Trzy plus cztery - Kania Wojciech - ebook + książka

Trzy plus cztery ebook

Kania Wojciech

4,0

Opis

Kuba, sandomierski dziennikarz, budzi się w szpitalu z amnezją. Nie pamięta, kim jest ani co się wydarzyło. Jedynym wspomnieniem, które do niego wraca, jest... kotka, którą trzeba się zaopiekować. Od tego momentu zaczyna się jego droga do odzyskania tożsamości, w której wspiera go była dziewczyna – Karolina.

Tymczasem w Sandomierzu dochodzi do serii brutalnych morderstw. Policja prowadzi śledztwo, a tropy zaczynają się łączyć z tajemniczą przeszłością niektórych prominentnych mieszkańców miasta i teczkami dawnych komunistycznych służb.

Trzy plus cztery kontynuuje wiele wątków z poprzedniego, docenionego przez czytelników, kryminału Dwa, trzy, cztery. To świetnie skonstruowana intryga, pełna zaskakujących zwrotów akcji, wspomnień i tajemnic, które mogą kosztować życie. Fabuła z każdą stroną nabiera tempa, by doprowadzić do pełnego napięcia finału, w którym każdy element układanki znajdzie swoje miejsce.

 

Wojciech Kania – ksiądz katolicki, doktor teologii, poeta, pisarz i dziennikarz. W swoim dorobku literackim ma cztery tomiki poezji: Ogród marzeń, Droga, Spotkania z Aniołami oraz Po drugiej stronie (do ostatniego z wymienionych Krzysztof Kapała oraz Wojciech Kawa napisali muzykę, w wyniku tej współpracy powstała płyta z poezją śpiewaną). Jest także autorem zbioru opowiadań: Anielskie historie piórem pisane oraz kryminału: Dwa, trzy, cztery. Zdobywca tytułu w plebiscycie „Pióro Podkarpacia 2023”. Kocha literaturę, przyrodę, podróże oraz zwierzęta.

 

Co mają wspólnego teczki prominentnych mieszkańców Sandomierza z kotką lokalnego dziennikarza?

Odpowiedź znajdziesz w „Trzy plus cztery” Wojciecha Kani – kontynuacji docenionego przez czytelników kryminału „Dwa, trzy, cztery”.

Świetnie skonstruowana intryga, pełna zaskakujących zwrotów akcji, wspomnień i tajemnic, które mogą kosztować życie. Fabuła z każdą stroną nabiera tempa, by doprowadzić do pełnego napięcia finału, w którym każdy element układanki znajdzie swoje miejsce.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 243

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mbotka_56

Dobrze spędzony czas

Polecam
00



Projekt okładki: EJ Design

Projekt graficzny środka, skład: EJ Design

Redakcja: Jacek Molka

Korekta: Inka Wojtczak

Copyright ® by Wojciech Kania 2025

Copyright ® by Pan Wydawca 2025

ISBN 978-83-68239-55-3

Wydanie 1

Gdańsk 2025

Pan Wydawca sp. z o.o.

ul. Wały Piastowskie 1/1508

80–855 Gdańsk

PanWydawca.pl

Fragment

Rozdział 1. Przebudzenie

Rozdział 2. Powrót

Rozdział 3. Nowy początek

Rozdział 4. Znowu akcja

Rozdział 5. Iskra nadziei

Rozdział 6. Popołudniowe zamieszanie

Rozdział 7. Tajemnicza teczka

Rozdział 8. Plotki i teczki

Rozdział 9. Powtórka z rozrywki

Rozdział 10. Czy jest nadzieja?

Rozdział 11. Tajemnice na oddziale

Rozdział 12. Szybkie działania

Rozdział 13. Powrót

Rozdział 14. I co dalej?

Rozdział 15. Wszystko i nic

Rozdział 16. Spóźnione porządki

Rozdział 17. Samotny wieczór

Rozdział 18. Niepotrzebna śmierć

Rozdział 19. Zacieśniająca się pętla

Rozdział 20. Pamięć o przyjaciółce

Rozdział 21. Błąd młodości

Rozdział 22. Wraca stare życie

Rozdział 23. Czas na świadków

Rozdział 24. Niejasne powiązania

Rozdział 25. Nocne ostrzeżenie

Rozdział 26. Ziarno niepewności

Rozdział 27. Zamknięcie drzwi przeszłości

Rozdział 28. Tajemniczy gość

Rozdział 29. Poszukiwania śladów

Rozdział 30 . Nowe informacje

Rozdział 31 . Fałszywy trop

Rozdział 32. Tajemniczy kluczyk

Rozdział 33. Matczyna pomoc

Rozdział 34. Powrót i nowe tajemnice

Rozdział 35. Panika

Rozdział 36. Pilna narada

Rozdział 37. I wszystko na nic

Rozdział 38. I co dalej?

Rozdział 39. Cień podejrzeń

Rozdział 40. Tajemnicze pochwały

Rozdział 41. Szok

Rozdział 42. Duchy przeszłości

Rozdział 43. Dalej tajemnice

Rozdział 44. Orkan

Rozdział 45. Pierwszy krok

Rozdział 46. Tajny plan

Rozdział 47. Koniec sprawy

Rozdział 48. Kamień z serca

Epilog

O Autorze

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Rozdział 1Przebudzenie

Kuba powoli zaczął otwierać oczy. Leżał na łóżku w pokoju szpitalnym. Był podłączony do różnego rodzaju aparatury. Do jego uszu dochodził dźwięk urządzenia mierzącego ciśnienie oraz jakieś syczenie. Nie wiedział, co się stało i gdzie jest. Usiłował się podnieść, jednak zdołał jedynie lekko unieść głowę. Jednak prawie nic nie czuł.

Naprzeciwko po drugiej stronie sali zauważył za szybą pielęgniarkę zerkającą na monitory. Szczebiotała także przez telefon. Patrząc na nią, mimo umieszczonej w gardle rurki, wydobył z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, co chyba spowodowało, że odłożyła smartfon i zainteresowała się podopiecznym. Jak rażona piorunem przybiegła momentalnie do niego.

– Dzień dobry. Jestem siostra Marta. Witamy wśród żywych. Proszę się nie ruszać. Zawołam lekarza.

Szybko wyszła z sali i udała się do pokoju lekarzy. Po chwili wróciła wraz z medykiem odpowiedzialnym za oddział.

– Dzień dobry. Jestem doktor Kurpiński. Uratowaliśmy pana niemal w ostatniej chwili. Cieszę się, że wreszcie wrócił pan do nas – oznajmił z dumą w głosie.

Andrzej Kurpiński był jednym z najlepszych kardiologów w kraju. Skończył z wyróżnieniem Uniwersytet Medyczny w Poznaniu. Później kształcił się jeszcze w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Mimo młodego wieku posiadał tytuł profesora nauk medycznych. Jego artykuły z dziedziny kardiologii publikowane były w różnych pismach medycznych w kraju i poza jego granicami. Zapraszano go także na najważniejsze międzynarodowe konferencje. Prowadził wykłady dla studentów, a pracę w sandomierskim szpitalu traktował jako swego rodzaju misję. Był lekarzem z powołania, lubił pomagać ludziom. Odczuwał wielką satysfakcję, kiedy udało się wyleczyć jakiegoś pacjenta. Aspekt finansowy był dla niego mało ważny, dlatego – mimo wielu zagranicznych propozycji – zdecydował się na pozostanie w Polsce i pracę właśnie tutaj. Poza dyżurami w szpitalu prowadził jeszcze prywatny gabinet na ulicy Mickiewicza. Jeździł także po domach opieki i bezpłatnie udzielał porad.

– Jest pan w szpitalu na oddziale intensywnej terapii kardiologicznej. Był pan nieprzytomny przez prawie trzy dni – powiedział sandomierski „doktor Judym”.

Kuba nie pojmował, co się z nim dzieje. Chciał zadać jakieś pytanie, ale z powodu rurki intubacyjnej nie mógł wydobyć z siebie ani jednego zrozumiałego słowa.

– Spokojnie. Proszę się nie wysilać, za chwilę uwolnimy panu gardło. Chcę jeszcze powiedzieć, aby się pan nie przejmował tym, że ledwo może pan poruszyć rękami i nogami. Za jakiś czas to minie. Kręgosłup i mięśnie ma pan w porządku – zapewnił i oddalił się wraz z pielęgniarką od jego łóżka.

Dziennikarz leżał dalej nieruchomo, czekając na rozwój wydarzeń. Próbował sobie przypomnieć cokolwiek ze swojego wcześniejszego życia. Jednak w głowie miał tylko czarną dziurę. Z tych myśli wyrwał go odgłos powracających kroków medyka i siostry. Ten pierwszy miał na rękach gumowe rękawiczki.

– Ponieważ może pan już samodzielnie oddychać, wyciągnę rurkę, którą był pan zaintubowany. Nie jest to skomplikowane, ale uprzedzam, że będzie przez chwilę nieprzyjemnie. Później podamy jakiś środek przeciwbólowy. I proszę dużo nie mówić, bo mimo wszystko gardło jest podrażnione – wyjaśnił spokojnie Kurpiński.

Po chwili złapał dłońmi rurkę intubacyjną i powoli ją wyjął. Jak wcześniej wspominał, nie trwało to długo, ale było nieco bolesne. Po wszystkim wstrzyknął lek przeciwbólowy, polecił, aby pacjent ostrożnie napił się wody, i poprosił, aby pielęgniarka podała mu jeszcze tabletkę nasenną.

– Panie Jakubie, wiem, że dopiero się pan wybudził, ale trzeba dużo odpoczywać, dlatego proszę to połknąć i spokojnie zasnąć. Będziemy czuwać. Wyniki badań wskazują, że powoli wszystko powinno wracać do normy, więc myślę, że za parę dni przeniesiemy pana na normalny oddział kardiologii, a może i nawet wypuścimy do domu – zawyrokował.

– Kilka dni? Mam w domu kotkę. Przecież ona nie przeżyje bez jedzenia i wody tak długo – ledwo wyszeptał.

– Trzeba teraz myśleć o własnym zdrowiu, a nie o kocie. Proszę kogoś poprosić o pomoc. Ma pan przecież przy sobie telefon. Wystarczy zadzwonić albo napisać. Co za problem?

– Ja… Ja nic nie pamiętam. Nie wiem, kim jestem… Mam kotkę – powtórzył z trudem.

Kariolog nic nie odpowiedział, tylko odwrócił się w stronę pielęgniarki. Udzielił jej cichym głosem kilku wskazówek i wyszedł z sali. Powieki Kuby zaczęły się robić ciężkie, aż wreszcie je zamknął i odpłynął w krainę snów.

Kurpiński po wyjściu na korytarz wyciągnął smartfon i wybrał jeden z zapisanych kontaktów. Po kilku sygnałach w słuchawce odezwał się męski głos.

– Cześć. Masz dla mnie jakieś nowe wieści? – spytał rozmówca.

– Tak. Pacjent wybudził się ze śpiączki. Właśnie wyciągnąłem mu rurę po intubacji, więc oddycha samodzielnie. Jak na to wszystko, co się stało, jego stan jest dobry. Teraz śpi, bo dostał tabletkę. Martwi mnie jedna rzecz… – zawiesił głos.

– Co mianowicie? Skoro stan jest dobry?

– Ma amnezję. Nic nie pamięta. Nie wie, co się stało, kim jest. Ma kota, a właściwie kotkę. To jedyne, co powiedział – wyjaśnił.

– No to mamy problem – odparł mężczyzna.

– Zobaczymy. W Sandomierzu lada chwila ma być, jego była dziewczyna. Pielęgniarka mi wspomniała, że dzwoniła do niej i prosiła o pojawienie się w szpitalu. Dziś ma przyjść. Może jej się uda, jakoś przywrócić mu pamięć.

– Trzymaj więc rękę na pulsie i mnie informuj.

Lekarz schował telefon i poszedł w kierunku swojego gabinetu. Zamknął drzwi, położył się na kanapie i zaczął wpatrywać w sufit. Zastanawiał się nad losem swojego podopiecznego. Nie znał go osobiście, ale jako reportera często widywał go w szpitalu z racji różnych uroczystości czy konferencji prasowych poświęcanych modernizacji placówki. Zawsze był miły, uczynny, nigdy nachalny.

„Ciekawe, kto go tak urządził. Komu podpadł? Nie wierzę, że do takiego stanu doprowadziła go praca. Ktoś musiał maczać w tym palce. Policja nic nam nie powiedziała, ale może uda mi się moimi kanałami pozyskać trochę wiadomości” – zastanawiał się w myślach.

Z tych rozważań wyrwała go pielęgniarka, która wychyliła głowę zza drzwi, mówiąc, że jest potrzebny na oddziale.

Rozdział 2Powrót

Stanisława Kwiatkowska obudziła się razem ze słońcem zaglądającym jeszcze nieśmiało do jej mieszkania. Zawsze wstawała o wczesnej porze niezależnie od tego, o której położyła się spać. Zresztą wolała wstać rano, bo wtedy dzień wydawał się dłuższy i mogła na spokojnie oddać się swoim ulubionym zajęciom. Najczęściej była to wizyta na cmentarzu katedralnym i ploteczki z koleżankami przy ciastku w jej ulubionej kawiarni zamordowanego Zdzisława Krasnowskiego. Niekiedy przesiadywała tam z nimi godzinami, wymieniając się newsami z miasta. Ona sama w stosunku do swoich przyjaciółek nie zawsze była szczera, nie opowiadała wiele o swoim życiu prywatnym, a jeżeli już, to często były to półprawdy. Pewne fakty, jak te odnośnie do jej syna, zachowywała tylko dla siebie. Była w tym nieco naiwna, sądząc, że wszystkowiedzące przyjaciółki cokolwiek przeoczą. A one najzwyczajniej nie pytały, bo wystarczała im wiedza zaczerpnięta z innych, im tylko wiadomych, źródeł.

Czasami, siedząc na balkonie i popijając poranną kawę, lubiła wracać myślami do młodości. Najczęściej właśnie do swojego ukochanego, Zdzisława Krasnowskiego. Przypominały się jej różne historie z przeszłości. Po takich wspominkach dzień wyglądał zupełnie inaczej, był jakiś radośniejszy.

Postąpiła podobnie i dziś. Zrobiła tradycyjną kawę w kawiarce. Nalała sobie do ulubionej filiżanki, którą dostała jeszcze od rodziców i, mimo rześkiego majowego powietrza, wyszła na zewnątrz ubrana w szlafrok. Usiadła na krześle, trzymając w dłoniach naczynie z ulubionym napojem, i popatrzyła w stronę wschodzącego słońca.

Od razu przypomniał się jej wyjazd ze Zdzisiem w Bieszczady. Przeniosła się w myślach w tamte odległe czasy:

To Zdzisław zorganizował ten wypad. Była ładna słoneczna pogoda, też środek maja. Podjechał pod jej mieszkanie na Starówce. Jak przystało na dżentelmena, przyszedł po nią do mieszkania i grzecznie poczekał, aż będzie gotowa. Kiedy zeszli razem, szarmanckim ruchem otworzył jej drzwi w Syrenie 105 koloru żółtego. Dlatego nazywała ją pieszczotliwie cytrynką. Odpalił silnik iwyruszyli.

Ponieważ był to czas głębokiego komunizmu, aut na drodze było jak na lekarstwo. Mijali tylko samochody dostawców mleka czy chleba. Raz na jakiś czas pojawiał się patrol milicji. O dziwo, nikt ich nie zatrzymywał do kontroli. Na całej trasie zrobili tylko jeden postój na tankowanie w Przemyślu. Cóż, czasy były takie, że stacje paliw były tylko gdzieniegdzie. Trasa zaczynała się robić coraz bardziej malownicza. Górki pokryte drzewami i łąkami, widowiskowe serpentyny. Stasia czuła się jak księżniczka. Odpoczywała u boku swojego ukochanego. Czas upływał im na serdecznej rozmowie, żartach i podziwianiu pięknychkrajobrazów.

Po wielu godzinach dojechali wreszcie do Soliny. Widok zbudowanej zapory zapierał dech w piersiach nie tylko Stanisławie, ale i Zdzisławowi, który wiele o niej czytał w prasie i słyszał w dzienniku telewizyjnym. Jak na owe czasy była to najpotężniejsza elektrownia wodna w ludowejojczyźnie.

Jej wybudowanie nie było pomysłem komunistów. Idea powstania zapory i spiętrzenia wód Sanu i Solinki powstała już w tysiąc dziewięćset dwudziestym pierwszym roku. Pomysłodawcą był profesor Karol Pomianowski. Jednak perturbacje historyczne spowodowały, że budowla powstała dopiero w latachsześćdziesiątych.

Stasia lubiła, kiedy Zdzisław opowiadał ciekawostki historyczne. Podziwiała go za dużą wiedzę i umiejętność jej przekazywania. Cytrynkę zaparkowali niedaleko zapory. Ponieważ była to stosunkowo nowa atrakcja turystyczna, w okolicy nie rozwinęły się jeszcze lokale usługowe. Zresztą w tamtych czasach praktycznie nie istniało nic poza państwowymi restauracjami czyhotelami.

Kiedy ruszyli w stronę deptaku prowadzącego na ten cud budownictwa, próbował wziąć ją za rękę. Odruchowo cofnęła swoją. Była trochę zaskoczona i skrępowana, ale w sumie to nie Sandomierz, gdzie wszyscy by gadali. Po chwili wahania odwzajemniła gest. Nie tylko w duchu, ale również na jej ustach pojawił się wielkiuśmiech.

Cieszyła się chwilą. Szli powolnym krokiem jak zakochani z jakiegoś filmu. Mijali co chwilę pilnujących zaporę wojskowych, którzy tylko zazdrośnie zerkali w ich stronę. Jeden nawet ich zatrzymał i wylegitymował. Po oddaniu dowodów osobistych Stasia przybliżyła się jeszcze bardziej do Zdzisia. Ten od razu zorientował się, o co chodzi. Objął ją ramieniem i przycisnął mocno dosiebie.

Właściwie całą długość zapory przeszli wtuleni w siebie, nie zamieniając ani jednego słowa. Zdawało się, że cały świat, wszyscy ludzie, którzy ich mijali po drodze, nie istnieli. Każde z nich chciało, aby ta chwila wspólnego bycia razem trwaławiecznie.

Delikatny wiatr smagał włosy Stasi, która wtulona w ramię ukochanego zapomniała o wszystkich zmartwieniach i problemach. W głowie układała sobie ich wspólne życie. Nie musieli mieszkać w Sandomierzu po ślubie. Przecież w Bieszczadach jest tak pięknie. Zawsze jakieś zajęcie każde z nich znajdzie. Można kupić kawałek ziemi i wybudować mały dom. Nie potrzebują willi. „Małe, własne i razem już na zawsze” – myślała.

Zdzisław wyrwał ją brutalnie z tych wspaniałych planów informacją, że na górce jest smażalnia pstrąga, a ponieważ zaczął odczuwać głód, zaproponował, aby cośprzekąsili.

– A co? Nie smakowały ci moje kanapki? – Uśmiechnęła sięzaczepnie.

– O nie, nie – stanowczo zaprotestował. – Były pyszne, bo zrobione z serca – dopowiedział. – Jednak skoro już tu jesteśmy, to warto zjeść smażonego pstrąga. W Sandomierzu takich świeżych nigdzie nie znajdziesz – skwitował.

– Niech ci będzie. Powiedzmy, że wierzę w zapewnienia o wyższej smaczności – że się tak wyrażę – moich kanapek nad pstrągiem. Ja tam rybna nie jestem, ale nad Soliną obowiązkowo trzeba zjeść pstrąga – odparła i dała mu buziaka wpoliczek.

Faktycznie świeżość ryby nie podlegała dyskusji, bo sami wybrali z wielkiego akwarium, które sztuki ma usmażyć im kucharz. Oczekiwanie na jedzenie było długie, ale oboje zakochani mieli wiele wspólnychtematów.

Stasia zaczęła snuć wizję przyszłości, którą wcześniej poukładała sobie w głowie. Zdzisław, patrząc w jej oczy, zdawał się zachwycony tymi planami. Wszak pracę mogli znaleźć wszędzie, a w Sandomierzu poza grobami rodziców Stasi nic ich specjalnie nie trzymało. Tu mogli zacząć wszystko od nowa tylko wedwoje.

– Zostańmy tutaj na zawsze. – Spojrzała mu głęboko woczy.

– Poważnie? Chciałabyś ze mną związać się na zawsze? – Był niecoskonsternowany.

– A jak myślisz? Przyjechałam tu, spotykamy się. To chyba jednoznaczne z tym, że jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. Tak, chciałabym się z tobą zestarzeć. Mieć własny dom, może i dzieci. Jeździć razem na wycieczki i rozwiązywać wspólnie problemy. Chciałabym, abyś zawsze miał we mnie wsparcie. Tak, jak ja w tobie. Jesteś największym szczęściem, jakie przytrafiło mi się w życiu. – Miała łzy woczach.

– Nie płacz – powiedziałczule.

– To z radości, że mam przy sobie kogoś takiego jak ty – odrzekła. – Wiesz, całe życie marzyłam o kimś takim. Jesteś wspaniały, opiekuńczy i zawsze mnie czymś zaskoczysz. Fakt, nie wiem do końca, czym się zajmujesz, jaką masz pracę, ale jak to mówią: im mniej wiesz, tym krócej jesteś przesłuchiwany – dodała z uśmiechem, ocierając chusteczką resztkiłez.

– To nie tak, że nie chcę ci powiedzieć. Nie zrozum mnie źle. Po prostu może jeszcze to nie ten czas. Wszystkiego się dowiesz w odpowiednim momencie – zapewnił, całując jejdłoń.

– Rozumiem. Nie nalegam. Wierzę we wszystko, comówisz.

Tę romantyczną rozmowę przerwał im kelner, który przyniósł pstrąga wysmażonego na złocisty kolor. Zajadali się rybą w milczeniu, zerkając co chwila na siebie. Oboje nie chcieli, aby ten czas szybkoprzeminął.

Z restauracji udali się w drogę powrotną przez zaporę w stronę cytrynki. Wtuleni w siebie po raz kolejny przyciągali zazdrosne spojrzeniaprzechodniów.

– Pokażę ci jeszcze jedno miejsce – powiedział poposiłku.

Ruszyli w stronę Polańczyka, gdzie bardzo powoli rozbudowywały się ośrodki wczasowe oraz sanatoria. Zaparkowali na skraju drogi przy lesie. Zabrali zbagażnika koc i powolnym krokiem ruszyli nad brzeg JezioraSolińskiego.

Nie była to piaszczysta plaża jak nad Bałtykiem. Jednak spacer po kamienistym brzegu, a później siedzenie na kocyku i wpatrywanie się w spokojną taflę wody było czymś niepowtarzalnym. Dwoje zakochanych, wtulonych w siebie, niemalże jednym wzrokiem podziwiających piękno otaczającej ich przyrody, pasowało do tego, co ichotaczało.

O tej porze roku plaża była prawie pusta. Czasami jakieś pary przechadzały się brzegiem, trzymając się za ręce. Stasię wzruszył widok starszego mężczyzny, który swojej kobiecie poprawiał apaszkę. Potem dał jej buziaka w policzek i mocno przytulił, a ona poprawiła mu opadającą na oczy srebrzystą grzywkę. Po czym oboje poszlidalej.

– Widziałeśich?

– Tak. To wspaniałe, że w takim wieku, na moje oko oboje są po siedemdziesiątce, z taką czułością dbają osiebie.

– Też chcę tak o ciebie dbać i się zestarzeć przy twoim boku. – Z jej oka spłynęła łzaszczęścia.

Starszą panią z miłosnych wspominek wyrwał dźwięk syreny. Otworzyła pośpiesznie oczy. Była niezadowolona, że coś miało czelność przerwać jej wizytę nad Soliną. Próbowała namierzyć wzrokiem, skąd dochodził ten przeraźliwy sygnał i co to było – karetka, policja czy straż pożarna. Zawsze, kiedy ten dźwięk docierał do jej uszu, dostawała na rękach gęsiej skórki, a w duszy odczuwała niepokój.

A od momentu, kiedy jej syn zaczął mordować ludzi, to przez jej głowę przelatywała myśl, że znowu ktoś gdzieś leży nieżywy.

Od tragicznych wydarzeń w Sandomierzu oraz jego wyjazdu minęło zaledwie kilka dni. Miała nadzieję, że już będzie spokój. Jednak coś w głębi duszy mówiło jej, że wszystko zacznie się na nowo. Jarosław jeszcze się nie odezwał. Rozmawiała co prawda z koleżanką z Ukrainy, która potwierdziła, że bezpiecznie dotarł na miejsce i próbuje się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Niemniej jednak syn nadal milczał.

W tym czasie chciała zaprosić Kubę na rozmowę, ale bez skutku, bo nie odebrał telefonu ani potem nie oddzwonił. Lubiła rozmowy z tym chłopakiem, bo mógłby być jej wnukiem, więc trochę mu babciowała. Nie miała własnych, bo życie potoczyło się inaczej. Kuba dawał jej namiastkę normalności. Troszczyła się o niego. To ten młody dziennikarz przez swoje zachowanie rozbijał monotonię jej codzienności. Bardzo go lubiła, a nawet w pewien sposób kochała. Co jakiś czas sprawdzała komórkę, czy nie było od niego połączenia lub SMS-a.

Wreszcie starszej pani udało się namierzyć, skąd dobiegał dźwięk syren.

– Na Boga kochanego, a cóż się tam stało przy giełdzie? Cała policja z miasta chyba się zjechała. Mają jakieś ćwiczenia czy co? – zastanawiała się na głos.

„Jak to mówią: monitoring osiedlowy musi być. Zadzwonię później do Krysi. Ona ma syna w policji, może coś więcej będzie wiedziała” – pomyślała.

O Autorze

Wojciech Kania – ksiądz katolicki, doktor teologii, poeta, pisarz i dziennikarz. W swoim dorobku literackim ma cztery tomiki poezji: Ogród marzeń, Droga, Spotkania z Aniołami oraz Po drugiej stronie (do ostatniego z wymienionych Krzysztof Kapała oraz Wojciech Kawa napisali muzykę; w wyniku tej współpracy powstała płyta z poezją śpiewaną). Jest także autorem zbioru opowiadań: Anielskie historie piórem pisane oraz kryminału: Dwa, trzy, cztery. Zdobywca tytułu w plebiscycie „Pióro Podkarpacia 2023”. Kocha literaturę, przyrodę, podróże oraz zwierzęta.