Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
246 osób interesuje się tą książką
PORYWAJĄCY ROMANS MAFIJNY!
Alessandro Caruso, członek rodziny mafijnej, spędza krótki urlop w San Matteo, przygotowując się do przejęcia władzy po ojcu, którego dni są policzone.
Gdy Laura, polska nauczycielka muzyki, mieszkająca od roku we Włoszech, przyjeżdża do malowniczego miasteczka, by spędzić wolny dzień w domu cioci, nie ma pojęcia, że jej życie odmieni się bezpowrotnie. Wpadając bowiem na tajemniczego biegacza, nieświadomie wplątuje się w mafijne intrygi.
Onieśmielona Włochem, mimo początkowej niechęci, zgadza się na niezobowiązujące spotkanie. Ich idylliczne chwile zostają przerwane przez brutalny atak, po którym Alessandro zabiera Laurę do swojej posiadłości, chcąc zapewnić jej ochronę. W wyniku przeżytego szoku dziewczyna nie pamięta ataku ani podróży do rezydencji Carusów.
Teraz, otoczona obcymi członkami rodziny bossa mafii, czuje się jak w filmie grozy. Zagubiona, przerażona i daleka od poczucia bezpieczeństwa.
Tymczasem Alessandro stara się odkryć, kto wydał na niego wyrok śmierci.
Kasia w swojej nowej książce pokazuje zupełnie inne oblicze. Po tym, jak zadebiutowała powieścią obyczajową, serwuje nam romans z prawdziwego zdarzenia w połączeniu z wątkiem mafijnym. Polecam serdecznie wszystkim fanom tych odmian gatunkowych i gwarantuję, że emocji tu nie zabraknie.
Justyna Chojnowska, @mloda_mama_czyta
Jeszcze nigdy nie zarwałam nocy, żeby czytać. Ta książka to zmieniła. Historia skromnej i spokojnej Polki oraz temperamentnego i przystojnego Włocha pochłonęła mnie bez reszty. Polecam!
Agata Misiowska-Zuwała, @gabinet_literacki
Od samego początku zostałam wciągnięta w świat mafii i nie mogłam się uwolnić, a zakończenie spowodowało u mnie załamanie nerwowe. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli długo czekać na drugi tom. Jeżeli lubicie gangsterskie klimaty, to koniecznie sięgnijcie po W sercu porachunków.
Daria Bykowska, @noswksiazce
W sercu porachunków to romans mafijny, który zapewnia czytelnikowi mnóstwo emocji, rozlewu krwi i pikantnych scen. Trzyma w napięciu aż do ostatniej strony. Przekonaj się sam, co wyniknie z przypadkowego spotkania przystojnego bossa mafii i nieśmiałej Polki.
Magdalena Jurek, @dabrowskaczyta
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 430
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Katarzyna Lewandowicz, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Magdalena Czmochowska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcia na okładce: Adobe Firefly
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-739-1
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Epilog
Podziękowania
Dla tych, którzy czują, że nie są jeszcze tam, gdzie powinni byćDla tych, którzy codziennie szukają swojego miejsca, zastanawiając się, co im umyka i co jeszcze musi się wydarzyć, żeby mogli poczuć się w pełni sobą
Mam nadzieję, że tak jak Laura odnajdziecie brakujący element.
Ona miała być tylko przygodą, o której zamierzałem szybko zapomnieć.Przy nim czułam się kompletna jak jeszcze nigdy.
Wzrok miałem utkwiony w trzech typach na tarasie, którzy właśnie kończyli palić kolejnego szluga. Wcześniej ściągnęli kominiarki, a to był zły znak. Przyszli tutaj w jednym celu – żeby mnie zabić. Zastanawiałem się, kto był na tyle głupi, by wydać wyrok śmierci na następcę szefa całej Apulii. Miałem sporo wrogów, mimo to każdy członek szanującej się i cenionej rodziny we Włoszech wiedział, że jestem nie do ruszenia. Kto miał czelność zabawić się w Boga i zadzierać z najpotężniejszą rodziną południowych Włoch? Kto?! Komu życie było niemiłe?
I jak mnie, kurwa, znaleźli? O tym miejscu nikt przecież nie wiedział! Nikt! Zadbałem o to, żeby nie zostawić po sobie żadnych śladów. Ktoś zatem od dłuższego czasu miał mnie na celowniku.
Do środka wszedł łysol, a tuż za nim drugi typek z paskudnym tribalem na szyi, zachodzącym na lewy policzek. Jak można było się tak oszpecić?
Facet stanął po naszej prawej stronie i cały czas łypał na kobietę, która drżała tuż za mną. Trzeci koleś stał przy wejściu na taras. Czy to tędy weszli do środka? Zapewne. Drzwi wejściowe oraz te od garażu były zamknięte na cztery spusty, a poza tym miały założony alarm.
– Jak tam, gołąbeczki? – zapytał łysol. – Nie spodziewaliśmy się bonusu w postaci dziewczyny. – Zarechotał obleśnie.
Cały czas walczyłem z liną, choć po powrocie napastników musiałem być ostrożny, więc nieco zwolniłem.
– Oj, Alessandro, przyszedł czas na ciebie – zakomunikował typek przede mną i wyciągnął glocka zza pleców. Przyglądał mu się chwilę z cynicznym uśmieszkiem.
– Kto was przysłał?
Zacząłem grać na czas. Ten niestety uciekał niemiłosiernie. Nie bałem się, ale ręce i tak zaczęły mi się pocić.
– To jest teraz już mało ważne, choć żałuję, że mój szef nie może zobaczyć, jak żałośnie wyglądasz.
– Też tego żałuję. Wolałbym, żeby pofatygował się tutaj osobiście. Najwidoczniej jest tchórzem, nie ma jaj, skoro posyła swoich sługusów.
Nie znałem tych mięśniaków. Byłem pewny, że pierwszy raz widzę ich na oczy. Nie wiedziałem, dla kogo pracują, ale nie ulegało wątpliwości, że zostali wynajęci. Zdradził ich północny akcent.
Sytuacja, w której się właśnie znalazłem, mogła sprawić, że umowa między dwoma włoskimi rodzinami nie dojdzie do skutku. Na czyje zlecenie miałem zginąć? Kto mógł mieć z tego korzyści? Czy chodziło o umowę z Ferettim? Czy o coś zupełnie innego?
Mogłem się tylko domyślać. I domyślałem się. Wyłącznie jedna osoba pragnęła zemsty. I tylko ona mogła posunąć się aż tak daleko.
Jeżeli wyjdę z tego cało, nie spocznę, póki nie poznam prawdy, a wtedy zemsta będzie słodka.
– Wszystko mu przekażę, a tymczasem…
Typ wycelował centralnie w moje czoło. Patrzyłem w wylot lufy, a tym samym śmierci w oczy tylko dlatego, że dałem się rozproszyć.
Ja się, do kurwy nędzy, nigdy nie rozpraszałem. Nigdy!
Więc dlaczego siedziałem teraz związany na krześle razem z dziewczyną o kasztanowych włosach, która zaczynała zmieniać moje zdanie na temat kobiet?
Dlaczego, do jasnej cholery!?
Jeszcze się do tego nie przyznawałem, ale podejrzewałem, że ta drobna dziewczyna o twarzy anioła mogłaby wniknąć w głąb mojej duszy bardziej, niż sam potrafiłem. Spędziłem z nią wyjątkowy dzień, którego nigdy nie zapomnę, choć bardzo bym tego chciał. Pragnąłem wymazać ten dzień z pamięci, bo będzie przypominać mi o porażce.
Dałem się podejść jak bezmyślny dzieciak.
To zresztą nie miało teraz najmniejszego znaczenia. Liczyło się tylko to, że jeden z trzech osiłków właśnie mierzył swoim gnatem w miejsce między moimi oczami. Malutki punkcik na skórze palił, jakby ktoś przyłożył tam rozpalony pogrzebacz. Byłem o krok od szybkiej bezbolesnej śmierci, a jedyne, o czym mogłem myśleć, to dziewczyna za mną.
Drugi parszywy osobnik pożerał wzrokiem to, co miało być moje. Tylko moje. Kobietę, która miała leżeć pode mną – i nie tylko tam – i wydobywać z siebie dźwięki, o których do tej pory nie miała najmniejszego pojęcia. Sądząc po tym, czym się zajmowała, znała ich wiele, ale jęki, kwilenie czy wrzaski z pewnością do nich nie należały.
Facet mielił przy tym obleśnie jęzorem. Czułem, że zaraz wybuchnę. Tylko nie byłem pewny, czy z powodu mierzącego we mnie łysola, czy z powodu tego oblecha, który ostrzył sobie pazurki na biedną wystraszoną dziewczynę. Nasze ręce się stykały, więc czułem, jak przez cały czas drżała na całym ciele. Kląłem pod nosem, bo nie mogłem za wiele zrobić. Miałem tylko jedną szansę, która nie gwarantowała powodzenia.
Gdybym był tutaj sam, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Nie musiałbym się martwić o niczyje życie, poza swoim. Nie raz, nie dwa wychodziłem cało z gorszych opresji. Teraz jednak nie byłem sam i nie mogłem pozwolić, żeby niewinna dziewczyna w jakikolwiek sposób ucierpiała. I tak zapamięta tę noc do końca życia. Szkoda tylko, że z zupełnie innych powodów, niż planowałem.
Kobieta była niewinna nie tylko dlatego, że znalazła się w złym miejscu o złej porze. Była uosobieniem niewinności, co uśpiło moją czujność. Tylko, kurwa, dlaczego? Nigdy nie pociągały mnie wstydliwe trusie. Powiedziałbym nawet, że wydawały mi się żałosne. Ale nie ona. Ona była piękna i łagodna niczym anioł. Stawała się moją słabością z nieznanych mi dotąd powodów.
Oprócz tego, że była aniołem, była też powodem, przez który teraz dyszałem jak wściekły byk, choć niestety nie dlatego, że spełniały się wizje, które wyobrażałem sobie od ponad dwudziestu czterech godzin. Sam byłem sobie winny. To nie ona ściągnęła na mnie kłopoty. Ona tylko uśpiła moje zmysły. Wysłała jej na cholerny pierdolony urlop!
A może była przynętą? Może miała na mnie wtedy wpaść…
Nie, to niemożliwe. Dziewczyna drżała tak bardzo, że nawet najlepsza aktorka nie potrafiłaby tego tak zagrać. Była wystraszona do granic możliwości. Wiedziałem, że jeśli zaraz czegoś nie zrobię, to zejdzie tutaj na zawał.
Wkurwiał mnie fakt, że dałem się podejść jak naiwne dziecko. Byłem wściekły na siebie, na nią, ale nie mogłem pozwolić, żeby w jakikolwiek sposób ucierpiała. Nie mógł spaść jej włos z głowy, już ja tego dopilnuję, a potem zniknę z jej życia. Urwę głowę przy samej dupie każdemu, kto przyczyni się do jej najmniejszej krzywdy.
Kątem oka spojrzałem na trzeciego karka, który w dalszym ciągu stał nieco z tyłu, tuż przy wejściu na taras. Wtedy otrzymałem kolejny strzał w szczękę i w tym samym czasie usłyszałem słowa łysola.
– Nie kombinuj. Patrz na mnie!
Odrzuciło mi głowę, ale mimo to poczułem, jak dziewczyna za mną wzdryga się ze strachu. Musiała być przerażona jak jeszcze nigdy. Niedawno odzyskała przytomność po tym, jak zemdlała, gdy siłą wyciągali nas z łóżka. Nie obchodzili się ze mną delikatnie, więc z nią pewnie też nie. Do tej pory dźwięczały mi w głowie jej przeraźliwe krzyki, po których nastała przenikliwa cisza, zakłócana stęknięciami goryli.
Żałowałem, że ściągnąłem na nią to bagno. Gdyby mnie nie poznała, spałaby sobie teraz smacznie w domu naprzeciwko.
Splunąłem mieszanką śliny i krwi. Byłem pewny, że jeżeli oberwę jeszcze raz czy dwa, stracę kilka zębów.
– Kto was przysłał? – ponowiłem pytanie.
Czas niebezpiecznie się kurczył!
– Przykro mi. Nie będzie ci dane dowiedzieć się tego przed śmiercią.
– Ta mała zaraz posika się ze strachu – wtrącił oprych, który nie spuszczał wzroku z mojej dziewczyny.
Z mojej dziewczyny?! Okej, uznajmy, że w obliczu śmieci mogłem ją tak nazywać.
Zrobił kilka kroków w bok, tak że straciłem go z oczu. Mogłem się tylko domyślić, co robił, gdy usłyszałem trzask rozrywanego materiału. Kasztanowłosa miała na sobie jasnoniebieską sukienkę na ramiączkach, w której kilka godzin temu zasnęła tuż obok mnie. W wyobraźni widziałem, jak tkanina na piersiach ustępuje, ukazując miejsce zakazane dla obcych oczu. Może nawet ten facet jej dotykał.
Kurwa! Tak musiało być, gdyż dziewczyna zakwiliła dramatycznie, tłumiąc szloch.
Poczułem, jakby mnie obdzierali ze skóry. Jej strach i płacz były dla mnie torturą. Pieprzoną torturą. Nie miałem wyjścia, musiałem zrobić wszystko, żeby ją uratować. Musiałem chociaż spróbować.
– Zobacz, stary, jakie balony.
– Zaraz sobie popatrzę i nie tylko – odpowiedział łysol, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Bawił go widok mojej wkurwionej miny. Robił wszystko, żeby jeszcze bardziej mnie rozsierdzić.
– Postaraj się utrzymać zawartość pęcherza, kotku. Jeszcze chwilka i się tobą zajmę – warknął tribal.
Następnie zwrócił się do towarzysza, który cały czas mierzył do mnie z broni. Nie spuścił jej ani na sekundę, co sprawiało, że po plecach spływała mi zimna strużka potu.
– Na co czekasz? Strzelaj! A potem zabawimy się z tą małą suczką. Może być ciekawie. Pewnie odleci kilka razy, ale mam swoje sposoby, żeby była świadoma. Co to za przyjemność posuwać nieruchomą kłodę?
Łysol pozwolił koledze skończyć, zachowując przy tym stoicki spokój, po czym zbliżył się do mnie na krok i patrząc mi kpiąco w oczy, zapytał:
– No, Alessandro, chciałbyś coś powiedzieć, zanim wyprawię cię na tamten świat?
Rozdział 1
Laura
Ten dzień był koszmarny. Koszmarny, przez duże K, a jeszcze się nawet nie skończył.
Od samego rana nie opuszczał mnie pech. Do tego stopnia, że powoli zaczynałam wierzyć, że wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Jeszcze jedna wpadka i pomyślę, że to jakiś nikczemny plan. Plan zniechęcenia Lary do życia.
A może ktoś chciał wykurzyć mnie z powrotem do Polski? Jeżeli tak, to był na dobrej drodze.
Przez chwilę pomyślałam o cioci. Jej oferta, żeby przyjąć mnie u siebie po studiach, była wymuszona. Zaprosiła mnie, bo wypadało, a nie dlatego że faktycznie sama chciała. W zasadzie propozycja wyszła ode mnie, a wtedy ona zaproponowała pomoc, gdy zobaczyła, że nie ustąpię i że wzięłam sprawy w swoje ręce.
Kochała mnie, co do tego nie miałam wątpliwości. Na równi z wujkiem Andrzejem pomagała w moim wychowaniu po śmierci moich ukochanych rodziców. On mnie przyjął pod swój dach, a ciocia nie szczędziła pieniędzy na wychowanie i wykształcenie. To dzięki niej zaszłam tak wysoko, grałam perfekcyjnie na trzech instrumentach i miałam wymarzoną pracę nauczycielki muzyki.
Odkąd jednak zaproponowałam, że mogłabym przyjechać do Włoch po studiach i poszukać tutaj pracy, robiła same problemy. Twierdziła, że w moim zawodzie będzie mi trudno znaleźć pracę, ale jak się później okazało, znalazłam ją bez problemu, a nawet udzielałam korepetycji. Inną wymówką był brak znajomości języka. Fakt, po włosku znałam zaledwie kilka zwrotów, za to angielski opanowałam do perfekcji. Kolejny jej argument sprowadzał się do tego, że często wyjeżdżała w interesach, a Francesca, jej córka, a moja kuzynka, właśnie wychodziła za mąż i miała swoje życie. Ciocia nie chciała, żebym była zdana sama na siebie, ale ja chciałam spróbować.
To było rok temu. Zniechęcające słowa cioci mnie nie powstrzymały, a wręcz zmobilizowały jeszcze bardziej. Wzięłam sprawy w swoje ręce. Nie mogłam przez cały czas liczyć na pomoc bliskich. Nie mogłam poddać się strachowi, który tak wiele razy sprawiał, że rezygnowałam z różnych spraw. Chciałam pokazać bliskim i samej sobie, że nie jestem sierotką Marysią. Bo nią nie byłam. Wszyscy brali mnie za delikatną osobę i choć było w tym sporo prawdy, byłam też dorosła i musiałam w końcu pokazać innym, że koniec z chuchaniem i dmuchaniem na biedną Laurę.
Sama znalazłam sobie pracę, choć języka w dalszym ciągu się nie nauczyłam. Uznałam, że angielski w zupełności mi wystarczy. Byłam też pewna, że na miejscu z czasem opanuję włoski, który był dla mnie czarną magią. Poza tym przed wyjazdem nie miałam czasu na kursy. Moim życiem była muzyka, a oprócz tego, zanim wyjechałam do Włoch, chciałam zarobić trochę grosza, żeby nie być na utrzymaniu cioci. Usamodzielnienie przysparzało mi najwięcej stresu. Miałam zamieszkać sama. Sama. Tak dosłownie sama. W swoim dwudziestosześcioletnim życiu nigdy nie byłam sama. Już to słowo wywoływało we mnie dreszcze.
Po wypadku długo dochodziłam do siebie. Kilka tygodni przeleżałam w śpiączce, a potem mój organizm powoli wracał do sił. Przez długie tygodnie moim domem był szpital, a stałym programem dnia rehabilitacja i terapie. Uzależniłam się od pomocy innych, a bliscy nie odstępowali mnie na krok.
W końcu przyszedł odpowiedni czas i podjęłam decyzję o usamodzielnieniu się.
Paraliżował mnie strach, gdyż od razu miałam skoczyć na głęboką wodę.
Mogłam zostać w Polsce, w bezpiecznym i znanym mi miejscu. Mogłam znaleźć mieszkanie w Warszawie i przyjąć ofertę pracy od profesora ze studiów, który oferował mi przejęcie jego małych klientów. Przechodził na emeryturę, więc chciał również częściowo zrezygnować z korepetycji, których udzielał.
Ale nie, ja musiałam zmienić swoje życie drastycznie i diametralnie. Nie mogłam być wiecznie tą biedną dziewczynką, która straciła rodziców. Od ich śmierci niezmiennie odczuwałam jakiś brak. I nie chodziło jedynie o brak mamy i taty, którzy byli najcudowniejszymi osobami na świecie. To był zupełnie innego rodzaju brak. Jakbym nie była kompletna.
Postanowiłam poszukać tej cząstki siebie. Może straciłam ją właśnie wtedy podczas wypadku we Włoszech? Czułam, że to tutaj znajdę odpowiedzi, których szukałam, ale jak do tej pory ich nie otrzymałam.
Skoro cioci Elenie było tak bardzo nie na rękę przyjęcie mnie pod swój dach, nie chciałam się narzucać i znalazłam mieszkanko. A może ciocia tym kręceniem nosa chciała dać mi do zrozumienia, że jestem już dorosła i czas wyfrunąć z gniazdka.
Tylko że nie miałam swojego gniazda.
U wujka Andrzeja nigdy nie czułam się jak we własnym domu. I to nie była jego wina. Kochał mnie, troszczył się o mnie na tyle, na ile mógł. Jego też bardzo dotknęła śmierć mojego taty. Przez pierwsze lata było trudno. Otaczało nas dużo smutku. Ale potem wujek poznał Monikę, wzięli ślub i razem starali się dać mi prawdziwy dom. Miałam swój pokój, z ciocią Moniką mogłam porozmawiać o wszystkim, ale to w dalszym ciągu nie był mój prawdziwy dom.
On został mi odebrany. Dom, w którym się wychowałam, sprzedano. Tak myślę. Wujek nigdy o nim nie wspominał, a ja nie pytałam.
Z tym miejscem wiązało się zbyt wiele pięknych wspomnień, które teraz były zadrą w sercu.
Ciocia Elena wychowywała mnie na odległość. Byłam u niej jedynie dwa razy podczas wakacji, gdy jeszcze chodziłam do liceum. Jej domu w San Matteo również jednak nie traktowałam tak, jakby był mój.
Gdzie zatem był mój dom? Chciałam go znaleźć sama. Chyba dlatego tak bardzo chciałam przyjechać do Włoch. Tutaj była cząstka mojej mamy. Pochodziła stąd. Była przybraną siostrą cioci Eleny. Miały tego samego włoskiego ojca, ale różne matki. Ciocia Elena była owocem pierwszego małżeństwa, a mama drugiego. Podobno dziadek zostawił pierwszą żonę dla babci, którą poznał, gdy ta przyjechała na wczasy ze swoją rodziną.
Ciągnęło mnie do Włoch, chciałam poznać rodzinę mojej mamy, choć ta była niewielka, i okolicę, w której się wychowała. Dlatego tak chętnie zaglądałam do domu cioci, który odziedziczyła w spadku po ojcu. Mama się w nim nie wychowała, ale podobno często w nim bywała. I faktycznie będąc w San Matteo, czułam się jakby bliżej niej.
Decyzja o wynajęciu sobie małego lokum okazała się właściwa, gdyż ciocia mieszkała w malutkiej wiosce San Matteo, a ja znalazłam pracę w Bari, w stolicy Apulii. Te dwie miejscowości dzieliło raptem kilkanaście kilometrów, ale nie wyobrażałam sobie codziennych dojazdów i przeprawy przez miasto.
Od niespełna roku wynajmowałam naprawdę malutki kąt, choć mogłam pozwolić sobie na nieco wyższy standard. Resztę kasy, którą udało mi się zarobić podczas ostatnich wakacji w Polsce i zaoszczędzić przez ostatnie lata, wolałam jednak zainwestować w samochód.
Dzisiaj rano odmówił posłuszeństwa. To była już trzecia nieprzyjemna rzecz, która mnie dzisiaj spotkała. Pierwszą był budzik, który postanowił zastrajkować i nie zadzwonić, a drugą zepsuta suszarka.
To wszystko sprawiło, że na lekcje do szkoły gnałam z jęzorem na wierzchu.
Oczywiście się spóźniłam, co wprawiło mnie w jeszcze gorszy nastrój. Nigdy się nie spóźniałam. Jak już, to zjawiałam się z kilkunastominutowym wyprzedzeniem.
Na przerwie w dalszym ciągu odczuwałam popłoch, a wiadomo: jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy. Oblałam się kawą, a miałam na sobie kremową bluzkę z krótkimi, koronkowymi rękawami i plisowaną spódnicę w tym samym kolorze. Uwielbiałam ubierać się w jasne kolory, najbardziej w pastelowe, a tutaj, we Włoszech, to już w szczególności. Dni były długie i bardzo słoneczne, aż chciało nosić się jasne barwy. Nie rozumiałam wszystkich tych, którzy wkładali szare i ciemne ubrania. Nawet tych, którzy robili to ze względu na posadę. Przecież w jasnych odcieniach też można wyglądać elegancko i z klasą.
Przez resztę dnia paradowałam z beżową plamą w okolicy biustu. Nie podobało mi się to oczywiście, i to nie przez sam fakt istnienia plamy, ale przez spojrzenia przeciwnej płci, które skupiły się na tej części mojego ciała.
Miałam ładny, choć raczej okazały biust, który nawet zakryty zmuszał do fantazjowania. Wiedziałam o tym, gdyż już nie raz do moich uszu dolatywały sprośne komentarze, mimo iż starałam się nosić bluzki czy sukienki bez dekoltu.
Wyjątki stanowiły dni, kiedy miałam wolne i jeździłam do chatki ciotki. Tam zwykle wkładałam zwiewne sukienki na cienkich ramiączkach bez biustonosza, ale tylko dlatego, że miejscowość świeciła pustkami.
Uwielbiałam to miejsce. Było takie ciche, a dzięki temu kojące. Czasem miałam nawet wrażenie, że wymarło wiele lat temu. Tylko co niektórzy zdecydowali się zostać, i to jedynie po to, żeby umrzeć na swojej ziemi. Młodych ciągnęło do miasta. Mnie wręcz przeciwnie. Ale nie miałam wyboru. Duże miasto, więcej perspektyw. Lepsza praca. Więcej klientów. Dlatego do domku cioci przyjeżdżałam za każdym razem, gdy miałam wolny dzień, a nieczęsto się to zdarzało. Niestety.
Znalazłam pracę w szkole międzynarodowej, w której nauczało się w języku angielskim. Ta posada spadła mi z nieba. Lekcje w szkole miałam dwa razy w tygodniu. Uczyłam kilka klas, od najmłodszych do nieco starszych. Uwielbiałam to, gdyż dzieciaki z tak różnorodnych klas dostarczały mi sporo atrakcji.
W resztę dni udzielałam korepetycji. Niestety, były to nieregularne godziny pracy. Pod opieką miałam pociechy pięciu rodzin, do których jeździłam raz w tygodniu na dwie godziny lub dwa razy w tygodniu na godzinę. I tak raz gnałam na korepetycje z gry na fortepianie na siódmą rano, by potem mieć kilka godzin przerwy do wieczornej lekcji u kolejnego dziecka.
Dzisiaj miałam i lekcje w szkole, i korepetycje. Nie było jednak tak źle, gdy miałam sprawny samochód. Na razie nie mogłam wybrzydzać. Musiałam zacisnąć zęby, żeby zyskać uznanie. Potem będę mogła przebierać w ofertach, to i wolnego będę miała więcej. Liczyłam na to, gdyż brakowało mi czasu na ćwiczenie gry na wiolonczeli.
To był drugi powód, dla którego tak chętnie jeździłam do San Matteo. Wiolonczela leżała w jednym z pokoi gościnnych. W moim skromnym mieszkaniu nie było dla niej miejsca. A nawet gdyby było, to nie mogłabym grać. Sąsiedzi by mnie oskalpowali. Niby Włosi byli uprzejmi, ale mnie akurat trafili się tacy, którzy lubili ciszę. Co wieczór słyszałam wołanie pani Giulii, która upominała bawiące się dzieci czy młodzież słuchającą muzyki na przenośnym głośniku na skwerku przed naszą kamienicą.
Dzisiejszy wyjazd stanął pod znakiem zapytania. Auto zastrajkowało i jedyną możliwością była podróż autobusem. Nim jednak przyszedł czas na podjęcie decyzji, czekały mnie jeszcze lekcje w dwóch różnych domach. Od rana targałam ze sobą teczkę z nutami i książki, a potem dołączyły do tego prace domowe uczniów. Żyć, nie umierać.
Byłam padnięta, gdy skończyłam korepetycje gry na skrzypcach u Bastiana, czternastoletniego chłopca, który dzisiaj również nie miał nastroju. A może udzielił mu się mój? Byłam padnięta i nieszczęśliwa.
Perspektywa wyjazdu do domu cioci już nie napawała mnie radością, ale jeszcze nigdy nie zrezygnowałam ze spędzenia dnia wolnego w San Matteo. Mogłam jechać tam z samego rana, ale musiałabym wcześniej wstać, a wolałam tego uniknąć, bo tylko w dni wolne mogłam poleniuchować w łóżku. No i jeżeli miałam wybór: noc na rozkładanej skrzypiącej wersalce lub w ogromnym łóżku cioci, wybierałam to drugie.
Odnalazłam w sobie resztkę sił i ruszyłam na przystanek autobusowy.
Trzymałam się myśli, że za nie więcej niż godzinę wezmę orzeźwiający prysznic w małej, ale przytulnej i nowoczesnej łazience. Ciocia wyremontowała dom i teraz przypominał przytulny pensjonacik. Nic dziwnego, często wyjeżdżała, więc dom w San Matteo był dla niej po części kolejnym przystankiem. Traktowała go jak przystań, do której przybijała, gdy szukała spokoju.
Pracowała zbyt ciężko i zbyt dużo, ale nie słuchała upomnień moich czy Franceski. Prowadziła interesy w całych południowych Włoszech. Nie wiedziałam, czym konkretnie się zajmowała, ale miało to związek z produkcją wina. Większość czasu spędzała poza domem, ale gdyby nie lubiła takiego trybu życia, toby go nie wybrała. Elena nie należała do niezdecydowanych ludzi.
Postanowiłam, że po prysznicu przespaceruję się po plaży w stronę Malto’s Beer, gdzie zamówię ulubioną pizzę margheritę i wrócę do domu, by tam w łóżku zjeść zamówione danie. Tak, to będzie dobre zakończenie tego jakże pechowego dnia, o ile nic nie pokrzyżuje mi planów.
A rano pogram na wiolonczeli.
***
Z oburzeniem wysiadłam z autobusu. Nie dość, że naprzeciwko mnie usiadł jakiś stary typ z obwisłym brzuchem, który nie spuszczał ze mnie wzroku, przez co czułam się strasznie skrępowana, to jeszcze kierowca nie zatrzymał się na moim przystanku. Dopiero gdy zaczęłam wołać, żeby się zatrzymał, łaskawie to zrobił.
Wyszłam zatem z autobusu, ale nim poczułam upragnioną ulgę z powodu świeżego powietrza, gdyż oczywiście w autobusie nie było klimatyzacji, coś mnie staranowało. Straciłam równowagę i upadłam na tyłek. Razem ze mną w górę pofrunęły wszystkie papiery i książki, które trzymałam w rękach.
Zasłaniałam się nimi, jak mogłam, przez całą podróż autobusem, ale ani to, ani skierowanie wzroku w stronę okna nie pomogło. Staruszek świdrował mnie wzrokiem. Coś okropnego. Miałam wrażenie, że siedzę przed nim zupełnie naga. A co gorsza, nie mogłam się przesiąść, gdyż autobus był przepełniony.
Siedząc na bolącym tyłku, spojrzałam w stronę oddalającego się czarnego olbrzyma. To z pewnością on na mnie wpadł. Potem powiodłam wzrokiem w stronę papierów, które tonęły teraz w mydlinach z myjni samochodowej.
Niech ten dzień się już skończy!
– O nie, nie! Tylko nie to – zawołałam po polsku i zaczęłam się podnosić, żeby pozbierać prace domowe oraz nuty.
Pech chciał, że właśnie one, a nie książki, które można było odkupić, brały kąpiel w kałuży.
– Psia kostka!
Wzięłam głęboki wdech, gdyż łzy chciały właśnie zastąpić całodzienną frustrację. Zagryzłam mocno usta, z całych sił powstrzymując płacz.
– Co za kretyn. Bęcwał. Pajac – mruczałam pod nosem, obrażając tego, który na mnie wpadł i nawet nie raczył przeprosić. – Jak można tak po prostu wpaść na kogoś i nawet nie przeprosić?
Byłam bliska łez.
Miałam dość tego dnia.
– Ragazzina, mi dispiace…1 – Usłyszałam za sobą niski męski głos. – Stai bene?2
Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam mężczyznę ubranego na czarno, z kapturem na głowie. Znieruchomiałam na dwie sekundy. Gdy zdałam sobie sprawę, że mężczyzna miał idealny widok na mój wypięty tyłek, gdyż znajdowałam się na czworakach, przysiadłam na piętach.
– Teraz to sobie możesz wsadzić gdzieś swoje przeprosiny – odpowiedziałam, pociągając nosem.
Mazałam się, co niestety okazało się silniejsze ode mnie. Pokonał mnie ten dzień i te wszystkie wpadki, które zaliczyłam. Żałowałam, że jednak nie wróciłam do swojej malutkiej klitki, by w spokoju użalać się nad porażkami tego dnia.
W dalszym ciągu używałam swojego ojczystego języka, a z jego wypowiedzi zrozumiałam jedynie słowo „przepraszam”.
– Mówisz po włosku lub po angielsku? – zapytał po angielsku.
Nie odpowiedziałam. Musiałam jak najszybciej uratować prace domowe. Może nie wszystko było jeszcze stracone. Nuty mogłam ponownie wydrukować, książki odkupić, ale nie miałam sumienia ponownie zadawać dzieciom tego samego zadania.
– Pomogę.
Pochylił się i pozbierał kartki, które leżały trochę dalej ode mnie. Kiedy mi je podawał, w końcu podniosłam wzrok. Pech nie opuszczał mnie nawet w tej chwili. Miałam przed sobą dobrze zbudowanego mężczyznę o niesamowicie niebieskich oczach oraz z idealnymi rysami twarzy, a sama wyglądałam żałośnie. Mokre czarne strużki szpeciły moje policzki, włosy miałam potargane, a spódnica, która chwilę temu przeżyła starcie z błotem, wołała o pomstę do nieba. I jeszcze ta ogromna plama na bluzce, której teraz przyglądał się nieznajomy.
Natychmiast zasłoniłam ją odzyskanymi rzeczami i spiekłam raka.
– Wszystko w porządku?
Nie byłam w stanie nic odpowiedzieć, więc przetarłam tylko oczy wierzchem dłoni i skinęłam głową.
– Mogę coś dla ciebie zrobić? – drążył.
Tak, możesz już sobie pójść!
– Teraz już nic – odpowiedziałam cicho po angielsku i go wyminęłam.
Chciałam jak najszybciej zniknąć mu z oczu. Onieśmielał mnie.
Od domu cioci dzielił mnie nieco ponad kilometr, więc postanowiłam pokonać go sprintem.
– Hej, poczekaj! – zawołał za mną.
Nie zatrzymałam się, więc dogonił mnie i szedł tuż obok.
– Pomogę ci nieść.
Wyciągnął do mnie rękę. Spłoszyłam się, a następnie spojrzałam na nią jak na coś, co widziałam pierwszy raz w życiu. Nie potrzebowałam jego pomocy.
– Mieszkam tutaj nie daleko, nie potrzebuję pomocy. Idź już sobie – burknęłam, spuszczając wzrok.
Naprawdę mnie krępował. Chyba nawet bardziej niż facet w autobusie. Miałam nadzieję, że pozbędę się go swoim nieuprzejmym zachowaniem.
– Wolałbym…
Zatrzymałam się w pół kroku.
– Czego ode mnie chcesz!? – uniosłam się.
Emocje całego dnia wzięły nade mną górę, a ja naprawdę pragnęłam tylko, żeby sobie już poszedł. Czy prosiłam o tak wiele?
– Spokojnie, chciałem upewnić się, że wszystko z tobą okej.
– Byłoby okej, gdybyś na mnie nie wpadł!
– Hola, hola, to ty nagle przede mną wyrosłaś – obruszył się.
Przymknęłam oczy, wciągnęłam powietrze, a potem ruszyłam przed siebie, ignorując nieznajomego. To było najlepsze wyjście. Nie miałam najmniejszej ochoty na dyskusje z nim. Uznałam, że w końcu się odczepi.
Mężczyzna stał chwilę w miejscu, aż ruszył za mną.
No nie wytrzymam!
Kolejny raz byłam bliska łez. Ten dzień sponiewierał mnie jak dawno żaden, a teraz znowu coś szło nie po mojej myśli. Ostatni raz czułam się tak źle, gdy… Nie! Nie powinnam wracać do tamtych wydarzeń z dzieciństwa. Jeszcze tego mi dzisiaj brakowało – żeby wzięło mnie na bolesne wspomnienia.
Jestem silna, dam radę. Jutro będzie nowy, lepszy dzień!
– Tylko cię odprowadzę. – Usłyszałam.
W milczeniu przeszliśmy kilkanaście metrów i na szczęście z każdym krokiem uspakajałam się coraz bardziej. Otaczająca nas cisza działała kojąco, choć obecność obcego mężczyzny nie pomagała.
Zerknęłam na niego kątem oka. Ściągnął kaptur, więc mogłam dojrzeć jego profil. Miał modną fryzurę z wygolonymi bokami i dłuższymi włosami na czubku głowy. Kilka kosmyków opadło teraz na jego wysokie czoło. Miał też gęste, ciemne brwi i bujny zarost, pod którym kryła się mocno zarysowana szczęka. Pierwszy raz go tutaj widziałam, a myślałam, że znałam wszystkich mieszkańców San Matteo.
Kiedy przyłapał mnie na zerkaniu, uniósł kącik ust.
– Jak masz na imię? – zapytał.
– Laura.
Nie zamierzałam się do niego odzywać, ale jego obecność strasznie mnie krępowała, więc odpowiedź wypłynęła z moich ust automatycznie.
– Nie pochodzisz z Włoch, Lauro – stwierdził, a ja nie wiedziałam, jak na to odpowiedzieć, więc już nic nie mówiłam.
Do końca drogi i on się już nie odezwał.
– Jesteśmy na miejscu. Dziękuję za eskortę, choć nie była konieczna.
Przyglądał mi się uważnie, więc kolejny raz spuściłam wzrok. Odwróciłam się i sięgnęłam do klamki furtki. Cały czas czułam na sobie palący wzrok, co niesamowicie mnie peszyło. Chęć ucieczki była teraz jeszcze większa. Byłam nieśmiała, ale mężczyźni raczej tak na mnie nie działali. W ogóle na mnie nie działali. Byłam w związku tylko raz, ale o motylach w brzuchu nie było mowy. Nie miałam doświadczenia w kontaktach z mężczyznami. Zwłaszcza z tak przystojnymi i groźnie wyglądającymi.
– Do zobaczenia później.
Odwróciłam się gwałtownie, słysząc jego słowa. Co on sobie myślał? Co za zuchwały gość.
– Na pewno nie – odpowiedziałam, czując, jak na moje policzki wypływa rumieniec.
– Na pewno tak. Chciałbym ci wynagrodzić to, że na ciebie wpadłem.
Czyli jednak przyznajesz się do winy?
Pragnęłam go o to zapytać, ale nie miałam odwagi. Weszłam na teren posesji cioci i szybkim krokiem pognałam do domu. Kiedy zniknęłam z oczu bruneta, zamiast odczuć ulgę, czułam zażenowanie. Zrobiłam z siebie kompletną idiotkę.
1Dziecino, przepraszam.
2Jesteś cała?
Rozdział 2
Laura
U cioci miałam trochę swoich rzeczy, dlatego mogłam do niej przyjeżdżać, kiedy tylko przychodziła mi na to ochota. Trochę ubrań, kosmetyków, nut oraz książek. Niestety, wolne od pracy wypadało mi jedynie raz w tygodniu, ale wtedy korzystałam z tego dnia na całego. Gdy w inne dni łapałam kilka godzin dla siebie, spacerowałam po mieście lub jeździłam na plażę.
Nie przepadałam za spędzaniem czasu w moim wynajętym mieszkaniu, lecz na razie na inne nie było mnie stać. Było zbyt skromne i zbyt ciasne. Czasem bałam się, że nabawię się przez nie klaustrofobii. Składało się z jednego małego pokoju, który pełnił funkcję salonu, kuchni z jadalnią i sypialni.
Obecnie ciocia Elena przebywała na wyjeździe biznesowym połączonym z wypoczynkiem. Zaakceptowałam jej częste wyjazdy, a ona to, że zjawiałam się w jej domu podczas jej nieobecności.
Tuż po tym, jak ukryłam się w małym piętrowym domku, podeszłam do okna, żeby sprawdzić, czy tajemniczy nieznajomy sobie poszedł. Poszedł. A przynajmniej od frontu nigdzie go nie widziałam.
Rozłożyłam na stole prace domowe uczniów, żeby ocenić szkody. Nie było z nimi aż tak źle. W kilku miejscach były ubrudzone, ale na szczęście woda nie zmyła pisma. Mieli za zadanie stworzyć piosenkę na jeden z wybranych tematów. O przyjaźni, o ulubionym miejscu lub o zwierzaku. Dzieciaki z tej grupy wykazywały ponadprzeciętne umiejętności twórcze, więc byłam ogromnie ciekawa ich pomysłów.
Zostawiłam prace do wyschnięcia i udałam się do łazienki. Zrzuciłam przepocone, brudne od kawy i błota ubrania, by w końcu wejść pod prysznic. Cały dzień marzyłam o tej chwili, gdy letnia woda obmyje moje drobne ciało. W końcu jakiś pozytyw tego dnia.
Będąc nastolatką, marzyłam, żeby być wysoka. Codziennie się o to modliłam, ale Bóg nie wysłuchał moich próśb. Miałam zatem sto sześćdziesiąt centymetrów. Za to byłam zaokrąglona i płaska tam, gdzie trzeba, bez potrzeby pracowania nad tym. Miałam płaski brzuch, jędrne pośladki i dość kształtny biust, który mógłby być mniejszy, jeżeli już miałabym możliwość wyboru. Nie, nie był obfity, ale czasem miałam wrażenie, że w ogóle nie pasuje do całej reszty. No i kilka razy usłyszałam, że sobie go zrobiłam.
Onieśmielały mnie te moje wdzięki. Mój pierwszy i w zasadzie jedyny chłopak nie mógł przestać ich wychwalać. Zwłaszcza po tym, gdy zrobiliśmy kolejny krok. Jego mało subtelne komplementy nie działały na mnie jednak tak, jak powinny były. Nie rozgrzewały mnie, nie podniecały. W pewnym momencie zaczęłam kwestionować uczucie do niego. Czy kochałam go tak naprawdę? Nie byłam kochliwa. W zasadzie omijałam chłopaków szerokim łukiem.
No dobra. Kochałam się w jednym takim. Ale on był nieosiągalny. Każda nastolatka kochała się w swoim idolu. Moim był Enrique Iglesias. Nikt nie znał mojego sekretu, bo wszyscy myśleli, że słuchałam tylko muzyki poważnej. Kochałam ją, ale jako zwyczajna nastolatka uważałam słuchanie popu za rzecz naturalną.
Po prysznicu zeszłam do kuchni, żeby sprawdzić, czy w szafkach lub lodówce znajdę coś do przekąszenia. Straciłam całą ochotę na wychodzenie z domu, tym bardziej do pizzerii, która znajdowała się w znacznej odległości. Zwykle spacer plażą sprawiał mi przyjemność, ale teraz całkowicie opadłam z sił. Podświadomie wiedziałam jednak, że chęć pozostania w domu podyktowana była innym powodem.
Ten powód był brunetem z niebieskim tęczówkami.
Ciocia Elena nie miała w zwyczaju robić zapasów, nie lubiła gotować, stołowała się u Gustava, który chętnie przyrządzał jej różnorakie włoskie dania. Nie było jej też w domu od kilku tygodni, więc wiedziałam, że w kuchni znajdę to, co sama ostatnio zostawiłam. Na pewno był to makaron, ale obawiałam się, że mogłabym go zjeść jedynie z masłem i cukrem. Reszta produktów takich jak ser, mleko czy owoce i warzywa na pewno były do wyrzucenia. Zadowoliłabym się paczką ciastek czy waflami ryżowymi, które kupowałam podczas każdej wizyty w sklepie, lubiłam mieć je pod ręką, ale w zeszłym tygodniu miałam kobiece dni i chyba wszystko zjadłam.
Po szybkim przeglądzie szafek kuchennych zrezygnowana oparłam się o blat. Chociaż nie miałam ochoty wychylać nosa na zewnątrz, głównie z obawy przed spotkaniem nieznajomego, nie miałam wyjścia. Musiałam wyjść choćby po to, by kupić śmietankę i kawę na jutrzejszy poranek.
Pech to pech. Jak się przyczepi, to przez cały dzień nie odpuści.
Ciągle miałam w głowie słowa Włocha. Czy „do zobaczenia później” oznaczało, że spotkamy się jeszcze tego samego dnia, czy raczej fakt, że San Matteo jest małą mieściną i z pewnością na siebie wpadniemy?
A jeżeli tutaj przyjdzie? Może to jakiś niezrównoważony człowiek? Cholerka, wie, gdzie mieszkam. Chyba powinnam powoli bać się końcówki tego dnia.
Niewiele myśląc, uciekłam z powrotem na górę i wygrzebałam z komody szorty jeansowe oraz białą oversize’ową koszulkę, która zakrywała więcej niż odkrywała.
Pogoda na zewnątrz była idealna, by włożyć coś zwiewnego i lekkiego jak sukienka, ale po całym dniu miałam ochotę zakryć się od stóp do głów.
Związałam włosy w koński ogon, założyłam czapkę z daszkiem i dopiero wtedy ruszyłam zrealizować pierwotny plan. Wyszłam tylnym wyjściem, rozglądając się na boki, a następnie skierowałam się na plażę, która znajdowała się po drugiej stronie ulicy.
Nim moje stopy dotknęły rozgrzanego piasku, przeszłam obok opuszczonego domu. Stał pusty, odkąd pamiętałam. Czasem wyobrażałam sobie, że jest mój, że kupiłam go za ciężko zarobione pieniądze. Marzyłam o jego remoncie, o wprowadzeniu się, a potem o piciu kawy na tarasie, który skierowany był w stronę plaży.
Zawsze dziwiło mnie, że budynek od lat stoi pusty, a mimo to nie wygląda na taki do końca zaniedbany. Trawnik był skoszony, od ścian nie odchodziła farba, a okna nie były zabite dechami. Ten dom zauważalnie różnił się od innych tego typu budynków.
Wzruszyłam ramionami, a następnie przystanęłam, bo nagle poczułam się obserwowana. Obróciłam się za siebie, spojrzałam na okna, a kiedy nikogo w nich nie dostrzegłam, puściłam się biegiem ku celowi mojej wyprawy.
Po kilkunastu metrach zwolniłam. Zdecydowałam się na spacer, a nie na sprint, z dwóch powodów. Oczywiście nie wliczając obawy przed pojawieniem się nieznajomego. Musiałam zrobić drobne zakupy, no i spacer po plaży niesamowicie mnie uspokajał. Na to liczyłam po tym trudnym dniu. Im więcej kroków było za mną, tym bardziej cieszyłam się, że jednak zdecydowałam się na wyjście i nie dałam się pokonać strachowi.
Włoskie plaże nijak miały się do tych polskich. Szum fal był inny. Piasek także był inny. Wszystko było inne. Ale przebywanie w tym miejscu i tak koiło moje nerwy.
Do jedynego baru w San Matteo dotarłam pół godziny później. Właściciel Malto’s od razu mnie dostrzegł i serdecznie przywitał, machając do mnie energicznie, jak to Włosi mieli we krwi. Uwielbiałam go. Ten człowiek zawsze był pogodnie nastawiony do życia i przede wszystkim do klientów. Najbardziej do mojej cioci. Jako jej siostrzenica byłam zawsze mile widziana.
– Ciao Bellezza3. Margarita? D’asporto?4
Mężczyzna nie mówił po angielsku, ale dobrze wiedział, że przeważnie brałam pizzę na wynos. Mimo mojego ubogiego słownictwa dogadywaliśmy się nie najgorzej.
– Non – zaprzeczyłam. – Qui?5 – dodałam, wskazując wolny stolik.
Mój włoski był okropny, ale odetchnęłam, gdy właściciel uniósł kciuk.
Nie spieszyło mi się do domu. W zasadzie chciałam odwlec swój powrót w nieskończoność. Byłam pewna, że taki mężczyzna jak ten, który dzisiaj na mnie wpadł, nie puszcza słów na wiatr, i uznałam, że tutaj powinnam być bezpieczna przez najbliższą godzinę.
Brunet wydawał się dość charyzmatyczny, a do tego pewny siebie, a nawet bezwzględny. W jego pięknych oczach dostrzegłam coś mrocznego, coś, co wywoływało ciarki na moim ciele. I te jego tatuaże. Na dłoni dojrzałam tylko fragment i chyba rozpoznałam dużą czarną różę. Skoro miał tatuaże na dłoni, to na ciele musiał mieć ich więcej. Na samo wspomnienie bruneta włoski na karku stawały mi dęba.
Kim był? I dlaczego tak reagowałam na myśl o nim?
Studiowałam włoską kartę dań leżącą na stoliku, aby zabić czas, gdy nagle poczułam przed sobą czyjąś obecność.
– Si può?6 – Podniosłam wzrok i spojrzałam prosto w niebieskie źrenice.
Wstrzymałam oddech. Co on tutaj robił? Śledził mnie!? Ogarnęła mnie panika. A następnie inne uczucie, którego nie potrafiłam wytłumaczyć. Objawiało się skokiem temperatury, która najbardziej wyczuwalna była na policzkach.
– Ciao, Sandro. Ecco il tuo ordine da asporto!7 – zawołał właściciel lokalu, zwracając się do nieznajomego, który chciał przysiąść się do mojego dwuosobowego stolika.
– Grazie, signor Gustavo8 – podziękował, odbierając reklamówkę z dość sporym zamówieniem, a potem bez słowa dosiadł się do mnie. – Uprzedzałem, że jeszcze się spotkamy – przeszedł płynnie na angielski.
– To był twój plan, nie mój – burknęłam, zerkając nerwowo w stronę właściciela lokalu. Pragnęłam, żeby wybawił mnie z opresji, podając moją pizzę.
– Masz coś ciekawszego do roboty?
– Tak, czekam na swoje zamówienie – odpowiedziałam, uciekając wzrokiem w bok.
Niebieskooki wstał i podszedł do pana Gustawa. Zamienił z nim parę zdań, a następnie wrócił do mnie, ale nie usiadł z powrotem przy stoliku.
– Załatwione.
Wbił we mnie swój chłodny wzrok, podczas gdy ja trwałam w oszołomieniu.
– Ale co takiego? – zapytałam z wysoko uniesionymi brwiami.
– Odwołałem twoje zamówienie. Chodźmy.
– Nigdzie z panem nie pójdę! – powiedziałam twardo, zwracając się do niego oficjalnie.
Miałam nadzieję, że to da mu do zrozumienia, że nie mam ochoty na jego towarzystwo. Ale czy na pewno? Chciałam oszukać jego czy siebie?
Bądź silna, Lara, to jakiś pomyleniec i zarozumialec.
– Alessandro – przedstawił się, unosząc kącik ust i wyciągając dłoń w moją stronę.
Nie uścisnęłam jej, więc cofnął ją i złapał za reklamówkę wypełnioną daniami na wynos.
Poczułam ulgę.
W końcu dotarło do niego, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Ale mijały sekundy, a on cały czas stał przy moim stoliku i nie spuszczał ze mnie wzroku. Tego wzroku, od którego miękły mi kolana i jednocześnie mięśnie drżały w obawie.
– Zostaję – powiedziałam cicho.
Ten mężczyzna postradał zmysły, jeśli myślał, że tak po prostu z nim wyjdę i udam się nie wiadomo gdzie. W ogóle go nie znałam! Wydawał się szorstki w obyciu, może nawet to jakiś typ spod ciemnej gwiazdy.
Boże, Lara, naoglądałaś się zbyt wiele filmów gangsterskich. Rozejrzyj się dookoła, to spokojne miasteczko, w którym jedynym przestępstwem mógł być brak kilku plasterków salami na pizzy.
Kolejne sekundy, podczas których wzrok Alessandra zrobił się jeszcze intensywniejszy, ciągnęły się w nieskończoność. Onieśmielał mnie, onieśmielał jeszcze bardziej niż podczas naszego pierwszego spotkania. Pojawił się w barze w spodenkach khaki oraz czarnej przylegającej koszulce, która idealnie podkreślała jego umięśnione ciało. Poprzedniego razu miał na sobie dres, który zakrywał większość ciała i tatuaże, a te, jak się okazało, miał na połowie ciała. Mroczne, ciemne malunki pokrywały całą lewą rękę, pojedyncze znajdowały się na prawej, a jeden wystawał spod lewej nogawki. Tatuaży nigdy nie przyciągały mojej uwagi, ale na tym mężczyźnie mnie fascynowały.
I fascynowały mnie jeszcze te jego błękitne tęczówki!
Unikałam jego wzroku, bo czułam, że mogłabym się w nim zatracić.
– Idziemy, piccola9 – powiedział nagle tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Wzdrygnęłam się i chyba to dojrzał, gdyż łagodniejszym głosem dodał:
– Spacer i kolacja. Obiecuję, że potem odstawię cię do domu i dam ci spokój. Nie musisz się mnie obawiać, ze mną będziesz bezpieczna.
Podniosłam na niego wzrok, ponieważ w tonie jego głosu wyczułam coś mocniejszego niż zwykła niewinna obietnica. On nie chciał przekonać do siebie głupiej gąski, nie chciał mnie zdobyć za wszelką cenę. Nie, on był człowiekiem honoru i domyślałam się, że nie puszczał słów na wiatr.
W co ja się wpakowałam?
Nie miałam odwagi zaprotestować, a co dopiero powiedzieć mu, że nie potrzebuję jego przeprosin ani wynagradzania mi tamtego zajścia. Obawiałam się jednak, że i tak nie odpuściłby łatwo. Widać było, że nie należał do osób, które odpuszczały. Aura, jaką roztaczał, wręcz krzyczała, że jemu się nie odmawia.
Przełykając gulę w gardle, wstałam posłusznie i skierowałam się w stronę wyjścia.
Mogłam mieć tylko nadzieję, że Włoch dotrzyma słowa. Byłam głupia? Zapewne tak. Odwróciłam się, ale nigdzie nie dostrzegłam pana Gustawa, który dodałby mi otuchy. Chciałam się pożegnać, a przede wszystkim upewnić się, że mogę wyjść z tym mężczyzną. Pocieszał mnie jedynie fakt, że się znali, powiedziałabym nawet, że dość dobrze. Skoro znajomy cioci darzył go sympatią, to ja chyba też mogłabym mu zaufać.
Po wyjściu z baru przystanęłam, gdyż nie wiedziałam, w którym kierunku się udamy. Alessandro, nie zerkając na mnie, ruszył w stronę, z której przyszłam. Poczułam minimalną ulgę, bo przynajmniej zbliżymy się do domu cioci. Po chwili jednak naszły mnie podejrzenia. Czyli jednak mnie śledził? Może widział, jak szłam plażą? Po drodze minęłam kilka domostw, może mieszkał w jednym z nich? A może dalej – tam gdzie nigdy się nie zapuszczałam.
– Mieszkasz tutaj? – przerwał ciszę.
– Nie. Odwiedzam ciocię.
Teraz przynajmniej będzie myślał, że w domu znajduje się ktoś jeszcze. Szlag, mogłam zostawić zapalone światło, wychodząc, mimo iż było jeszcze widno.
– A ty? Nigdy cię tutaj nie widziałam.
– Przyjechałem na urlop.
Na urlop? Do takiej pipidówki? Dziwny facet.
Przez większość drogi szliśmy w milczeniu. Alessandro robił wielkie kroki, więc szłam w znacznej odległości za nim, nie nadążając. W końcu zaczęliśmy zbliżać się do zejścia na plażę, którym tutaj przyszłam. Tylko kilka metrów dzieliło mnie od domu cioci. Mężczyzna zwolnił, więc zapytałam:
– Daleko jeszcze?
Coraz bardziej obawiałam się tego, gdzie on mnie prowadzi.
– W zasadzie jesteśmy na miejscu.
Zatrzymaliśmy się przed opuszczonym budynkiem. Z tego miejsca widać było dom mojej cioci.
W okolicy stało jeszcze kilka innych posiadłości, ale Sandro ruszył w stronę schodów prowadzących na taras tego, który znajdował się przed nami.
Co?! To chyba jakiś żart! Mieszkał w moim wymarzonym domu!?
– Tutaj spędzasz urlop? – zapytałam zdziwiona.
Ten dom miał należeć do mnie. Do mnie, nie do niego.
– Mhm, coś nie tak?
– Yyy, nie. Ale wiesz co, pójdę już do siebie. Jestem padnięta – powiedziałam niepewnie i zaczęłam się wycofywać.
Nagle pomysł wspólnego posiłku wydał mi się strasznie głupi. Poczułam się niepewnie, strach wziął górę i żałowałam, że moja asertywność gdzieś się ulotniła.
– Nie wygłupiaj się. Na pewno jesteś głodna – rzucił lekko.
Fakt, byłam bardzo głodna. Zapachy w barze tylko rozbudziły mój apetyt. No i nie zrobiłam zakupów. Szlag! Wszystko przez tego nieustępliwego mężczyznę.
– Nie aż tak bardzo – skłamałam.
Łudziłam się, że znajdę coś do zjedzenia w spiżarce w piwnicy, ale dobrze wiedziała, że i tam półki świeciły pustkami.
Sandro zatrzymał się w połowie schodów i spojrzał na mnie bez wyrazu.
Poczułam gulę w gardle. O nie! Chyba coraz bardziej mu się narażałam.
– Jeszcze chwila i stracę cierpliwość, piccola. Widzę cię na tarasie w ciągu pięciu sekund.
To powiedziawszy, ruszył przed siebie. Stałam skamieniała. W tym mężczyźnie było coś, co niesamowicie mnie przerażało, ale jednocześnie fascynowało. Gdzieś w głębi siebie wiedziałam, że nie zrobiłby mi krzywdy, ale czy na pewno? Czy mogłam być aż tak głupia, jak niczego nieświadoma owieczka idąca prosto na rzeź?
– Dobry wybór, tesoro10 – powiedział,unosząc kącik ust, kiedy stanęłam na ostatnim stopniu prowadzącym na taras.
Sandro siedział przy drewnianym stole, który zastawiony był dla dwóch osób. Postarał się, czym pozytywnie mnie zaskoczył. Nie podejrzewałam go o takie szczegóły jak piękna zastawa, serwetki, wino oraz lampion ze świecą na środku stołu. Naprawdę planował nasze ponowne spotkanie, ale o dziwo nie wzbudziło to kolejnej fali niepokoju.
– Zamierzasz tak stać? Usiądź, jedzenie stygnie. Na co masz ochotę? – zapytał, otwierając każde z pudełek z daniami na wynos.
Zajęłam miejsce naprzeciwko niego. Alessandro natychmiast wstał i nalał wina do mojego kieliszka. Nawet nie zapytał, czy będę pić. Z jednej strony zrobiło mi się miło, a z drugiej poczułam, jakbym nie miała nic do gadania. Po raz kolejny zrobił to, na co sam miał ochotę. Czy moje zdanie w ogóle się dla niego liczyło?
– Więc?
– Poproszę kawałek pizzy – wydukałam.
Nałożył kawałek aromatycznej margherity na mój talerz, a na swój porcję makaronu z grillowanymi krewetkami posypaną parmezanem. Danie wyglądało smakowicie, aż poczułam, jak kiszki grają mi marsza. Chętnie bym się zamieniła. Kawałek pizzy stracił moje zainteresowanie.
– Możemy się zamienić – zaproponował Sandro, widząc mój wzrok utkwiony w jego talerzu.
– Yyy, nie, nie trzeba.
Wstał i bez słowa zamienił nasze talerze. Czytał mi w myślach czy co? Był taki pewny siebie, że było to aż przerażające.
– Jedz. Wyglądasz na głodną. A potem porozmawiamy.
Miałam ściśnięty żołądek. Niby byłam głodna jak cholera, ale jego obecność sprawiała, że nie umiałam się skupić na jedzeniu. Złapałam za kieliszek wina i upiłam dość spory łyk. Nie przepadałam za alkoholem. W Polsce czasem piłam z koleżankami piwo smakowe i tylko takie mało procentowe. Stroniłam od mocniejszych alkoholi, ale teraz potrzebowałam dodać sobie odwagi. O dziwo, wino smakowało bardzo dobrze. Nie wyczuwałam w nim cierpkiego posmaku, który pamiętałam z pierwszych nieudanych spotkań z tym rodzajem trunku.
– Smakuje ci wino?
Przytaknęłam. W końcu zaczęliśmy jeść.
– Czym się zajmujesz, Lauro?
– Jestem nauczycielką.
Uniósł znacząco brew, ale kontynuowałam dopiero, gdy zaczął ciągnąć mnie za język.
– Jakiego przedmiotu uczysz?
Gadka szmatka. Odpowiadałam na jego pytania dość lakonicznie. Gdy nastawała krępująca cisza, zmuszałam się do tego, aby też się o nim czegoś dowiedzieć. Alessandro prowadził kilka restauracji, właśnie otworzył kolejną, więc uznał, że zasłużył na urlop. Potem opowiedział mi o „moim” domu. Był w nim dopiero trzeci raz. Kupił go kilka lat temu i kiedyś chciałby się do niego przeprowadzić na stałe. Teraz już wiedziałam, dlaczego budynek nie popadł w ruinę, jak inne opuszczone domy w tej miejscowości.
Rozmawiając o zwyczajnych sprawach, zaczęłam się rozluźniać. Czujny i intensywny wzrok Alessandra już mi tak nie przeszkadzał. Opowiedziałam mu o pasji grania na wiolonczeli oraz o jedynym koncercie w Polsce, w którym brałam udział. Nie wiązałam swojej przyszłości z karierą wiolonczelistki. Byłam dobra, ale presja i stres związany z występami mnie przerastały.
– A więc jesteś Polką. Tak przypuszczałem. Wasz język jest niesamowicie zabawny.
– A wasz trudny.
– Be’, è a te che sembra così11.
– Nawet nie wiem, co teraz powiedziałeś – odparłam zawstydzona.
– Powiedziałem, że tylko ci się wydaje.
– Naprawdę? Zabrzmiało zupełnie inaczej.
Zmrużył oczy, jakby coś niegrzecznego przyszło mu na myśl.
– Jak zabrzmiało, piccola?
– Zabrzmiało, jakbyś powiedział coś nieprzyzwoitego.
O matko, naprawdę to powiedziałam? Taka była prawda. Gdy mówił w swoim języku, wszystkie włoski na moim ciele stawały dęba. Brzmiał tak uwodzicielsko. Tak kusząco.
Uśmiechnął się. Pierwszy raz zobaczyłam jego pełny uśmiech, choć byłam pewna, że potrafi uśmiechać się jeszcze szerzej. A wtedy… Wtedy mogłabym się nawet w nim zakochać.
– Takie rzeczy mówię tylko w jednym miejscu. – Urwał. – W sypialni, tesoro – dodał, puszczając mi oczko i sprawdzając moją reakcję.
Uciekłam wzrokiem pod wpływem przeszywającego na wylot spojrzenia.
Na chwilę zapadła cisza.
On czerpał z niej przyjemność, ja wręcz przeciwnie, dlatego uznałam, że to dobry moment na zakończenie tego jakże dziwnego wieczoru i na powrót do siebie.
– Będę się już zbierać.
Wstałam, odkładając serwetkę na stolik. Alessandro również szybko podniósł się ze swojego krzesła. Złapał za mój kieliszek i mi go wręczył. Był prawie pełny. Pozwoliłam sobie wypić jedną lampkę, ale drugiej postanowiłam nie wypijać w całości. Obawiałam się zawrotów głowy i przypływu śmiałości, nad którą nie potrafiłabym zapanować.
– Dopij wino, proszę. Zaraz będzie zachód słońca.
Powiedział to tak łagodnie, że nie potrafiłam mu odmówić. W dalszym ciągu chciałam wrócić do siebie, ale ostatecznie przekonała mnie perspektywa obejrzenia zachodu słońca z tego tarasu. Odebrałam kieliszek, a następnie podeszłam do barierki. Zaczynało się ściemniać, a powietrze lekko się ochłodziło. W końcu było przyjemnie. Lekki wiatr smagał moje rozgrzane policzki.
– Zawsze chciałam przekonać się, jaki jest widok stąd.
– I jaki jest? – Usłyszałam tuż za sobą zachrypnięty głos, na który lekko drgnęłam.
– Piękny – szepnęłam. – Mogłabym tutaj przesiadywać w nieskończoność.
– Ty jesteś piękna.
Słysząc komplement, zawstydziłam się. Odruchowo upiłam łyk wina. Policzki paliły mnie teraz żywym ogniem. Nie przywykłam do komplementów. Nie takich. Nie od takich mężczyzn jak Alessandro.
– Podoba mi się, jak na mnie reagujesz – szepnął i dmuchnął lekko w stronę mojej szyi.
Widział to? Widział to, jak na niego reagowałam?
Rozpraszała mnie jego obecność tuż za mną. Nie mogłam się nawet skupić na pięknym widoku przed nami. Ognista kula coraz bardziej zbliżała się do horyzontu, pozostawiając coraz intensywniejszą smugę na oceanie. Jakiś cichutki głosik w mojej głowie próbował się przebić. Wołał, żebym się odwróciła i zamiast patrzeć na zachód słońca, spojrzała na jego odbicie w błękitnych tęczówkach. Uciszyłam go, bojąc się tego, co mogłoby się wtedy wydarzyć. Dawno nie byłam tak zdenerwowana w czyjejś obecności. A myślałam już, że przełamaliśmy pierwsze lody.
Ze mną chyba jest coś nie tak.
– Wiesz, ja… Ja naprawdę muszę już iść.
Obróciłam się z zamiarem odejścia, ale wtedy zablokował mnie między swoimi ramionami. Oparł dłonie na balustradzie po obu moich stronach, przez co znajdował się bardzo blisko mnie. Skuliłam się w sobie i czułam się przy nim taka malutka. Był sporo wyższy, więc górował nade mną. Jego napięte ramiona były tak duże, że nie potrafiłabym objąć ich rękami.
– Nie chcę, żebyś sobie poszła – wyznał cicho.
– Ja… jestem zmęczona. – Wymyśliłam wymówkę naprędce. Mój głos brzmiał okropnie słabo i żałośnie, ale nie mogłam nic poradzić. Sandro mnie przeraził. – Miałam koszmarny dzień.
– Jasne, okej. Możesz iść – powiedział, odsuwając się ode mnie i robiąc kilka kroków w tył.
Wypuściłam powietrze. Nawet nie wiedziałam, że wstrzymywałam oddech, czekając na kolejny ruch mężczyzny.
– Naprawdę? – Nie mogłam uwierzyć, że nagle odpuścił. Chyba nawet poczułam lekkie rozczarowanie.
– Tak, choć wolałbym, żebyś została.
– Spędziłam bardzo miły wieczór – odparłam, robiąc krok w stronę schodów.
– Odprowadzę cię.
– Och, nie. Nie trzeba. Mieszkam po drugiej stronie ulicy.
– Wiem, ale mimo to cię odprowadzę. – Usłyszałam ten sam ton, co w barze. Ton, z którym się nie dyskutowało.
– Dobrze.
Ruszyliśmy po schodach w dół.
Czułam za sobą jego obecność. Jego ciepły oddech niemal muskał mnie po karku. Musiałam sobie to wyobrazić, gdyż koszulka, którą miałam na sobie, i włosy stanowiły barierę dla jego oddechu.
Gdy znaleźliśmy się na piasku, nagle złapał mnie za rękę. Gest choć tak nagły, był delikatny. Spojrzałam na nasze dłonie, a potem w jego oczy, które nie były zbyt dobrze widoczne w panującym pod tarasem mroku. Ale widziałam, jak błyszczą, wpatrując się we mnie intensywnie. Poczułam ucisk w dole brzucha na myśl o tym, co teraz będzie chciał zrobić Alessandro. W ustach zrobiło mi się sucho.
Pocałuje mnie?
Nagle ogarnęły mnie takie nerwy, jakbym miała przed sobą swój pierwszy pocałunek.
– Posłuchaj, tak sobie pomyślałem, że skoro tak miło spędziliśmy wieczór, to moglibyśmy jutro zobaczyć się ponownie.
Przechyliłam głowę.
Czy on mi właśnie zaproponował randkę?
Moje głupie serce zerwało się do galopu.
– Co ty na to? – dodał, przygryzając wargę.
A może tylko sobie to wyobraziłam? Chyba wzrok płatał mi figle.
– Zgoda – powiedziałam szybciej, niż pomyślałam.
Niewykluczone, że kierował mną alkohol. Niby nie wypiłam dużo, ale czułam, jak szumi mi w głowie. A może to Sandro sprawiał, że czułam się tak inaczej. Czułam się kobieco. Czułam się chciana, może nawet pożądana. Nie, to zdecydowanie musiał być alkohol.
Alessandro uniósł kącik ust. Położył rękę na moich plecach na wysokości krzyża i pchnął mnie lekko, więc ruszyłam przed siebie. Po drugiej stronie ulicy odwróciłam się do niego niepewnie.
– Będziesz gotowa na dziewiątą? – zapytał.
Chciałam dłużej pospać, ale przytaknęłam.
Ten mężczyzna sprawiał, że na wszystko się zgadzałam.
To było takie wkurzające, ale i intrygujące.
– Dobranoc – powiedziałam cicho i szybko odwróciłam się w stronę furtki.
Gdy jedną nogą byłam już na posesji, usłyszałam jego głos, w którym pobrzmiewało rozbawienie.
– Dobranoc.
Przyspieszyłam, nie obejrzawszy się za siebie, choć czułam, że stał w tym samym miejscu i mnie obserwował. Myśl, że upewniał się, czy bezpiecznie weszłam do środka, sprawiała, że przyjemne ciepło rozlewało się pod moimi żebrami.
W środku nocy w dalszym ciągu przewracałam się z boku na bok. Przed oczami cały czas miałam błękit tęczówek Włocha.
Po kolejnym kwadransie w końcu odpuściłam i podeszłam do futerału z wiolonczelą. Zaczęłam grać. Zatraciłam się dźwiękach wydawanych przez instrument. Grając, mogłam oczyścić umysł, i tak stało się również tym razem. Uwielbiałam to uczucie lekkości całym sercem. Podobne towarzyszyło mi jeszcze podczas biegania, ale i tak nie dorównywało graniu na wiolonczeli.
Gdybym miała trafić na bezludną wyspę i otrzymała możliwość zabrania ze sobą tylko jednej rzeczy, zdecydowanie wybrałabym wiolonczelę.
Po niespełna godzinie w końcu poczułam się senna. Do łóżka wróciłam z czystym umysłem. Już wiedziałam, co powinnam zrobić kolejnego dnia.
3Witaj, piękności.
4Na wynos?
5Tutaj?
6Czy można?
7Witaj, Aleksie. Twoje zamówienie na wynos.
8Dziękuję, panie Gustawie.
9Mała.
10Skarbie.
11Cóż… Tak ci się tylko wydaje.