Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powrót do przeszłości ma swoją cenę
Dziennikarz śledczy Kornel Rączy przez lata nosił w sobie ciężar nierozwiązanej sprawy – tragicznej śmierci kolegi z liceum. Teraz, tuż przed zjazdem absolwentów, przeszłość upomina się o niego, gdy brat ofiary znika bez śladu.
Kornel staje do walki z czasem i własnymi demonami, odkrywając, że za fasadą szkolnej przyjaźni kryją się mroczne sekrety. Ktoś nie chce, by prawda wyszła na jaw, i jest gotowy zrobić wszystko, by ją ukryć. Czy Kornel zdoła rozwikłać zagadkę, zanim będzie za późno?
Zjazd to mroczna historia o tym, że nawet najpiękniejsze wspomnienia mogą okazać się śmiertelnie niebezpieczne.
Janusz Mika – dziennikarz, publicysta, prozaik, animator kultury, prezes Fundacji Promocji Kultury „Urwany Film”. Autor powieści kryminalnych Limeryki zbrodni (2013), Osiem dni Erzsebet (2020), Szkielet (2023); tomiku opowiadań 24 na dobę (2017); cyklu wywiadów Obszary pokolenia (2002); trzech części regionalnej monografii Krowodrza subiektywnie (2020–2022); wywiadu-rzeki z Krzysztofem Trebunią-Tutką Opętany wolnością – spętany tradycją (2024). Scenarzysta i producent filmów dokumentalnych Vater (2017), Trzej przyjaciele z boiska (2019), Grudniowa noc (2021), AMP (2025). Pomysłodawca i współorganizator Festiwalu Literacko-Artystycznego Trakl-Tat (od 2014) oraz cyklicznych spotkań w ramach Krakowskiego Czwartku Kryminalnego (od 2014), Festiwalu Literatury i Faktu Krakowski Czas Kryminału (2025), Zakopiańskiego Festiwalu Kryminału Zbrodnia pod Tatrami (2025).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 268
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Janusz Mika
Copyright © Oficynka & Janusz Mika, Gdańsk 2025
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.
Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2025
Opracowanie redakcyjne: zespół
Skład: Dariusz Piskulak
Projekt okładki: Anna Wojewoda-Damasiewicz
Grafika na okładce: © alexrooss | 123rf.com
Ten e-book jest zgodny z wymogami
Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA)
ISBN 978-83-67875-91-2
www.oficynka.pl
e-mail: [email protected]
Ani, Szymkowi,Koleżankom i Kolegom z IX LO im. Zygmunta Wróblewskiegow Krakowie
Gdy wśród tych nieobcych twarzy
szukam ciągle twarzy dzieci
Jacek Kaczmarski
Kopniakiem zamknął drzwi i zbliżył się do jej łóżka. Był wysoki, miał na głowie kominiarkę, a w ręku trzymał żelazny pręt. Wiedziała, co się teraz stanie. Oprawca zbliżał się i niemal czuła jego świszczący oddech. Zdjął kominiarkę, odsłaniając płonące pożądaniem oczy, ohydny, drwiący uśmiech. Miał długie, czarne włosy. Zamachnął się, a ona… obudziła się.
Leżała na podłodze. Czuła ból w lewym kolanie – prawdopodobnie skutek upadku. Serce waliło jej jak młotem. Przez chwilę nasłuchiwała, ale wokół panowała cisza. Dopiero po pewnym czasie wyselekcjonowała cichy dźwięk, który był równomiernym, spokojnym oddechem śpiącej na sąsiednim łóżku Dominiki.
Sprawdziła schowek pod poduszką. Pieniądze, owinięte w foliowy worek, były na miejscu. Zwitek nie był już tak gruby jak kilka dni temu, ale powinno wystarczyć jeszcze na pewien czas.
Ciekawe, jak długo ciotka Leszka będzie je tu tolerować. Na razie pozwoliła im tutaj spać, ale słyszała przez cienką ścianę, jak kłóciła się z siostrzeńcem. Nazywała wszystko „po imieniu”, nie krępując się wcale obecnością dwóch nastolatek. „Jestem w końcu u siebie, to mój dom – podkreślała w co drugim zdaniu. – Jak chcesz sobie dziwki sprowadzać, to najpierw zarób na własne mieszkanie”. Argumentacja Leszka nie trafiała jej do przekonania.
„Jeszcze nas okradną i zamordują” – słyszała przynajmniej dwa razy. A kiedy siostrzeniec doszedł wreszcie do głosu i co nieco wytłumaczył, ciotka zmieniła trochę front. „Założy na siebie jedna z drugą krótką sukienkę, że widać nie powiem co, i potem dziwić się, że są gwałty – perorowała głośno, z wyraźną intencją, aby ją słyszały. – Potem niewinni w więzieniach siedzą, a zdziry się z nich śmieją i kuszą następnych”.
Nie było w tym nic dziwnego, bo – jak powiedział im Leszek w głębokiej tajemnicy – syn ciotki został skazany za gwałt i przebywał aktualnie w zakładzie odosobnienia. Sąd nie uwierzył naiwnej w gruncie rzeczy linii obrony i zdecydował o trzyletniej karze pozbawienia wolności. Ciotka przyjęła to z oburzeniem, rodzina zgwałconej czternastolatki apelowała o podwyższenie wyroku.
Czy mężczyzna ze snu miał twarz syna gospodyni? Z pewnością nie przypominał tamtego, którego przez tyle lat starała się wyprzeć z pamięci. Zła aura tego domu działała na nią depresyjnie. Gdyby nie obecność Dominiki, małomównej i bezradnej jak dziecko, odreagowującej w ten sposób swoje niewypowiedziane do końca traumy, dawno starałaby się zmienić lokum.
Była wdzięczna Leszkowi, ale nie mogła i nie chciała tu zostać. Przyszło jej nawet do głowy, aby celowo wywołać awanturę z ciotką. Nie byłoby to trudne, wystarczyłoby odnieść się do tych bzdur wypowiadanych każdego dnia. Ale osoba Dominiki, spotkanej w tej szalonej podróży, powstrzymywała ją od podjęcia radykalnych kroków. Zresztą i tak nie miała gdzie się podziać w obcym, nieznanym mieście. Powrót do domu był – teoretycznie – alternatywą, ale nie brała takiej opcji pod uwagę. To przecież tam wszystko się zaczęło…
Za pieniądze zarobione za barem w knajpie na Kazimierzu (Angole dawali sute napiwki, ale niektórzy byli zbyt nachalni) opłacała wyżywienie u ciotki Leszka w Jędrzejowie. Spanie miały – na razie – darmowe, za co odwdzięczały się raz w tygodniu sprzątaniem całego mieszkania. Czasami pomagał im Leszek, który pracował u ojczyma w lakierni samochodowej i nigdy nie było wiadomo, czy znajdzie czas, aby je odwiedzić.
Był OK. Znali się z dyskoteki w centrum Krakowa, gdzie jego kumpel był DJ-em. Leszek przyjeżdżał tu na weekendy. Lubił się zabawić, przy czym nie pił za dużo i, przynajmniej tak mówił, nie zażywał narkotyków. Pewnie dlatego mu zaufała. I jeszcze dlatego, że nie przystawiał się jak inni, nie czynił dwuznacznych aluzji. Kiedy zdecydowała się wyemigrować z rodzinnego domu, jak najdalej od toksycznej matki, zaproponował, że zawiezie je do Jędrzejowa.
Ciotkę przedstawił jako dobrotliwą starszą panią, która mieszka sama, więc przyda się jej towarzystwo. Właścicielka dwupokojowego mieszkania na pierwszym piętrze zbudowanego zapewne w latach siedemdziesiątych bloku okazała się zgryźliwą i apodyktyczną jędzą, ale przynajmniej miały gdzie spać.
Matka, wychodząc z założenia, że córka jest przecież dorosła, nie szukała jej i nie miała pojęcia, gdzie przebywa jej pierworodna. Był to w miarę wygodny stan, który nie rokował jednak dobrze na przyszłość. Zwitek pieniędzy stawał się coraz chudszy, a jej cierpliwość przechodziła raz po raz ciężkie próby. Dziewczyny żyły więc z dnia na dzień, starając się niczego nie planować – w przygnębiającym zawieszeniu i bez nadziei na diametralną poprawę takiego stanu rzeczy.
A jednak zmiany przyszły. Właściwie przyjechały czarną beemą z przyciemnionymi szybami, do tego ciemną nocą. Mało więc było widać, za to słychać – owszem. Nie spały jeszcze. Siedziały przy stole i piły herbatę, prowadząc ten niby-dialog, w którym uczestniczyła właściwie tylko jedna osoba, bo Dominika prawie się nie odzywała, potwierdzając lub częściej zaprzeczając ruchem głowy i unikając dłuższych wypowiedzi. Znużenie monotonią tej niby-rozmowy spowodowało, że przysypiała, kołysząc się na krześle, za każdym razem ryzykując upadkiem.
W jednej chwili nuda umknęła przed strachem. Z podwórka doszły je głosy kilku mężczyzn. Zaskoczone nie wykonały żadnego ruchu. Patrzyły tylko na siebie pytająco, jakby oczekując, że koleżanka wyjaśni lub nawet uspokoi szybsze bicie dwóch serc. Nieoczekiwany escape room, z którego naprawdę nie było wyjścia.
– Leć po wódkę, a my tu się rozgościmy – ochrypły głos przeraził je nie na żarty.
Dominika zaczęła się trząść, więc objęła ją ciasno ramionami. Jednocześnie zastanawiała się, co robić. Tym bardziej że nieznani przybysze poczynali sobie coraz śmielej. Byli głośni, pewni siebie i chyba już podpici. Na miejsce nocnej imprezy wybrali kuchnię.
Głos Leszka uspokoił ją, ale tylko na chwilę. Wyczuła, że wizyta jest niezapowiedziana i ich przyjaciel nie jest nią zachwycony. Ton jego głosu był dość nerwowy, ale jednocześnie łagodny. Nie ulegało wątpliwości, że to tamci byli panami zaistniałej sytuacji. Nagły najazd był faktem, w czym należało upatrywać jakiejś tajemnicy, elementu łączącego Leszka z niespodziewanymi gośćmi. Wiele myśli przeszło jej wtedy przez głowę. Również i taka, dlaczego śpiąca w drugim pokoju ciotka, podkreślająca zawsze, jak bardzo castle jest jej house, nie interweniuje i udaje, że jej nie ma. Pewnie i ona martwiała pod kołdrą ze strachu i, być może słusznie, wybrała strategię zamkniętej żółwiej skorupy.
– No, wreszcie – odezwał się ten z ochrypłym głosem. – Daj szkło, nie będziemy przecież pić z gwinta. Oleczku, coś taki smutny?
Drugi, zwany Oleczkiem, mruknął coś w odpowiedzi, ale nie usłyszały dokładnie co.
Potem był odgłos trącanych o siebie kieliszków i nawoływanie, aby powtórzyć rytuał.
– Dobra, a teraz… – zaczął ten z chrypą.
– A teraz idźcie już sobie – poznała niepewny głos Leszka.
– Jak to „idźcie”? Nie po to jechaliśmy taki kawał, żeby skończyło się na jednej flaszce. Prawda, Oleczku?
Oleczek prawdopodobnie przychylił się do pomysłu kontynuacji imprezy, ale najwyraźniej nie miał pomysłu, jak powinna ona wyglądać.
– A teraz – ochrypły wrócił do rozpoczętej przed chwilą myśli – Leszek zaprezentuje nam swoje koleżanki. Nie będziemy przecież tu sami siedzieć jak chuje na weselu. Śmigaj po nie!
Leszek widocznie nie spieszył się z wykonaniem polecenia.
– No, zapierdalaj, już, już! – powtórzył Chrypa (tak chwilowo go ochrzciła). – Mam ochotę dziś na loda, byle dziewka była młoda!
Poczuła, jak strużka potu płynie jej po plecach wzdłuż kręgosłupa. Dominika siedziała nieruchomo, powtarzając coś bezgłośnie. Modlitwę?
– No ile razy trzeba ci mówić? – Chrypa zaczął się niecierpliwić. – Jesteś nam winny sto kawałków. Wiesz, ile razy mogę obie przelecieć za taki hajs? Ile chcę! – odpowiedział sam sobie. – Dawaj je, bo ci łeb odstrzelę!
– Schowaj to, idioto! – zgasił go głos należący do Oleczka. – Chcesz, żeby psiarnia przyjechała?
– Jebać psiarnię! – krzyknął Chrypa jeszcze bardziej chrypliwie, ale prawdopodobnie schował to coś, co wcześniej nieopatrznie wyciągnął. – Ale dupeńki chcemy zobaczyć! Bzyku, bzyku i spadamy, prawda, Oleczku?
Ten nie wykazał wielkiego entuzjazmu. Mimo to Leszek podszedł do drzwi i zapukał. Nie odpowiedziały, ale wzmocniły wzajemny uścisk, trwając w niewygodnych, półsiedzących pozycjach na swoich krzesłach.
Leszek powtórzył pukanie.
– Chyba ich nie ma. Pewnie gdzieś balują – poinformował kolegów, starając się, aby głos brzmiał naturalnie.
– Taa! A ja jestem Szakira! – ryknął Chrypa. – Nie pierdol, tylko dawaj je tutaj.
Usłyszały szuranie odsuwanego krzesła i zbliżający się odgłos ciężkich butów. Drzwi otworzyły się z hałasem i stanął w nich ogolony na łyso osiłek.
Teraz decydowały ułamki sekund. Leszek zdołał wyrwać mu pistolet i stojąc z bronią wycelowaną w Chrypę, osłaniał dziewczyny.
– Nie żyjesz już, kurwo! – darł się gangus. – Dojadę cię i zajebię!
DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
PO ZJEŹDZIE