Waldenburg - Dominik Kozar - ebook + książka
NOWOŚĆ

Waldenburg ebook

Dominik Kozar

4,4

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Ziemie Odzyskane, maj 1946.

Minął rok od zakończenia wojny, jednak dla wielu ludzi koszmar dopiero się zaczął.

W jednym z miasteczek na Dolnym Śląsku dochodzi do zbrodni – ginie radziecki sierżant, a morderca zostawia zaszyfrowaną wiadomość.

Do sprawy zostaje przydzielony tajemniczy pułkownik przysłany z Lublina przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Na znalezienie sprawcy ma 72 godziny.

 

W cieniu zbrodni żyje Trudi – twarda kobieta z przeszłością. Kiedyś ofiara, dziś – opiekunka dla kobiet, które tak jak ona zostały przez historię wystawione na próbę. Próbuje ocalić to, co jeszcze można uratować.

Ale przeszłość nie daje o sobie zapomnieć…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 290

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (25 ocen)
12
11
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewkaj

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam świetny kryminał z najnowszą historią w tle--Ziemie Odzyskane 1946r.Ciekawa, nietuzinkowa ,tajemnicza postać śledczego! Czyta się jednym tchem do końca!
10
gosiasindalska

Dobrze spędzony czas

Trudne i przerażające czasy powojenne na Ziemiach Odzyskanych. Dla miłośników historii.
10
Anisa15

Nie oderwiesz się od lektury

Jak wiesz czytam dużo. Rzadko jednak w mojej literackiej przygodzie zdarza mi się książka, którą gdy zacznę czytać to wstanę od lektury dopiero jak skończę. Z tą powieścią tak było. Tak wciągnęłam się w jej fabułę, że przeczytałam ją, jak to się powszechnie mówi, jednym tchem. A wszystko zaczyna się od zbrodni. Wyjątkowo brutalnej ( szczegółów Wam oszczędzę). Potem kolejnej. Główny bohater chcąc uniknąć śmierci dostaje na jej rozwiązanie 72 godziny. Czy mu się uda? Czy zdąży? Zdradzę Wam tylko, że sprawy coraz bardziej się komplikują. Ja jakąś specjalistką od kryminałów to może nie jestem, ale ten uważam za wyśmienity. Świetnie prowadzona intryga kryminalna, pełna zagadek i niedopowiedzeń. Do tego akcja osadzona w 1946 na Ziemiach Odzyskanych. Sprawiają, że otrzymujemy pozycję idealną zarówno dla miłośników kryminałów, jak i pasjonatów powieści z tzw. "historią w tle". Na uwagę zasługuje świetna rekonstrukcja epoki, przybliżająca czytelnikowi funkcjonowanie między innymi struktur...
11
KEmiliaM

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Do­mi­nik Ko­zar Co­py­ri­ght © 2025 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Źró­dło ob­razu: Te­tiana, Ma­n888 (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Ha­lina Bo­gusz
Wy­da­nie I
Ra­dom 2025
ISBN 978-83-68261-72-1
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Moim sy­nom – Wi­tol­dowi i An­to­niemu

1

Po­czą­tek maja 1946 roku

Ka­pral Mi­kuła ode­tchnął głę­boko i ro­zej­rzał się. To, co wi­dział, być może ko­goś in­nego nie na­pa­wa­łoby opty­mi­zmem, on jed­nak uśmiech­nął się pod wą­sem, głę­biej na­su­nął ro­ga­tywkę i raź­nym kro­kiem ru­szył przed sie­bie. Kra­jo­braz, który go ota­czał, był uoso­bie­niem nę­dzy. Wpraw­dzie nie było tak źle jak w in­nych mia­stach i mia­stecz­kach, które Mi­kuła miał oka­zję wi­dzieć w trak­cie swo­jej wę­drówki szla­kiem bo­jo­wym Lu­do­wego Woj­ska Pol­skiego. W po­rów­na­niu z War­szawą, do któ­rej w stycz­niu Mi­kuła wszedł ze swoim plu­to­nem, można po­wie­dzieć, że tu­taj był raj na ziemi. Zwłasz­cza że Sta­chu był cwany i wie­dział, jak się urzą­dzić.

War­szawa stała się jedną wielką ru­iną. Sta­szek nie wie­rzył, żeby jesz­cze kie­dyś pod­nio­sła się i od­zy­skała dawny urok oraz pre­stiż. Wraz z ko­le­gami za­sta­na­wiał się, które mia­sto zo­sta­nie te­raz sto­licą. Sta­wiał na Kra­ków. Przed wojną uczono go w szkole, że Kra­ków już kie­dyś peł­nił rolę sto­licy Pol­ski, a więc zu­peł­nie na­tu­ralne wy­da­wało mu się, że pra­dawny gród może po­now­nie stać się ser­cem od­ra­dza­ją­cego się z wo­jen­nej po­żogi kraju. W War­sza­wie Sta­szek do­świad­czył głodu i zimna. Nie było gdzie się schro­nić przed mro­zem, więk­szość ka­mie­nic zo­stała znisz­czona przez hi­tle­row­ców. Mi­kuła ucie­szył się, gdy do­stali roz­kaz wy­mar­szu z tego przy­po­mi­na­ją­cego cmen­tarz mia­sta. Miał już dość ruin, zimna i głodu. Pra­gnął lep­szego ży­cia, które w końcu po tylu la­tach walki i oko­pów mu się na­le­żało.

Szczę­ście uśmiech­nęło się do ka­prala Mi­kuły, gdy z czę­ścią od­działu zo­sta­wiono go w nie­wiel­kim mia­steczku na tak zwa­nych Zie­miach Od­zy­ska­nych. Przed wojną mia­sto na­zy­wało się Wal­den­burg, co w tłu­ma­cze­niu na pol­ski ozna­czało le­śny gród, a te­raz prze­chrzczono je na Bo­ro­wieck. Wraz z kra­sno­ar­miej­cami mieli pil­no­wać po­rządku i dbać o bez­pie­czeń­stwo pol­skiej lud­no­ści przy­by­wa­ją­cej na te zie­mie, by roz­po­cząć nowe ży­cie. Ka­pral Mi­kuła czuł, że los mu sprzyja. Tym bar­dziej że już na po­czątku po­bytu od­de­le­go­wano go do służby w Mi­li­cji Oby­wa­tel­skiej. Prze­stał być żoł­nie­rzem, a stał się mi­li­cjan­tem ma­ją­cym dbać o po­rzą­dek i bez­pie­czeń­stwo. Udało mu się rów­nież za­przy­jaź­nić z so­wiec­kim sier­żan­tem Da­ni­łem Alk­san­dro­wi­czem Gaw­ri­ło­wem. Po­łą­czyło ich za­mi­ło­wa­nie do al­ko­holu i do ko­biet. A nie było lep­szego miej­sca, w któ­rym mo­gli da­wać upust swoim pa­sjom, niż Zie­mie Od­zy­skane. Tu­taj w prze­ci­wień­stwie do War­szawy więk­szość do­mów po­zo­stała nie­znisz­czona, wła­ści­ciele mu­sieli je opu­ścić i mieli nie­wiele czasu na za­bra­nie do­bytku. Po­rzu­cili dużo war­to­ścio­wych przed­mio­tów, które można było sprze­dać lub wy­mie­nić na sza­ber­placu. Mi­kuła nie uzna­wał in­nej wa­luty niż al­ko­hol, pa­pie­rosy i ze­garki, za które mógł u kra­sno­ar­miej­ców do­stać pra­wie wszystko. Od­kąd za­przy­jaź­nił się z Da­ni­łem, do­stęp do al­ko­holu prze­stał być dla niego pro­ble­mem, po­nie­waż so­wiecki sier­żant miał całe mo­rze moc­nego trunku pę­dzo­nego w go­rzelni kon­tro­lo­wa­nej przez ma­jora Kli­mowa.

Mi­kuła nie po­tra­fił zro­zu­mieć nie­któ­rych swo­ich ro­da­ków, któ­rzy trak­to­wali Ro­sjan jak wro­gów, na­zy­wa­jąc ich no­wymi oku­pan­tami Pol­ski. Ta­kie kłam­stwa nie mie­ściły się w świa­to­po­glą­dzie Staszka, który braci Ro­sjan uzna­wał za wy­zwo­li­cieli ziem pol­skich, a nie za oku­pan­tów, jak zwy­kła na­zy­wać ich re­ak­cyjna pro­pa­ganda spod znaku An­dersa i sa­na­cji, przez którą Pol­ska zo­stała po­ko­nana we wrze­śniu 1939 roku, a póź­niej na dłu­gie lata była pod nie­miecką oku­pa­cją. Dziś na szczę­ście uko­chana oj­czy­zna jest wolna, za­wdzię­czała to lu­dziom ta­kim jak ka­pral Mi­kuła, który nie ża­ło­wał trudu i cier­pie­nia, by ma­sze­ro­wać aż spod Le­nino i wal­czyć prze­ciwko hi­tle­row­com ra­mię w ra­mię z ra­dziec­kimi braćmi. Więc te­raz, kiedy wojna się skoń­czyła, chyba coś im się za ten cały cho­lerny trud na­leży. Nikt im prze­cież nie bę­dzie miał za złe, jak sko­rzy­stają tro­chę z ży­cia.

Mi­kuła wy­jął z kie­szeni woj­sko­wej kurtki paczkę pa­pie­ro­sów juno i za­pa­lił. Przez chwilę przy­glą­dał się ele­ganc­kiej ben­zy­no­wej za­pal­niczce z wy­gra­we­ro­wa­nymi ini­cja­łami, które by­naj­mniej nie były jego, po czym scho­wał ją do kie­szeni. W końcu ży­jemy w cza­sach, gdy bez mała wszystko jest zdo­byczne – po­my­ślał. Na­wet ko­biety. To ostat­nie sko­ja­rze­nie wy­wo­łało błogi uśmiech na jego twa­rzy. Za­cią­gnął się głę­boko i wol­nym kro­kiem ru­szył w stronę po­ste­runku mi­li­cji od­le­głego o nie­cały ki­lo­metr. Nie zdą­żył przejść na­wet stu me­trów, gdy za­uwa­żył ja­dący z dużą pręd­ko­ścią woj­skowy ga­zik. Sa­mo­chód za­trzy­mał się gwał­tow­nie przy chod­niku. Za kie­row­nicą sie­dział star­szy sze­re­gowy Aleksy Mi­chaj­ło­wicz Że­nin, je­den z lu­dzi sier­żanta Gaw­ri­łowa.

– Wsia­daj­cie, ka­pralu! – wy­krzyk­nął Ro­sja­nin.

Mi­kuła ucie­szył się, że Da­nił wy­słał po niego sa­mo­chód. Po­my­ślał, że sier­żant po­pił wczo­raj moc­niej niż zwy­kle i chce te­raz w jego to­wa­rzy­stwie za­le­czyć kaca. Nie miał nic prze­ciwko. W su­mie na po­ste­ru­nek mi­li­cji może się wy­brać póź­niej. Albo ju­tro. Świat się nie za­wali. Zwłasz­cza że udało mu się prze­trwać wojnę.

Wsko­czył na przedni fo­tel.

– Da­nił u sie­bie?

Kie­rowca po­ki­wał głową i spraw­nie za­wró­cił na wą­skiej ulicy.

Czemu się tak spie­szy – za­sta­na­wiał się Mi­kuła, któ­remu pęd po­wie­trza omalże nie ze­rwał czapki. O pa­le­niu nie było mowy, więc wy­rzu­cił nie­do­pa­lo­nego pa­pie­rosa. W bocz­nym lu­sterku za­uwa­żył, jak po le­żący na ulicy nie­do­pa­łek schyla się męż­czy­zna w ciem­nym płasz­czu z na­ma­lo­waną na ple­cach swa­styką. Rasa pa­nów – po­my­ślał z prze­ką­sem i uśmiech­nął się do sie­bie.

Pięć mi­nut póź­niej sa­mo­chód za­trzy­mał się przed do­mem za­ję­tym na po­trzeby sier­żanta Gaw­ri­łowa. Kie­rowca i jego pa­sa­żer wy­sie­dli z ga­zika i ru­szyli ku drzwiom. Tuż przed nimi Ro­sja­nin od­wró­cił się w stronę Mi­kuły.

– Ostrze­gam, wi­dok nie jest zbyt przy­jemny.

Ka­pral nic nie ro­zu­miał. Za­uwa­żył, że Że­nin za­cho­wuje się ina­czej niż zwy­kle. Coś było nie tak. Nie zdą­żył jed­nak za­py­tać, bo we­szli do środka.

Mi­kuła po­czuł za­pach ma­chorki i nie­prze­tra­wio­nego al­ko­holu. A więc miał ra­cję, Da­nił mu­siał wczo­raj ostro po­pić. Czemu jed­nak ten cho­lerny Że­nin za­cho­wuje się tak dziw­nie?

Chwilę póź­niej ka­pral uzy­skał od­po­wiedź na drę­czące go py­ta­nie. Wi­dok, jaki uka­zał się jego oczom, był na­prawdę nie­przy­jemny. Mi­kuła w ułamku se­kundy zro­zu­miał, że nie zo­stał tu przy­wie­ziony, żeby na­pić się z Da­ni­łem Alek­san­dro­wi­czem Gaw­ri­ło­wem. Po­jął zresztą, że już ni­gdy nie na­pije się z ra­dziec­kim dru­hem. Chyba że w za­świa­tach, je­żeli ist­nieje ja­kieś ży­cie po śmierci, a w to Mi­kuła nie wie­rzył.

– O kurwa! Kto mu to zro­bił?!

Że­nin po­kręcł głową.

– To samo po­my­śla­łem, to­wa­rzy­szu. Ja­kim trzeba być by­dla­kiem, żeby tak po­trak­to­wać czło­wieka. Dużo wi­dzia­łem, ale cze­goś ta­kiego to jesz­cze ni­gdy.

Ka­pral Mi­kuła raz jesz­cze zmu­sił się, by spoj­rzeć w głąb po­koju, w któ­rym znaj­do­wał się jego kom­pan. Da­nił sie­dział na krze­śle przy stole. Wszę­dzie wo­kół było mnó­stwo krwi. Nie­gdyś ja­sna ko­szula Gaw­ri­łowa była te­raz pur­pu­rowa.

– Ktoś po­de­rżnął mu gar­dło – wy­szep­tał ka­pral.

– To nie wszystko. Po­dejdź­cie bli­żej.

Mi­kuła prze­ła­mał wstręt i zbli­żył się do ciała.

– Job twoju mać! – wy­krzyk­nął od­ru­chowo.

De­nat sie­dział na krze­śle za­lany krwią. Ręce trzy­mał wy­cią­gnięte na stole. Ka­pral do­piero te­raz za­uwa­żył, że dło­nie męż­czy­zny zo­stały przy­bite gwoź­dziami do blatu.

– Matko Prze­naj­święt­sza! – wy­rwało się ka­pra­lowi, który de­kla­ro­wał się jako osoba nie­wie­rząca.

Że­nin też się od­ru­chowo prze­że­gnał.

– Spójrz­cie pod stół.

Mi­kuła wy­ko­nał po­le­ce­nie.

– Ja pier­dolę!

Da­nił Al­san­dro­wicz Gaw­ri­łow sie­dział boso. Jego stopy były przy­bite do pod­łogi gru­bymi gwoź­dziami.

– O co w tym wszyst­kim cho­dzi? – spy­tał Mi­kuła. Jego wzrok za­trzy­mał się na sto­ją­cej na stole bu­telce. Zdzi­wił się, ale w tej chwili ostat­nią rze­czą, o ja­kiej ma­rzył, była wódka. Zu­peł­nie stra­cił na nią ochotę. Za­świ­tała mu w gło­wie straszna myśl, że być może zo­sta­nie mu tak do końca ży­cia. Czym prę­dzej od­rzu­cił ją. Od­wró­cił się w stronę sto­ją­cego w progu Że­nina.

– Po­in­for­mo­wa­łeś już o tym ko­goś?

– Nie zdą­ży­łem. Wy by­li­ście pierw­szą osobą, która przy­szła mi do głowy.

Mi­kuła po­ki­wał głową.

– Ni­czego nie wolno tu ru­szać. Mu­simy jak naj­prę­dzej po­wia­do­mić ma­jora Kli­mowa. Masz klucz do drzwi?

Że­nin po­krę­cił głową.

– Były otwarte, gdy przy­je­cha­łem. Zdzi­wi­łem się, bo Gaw­ri­łow zwykł za­my­kać się na noc.

Mi­kuła przez chwilę się za­sta­na­wiał. Był star­szy stop­niem. Mu­siał pod­jąć ja­kąś de­cy­zję. Po­woli do niego do­cie­rało, że wła­śnie roz­po­częło się jego pierw­sze śledz­two w spra­wie mor­der­stwa. Był w końcu funk­cjo­na­riu­szem MO. Wy­pro­sto­wał się, by do­dać so­bie po­wagi, od­chrząk­nął i z pew­no­ścią sie­bie, na jaką było go w tej chwili stać, zde­cy­do­wał:

– W po­rządku. Ja tu zo­stanę i po­pil­nuję, żeby nikt nie wszedł, a wy po­jedź­cie po ma­jora.

– Tak jest! – krzyk­nął Że­nin i z ulgą opu­ścił dom, który był świad­kiem tej ma­ka­brycz­nej zbrodni.

2

– Ćsii... – Maks za­trzy­mał się gwał­tow­nie.

Idący za nim ol­brzym uczy­nił to samo.

Przez chwilę obaj na­słu­chi­wali, sta­ra­jąc się wy­ło­wić z ota­cza­ją­cej ich ciem­no­ści nie­po­ko­jące dźwięki. Pa­nu­jący wo­kół mrok wy­da­wał się nie­prze­nik­niony. Na ulicy nie świe­ciła ani jedna la­tar­nia. Tak było od mo­mentu wkro­cze­nia do mia­sta Ar­mii Czer­wo­nej i nie­licz­nych od­dzia­łów Lu­do­wego Woj­ska Pol­skiego. Maks po­my­ślał, że tak wła­śnie mu­siały wy­glą­dać egip­skie ciem­no­ści, o któ­rych w sie­ro­cińcu opo­wia­dała mu jedna z sióstr za­kon­nych. Miał przy so­bie la­tarkę, ale nie chciał jej uży­wać, żeby świa­tło nie zdra­dziło ich obec­no­ści. Póź­niej, jak już upewni się, że z ze­wnątrz nikt nie do­strzeże wą­tłego pro­mie­nia, po­zwoli so­bie na jej włą­cze­nie. Ale jesz­cze nie te­raz. Naj­pierw trzeba spraw­dzić, czy w po­bliżu nie ma ni­kogo, kto mógłby za­alar­mo­wać o ich obec­no­ści. Naj­mniej bał się mi­li­cji i woj­ska. Dużo bar­dziej oba­wiał się po­dob­nych do niego sza­brow­ni­ków, któ­rzy bez ostrze­że­nia mo­gli za­cząć strze­lać, je­żeli tylko wy­czu­liby obec­ność kon­ku­ren­cji. Dla­tego za­ję­cie, któ­rym pa­rał się Maks, było dla lu­dzi o praw­dzi­wie moc­nych ner­wach. W jedną noc można było się ba­jecz­nie wzbo­ga­cić albo przy­pła­cić ży­ciem wy­prawę po łup o bar­dzo ni­skiej war­to­ści. Dużo za­le­żało od szczę­ścia. Maks jed­nak już dawno prze­stał wie­rzyć w szczę­ście i miej­sce sza­bru wy­bie­rał bar­dzo skru­pu­lat­nie. Za­nim się wła­mał, prze­pro­wa­dzał do­kładne ob­ser­wa­cje i do­piero gdy miał pew­ność, że w bu­dynku znaj­duje się coś na­prawdę war­to­ścio­wego, prze­cho­dził do dzia­ła­nia. W prze­ci­wień­stwie do więk­szo­ści gra­su­ją­cych wo­kół band sza­brow­ni­ków nie ku­po­wał przy­sło­wio­wego kota w worku. Do­brze wie­dział, co w worku się znaj­duje. Dziś miał szansę na­prawdę do­brze się ob­ło­wić. Je­żeli tylko prawdą okaże się to, o czym za­pew­niał go stary Nie­miec, któ­remu Maks obie­cał po bar­dzo za­ni­żo­nych kosz­tach ro­wer, to jesz­cze parę ty­go­dni w tym za­chod­nim el­do­rado i bę­dzie można po­my­śleć o prze­pro­wadzce w dużo bez­piecz­niej­sze miej­sce. O ile wcze­śniej nie trafi mnie ja­kaś za­błą­kana kula wy­strze­lona przez go­to­wego na wszystko sza­brow­nika – po­my­ślał.

Stali w bez­ru­chu co naj­mniej dwie mi­nuty. Nie usły­szeli nic, co mo­głoby wska­zy­wać, że oprócz nich ktoś jesz­cze znaj­duje się w po­bliżu. Maks ści­skał w dłoni od­bez­pie­czoną pa­ra­belkę. Idący za nim ol­brzym uzbro­jony był w grubą nogę od stołu. Gdyby ktoś zdo­łał go w tej ciem­no­ści zo­ba­czyć, mógłby po­my­śleć, że ma do czy­nie­nia z ja­kimś pry­mi­tyw­nym osob­ni­kiem wy­po­sa­żo­nym w ma­czugę. I w su­mie wiele by się nie po­my­lił. Teo­dor bo­wiem znacz­nie róż­nił się od więk­szo­ści lu­dzi. Cho­dziło nie tylko o jego wy­gląd ol­brzyma, ale przede wszyst­kim o psy­chikę. W tym wa­żą­cym sto dwa­dzie­ścia ki­lo­gra­mów dwu­me­tro­wym męż­czyź­nie miesz­kało małe dziecko, które wo­bec ota­cza­ją­cego świata czę­sto czuło się bez­bronne. Na szczę­ście Teo­dor za­wsze mógł li­czyć na Maksa. Ol­brzym ob­da­rzał go za to bez­gra­nicz­nym za­ufa­niem po­łą­czo­nym ze swego ro­dzaju sy­now­ską mi­ło­ścią i od­da­niem. Maks ni­gdy by tego nie przy­znał, ale więź, jaka wy­two­rzyła się po­mię­dzy nim a Teo­do­rem, była bar­dzo silna.

– W po­rządku – wy­szep­tał Maks. – Idziemy da­lej.

Ostroż­nie prze­szli na tyły bu­dynku, gdzie we­dług za­pew­nień sta­rego Niemca miało być wej­ście do piw­nicy. Sta­lowe drzwi były za­mknięte, ale Maks miał klucz. Miał na­dzieję, że szkop go nie oszu­kał. Wło­żył klucz. Pa­so­wał. Wolno prze­krę­cił i usły­szał szczęk­nię­cie zamka. Ode­tchnął z ulgą. Chwilę póź­niej byli już w pach­ną­cej wil­go­cią piw­nicy. Maks prze­pu­ścił to­wa­rzy­sza i dla pew­no­ści za­mknął za sobą drzwi. Te­raz mógł włą­czyć la­tarkę. Nie chciał zbyt długo uży­wać świa­tła, dla­tego oświe­tlił pod­łogę, żeby upew­nić się, że nic im nie za­graża, po czym ru­szył w stronę drzwi pro­wa­dzą­cych w głąb piw­nicy. Na pię­tro domu nie za­mie­rzał za­glą­dać. Wie­dział, że góra zo­stała już kilka razy splą­dro­wana przez inne grupy. Po tych wi­zy­tach z pew­no­ścią nie zna­la­złby tam nic war­to­ścio­wego. To, po co tu przy­szedł, było do­brze ukryte. A on wie­dział, gdzie szu­kać.

W dru­gim po­miesz­cze­niu na pod­ło­dze wa­lały się po­tłu­czone bu­telki i sło­iki po we­kach. Maks ostroż­nie pod­szedł w róg piw­nicy. Po­świe­cił na ogo­ło­cony z ja­kich­kol­wiek na­rzę­dzi fal­ba­nek[1].

– Od­suń go.

Teo­dor prze­su­nął na bok ma­sywny stół.

Maks po­świe­cił na drew­nianą pod­łogę. Ukuc­nął i po­stu­kał kolbą pa­ra­belki w de­ski. Chwilę póź­niej scho­wał pi­sto­let, a za­miast niego wy­jął z kie­szeni ba­gnet. Wciąż przy­świe­ca­jąc so­bie la­tarką, wci­snął ostrze po­mię­dzy de­ski, żeby je pod­wa­żyć. Gdy mu się to udało, wy­jął dwie z nich. Słaby stru­mień świa­tła skie­ro­wał w dół. Od­wró­cił się do Teo­dora.

– Stary Jo­hann nas nie okła­mał – stwier­dził, po czym się­gnął w dół.

Upły­nęło kilka se­kund, za­nim udało mu się wy­do­być dość po­kaź­nych roz­mia­rów skrzy­nię. Przy uży­ciu ba­gnetu pod­wa­żył wieko i po­świe­cił la­tarką. Sto­jący za nim ol­brzym na­chy­lił się z za­cie­ka­wie­niem.

– Ae fu­dofne – wy­se­ple­nił.

– Tak, Teo. Są cu­downe i co naj­waż­niej­sze, wy­glą­dają na nie­usz­ko­dzone.

Maks z tru­dem ode­rwał wzrok od trzech pra­wie no­wych te­le­fun­ke­nów, któ­rych war­tość na czar­nym rynku była nie do osza­co­wa­nia. Zwłasz­cza gdyby udało im się je prze­wieźć do cen­trum kraju i tam sprze­dać. A taki wła­śnie mieli plan.

– Scho­waj tę ma­czugę i bierz skrzynkę.

Teo bez szem­ra­nia wy­ko­nał po­le­ce­nie.

Maks po­now­nie wy­do­był z kie­szeni pi­sto­let. Cze­kała ich jesz­cze długa i nie­bez­pieczna droga po­wrotna.

Na ulicy mu­sieli za­cho­wać czuj­ność. Ciem­no­ści wo­kół pełne były go­to­wych na wszystko osob­ni­ków. Żeby po zmroku prze­trwać na ulicy, na­le­żało być bar­dziej bez­względ­nym niż inni. Maks wie­dział, że noc nie na­le­żała do lu­dzi. Zwy­kli oby­wa­tele spali czuj­nie w za­mknię­tych na cztery spu­sty do­mach. Noc na­le­żała do dra­pież­ni­ków i to bar­dzo nie­bez­piecz­nych dra­pież­ni­ków. Dla­tego gdy usły­szał zbli­ża­jące się kroki, za­trzy­mał się i dał Teo­do­rowi znak, żeby odło­żył skrzy­nię z ra­dio­od­bior­ni­kami. Ol­brzym nie pierw­szy raz był z Mak­sem na sza­brze. Wie­dział, co ma ro­bić. Gdy tylko skrzy­nia zo­stała po­ło­żona w bez­piecz­nym miej­scu, wy­jął zza pa­ska dę­bową nogę od stołu.

Głos, który wy­do­był się z ciem­no­ści, miał mało przy­jemną pi­skliwą barwę cha­rak­te­ry­styczną dla czło­wieka bez­względ­nego i prze­bie­głego.

– Co tam cho­wa­cie?

Maks mil­czał. Sta­rał się zo­rien­to­wać, ilu lu­dzi może to­wa­rzy­szyć rze­zi­miesz­kowi, który ich za­cze­pił. Zda­wał so­bie sprawę, że więk­szość z nich albo na­wet wszy­scy są uzbro­jeni, bo do­stęp do broni nie był żad­nym pro­ble­mem. Wszę­dzie wo­kół można było zna­leźć ka­ra­biny i pi­sto­lety ukryte przez wy­co­fu­jące się nie­miec­kie od­działy. Żoł­nie­rze We­rmachtu zrzu­cali mun­dury, po­zby­wali się broni i za wszelką cenę pró­bo­wali uda­wać cy­wi­lów, któ­rzy z wojną nie mieli nic wspól­nego. Maks wie­dział też, że nie­wielu z tych uzbro­jo­nych po zęby sza­brow­ni­ków po­trafi zro­bić z niej uży­tek. Zwłasz­cza nocą. Zwy­kle strze­lali po omacku, na chy­bił tra­fił, nie wy­rzą­dza­jąc prze­ciw­ni­kowi więk­szej szkody. Dużo lep­szy uży­tek ze swo­jej dę­bo­wej ma­czugi ro­bił Teo­dor. Gdy po pierw­szych wy­strza­łach udało mu się zlo­ka­li­zo­wać prze­ciw­ni­ków, do­pa­dał do nich i sil­nymi ude­rze­niami siał spu­sto­sze­nie. Atu­tem jego broni było to, że nie zdra­dzał jej ani ha­łas, ani błysk wy­strzału.

Gdy do­cho­dziło do ta­kich spo­tkań, Maks wy­po­wia­dał tylko jedno zda­nie. Nic wię­cej. Je­żeli po dru­giej stro­nie znaj­do­wali się roz­sądni lu­dzie, po­winno wy­star­czyć.

Ni­gdy jed­nak pod­czas noc­nych eska­pad nie spo­tkał lu­dzi roz­sąd­nych. Dla­tego nie łu­dził się, że tym ra­zem bę­dzie ina­czej.

– Prze­pu­ście nas, a ni­komu nic się nie sta­nie.

Z ciem­no­ści do­biegł go chro­pawy śmiech, po czym ode­zwał się wła­ści­ciel pi­skli­wego głosu:

– Sły­sze­li­ście chło­paki, mamy ich prze­pu­ścić. A co je­żeli tego nie zro­bimy?

Maks ukuc­nął. Strzały, które za chwilę padną w jego stronę, chy­bią celu. Wy­mie­rzył w stronę, skąd do­bie­gał głos i na­ci­snął spust. Zdą­żył jesz­cze usły­szeć jęk i ude­rze­nie pa­da­ją­cego ciała. A po­tem roz­po­częła się bez­ładna ka­no­nada.

Teo­dor prze­mknął bo­kiem w stronę na­past­ni­ków i za­szedł ich z flanki. Nie spo­dzie­wali się. W ciem­no­ści był nie­wi­doczny. Nie zdra­dzał go ani huk, ani błysk wy­strza­łów. Jego broń była ci­cha, a ude­rze­nia szyb­kie i celne. Wy­strzały stały się co­raz rzad­sze. Aż w końcu ciem­ność prze­szy­wały je­dy­nie su­che trza­ski cza­szek pę­ka­ją­cych pod ude­rze­niami dę­bo­wej ma­czugi oraz bła­ga­nia o li­tość prze­ra­żo­nych sza­brow­ni­ków. Po kil­ku­dzie­się­ciu se­kun­dach było po wszyst­kim.

Maks pod­niósł się z ziemi.

– Idziemy, za­nim po­ja­wią się inni.

Teo­dor jesz­cze przez ja­kiś czas sa­pał gło­śno. Na ra­mie­niu niósł skrzy­nię z trzema ra­dio­od­bior­ni­kami marki Te­le­fun­ken. Być może ktoś już nie­ba­wem na­stawi je na czę­sto­tli­wość ja­kieś sta­cji na­da­ją­cej miłą dla ucha mu­zykę – po­my­ślał Maks. Tu­taj póki co jest zu­peł­nie inny świat. Dziki i nie­bez­pieczny.

Wojna się skoń­czyła, a za­częło coś dużo strasz­niej­szego.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Stół warsz­ta­towy.