Wojna Świrów - Dawid Kain, Kazimierz Kyrcz Jr. - ebook

Wojna Świrów ebook

Dawid Kain, Kazimierz Kyrcz Jr.

4,5

Opis

Dawid Kain i Kazimierz Kyrcz Jr wywołali prawdziwą wojnę – Wojnę świrów!
Co wspólnego mają ze sobą leśmianowski Dusiołek, megalomański pisarz Roger oraz dysponująca zabójczym głosem piosenkarka Mirella? Czy światem rządzi przypadek, czy raczej spisek? I kto dybie na życie najdziwniejszych mieszkańców Krakowa?

Czarny humor, barwni bohaterowie, celne opisy i pomysły rodem z kosmosu!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 157

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Innekarta_irmina

Nie oderwiesz się od lektury

Wydawnictwo Szare Dlaczemu wznawia Wojnę Świrów z 2014 roku. Utwór jest z gatunku bizarro fiction. Jest to typ literatury w której autorzy używają takich środków wyrazu jak absurd, groteska czy satyra w celu stworzenia wyłamującej się ze schematów prozy. W tym wszystkim dzieją się rzeczy nierealne, magiczne, oderwane od rzeczywistości. Z pozoru może brzmieć to bardzo delikatnie, jednak tak nie jest. W Wojnie Świrów przekraczane są granice dobrego stylu i gustu. Tutaj powiedzenie, że człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce totalnie nie działa. Kiedy zaczynasz rozumieć co autorzy mieli na myśli oni wykonują taki plot twist, że wyrywa z butów. Oczywiście w dobrym znaczeniu. W tej książce nie ma tematów tabu czy rzeczy zakazanych. W sposób bezczelny a wręcz wulgarny dostaje się wszystkim. Czy aby czytać taką książkę trzeba mieć zpaczone poczucie humoru? Hmmm, tego już musicie się przekonać sami. Jeżeli macie dystans do otaczającego was świata, nie macie przysłowiowego ki...
00

Popularność




WOJNA ŚWIRÓW
Dawid Kain
Kazimierz Kyrcz Jr
Szare Dlaczemu
WYDAWNICTWO DLACZEMU
www.dlaczemu.pl
Dyrektor wydawniczy: Jędrzej Bargłowski
Redaktor prowadzący: Ewelina Chudzicka / Monika Czarnecka
Redakcja: Adriana Łączyńska
Korekta językowa: Ania Nowicka-Bala
Łamanie i Skład: Anna Miramari Gross
Copyright © 2023 Dawid Kain
Copyright © 2023 Kazimierz Kyrcz Jr
Wszelkie prawa zastrzeżone
Warszawa 2023
Wydanie 2
ISBN: 978-83-67852-21-0
Zapraszamy księgarnie i biblioteki
do składania zamówień hurtowych z atrakcyjnymi rabatami.
Dodatkowe informacje dostępne pod adresem: [email protected]
Zmienić historię potrafią jedynie geniusze i szaleńcy.
Eugeniusz Iwanicki
Za czymże gonią ci szybkobiegacze? Czy niepodobni są do tej kobiety, co przerażona domowym pożarem wyniosła z domu pogrzebacz? Cóż więcej wynoszą oni ze wspaniałego pożaru życia?
Søren Kierkegaard, „Albo – albo”, przekład Jarosław Iwaszkiewicz
Prolog
Wyobraź sobie, że ciało staje się twoim najgorszym wrogiem, że nieustannie musisz z nim walczyć, próbując ocalić siebie. Życie staje się pasmem mniejszych bądź większych bitew, okupionych łzami, krwiakami oraz chroniczną deformacją kośćca. Bliznami na duszy, które jedynie ty dostrzegasz. I nawet jeśli odniesiesz zwycięstwo, na innych frontach nieuchronnie przegrasz, bo nie zdołasz pozbyć się etykietki odmieńca.
Nie da się ukryć, fizyczność rzadko bywała mu sprzymierzeńcem. Odczuwał to najmocniej, gdy nadciągała transformacja. Tak jak teraz.
Na początku odnosił wrażenie, jakby był dotykany przez tysiące dłoni. Pieszczących go łagodnie, gładzących samymi opuszkami palców, po czym niespodziewanie zaciskających się w pięści i miażdżących jego szkielet następującymi po sobie seriami potężnych ciosów. Później zastąpiły je igły, gorliwie nanizujące komórkę po komórce na rozżarzony do czerwoności drut.
Wił się na dywanie, korzył przed własną słabością, w obliczu zmian rozdzierających skórę, kości, ścięgna i mięśnie.
Piekący pot zalał mu oczy, usta wypełniała spieniona ślina.
Nie zdążył w porę ściągnąć z siebie koszuli, dwa symetryczne guzy wyłoniły się znad linii żeber, napierając na kraciasty materiał. Guziki odrywały się z pętelek i jeden po drugim wystrzeliły na podłogę sypialni.
Dysząc spazmatycznie, padł na kolana. Nogi miał chudsze niż jeszcze przed godziną, skojarzyły mu się z odnóżami jakiegoś rzadkiego jadowitego pajęczaka, który czeka przycupnięty w najciemniejszych zakamarkach, czając się na swoją ofiarę.
Nie był to koniec zmian. Wysokie czoło z zalążkami łysiny przeformowało się, ściągając na niego ból, jaki towarzyszyłby przeprowadzanej bez znieczulenia lobotomii. Włosy wypadały mu całymi garściami, przygotowując miejsce dla nowych i mocniejszych.
Wstrząsany drgawkami, zdołał jakimś cudem przyjąć pozycję embrionalną. Wyglądał, jakby ktoś go tutaj urodził i pozostawił na pewną śmierć. Brakowało tylko oślizgłego zwoju pępowiny, mięsnej pętli czekającej, aż zaciśnie ją sobie na wysokości nienaturalnie spłaszczonej krtani.
Nieco później sklepienie czaszki zawibrowało. Można by pomyśleć, że niezliczona ilość mikroskopijnych wiertełek próbuje przebić się z wnętrza głowy na szare światło dnia. Nowe włosy spłynęły mu wzdłuż policzków, łaskocząc zroszony kropelkami potu nos. Wydłużały się w porażającym tempie, aż sięgnęły końcówkami skurczonych, dwa razy węższych niż poprzednio ramion.
– Zasługuję na to, zasługuję… – wycharczał, nie wiedząc, czy drwi, czy raczej lituje się nad sobą samym.
1. Bolesław, Artur, Beata
– Weź ty się lecz, człowieku! Ja rozumiem – być gejem od urodzenia albo przegiąć się nagle po pięćdziesiątce. Ale ściotowieć na niby, wyłącznie dla kasy, to przesada!
Pierdolnąłbym mu za tę naprędce skleconą opinię. I za całą jego postawę w tej chwili. Za tę homoortodoksję, dzielenie wszystkich nie na złotych chłopców i parszywe łżegejostwo, za domniemaną czystość queerowej duszy i dupy, pieniądzem nieskalanej, którą chciał mi wcisnąć. Raz pod oko i drugi raz w szczenę. Albo chociaż liścia na twarz, skoro idzie jesień. To jednak mój kumpel, praktycznie od kołyski, żal byłoby jednym ciosem przekreślać taką przyjaźń.
– Nie szarp się, Adam, bo się impotencji nabawisz – odparłem więc po prostu.
– Ja się nie szarpię, to ty się szarpiesz! Do reszty ocipiałeś?! Żeby ktoś za forsę podszywał się pod jednego z nas? Co prawda cwele na dworcudają starszym panom za kieszonkowe, ale ty przecież udajesz miłość! Nie dość, że pieprzysz się z jakimiś typkami, to na dodatek ściemniasz, że ich kochasz…
Adam był jedynym z moich dawnych znajomych, który dowiedział się, co robię. Poczuł się osobiście urażony moim zachowaniem. Zwisało mi to. Żeby żyć na wyższym poziomie, trzeba czasami postawić wszystko na jedną kartę.
– Kocham, dymam, pełny serwis... A tobie co do tego?! Pewnie zazdrościsz, że mam co miesiąc nowego sponsora, a ty od wakacji jesteś sam jak fiut.
– Tu nie chodzi o mnie. Wkurza mnie, że udajesz kogoś, kim nie jesteś. Wbrew sobie, swojej naturze, tylko dla floty. Jesteś zwykłym... komercyjnym pseudohomosiem.
***
A jak! Jazda, to jazda.
Nie przepadałem nigdy za homoseksualistami, tak na marginesie, jeśli nie liczyć Adama. Jednak nastały takie czasy, że każdy gej jest okej, a dziaderski heteryk w moim typie może sobie co najwyżej pochlipać cichutko w kąciku. Gdziekolwiek się nie odwrócisz, same cioto sapiens. Co rusz wychodzi na jaw, że kumple, twoi rodzeni kumple, z którymi żeś oglądał pornole w podstawówce i wyrywał laski w liceum, także są po drugiej stronie. I bez żadnego zażenowania wyznają ci teraz: „Wiesz, Artur, bo ja jestem inny niż reszta, jestem homoseksualistą”. Też mi, kurwa, inny! Jaki inny, jak ostatnio co drugi jest nagle w mniejszości. Co z takimi jak ja, którzy mają proste potrzeby i najebane w deklu? To my jesteśmy naprawdę inni!
Dzięki temu, że mam sporą grupę mocno przegiętych kumpli, wśród nich zaś znaczny odsetek zwyroli z fetyszem pieniądza, od początku węszyłem niezły zarobek, a to całe gejostwo zapachniało mi kapustą. Tak musiały pachnieć Billowi Gatesowi komputery, jak zaczynał z Microsoftem. Wiedział, że trzeba mieć dobry pomysł, związany z nową, prężnie rozwijającą się dziedziną i – co najważniejsze – uskutecznić swój plan bez oglądania się na nic.
Jaki jest najpopularniejszy stereotyp na temat wszystkich homo? Lecą wyłącznie na seks, nie szukając stałego uczucia. Wychodząc z tych błędnych założeń, nastoletnie cwele puszczają się gdzie popadnie, zarabiając marne grosze. Ale ja wiem, jak wyssać z samotnych ciotek sowite fundusze. Jestem współczesnym Midasem, który prawie każdego napotkanego typa zmieni w górę złota. Wszystko dlatego że odkryłem Wielką Prawdę: Geje, jak my wszyscy, najbardziej pragną miłości. Seks to tylko chwilowe zastępstwo głębszych uczuć, krótka zabawa za stówę czy dwie. Ja nie zamierzam być przeciętniakiem, tanią dupodajką. Ja sprzedaję czystą miłość, bez zbędnych domieszek. A moi klienci? Potrzebują jej tak bardzo, że są gotowi dać mi wszystko, o co poproszę.
***
– Serio mnie kochasz, czy ściemę walisz? – spytał kiedyś taki jeden. Bolek się nazywał. Bolesław Namysłowski. Prawdziwy hardkorowiec, ogier jakich mało. Wtedy dopiero wkręcałem się w ten fach, byłem jeszcze zielony w tym swoim udawaniu. Wiedziałem już jednak, że mogę wyciągnąć profit, sprzedając jednocześnie seks i miłość, dwa w jednym. Oczywiście pod warunkiem, że będę wiarygodny. Starałem się więc nie tyle udawać, co naprawdę tego gościa kochać. Nie za darmochę, rzecz jasna.
– Pewnie, Boluś. Na maksa cię kocham. Ale sam wiesz, jak jest. Ujawniłem się całkiem niedawno i wciąż mam kłopoty z okazywaniem emocji. Wszystko przez mojego ojca. Oschły i okrutny frajer.Mówiłem ci już jak traktował mnie i matkę. Potrafił,widząc na billboardzie reklamę „Tajemnicy Brokeback Mountain”, krzyczeć: „Cioty do gazu!”. Nic dziwnego, że teraz tak trudno mi się otworzyć. Szczególnie że… jesteś moją pierwszą miłością.
He, he, ale mu nasłodziłem! Mistrzostwo świata i Oscar w dziedzinie aktorstwa. Tylko że wcale nie kłamałem. Choć pewnie miłość w znaczeniu, w jakim ja ją rozumiem, nie zgadza się z waszym oglądem. W każdym razie – nie miałem żadnych kłopotów z okazywaniem uczuć i bynajmniej nie on był pierwszą osobą, której je okazywałem. Przez całe liceum co dwa-trzy miesiące obracałem nową pannę. Wszystkie szczerze kochałem. To tylko kwestia pozytywnego nastawienia. Ale jak już się którąś znudziłem, albo jak nam się w łóżku nie układało, szybko znajdowałem sobie następny obiekt westchnień. Jak to mówią: carpe diem czy raczej: carpe noctem.
Pewnie zastanawiacie się, w jaki sposób mogłem opanować żywioł uczuć, nad którym większość z was nie ma najmniejszej kontroli... Banał! Jako dziecko nie kochałem nikogo. Rodziców, koleżanek, Boga... Ale pewnego dnia zdecydowałem, że pomodlę się za to, żeby udało mi się wpierdolić takiemu jednemu gostkowi z osiedla – Frankowi (dwa lata starszy i w pytę silny, więc teoretycznie nie miałem szans). Jakimś cudem modlitwa pomogła – złamałem mu nos i od tej pory to ja byłem panem na dzielni. Wtedy zacząłem szczerze kochać Boga. Kochałem Go za każdym razem, gdy spełniał moje życzenia. Kiedy ich nie spełniał, nienawidziłem z całego serca. W takich chwilach miał konkretnie przerąbane. Tak jak moja miłość nie miała granic, tak też mój gniew szybko osiągał apokaliptyczne rozmiary. Potrafiłem bluźnić we śnie i na jawie. Nieraz miewałem koszmary, że dźgam wiszącego na krzyżu Jezusa, wbijając mu dzidę pod żebra i grożąc: „Niech lepiej twój Stary zrobi, co kazałem, bo popamiętasz!”.
Z rodzicami podobnie. Dostałem od nich wymarzony rower – moje uwielbienie do nich było tak wielkie, że aż błyszczały mi gały. Nie chcieli dać na lody z bitą śmietaną – w moich myślach już mieli rozprute bebechy i pętle na szyjach, a ich truchła dyndały jak wahadła starych zegarów...
Taką technikę kontrolowanego kochania stosowałem też przy moich homoeksperymentach. Przećwiczyłem ją najpierw na Bolku. Szczerze kochałem go przez jakieś dwa miesiące. Naprawdę świetnie nam się układało. On był przy kasie – tatuś lekarz, mamusia prawniczka – więc kupował mi różne rzeczy: ubrania, zegarki, nawet komórę podarował i to drogi model.
Wyznał kiedyś:
– Artur, ja przez całe lata byłem nieszczęśliwy. Czułem się jak odmieniec, a nie miałem pojęcia, o co może chodzić. Raz nawet pociąłem się żyletką. Przyjechała karetka... straszna afera. Musiałem przez pół roku chodzić do psychologa, ale i to nie pomogło. Dopiero teraz, gdy zrozumiałem kim jestem i poznałem kogoś, dla kogo warto się rano budzić, pewniej stoję na nogach. Sam widzisz, jak często się uśmiecham. To wyłącznie dzięki tobie.
No to mi ładny monolog pierdyknął, nie ma co. Autentyczne homooratorium i gejzer miłości w jednym.
Położyłem mu dłoń na ramieniu i – patrząc centralnie w oczy – powiedziałem:
– Wiem, co czujesz, kochany. Sam byłem w tym wszystkim trochę zagubiony. Rozumiesz, dojrzewanie, hormony, a do tego jeszcze skryte interesowanie się chłopakami. Miłość wiele w moim życiu zmieniła. Jestem bardziej wyciszony. Zaakceptowałem samego siebie. Pogodziłem się z tym, kim jestem. Nie chcę niczego zmieniać.
Tak naprawdę to zawsze akceptowałem samego siebie. Akceptowałem też prawa rządzące światem. A jedno z nich głosiło: „łap okazję, oskub fagasa, bo drugi taki naiwniak może się nieprędko trafić”.
Po dwóch miesiącach wyczaiłem kolejny dziany obiekt – trzydziestoletniego maklera ze stolicy, z portfelem wypchanym jak moszna dinozaura. Wtedy powiedziałem Bolkowi, że z nami koniec, finito, trzym się stary, nie pękaj i narka.
Bolek odpowiedział, że myślał o mnie na poważnie i że nie wie, co teraz zrobi. Że chyba się zabije.
Na co ja:
– Rób co chcesz. Mnie to już gówno obchodzi.
Nie ma to jak przyjebać samą prawdę. Taka kropka nad „i”. Jak skalpelem po aorcie. Piękna rzecz. W tamtej chwili zrozumiałem, że mogę wszystko. Bo rzeczywiście mogłem. Kto kontroluje uczucia, ten kontroluje ludzi. A kto kontroluje ludzi, ten rządzi. Tyle w temacie.
***
Wyczajenie kandydata do oskubania jest dosyć proste. Najpierw ustalasz miejsce – musisz jednak pamiętać, że to środowisko ma swoje zwyczaje. Raczej nie wyrwiesz gościa na spacerze w parku ani w supermarkecie. Marne szanse, bo może się bać. Tolerancja tolerancją, ale wokół nadal mamy sporo wrogo nastawionych heteryków, więc na dziewięćdziesiąt dziewięć procent nic z tego nie wyjdzie. Poluje się w necie, a najlepiej w lokalach dla queerów. Zazwyczaj w każdym dużym mieście jest po kilka takich. Poświęć trochę czasu i odwiedź je wszystkie. Rozpoznanie terenu to podstawa. Rozpoznanie i cierpliwość. Zwracaj uwagę na wystrój, ceny drinków i na ludzi, którzy tam balują. Powinieneś bez problemów poznać, która knajpa ściąga najbardziej kasiastą klientelę. Do tej właśnie wybierz się na łowy. Ładnie się ubierz, a wcześniej wyszoruj, wypachnij, odpicuj; oni mają na tym punkcie korbę. Gość, który zupełnie nie dba o wygląd, zostanie rozpoznany jako heterycka wtyka. Masz być gejem – ciałem i duchem...
Stań przy barze. Zamów coś, cokolwiek, to nie jest takie istotne, ale im droższe, tym lepsze. I zacznij się rozglądać.
Popatrz, przy których stolikach są najdroższe drinki. Nie patrz na ich ilość, a na jakość. Może siedzi tam jakiś klient, który stawia innym. Jeżeli taki się trafi, odczekaj parę kolejek, czy dalej będzie fundował, czy zabraknie mu kasy na dalsze szaleństwa. Jeżeli stawia, są dwie możliwości: albo ma megaflotę, bo po prostu jest bogaty, albo jest średniozamożny, ale ma jakąś specjalną okazję – urodziny, imieniny, chuj wie – i dlatego zrobił się rozrzutny. Przyjrzyj się też, w co się ubrał. Popatrz jaki ma zegarek, jakie buty – to ważne. Najlepiej będzie, jak ktoś zadzwoni do niego na komórkę albo wyśle mu wiadomość. Wtedy ocenisz, czy ma jakieś gówno za kilka złotych z promocji, czy najnowszy rarytas wart parę koła. Jeśli uznasz, że klient należy do elity – możesz spróbować zagadać. Ale nie podchodź do jego stolika. Nie narzucaj się, bo możesz zrazić i gościa, i jego znajomych. Poczekaj, aż sam podejdzie do baru. Wtedy coś powiedz. Inteligentnie i seksownie. Nie pierdol o pogodzie, ani o tym, że jesteś wprawdzie homo, ale w takie przegięte rejony to trafiłeś pierwszy raz. Nikogo to nie obchodzi. Zagadaj w sposób, który umożliwi rozwinięcie rozmowy. Potem działaj intuicyjnie – powinno być z górki. Utrzymuj kontakt wzrokowy. Uśmiechaj się szerzej niż zwykle. Bądź naprawdę przekonujący. Od czasu do czasu, niby mimochodem, oblizuj wargi, niektórych to kręci. No i staraj się dotknąć klienta, jeśli tylko nadarzy się okazja. Oto pierwszy krok do prawdziwej bliskości, która będzie twoim nadrzędnym celem.
***
Jerzy mi się znudził, bo wyjebali go z roboty. Informatyk to nie to samo, co były informatyk. Powiedziałem, że podejrzewam go o niewierność i że muszę odpocząć przez jakiś czas. Oczywiście ściemniałem – Jurek nigdy nie puściłby się na boku. Ale skoro stracił źródło wysokich dochodów, moja miłość stopniała szybciej niż śnieg w lecie.
Jaka jest bajka o łodzi? Nie łódź się! Z łódzkich gejów wyrwałem wszystko, co się dało, więc przeniosłem się do Krakowa. Za parę groszy wziąłem mały pokoik w hostelu i zacząłem przygotowywać się na wieczorne łowy. Lokalizacje miałem już obczajone podczas poprzednich wizyt w tym mieście. Kasy uzbierałem tyle, że spokojnie wystarczy na co najmniej dwa-trzy miechy. Jeśliby się nie udało – co raczej nie wchodziło w grę – zawsze mogłem wrócić do Jurka i wydusić z niego trochę dodatkowej floty na następne wyprawy.
***
„Different” – moje ulubione miejsce polowań. Przyjemna atmosfera, ekskluzywne towarzycho, zastępy bogatych i łatwych do szybkiego oskubania klientów. Elgiebety orbitują spokojnie wokół baru; czują się tu pewnie, bo wydaje im się, że są wśród samych swoich.
Złudzenia.
Wyglądam na tyle ładnie, by budzić wyłącznie pozytywne reakcje. Ułożyłem włosy, spryskałem się dobrą wodą. Sączę przez słomkę long island iced tea, w pełni usatysfakcjonowany tym, jaki jestem fajny. Mam już jednego typa na celowniku – przystojniak z komórą za cztery i pół kafla. Trzeba znać sprzęt, żeby się nie pomylić. Wiadomo, szkoda czasu na byle fagasa, który ma w kieszeniach tylko drobniaki. Jak już uderzasz, to porządnie. Podobnie jest z bójkami – wolisz przepychać się z gościem, czy pierdolnąć mu tak, żeby się nie podniósł?
Czekam...
Za parę minut podejdzie i po krótkiej gadce- ‑szmatce będę go miał na własność. Przyda mi się, oj przyda. Oczami wyobraźni już widzę jego portfel, jego karty kredytowe – tę rzekę kasy, z której będę sobie czerpał tak długo, jak będę miał ochotę.
– Cześć! – mówi ktoś za moimi plecami.
Piskliwy głos. Pewnie jakaś les, albo młoda ciotka brzmiąca jak kastraci.
Odwracam się.
Jakaś dupencja. Całkiem niezła – z twarzy i figury. Króciutka mini i prześwitująca bluzeczka odsłaniająca to, co istotne… Odnoszę dziwne wrażenie, że skądś ją znam. Może w czasach licealnych była brzydkim kaczątkiem, a teraz – proszę, proszę – wyrosła na ładną i chętną suczkę, więc jeśli mam ochotę na rypanko w klasycznym stylu hetero – to droga wolna.
– Cześć – odpowiadam. – Znamy się?
– Chyba nie. Jestem tutaj pierwszy raz.
Co ona pierdoli? Chuj mnie obchodzi, że jest tu pierwszy raz. Co ona sobie wyobraża? Czyżbym nagle stał się magnesem dla biseksualnych nimfomanek?
– I jak, podoba ci się? Szukasz koleżanki? – pytam na odczepnego, ot tak, żeby nie wyjść na chama.
Uśmiecha się. Kurwa, jak się uśmiecha, to robi się jeszcze ładniejsza niż normalnie, aż mnie ciary przechodzą. Dawno tak nie miałem.
– Nie, nie. Ze mną to trochę inna bajka. Przyszłam tu, bo chciałam mieć święty spokój... Święty spokój z tymi kolesiami, którzy na każdym kroku chcą mnie łapać za tyłek. Tutaj nie ma ryzyka. A jeżeli jakaś dziewczyna będzie chciała mnie bliżej poznać, w sumie nie mam nic przeciwko. Tyle, że nie będzie mogła liczyć na wiele, bo nie gram w ich zespole. Mimo że czasem bym wolała...
– Dziwna sprawa. Niby uciekasz przed kolesiami, a sama zagadujesz do jednego z nich.
– No tak. Ale ty chyba jesteś gejem, nie?
Parskam śmiechem, by ukryć zmieszanie. Ten śmiech daje mi parę sekund na podjęcie decyzji. Dobra, co mi tam? Na jakiś czas zwinę stary biznes i otworzę nowy, w typie charytatywnym. To znaczy – biorę się za tę pizdeczkę, ale wcale nie po to, żeby z niej wydoić fundusze. Pobawię się z nią, zapomnę o tym całym gejowskim majdanie, który ciągnie się za mną od lat... Przydadzą mi się wakacje w damskim towarzystwie.
– Nie, wbiłem tu w sumie przypadkiem. Mam nadzieję, że się nie rozczarowałaś.
Robi dziwną minę. Niby zaskoczona, niby zadowolona – coś pomiędzy. Coś, czego nie jestem pewien. Wyraz jej twarzy niczego do końca nie zdradza, co jeszcze bardziej pobudza moją ciekawość.
Skąd ja ją znam?
– Rozczarowałam? Nie, nie. Myślałam, że... A nie, nie będę zawracać ci głowy.
Odwraca się i idzie w kierunku wyjścia. Co do nędzy?! Gdzie ona się wybiera?!
W tym samym momencie do baru podchodzi mój perspektywiczny przyszły kochaś z komórasiem za cztery i pół. No i jestem w rozterce, bo tu jedna okazja sama do mnie przychodzi, zaś druga znika w korytarzu, zmierzając na zewnątrz. I z jednej strony mógłbym sobie trochę podbić stan konta, popaść się na kolejnym sponsorze, ale z drugiej – już mnie to znudziło. Potrzebuję przerwy. A na tej przerwie chcę być z kobietą. Właśnie z tamtą, która w tej chwili stąd wybywa.
Zostawiam niedopite piwo i biegnę za nią.
Łapię ją zaraz za progiem.
– Co jest? Co tak nagle uciekasz?
Krzywi się, jakby miała w ustach przynajmniej połówkę cytryny.
– Och, nic. To nic takiego. Nie chciałam ci przeszkadzać. Po prostu...
– Weź nie ściemniaj.
– Co?
– Nie ściemniaj. Wiem, że coś kręcisz.
Unosi brwi, marszy czoło. Zatroskana? Ojej, czemu?
– Dobra, przejrzałeś mnie. Wcale nie myślałam, że jesteś gejem. Postanowiłam zagadać, bo wydałeś mi się interesujący. Czuję, jakbyśmy się już wcześniej gdzieś spotkali.
Kurwa, czy to się nazywa chemia, czy jebana miłość od pierwszego wejrzenia?
– Zalatuje harlequinem, ale... ja też mam takie wrażenie.
Dostrzegam błysk w jej oczach. Można go odczytać na różne sposoby. Zabujała się albo chce się ze mną trochę poszlajać po mieście, zanim przejdziemy do rzeczy... A może ten błysk oznacza: „Oho, rybka chwyciła przynętę”? Ta ostatnia możliwość kompletnie mi nie pasi, więc momentalnie wymazuję ją z pamięci.
***
– Co robisz? – Następnego dnia, na naszej pierwszej prawdziwej randce, dopytuje się Beata.
– W jakim sensie?
– No, czym się zajmujesz, z czego żyjesz.
Biorę głęboki oddech. Wcale nie tonę, bynajmniej. Rozglądam się po kawiarni, udając, że nagle niezmiernie zainteresowały mnie reprodukcje obrazówAlfonsa Muchy, bujna roślinność wyzierająca z każdegokąta, czy przytwierdzone do ścian kinkiety. Chcę tylko zyskać na czasie. Zwykła gadka, jaką mam przygotowaną na podobne okazje – że złośliwy profesor uparł się na mnie i doprowadził do tego, że na czwartym roku wyleciałem ze studiów i od tamtej pory pracuję dorywczo gdzie się da, byle nie wracać do rodzinnego zadupia gdzieś na kielecczyźnie – jakoś nie chce mi przejść przez gardło. Zbyt mocno tchnie banałem. I kredytem studenckim do spłacenia.
– Ja… – zaczynam głupio i całkiem nieprzekonująco. – Byłem konsultantem w takiej jednej firmie…
– Ale?
– Splajtowała. Póki co żyję z oszczędności. Trochę też gram na giełdzie. I…
– Jakoś wiążesz koniec z końcem?
– Można tak powiedzieć.
– Więc stać cię na mnie? – Uśmiecha się zalotnie, kładąc mi dłoń na udzie i lekko je ściskając. Jej mina sugeruje, że należymy do jakiegoś tajnego stowarzyszenia, a takie gesty są naszym znakiem rozpoznawczym.
Przyjemny prąd sunie od krzyża, po kręgosłupie, aż do ramion. Co można w tej sytuacji odpowiedzieć?
– Pewnie. Jak sama zobaczysz, stać mnie naprawdę na wiele…
Jeszcze tego samego wieczoru ma szansę się o tym przekonać.
Z jednej strony czuję się manipulowany i – co zaskakujące – nieco wykorzystywany, z drugiej jednak jest mi przyjemnie jak nigdy.