tego spo­dzie­wać, Liam ruszył za mną. Ten chło­pak nig­dy nie wie­dział, kie­dy od­pu­ścić, więc niby dla­cze­go tym ra­zem mia­ło­by być in­a­czej? Za­nim mia­łam szan­sę choć­by do­trzeć do drzwi, zła­pał mnie za rękę, za­trzymał w miej­scu i moc­nym szarp­nię­ciem ob­ró­cił ku so­bie.

– To nie mu­sia­ło się tak koń­czyć – mó­wił tak ci­cho, że le­d­wie byłam w sta­nie usłyszeć go na tle dud­nią­cej z gło­śni­ków mu­zyki. Liam po­trzą­snął gło­wą, po czym, wciąż mnie trzyma­jąc, spoj­rzał na mnie ocza­mi, w któ­rych błysnę­ło po­czucie winy i udrę­ka. Nie za bar­dzo ro­zu­mia­łam, skąd wzię­ły się u nie­go ta­kie emo­cje; w koń­cu to nie było pierw­sze ta­kie na­sze ro­deo. – Wy­bacz mi, Ari.

– Co ty bre­dzisz?! Co nie mu­sia­ło się koń­czyć?! I co mam ci, u dia­bła, wy­ba­czyć?! To, że zno­wu za­cho­wa­łeś się jak du­pek?! – wrza­snę­łam, za­ci­ska­jąc pię­ści przy bo­kach. Aż mnie pa­li­ło, żeby mu przy­ło­żyć. Mia­łam dość Lia­ma i jego bez­sen­sow­ne­go beł­ko­tu. Po­chyli­łam się nie­znacz­nie ku nie­mu i zmarsz­czyłam nos, kie­dy w moje noz­drza ude­rzył smród ta­niej wód­ki. – Przy­wykłam już do tego, wiesz?

– Mam na­dzie­ję, że kie­dyś zro­zu­miesz – wy­szep­tał, jak­bym w ogó­le się nie ode­zwa­ła. – Mu­sisz wie­dzieć, że nie mia­łem wyj­ścia. Ja… – Urwał, a jego pal­ce na moim przed­ra­mie­niu za­ci­snę­ły się tak moc­no, iż byłam pew­na, że po­zo­sta­wią na mo­jej skó­rze si­nia­ki.

– Liam – po­wie­dzia­łam po­wo­li. – Puść mnie, pro­szę. Spra­wiasz mi ból.

Ob­ser­wo­wa­łam ze zmarsz­czo­nymi brwia­mi, jak mruga raz, drugi, jak­by bu­dził się z ja­kie­goś transu.

– Prze­pra­szam – szep­nął, po czym od­wró­ciw­szy ode mnie wzrok, po­wtó­rzył: – Prze­pra­szam.

– Je­steś nie­nor­mal­ny – syk­nę­łam. Wy­szarp­nę­łam rękę z jego uści­sku i nie po­świę­ca­jąc mu już ani jed­ne­go spoj­rze­nia wię­cej, szyb­kim kro­kiem po­ma­sze­ro­wa­łam do wyj­ścia. Nie­mal wy­bie­głam z klu­bu i pie­szo ruszyłam w stro­nę domu. Mia­łam już po dziur­ki w no­sie na­pa­dów za­zdro­ści ze stro­ny sta­re­go przy­ja­cie­la. Byłam wście­kła i sfrustro­wa­na! Z Lia­mem kum­plo­wa­li­śmy się od smar­ka. Był naj­lep­szym przy­ja­cie­lem mo­je­go bra­ta, ale tak­że i moim. Na­sza trój­ka była ze sobą na­praw­dę bli­sko. Jed­nak­że przed czte­ro­ma laty mię­dzy mną a Lia­mem coś za­czę­ło się zmie­niać. Do­sko­na­le wie­dzia­łam, że mia­ło to wie­le wspól­ne­go z jego star­szym bra­tem, Co­lem.

Tak jak dzi­siaj, Liam już wcze­śniej wy­tykał mi, że to wła­śnie przez Cole’a go od­pycha­łam. I praw­dę mó­wiąc, nie mylił się. Cole był dla mnie kimś waż­nym, choć zda­łam so­bie z tego spra­wę do­pie­ro po tym, jak znik­nął z Bal­ti­mo­re. Co praw­da, kie­dy byłam jesz­cze dziec­kiem, wy­da­wa­ło mi się, że byłam za­uro­czo­na Lia­mem, jed­nak­że czas po­ka­zał, że byłam w ogrom­nym bę­dzie. Te­raz na­wet nie mo­głam na­zwać go przy­ja­cie­lem i wbrew temu, co twier­dził, nie mia­ło to nic wspól­ne­go z jego bra­tem, a z nim sa­mym. Liam się zmie­nił. Ten nie­gdyś do­bry, miły roz­ra­bia­ka, stał się opryskli­wy i po­de­ner­wo­wa­ny. Po­cząt­ko­wo nie mia­łam po­ję­cia, skąd ta na­gła zmia­na w jego za­cho­wa­niu, ale kie­dy za­czął sza­stać for­są na pra­wo i lewo i roz­bi­jać się po mie­ście dro­gą furą, za­czę­łam mieć złe prze­czucia. Liam nie miał swo­ich oszczęd­no­ści. Wraz z pa­nią Ben­nett utrzymywa­li się z pie­nię­dzy, któ­re prze­le­wał Cole. Od sa­me­go Lia­ma wie­dzia­łam, że nie były to małe sumy, jed­nak to jego mat­ka dys­po­no­wa­ła kasą, a nie on. Dla­te­go też, nie­moż­li­wym było, by to z tej kasy Liam spra­wił so­bie ta­kie au­tko. Pró­bo­wa­łam na­wet wy­pytać o to mo­je­go bra­ta, Drew, ale ten twier­dził, że nie ma po­ję­cia, skąd Liam wziął hajs na brykę. Przy oka­zji wy­znał mi też, że od­da­li­li się od sie­bie. Nie­ste­ty, po­mi­mo mo­ich na­le­gań, nie chciał za­głę­biać się w ten te­mat, więc nie mia­łam in­ne­go wyj­ścia, jak od­pu­ścić.

Po­grą­żo­na w myślach prze­szłam przez uli­cę i ruszyłam przez ciem­ny park, chcąc jak naj­prę­dzej zna­leźć się już w domu. O tej po­rze wy­glą­dał pie­kiel­nie mrocz­nie, jak­by żyw­cem wy­ję­ty z hor­ro­ru. Ciem­ne syl­wet­ki ga­łę­zi drzew przy­po­mi­na­ły szpo­ny po­two­ra, któ­re w każ­dej chwi­li mo­głyby się­gnąć po mnie i po­rwać w od­mę­ty swo­je­go mro­ku.

Wzdrygnę­łam się.

Ro­zej­rza­łam się do­oko­ła, ale nig­dzie nie było wi­dać żywe­go du­cha. Gdzieś w gę­stwi­nach usłysza­łam ja­kiś sze­lest. Przy­spie­szyłam kro­ku. Pra­gnę­łam jak naj­szyb­ciej stam­tąd uciec.

Nie mi­nę­ło wie­le cza­su, gdy do­tar­łam do wyj­ścia z par­ku, a moim oczom uka­za­ła się uli­ca. Wes­tchnę­łam z nie­bywa­łą ulgą, jed­nak za­raz prze­szył mnie dziw­ny, nie­zro­zumia­ły dreszcz, a wło­ski na moim kar­ku sta­nę­ły dęba. Po­czułam na so­bie czyjś wzrok. Wy­da­wa­ło mi się, że ktoś mnie ob­ser­wuje. Ob­rzu­ci­łam oto­cze­nie szyb­kim spoj­rze­niem, ale ni­ko­go nig­dzie nie wy­pa­trzyłam.

– To tyl­ko two­ja wy­obraź­nia – wy­szep­ta­łam drżą­cym gło­sem. Boże, co mnie pod­kusi­ło, by sa­mej w środ­ku nocy ła­zić po ciem­nym par­ku?! To wła­śnie tutaj, nie tak daw­no temu zna­le­zio­no oso­bi­ste rze­czy i śla­dy krwi mło­dej dziew­czyny, któ­ra znik­nę­ła bez śla­du i któ­rej nig­dy nie od­na­le­zio­no, po­mi­mo tego, że w jej po­szuki­wa­nia zo­sta­ły za­an­ga­żo­wa­ne służ­by z ca­łe­go sta­nu. Prze­szuki­wa­no po­bli­skie par­ki, lasy i je­zio­ra, ale bez po­wo­dze­nia; zupeł­nie, jak­by dziew­czyna roz­płynę­ła się w po­wie­trzu. Wkrót­ce po tym zda­rze­niu, po­li­cja za­czę­ta łą­czyć tę spra­wę z in­nymi za­gi­nię­cia­mi, ja­kie mia­ły miej­sce w ostat­nich la­tach nie tyl­ko w sa­mym Bal­ti­mo­re, ale i na ca­łym wschod­nim wy­brze­żu. Po­li­cja mia­ła po­dej­rze­nia, że te wszyst­kie za­gi­nię­cia mia­ły zwią­zek z nie­uchwyt­ną do tej pory or­ga­ni­za­cją prze­stęp­czą, ­zaj­mu­ją­cą się han­dlem żywym to­wa­rem.

Od­głos czyichś stłumio­nych kro­ków, do­cho­dzą­cych gdzieś zza mnie, wy­rwał mnie z tych strasz­nych myśli. Zwil­got­nia­ły mi dło­nie i po­czułam, jak po mo­ich ple­cach spływa struż­ka zim­ne­go potu.

Mu­sia­łam stam­tąd zwie­wać.

Na­tych­miast.

Nie oglą­da­jąc się już wię­cej za sie­bie, czmych­nę­łam z par­ku. W mgnie­niu oka prze­cię­łam opusto­sza­łą uli­cę, a wra­że­nie, jak­by ktoś śle­dził każ­dy mój ruch, nie opusz­cza­ło mnie ani na chwi­lę. Wy­szłam za róg w jed­ną z ciem­nych uli­czek i uj­rza­łam męż­czyznę bie­gną­ce­go środ­kiem jezd­ni. Z ja­kie­goś po­wo­du na jego wi­dok po­czułam nie­wiel­ką ulgę, któ­ra jed­nak oka­za­ła się ulot­na i nie trwa­ła dłu­go. Z trwo­gą, ni­czym na fil­mie, ob­ser­wo­wa­łam, jak do­słow­nie zni­kąd po­ja­wi­ły się dwa sno­py świa­tła, a chwi­lę póź­niej ciem­ne, roz­pę­dzo­ne auto z im­pe­tem wje­cha­ło w ucie­ka­ją­ce­go nie­szczę­śni­ka. Sta­nę­łam jak wryta, a z mo­je­go gar­dła ule­ciał krzyk prze­ra­że­nia.

Ro­ze­dr­ga­na ro­zej­rza­łam się wo­ko­ło za czymś, za czym mo­gła­bym się scho­wać. Nie mia­łam naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści, że nie był to wy­pa­dek. Sa­mo­chód ewi­dent­nie po­trą­cił tego bie­da­ka ce­lo­wo!

Spa­ni­ko­wa­na, pod­bie­głam do naj­bliż­sze­go drze­wa i scho­wa­łam się za nim, ma­jąc na­dzie­ję, że po­zo­sta­nę nie­zau­wa­żo­na.

– Ja pier­do­lę! – wy­sa­pa­łam, zupeł­nie za­po­mi­na­jąc o śle­dzą­cym mnie wid­mie, któ­re cza­iło się w mro­ku.

Na­słuchi­wa­łam ja­kie­go­kol­wiek dźwię­ku, któ­ry mógł­by świad­czyć o tym, że na­past­nik jed­nak mnie za­uwa­żył, ale ze­wsząd ota­cza­ła mnie tyl­ko upior­na ci­sza, któ­ra za­miast po­dzia­łać na mnie ko­ją­co, tyl­ko wzmo­gła mój strach.

Z dzi­ko bi­ją­cym ser­cem wyj­rza­łam zza pnia, do­kład­nie w chwi­li, gdy drzwi sa­mo­cho­du otwo­rzyły się i wy­siadł z nie­go przy­sa­dzi­sty męż­czyzna. Wstrzymu­jąc osza­la­ły od­dech, ob­ser­wo­wa­łam z ukrycia, jak nie­zna­jo­my pod­cho­dzi wol­nym kro­kiem do swo­jej ofia­ry. Męż­czyzna przy­glą­dał się przez chwi­lę cia­łu le­żą­ce­mu nie­rucho­mo na uli­cy, po czym zza poły czar­ne­go gar­ni­turu wy­cią­gnął broń i wy­mie­rzył w nie­szczę­śni­ka. Padł strzał, któ­ry prze­ciął ci­szę nocy ni­czym grzmot pio­runa.

Wrza­snę­łam mi­mo­wol­nie, po czym szyb­ko za­sło­ni­łam drżą­cą ręką usta i na po­wrót scho­wa­łam się za drze­wem. Trzę­sąc się na ca­łym cie­le, bła­ga­łam w du­chu, by mor­der­ca mnie nie usłyszał. Na kil­ka ude­rzeń ser­ca, na po­wrót za­pa­no­wa­ła kom­plet­na ci­sza i wszyst­ko za­stygło w bez­ruchu, zupeł­nie jak­by czas się za­trzymał. Za­raz jed­nak do mo­ich uszu do­tarł od­głos zbli­ża­ją­cych się cięż­kich kro­ków, któ­re z każ­dą mi­ja­ją­cą se­kun­dą sta­wa­ły się co­raz gło­śniej­sze.

Wie­dzia­łam, że wpa­dłam w nie­złe gów­no!

Chcąc nie chcąc, sta­łam się świad­kiem mor­der­stwa! Mia­łam tyl­ko jed­ną opcję. Mu­sia­łam zwie­wać! I to na­tych­miast!

Nie za­sta­na­wia­jąc się nad tym, co ro­bię, ani nad moż­li­wymi kon­se­kwen­cja­mi, ode­pchnę­łam się od pnia dębu i pu­ści­łam bie­giem, pę­dząc ile sił w no­gach w stro­nę, z któ­rej do­pie­ro co przy­szłam. Od za­wsze lu­bi­łam bie­gać i od paru lat nie­mal każ­dy dzień za­czyna­łam od prze­bież­ki. Byłam szyb­ka. A na­wet bar­dzo szyb­ka.

Na moje nie­szczę­ście mor­der­ca oka­zał się szyb­szy. Uda­ło mi się ubiec za­le­d­wie parę me­trów, kie­dy po­czułam, jak sta­lo­we ra­mię oplo­tło się wo­kół mo­je­go pasa i zo­sta­łam przy­cią­gnię­ta do twar­de­go cia­ła.

– Nie tak szyb­ko, la­lecz­ko – ode­zwał się do mo­je­go ucha mę­ski głos z wy­raź­nym ak­cen­tem, któ­re­go ni­jak nie po­tra­fi­łam zi­den­tyfi­ko­wać.

Za­mar­łam.

Na mo­ment za­po­mnia­łam na­wet, jak się od­dycha.

Mia­łam umrzeć! Byłam tego pew­na. Nig­dy w ca­łym swo­im dwudzie­sto­dwulet­nim życiu nie czułam tak wiel­kie­go prze­ra­że­nia, ja­kie pa­ra­li­żo­wa­ło mnie w tej chwi­li.

– Pro­szę… ni­ko­mu nic nie po­wiem! – bła­ga­łam, mio­ta­jąc się bez­rad­nie w uści­sku mor­der­cy.

– Prze­stań się, kur­wa, szar­pać! – wark­nął mi do ucha męż­czyzna i wzmoc­nił swój uścisk. Po­czułam, jak pod wpływem jego siły pę­ka­ją mi że­bra. Ból, któ­ry eks­plo­do­wał w moim cie­le, spra­wił, że uszło ze mnie całe po­wie­trze, a przed ocza­mi za­tań­czyły mi ciem­ne mrocz­ki. – Ga­daj! Co tutaj ro­bi­łaś?!

– Nic! Przy­się­gam! – uda­ło mi się wy­du­sić. – Ja tyl­ko szłam do… – urwa­łam. Zno­wu ude­rzyło mnie wra­że­nie, że ktoś nas ob­ser­wuje. Obej­rza­łam się na boki i po drugiej stro­nie uli­cy uj­rza­łam drugi ciem­ny sa­mo­chód, ale nie uda­ło mi się doj­rzeć ni­ko­go w środ­ku.

– Wy­glą­da na to, że zna­la­złaś się w nie­wła­ści­wym miej­scu, o złej po­rze, mu­ñe­qui­ta – ode­zwał się, z po­wro­tem ścią­ga­jąc na sie­bie moją uwa­gę.

Męż­czyzna mil­czał przez chwi­lę; za­pew­ne za­sta­na­wiał się, co ze mną zro­bić. Bez pro­ble­mu mógł­by mnie za­bić tu i te­raz, bez żad­nych świad­ków, tym sa­mym roz­wią­zując swój pro­blem. Po chwi­li nie­zna­jo­my ob­ró­cił mnie przo­dem do sie­bie i zmrużyw­szy oczy, za­czął przy­glą­dać się mo­jej twa­rzy. W ułam­ku se­kun­dy jego war­gi roz­cią­gnę­ły się w brutal­nym, przy­pra­wia­ją­cym mnie o mdło­ści uśmiesz­ku.

– A niech mnie! Wy­glą­da na to, że dzi­siaj za­pra­cu­ję so­bie na eks­tra pre­mię! – Za­re­cho­tał. – Bied­ny Curt tro­chę się spóź­nił!

„O czym on do cho­le­ry ga­dał? Jaką pre­mię? Jaki Curt?!”, za­sta­na­wia­łam się go­rącz­ko­wo.

– Pro­szę, wy­puść mnie… – Szarp­nę­łam się raz jesz­cze, krzywiąc się przy tym z bólu, ale męż­czyzna ani drgnął.

– Nie mogę tego zro­bić. Chciał­bym po­wie­dzieć, że mi przy­kro, ale…

Z prze­ra­że­niem za­uwa­żyłam, jak wol­ną ręką się­ga za pa­zuchę gar­ni­turu, przez co za­czę­łam się dzi­ko wy­rywać z jego ob­jęć. Nie usta­jąc w wy­sił­kach, ro­zej­rza­łam się wo­kół za ja­ką­kol­wiek po­mo­cą, jed­nak uli­ce o tej po­rze jak za­wsze świe­ci­ły pust­ka­mi. Nie­spo­dzie­wa­nie po­czułam ostry ból z tyłu gło­wy i już po chwi­li po­chło­nę­ła mnie ciem­ność, jed­nak tuż przed tym, nim na do­bre pstra­ci­łam przy­tom­ność, jak przez mgłę uj­rza­łam zbli­ża­ją­cą się do nas za­ma­za­ną, za­kap­turzo­ną po­stać. A po­tem… A po­tem nie było już nic.

Brzęk klu­czy wy­rwał mnie z okrop­nych wspo­mnień, spro­wa­dza­jąc tym sa­mym z po­wro­tem do mo­jej no­wej rze­czywi­sto­ści. Prze­szył mnie zim­ny dreszcz.

Zo­sta­łam po­rwa­na!

Świa­do­mość tego, co się sta­ło, dała mi kopa. Usia­dłam gwał­tow­nie na ma­te­ra­cu, a ból, jaki wy­wo­ła­ło zła­ma­ne że­bro, ode­brał mi od­dech. Jęk­nę­łam, ła­piąc się za nie i w tej sa­mej chwi­li roz­błysło ni­kłe świa­tło, są­czą­ce się z wi­szą­cej na po­pę­ka­nym su­fi­cie go­łej ża­rów­ki.

Zmrużyłam oczy.

Po­spiesz­nie ro­zej­rza­łam się po mo­jej celi. Tak, tym to wła­śnie było. Byłam za­mknię­ta w ma­leń­kim be­to­no­wym po­miesz­cze­niu. Żad­ne­go okna wy­cho­dzą­ce­go na ze­wnątrz, przy­uwa­żyłam je­dynie ma­syw­ne, drew­nia­ne drzwi z ma­łym okra­to­wa­nym otwo­rem, zza któ­re­go w tej chwi­li prze­bi­ja­ło się świa­tło. Prócz tego brud­ny ma­te­rac, na któ­rym ktoś mu­siał mnie po­ło­żyć. I nic poza tym.

Dźwięk wsa­dza­ne­go w za­mek klu­cza był jak huk wy­strza­łu w tym cia­snym miej­scu. Drgnę­łam na ma­te­ra­cu i prze­ra­żo­na utkwi­łam spoj­rze­nie w drzwiach. Pod­cią­gnę­łam ko­la­na do pier­si, po czym ob­ję­łam je ra­mio­na­mi, ob­ser­wując sze­ro­ko otwar­tymi ocza­mi, jak drzwi po­wo­li otwie­ra­ją się ze skrzyp­nię­ciem. Do środ­ka wszedł ubra­ny w ciem­ny gar­ni­tur star­szy męż­czyzna. Był fa­ce­tem ni­skiej po­stury w śred­nim wie­ku. Miał ciem­ne wło­sy przy­pró­szo­ne si­wi­zną i nie­wiel­ki za­rost.

Skuli­łam się jesz­cze bar­dziej na ma­te­ra­cu; za­po­mnia­łam o ja­kim­kol­wiek bólu. Pra­gnę­łam znik­nąć. Stać się nie­wi­dzial­na. Nie mia­ło mnie tu spo­tkać nic do­bre­go. Tego byłam pew­na. Pod­skór­nie wie­dzia­łam, że w tej wła­śnie chwi­li miał się za­cząć mój praw­dzi­wy kosz­mar.

Pa­cior­ko­we oczy męż­czyzny wy­lą­do­wa­ły na mo­jej skulo­nej, odzia­nej w kusą czer­wo­ną su­kien­kę syl­wet­ce, a jego cien­kie war­gi roz­cią­gnę­ły się w ob­le­śnym uśmiesz­ku.

Pod­szedł do mnie, lek­ko kuś­tyka­jąc, i kuc­nął, by się ze mną zrów­nać.

– Nie po­win­no cię tu być – rzekł, prze­chyla­jąc gło­wę na bok, i za­czął przy­glą­dać się mo­jej twa­rzy. Po­dob­nie jak u fa­ce­ta z uli­cy, tak też u nie­go dało się usłyszeć ten sam wy­raź­ny ak­cent. Męż­czyzna po­wiódł ocza­mi po mo­jej twa­rzy, jak i resz­cie cia­ła. Za­drża­łam nie­kon­tro­lo­wa­nie pod wpływem jego lu­bież­ne­go, na­pa­stli­we­go spoj­rze­nia. Chwycił mię­dzy pal­ce mój pod­bró­dek i przy­bli­żyw­szy twarz do mo­jej, bo­le­śnie go ści­snął. – Bę­dziesz bar­dzo cen­na. Trze­ba cię tyl­ko tro­chę wy­szko­lić.

Prze­łknę­łam cięż­ko śli­nę.

Roz­są­dek pod­po­wia­dał mi, bym mil­cza­ła, bo nie spodo­ba mi się jego od­po­wiedź, ale ja mu­sia­łam wie­dzieć, co miał na myśli.

No bo co to, kur­wa, mia­ło zna­czyć, że mu­szą mnie wy­szko­lić?!

– Co pan ma na myśli? Do cze­go mu­si­cie mnie wy­szko­lić? I co to w ogó­le za miej­sce?! – pyta­nia, choć wy­po­wie­dzia­ne sła­bym gło­sem, wy­la­tywa­ły ze mnie z pręd­ko­ścią ka­ra­bi­nu ma­szyno­we­go.

– Hmm… – Męż­czyzna uwol­nił mój pod­bró­dek i po­dra­pał się po bro­dzie, na­wet na se­kun­dę nie spusz­cza­jąc ze mnie oczu. – W su­mie już wkrót­ce sama się o tym wszyst­kim prze­ko­nasz, do­świad­cza­jąc tego na wła­snej skó­rze, ale chyba mogę cię tro­chę wpro­wa­dzić. – Ro­zej­rzał się po celi, po czym po­wró­cił do mnie spoj­rze­niem. – Moja cen­na za­ba­wecz­ko, to jest te­raz twój dom.

Po­czułam, jak ser­ce tłucze mi się w pier­si.

– Mój dom? – po­wtó­rzyłam drżą­cym gło­sem, nie­wie­le gło­śniej­szym od szep­tu.

– Zga­dza się. Tra­fi­łaś tu w ra­mach spła­ty dłu­gu i za­mie­rzam na to­bie do­brze za­ro­bić!

Skuli­łam się jesz­cze bar­dziej. Krę­ci­ło mi się w gło­wie. Nic z tego nie ro­zu­mia­łam!

– Ale ja nie je­stem ci nic dłuż­na! – pi­snę­łam. – Nie znam cię! Nig­dy wcze­śniej nie wi­dzia­łam! To musi być ja­kaś po­mył­ka!

– Żad­na po­mył­ka, skar­beń­ku. Moja… – za­to­czył ręką kół­ko w po­wie­trzu – po­wiedz­my, że „or­ga­ni­za­cja” zaj­mu­je się „re­kruta­cją” mło­dych dziew­cząt, któ­re szko­li­my na sek­sual­ne nie­wol­ni­ce. Kie­dy są już go­to­we, sprze­da­je­my je na­dzia­nym skur­wie­lom, by mo­gli speł­niać swo­je cho­re fan­ta­zje. I tym wła­śnie bę­dziesz, kie­dy już z tobą skoń­czymy. Zła­ma­ną la­lecz­ką swo­je­go wła­ści­cie­la – po­wie­dział to wszyst­ko bez ja­kich­kol­wiek emo­cji, zupeł­nie jak­by mó­wił o po­go­dzie. Wi­dząc moją prze­ra­żo­ną minę, ro­ze­śmiał się gar­dło­wo. – Och, nie martw się tak. – Po­kle­pał mnie po no­dze, a ja au­to­ma­tycz­nie od­sunę­łam się. Męż­czyzna zi­gno­ro­wał to i cią­gnął da­lej. – Wiesz, za­wsze mo­gła­by przy­paść ci w udzia­le druga opcja, a wierz mi, że jest ona o wie­le gor­sza od tej pierw­szej, choć za­pew­ne w tej chwi­li może wy­da­wać ci się to nie­moż­li­we.

– C-co to z-za o-opcja? – wy­ją­ka­łam, choć tak na­praw­dę nie chcia­łam tego wie­dzieć. Ob­ser­wo­wa­łam, jak na twa­rzy klę­czą­ce­go przede mną męż­czyzny po­ja­wia się grymas.

– Myślę, że nie je­steś go­to­wa, by to usłyszeć. – Męż­czyzna wy­cią­gnął rękę i zła­pał za ko­smyk mo­ich wło­sów. – Wi­dzisz, la­lecz­ko, na two­je nie­szczę­ście, pew­na oso­ba za­cią­gnę­ła u nas spo­ry dług, któ­re­go nie była w ­sta­nie spła­cić, więc…

– Chcesz po­wie­dzieć, że ktoś mnie wam wy­sta­wił? – wy­chrypia­łam ci­cho, wcho­dząc mu w sło­wo. Czułam, że za­czyna bra­ko­wać mi po­wie­trza! To nie mo­gło się dziać na­praw­dę! Kto mógł­by ska­zać mnie na tak be­stial­ski los?!

– Do­kład­nie, za­ba­wecz­ko – po­wie­dział, jak gdyby nig­dy nic, igno­rując fakt, że byłam bli­ska ata­ku pa­ni­ki. – I dla two­je­go wła­sne­go do­bra, bę­dzie le­piej, je­śli szyb­ko zdasz so­bie spra­wę z tego, iż nie jest to kurort wy­po­czyn­ko­wy. Ani ja, ani moi lu­dzie, nie wie­my, co to współ­czucie czy li­tość. Rób to, co ci się każe, a nie bę­dzie aż tak źle.

– Pro­szę, wy­puść mnie! – pró­bo­wa­łam bła­gać, choć wie­dzia­łam, że to bez­sen­sow­ne.

Męż­czyzna za­re­cho­tał i pod­no­sząc się z kucek, ruszył do drzwi.

– Nie mogę tego zro­bić. Te­raz je­steś moją wła­sno­ścią. – Obej­rzał się przez ra­mię i rzucił mi nie­przyjem­ne spoj­rze­nie. – Wi­taj w pie­kle, dzie­wusz­ko.

Pa­trzyłam z prze­ra­że­niem, jak drzwi za­myka­ją się za męż­czyzną, a kil­ka se­kund póź­niej celę spo­wi­ła ciem­ność. Wal­cząc o od­dech, wsta­łam na drżą­cych no­gach i na śle­po skie­ro­wa­łam się w stro­nę wyj­ścia. Nie zwa­ża­jąc na kon­se­kwen­cje, za­czę­łam ude­rzać pię­ścia­mi w stę­chłe drew­no.

– Wy­pu­ście mnie stąd! – za­wyłam. – Po­mo­cy! Niech ktoś mi po­mo­że! – dar­łam się wnie­bo­gło­sy, nie­mal zdzie­ra­jąc so­bie przy tym gar­dło, ale jak moż­na było się tego spo­dzie­wać, nie do­sta­łam żad­nej od­po­wie­dzi.

Byłam sama.

Zupeł­nie sama.

Zre­zygno­wa­na i po­zba­wio­na resz­tek sił opar­łam się cięż­ko ple­ca­mi o drzwi i zsunę­łam po nich, lą­du­jąc tył­kiem na zim­nym be­to­nie. Igno­rując ból w że­brach, pod­cią­gnę­łam nogi do klat­ki pier­sio­wej i przy­ło­żyłam czo­ło do ko­lan. Moje cia­ło drża­ło za­rów­no z zim­na, jak i z prze­ra­że­nia, a łzy zna­czyły lo­do­wa­te ścież­ki na mo­ich po­licz­kach. Mój umysł nie poj­mo­wał tej no­wej rze­czywi­sto­ści, w któ­rej się zna­la­złam.

Zo­sta­łam po­rwa­na przez psy­cho­li han­dlu­ją­cymi żywym to­wa­rem!

Je­śli ja­kimś cu­dem unik­nę tu śmier­ci, tra­fię do ja­kie­goś na­dzia­ne­go zwyrod­nial­ca, któ­ry bę­dzie trak­to­wał mnie jak śmie­cia. Jak swo­ją za­ba­wecz­kę, któ­rą bę­dzie wy­ko­rzystywał na wszyst­kie moż­li­we spo­so­by do cza­su, aż mu się znudzę, i wte­dy albo mnie wy­rzuci, albo za­bi­je. Z dwoj­ga złe­go wo­la­ła­bym śmierć w tej za­tę­chłej, śmier­dzą­cej szczyna­mi celi.

Co po­wie­dział ten fa­cet? Że tra­fi­łam tu w ra­mach spła­ty dłu­gu?

Ni stąd, ni zo­wąd przed ocza­mi sta­nął mi ob­raz Lia­ma, za­jeż­dża­ją­ce­go pod nasz dom swo­im no­wiut­kim, błysz­czą­cym Ma­se­ra­ti.

Szyb­ko po­trzą­snę­łam gło­wą, wy­pie­ra­jąc te nie­do­rzecz­ne myśli. Nie, to nie mo­gła być praw­da. Liam nig­dy by mi tego nie zro­bił. Na­wet je­śli na prze­strze­ni ostat­nich lat na­sze sto­sun­ki się po­psuły, nig­dy nie wy­sta­wił­by mnie w taki spo­sób. Nie był­by zdol­ny do ta­kie­go okrucień­stwa.

Wstrzą­snął mną szloch.

Nie prze­sta­jąc pła­kać, ruszyłam na czwo­ra­kach w stro­nę, jak mi się wy­da­wa­ło, miej­sca, gdzie le­żał ma­te­rac. Wy­ma­ca­łam go dłoń­mi i krzywiąc się z bólu, wspię­łam się na nie­go i zwi­nę­łam w kłę­bek.

Mu­sia­łam wziąć się w garść. An­drew na pew­no za­cznie mnie szukać, gdy tyl­ko za­uwa­ży, że nie wró­ci­łam do domu.

Drew!

Myśl o moim bra­cie ła­ma­ła mi ser­ce.

Z chwi­lą, gdy nasi ro­dzi­ce zgi­nę­li w wy­pad­ku, po­zo­sta­li­śmy tyl­ko my. Co praw­da, po tym fe­ler­nym dniu, z któ­re­go ab­so­lut­nie nic nie pa­mię­ta­łam, zupeł­nie jak­by ktoś za po­mo­cą gum­ki wy­ma­zał go z mo­ich wspo­mnień, tra­fi­li­śmy pod opie­kę wujo­stwa. Jed­nak­że ani sio­stra mat­ki, ani jej mąż nie byli za­in­te­re­so­wa­ni wy­cho­wywa­niem dwój­ki dzie­cia­ków. Obo­je przy­wykli do bez­tro­skie­go życia i bynajm­niej nie mie­li naj­mniej­sze­go za­mia­ru zmie­niać tego przez wzgląd na nas. Przez dłu­gi czas czułam się w ich domu jak nie­chcia­ny in­truz. Nie po­do­ba­ło mi się też to, jak wuj Ste­phen na mnie pa­trzył, kie­dy myślał, że nikt tego nie wi­dzi. Nie czułam się przy nim kom­for­to­wo, a tym bar­dziej bez­piecz­nie. I cho­ciaż z cza­sem za­czę­ło mi bra­ko­wać ro­dzi­ciel­skiej uwa­gi, do któ­rej byłam przy­zwycza­jo­na, to jed­nak wo­la­łam, gdy wujo­stwo wy­jeż­dża­ło w jed­ną z tych swo­ich po­dró­ży i zo­sta­wa­li­śmy z Drew sami.

Byli­śmy dla sie­bie wszyst­kim.

Poza sobą nie mie­li­śmy ni­ko­go.

Wie­dzia­łam, że je­śli coś mi się sta­nie, je­śli nie wró­cę…

On tego nie prze­żyje.

Mu­sia­łam po­sta­rać się prze­trwać. Mu­sia­łam zro­bić wszyst­ko, co w mo­jej mocy, by nie uda­ło się im mnie zła­mać. Mu­sia­łam zna­leźć ja­kąś dro­gę uciecz­ki z tego miej­sca! Mu­sia­łam po­sta­rać się zro­bić to dla nie­go!

Wstrzymu­jąc od­dech, ob­ró­ci­łam się na ple­cy. W ota­cza­ją­cej mnie ze­wsząd ciem­no­ści zło­żyłam dło­nie i po raz pierw­szy od dnia, w któ­rym zgi­nę­li nasi ro­dzi­ce, za­czę­łam się mo­dlić.

Roz­dział 2

Aria

Prze­cią­gnę­łam się z ję­kiem na łóż­ku i uchyli­łam cięż­kie od snu po­wie­ki. Ob­ró­ci­łam gło­wę w stro­nę okna, przez któ­re prze­bi­ja­ły się po­ran­ne pro­mie­nie słoń­ca, a moje usta roz­cią­gnę­ły się w le­ni­wym uśmie­chu. Uwiel­bia­łam ta­kie po­ran­ki! Z wes­tchnie­niem spoj­rza­łam na su­fit okle­jo­ny ma­leń­ki­mi flu­o­re­scen­cyj­nymi gwiazd­ka­mi, któ­re świe­ci­ły nocą, i w tym sa­mym mo­men­cie po­czułam do­cho­dzą­cy z dołu za­pach na­le­śni­ków mamy.

Zmarsz­czyłam brwi.

Chwi­la… Coś mi tu nie pa­so­wa­ło.

Usia­dłam na łóż­ku i od­gar­nę­łam z twa­rzy splą­ta­ne od snu wło­sy, po czym ro­zej­rza­łam się po po­ko­ju. Nie­wiel­kich roz­mia­rów po­miesz­cze­nie za­gra­co­ne było całą masą za­ba­wek. Pod oknem sta­ło bia­łe biur­ko, któ­re­go wcze­śniej nie za­uwa­żyłam, a pod jed­ną z po­ma­lo­wa­nych na ró­żo­wo ścian stał do­mek dla la­lek, któ­ry do­sta­łam na ze­szło­rocz­ną gwiazd­kę! O mój Boże! Byłam w swo­im sta­rympo­ko­ju!

Szyb­ko wy­plą­ta­łam się z po­ście­li i sta­nę­łam na pod­ło­dze, ale wy­da­wa­ła mi się dziw­nie bli­sko. Spoj­rza­łam w dół na swo­je ma­leń­kie stóp­ki i co­raz bar­dziej zdez­o­rien­to­wa­na prze­sunę­łam ocza­mi w górę mo­ich chu­dziut­kich nó­żek, aż do­tar­łam do rąb­ka ró­żo­wej ko­szuli noc­nej z wi­ze­run­kiem lal­ki Bar­bie. Wy­cią­gnę­łam przed sie­bie obie ręce, któ­re zde­cydo­wa­nie nie na­le­ża­ły do do­ro­słej oso­by.

Prze­łknę­łam cięż­ko śli­nę.

Zno­wu byłam dziec­kiem!

– Aria! – Młod­sza wer­sja Drew wpa­ro­wa­ła do mo­je­go po­ko­ju. – Zej­dziesz w koń­cu na dół? Mama cze­ka ze śnia­da­niem! – Skrzyżo­wał swo­je chu­de ra­mion­ka na wą­tłej pier­si i tupiąc sto­pą, po­pa­trzył na mnie wy­cze­kują­co. – Wiesz, że nig­dy nie za­czyna­my jeść, do­pó­ki wszyscy nie za­sią­dą do sto­łu! A ja je­stem głod­ny!

Ga­pi­łam się na nie­go onie­mia­ła, a mój umysł nie usta­wał w wy­sił­kach, by spró­bo­wać ogar­nąć to, co się te­raz dzia­ło.

Za­raz…

Za­mruga­łam.

Czy on wła­śnie po­wie­dział, że mama cze­ka na nas ze śnia­da­niem? Prze­cież to nie­moż­li­we!

– Mama tu jest? – wy­szep­ta­łam le­d­wie słyszal­nym gło­sem, a do mo­ich oczu na­płynę­ły łzy.

– Eee… no tak – bąk­nął w koń­cu. – A gdzie mia­ła­by być? – Drew prze­stą­pił z nogi na nogę, rzuca­jąc mi mar­so­we spoj­rze­nie. – Do­brze się czujesz, Ari? Dziw­nie się za­cho­wujesz.

Nie od­po­wie­dzia­łam. Nie po­tra­fi­łam. Je­dyne, o czym mo­głam myśleć, to to, że moja ko­cha­na ma­mu­sia tu była! Zno­wu mo­głam ją zo­ba­czyć. Przy­tulić. Po­czuć jej słod­ki za­pach.

– O mój Boże! – krzyk­nę­łam, za­le­wa­jąc się łza­mi i bie­giem ruszyłam do drzwi. Po­trą­ca­jąc po dro­dze onie­mia­łe­go bra­ta, wy­bie­głam z po­ko­ju i w ułam­ku se­kun­dy prze­cię­łam ko­rytarz, po czym dud­niąc bo­sy­mi stóp­ka­mi, zbie­głam ze scho­dów. Wpa­ro­wa­łam do kuch­ni, wpa­da­jąc pro­sto w ra­mio­na mamy. Sta­ła tam cała i zdro­wa.

– Jezu prze­naj­święt­szy, Aria! – Za­śmia­ła się, pró­bu­jąc za­cho­wać rów­no­wa­gę. Jej śmiech był ni­czym miód dla mo­ich uszu. Nig­dy, na­wet w naj­śmiel­szych snach, nie są­dzi­łam, że bę­dzie mi dane jesz­cze go kie­dyś usłyszeć.

Obej­mu­jąc mat­kę w pa­sie, od­chyli­łam do tyłu gło­wę, by spoj­rzeć w jej roz­po­go­dzo­ną twarz, tak po­dob­ną do mo­jej wła­snej. Jej lśnią­ce, nie­bie­skie oczy, mały, za­dar­ty nos i roz­cią­gnię­te w sze­ro­kim uśmie­chu war­gi. Wy­cią­gnę­łam rękę i zła­pa­łam za pa­smo jej rudych wło­sów.

– Je­steś tutaj – szep­nę­łam, po­cią­ga­jąc no­sem. – Na­praw­dę tu je­steś…

– Oczywi­ście, ko­cha­nie. – Oczy mat­ki na­bie­gły łza­mi. – Nie­za­leż­nie od tego, co się sta­nie, za­wsze będę przy to­bie.

Ob­ser­wo­wa­łam, jak z jej oka wy­pływa sa­mot­na łza i spływa po rumia­nym po­licz­ku, stop­nio­wo za­bar­wia­jąc się na ko­lor czer­wo­ny. Od­sunę­łam się od niej jak opa­rzo­na, nie ro­zu­mie­jąc, co się dzie­je.

– Aria… – Tuż za mat­ką, zupeł­nie zni­kąd po­ja­wił się oj­ciec. Zro­bi­łam krok w jego kie­run­ku, go­to­wa rzucić się mu w ra­mio­na. Tak bar­dzo za nim tę­sk­ni­łam! Wte­dy po­now­nie się ode­zwał, a jego ko­lej­ne sło­wa, wy­po­wie­dzia­ne zbo­la­łym gło­sem, za­trzyma­ły mnie w miej­scu.

– Có­recz­ko, nie patrz. Nie patrz, pro­szę.

– Na co mam nie pa­trzeć, ta­tusiu? – spyta­łam ci­cho. Wi­dzia­łam, jak usta ojca po­rusza­ją się, ale nie wy­do­sta­wał się z nich ża­den dźwięk. Wy­mi­nę­łam mat­kę, by po­dejść bli­żej, kie­dy upior­ny huk wy­strza­łu prze­szył moje uszy. Igno­rując ostrze­że­nie ojca, od­wró­ci­łam się po­wo­li, jak­by w zwol­nio­nym tem­pie, do mat­ki. Była tam, gdzie ją zo­sta­wi­łam, sta­ła zwró­co­na do mnie ple­ca­mi.

– Mamo? – szep­nę­łam, ale ona ani drgnę­ła, zupeł­nie jak­by mnie nie usłysza­ła. Obe­szłam ją na trzę­są­cych się no­gach i prze­nio­słam swo­je zlęk­nio­ne spoj­rze­nie na jej twarz. Z mo­je­go gar­dła wy­rwał się wrzask prze­ra­że­nia na wi­dok wiel­kiej, krwa­wej dziu­ry zie­ją­cej w czo­le mat­ki i jej mar­twych oczu, w któ­rych za­le­d­wie przed pa­ro­ma mi­nuta­mi lśni­ło życie i bez­wa­run­ko­wa mi­łość.

– O mój Boże, mamo! – za­łka­łam, za­sła­nia­jąc usta dłoń­mi. Nie mo­głam uwie­rzyć w to, co wi­dzę! Prze­cież to było nie­moż­li­we!

– Aria, nie patrz – usłysza­łam gdzieś za sobą. Oj­ciec sta­nął za mną i zła­paw­szy mnie pod ło­kieć, ob­ró­cił przo­dem do sie­bie. – Mu­sisz ucie­kać có­recz­ko, słyszysz? Idź i nie od­wra­caj się za sie­bie. Obie­cu­ję, że wszyst­ko bę­dzie do­brze.

Wy­cią­gnął do mnie ra­mio­na, chcąc mnie przy­tulić. Ni­cze­go tak w tam­tej chwi­li nie pra­gnę­łam, jak po­zwo­lić mu się po­cie­szyć, ale wte­dy mój wzrok prze­śli­zgnął się na jego ko­szulę, któ­ra w za­trwa­ża­ją­cym tem­pie za­bar­wia­ła się na czer­wo­no.

– T-tato – wy­ją­ka­łam, co­raz bar­dziej prze­ra­żo­na. Spoj­rza­łam w jego twarz i aż za­chłysnę­łam się po­wie­trzem na wi­dok krwi, le­ją­cej się struż­ka­mi z jego otwar­tych warg. Cof­nę­łam się o krok, czując, jak po po­licz­kach spływa­ją łzy. Chcia­łam krzyczeć, wo­łać o po­moc, ale głos ugrzązł mi w gar­dle. Co tu się, u dia­bła, dzia­ło?!

Chcąc uciec od roz­grywa­ją­cej się przede mną sce­ny, za­czę­łam wy­co­fywać się krok po kro­ku, prze­ska­kując wzro­kiem od ojca do mat­ki, któ­rzy pa­trzyli te­raz na mnie mar­twymi ocza­mi. W pew­nym mo­men­cie po­tknę­łam się o wła­sne nogi i jak dłu­ga runę­łam z pi­skiem na pod­ło­gę, ude­rza­jąc ple­ca­mi o znaj­du­ją­cą się za mną ścia­nę. Pła­cząc wnie­bo­gło­sy, pod­cią­gnę­łam nogi, przy­ci­snę­łam ko­la­na do pier­si i moc­no za­ci­snę­łam po­wie­ki, by od­ciąć się od roz­grywa­ją­ce­go się przede mną hor­ro­ru.

Nie wie­dzia­łam, ile cza­su tkwi­łam w tej po­zycji, ale w pew­nym mo­men­cie po­czułam, że ktoś nade mną stoi. Po­mi­mo pa­ra­li­żują­ce­go stra­chu ze­bra­łam się na od­wa­gę, od­gar­nę­łam wło­sy z buzi i unio­słam gło­wę, su­nąc ocza­mi po syl­wet­ce sto­ją­ce­go nade mną męż­czyzny. Po jego lśnią­cych czar­nych pan­to­flach, dłu­gich no­gach odzia­nych w czar­ne, ele­ganc­kie spodnie w kant, aż po ciem­ną, spor­to­wą blu­zę z kap­turem, któ­ra ni­jak nie pa­so­wa­ła do resz­ty.

Prze­łknę­łam cięż­ko śli­nę.

Nie­waż­ne, jak bar­dzo się sta­ra­łam – nie mo­głam do­strzec twa­rzy tego czło­wie­ka. Je­dyne, co wy­zie­ra­ło zza kap­tura, to jego zim­ne jak lód tur­kuso­we oczy.

Prze­szedł mnie dziw­ny dreszcz.

Zna­łam tyl­ko jed­ną oso­bę o tak nie­sa­mo­wi­tych tę­czów­kach. Jed­nak oczy tego męż­czyzny były bar­dziej bez­względ­ne i w po­rów­na­niu do tych Cole’a, nie do­strze­ga­łam w nich ani gra­ma cie­pła.

– Mała, słod­ka Ari – ode­zwał się ni­skim gło­sem nie­zna­jo­my. – Te­raz mu­szę znik­nąć, ale obie­cu­ję ci, ma­leń­ka, że na­dej­dzie dzień, kie­dy na­sze ścież­ki zno­wu się skrzyżują.

„O czym on, u dia­ska, ga­dał?” po­myśla­łam, pró­bu­jąc ogar­nąć to wszyst­ko swo­im mło­dziut­kim umysłem.

Z prze­ra­że­niem pa­trzyłam, jak za­kap­turzo­ny osob­nik kuca przede mną i wy­cią­ga do mnie rękę…

Ze­rwa­łam się, sia­da­jąc na ma­te­ra­cu, zbu­dzo­na czyimś roz­dzie­ra­ją­cym krzykiem.

Za­raz.

Chwi­la.

Prze­cież to ja krzycza­łam!

Przy­ło­żyłam drżą­cą dłoń do klat­ki pier­sio­wej, w miej­scu, gdzie ser­ce dzi­ko tłukło się o że­bra i pró­bo­wa­łam uspo­ko­ić przy­spie­szo­ny od­dech.

– To był tyl­ko zły sen – wy­mam­ro­ta­łam pod no­sem, po czym ro­zej­rza­łam się po po­miesz­cze­niu, w któ­rym się znaj­do­wa­łam. Wzdrygnę­łam się, zde­rza­jąc ze swo­ją nową rze­czywi­sto­ścią. Wy­glą­da­ło na to, że zbu­dzi­łam się z jed­ne­go kosz­ma­ru, tyl­ko po to, by wpaść w ob­ję­cia tego roz­grywa­ją­ce­go się na ja­wie.

Cho­ler­nie przy­tło­czo­na uło­żyłam się z po­wro­tem na po­sła­niu. Już kil­ka­krot­nie śni­łam te okrop­no­ści i za każ­dym ra­zem koń­czyło się tak samo. Nie mia­łam bla­de­go po­ję­cia, skąd brał się ten kosz­mar. Za­pew­ne psy­chia­tra uznał­by, że to wy­nik ja­kieś prze­bytej trau­my, czy coś w tym stylu. Tyle że moi ro­dzi­ce nie zo­sta­li za­mor­do­wa­ni, tyl­ko zgi­nę­li w wy­pad­ku. No i jesz­cze ten za­kap­turzo­ny męż­czyzna. Prze­cież to nie mógł być Cole.

Po­cią­gnę­łam no­sem w ciem­no­ści, przy­mknę­łam oczy, a pod po­wie­ka­mi roz­błysł ob­raz Cole’a i jego tur­kuso­wych tę­czó­wek.

Gdybym go tyl­ko po­słucha­ła…

***

Tam­tej nocy, tak jak tego fe­ral­ne­go wie­czo­ra, gdy zo­sta­łam upro­wa­dzo­na, włó­czyłam się sama po ciem­nych uli­cach Bal­ti­mo­re. Po ko­lej­nej kłót­ni z wujo­stwem wy­bie­głam z domu i chcąc ochło­nąć, wy­bra­łam się na spa­cer po mie­ście. Było już koło pół­no­cy, kie­dy do­szłam do Bid­dle Stre­et i uzna­łam, że pora za­wra­cać. Z cięż­kim wes­tchnie­niem od­wró­ci­łam się na pię­cie, by wró­cić do domu, kie­dy po drugiej stro­nie uli­cy, mię­dzy drze­wa­mi, uj­rza­łam parę błysz­czą­cych oczu wle­pio­nych w moją oso­bę. Za­mar­łam na mo­ment. Po­mi­mo tego, iż wie­dzia­łam, że po­win­nam się bać i czym prę­dzej brać nogi za pas, nie czułam stra­chu, ani tym bar­dziej chę­ci uciecz­ki. Dla­te­go też nie ruszyłam się z miej­sca, tyl­ko sta­łam tak i pa­trzyłam. Po kil­ku­na­stu nie­mi­ło­sier­nie dłu­gich se­kun­dach z ciem­no­ści wy­ło­ni­ła się wy­so­ka po­stać.

Po­zna­łam go od razu.

Cole.

Jak za­wsze na jego wi­dok moje ser­ce za­bi­ło moc­niej.

Pa­trzyłam, jak zbli­ża się do mnie z gra­do­wą miną. Był zły. Wręcz wście­kły.

– Co ty tu u dia­bła ro­bisz o tej po­rze, Ari? I to cał­kiem sama?! – wark­nął.

Prze­stą­pi­łam z nogi na nogę i wle­pi­łam wzrok w płyt­ki chod­ni­ko­we. Zro­bi­ło mi się przy­kro. Cole jesz­cze nig­dy nie ode­zwał się do mnie ta­kim to­nem.

– Ja… – szep­nę­łam – po­sprze­cza­łam się z ciot­ką i mu­sia­łam się prze­wie­trzyć.

Usłysza­łam, jak wes­tchnął ci­cho, więc ze­bra­łam się na od­wa­gę i spoj­rza­łam na nie­go spod rzęs. Moje spoj­rze­nie wy­lą­do­wa­ło na tur­kuso­wych tę­czów­kach, przez któ­re za­wsze mię­kły mi ko­la­na. Cole był na­praw­dę onie­śmie­la­ją­cym mło­dym męż­czyzną. Był bar­dzo wy­so­ki i do­brze zbu­do­wa­ny, a jego buń­czucz­ny wy­raz twa­rzy, jak i przy­strzyżo­ne na krót­ko wło­sy, spra­wia­ły, że wy­glą­dał groź­nie. A do tego wszyst­kie­go, Cole za­wsze, ale to za­wsze no­sił się na czar­no, przez co przy­po­mi­nał mi mrocz­ne­go anio­ła.

– Chodź, od­pro­wa­dzę cię do domu – mruk­nął nie­za­do­wo­lo­ny, po czym ruszył w stro­nę mo­je­go domu. Na­wet nie obej­rzał się za sie­bie, by spraw­dzić, czy za nim po­dą­żę, prze­ko­na­ny, że tak wła­śnie uczynię.

Sta­łam przez mo­ment w miej­scu, pa­trząc za od­da­ją­cym się chło­pa­kiem.

Cole Ben­nett od­pro­wa­dzał mnie do domu!

Za­mruga­łam, po czym uśmie­cha­jąc się pod no­sem, pod­bie­głam do nie­go w pod­sko­kach, dud­niąc wy­służo­nymi, czer­wo­nymi tramp­ka­mi o chod­nik. Cole zer­k­nął w dół na mnie, uno­sząc ciem­ną brew, ale ja tyl­ko wzruszyłam ra­mio­na­mi.

Dro­gę do domu po­ko­na­li­śmy w ci­szy, jed­nak w ogó­le mi to nie prze­szka­dza­ło. Nie mu­siał się do mnie od­zywać, wy­star­czyło, że był tuż obok. Nie­ste­ty, jak to w życiu bywa­ło, wszyst­ko, co do­bre, mu­sia­ło się kie­dyś skoń­czyć i te­raz nie mia­ło być in­a­czej.

Spoj­rza­łam w stro­nę po­grą­żo­ne­go w mro­ku bu­dyn­ku i z po­wro­tem na Cole’a.

Od­chrząk­nę­łam.

– Cóż, dzię­ki za eskor­tę – ode­zwa­łam się, wy­cią­ga­jąc do nie­go dłoń, jed­nak on nie wy­ko­nał żad­ne­go ruchu, by ją ująć. Po­czułam, jak za­czyna­ją pło­nąć mi po­licz­ki. Za­wstydzo­na, opu­ści­łam dłoń do boku.– Taa, no to cześć – bąk­nę­łam, od­suwa­jąc się od nie­go, go­to­wa odejść. Uda­ło mi się zro­bić rap­tem dwa kro­ki, kie­dy jego wiel­ka, sil­na dłoń za­ci­snę­ła się na moim przed­ra­mie­niu i Cole od­wró­cił mnie przo­dem do sie­bie.

– Po­słuchaj, Ari. – Na­chylił się do mnie, uj­mu­jąc obu­rącz moje po­licz­ki i wwier­cił się we mnie spoj­rze­niem swo­ich nie­ziem­skich oczu. – Nie wol­no ci się włó­czyć sa­mej nocą po mie­ście. W Bal­ti­mo­re jest wie­le dra­pież­ni­ków cza­ją­cych się w cie­niu, czyha­ją­cych na swo­ją ofia­rę. To nie jest bez­piecz­ne miej­sce. – Wes­tchnął. – Świat, w któ­rym przy­szło nam żyć, nie jest bez­piecz­nym miej­scem. Mu­sisz być ostroż­na, mała. A ja… – Urwał, za­ci­ska­jąc po­wie­ki.

Prze­łknę­łam cięż­ko śli­nę.

– A ty co? – wy­szep­ta­łam.

Cole przy­ci­snął czo­ło do mo­je­go i ode­zwał się zbo­la­łym gło­sem.

– A ja nie będę mógł cię za­wsze chro­nić, Ari. Bo choć kurew­sko tego nie chcę, na­dej­dzie taki dzień, gdy będę mu­siał znik­nąć.

***

No i fak­tycz­nie wkrót­ce po tam­tej nocy znik­nął bez śla­du. Z Bal­ti­mo­re i z mo­je­go życia. Ot tak, po pro­stu. Skła­ma­ła­bym, gdybym po­wie­dzia­ła, że mnie to nie obe­szło. W dzie­ciń­stwie wy­da­ło mi się, że byłam za­ko­cha­na w Lia­mie, jed­nak praw­da była taka, że to w to­wa­rzystwie jego star­sze­go bra­ta, któ­re­go za­wsze ota­cza­ła aura nie­bez­pie­czeń­stwa, moje nie­win­ne ser­dusz­ko gubi­ło rytm. Ile­kroć Cole znaj­do­wał się w po­bli­żu, dzia­ło się ze mną coś dziw­ne­go. Nie­zro­zumia­łe­go. Za­wsze są­dzi­łam, że winę za to po­no­sił strach, jaki wzbu­dzał już samą swo­ją obec­no­ścią, jed­nak po cza­sie do­tar­ło do mnie, w jak wiel­kim byłam błę­dzie. Nie­ste­ty uświa­do­mi­łam to so­bie do­pie­ro po jego wy­jeź­dzie. I na­wet po­mi­mo upływu cza­su, nie po­tra­fi­łam prze­stać o nim myśleć, co rzuci­ło się cie­niem na moją re­la­cję z Lia­mem, któ­ry był jego ab­so­lut­nym prze­ci­wień­stwem.

Cole Ben­nett cały czas na­wie­dzał moje myśli. Nie po­tra­fi­łam zli­czyć, ile razy wy­obra­ża­łam so­bie, jak mo­gła­by po­to­czyć się na­sza zna­jo­mość, gdyby zo­stał w Bal­ti­mo­re, czy też co by się sta­ło, gdyby wró­cił. Czy roz­po­znał­by mnie? Czy to in­ten­syw­ne uczucie, któ­re elek­tryzo­wa­ło każ­de na­wet naj­mniej­sze za­koń­cze­nie ner­wo­we w moim cie­le, gdy był tuż obok, obez­wład­ni­ło­by mnie, tak jak to mia­ło miej­sce wcze­śniej?

Wes­tchnę­łam.

To już nie mia­ło zna­cze­nia. Na­wet je­śli Cole zde­cydu­je się na po­wrót, mnie tam nie bę­dzie. Je­śli nie zgi­nę tutaj, to zo­sta­nę sprze­da­na i wy­wie­zio­na chuj wie gdzie. Nikt mnie nie znaj­dzie ani nie oca­li. Czy tego chcia­łam, czy nie – mój los zo­stał prze­są­dzo­ny.

Szczęk klu­czy wcho­dzą­cych w za­mek wy­rwał mnie z myśli, a ob­raz Cole’a roz­prysnął się ni­czym bań­ka mydla­na. Pod­par­łam się na ra­mio­nach, tkwiąc na tym pa­skud­nym ma­te­ra­cu i wstrzyma­łam od­dech. Ob­ser­wo­wa­łam. Po kil­ku se­kun­dach celę za­la­ło świa­tło, drzwi otwo­rzyły się z przy­pra­wia­ją­cym o ból zę­bów skrzyp­nię­ciem. Męż­czyzna z bli­zną, któ­ry mnie po­rwał, wszedł do środ­ka, trzyma­jąc coś w rę­kach. Przy­sta­nął w pół kro­ku, ogar­nia­jąc wzro­kiem moje dy­go­cą­ce cia­ło, a jego war­gi wy­krzywi­ły się w ob­le­śnym uśmie­chu. Zro­bi­ło mi się nie­do­brze. Mimo to od­wza­jem­ni­łam jego spoj­rze­nie i ze ści­śnię­tym gar­dłem cze­ka­łam na jego ko­lej­ny ruch. Wie­dzia­łam, że tyl­ko cze­kał, aż coś wy­wi­nę. Rzucę się do uciecz­ki albo za­cznę krzyczeć czy wo­łać o po­moc. Jed­nak nie byłam głupia. Byłam świa­do­ma tego, że nie było stąd żad­nej uciecz­ki, a i moje wrza­ski na nic by się zda­ły. Dla­te­go też nie zro­bi­łam zupeł­nie nic.

Nie do­cze­kując się ode mnie żad­nej re­ak­cji, męż­czyzna prych­nął pod no­sem. Ruszył do mnie nie­spiesz­nie i bez sło­wa po­sta­wił na zie­mi, obok ma­te­ra­ca, tacę z ja­kąś ohyd­ną bre­ją i z pla­sti­ko­wym kub­kiem wy­peł­nio­nym męt­ną wodą. Po­pa­trzył na mnie wy­cze­kują­co i kiw­nął gło­wą na je­dze­nie.

– Jedz – burk­nął. Za­ło­żył ma­syw­ne ra­mio­na na pier­si i cze­kał.

Po­czułam, jak za­bul­go­ta­ło mi w brzuchu, ale za bar­dzo pa­ra­li­żo­wał mnie strach. W tam­tej chwi­li nie mo­gła­bym się ruszyć, na­wet gdybym chcia­ła. To było cho­ler­nie dziw­ne uczucie, zupeł­nie jak­by ktoś inny prze­jął wła­dzę nad moim cia­łem, wią­żąc je w nie­wo­li. Wi­dzia­łam, że męż­czyzna za­czyna tra­cić do mnie cier­pli­wość. Grymas po­głę­bia­ją­cy się na jego twa­rzy i dzi­kie, zmrużo­ne gniew­nie oczy mó­wi­ły mi wszyst­ko.

Za­nim mo­głam zo­rien­to­wać się w tym, co się dzie­je, zna­lazł się przy mnie, za­ła­pał mnie bo­le­śnie za wło­sy, zwlókł z ma­te­ra­ca i siłą wci­snął moją twarz w bre­ję.

Pi­snę­łam za­sko­czo­na.

Pró­bo­wa­łam ode­pchnąć się rę­ko­ma od be­to­nu, ale on był zbyt sil­ny.

Za­czyna­ło bra­ko­wać mi po­wie­trza. Młó­ci­łam rę­ka­mi, pró­bu­jąc go do­się­gnąć, ale wte­dy szarp­nął mnie za wło­sy, od­chyla­jąc moją gło­wę do tyłu. Na­bra­łam gwał­tow­nie po­wie­trza i nie­mal ode­tchnę­łam z ulgą, kie­dy po­czułam na po­licz­ku jego od­dech.

– No to jak bę­dzie, mu­ñe­qui­ta? – za­pytał, su­nąc no­sem po moim po­licz­ku. Drgnę­łam znie­sma­czo­na, ale i prze­ra­żo­na, jed­nak on zda­wał się tego nie za­uwa­żać i cią­gnął da­lej: – Za­czniesz jeść jak do­bra dziew­czyn­ka, czy po­trze­bu­jesz więk­szej za­chę­ty, huh?

Prze­łknę­łam cięż­ko śli­nę, chcąc mu od­po­wie­dzieć, lecz sło­wa nie chcia­ły mi przejść przez gar­dło. Ski­nę­łam więc tyl­ko gło­wą, ma­jąc na­dzie­ję, że to wy­star­czy mu za od­po­wiedź. Byłam w błę­dzie. Kie­dy się nie ode­zwa­łam, męż­czyzna po­de­rwał się z wark­nię­ciem z klę­czek i już po chwi­li po­czułam, jak but łą­czy się z moim cia­łem, tra­fia­jąc w zła­ma­ne że­bro. Wrza­snę­łam z bólu, po raz ko­lej­ny lą­du­jąc twa­rzą w ta­le­rzu peł­nym pap­ki, a po po­licz­kach po­płynę­ły mi łzy. Boże, jak to bo­la­ło!

Przez łzy, ką­tem oka wi­dzia­łam, jak mój opraw­ca na­chyla się nade mną, by po raz ko­lej­ny zła­pać za moje rude pa­sma. Tak jak za­le­d­wie przed pa­ro­ma mi­nuta­mi, szarp­nął za nie, od­chyla­jąc mi gło­wę tak, bym spoj­rza­ła mu w oczy.

– Je­śli cię o coś pytam, li­czę na to, że od­po­wiesz, używa­jąc do tego gęby! Zro­zu­mia­no?! – ryk­nął, po­cią­ga­jąc za wło­sy z taką siłą, iż byłam pew­na, że część z nich wy­rwał. Za­łka­łam. – Nie każ mi się po­wta­rzać!

– T-tak – wy­ją­ka­łam sła­biut­ko. – Z-zro­zu­mia­łam.

– Do­brze – ode­zwał się, przy­bli­ża­jąc twarz do mo­jej. – A te­raz za­pytam cię jesz­cze raz… Za­czniesz jeść jak do­bra dziew­czyn­ka?

– T-tak. – jęk­nę­łam. Otar­łam bu­zię i wzię­łam się za je­dze­nie.

Się­gnę­łam po pla­sti­ko­wą łyż­kę i na­bra­łam na nią pap­ki. Wci­snę­łam ją so­bie do ust i za­czę­łam po­wo­li prze­żuwać. Nie mia­łam cho­ler­ne­go po­ję­cia, co to było, ale sma­ko­wa­ło okrop­nie. Mu­sia­łam bar­dzo się po­sta­rać, by tego nie wy­pluć i zmu­sić się, żeby to prze­łknąć, nie wy­mio­tując przy tym. Przez cały czas czułam na so­bie spoj­rze­nie Bli­zny, któ­ry jak mnie­ma­łam, tyl­ko cze­kał, aż dam mu ko­lej­ny po­wód, by mógł się nade mną jesz­cze po­pa­stwić.

Tro­chę to trwa­ło, ale w koń­cu uda­ło mi się wszyst­ko zjeść. Przy­sia­dłam na pię­tach i spoj­rza­łam na sto­ją­ce­go nade mną męż­czyznę.

– Mu­szę się wy­si­kać – szep­nę­łam. Pie­kiel­nie za­że­no­wa­na umknę­łam przed nim wzro­kiem.

Bli­zna się­gnął po pustą tacę i ruszył do drzwi.

– Nie­długo ktoś do cie­bie przyj­dzie i coś ci przy­nie­sie – rzekł, na­wet na mnie nie pa­trząc. – A je­śli nie bę­dziesz mo­gła wy­trzymać… – ob­ró­cił się w drzwiach i ro­zej­rzał po celi. – Masz tu wy­star­cza­ją­co dużo miej­sca, żeby się od­lać. – Za­re­cho­tał, po czym wy­szedł z celi.

Cze­ka­łam, aż spo­wi­je mnie ciem­ność, ale ku mo­je­mu za­sko­cze­niu, tak się nie sta­ło.

Co mia­ło zna­czyć, że ktoś mi coś przy­nie­sie? Że niby do za­ła­twia­nia? Nor­mal­nie, aż za­chcia­ło mi się śmiać. To wszyst­ko było tak sur­re­ali­stycz­ne!

Pod­nio­słam się po­wo­li z pod­ło­gi i jęk­nę­łam, kie­dy w moim cie­le roz­go­rzał ból wy­wo­ła­ny zła­ma­nym że­brem.

– O Boże – stęk­nę­łam, chcąc usiąść na ma­te­ra­cu, kie­dy wpadł mi w oczy pla­sti­ko­wy kubek po wo­dzie. Nie wie­rzyłam, że chcia­łam to zro­bić, ale mój peł­ny pę­cherz, aż krzyczał! Wstrzyma­łam od­dech i za­ci­ska­jąc zęby, osunę­łam się na ko­la­no i się­gnę­łam po nie­go. Już z kub­kiem w dło­ni, pod­par­łam się wol­ną ręką o znaj­du­ją­cy się za mną ma­te­rac i przy­sia­dłam na jego brze­gu. Pod­cią­gnę­łam lek­ko su­kien­kę i zsunę­łam majt­ki. Pod­sunę­łam kube­czek pod cip­kę i za­czę­łam si­kać. Na­wet po­mi­mo fak­tu, że byłam tam zupeł­nie sama i nikt nie mógł wi­dzieć mo­je­go upo­ko­rze­nia, i tak za­la­ło mnie za­że­no­wa­nie i nie­bywa­ły wstyd. Nie­mniej jed­nak byłam świę­cie prze­ko­na­na, iż żeby prze­trwać w tym miej­scu, będą mu­sia­ła wy­zbyć się i jed­ne­go, i drugie­go.

Kie­dy już opróż­ni­łam pę­cherz, od­sta­wi­łam kubek za ma­te­rac i ostroż­nie po­ło­żyłam się na nim. Wpa­trując się tępo w su­fit, cze­ka­łam. Cze­ka­łam, aż zja­wi się ten ktoś, o któ­rym wspo­mniał Bli­zna. Cze­ka­łam na to, co się sta­nie. To je­dyne, co mo­głam zro­bić. Cze­kać. Nic in­ne­go mi nie po­zo­sta­ło.

Ocze­ki­wa­nie na nie­wia­do­mą było do bani. Nie mia­łam po­ję­cia, ile mi­nę­ło cza­su, gdy drzwi po raz ko­lej­ny sta­nę­ły otwo­rem i do środ­ka wszedł mło­dy chło­pak. Za­mknę­łam pręd­ko oczy i wstrzyma­łam na mo­ment od­dech. Za­sta­na­wia­łam się, co zro­bić? Po­win­nam udać, że śpię? A może nie­przytom­ną? Do­szedł­szy do wnio­sku, że to kom­plet­nie bez­ce­lo­we, wes­tchnę­łam z re­zygna­cją i po­wo­li usia­dłam. Za­ci­ska­jąc zęby z bólu, ob­ró­ci­łam się na ma­te­ra­cu i po­sta­wi­łam bose sto­py na zie­mi. Nie pod­no­sząc gło­wy, spoj­rza­łam przez za­sło­nę wło­sów na nowo przy­byłe­go, któ­ry wy­glą­dał jak młod­sza wer­sja sze­fa tej ca­łej or­ga­ni­za­cji.

Mo­je­go wła­ści­cie­la.

Zro­bi­ło mi się nie­do­brze.

Ze­braw­szy się na od­wa­gę, spoj­rza­łam wprost w jego oczy, wpa­trują­ce się we mnie w bez­ruchu. Pró­bo­wa­łam coś z nich wy­czytać, co­kol­wiek, ale bez po­wo­dze­nia. Mia­łam wra­że­nie, jak­bym pa­trzyła w śle­pia umar­la­ka. Jed­nak pod­pie­ra­ją­cy się o ścia­nę męż­czyzna z całą pew­no­ścią na­le­żał do kra­iny żywych, o czym świad­czyła jego uno­szą­ca się w szyb­kich od­de­chach klat­ka pier­sio­wa. Prze­mknę­ło mi przez myśl, by spró­bo­wać się z nim do­ga­dać, a może i na­wet pro­sić o po­moc, ale nie ode­zwa­łam się ani sło­wem. I on też. Wpa­trywa­li­śmy się tyl­ko w sie­bie, przez kil­ka moc­nych ude­rzeń ser­ca, aż w koń­cu ode­pchnął się od ścia­ny i ruszył w moją stro­nę. Pra­wie wy­sko­czyłam ze skó­ry, kie­dy sta­nął nade mną i po­pa­trzyw­szy na mnie z góry, prze­mó­wił ochrypłym, szorst­kim gło­sem:

– Roz­bierz się.

Mia­łam się ro­ze­brać? Przed nim?

Jak na ko­men­dę umysł za­czął mi pod­suwać wi­zję tego, co ten fa­cet mógł­by ze mną zro­bić, a każ­da ko­lej­na była po­twor­niej­sza od po­przed­niej!

Po­czułam, jak za­sy­cha mi w ustach, a ser­ce za­czyna dzi­ko obi­jać się o że­bra. Prze­łknę­łam cięż­ko śli­nę.

„Co po­win­nam zro­bić? Po­słuchać i wy­ko­nać po­le­ce­nie?” za­sta­na­wia­łam się go­rącz­ko­wo, choć tak na­praw­dę do­sko­na­le wie­dzia­łam, że nie mia­łam in­ne­go wyj­ścia, jak tyl­ko speł­nić jego roz­kaz. Nie­mniej nie po­tra­fi­łam zmu­sić się do wy­ko­na­nia ja­kie­go­kol­wiek ruchu. Spa­ra­li­żo­wał mnie praw­dzi­wy strach. Sie­dzia­łam jak ska­mie­nia­ła na ob­skur­nym ma­te­ra­cu, co­raz to łap­czywiej ła­piąc po­wie­trze, kie­dy chło­pak wark­nął, ewi­dent­nie po­iryto­wa­ny i uniósł nad moją gło­wę wia­dro, któ­re­go wcze­śniej u nie­go nie za­uwa­żyłam. Za­nim mo­gła­bym zo­rien­to­wać się w tym, co się dzie­je, na ma­te­rac obok mnie zo­sta­ła rzuco­na ja­kaś ko­szul­ka, a se­kun­dy póź­niej na moim i tak już wy­zięb­nię­tym cie­le wy­lą­do­wa­ła lo­do­wa­ta woda.

Wrza­snę­łam na całe gar­dło i ze­rwa­łam się z po­sła­nia, za­po­mi­na­jąc o ja­kim­kol­wiek bólu. Dy­go­cąc z zim­na, spoj­rza­łam na chło­pa­ka. Przy­pa­trywał mi się z nie­od­gad­nio­ną miną.

– D-dlacz-cze­go? – wy­du­si­łam, szczę­ka­jąc zę­ba­mi.

Jak było moż­na się tego spo­dzie­wać, nie od­po­wie­dział. Przy­najm­niej nie od razu. Dra­piąc się po szczę­ce, prze­sunął ocza­mi po moim cie­le, tak jak jesz­cze nie tak daw­no temu zro­bił jego oj­ciec. Nie­mniej w jego spoj­rze­niu nie było nic zbe­reź­ne­go. W od­róż­nie­niu od swo­je­go ojca nie pa­trzył na mnie jak na ka­wa­łek mię­sa. W jego oczach do­strze­ga­łam tyl­ko zwykłą cie­ka­wość. I nic po­nad­to.

– Dla­cze­go? – ode­zwał się w koń­cu, ro­biąc nie­wiel­ki krok ku mnie. Jed­nak to wy­star­czyło, by zbli­żył się do mnie na tyle bli­sko, bym mo­gła po­czuć na twa­rzy jego od­dech. – Po­wód był pro­sty. Po­pro­si­łem cię o coś, a ty nie wy­ko­na­łaś po­le­ce­nia. – Wy­cią­gnął do mnie rękę i ujął mój pod­bró­dek. Wzdrygnę­łam się mi­mo­wol­nie, ale on zda­wał się tego nie za­uwa­żyć. – Dam ci do­brą radę, słon­ko. Bądź po­słusz­na i wy­ko­nuj po­le­ce­nia. Nie tyl­ko moje, ale każ­de­go su­kin­sy­na, któ­ry wej­dzie przez te drzwi. – Ski­nął na nie gło­wą, nie od­rywa­jąc oczu od mo­ich. – Będę z tobą szcze­ry. Nie cze­ka cię tu nic do­bre­go. Mo­żesz jed­nak po­lep­szyć swo­ją sy­tua­cję. Wy­star­czy, że bę­dziesz po­słusz­na i nie bę­dziesz spra­wia­ła pro­ble­mów. W prze­ciw­nym ra­zie… – roz­po­czął ści­szo­nym gło­sem i urwał.

Nie wie­dzia­łam, czy mi się wy­da­wa­ło, czy też nie, ale da­ła­bym so­bie uciąć rękę, że usłysza­łam w jego gło­sie pod­szyty wy­rzuta­mi su­mie­nia smu­tek. Po­trzą­snął gło­wą i od­sunął się ode mnie. Pa­trzyłam, jak pod­cho­dzi do ma­te­ra­ca i po­chyla się, by wziąć coś z pod­ło­gi. Po chwi­li wró­cił do mnie i po­dał mi gąb­kę.

– Zo­sta­wię cię, że­byś mo­gła się umyć i prze­brać – bąk­nął. Mia­łam nie­ja­sne wra­że­nie, że chciał po­wie­dzieć coś wię­cej, ale za­miast tego, zła­pał po­rzuco­ne za zie­mi wia­dro i po­sta­wił je pod jed­ną ze ścian. – Mo­żesz się do nie­go za­ła­twiać – po­wie­dział, na­wet na mnie nie pa­trząc i ruszył do wyj­ścia. Jed­nak za­nim wy­szedł, rzucił mi przez ra­mię ostat­nie spoj­rze­nie. – Mam na­dzie­ję, że oka­żesz się na tyle mą­dra, by po­słuchać mo­jej rady, mu­ñe­qui­ta. Lu­dzie tutaj nie zna­ją współ­czucia. Nie mają też żad­nych za­ha­mo­wań. A ludz­kie życie jest war­te dla nich tyle, co nic.

Obej­mu­jąc swo­je roz­dygo­ta­ne cia­ło, pa­trzyłam za nim, jak wy­cho­dził z celi.

– Za­cze­kaj! – wy­rwa­ło mi się, za­nim zdą­żył za­mknąć za sobą drzwi. – Jak masz na imię? – spyta­łam, choć tak na­praw­dę nie wi­dzia­łam po­wo­du, dla któ­re­go mia­ła­bym chcieć je po­znać.

Chło­pak za­trzymał się z ręką na gał­ce i obej­rzał się na mnie. W jego oczach mo­głam do­strzec wa­ha­nie i nie­pew­ność. Za­pew­ne tak jak ja, nie spo­dzie­wał się usłyszeć ode mnie ta­kie­go pyta­nia.

– Ja­vier – od­rzekł po dłuż­szej chwi­li i ob­rzu­ciw­szy mnie jesz­cze jed­nym szyb­kim spoj­rze­niem, od­gro­dził się ode mnie, za­trza­skując za sobą drzwi.

Cze­ka­łam na to, aż zga­śnie świa­tło i po raz ko­lej­ny spo­wi­je mnie ciem­ność, jed­nak mi­ja­ły se­kun­da za se­kun­dą i nic ta­kie­go się nie sta­ło. Nie prze­sta­jąc się trząść, zrzuci­łam z sie­bie prze­mo­czo­ne ubra­nie, po czym wzię­łam po­zo­sta­wio­ną przez Ja­vie­ra ko­szul­kę i wło­żyłam ją na sie­bie. Była ol­brzymia! Się­ga­ła mi spo­ro za ko­la­na, ale to był plus, gdyż dzię­ki temu nie czułam się aż tak bar­dzo ob­na­żo­na, a jej dłu­gie rę­ka­wy spra­wi­ły, że było mi znacz­nie cie­plej.

Już prze­bra­na po­ło­żyłam się na wznak na ma­te­ra­cu i po raz enty za­czę­łam za­sta­wiać się nad swo­im mar­nym po­ło­że­niem. Ja­vier wy­da­wał się inny. Nie przy­po­mi­nał swo­je­go ojca ani Bli­zny – w ich oczach nie dało się do­strzec na­wet na­miast­ki do­bro­ci. U Ja­vie­ra za­uwa­ża­łam skruchę i prze­pro­si­ny. Za­pew­ne było to głupie i na­iw­ne z mo­jej stro­ny, nie­mniej po­zwo­li­łam na to, by roz­bu­dzi­ła się we mnie ni­kła na­dzie­ja, że być może znaj­dę w nim sprzymie­rzeń­ca.

Bio­rąc pod uwa­gę miej­sce, w któ­rym się zna­la­złam i lu­dzi, któ­rzy je okupo­wa­li, szan­se na to były zni­ko­me, jed­nak­że co mia­łam do stra­ce­nia? Mo­głam… Nie! Mu­sia­łam spró­bo­wać! Prze­cież i tak już go­rzej być nie mo­gło, praw­da? Je­śli mia­łam cień szan­sy na to, by choć w nie­wiel­kim stop­niu od­mie­nić swój los, po­win­nam ła­pać każ­dą nada­rza­ją­cą się oka­zję. A w mo­ich oczach Ja­vier był wła­śnie taką oka­zją.

Wes­tchnąw­szy cięż­ko, prze­to­czyłam się na bok i zwi­nę­łam w kłę­bek, by ja­koś się roz­grzać. Za­mknę­łam po­wie­ki i pró­bo­wa­łam oczy­ścić umysł z wszyst­kich za­śmie­ca­ją­cych go myśli. Tro­chę to trwa­ło, ale w koń­cu uda­ło mi się za­snąć. Tym ra­zem nie śni­łam o ro­dzi­cach ani sta­rym domu. Tej nocy nie śni­łam o ni­czym…