Zła krew - Rożen Maciej - ebook + audiobook + książka

Zła krew audiobook

Rożen Maciej

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

TO MIASTECZKO JEST JAK PRZEDSIONEK PIEKŁA,

TRUCIZNA SĄCZY SIĘ DO ŻYŁ KAŻDEGO, KTO TU MIESZKA

Topice, 31 stycznia 1998 roku. Rozdziobana twarz młodej dziewczyny przypomina maskę. Ofiara to córka miejscowego prominenta, którego zakłady chemiczne utrzymują przy życiu całe miasto. Potwór, który dopadł Julię, dusił ją bez opamiętania, a po wszystkim pozbawił dziewczynę oczu.

Mieszkańcy każdego dnia spotykają mordercę w dusznym korytarzu bloku z wielkiej płyty albo mijają w drzwiach wypożyczalni kaset wideo. I choć wszyscy świetnie go znają, nie mają pojęcia, kim jest naprawdę.

Zagadkę brutalnych zabójstw ma wyjaśnić Ada Heldisz. Podkomisarz zamieniła Komendę Stołeczną na prowincjonalny posterunek, aby uciszyć narastające ataki paniki. I żeby nie postradać zmysłów.

Zaślepiona ambicją policjantka nie dostrzega, że z każdym krokiem zbliża się do przepaści. A diabelnie inteligentny morderca tylko czeka na moment, aż sama wpadnie w jego sidła.

ZŁAMANA BOHATERKA, KTÓREJ NIE ZAPOMNISZ

ZBRODNIE, KTÓRE BĘDĄ CI SIĘ ŚNIŁY PO NOCACH

I FINAŁ, KTÓREGO NIE JESTEŚ W STANIE PRZEWIDZIEĆ

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 32 min

Data ważności licencji: 2/14/2029

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dla mojej Starszej Siostry. Dziękuję za wszystkie literackie tropy, które rozrzuciłaś na mojej ścieżce.

„Wszyscy mamy siłę, by mordować, ale większość ludzi jest zbyt przerażona, by jej użyć. Ci, którzy tego strachu nie odczuwają, naprawdę kontrolują życie.”

Richard Ramirez zwany „Nocnym Prześladowcą”

CZĘŚĆ I

PROLOG

Warszawa, 11 sierpnia 1997

To nie był pierwszy raz, kiedy Ada Heldisz widziała trupy. Każdy ma jednak swój limit. Stężenie przemocy, które już na zawsze pozostawia ślad w duszy.

Od tamtej nocy minęło sześć miesięcy, lecz wspomnienia, zamiast blaknąć, jedynie się wyostrzyły. Zazwyczaj powracały w snach, ale na jawie też się to zdarzało. Bezradna wobec tych ataków, Ada wałkowała w głowie powtarzającą się scenę niczym wizję lokalną z miejsca zdarzenia. Policyjny umysł, wyszkolony w dedukcji i łączeniu faktów, dopowiadał rzeczy, których wtedy nie była w stanie dostrzec lub usłyszeć.

Stoi na tarasie w znajomym ogrodzie, dokładnie tak jak kilka miesięcy temu.

Spogląda na bryłę domu na warszawskim Zaciszu. Od salonu oddziela ją szyba. Widok przesłania wysoki krzew w masywnej donicy, za którym się chowa.

Szyba rozpływa się w powietrzu. Ada wchodzi do środka. Może się poruszać niezauważona. Obserwować całą scenę ze szczegółami, które zostały jej oszczędzone za pierwszym razem.

PAM-PA-PA-PA-PAM.

Marek klęczy na podłodze. Naprzeciwko niego w fotelu siedzi mężczyzna o ospowatej twarzy. Noga założona na nogę. Ręka z pistoletem oparta o kolano. Palce drugiej wystukują rytm na oparciu.

PAM-PA-PA-PA-PAM.

– Nie wiem, kto ci nagadał, że sypię. – Marek dyszy ciężko. – To stek bzdur.

Ospowaty każe mu być cicho.

Ada wie, że Marek nie należy do osób, które łatwo złamać. To ważne, bo jego wygląd bywa mylący – wielki facet o galaretowatym cielsku, które trzęsie się przy każdym ruchu. Łatwo pomyśleć, że skoro jest miękki na zewnątrz, to w środku też. Jednak pod fałdami zbędnych kilogramów kryje się prawdziwy glina.

– Mówię ci. Ten, kto mnie wrabia, to pieprzony kret. To jemu powinniście składać wizytę.

PAM-PA-PA-PA-PAM.

Ospowaty wciąż wystukuje rytm.

Do salonu wchodzi drugi drab. Duży facet o urodzie boksera, który stoczył o kilka walk za dużo. Prowadzi przed sobą żonę Marka, szturchając ją pistoletem.

Marek zaciska zęby. Każdy ma swój czuły punkt. Kryptonit, który sprawia, że z bohatera staje się zwykłym człowiekiem. Dla Marka jest to rodzina.

Kobieta ma na sobie T-shirt i bokserki. Zmierzwione włosy wskazują, że została wyciągnięta z łóżka, a wystraszona mina, że nie rozumie, co się dzieje. Na rękach trzyma trzyletnią dziewczynkę, której szepcze na ucho kojące słowa.

Mała nie daje się zwieść. W milczeniu obserwuje scenę w salonie. Jest na granicy płaczu.

Marek dyszy. Powinien skorzystać z inhalatora, bo w stresujących sytuacjach ma problemy z oddychaniem. To jeden z powodów, dla których zamiast w terenie pracuje obecnie w magazynie z dowodami.

– Na kanapę – rzuca ospowaty w kierunku swojego towarzysza. Nie podnosi głosu, nie grozi, nie straszy. Nie ma takiej potrzeby.

– Marek, co się dzieje? – pyta kobieta z dzieckiem na rękach. Pchnięta lufą broni siada na wskazanym miejscu.

Ada, niezauważona przez nikogo, przechadza się niczym śledczy w jej głowie. Łączy wspomnienia z dedukcją i wyobrażeniem o tym, co wydarzyło się naprawdę. Dopowiada kwestie, których wtedy nie miała prawa dokładnie usłyszeć.

Żonę Marka znała słabo, on sam z kolei niewiele mówił o rodzinie. Odgradzał dom od pracy wysokim murem. Tego wieczoru Ada i Marek spotkali się w jego ogrodzie, ale była to wyjątkowa sytuacja. W kilku ostatnich miesiącach zdarzyło się to ledwie parokrotnie, a oni zawsze zachowywali daleko posunięte środki ostrożności.

Ada próbuje przypomnieć sobie imię kobiety z dzieckiem na rękach. Tak jest zawsze, gdy dochodzi do tego momentu. Nieważne, który raz przeżywa powracający koszmar. Kiedy jest w środku, nie może sobie przypomnieć tego pieprzonego imienia.

Masywny towarzysz ospowatego staje za kanapą. Milczy. Nie on jest tutaj od mówienia.

– Wszystko będzie dobrze – Marek uspokaja żonę.

Ada wie, że kłamie. Analizuje tę scenę nie pierwszy już raz. Niemal słyszy myśli przyjaciela. Marek po prostu nie może powiedzieć prawdy. To by oznaczało wyrok śmierci. Musi brnąć dalej, kłamać i mieć nadzieję, że…

– …to jakiś bezczelny test lojalności? – Marek zwraca się ostro do mężczyzny w fotelu. – Mało interesów zrobiliśmy razem? Otworzyłem przed wami magazyn w KSP jak pieprzony Dom Handlowy „Sezam” przed świętami.

Ospowaty unosi rękę z kolana. Pistolet zatacza lekki łuk i zamiera wycelowany w trzyletnią dziewczynkę. Niewielkie drgnięcie i broń zatrzymuje się na żonie, a potem znowu wędruje w kierunku Marka.

– Ene, due, rabe – mężczyzna recytuje dziecięcą wyliczankę, a pistolet kołysze się w jego dłoni i co rusz nieruchomieje. – Skończyłeś gadać?

Wstaje z fotela. Jest zdecydowanie niższy od Marka.

Ada wie jednak, że kiedy trzeba, potrafi być zabójczo szybki i jest groźniejszy niż silnoręki dryblas, który w milczeniu stoi za kanapą. Zna ich obu. Ospowaty nazywa się Sebastian Dama, z kolei klockowaty bokser to Jarek Maluch, przy czym wszyscy wołają na niego Mały albo Jareczek.

Ada Heldisz ze Stołecznym i Markiem rozpracowuje ich od miesięcy.

– Szanuję cię. – Dama się uśmiecha, a grymas nadaje ospowatej twarzy złowieszczy wygląd. – Dobrze by było, żebyś i ty okazał mi szacunek. – Kiwa na swojego towarzysza.

Mały obchodzi kanapę i staje za plecami Marka.

Beata. Imię wypływa znikąd i już zostaje. Beata Brzozowska. Tak nazywa się żona Marka. Podwójne „B” w inicjałach, przez co wołają na nią Bibi. Córka ma na imię Natalka. Ada wie, że to ważne. Trzeba pamiętać imiona tych, których pochłonęła śmierć.

Sebastian Dama pochyla się nad Markiem. Spogląda mu w oczy.

– Grałeś na dwa fronty i to są tego konsekwencje. Musisz się z tym pogodzić i myśleć, jak ograniczyć straty. Wyjaśnię ci to na przykładzie.

Drobny mężczyzna prostuje się i poprawia marynarkę, po czym odwraca się na pięcie i w dwóch krokach dociera do kanapy. Ręka z pistoletem unosi się i nieruchomieje na wysokości twarzy Bibi.

Sebastian Dama pociąga za spust.

Czas niemal zamiera. Ada jest w stanie dostrzec, jak pocisk pokonuje centymetry dzielące go od celu.

W rozgrywanej w głowie wizji lokalnej podkomisarz może zrobić niemal wszystko. Przyspieszyć i zwolnić czas, a nawet go zatrzymać. Unosić się nad sceną lub obejrzeć ją z perspektywy każdego z uczestników. Nie może zrobić tylko jednego. W jakikolwiek sposób odwrócić tego, co nieuniknione.

Pocisk ledwie muska płatek nosa Bibi i zagłębia się w policzku. Powoli i z dziwną delikatnością. Skóra otwiera się, mięśnie ustępują, kość trzaska. Kilka czerwonych kropel tryska w powietrze.

Czas rusza normalnym tempem.

Krzyk Marka i Natalki tonie w huku wystrzału. Ciałem Bibi szarpie do tyłu. Martwa kobieta osuwa się po oparciu kanapy, ręce obejmujące córkę wiotczeją.

Ada nie chce patrzeć na zwłoki, podmienia je na manekina. Takiego, jakie wykorzystuje się w testach zderzeniowych samochodów. W końcu to jej wizja lokalna. Spędziła w tym koszmarze już tyle czasu, że nauczyła się nim manipulować.

Teraz skupia się na Marku.

Brzozowski próbuje rzucić się do przodu.

Jaki ma cel? Zaatakować mężczyznę, który zastrzelił mu żonę? Uspokoić płaczącą córkę? A może po prostu przytulić martwą ukochaną?

Potężna łapa stojącego z tyłu Małego osadza Marka w miejscu. W tym czasie Dama chwyta Natalkę i przystawia jej pistolet do piersi. Dziewczynka krzyczy jeszcze głośniej.

Ada przycisza w myślach jej płacz na tyle, by nie zagłuszał rozmowy dwóch mężczyzn.

– Waruj, psie! – syczy ospowaty.

Marek nieruchomieje. Po grubej twarzy spływają łzy.

– Zależy mi, byś zaczął traktować tę rozmowę poważnie. Rozumiesz? Myśl, co możesz ocalić z tego trzęsienia ziemi. Bo tak powinieneś traktować naszą wizytę: jak jebane trzęsienie ziemi. To nie ja zabiłem twoją śliczną żonkę. To świat się na nią zawalił.

Marek wiotczeje i przestaje się wyrywać. Ada widzi, jak go łamią.

– Powiem wszystko, co chcecie wiedzieć. Tylko nie róbcie krzywdy mojej córce, proszę.

Dama śmieje się.

– Co tu jest do mówienia? Myślisz, że ty pierwszy próbujesz nas wyjebać?

– To po co przyszliście?

– Chcemy, żebyś przekazał wiadomość.

Marek próbuje wziąć się w garść. Musi walczyć. Musi myśleć. Musi zrobić wszystko, co możliwe, by ocalić Natalkę.

– Jaką?

– Tobie się wydaje, że powiesz nam wszystko. Ale nawet gdyby tak było, nie mielibyśmy pewności, czy nie kłamiesz.

Ada nie pierwszy raz analizuje ten moment. Buduje w głowie najbardziej prawdopodobny model osobowości mordercy, którego twarz tak często nawiedzała ją w snach. Wkłada w usta Damy różne słowa i zastanawia się, które z nich mogły doprowadzić do takiego, a nie innego rezultatu. Próbuje pojąć coś, co przekracza zrozumienie.

– Sprawdziłem cię dokładnie. Jesteś twardy, więc pewnie zniósłbyś dużo bólu… – Sebastian Dama zawiesza głos i spogląda na Marka. Ten odwzajemnia spojrzenie. – Mój wielki kolega zgwałciłby twoją żonę. Kazalibyśmy na to patrzeć tobie i waszemu szczenięciu, a ty mówiłbyś wszystko, bylebyśmy tylko przestali. Rozumiesz mój problem? – Ospowaty cmoka i kręci głową. – To zwraca uwagę, a my nie lubimy, kiedy ludzie patrzą w naszą stronę. Nie lubimy, gdy węszą i zadają pytania. Wręcz przeciwnie. Zależy nam, by przestali je zadawać. – Podchodzi do Marka i wręcza mu pistolet. – Poznajesz? To z twojego magazynu. Sam nam go dziś wydałeś. Specjalna spluwa na specjalne akcje. W środku jest już tylko jeden nabój. Domyślasz się, czego oczekujemy?

Marek kiwa głową.

– A co z moją córką?

– Nic jej nie zrobię. Obiecuję.

Ada porusza się w tej scenie ze wspomnień niczym śledczy. Łączy zapamiętane rzeczy z dedukcją i wyobrażeniem. Uważnie obserwuje Marka. Z nich dwojga to on jest prawdziwym bohaterem.

Pół roku temu w Warszawie, kiedy to wszystko rozegrało się naprawdę, oniemiała z przerażenia Ada cały czas chowała się w ogrodzie. W zaciśniętej dłoni trzymała klucz od furtki. Ten niepozorny kawałek metalu był jej jedyną szansą ucieczki. Spomiędzy palców wystawał wytarty rzemień przepleciony przez dziurkę od klucza.

Stała na tarasie jak zamrożona i nic nie mogła zrobić. Nic, kurwa. Nie była w stanie drgnąć, by pobiec do sąsiadów i zadzwonić po pomoc. Nie była w stanie się schylić, by złapać kamień i cisnąć nim w szybę.

I tak już zostanie na zawsze, a ona będzie raz za razem wracać do tej sceny i zastanawiać się, czy mogła coś zrobić.

Teraz pozostaje jej jedno.

Wspomina, jak jej przyjaciel klęczy i zaciska dłoń na rękojeści pistoletu. Spogląda ostatni raz na córkę. Ta, ciągle na rękach Sebastiana Damy, wrzeszczy wniebogłosy.

Chwilę później Marek Brzozowski przystawia pistolet do skroni i naciska spust.

Ada nie chce patrzeć, jak niewidzialna siła szarpie ciałem przyjaciela.

W głowie zamienia jego obraz na manekina. Podobnie robi z jego trzyletnią córką. Ospowaty sadza dziewczynkę-manekina obok ciała Bibi. Kobieta i dziecko. Dwa manekiny. Różnią się tylko wielkością. Nie mają twarzy. Nie wydają dźwięku. Tym razem Ada sobie tego oszczędziła. Dziecięcy manekin wtula się w zwłoki dużego manekina w kobiecej peruce.

Już za moment wszystko się skończy.

– Ty to zrób – mówi Dama do towarzysza. – Ja dałem słowo. A słowo dane trupowi jest święte.

Mały wyjmuje pistolet z bezwładnej dłoni Marka, bez wahania zbliża się do kanapy i jednym strzałem kończy rozdział rodziny Brzozowskich.

– To było ryzykowne – odzywa się po raz pierwszy. – Dałeś mu broń z pełnym magazynkiem. A co, gdyby facet zaczął do nas strzelać?

– Dla człowieka realne jest to, w co wierzy – odpowiada Dama. – Dla Marka tam był jeden nabój.

– Ale co by było…

– Tego nigdy się nie dowiemy. Wsuń mu pistolet w dłoń. Popatrzmy. Ten tu – szturcha zwłoki Marka czubkiem buta – wziął broń z magazynu policyjnego. Wyprawił na tamten świat córkę i żoneczkę, a potem palnął sobie w łeb…

– Trochę naciągane – mówi Mały, a jego niskie czoło przecinają dwie grube bruzdy zmarszczek.

– Nikt nie będzie grzebać za głęboko.

Ada czuje dziwne rozdwojenie.

Spogląda na Małego vel Jareczka. Ten patrzy na pogrążony w mroku taras.

Podkomisarz wie dobrze, że wtedy, pół roku temu, za przeszklonymi drzwiami do ogrodu, skryta za krzewem w wysokiej donicy, stała ona. Teraz, mimo panującej na zewnątrz ciemności i blokującego wzrok krzewu, widzi skuloną sylwetkę drobnej kobiety. Zamrożoną w paraliżującym lęku.

Pamięta strach, który wówczas pętał jej ręce i nogi. I obezwładniającą świadomość, że zaraz zostanie odkryta. Mały stoi naprzeciwko przeszklonych drzwi. Wydaje się, że spogląda wprost na kulącą się za donicą Adę. Ta ściska ukryty w dłoni klucz z taką siłą, że krawędzie wbijają się boleśnie w skórę.

Ratuje ją dzwonek do drzwi.

DING-DONG.

– Sprawdź, kto to – mówi Dama do kompana.

Dryblas traci zainteresowanie tarasem. Wyciąga z kieszeni kurtki odznakę policyjną i wiesza ją na szyi.

– Jakby co, to wiesz, co mówić? – upewnia się ospowaty.

– Przyjechaliśmy wcześniej, bo Brzoza dzwonił do nas i groził, że odbierze sobie życie.

Dama kiwa głową. I jeszcze raz szturcha zwłoki policjanta.

– Niestety nie zdążyliśmy na czas. Smutna historia.

ROZDZIAŁ 1

Sobota, 31 stycznia 1998

Policyjne radio zatrzeszczało.

– Calineczka? Świeży? Zgłoście się.

Ada Heldisz zdjęła rękę z kierownicy wysłużonego poloneza i złapała słuchawkę zawieszoną na długim spiralnym kablu.

– Co tam, Rzeźnik? – odpowiedziała.

– Mamy zgłoszenie na Blokach. Pogodna 2. Sąsiedzi się skarżą, że pod piątką Końscy awanturę urządzają.

Ada spojrzała na zegarek. Elektroniczny wyświetlacz wskazywał 17:36. Westchnęła. Była sobota, a ona za niecałe pół godziny kończyła zmianę. Jeśli będzie miała szczęście, to uwinie się w tym czasie. Ale jakoś w to wątpiła.

– Wyślij Świeżego – próbowała się wymigać. – Niech się uczy życia.

Siedzący obok niej młody policjant prychnął na te słowa.

Ada zerknęła na niego i posłała mu bezczelny, lecz sympatyczny uśmiech. Do tego mrugnęła.

– Zapomnij – dyżurny rozwiał jej nadzieje na skończenie zmiany o czasie. Trzeba przyznać, że i tak nie wierzyła, by rzucił chłopaka na głęboką wodę. – Ale weź go ze sobą. Może się czegoś nauczy od gliny z wielkiego miasta – dodał i wybuchnął gruźliczym śmiechem nałogowego palacza.

– Ja tu jestem – wtrącił się Świeży, lecz w jego głosie nie słychać było złości. Rozumiał reguły gry, w której bardziej doświadczeni policjanci czuli się w obowiązku trochę przytrzeć młodszego kolegę, bo jak mówili, „za bardzo lśni po akademii”.

Policyjne radio znów zatrzeszczało.

– Jak będziesz na miejscu, to zachowaj spokój. – Adzie wydało się, że oficer dyżurny spoważniał. – Pamiętaj, że Koński sporo w życiu przeszedł.

Od Bloków dzieliło ich kilka minut jazdy.

Całą tę mieścinę da się zamknąć w takim zdaniu, pomyślała. Tu wszędzie można było dotrzeć w parę minut samochodem. Ada, przyzwyczajona do życia w dużej aglomeracji, oceniała otoczenie zupełnie inną miarą.

Topice nawet w piękną pogodę do ładnych nie należały, a ostatni dzień stycznia na pewno piękny nie był. Typowe polskie miasteczko, które dawniej było wsią, po czym przyszła historia i dała mu popalić. Najpierw hitlerowcy postawili tu w środku lasu fabrykę amunicji, w samej wsi zaś szereg willi dla wysokiej rangi oficerów i wszystkie niezbędne budynki, które ze wsi tworzą miasto. Potem Sowieci wyzwolili Topice, niszcząc przy okazji połowę tego, co wybudowali Niemcy. Na koniec już sami Polacy zadbali o to, by miasteczko wpasowało się w nową rzeczywistość. Fabryka zaczęła produkować chemię, wycięto kawał lasu, by postawić niskie robotnicze osiedle, a drugie, większe wyrosło po przeciwnej stronie miasta na okolicznych łąkach i polach.

Tuż przed Blokami znajdował się zakład wulkanizacyjny o bardzo odkrywczej nazwie Wulkan.

Ruch u wulkanizatora był spory, tyle że w sobotnie popołudnie ludzie nie przyjeżdżali tu, by łatać opony. Wulkan zaopatrywał całe Topice w wódkę z Ukrainy, a prowadząca biznes rodzina Felczaków była najlepszym ekwiwalentem gangsterów, na jaki mogła sobie pozwolić ta dziura.

Radiowóz przejechał obok warsztatu, nie zwalniając. Pół minuty później byli na miejscu.

Na Blokach policja była częstym gościem. Zwłaszcza ostatnio, gdy coraz głośniej mówiło się o zamknięciu fabryki, ludzie robili głupie rzeczy.

Wszystkie dwupiętrowe budynki koloru błota ze śniegiem wyglądały tak samo. Jak taca brzydkich ciastek w polewie ze smogu i brudu od lat wgryzających się w elewacje. Idealnie wkomponowały się w ten deszczowy styczeń z temperaturą lekko powyżej zera.

Ada i Świeży zajechali pod numer drugi na Pogodnej i wysiedli z poloneza.

Na zewnątrz śmierdziało zepsutą rybą, znak, że zlokalizowane obok osiedla zakłady chemiczne pracują mimo soboty. Weszli na klatkę schodową. Smród zepsutej ryby został wyparty przez mokrą ścierę i dym tanich papierosów.

Na półpiętrze stała grupka sąsiadów. Wymieniali się uwagami na temat awantury u Końskich.

– Dzień dobry, starszy posterunkowy Ksawery Wójcicki – przywitał się uprzejmie Świeży. – To państwo dzwonili na komendę?

Solidnej postury kobieta po czterdziestce kiwnęła głową.

– Utłucze ją – powiedziała. – Tym razem na pewno ją utłucze – dodała obojętnie, po czym zaplotła grube ramiona pod obfitym biustem i wyprężyła się dumnie, jakby była ponad sąsiedzkie awantury.

Heldisz przyjrzała się jej. Podejrzewała, że to tylko pozory, a kobieta chciwie chłonie te dźwięki i rozkwita. W końcu wszystko jest lepsze od otaczającej ich nijakości.

Strażniczce klatkowego miru towarzyszyli drobny mężczyzna z wąsem i pomarszczony dziadek.

Podkomisarz powstrzymała się od komentarza. Zapytała jedynie o piętro.

– Drugie – mruknął wąsaty, a biuściastej sąsiadce posłał pełne wątpliwości „eee”. Wyglądał na takiego, co jedyne oznaki sprzeciwu wyraża właśnie takimi „eee”.

Starzec tylko bezczelnie lustrował Adę i szczerzył dziąsła w bezzębnym uśmiechu.

Policjanci minęli całą trójkę i ruszyli na drugie piętro.

W sumie Ada nie musiała pytać, bo odgłosy awantury niosły się przez całą klatkę. Gdy byli piętro niżej, mimo krzyków, łomotu i przenikliwego świstu czajnika dało się już usłyszeć poszczególne zdania.

– Nie masz prawa mnie zostawić! – wrzasnął chrapliwie mężczyzna.

– Mam cię dość! – odpowiedziała mu kobieta.

Łup. Łup. Łup. Ostatnie słowa niemal utonęły w dudnieniu pięścią o drzwi.

Ada i Świeży minęli jeszcze dwóch mężczyzn. Ci stali między pierwszym a drugim piętrem, palili i słuchali awantury.

Życzliwi sąsiedzi. W takich mieścinach możesz liczyć na to, że zawsze znajdzie się ktoś, kto czuwa. Pomoże, gdy trzeba pożyczyć szklankę cukru, zadzwoni na policję, gdy maltretujesz żonę.

Dotarli na drugie piętro.

Drzwi mieszkania po lewej były uchylone. Ze środka wylewały się odgłosy kłótni i świdrujący uszy gwizd czajnika.

– Otwórz te jebane drzwi, bo…

– Bo co?! – Brzydki, szyderczy śmiech kobiety. – Bo co zrobisz?!

– Zabiję!

– Tylko ujadać potrafisz!

Ada poprawiła pas z pistoletem, pałką i gazem pieprzowym. Poczuła, jak ręce się jej pocą, a serce przyspiesza.

– Trzymaj się blisko i rób, co każę – zwróciła się do Świeżego.

Pchnęła drzwi. Z mieszkania wylał się specyficzny zapach. Nie był nieprzyjemny, za to dość intensywny, zupełnie jakby od dawna niewietrzone pomieszczenia zdążyły już nim przesiąknąć. Przywodził na myśl maści apteczne. Wyczuwała parafinę i aloes, do tego jeszcze coś delikatnego. Rumianek? Nie była pewna.

W przedpokoju, plecami do nich, stał wysoki mężczyzna. Dobijał się do łazienki.

– Dobry wieczór, podkomisarz Ada Heldisz, komenda miejska Topice – powiedziała Ada na tyle głośno, by przekrzyczeć wyjący czajnik. Wejście tarasowały dwie walizki, na podłodze leżało szkło. Dużo odłamków, odnotowała mimowolnie. Gdyby mieć megapakę Super Glue, wystarczyłoby ich na dwie spore szyby. Dokładnie takie, jakich brakowało w drzwiach do pokojów. – Pan Roman Koński? – zapytała.

Mężczyzna przestał łomotać w drzwi łazienki i odwrócił się. Na widok jego twarzy Świeży sapnął i cofnął się o krok. Ada się opanowała. Z trudem.

– Czego tu chcecie?! – rzucił. – To prywatna sprawa!

– Policji nie interesują prywatne sprawy obywateli. – Heldisz ostrożnie dobierała słowa. – Chyba że sąsiedzi skarżą się na hałasy. A wasi się skarżą.

Facet spoglądał na nich ponuro.

– Sąsiedzi czy Tomaszkowa spod jedynki?

Czajnik ciągle wył. Zdawało się, że Roman Koński nic sobie z tego nie robi.

– Dostaliśmy zgłoszenie i mamy sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Może pan wyłączyć ten czajnik i dać nam się upewnić, że wszystko jest – Ada przekroczyła próg, a odłamek szkła trzasnął pod jej butem – w porządku?

– Niech Tomaszkowa zajmie się lepiej swoimi sprawami! – huknął Koński na tyle głośno, że przez otwarte drzwi usłyszeli go na pewno wszyscy sąsiedzi.

Ada wyłapała jednak zmianę w jego ciele. Rozluźnił ramiona i się uspokoił – potulność wymuszona przez policyjny mundur. Kiedy poszedł do kuchni i wyłączył gaz, a świst czajnika ucichł, od razu jej ulżyło. Także dlatego, że dopóki Romana Końskiego nie było w przedpokoju, nie musiała udawać, że jego twarz nie robi na niej wrażenia.

Mężczyzna przewyższał ją o półtorej głowy i ważył dobre trzydzieści kilo więcej. Ale nie o to chodziło. Podkomisarz nie była wysoka. Szła przez życie otoczona roślejszymi od siebie, do tego wybrała zawód zdominowany przez samców, musiała więc sobie jakoś radzić.

Jeszcze w szkole policyjnej kolega z roku chciał więcej, niż była gotowa mu dać. Zapisała się potem na intensywny kurs walki wręcz, a kilka miesięcy później podziękowała mu za feralną randkę. Nigdy nie ukończył akademii. Ada uważała, że słusznie. Policja nie potrzebuje dupków, którzy nie rozumieją, że „nie” znaczy „nie”.

Ada Heldisz nie była delikatną dziewczynką. Zawsze miała mocniejsze nerwy niż jej koledzy, a po dziewięciu latach w mundurze, jednej ranie postrzałowej i szeregu zamkniętych spraw niewiele potrafiło przyprawić ją o dreszcze.

Romanowi Końskiemu się to udało.

– Widziałaś jego twarz? – spytał Świeży, gdy mężczyzna zniknął w kuchni.

Nie odpowiedziała. Teraz rozumiała, co miał na myśli oficer dyżurny, mówiąc, że Koński dużo przeżył.

Ten człowiek przypominał Tommy’ego Lee Jonesa z kompletnie schrzanionej kontynuacji przygód Batmana sprzed kilku lat.

Zasrany Dwie Twarze, pomyślała.

Facet musiał być kiedyś przystojny, teraz jednak lewa strona jego twarzy pokryta była bliznami po oparzeniach. Skóra miała brzydki odcień różu, niczym u lalki, a gładkie, pozbawione zarostu placki przecinały zgrubienia przywodzące na myśl kłębowisko robaków. Kącik ust, podciągnięty w górę przez przykurcz mięśni, wykrzywiony był w grymasie drwiny lub gniewu. I jeszcze to oko. Odarte z brwi i rzęs świdrowało człowieka. Wrażenie szpetoty stawało się silniejsze, kiedy spojrzało się na drugą stronę twarzy. Dopiero wtedy było widać, jak wiele szkód wyrządziły poparzenia. Przed wypadkiem mężczyzna na pewno nie narzekał na brak zainteresowania ze strony kobiet.

Ada obserwowała Romana Końskiego z ciasnego przedpokoju. Na widok policji przygasł. Zupełnie jakby wiedział, że cokolwiek powie, i tak wszystko zostanie wykorzystane przeciwko niemu. Zalał wrzątkiem przygotowaną wcześniej plujkę. Po mieszkaniu rozszedł się zapach kawy.

Podkomisarz oceniła, że sytuacja jest względnie spokojna. Skinęła na Świeżego i wskazała łazienkę, a sama ruszyła do kuchni.

Rozległo się pukanie do drzwi łazienki.

– Wszystko w porządku? – spytał niepewnie Wójcicki i po chwili zastanowienia dodał: – Tu policja, może pani wyjść.

Ada się rozejrzała. W kuchni było ciasno jak w tramwaju. Z jednej strony szafki, z drugiej lodówka, kiedyś pewnie biała, teraz kremowożółta, i wąski stół przy ścianie.

Nad stołem wisiała galeria rodzinnych fotografii. Na najstarszych można było dojrzeć parę z dzieckiem. Lata osiemdziesiąte, oceniła na oko Heldisz po ubraniach i fryzurach. Na jednym ze zdjęć niepoparzony Roman Koński trzymał na rękach uśmiechniętego dwulatka.

– Wasz syn?

Mężczyzna słodził kawę. Zdawał się ignorować oboje policjantów. Jego ruchy były powolne i dokładne. Kiedy skończył mieszać, uniósł do ust szklankę w wiklinowym koszyczku i siorbnął.

Ada nie spuszczała go z oczu, dopóki nie przytaknął. Wróciła do zdjęć. Z ostatniego spoglądał młody człowiek, prawie mężczyzna. Na oko miał siedemnaście lat i nawet mógłby być przystojny, gdyby nie był taki spłoszony. Wydawał się przez to kompletnie przezroczysty. Popatrzyła na inną fotografię. Chłopak miał na niej jakieś dziesięć lat. Trzymał statuetkę i szczerzył zęby w uśmiechu.

Z przedpokoju dobiegł szczęk otwieranych drzwi łazienki.

– I jak ja mam tu niby przejść?! – wylał się pełen pretensji kobiecy głos. – Całe mieszkanie w szkle. Chłopcze, podaj mi buty!

Ada domyśliła się, że ostatnie zdanie skierowane było do Świeżego.

Roman Koński momentalnie się spiął. Jak zwierzę gotujące się do ataku.

Policjantce nie umknęła zmiana w jego postawie.

– Za co to? – spróbowała odwrócić jego uwagę od przedpokoju, wskazując zdjęcie z nagrodą i uśmiechniętym dziesięciolatkiem.

– Konkurs szachowy – odparł zdawkowo. – Drugie miejsce – dodał, lecz czuć było, że jego uwaga skupia się na czymś innym.

Dyskretny rzut oka powiedział Adzie, że mężczyzna spogląda na żonę. Z jego poparzonej twarzy trudno było cokolwiek wyczytać.

– Nigdy nie miałam cierpliwości do szachów – kontynuowała, siląc się na spokojny ton. Najważniejsze to nie eskalować napięcia. Jeszcze chwila, a żona wyjdzie. Wtedy na spokojnie będzie można zapytać go, czy nie potrzebuje pomocy. Postukała palcem w ramkę zdjęcia. – Zdolniacha – rzuciła.

Roman Koński zwrócił się w jej stronę. Gładkie placki na poparzonym policzku poczerwieniały, a zgrubienia skóry dla odmiany zbladły.

Heldisz miała problem z odczytaniem emocji na zdeformowanej twarzy. Zawziętość? A może zwykłe rozczarowanie? Na pewno nie ojcowska duma.

– To tylko plastik udający złoto – podsumował.

Ada dzieliła uwagę między oszpeconego mężczyznę a przedpokój. Na uchylonych drzwiach łazienki wisiał garnitur. Ubranie to kontrastowało z całym mieszkaniem. Nie miała jednak czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo do przedpokoju wróciła Końska.

Mimo upływu lat ciągle można było nazwać ją piękną. Uroda jeszcze się trzymała, choć wymagała już kosmetyków w coraz bardziej zdecydowanych kolorach. Ale żaden makijaż nie zakryje grymasu niezadowolenia, który ciągnie usta ku dołowi.

Policjantka zamyśliła się i na moment przestała kontrolować sytuację. Pech chciał, że właśnie ten sam moment wybrała Końska, by skraść scenę.

– Czy byłbyś tak dobry, chłopcze? – Spojrzała na Świeżego, po czym przeniosła wzrok na walizki stojące pośród szkła.

Starszy posterunkowy zareagował szybciej, niż pomyślał, i schylił się po bagaż.

Dobrze cię mama wychowała, stwierdziła Ada. Nawet za dobrze. Będziemy musieli coś z tym zrobić, bo nie przeżyjesz roku w policji. Zjedzą cię w kaszy.

– Wreszcie w domu pojawił się prawdziwy mężczyzna – rzuciła tymczasem Końska na do widzenia, pobrzękując kluczykami do samochodu.

Później Heldisz doszła do wniosku, że to właśnie wtedy zasada „Nie eskalować napięcia” wzięła w łeb.

Roman Koński, jeszcze przed chwilą flegmatyczny i dokładny, zareagował jak zwolniona cięciwa. Bez ostrzeżenia wziął zamach i wkładając w rzut całą nagromadzoną w sobie złość, cisnął w żonę szklanką wypełnioną do połowy kawą.

Dlaczego z takiej odległości nie trafił? Może zwyczajnie nie chciał?

Szkło uderzyło w ścianę i roztrzaskawszy się, rozrzuciło błyszczące pociski po całym przedpokoju. Świeży puścił bagaż i z krzykiem złapał się za twarz. Końska wrzasnęła przerażona, chwyciła pierwszą z brzegu walizkę i pomknęła na klatkę schodową.

Ada sięgnęła po pałkę.

Prowadzi jak automat. Ręka na kierownicy, druga na drążku zmiany biegów. Sprzęgło, hamulec, gaz. Ciało samo wie, jak reagować na znane bodźce.

Za oknem przesuwają się najpierw drzewa na Chemicznej, potem tonące w ciemności pola uprawne i kilka typowo wiejskich domów. Miejska zabudowa zaczyna się nagle. Brak wielokilometrowego romansu miasta ze wsią. Brak szkaradnych bękartów, jakimi są przedmieścia oraz hale fabryczne i magazynowe w dużych aglomeracjach.

Najważniejsze to nie myśleć, dopóki atak paniki nie minie. Ada udaje więc, że wszystko jest w porządku. W środku jednak czuje, jak fale strachu raz za razem walą w żołądek.

– Myślałem, że go zatłuczesz. – Świeży śmieje się na fotelu pasażera. To sztuczny, nerwowy śmiech bez grama wesołości.

Podkomisarz daje ostro po hamulcach. Biało-niebieskim polonezem szarpie. Stają na poboczu.

Ada chce poprosić Świeżego, by nie mówił nikomu o tym, co się wydarzyło podczas interwencji. Nie chce, by ktokolwiek wiedział, że do tego stopnia straciła kontrolę.

Słowa, które padają z jej ust, nie są jednak prośbą.

– Spierdoliłeś interwencję, rozumiesz?! Zachciało ci się bawić w harcerzyka!

– Ale…

– Jakie „ale”, kurwa?! – krzyczy Ada, nie poznając siebie.

Wbija wściekły wzrok w twarz Wójcickiego. Jego brązowe oczy spoglądają na świat z urazą dziecka, któremu życie jeszcze nie dało w kość. Gładko ogolone policzki oblewają się rumieńcem, jak zawsze, kiedy jest zdenerwowany.

Podkomisarz czyta w nim równie łatwo jak w menu chińczyka na placu Konstytucji. Może sobie nosić broń, odznakę i policyjny mundur, ale do bycia prawdziwym gliną jeszcze mu daleko.

Adzie robi się głupio. Zalewa ją fala wstydu, która sprawia, że targający nią strach przeradza się w gniew. Ten popycha ją do działania. Wypowiada słowa, które tyle razy sama słyszała od przełożonych.

– Starszy stopniem mówi ci, że spierdoliłeś, a ty masz jeszcze jakieś „ale”?!

Zdumiony Świeży kręci głową. Widzi ją taką po raz pierwszy.

Co ja robię? – myśli gorączkowo Heldisz. Nie panuję nad tym. Obok mnie siedzi dzieciak świeżo po szkole policyjnej. Jeszcze pół roku temu glancował krawężniki w Radomiu. Gówno widział, a jeszcze mniej wie. I boi się. W tej chwili najbardziej boi się mnie.

Bierze głęboki wdech.

– Dobra, nieważne. Stało się. Teraz trzeba ustalić wspólną wersję do raportu. Tak? – Czeka, aż Świeży skinie głową na znak, że zrozumiał. – Koński cisnął szklanką, a jego żona uciekła. Rzucił się za nią. Ty stałeś mu na drodze. Obezwładniliśmy go, używając tyle siły, ile było konieczne. Tak?

Chwila milczenia.

– Tyle, ile było konieczne – powtarza twardo Ada. – Tak?

Świeży kiwa głową na znak, że rozumie. Ada jeszcze przez moment mierzy go wzrokiem, po czym wrzuca bieg. Resztę drogi pokonują w milczeniu.

*

Na szafce w kanciapie u dyżurnego pierdział mały telewizor. Na śnieżącym ekranie leciał Klan. Historia wielopokoleniowej rodziny z Warszawy pojawiła się w telewizji jesienią zeszłego roku i szybko podbiła serca Polaków. Ada wiedziała, że co najmniej połowa policjantów na komendzie po cichu również śledziła ich losy.

– Hej, Calineczka! – przywitał się gruby oficer. – Jak tam Koński? Dalej taki piękny?

Po ataku paniki i wybuchu gniewu była bez sił. Nadrabiała miną. Tę zasadę wpoił jej pierwszy dowódca. Kiedy czujesz, że się sypiesz, pozbieraj się do kupy, sklej wszystko Super Glue i trzymaj fason, brzmiała lekcja w luźnym tłumaczeniu.

Bycie kobietą w policji to ciężka próba charakteru. Każda oznaka słabości zostanie dostrzeżona i wykorzystana przeciwko tobie. Raz Ada wróciła do komisariatu po wyjątkowo paskudnej interwencji, cała roztrzęsiona. Poszła z tym do dowódcy. Myślała, że ten wyśle ją do psychologa, żeby się mogła wygadać. Myliła się. Zamiast tego naczelnik zaproponował jej kurację amerykańskich naukowców.

– Stawia na nogi – zapewnił. – Amerykańscy naukowcy już dawno odkryli, że nic tak nie podnosi morale baby w mundurze jak masażer z napędem jądrowym. Do tego pomaga na ból głowy i podobno cudownie działa na cerę.

To było osiem lat temu, ale Ada doskonale zapamiętała tę lekcję. Jesteś kobietą i chcesz nosić mundur? Musisz być twardsza od otaczających cię samców. A jak czujesz, że się sypiesz, weź, kurwa, Super Glue i posklejaj się do kupy.

Dlatego gdy weszła do komendy w Topicach, nie dała po sobie poznać, że coś jest z nią nie tak. Stanęła przed zakratowanym okienkiem dyżurki i spojrzała na tęgiego policjanta rozpostartego w wysłużonym fotelu obrotowym.

– Mister, kurwa, Universe – rzuciła, zmuszając się do krzywego uśmiechu.

Dyżurny docenił ripostę i się zaśmiał. Śmiech szybko zmienił się jednak w zadyszkę palacza. Rzeźnik miał obwód osoby, dla której obiad bez dwóch dań i deseru nie jest prawdziwym obiadem.

Kiedy pół roku temu Ada pojawiła się w Topicach, obawiała się, że ten otyły facet jest błaznem i leniem, który całą robotę zrzuca na podkomendnych. Odetchnęła, gdy przekonała się, że to tylko poza. Bo choć dyżurny sprawiał wrażenie, jakby nie interesowało go nic poza rozwiązywaniem krzyżówek i zabawianiem pijaczków w oczekiwaniu, aż promile wyparują im z krwiobiegu, to szybko stało się jasne, że zna się na swojej robocie, a o mieszkańców miasta troszczy się jak mało kto. Heldisz słyszała, że gdy w ostatnie wakacje w czasie wielkiej powodzi zaginęło dziecko, Rzeźnik przez dwie doby nie opuszczał dyżurki i koordynował poszukiwania. Dzieciaka znaleziono w końcu na terenie zakładów chemicznych w jednym z wielu nieużywanych już budynków.

Ruszyła w kierunku szatni.

– Coś powinienem wiedzieć? – spytał dyżurny.

Podkomisarz zaklęła w myślach. Grubas miał chyba jakiś radar wykrywający kłopoty.

– Było trochę problemów – zaczął Świeży, a Ada wychwyciła jego spojrzenie – ale poradziliśmy sobie.

Rzeźnik wrócił do krzyżówki. Świeży ruszył na górę do gospodarczego, a Ada zamknęła się w szatni.

Kiedy rozpinała bluzę munduru, poczuła, że ręce się jej trzęsą. Szarpnęła nerwowo i jeden guzik odpadł. Zdjęła koszulę przez głowę i dysząc, cisnęła ją w kąt szafki. Na jej szyi na rzemieniu wisiał klucz. Zwyczajny płaski klucz, który mógł pasować do miliona mieszkań w tym kraju. Taki przedmiot mógł wyglądać naturalnie u siedmiolatka. Na szyi dorosłej kobiety intrygował.

Zamknęła kawałek metalu między drżącymi palcami i ścisnęła z całej siły, jakby ten klucz był jej jedyną szansą ucieczki. Gładkie krawędzie wbiły się w skórę. Ból uspokajał. Pomagał zakotwiczyć się w tu i teraz. Drugą rękę oparła o szafkę i wpatrywała się w zdjęcie wsunięte za niewielkie lusterko na wewnętrznej stronie drzwi. Przedstawiało młodszą wersję Ady z rodzicami na Polu Mokotowskim. Oddychała powoli, a jej spojrzenie zsunęło się ze zdjęcia w kierunku lustra.

Spoglądała na nią dwudziestodziewięcioletnia brunetka obcięta na chłopaka. Drobny nos był lekko przekrzywiony po złamaniu sprzed piętnastu lat. Zrósł się krzywo, nadając ładnej twarzy o regularnych kształtach lekko zadziorny wyraz.

Wciągnęła lewisy, T-shirt i bluzę z kapturem. Na nogi martensy. Za pasek wpięła markowego walkmana Sony. Kabel od słuchawek przeciągnęła pod bluzą. Zerknęła na dno szafki. Zignorowała leżący tam plik pocztówek i zaczęła przeglądać kolekcję kaset. Szukała czegoś pasującego do jej nastroju.

Odrzuciła Tatę Kazika i Chłopaki nie płaczą T.Love, podobnie jak i Defekt Muzgó. Zważyła w ręce składankę podpisaną Żary 1997 z zeszłorocznego Przystanku Woodstock. Wreszcie z szafkowego nieładu wydobyła pudełko z błękitną okładką. Na froncie nurkujący w basenie bobas i jednodolarowy banknot na haczyku. Nevermind Nirvany. Mocna gitara i hipnotyczny wokal Kurta Cobaina to coś, co pomoże jej przetrwać ten dzień.

Włożyła jeszcze wojskową parkę oraz czapkę i ruszyła ku wyjściu.

– Cała lśnisz w cywilnych ciuchach. Czyżby randka? – zainteresował się Rzeźnik. – Jest choć jeden małomiasteczkowy knur, który spełnia wymagania wielkomiejskiej damy?

– Ponieważ ty jesteś zajęty, muszę się zadowolić ochłapami – rzuciła z uśmiechem.

Kiedy znalazła się na zewnątrz, spojrzała mimowolnie na zegarek. Elektroniczny wyświetlacz pokazywał 18:15.

A ty się bałaś, że ci się służba przeciągnie, pomyślała z ironią.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

© Copyright by Maciej Rożen, MMXXIV © Copyright for this edition by Społeczny Instytut Wydawniczy Znak sp. z o.o., MMXXIV Wydanie I Kraków MMXXIV

Wydawca serii: Adrian Tomczyk

Redaktorka prowadząca: Agata Ługowska

Konsultacja merytoryczna: Leszek Koźmiński

Redakcja: Błażej Kemnitz

Korekta: Mirosław Ruszkiewicz, Mirosław Krzyszkowski

Projekt okładki i stron tytułowych: Tomasz Majewski

Fotografia na okładce: Master1305 | Adobe Stock

ISBN: 978-83-240-6919-4

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Plik przygotował Woblink

woblink.com