W martwym punkcie - Małgorzata Podstawna - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

W martwym punkcie ebook i audiobook

Podstawna Małgorzata

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

55 osób interesuje się tą książką

Opis

Trzy strzały. Trzy ciała. Jeden mrok, który sięga głębiej, niż ktokolwiek przypuszcza.

Komisarz Tamara Swoboda miała zostawić przeszłość za sobą. Nowe miasto, nowe śledztwo, nowy zespół. Ale Katowice nie oferują spokoju – tylko kolejne trupy. Trzej mężczyźni zginęli w identyczny sposób: strzał prosto w serce, brak świadków, brak śladów.

Śledztwo prowadzi Tamarę coraz dalej – do świata szemranych układów, przemilczanych krzywd i tragedii, która nigdy nie powinna się wydarzyć. Każdy nowy trop przypomina, że zło rzadko rodzi się bez powodu. A zemsta potrafi być zimna, cicha… i śmiertelnie precyzyjna.

Gdy przeszłość w końcu dogania ofiarę – ktoś inny staje się katem.

Czy Tamara zdoła powstrzymać kolejną zbrodnię, zanim będzie za późno?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 407

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 48 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Filip Kosior

Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Rafanetka

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna pozycja i to zakończenie.Czekam na kolejna część.
00



© Copyright by Grupa Wydawnicza Literatura Inspiruje Sp. z o.o., 2025© Copyright by Małgorzata Podstawna

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Książka ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w jakikolwiek inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Redakcja: Sylwia Drożdżyk-Reszka

Korekta: Paulina Stoparek

Projekt graficzny okładki: Izabela Surdykowska-Jurek

Grafiki na okładce: Copyright © by ana – Stock.adobe.com (kobieta); khurshidalambd – Freepik.com (tło)

DTP: Justyna Jakubczyk

ISBN 978-83-68249-42-2

Warszawa 2025

Wydawnictwo [email protected] www.literaturainspiruje.pl

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

PROLOG

Miłosz przejechał pod autostradą, minął jeden z lepszych skateparków w Katowicach, jeśli nie na całym Śląsku, i kawałek dalej skręcił w boczną uliczkę, by zaparkować. O szóstej rano nie miał problemu ze znalezieniem miejsca tuż obok Doliny Trzech Stawów. Wysiadł z samochodu i wciągnął nosem chłodne powietrze. Sierpień w tym roku nie rozpieszczał. Szaro-białe kłębiaste chmury sunęły nad miastem, a przez ostatnie dwa dni lało jak z cebra. Miłosz westchnął na myśl o wędrówce niewybrukowanymi ścieżkami pomiędzy Stawami Ozdobnym i Kajakowym. Założył bluzę z kapturem, bo uznał, że w samej koszulce może być za zimno, zamknął auto i ruszył przed siebie. Wybrał drogę prowadzącą obok pola do disc golfa i placu zabaw. Z daleka widział już kilka samochodów i grono osób wyglądających, jakby szukały skarbów. Skręcił w prawo za stawem. Szedł ostrożnie by nie poślizgnąć się na błotnistym podłożu i omijał wielkie kałuże, chociaż i tak czuł, że chyba przemakają mu buty. Stanął obok Dembińskiego, który był szefem kryminalnych w komendzie wojewódzkiej. To Dembiński zadzwonił, gdy jeszcze świtało i ściągnął go na miejsce zbrodni.

– Białas, jesteś w końcu, długo kazałeś na siebie czekać. – Tamten podał mu dłoń na przywitanie.

– Sorry, szefie, nie miałem w planach tak wczesnej pobudki pierwszego dnia po urlopie.

– Ja też nie, ale dobrze, że wracasz do roboty, bo jesteś mi potrzebny.

– Co mamy?

– Chodź.

Przeszli pod taśmą rozwiniętą przez funkcjonariuszy i stanęli za plecami lekarza sądowego, Andrzeja Siemińskiego. Ten ściągnął lateksowe rękawiczki i uścisnął im dłonie. Był wysoki, przy sobie, nosił okulary w czerwonych oprawkach i wąsy w stylu Pana Tik-Taka. Zakasłał zasłaniając usta. Popatrzył na leżące tuż pod jego stopami zwłoki i powiedział:

– Mężczyzna, przed trzydziestką, strzał w klatkę piersiową, właściwie w samo serce, zginął na miejscu.

– Kiedy? – Miłosz schylił się i przyjrzał ciału.

– Trudno stwierdzić, myślę, że co najmniej dwadzieścia cztery godziny, padał deszcz, jak wiecie, trochę to komplikuje sprawę.

– No właśnie, lało jak z cebra przez ostatnie dwa dni, więc pewnie nie znajdziemy tu żadnych śladów. – Miłosz podniósł się i spojrzał pytająco na przechodzącego technika, który tylko potrząsnął głową z rezygnacją.

– Mamy problem, bo Andrzej mówi, że to wygląda podobnie jak przy tym lekarzu sprzed miesiąca. Tumiński prowadzi tę sprawę, kojarzysz?

– Coś słyszałem, ale to było przed moim urlopem, więc... – Miłosz wzruszył bezradnie ramionami.

– Tamta sprawa jest gówniana. A jeśli mam rację, ta też taka będzie. Chcę, żebyś spróbował odkryć, co tu zaszło. Pogonię techników, żeby zrobili balistykę, gdy tylko dostaną od Andrzeja kulki. Jeśli będą pasować do tych sprzed miesiąca, zaczniemy się martwić. Tymczasem prześwietl tego gościa, zbadaj, kto go aż tak nie lubił.

– A są inne podobieństwa poza strzałami w serce?

– Brak śladów.

– Okej... To nie brzmi dobrze. Tutaj pewnie też nic nie znajdziemy?

– Pewnie nie. – Dembiński zadumał się na chwilę. – Tumiński wraca w środę, zbierz jak najwięcej informacji. Będziemy mieć balistykę i zdecydujemy co dalej.

– Tak jest, szefie.

Zza chmur w końcu wyjrzało słońce, ale żaden z nich nawet nie zwrócił na to uwagi.

1.

Tamara stała w milczeniu, z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej, oparta o zimną szarą ścianę przy drzwiach wejściowych. Długie blond włosy, lekko pokręcone z powodu dużej wilgotności powietrza, opadały na ramiona. Cieszyła się, że założyła lniane spodnie i przewiewną bawełnianą koszulkę, uznawszy, że w taki gorąc przynajmniej ubranie się do niej nie lepiło. Stanowiła jedyny jasny element tego pomieszczenia. Cały pokój był pomalowany ciemną farbą. Zasłonięte pionowymi roletami niewielkie okno niemal nie wpuszczało światła. W przeciwległym rogu stało biurko, a na nim niewielka lampka. Lekką poświatę dawał też ekran monitora stojący na stole na środku pomieszczenia. Tamara patrzyła przed siebie. Przez lustro weneckie obserwowała kobietę siedzącą w drugim pomieszczeniu, niespokojnie wiercącą się na krześle i rozglądającą się wokół przestraszonym wzrokiem. W pewnym momencie ich spojrzenia się skrzyżowały. Oczywiście Tamara wiedziała, że to nieprawda, bo jedyne, co tamta mogła zobaczyć, to swoje odbicie, ale i tak Tamarę zalała fala niepokoju. Właściwie nie tylko niepokoju, ale też złości, żalu, niepewności, strachu i smutku. Nie miała pojęcia, jaki powinien być kolejny krok w tym śledztwie. Miała nadzieję, że gdy postoi jeszcze chwilę, dostanie olśnienia. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Pustka. Przymknęła oczy. Ból głowy wzrastał z minuty na minutę. Mimo że temperatura w pomieszczeniu oscylowała w okolicach dwudziestu sześciu stopni, Tamara poczuła, że przenika ją chłód.

Drzwi do pokoju gwałtownie się otworzyły i wszedł Krystian. Miał lekko przyprószone siwizną włosy, opaloną cerę i zmarszczki wokół oczu świadczące o tym, że często się śmiał. Był dobrym duchem zespołu. Zawsze idealnie wystrzyżone wąsy i bródka były jego znakiem rozpoznawczym. Dbał o siebie nie tylko w tym obszarze, wyrzeźbione ciało było efektem godzin spędzanych na siłowni, ale też zdrowego odżywiania, do którego przywiązywał bardzo dużą wagę.

– Tamara, chyba coś mam. – Rzucił na stolik dwie kartki zapisane tekstem, który gdzieniegdzie był zakreślony jaskrawożółtym kolorem. – Pamiętasz gościa, którego przesłuchiwałaś tydzień temu? Wiesz, ten łysy, z brodą, co to twierdził, że nie było go w mieście w tamtym czasie. Otóż... Tamara? Czy ty mnie słuchasz?

Kiedy trzeba było, zachowywał powagę. Teraz położył ręce na biodrach, jak nauczyciel, który złapał ucznia na ściąganiu. Spojrzał na nią, ale ona wciąż stała w kącie przy drzwiach, bez ruchu. Nie wykazywała żadnego zainteresowania. Wyglądała tak, jakby nie miała świadomości, że ktoś wszedł do pokoju. Czuła piasek pod oczami i pulsowanie w skroniach. W głowie przewijała obrazy wydarzeń sprzed kilkunastu minut.

– Tamara? – Krystian podszedł do niej i dotknął jej ramienia. – Wszystko w porządku?

Ocknęła się natychmiast. Spojrzała na niego zaskoczona.

– Przepraszam, zamyśliłam się. Co mówiłeś?

– Pytałem, czy wszystko w porządku?

– Wcześniej co mówiłeś. Ten gościu, łysy z brodą. Co z nim?

– Teraz się pytam, czy wszystko okej? Źle wyglądasz. – Stał przed nią niewzruszony. Dobrze wiedział, że nic mu nie powie, że będzie udawała, że wszystko w porządku. A przecież kto jak kto, ale Krystian dużo widział, a ona z pewnością nie wyglądała jak ktoś, u kogo wszystko jest dobrze. Prawdopodobnie dlatego zmieniła temat i zignorowała pytanie, bo nie miała w zwyczaju kłamać. Teraz patrzyła na niego wymownie, tym swoim świdrującym wzrokiem. Czekała, aż odpuści. Trwali dłuższą chwilę w milczeniu, wreszcie Krystian skapitulował:

– Okej, nie chcesz mówić, to nie, ale przecież widzę, że coś się stało. Chodźmy na kawę. – Zgarnął dokumenty ze stolika i zrobił dwa kroki w kierunku drzwi.

– Krystian... – Spojrzała na niego, gdy znalazł się tuż przy niej. – Strasznie boli mnie głowa. Pójdę do domu. Ogarniesz to? – Pokazała ręką na drugie pomieszczenie.

– Jasne. Dokończysz jutro, dzisiaj i tak jest już późno. Odpocznij. Wykończysz się, Tamara. – Pokręcił głową z dezaprobatą, a potem klepnął ją po ramieniu, gdy mijała go w drzwiach. – Daj znać, jeśli będziesz czegoś potrzebowała.

Skinęła i uniosła kciuk. Nie miała już siły nawet mówić. Poszła do biura, zgarnęła torebkę i wyszła z budynku.

Na dworze buchnęło w nią ciepłe powietrze. Mimo że dochodziła dziewiętnasta, dawało się odczuć gorąco i duchotę. Z zachodu nadciągały ciemne chmury zwiastujące burzę. I dobrze, nadejdzie w końcu upragniona chwila odświeżenia, pomyślała Tamara. Wsiadła do samochodu, ale nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Nie chciała wracać do mieszkania. Wysiadła i otworzyła bagażnik, w którym zawsze woziła butelki Nałęczowianki. Z torebki wyjęła opakowanie tabletek przeciwbólowych i zażyła od razu dwie, popijając wodą, która nagrzała się w samochodzie, stojącym w upale od ponad dwunastu godzin. Wróciła na fotel kierowcy i przymknęła oczy. Chciała poczekać, aż leki zaczną działać. Liczyła, że ból zelżeje. Przewijała w myślach obrazy z kłótni z Markiem. Klatka po klatce. Wciąż nie potrafiła uwierzyć w to, co się stało. Chciała, by to był sen. Niestety. Prawie siedmioletni związek zakończył się w ciągu kilku minut. Jak mogła na to pozwolić? Jak on mógł to zrobić? Nie mieściło jej się w głowie, że policjant może zdobyć się na takie kroki. A jak ona mogła przeoczyć sygnały o tym, że on ją zdradza? Dlaczego ignorowała jego coraz częstsze nieobecności? Naprawdę wierzyła w to, że jest na akcji? Że prowadzi obserwacje? Że nie chce być w jej zespole, bo według niego to niezdrowe? Jakim cudem po tylu latach doszedł do tego wniosku? Wszystkie dowody miała jak na tacy. Być może w głębi serca wiedziała, że są razem na równi pochyłej i staczają się, dzień za dniem, coraz bardziej. I pewnie dlatego dała się znowu wciągnąć w wir obowiązków zawodowych. Żeby nie myśleć o życiu. Za każdym razem powielała ten sam schemat. Gdy tylko pojawiały się problemy w życiu prywatnym, całą energię poświęcała pracy. I pewnie dlatego była tak dobra. A przynajmniej tak to sobie tłumaczyła. Najgorzej było, gdy policja kopnęła ją w dupę. Wtedy Tamara długo nie mogła się podnieść. Nie miała dokąd uciec i musiała w końcu zmierzyć się z demonami, które coraz bardziej ciągnęły ją na dno.

Otworzyła oczy. Nie, nie, nie. Uznała, że nie może rozpamiętywać przeszłości. Musi żyć tu i teraz. To, co było, minęło i nie ma znaczenia. Ból głowy zelżał na tyle, że mogła już prowadzić. Odpaliła silnik i wyjechała z parkingu na ulicę Podchorążych. Wciąż nie chciała wracać do mieszkania, chociaż Marek miał nockę, więc ryzyko spotkania go było minimalne, ale to było jego mieszkanie i czuła się tam intruzem w obecnej sytuacji. Jeździła więc bez celu po coraz bardziej pustych ulicach Warszawy. Jazda samochodem zawsze ją odprężała. Jedynka, gaz, dwójka, gaz, trójka, gaz, hamulec, czerwone światło. Zielone. I znowu jedynka, gaz i tak dalej. Gdy wjechała na S2 mogła rozwinąć prędkość. Szybka jazda też ją uspokajała. Do Warszawy wróciła na węźle w Opaczy, potem z Alei Jerozolimskich zjechała w kierunku Glinianek Szczęśliwickich. Samochód zaparkowała pod drzewami, naprzeciwko dwupiętrowego nowoczesnego budynku. Gdy podeszła do drzwi wejściowych, jakiś mężczyzna wychodził z psem, więc skinęła mu na dobry wieczór i wślizgnęła się do środka. Stanęła przed szarymi drzwiami na pierwszym piętrze, odetchnęła głęboko i wcisnęła na krótko przycisk dzwonka.

– Tamara? – Krystian pojawił się w drzwiach, zdziwiony.

– Cześć. – Zdobyła się na mały uśmiech. – Miałam fatalny dzień i nie chcę być sama. Mogę wejść?

– Jasne, wejdź, wejdź.

Tak jak się spodziewała, przyjął ją z otwartymi ramionami. Zaraz dołączyła do niego żona, Paulina, która, gdy tylko Krystian szepnął jej coś do ucha, uściskała Tamarę i zaprosiła do środka. Zawsze pogodna, z sercem na dłoni, była jedną z tych osób, które potrafią rozświetlić nawet najbardziej szare chwile. Kruczoczarne włosy okalały twarz, na której zawsze malowały się optymizm i gotowość do pomocy.

– Czego się napijesz? Kawa, herbata, coś mocniejszego? – Paulina uśmiechnęła się zachęcająco i poprowadziła Tamarę korytarzem do kuchni połączonej z jadalnią. Usadziła ją przy stole, a sama podeszła do blatu ukrytego za półwyspem.

– Nie, dziękuję. Nie chciałam wam robić kłopotu... ale nie wiedziałam, co ze sobą zrobić.

– No co ty, Tama, weź. Są upały, trzeba dużo pić. Zrobię ci herbatkę. Gosiową. – Paulina wrzuciła do dzbanka trzy torebki czarnej herbaty.

– Jaką? – Tamara uniosła brwi.

– Gosiową. – Żona Krystiana zaśmiała się szczerze. – To ulubiona herbata Małgosi, czarna, z miodem, cytryną, a w zimie dorzucamy jeszcze maliny. Właściwie nie pamiętam skąd się wzięła ta nazwa.

– Oj, Paula, nie pamiętasz? – Krystian kroił cytrynę, stojąc tuż obok. Odwrócił się w ich stronę. – Gdy Małgosia miała sześć lat zachorowała na zapalenie oskrzeli. Paskudnie kaszlała. A moja mama ma domowe sposoby na wszystko. Przyszła kiedyś z siatą cytryn, cebul, czosnku, wielkim słojem miodu, narobiła syropków, mikstur, które, o dziwo, chyba pomogły, ale Małgosi najbardziej zasmakowała zwykła czarna herbata z cytryną i miodem. Babcia jej wmówiła, że jest magiczna. – Oboje z Pauliną wybuchli śmiechem. – I później, gdy Jasiek zachorował, zażądał herbaty gosiowej, a my nie mieliśmy pojęcia, o co mu chodzi, dopiero kiedy wyjaśnił, że to ta magiczna, którą Małgosia piła, gdy była bardzo chora, zaczailiśmy.

– Już rozumiem. Skoro jest magiczna, to poproszę. – Tamara uśmiechnęła się lekko.

Paulina postawiła na stole dzbanek.

– Musi trochę ostygnąć, nim przeistoczy się w gosiową. – Mrugnęła porozumiewawczo. – Zjesz coś? Nie obraź się, ale źle wyglądasz. Jadłaś cokolwiek dzisiaj? Przyszykuję ci kanapkę, bo my już po kolacji i niestety nic nie zostało. – Zrobiła przepraszającą minę i zabrała się do przygotowywania posiłku.

Krystian usiadł przy stole i spojrzał na Tamarę.

– Pokłóciliście się z Markiem, prawda? Podobno wyszedł wściekły z sali przesłuchań. Tomek mi powiedział. Natknął się na niego przypadkiem, Marek omal nie zrzucił go ze schodów, taki był zaślepiony złością. Powiesz mi, o co poszło? Coś wyszło przy przesłuchaniu?

– Nie... To znaczy tak... Tak jakby. Nie wiem, Krystian, nie chcę o tym teraz rozmawiać. – Tamara próbowała się nie rozkleić.

– Krystian, otwórz, proszę, słoik z miodem. – Paulina przerwała ich rozmowę. Szepnęła coś Krystianowi.

– Zostaniesz na noc – oznajmił po chwili Krystian zaskoczonej Tamarze. – Pościelę ci w pokoju gościnnym, prześpisz się i jutro będzie lepiej. – Klepnął ją po ramieniu i wyszedł.

Paulina postawiła na stole talerz kolorowych kanapek. Wyglądały apetycznie i chociaż Tamara jeszcze przed chwilą nie była głodna, teraz przypomniała sobie, że rzeczywiście od rana nic nie jadła. Pomyślała, że zapewne stąd ten ból głowy i mdłości. Zjadła dwie i od razu zrobiło jej się trochę lepiej.

– Możesz u nas zostać tyle, ile potrzebujesz. Dzieciaki są na obozie jeszcze dwa tygodnie, nie będą ci przeszkadzać. – Paulina usiadła naprzeciwko.

Tamara dostrzegła w jej oczach zrozumienie, ale też zachętę do rozmowy, z której jednak nie chciała skorzystać. Nie teraz. Paulina w milczeniu dokończyła przygotowywanie herbaty. Wrzuciła do kubków cytrynę, lekko rozgniotła, później miód. Wszystko zalała prawie czarnym naparem i zamieszała. Przesunęła jeden kubek w kierunku Tamary, drugi sama wzięła w ręce i upiła łyk.

 – Pyszna! – przyznała.

– Dziękuję wam. – Głos Tamary lekko zadrżał, ale wciąż trzymała gardę.

Paradoksalnie nie chciała, by Krystian widział ją w tym stanie. Bądź co bądź, pracowali razem, a ona pełniła rolę jego przełożonej. Łączyła ich również przyjaźń, widywał ją w różnych sytuacjach, także tych nieprzyjemnych. Ale to było coś zupełnie innego. Przez moment ogarnęły ją wątpliwości, czy dobrze zrobiła przyjeżdżając właśnie tutaj. Mogła pojechać do Kaśki albo do Agaty.

Spojrzała na Paulinę. Spokój i aura, która biła od tej kobiety, zawsze ją uspokajały.

Przyjaźnili się od prawie dziesięciu lat. Gdy obecny szef ściągnął Tamarę do Warszawy, do Centralnego Biura Śledczego Policji, przyjechała z małym bagażem podręcznym, za to z wielkim bagażem emocjonalnym. Chciała zapomnieć o przeszłości, ale świat policji jest mniejszy niż mogłoby się wydawać. Plotki zaczynały już żyć własnym życiem, a ona chciała znowu uciec, kiedy to właśnie Krystian stanął w jej obronie i wziął ją pod swoje skrzydła. Był od niej nieco starszy, ale nie różnili się stopniem. Zostali partnerami służbowymi, a podczas wielu obserwacji mieli mnóstwo czasu na rozmowy. Później poznała żonę Krystiana, Paulinę, oraz ich pociechy, Małgosię i Jasia. W tym czasie pięła się po szczeblach kariery, nigdy jednak nie zapomniała tego, co zrobił dla niej Krystian. Nie miał pojęcia o tym, że właściwie uratował jej życie.

– Tama, gdy będziesz chciała pogadać, pamiętaj, że jestem. O każdej porze dnia i nocy. – Paulina położyła dłoń na jej nadgarstku i mocno ścisnęła. – Jeśli chcesz się położyć, to śmiało.

– Tak, chyba tak zrobię. Jestem okrutnie zmęczona. – Tamara wstała i chwyciła za naczynia, by po sobie posprzątać, ale Paulina powstrzymała ją gestem.

– Ja to ogarnę. Drogę znasz. W łazience masz piżamę i świeżą bieliznę. Szczoteczka jest tam, gdzie zawsze. Śpij dobrze, kochana!

– Paulina, nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy.

– Daj spokój, zrobiłabyś to samo. – Paulina machnęła ręką i zgarnęła zastawę ze stołu.

Tamara wzięła szybki prysznic i położyła się. Miała nadzieję, że sen szybko ją zmorzy, ale niestety. Gdy przekraczała pewien poziom zmęczenia, organizm się buntował, jakby chciał dać do zrozumienia, że przesadziła i że teraz będzie musiała okazać mu znacznie więcej uwagi. „Jedna noc niczego nie załatwi” – zdawał się mówić wewnętrzny głos.

Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co się wydarzyło. Postępowanie Marka nie mieściło się w obrębie znanego Tamarze świata. Ich wspólna przeszłość była jak kolorowy obraz, natomiast obecne zdarzenia jawiły się niczym czarna plama na płótnie.

Poznali się podczas jednego ze śledztw. Z powodu braków kadrowych przydzielono Tamarę do zespołu zajmującego się przestępczością narkotykową. Marek dołączył na prośbę szefa. Pracując nad sprawą, dotarli do informacji, z której wynikało, że jeden z mieszkańców Warszawy może przemycać narkotyki. To na nim właśnie skupili uwagę. Kilka tygodni spędzili ze sobą w samochodzie, prowadząc obserwację. Marek był skryty i cichy, ale ona go rozgadała. To wtedy zaiskrzyło.

W tamtym śledztwie udaremnili przemyt około pięćdziesięciu kilogramów marihuany i zatrzymali podejrzanego. To sprawiło, że przydzielono ich do tego samego zespołu na stałe.

W ciągu tych siedmiu lat zawsze potrafili się porozumieć, nawet gdy słowa zawodziły. W pracy stanowiło to ogromną zaletę. Bez potrzeby długich dyskusji oboje potrafili w mgnieniu oka złapać tok rozumowania drugiej strony. Pracowali dzięki temu szybciej, wydajniej. Uzupełniali się też nawzajem w wielu obszarach pracy śledczej. Marek był świetny w kwestiach informatycznych, a Tamara – czasem się z tego śmiali – miała nie szósty, ale siódmy zmysł. To magiczne porozumienie sprawiało, że nawet najtrudniejsze chwile stawały się łatwiejsze do przezwyciężenia.

Owszem, Marek na co dzień bywał szorstki w obyciu, ale ją zawsze traktował z szacunkiem. Nawet w najbardziej nieprzewidywalnych momentach potrafił okazać troskę. Jego mocne ramiona były dla Tamary bezpieczną przystanią. Pozorna nieprzystępność nadawała mu charakteru. To, co dla innych mogło wydawać się surowością, dla Tamary było magnesem przyciągającym. Gdy inni zatrzymywali się na fasadzie, Tamara miała przywilej zagłębiania się w prawdziwe ja Marka. Był to pewien rodzaj wyzwania, odkrywania kolejnych warstw niezbadanego oceanu emocji. Marek odsłaniał najskrytsze uczucia w chwilach, gdy byli sami, najczęściej w łóżku. Kiedy pierwszy raz się kochali, Tamara nie mogła uwierzyć, że to ten sam człowiek. Czuły, delikatny, już grą wstępną doprowadził ją do szaleństwa, a to był dopiero początek. Chciał poznać każdy fragment jej ciała, wodził palcami i ustami szukając jej stref erogennych. Gdy w nią wchodził, patrzył jej prosto w oczy, szukając w nich akceptacji i połączenia na głębszym poziomie. Te chwile były jak symboliczny akt zjednoczenia, podczas którego nie tylko ciała, ale i dusze splatały się w jedno. W tym spojrzeniu Tamara znajdowała pewność, że to wszystko nie ogranicza się jedynie do fizycznego wymiaru, lecz stanowi głęboką więź między nimi.

W miarę upływu czasu, ich związek stawał się bardziej złożony, ale jednocześnie silniejszy. Dzięki podobnemu podejściu w kwestii kariery na tym polu nigdy nie dochodziło do spięć i tarć. Marek nie blokował rozwoju Tamary, wręcz przeciwnie, wspierał go. I nawet jeśli ona pracowała nad inną, bardziej wymagającą sprawą, zarywała noce i nie wracała do domu, nigdy nie robił jej wyrzutów. Tak samo ona zachowywała się względem niego. To był ten poziom zaufania, w którym nawet do głowy jej nie przyszło, żeby podejrzewać Marka o zdradę.

W ich związku było coś magicznego. Wspólne chwile, te poza pracą, zawsze pozostawiały trwałe wspomnienia. Oprócz tych zaplanowanych, jak wakacyjne lub weekendowe wyjazdy, były także te spontaniczne momenty, które przykuwały ich do siebie jeszcze bardziej. Czasem zwyczajna wspólna kolacja, innym razem spacer, ale zawsze było coś, co sprawiało, że ich związek kwitł.

Oboje byli jak dwie fale na tych samych wodach, czasem zderzając się, lecz zawsze wracając do równowagi. Byli indywidualistami, więc tarcia były czymś normalnym. Zawsze jednak potrafili dojść do porozumienia. I dobrze im było ze sobą. Przynajmniej tak jej się wydawało. Może ostatnio spędzali ze sobą mniej czasu, może mniej rozmawiali, może wdarła się rutyna? Ale co złego jest w rutynie? Rzeczywiście, Tamara dużo czasu poświęciła dwóm ostatnim sprawom, ale przecież w lutym wyjechali na tydzień w góry na narty, a w maju na kilka dni na Mazury. I było jak dawniej. Co się stało? Kiedy? Dlaczego? Dotknęła obolałej szyi. Nie była pewna co bardziej ją bolało, zdrada czy ta agresja.

Wróciła myślami do początków. Marek nalegał, by nie afiszowali się ze związkiem w biurze. Pracował tam dłużej i znał wszystkie niepisane zasady. Jedna z nich mówiła, że pary nie powinny brać udziału w tych samych akcjach, a najlepiej gdyby były w różnych zespołach. A on chciał z Tamarą spędzać każdą chwilę. Zakochał się szybciej niż ona. Wciąż pamiętała ten lipcowy wieczór, kiedy wracali z urodzin kolegi. Stali trochę zmarznięci na stacji metra w oczekiwaniu na spóźniony pociąg. Wieczór był dość chłodny jak na tę porę roku, czego nie przewidzieli. On w lnianych spodniach i koszuli z takiego samego materiału, ona w przewiewnej sukience. Wtulili się w siebie, żeby ogrzać się wzajemnie ciepłem swoich ciał. Tamara spojrzała zniecierpliwiona na zegarek, jakby miało to przyspieszyć przyjazd pociągu. Była pierwsza pięćdziesiąt osiem. Poczuła, jak dłonie Marka wędrują po jej ramionach w kierunku jej twarzy. Pocałował ją namiętnie, a potem wyszeptał, że ją kocha. Do dzisiaj pamiętała uścisk jego dłoni i zapach deszczu, który ich złapał na ostatniej prostej do domu.

Łza spłynęła z jej policzka, a potem kolejna. Długo płakała, aż w końcu usnęła.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Powieści obyczajowe, kryminały, thrilleryWciągające i niebanalneZaczytaj się!

www.prozami.pl

Księgarnia wysyłkowawww.literaturainspiruje.pl