Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
647 osób interesuje się tą książką
Ona wierzy w magie świąt. On wolałby, żeby grudzień nie istniał w kalendarzu. A jednak los postanowił ułożyć dla nich wspólną historię.
Matylda marzy o nowym początku i pracy, która pozwoli stanąć jej na nogi. Oskar, zimny jak grudniowy poranek, potrzebuje natychmiast nowej asystentki.
Ich spotkanie to zderzenie dwóch światów: jej serdeczności i jego rezerwy, piernikowej kawy i małej czarnej, świątecznych sweterków i idealnie skrojonych garniturów.
Te święta miały minąć niezauważone. A jednak właśnie teraz wszystko zaczyna się zmieniać. Bo czasem to, czego najbardziej się unika, jest tym, czego tak naprawdę potrzebujemy.
Ciepła, wzruszająca i pełna magii opowieść o tym, że nawet najzimniejsze serce może rozgrzać iskra świąt.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 209
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Katarzyna Lewandowicz
Wydawnictwo White Raven
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Kopiowanie, reprodukcja, dystrybucja lub jakiekolwiek inne wykorzystanie niniejszej publikacji w całości lub w części, bez wyraźnej zgody autora lub wydawcy, jest surowo zabronione zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa o prawach autorskich. Niniejszy tekst stanowi wyłączną własność autora i podlega ochronie zgodnie z przepisami międzynarodowymi oraz krajowymi dotyczącymi praw autorskich.
Redaktor prowadzącyEwa Olbryś
Redakcja
Dominika Surma @pani.redaktorka
Korekta
Dominika Kamyszek @opiekunka_slowa
Skład i łamanie
Anna Hat @_anislowa
Okładka
Marcin Olbryś
www.wydawnictwowhiteraven.pl
Numer ISBN: 978-83-68175-69-1
Dla mojej mamy, która zawsze dba o świąteczne cuda.
I dla każdej mamy, dzięki której grudzień jest pełen ciepła.
Playlista
Sia –Snowman
Sia –Everyday Is Christmas
Sia –Underneath the Mistletoe
Sia –Santa’s Coming For Us
Sia –My Old Santa Claus
Mariah Carey –All I Want for Christmas Is You
Celine Dion –So This Is Christmas
Lindsey Stirling –Carol of the Bells
Ładnie jej było w tym uśmiechu, ale… Kto tak robi? Kto szczerzy zęby sam do siebie? I to na dodatek podczas iście jesiennej aury?
Coś nagle mnie tknęło. Coś, co nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło. Nabrałem ochoty, aby wyskoczyć z samochodu i zagadnąć do tej tajemniczej nieznajomej, poznać powody jej radości. Stanu, który na co dzień był mi obcy. Zawsze myślałem, że radość to coś, co przychodzi przy okazji, a nie samo z siebie. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio śmiałem się bez powodu, kiedy w ogóle się uśmiechałem. Tak szczerze, bez przymusu.
Nie mogłem jednak zachować się tak kretyńsko z dwóch powodów. Po pierwsze i najważniejsze – ja tak nie postępowałem. Nie zaczepiałem obcych kobiet, nie wdawałem się w bezsensowne pogawędki. A po drugie – sygnalizacja przede mną się zmieniła, pozwalając na przejazd, i usłyszałem za sobą klakson. Ostatni raz zerknąłem na nieznajomą, a wtedy nasze spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Przeszedł mnie elektryzujący dreszcz. Pragnąłem zatrzymać to spojrzenie na dłużej, ale kobieta skierowała swój wzrok znowu przed siebie.
Ruszyłem. Musiałem, gdyż z jednego niecierpliwego kierowcy za mną zrobiło się kilku, o ile nie kilkudziesięciu. Dwie minuty później zaparkowałem na podziemnym parkingu biurowca, w którym pracowałem jako dyrektor generalny. Tego dnia musiałem podjechać do biura po ważne dokumenty, których potrzebowałem na popołudniowe spotkanie z klientem. Przeważnie od połowy listopada do końca stycznia pracowałem zdalnie, gdyż pozwalało mi to uniknąć wszechobecnych oznak świąt Bożego Narodzenia, których nigdy nie obchodziłem. I których szczerze nienawidziłem.
Bunkrowałem się w domu, zlecając więcej roboty pracownikom pode mną, i wychodziłem z mieszkania tylko wtedy, gdy klient preferował spotkanie twarzą w twarz zamiast łącza online. Na szczęście dla wielu kontrahentów czas był na wagę złota i woleli połączyć się na czacie, niż tracić go, stojąc we wrocławskich korkach i próbując dotrzeć na spotkanie.
Od kilku tygodni stanowisko mojej osobistej asystentki wciąż pozostawało wolne, zmuszony więc byłem sam zaglądać do biura i dbać o skompletowanie dokumentacji. Przeklinałem w myślach, mając nadzieję, że kadry w końcu rozwiążą ten problem. Wszyscy wiedzieli, na jakich zasadach pracuję w tym okresie i jak bardzo potrzebuję pracownicy, która przez te dwa miesiące stawała się niemal moją prawą ręką.
Nie żałowałem, że zwolniłem panią Krysię, choć kobieta jako jedna z niewielu nie tylko potrafiła tolerować moje humory, ale też jej umiejętności były adekwatne do tego, co przedstawiła w podaniu o pracę. Ze wszystkimi poleceniami wyrabiała się na czas i zawsze była na każde moje skinienie. Gdy przychodziłem do biura, ona już tam na mnie czekała, gdy kończyłem – ona wciąż siedziała w swoim boksie. Czasem miałem ochotę zajrzeć pod jej biurko, żeby sprawdzić, czy nie chowa tam czasem poduszki i materaca, który rozkłada sobie na noc.
Pewnego dnia nie zastałem jej przy swoim biurku i nie czekała na mnie czarna kawa z pobliskiej kawiarni. Krystyna zjawiła się w pracy dopiero przed południem, tłumacząc się tym, że jej samochód rozkraczył się w szczerym polu. To jedno przewinienie mógłbym jeszcze wybaczyć, ale po nim nastał ciąg kolejnych spóźnień, a na to nie mogłem już pozwolić. Pani Krysia wyleciała, a po niej kilka kolejnych asystentek. Pozostałe same odchodziły. Czy tak trudno znaleźć dobrą pracownicę we Wrocławiu, który ciągle rozwijał się pod kątem korporacyjnym? Zaczynałem wątpić w kompetencje Pauli, moja cierpliwość wisiała na włosku. Dawałem tej kobiecie jeszcze tydzień, w przeciwnym wypadku także w dziale HR nastąpią zmiany kadrowe.
Początek grudnia przywitał nas kapryśną pogodą, ale nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku i nic nie mogło wyprowadzić mnie z równowagi. Po wizycie u państwa Gontarków tryskałam energią. Antoś i Amelka ładowali moje akumulatory za każdym razem, gdy ich odwiedzałam, choć ich żywiołowość powinna przynosić raczej odmienny rezultat. Uwielbiałam te dzieciaki i żałowałam, że spędzamy ze sobą tak niewiele czasu.
W tej chwili nie przeszkadzała mi nawet wrocławska sygnalizacja, która zmieniała się tak wolno. Śpieszyłam się na spotkanie, jedno z wielu tego środowego dnia. W obecnej pracy nieczęsto mogłam pozwolić sobie na wolne w ciągu tygodnia, a właśnie wtedy miałam najwięcej spraw do załatwienia. Intensywnie szukałam pracy, która pozwoliłaby mi pracować na jedną zmianę w konkretnych godzinach, tak abym miała wolne popołudnia. Dziś mogło mi się wreszcie udać. Może podchodziłam do tej oferty zbyt optymistycznie, ale naprawdę miałam co do niej dobre przeczucie. Intuicja jeszcze nigdy mnie nie zawiodła.
Kilka minut później dumnym krokiem wkroczyłam do holu prestiżowego biurowca i od razu uderzyły mnie zapach luksusowego wnętrza i przyjemne ciepło. Szybko zdjęłam czapkę, odwinęłam szal spod szyi i zsunęłam z ramion ocieplaną parkę, która służyła mi już od kilku lat. Uwielbiałam ją, choć zdawałam sobie sprawę, że dawno powinnam rozejrzeć się za nową. Niestety każdy grosz szedł na coś innego i nie mogłam pozwolić sobie na zakup kurtki w sezonie, gdy ceny dosłownie powalały.
Podeszłam do recepcji sprężystym krokiem, choć wszystko dookoła krzyczało, że tutaj nie pasuję. Całe wnętrze emanowało aseptycznym minimalizmem. Miałam więc wrażenie, jakbym odwiedzała prywatną, elitarną klinikę, a nie siedzibę wielu firm i spółek.
– Dzień dobry – przywitała mnie kobieta w idealnie wyprasowanej białej koszuli, która tylko nieznacznie odznaczała się na białym tle za nią. – W czym mogę pomóc?
– Dzień dobry. Nazywam się Matylda Witulska. Jestem umówiona na rozmowę kwalifikacyjną z panią Szewczuk.
Kobieta zawiesiła na mnie wzrok. Nie uszło mojej uwadze, że lekko skrzywiła usta. Dopiero potem przeniosła spojrzenie na monitor, kliknęła dwa razy, a następnie wskazała mi windę po prawej stronie od jej stanowiska. Korona by jej z głowy nie spadła, gdyby się przy tym chociaż lekko uśmiechnęła.
– Drugie piętro. Proszę dołączyć do pozostałych kandydatek i czekać na wezwanie – dodała wystudiowanym, machinalnym głosem.
Czy ja nie trafiłam czasem do jakiejś ukrytej kamery?
Podziękowałam skinieniem głowy i nie tracąc optymizmu, ruszyłam na spotkanie z przeznaczeniem. Czekając na przyjazd windy, jeszcze raz rzuciłam okiem na otoczenie. Tylko widok za przeszkloną ścianą straszył ponurą aurą. Biel i blask eleganckich żyrandoli biły po oczach, brak jakiegokolwiek świątecznego akcentu potęgował wrażenie chłodu i smutku. Wzdrygnęłam się, nie chcąc, żeby atmosfera ta przeszła również na mnie.
Dlaczego w holu brakowało choćby małej choinki? Uszłaby nawet taka z białymi gałązkami i bombkami. Święta były przecież za trzy tygodnie i ozdoby już dawno wszędzie poszły w ruch. Cały Wrocław lśnił, błyszczał i migotał. Przestrojone zostały witryny sklepowe, salony usługowe, w marketach grała świąteczna muzyka, a w galeriach unosił się zapach pomarańczy i goździków. Uwielbiałam ten czas, dlatego w grudniu tak chętnie wychodziłam z domu. Nie przeszkadzał mi gwar i tłumy ludzi, którzy na ostatnią chwilę robili zakupy świąteczne. Wręcz przeciwnie, lubiłam patrzeć, jak inni szykują się do tego magicznego czasu, gdy spędzą kilka dni ze swoją rodziną. Lubiłam wyobrażać sobie ich wracających do domów, do mężów, do żon, do dzieci czy wnuków.
Do pełni szczęścia brakowało tylko śniegu.
Kiedy drzwi windy się rozsunęły, wysiadła z niej długonoga kobieta w jasnym cieniutkim płaszczyku. Była bliska płaczu. Gdy zobaczyłam jej stan, coś ścisnęło mnie za serce. Czy wracała z rozmowy, na którą sama się wybierałam? Nie, to niemożliwe, biurowiec liczył kilkanaście pięter, a na każdym z nich mieściło się po kilka firm. Coś sobie musiałam ubzdurać. Naprawdę zależało mi na tej robocie, więc wyobraźnia podsuwała mi czarne scenariusze. Nie mogłam się im poddać.
Pewnie zajęłam miejsce po rozżalonej kobiecie i wcisnęłam dwójkę na wyświetlaczu. Jeżeli zostanę zatrudniona, będę pracować na ostatnim piętrze, skąd na pewno rozpościerał się piękny widok na panoramę Wrocławia. Byłam zdeterminowana, żeby dostać tę pracę. Po Nowym Roku pomogłaby mi ona osiągnąć cel, do którego dążyłam od kilku miesięcy.
Na miejscu okazało się, że przede mną czeka tylko jedna kandydatka. Ucieszyłam się w duchu, bo to oznaczało mniejszą konkurencję. Po chwili jednak zobaczyłam kolejną niezadowoloną dziewczynę, opuszczającą salę konferencyjną. Jej warga nie drżała jak u poprzedniczki, lecz była ściśnięta z drugą w wąską kreskę. Czy powinnam zacząć się niepokoić? Może jednak niczego sobie nie ubzdurałam?
Przystanęła, jakby chciała mnie i tę drugą dziewczynę jakoś uprzedzić, ale wtedy zza jej pleców wyłoniła się rekruterka.
– Pani Patrycja Mielcarz?
Dziewczyna z włosami związanymi w koński ogon obejrzała się na mnie i przełknęła ślinę. W przeciwieństwie do mnie bardzo się denerwowała. Współczułam jej. Sama miałam za sobą dziesiątki rozmów o pracę, więc stały się one dla mnie chlebem powszednim. Wystarczyło płynnie odpowiadać na pytania i emanować pewnością siebie, nawet jeżeli nie miało się zbyt wielkiego doświadczenia, tak jak w moim przypadku. Mile widziana była też charyzma i optymizm, których nigdy mi nie brakowało.
Zdziwiłam się, kiedy nie minęło parę minut, a dziewczyna wystrzeliła z sali ze spuszczoną głową.
– Strata czasu – burknęła, mijając mnie.
Druga kobieta spojrzała na podkładkę, a następnie wywołała moje nazwisko.
– To ja – odparłam, podrywając się z wygodnej sofy.
– Zapraszam.
Kobieta przedstawiła się jako Paula Szewczyk i zajęła miejsce u szczytu owalnego stołu. Usiadłam obok, założyłam nogę na nogę i wyprostowałam plecy. Dłonie splotłam na kolanie i spojrzałam swojej rozmówczyni prosto w oczy. Jak już mówiłam, pewność siebie to podstawa. Emanowałam też spokojem, choć wewnątrz rozbudził się stres. Wszystko przez poprzednie kandydatki. Zazwyczaj bardzo dobrze potrafiłam odczytać mowę ciała, wiedziałam więc, że dziewczyny nie były zadowolone z przebiegu rozmowy. Za chwilę miałam się przekonać dlaczego. Co prawda w ogłoszeniu zawarto niewiele informacji dotyczących oczekiwań czy zakresu obowiązków, ale wspomniano, że wykształcenie wyższe nie jest konieczne. Severe Company dawało szansę młodym ludziom bez doświadczenia, więc bardzo liczyłam na to, że zostanę wybrana. Nie mogli mieć wymogów z kosmosu.
– W naszej firmie obowiązuje konkretny dress code – poinformowała na wstępie, obrzucając zdegustowanym spojrzeniem mój strój, składający się z musztardowego golfu i brązowych spodni w kant. Sama miała na sobie białą koszulę i ołówkową czarną spódnicę. – Tylko biel i czerń, rozumiemy się?
W mojej głowie zapaliła się pierwsza czerwona lampka. Przed spotkaniem poczytałam o firmie, w której chciałam podjąć pracę, i dowiedziałam się, że zajmuje ona przestrzeń całego ostatniego pięta, co sugerowało to, jak bardzo jest prestiżowa. Rozumiałam więc, że elegancki strój jest wymagany, ale nie przesadzajmy. Na stanowisku, które miałam zająć, powinnam czuć się przede wszystkim wygodnie i komfortowo.
– Przejdę może od razu do kluczowego pytania – zaczęła, kiedy niechętnie skinęłam głową. Spięłam się, czując, że uderzy z grubej rury. – Czy jest pani dyspozycyjna codziennie od godziny szóstej do osiemnastej, także w weekendy?
Zapanowałam na odruchem wybałuszenia oczu.
– Nie bardzo rozumiem. W ogłoszeniu mowa była o innych godzinach pracy.
– Nastąpiły drobne zmiany – wytłumaczyła, a ja od razu wiedziałam, że kłamie w tej kwestii. – Prezes potrzebuje asystentki, która będzie do jego dyspozycji od wczesnych porannych godzin do wieczoru. Praca sporadycznie może się przeciągnąć do późnych godzin wieczornych.
– Czy wtedy przysługiwałby mi dzień wolny w ciągu tygodnia? – zapytałam, choć już wiedziałam, że nie przyjmę tej pracy. Nie takiej posady szukałam. Domyślałam się, jakie realia panują w korporacjach, ale miałam nadzieję, że trafię do miejsca, gdzie będę mogła się rozwijać, a nie urabiać po pachy, i gdzie traktowano pracownika z szacunkiem.
Rekruterka spojrzała na mnie krytycznie. Następnie chrząknęła, gdy dotarło do niej, że pytałam jak najbardziej poważne.
– Niestety w najbliższym czasie byłoby to niemożliwe. Zespół, który powołał szef, pracuje obecnie nad bardzo ważnym projektem. Być może po świętach godziny pracy by się unormowały.
Po świętach?! Wolne żarty.
Gwałtownie wstałam z krzesła, wygładziłam nerwowo spodnie i zerknęłam na zdezorientowaną kobietę.
– Dziękuję za rozmowę, niestety nie jestem już zainteresowana państwa ofertą – poinformowałam i ruszyłam dumnie w stronę wyjścia.
Nie mogłam pozwolić sobie na harowanie dzień w dzień aż do świąt. Wszystko wskazywało na to, że prezes tej firmy nie szanuje swoich pracowników i szuka kolejnego pracusia bez życia prywatnego.
– Proszę się jeszcze zastanowić, to dla pani ogromna szansa i wstęp do kariery…
– Do widzenia – odpowiedziałam stanowczo, nie oglądając się za siebie.
Pierwszy raz spotkałam się z tak rygorystycznymi wymaganiami. Co prawda nie poznałam ich wszystkich, ale coś mi się wydawało, że dalsza rozmowa potwierdziłaby moje przypuszczenia. Teraz już wiedziałam, dlaczego moje poprzedniczki wychodziły stąd z kwaśną miną. Im także nie uśmiechało się tyrać od świtu do nocy.
Smuciłam się, że kolejny raz nie udało mi się zdobyć wymarzonej posady, ale z sali konferencyjnej wyszłam z podniesioną głową. Czasem trzeba odpuścić, nawet jeżeli wiąże się to z żalem i rozczarowaniem. Dopiero na dole humor bardziej mi się podłamał. Ubierając się, człapałam w stronę wyjścia.
Przed przeszklonymi drzwiami przystanęłam, żeby założyć czapkę i kaptur, gdyż deszcz na zewnątrz przybrał na sile. Obejrzałam się za siebie, czując na sobie czyjeś spojrzenie. Przy recepcji dostrzegłam mężczyznę odbierającego właśnie telefon. Nie oderwał ode mnie spojrzenia, choć sprawiał wrażenie zajętego i skupionego na rozmowie, zapewne służbowej.
Wyglądał jak wyjęty z katalogu drogiej, ekskluzywnej mody. Miał na sobie czarny płaszcz, a pod nim elegancki czarny garnitur. Prezentował się dostojnie. I jeszcze ta równo przystrzyżona broda, podkreślająca idealnie zarysowaną, symetryczną szczękę.
Najbardziej zniewalający był jednak wzrok mężczyzny. Taki ostry i nieprzystępny, a jednocześnie intrygujący i hipnotyzujący.
Może i dobrze, że nie udało mi się dostać pracy w tym miejscu. Choć marzyłam o posadzie w korporacji, to tak galowy i oficjalny dress code nie był przeze mnie lubiany. Owszem, nieraz nosiłam eleganckie stroje, ale stawiałam na wygodę. Poza tym elegancki nie znaczy nudny, a biel i czerń to zdecydowanie całkowita monotonia.
Uśmiechnęłam się blado, zakłopotana. Mężczyzna pewnie się zastanawiał, co robi tutaj tak zwyczajna i nierozgarnięta dziewczyna jak ja. Wyszłam na zewnątrz, obejmując się rękoma. Przeszył mnie dreszcz zimna, gdy ruszyłam na najbliższy przystanek tramwajowy. Deszcz zmył resztkę dobrego nastawienia i humor, którym tryskałam jeszcze kilkadziesiąt minut temu.
Playlista
1. Grudniowy ponury dzień
