Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
38 osób interesuje się tą książką
Olsztyn, rok 2026. Seria brutalnych morderstw wstrząsa miastem. Ofiary są okaleczane w identyczny sposób – ktoś zbiera ich uszy jak trofea. Prokurator Maksymilian Raszyński, bezkompromisowy śledczy z ciętym językiem, musi rozwiązać sprawę, która sięga głębiej, niż się spodziewa. Towarzyszy mu Katarzyna Sowa – świeża, choć nieprzypadkowa twarz w prokuratorskim zespole. Wkrótce okaże się, że za brutalnymi zbrodniami kryje się człowiek, którego dzieciństwo było piekłem. Zemsta to tylko początek.
Mroczny thriller o bólu, który nie przemija, o zemście, która nie przynosi ulgi, i o cienkiej granicy między sprawiedliwością a obłędem.
CZY JESTEŚ GOTÓW POZNAĆ, CZYM JEST PRAWDZIWY SYNDROM?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 214
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
SYNDROM
ROBERT RUCZYŃSKI
Copyright © Robert Ruczyński, 2025
Copyright © Wydawnictwo Brda, 2025
Redakcja i korekta: Krzysztof Drozdowski, Zespół
Projekt okładki oraz skład i łamanie: Joanna & Grzegorz Japoł - LUNA Design Studio
Mapa została wykonana na podstawie danych z @OpenStreetMap
ISBN: 978-83-68425-33-8
ISBN Ebook: 978-83-68425-42-0
Wydawca:Scriptor Sp z.o.o.ul. Białogardzka 14/4985-808 Bydgoszcz
Drukarnia: OSDW Azymut
www.wydawnictwobrda.pl
„Zemsta nigdy nie przynosi satysfakcji,
lecz jedynie więcej cierpienia.”
William Shakespeare
Dziękuję mojej kochanej żonie, rodzicom, siostrze,
całej rodzinie za wsparcie, które uzyskałem.
To dzięki Wam ta powieść się ukazała.
Zapraszam do mojego świata...
Olsztyn rok 2028 r.
— Imię?
— Maksymilian.
— Nazwisko?
— Raszyński.
— Opowiedz coś o sobie Maksymilianie?
— Jestem, to znaczy byłem, prokuratorem w olsztyńskiej prokuraturze – Odpowiedział.
— Czemu tu trafiłeś Maksymilianie?
— Bo, ja…
— Spokojnie, nic ci tutaj nie grozi, jesteś bezpieczny. Jeszcze raz, czemu tutaj trafiłeś?
— Potrzebuję pomocy – Odpowiedział Maks.
— Czemu potrzebujesz pomocy, co się stało?
— Przecież doktor wie.
— Chce to usłyszeć od ciebie Maksymilianie.
— Chciałem się zabić.
— Czemu chciałeś to zrobić?
— Bo ja, ja już nie potrafię, nie chce…
— Czego nie chcesz Maksymilianie, czemu chciałeś odebrać sobie życie?
— Ja..., ja nie potrafię, ja nie chce bez niej żyć.
— Rozumiem co czujesz. Prawda jest taka, że nie zwrócisz jej życia, to nie możliwe. Nie zapomnisz o niej, to też nie jest możliwe. Chociaż teraz to bardzo boli, możesz odrodzić się jako nowy ty i żyć Maksymilianie, żyć dalej, żyć z tym, ale na własnych zasadach, wzmocniony cierpieniem i smutkiem.
— Ale jak, jak mam to zrobić?
— Od tego tu jestem, pomogę ci, ale jeżeli ty sam nie będziesz chciał moja praca pójdzie na marne.
— Nie wiem, czy dam radę, czy mam siłę.
— Masz Maksymilianie, masz ogromną siłę. Musisz uwierzyć w siebie, przecież masz dla kogo żyć…
Olsztyn listopad 2026,
Prokuratura Rejonowa, pokój przesłuchań.
Maks wyciągnął z kabury umieszczonej z tyłu spodni Glocka. Lufę skierował prosto w czoło bydlaka.
— Ty skurwysynie, zostaw ją w spokoju, słyszysz?! Nie waż się jej dotknąć! – krzyczał w złości.
— No dawaj, naciśnij ten pierdolony spust! A nie, ty nie masz jaj żeby to zrobić – zadrwił, pomimo mało śmiesznych okoliczności.
— Zamknij mordę!
— No dawaj prokuratorze! Na co czekasz? Naciskaj spust, no naciskaj! – krzyczał z uśmiechem na twarzy.
— Nie zmuszaj mnie do tego zwyrolu! – krzyczał Maks.
— Nie zrobisz tego, jesteś za miękka faja.
Maks trzymał wyprostowaną dłoń, lufę Glocka skierował prosto w czoło sprawcy. Palec trzymał na języku spustowym. Nagle do pokoju wbiegła Kaśka.
— Nie Maks, nie! – krzyknęła Kaśka i rzuciła się na Maksa, próbując powstrzymać go przed popełnieniem tego kroku.
Pchnięty Maks stracił równowagę, upadając nacisnął spust. Iglica uderzyła w spłonkę naboju, powodując zapłon prochu znajdującego się w łusce. Spalanie wygenerowało gazy, podnosząc ciśnienie naboju, co poskutkowało wypchnięciem pocisku. Kula uderzyła w ścianę tuż obok sprawcy. Do pokoju wbiegli funkcjonariusze policji. Zobaczyli Maksa z bronią w ręku, natychmiast obezwładnili prokuratora zakładając mu kajdanki na ręce wykręcone do tyłu. Wyprowadzili skutego z pokoju przesłuchań.
Kaśka stała jak zamurowana, dziękując temu na górze, że nie doszło do najgorszego.
— To sobie przejebałeś Maks – powiedziała w myśli.
Spojrzała na sprawcę siedzącego na krześle, głowę miał pochyloną w dół.
Uniósł ją pomału. Oczy jego przepełniały nienawiść i zło. Patrzył na panią prokurator, a ona poczuła jakby wzrokiem przeszywał jej duszę.
— Wiesz, że grozi ci dożywocie – powiedziała Kaśka unikając spojrzenia.
— W dupie to mam! – odpowiedział przez zaciśnięte zęby.
— Nie wyjdziesz już na wolność. To koniec, zgnijesz w pierdlu.
Mężczyzna zaczął się głośno śmiać.
— Koniec? To dopiero początek… – mówił wyraźnie rozbawiony – to początek! Jest nas więcej, dużo więcej! Słyszysz, suko? Na ciebie też przyjdzie pora, wiem co zrobiłaś. Nie byłaś lepsza od nich, prawda?
Rok 2000.
Wieś pod Olsztynem, niewielki dom jednorodzinny z czerwonej cegły, położony na małej działce otoczonej starymi rozpadającymi się drewnianymi zabudowaniami. Na posesji wszechobecny złom przygotowany do sprzedaży, części lodówek, pralek, grzejników i puste puszki w plastikowych żółtych workach.
Garbaty anioł zszedł na ziemię.Powiedział nigdzie stąd nie pójdziecie to więzienie.Choć wierzeń to macie zatrzęsienie, jesteście sami.Jak swoi na antenie.Od dwóch tysięcy lat porządkujecie świat według zasad.W trybie których jest topór i tasak.Przez kraj długi i szeroki.Płyną marzeń potoki, jak przeżyć życie bez większych obrażeń.Powiedzcie mi ile jeszcze dni minie zanim zobaczycie.Że świat i Wy ginie.Może zobaczycie, a może nie, przecież jesteście.Zamknięci jak kupa w klozecie...
„Konfrontacje” – Kaliber 44”.
Chłopiec słuchał swojego ulubionego zespołu Kaliber 44, bardzo popularnego w tym okresie.
Ściszył magnetofon.
— Mamo! Tato! Jadę na boisko pograć z chłopakami – krzyknął jedenastoletni chłopiec ze swojego pokoju, znajdującego się na piętrze.
Nie słysząc odpowiedzi zszedł po drewnianych skrzypiących schodach. Minął kuchnię ze starym kaflowym piecem w kolorze zieleni, światło przedostające się przez brudne okno oświetlało szafki z poobrywanymi drzwiczkami z zawiasów i zdrapaną farbą. Wszedł do salonu, gdzie na wersalce przykrytej krwistoczerwonym kocem siedział jego ojciec. Można powiedzieć kawał chłopa, około stu osiemdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu, sto kilogramów wagi, dłonie jak bochen chleba. Twarz miał zniszczoną, bliznowatą, a na nosie okulary poklejone taśmą. W prawej ręce trzymał papierosa, z którego popiół spadał na zaplamiony brązowy dywan, a w lewej dłoni trzymał butelkę piwa. Wgapiał się w zakurzony dwudziestojednocalowy telewizor, oglądając jakiś teleturniej. Kiwał głową, jakby znał odpowiedzi na pytania zadawane przez prowadzącego. Obok niego leżała matka chłopca. Kobieta wątła, około pięćdziesiąt kilogramów wagi i z sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Spała głośno chrapiąc, w ręku trzymała pustą butelkę po wódce.
— Tato, tato?!
— Czego chcesz gówniarzu nie widzisz, że oglądam?! I nie krzycz tak, bo matkę obudzisz – odburknął ojciec.
— Mogę jechać na boisko do kolegów?
— A ty masz jakiś kolegów? Taki imbecyl ma kolegów? – zaśmiał się ojciec.
— No mogę, czy nie? Tato?
— A jedź w cholerę i daj mi spokój, nie widzisz, że jestem zajęty?! Jak będziesz wracał, kup tatusiowi jeszcze jednego browarka.
— Ale ja nie mam żadnych pieniędzy – odpowiedział.
— Poproś panią Grażynkę, niech zapisze w zeszycie.
— Dobra, to ja jadę.
— Jedź.
Wyszedł z domu, wsiadł na swój zielony rower Wigry 3 i udał się do pobliskiej wioski. Na boisku grupka rówieśników grała w piłkę. Postawił rower, opierając go o siatkę i wszedł na murawę.
— Cześć! Mogę z wami zagrać? – zapytał.
Chłopcy przestali grać.
— Zobaczcie kto do nas przyszedł?! Miś uszatek, spierdalaj stąd! – Przywitał go jeden z rówieśników.
— Słyszysz won stąd – powiedział drugi.
— Uchol, brzydal, spadaj patusie! – krzyczeli w jego kierunku.
— Chodźcie chłopaki trochę się zabawimy – rzucił jeden z wyrostków.
Okrążyli chłopaka, wyśmiewając się z jego wyglądu. Jeden z nich popchnął go, ten upadł na ziemię.
— Spadaj ucholu, jak ty wyglądasz? Matka musi się wstydzić, że ciebie urodziła! – Nie przestawali, a zaraz potem jeden z nich nabrał ślinę w usta, opluwając go prosto w twarz.
— Spadaj stąd, nikt cię tu nie chce, nikt cię nie lubi! Zresztą kto by chciał się z tobą kolegować, biedaku, wypad do domu, do swojej pijackiej rodzinki, ale już, słyszysz? Won stąd!! – wykrzyczał Filip, uważany za jednego z największych łobuzów we wsi, po czym podniósł chłopaka za bluzkę do góry. Słychać było jedynie dźwięk pękających w koszulce szwów. Kiedy z impetem „odstawił” chłopaka na ziemię, ten zapłakany pobiegł w stronę roweru. Gdy chciał odjechać zobaczył, że koła były przebite i powyginane. Poczuł niewyobrażalną złość.
Wrócił do domu, pchając swoje Wigry. Starał się wejść cicho, aby ojciec nie zauważył jego obecności. Niestety, nie udało się.
— Wróciłeś! – krzyknął ojciec z salonu.
Chłopiec nie odpowiedział.
— Jesteś tam!? – krzyknął ponownie podniesionym głosem.
— Tak tato – odpowiedział szlochając.
— Kupiłeś mi piwo?
— Nie tato.
— Chodź tu smarkaczu! – powiedział ze złością ojciec.
Chłopak powolnym krokiem wszedł do pokoju, domyślając się co go czeka.
— Jak ty kurwa wyglądasz? Spójrz na siebie, znowu dostałeś wpierdol? Ile razy mam ci powtarzać, że taki nieudacznik jak ty nigdy nie będzie miał kolegów. Co ty z tą koszulką zrobiłeś? – dołożył od siebie ojciec.
— Co ty myślisz, że skąd z mamą mamy wziąć na nową bluzkę. Będziesz w takiej chodził i w dupie to mam.
— Ale tato, to nie moja wina, to oni mi to zrobili – próbował drżącym głosem tłumaczyć chłopiec.
— Bo jesteś frajer! Żałuję, że mam takiego syna, nawet nie umiesz sobie poradzić z jakimiś dzieciakami, jak ty sobie w życiu dasz radę? Wstyd mi za ciebie, wstyd mi, że mam takiego syna nieudacznika.
— A mi wstyd, że mam takiego ojca – powiedział pod nosem.
Niestety niewystarczająco cicho.
— Co powiedziałeś gówniarzu, chodź tu, ale już, na jednej nodze!
— Nie tato, nie już nie będę, przepraszam.
— Chodź tu! Powiedziałem.
Ojciec wstał z kanapy ze spodni wyciągnął gruby skórzany pasek z metalową sprzączką, złożył go na pół, wziął zamach i z całej siły uderzył chłopaka w plecy.
Łzy z jego oczu popłynęły ciurkiem.
— Nie! Tato proszę, przestań – krzyczał i szlochał jednocześnie.
Kolejny zamach i kolejne uderzenie.
— Spieprzaj do pokoju nieudaczniku, zejdź mi z oczu, bo nie ręczę za siebie, gówniarzu jeden! – wykrzyczał ojciec, po czym usiadł z powrotem na wersalkę i kontynuował picie piwa.
Chłopiec pobiegł na górę, zamknął się w pokoju. Włączył wieżę i na pełny regulator słuchał utworu Kaliber 44 „Plus i Minus”. Rzucił się na łóżko i trzymając głowę wciśniętą w porwaną żółtą poduszkę, krzyczał w nią.
— Nienawidzę cię, chcę żebyś odszedł, nienawidzę siebie, nienawidzę was…..
Lipiec rok 2026.
Osiedle domków jednorodzinnych, Olsztyn.
— Marek?
— Tak kochanie?
— Idę pobiegać, jest bardzo ładna pogoda, potrzebuję trochę ruchu.
— Znam inny ciekawszy sposób na spalanie kalorii – odpowiedział Marek.
— Tak, a jaki? – figlarnie zapytała kobieta.
— Dowiesz się wieczorem, spalisz więcej, niż podczas biegu.
— Już nie mogę się doczekać, mam nadzieję że spełnisz swoją obietnicę. Za godzinkę wracam.
— Dobrze kochanie idź. Weź ze sobą klucze, bo ja pojadę umyć samochód.
— Dobra! – oznajmiła Ewelina.
Małżeństwo mieszkało nieopodal lasu oraz jeziora, fantastyczne miejsce dla osób cieniących sobie spokój i bliskość natury.
Młoda kobieta biegła po leśnej ścieżce otoczonej gęstymi drzewami. Promienie słońca przebijały się przez liście tworząc na ziemi plamy światła. Miała na sobie funkcjonalny markowy strój sportowy, a jej czarne włosy związane w kucyk lekko falowały podczas biegu. W tle słychać było śpiew ptaków oraz szum liści poruszanych delikatnym wiatrem. Świeże powietrze, zapach wilgotnej ziemi i soczystych roślin dodawał jej energii. Biegła z uśmiechem na twarzy, ciesząc się każdym krokiem. W oddali słyszała szum małego strumyka. Chwila ta łączyła spokój i radość, w której natura i ruch łączą się w harmonijną całość.
Było gdzieś około godziny 9:00, w lesie tylko ona i natura. Utrzymywała tętno między sto czterdzieści a sto sześćdziesiąt – najbardziej odpowiednie dla jej organizmu, aby pokonywać dalekie dystanse.
Po około siedmiu kilometrach ciągłego biegu zatrzymała się na chwilę, potrzebowała krótkiego odpoczynku. Z uszu wyjęła bezprzewodowe słuchawki, a ze specjalnego pasa bidon z wodą.
— Dobra, łyk wody i cisnę dalej – powiedziała sama do siebie.
Zanim ruszyła usłyszała jakiś hałas, coś jak łamanie gałęzi, krząkanie, sapanie.
— Halo, kto tam jest? Kto tam jest? – wystraszonym głosem zapytała.
Brak odpowiedzi.
— Jaja sobie robisz, zaraz zadzwonię na policję, wyłaź gnoju przecież cię słyszę – powiedziała drżącym głosem.
Hałas ucichł. Mimo strachu adrenalina i ciekawość popychała ją w to miejsce.
— Nie, to głupie Ewelina nie idź tam. Do cholery, nie idź tam idiotko – mówiła sama do siebie w myślach.
Rozum się nie słuchał, ciekawość wzięła górę.
Pomału podeszła w miejsce skąd słyszała hałas. Ręką odgarnęła gałęzie i zobaczyła zobaczyła widok, którego – to pewne – już nigdy nie uda jej się usunąć…
— Aaaa, ratunku! Pomocy! Pomocy! – krzyczała.
Dwadzieścia minut później.
Na miejsce przyjechał patrol policji, który zabezpieczył miejsce zdarzenia do przyjazdu prokuratora. Po krótkiej chwili pojawił się Maksymilian Raszyński, prokurator uważany za jednego z najlepszych w województwie. Czterdziestoletni mężczyzna, ok. sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, osiemdziesiąt pięć kilogramów wagi, bujne czarne włosy ulizane żelem, delikatny zarost, na nosie okulary przeciwsłoneczne. Kawaler, nie miał szczęścia do miłości, a jego najdłuższy związek trwał pięć lat. Skończył się, gdy podczas seksu jego partnerka wypowiedziała imię swojego kolegi z pracy. Ubierał się stylowo, według panujących trendów mody, najczęściej nosił siwe marynarki i luźne spodnie. Dobrze zbudowany, dbał o formę nie tylko w lato. W 2026 roku w życie weszło nowe rozporządzenie dotyczące pracy prokuratorów. Aby odciążyć i tak ledwo zipiącą policję, prokuratorzy przejęli większość obowiązków. Ich zadaniem było prowadzenie śledztwa od a do z. Policja dalej wykonywała czynności zlecone przez prokuraturę, ale w mniejszym stopniu.
Maks podszedł do funkcjonariuszy zabezpieczających miejsce zdarzenia.
— Dzień dobry panie prokuratorze – powiedzieli funkcjonariusze.
— Dzień dobry, co my tu mamy? – zapytał. Z kieszeni wyciągnął e-papierosa i zaciągnął się olejkiem o smaku herbaty earl grey.
— Mężczyzna około sześćdziesięciu siedmiu lat z obciętym uchem, proszę pana.
— Strzelał komuś z ucha? – zapytał prokurator marszcząc brwi.
— Nie rozumiem panie prokuratorze – odpowiedział jeden z funkcjonariuszy.
— Taki żarcik na wyluzowanie atmosfery, trochę luzu chłopaki – powiedział Maks, po czym dodał – A gdzie ucho? Zabezpieczyliście?
— Nie ma panie prokuratorze. Szukaliśmy wszędzie, ale nie znaleźliśmy. Może jakaś zwierzyna się nim zajęła – odpowiedział jeden z funkcjonariuszy.
— Są jacyś świadkowie?
— Tak panie prokuratorze, tamta kobieta, która siedzi na kamieniu.
Maks podszedł we wskazanym kierunku.
— Witam panią, Maksymilian Raszyński Prokuratura Rejonowa Olsztyn.
— Dzień dobry panu, chodź może nie taki dobry, jak widać – odpowiedziała.
— E, nie ma co przeżywać. Widzę po stroju, że trochę pani biega?
— Tak, kilka razy w tygodniu, trzeba się ruszać dla zdrowia, dla samego siebie.
— Ma pani rację, ruch to zdrowie. Może moglibyśmy kiedyś razem pobiegać? Z chęcią poznam nowe trasy. Takiej pięknej kobiecie przydałaby się osoba towarzysząca.
— Słaby ma pan bajer – odpowiedziała.
— Ale przynajmniej starałem się, nieprawdaż? – odpowiedział.
Kobieta zaśmiała się.
— O jaki piękny uśmiech, proszę tu moja wizytówka. Gdyby pani potrzebowała towarzysza do biegania, śmiało proszę dzwonić.
— Dziękuję, pomyślę. A nie zapyta mnie pan o te całe zdarzenie?
— Nie trzeba, wszystko wiem.
— Skąd pan wie?
— Nie trzeba być geniuszem, można się domyśleć, że podczas biegania usłyszała pani pewnie jakieś hałasy, odsłoniła tamte krzaki i znalazła zwłoki.
— Ale jak pan... ?
— O tam, widzi pani, tam pani biegła – widać ślad butów, tutaj pani stanęła, żeby pewnie odpocząć, a w tym miejscu widać jak pani szła w kierunku krzaków. Odległości między krokami są małe, co sugeruje, że szła pani ostrożnie. Ślady nie są całe, więc zgaduję, że na palcach. Tutaj odgarnęła pani gałęzie, skąd wiem? Są połamane. I co, jak mi poszło?
— Powiem szczerze, jestem w szoku. Jest pan niezły panie prokuratorze.
— Życzę miłego dnia, proszę iść już do domu odpocząć, wziąć gorącą kąpiel i zrelaksować się. Jest już pani wolna.
— Dziękuję panu.
— Mam nadzieję, że niedługo się widzimy – powiedział z nadzieją Maks.
— Może, może, kto wie? – kobieta mrugnęła do niego okiem i poszła w kierunku wyjścia z lasu.
Maks z powrotem podszedł do denata. Ukucnął przed zwłokami.
Nagle usłyszał kobiecy głos.
— Proszę mnie przepuścić, jestem prokuratorem.
Katarzyna Sowa. Kobieta trzydzieści siedem lat. Czarno krucze włosy do ramion, wysoka, szczupła. Niejednemu mogłaby zakręcić w głowie.
— Co, kurwa? – powiedział zdziwiony Maks sam do siebie.
Dzień dobry panie prokuratorze, mam na imię Katarzyna, dla znajomych po prostu Kaśka.
— A kim pani jest, pani Katarzyno? – zapytał lekko zszokowany.
— To pani Beata panu nic nie mówiła? – jestem nowym prokuratorem. Pani Beata przydzieliła mnie do pana. Jest pan najlepszy. Wierzę, że dużo się od pana nauczę, jakoś się dogadamy, co nie? Przyjechałam z Gdańska…
— Chwila, chwila, muszę gdzieś zadzwonić – powiedział Maks i gestem otwartej dłoni powstrzymał słowotok nieznanej mu prokuratorki.
Odszedł na bok wybierając numer Beaty.
— No cześć Maks, co tam? Tylko szybko, bo jestem na zakupach w galerii.
— To ty mi powiedz? Kim kurwa jest ta nowa?
— Maks, to twoja nowa partnerka. Fajna co? Dogadacie się – powiedziała z radością Beata, czym jeszcze bardziej wkurwiła Maksa.
— Chyba sobie kurwa żartujesz, ja pracuje sam i dobrze o tym wiesz.
— Maks hamuj trochę, jestem twoją przełożoną – powiedziała Beata, próbując zakończyć rozmowę.
— Fakt, parę razy cię poprzekładałem, raz na jedną stronę, raz na drugą.
— To był tylko seks, było minęło, to przeszłość. Nie przeżywaj już, tylko bierz się do pracy.
— Ale przyznaj, że było bosko? – ciągnął wątek Maks.
— Było nieziemsko, ale skończmy już ten temat. Pamiętaj co uzgodniliśmy, nigdy więcej, pamiętasz?
— Nigdy nie mów nigdy.
— Maks? Maks?
— Beata słyszysz mnie, nie rób sobie jaj!
— Maks coś przerywa, gubię zasięg, wjeżdżam do tunelu.
— Jakiego tunelu?! Przecież mówiłaś, że jesteś w galerii.
— Maks? Maks? Nic nie słyszę, gubię zasięg.
— Beata…?! Co za jędza rozłączyła się! – powiedział pod nosem.
Zdezorientowany wrócił do denata. Pracował sam, nie lubił jak ktoś mu dupę zawracał zbędnymi, oczywistymi pytaniami.
— Panie prokuratorze, co tu się wydarzyło? – zapytała Kaśka.
— No i się zaczęło… – pomyślał, po czym odpowiedział – A jak pani myśli? Wilki.
— Jakie wilki?
— No jak jakie? Groźne. Tu jest pełno wilków. Zaatakowały biednego chłopa, pewnie grzybki sobie zbierał i odgryzły mu ucho. Przecież to jest jasne.
Policjanci śmiali się pod nosem.
— Pan chyba sobie żartuje ze mnie w tym momencie? – Kaśka wyraźnie nie wiedziała, co sądzić.
— Ja skądże, tu jest dużo wilków proszę pani – zaśmiał się – No ja pierdole przecież widać, że doszło do morderstwa.
— Tak myślałam – powiedziała.
— Serio? Umie pani myśleć?
— Jest pan bezczelny!
— Staram się jak mogę. Dobra my tu pitu pitu, a robota czeka – powiedział stanowczo. – No więc mamy mężczyznę sześćdziesiąt siedem lat, z obciętym prawym uchem. Ustaliliście tożsamość denata? – zapytał funkcjonariuszy.
— Tak. To Mariusz Kafka. Bezdomny, drobny złodziejaszek. Skontaktowaliśmy się z jego żoną, po głosie było słychać obojętność. Ustaliliśmy, że mieszkał pod Olsztynem. Piętnaście lat temu, po awanturze domowej, spakował się i wyszedł pozostawiając żonę wraz z synem.
— Dobrze, to już sporo mamy – powiedział Maks.
— A może pani prokurator ma jakiś pomysł, czemu temu przystojniakowi odpadło ucho? – zapytał z drwiną Kaśkę.
— Widać, że ktoś mu je obciął jakimś ostrym narzędziem. Świadczy o tym gładkie cięcie, nie ma poszarpanej skóry – odpowiedziała pewnie.
— Brawo, co za spostrzegawczość. Bez urazy, ale tyle to dziecko z przedszkola by wiedziało – odpowiedział uszczypliwie Maks.
— A pan jak myśli? Czym kierował się sprawca odcinając ucho swojej ofierze? – zapytała Kaśka.
— Hmm, a niby skąd kurwa mam wiedzieć? – powiedział Maks, a po chwili dodał – Ale się dowiem. Na pewno sprawca miał jakiś motyw.
— A mamy jakichś świadków? – zapytała Kaśka.
— Tak. Kobieta, która biegała po lesie znalazła go. O, już jej nie ma…
— A gdzie jest?
— W domu – odpowiedział.
— A przesłuchanie?! Nie powinien pan jej przesłuchać?
— A po co?
— Z tego co nas uczyli, tak się powinno robić.
— Lubi pani grzyby?
— Lubię, a co to ma do rzeczy?
— A zna się pani na grzybach?
— Nie bardzo.
— Świetnie, zawsze jest czas na naukę. Ściągnie sobie pani apkę atlas grzybów. Jesteśmy w pięknym lesie, proszę się przejść, może jakiegoś ładnego sromotnika pani znajdzie.
— Niech pan sobie nie żartuje! – odpowiedziała na zaczepkę zirytowana.
— To proszę nie zadawać durnych pytań. Jak mamy się dogadać proszę siedzieć cicho i słuchać, cisza nas wyzwoli.
— Beata uduszę cię normalnie – pomyślał głośno Maks.
— Co pan mówił? – zapytała Kaśka.
— Dziękuję Bogu, że panią poznałem. Nie mamy już tu nic do roboty. Potwierdzam udział osób trzecich – powiedział Maks do funkcjonariuszy.
— Dobrze panie prokuratorze, ciało zostanie zabezpieczone - odpwoiedział jeden z policjantów.
— Świetnie. To my, znaczy ja, uciekam do siebie.
— Panie prokuratorze, jedzie pan do biura? – zapytała Kaśka.
— Nie, mam co robić w domu.
— A mógłby pan podać mi adres prokuratury? Chciałabym tam pojechać rozpakować rzeczy, a nie znam dokładnie Olsztyna.
— Pewnie, że tak. Wyślę pani pinezkę – unosząc prawy kącik ust, odpowiedział Maks.
— Dziękuje bardzo.
Maks wsiadł do swojego srebrnego Volvo XC 90 i ruszył przed siebie.
To samo zrobiła Kaśka. Prosto z miejsca zdarzenia udała się pod adres wysłany przez nowo poznanego partnera. Po około trzydziestu minutach nawigacja doprowadziła ją do wysypiska śmieci pod Olsztynem.
— Co za cham, burak! Specjalnie wysłał mi zły adres! – powiedziała wkurzona sama do siebie.
Pełna złości wykonała połączenie do Maksa.
Abonent czasowo niedostępny. Usłyszała automat.
— Jeśli myślisz, że się poddam, to się grubo mylisz! – pomyślała wkurzona.
Maks dojechał do swojego mieszkania mieszczącego się na olsztyńskiej starówce w starej zabytkowej kamienicy. Pomału wchodził po wąskich drewnianych schodach. Każdy krok wydawał się echem przeszłości, a deski skrzypiały pod jego ciężarem. Ściany otaczające schody pokryte były odrapanym tynkiem. W powietrzu unosił się zapach wilgoci i starzejącego się drewna, a światło wpadające przez małe zakurzone okna tworzyło złote promienie, które przeplatały się z cieniami. Na samej górze znajdowały się trzy mieszkania, których drzwi były w różnych stylach. Chwycił za ciężką metalową klamkę, pociągając w dół. Wszedł do środka. Mieszkanie miało około sześćdziesięciu metrów kwadratowych, urządzone było w stylu loft. Duża przestrzeń łączyła w sobie industrialny urok z historycznym charakterem. Sufit sięgał kilku metrów i nadawał wnętrzu wrażenia przestronności. Duże drewniane okna z metalowymi ramami wpuszczały do środka mnóstwo naturalnego światła, które podkreślało surowe materiały. Ściany z czerwonej cegły dodawały surowego, lecz jednocześnie ciepłego klimatu. Podłoga drewniana miała już widoczne mocne ślady użytkowania, co wprowadzało do wnętrza nutę nostalgii. Kuchnia była otwarta na salon z czarną wyspa kuchenną. Na ścianach znajdowało się mnóstwo starych fotografii i dzieł sztuki. Maks uwielbiał takie klimaty. Szukając mieszkania, swoich wymarzonych czterech ścian przeglądał wiele ogłoszeń. Gdy trafił na te, nie zastanawiał się ani chwili, od razu je kupił.
Ściągnął marynarkę, przerzucił ją przez krzesło w salonie. Usiadł na wygodnej czarnej skórzanej kanapie. Telefon położył na szklanym stoliku z metalowymi czarnymi nogami.
— O, Kaśka dzwoniła. Ciekawe, czy dotarła na miejsce – zaśmiał się pod nosem, spoglądając na nieodebrane połączenie.
Wziął pilot od swojego sprzętu audio – dwie duże kolumny po tysiąc wat – sąsiedzi na pewno byli zadowoleni z tego faktu. Włączył głośno składankę rocka. Otworzył laptopa, włączył go i zaczął pisać. Jego marzeniem od zawsze było napisane książki i zamierzał je spełnić. Książka opowiadać miała o policjancie, który prowadził sprawę niebezpiecznego narkotyku, który pojawił się w mieście.
— Może komuś się spodoba – pomyślał rozmarzony.
Nagle zadzwonił telefon. Spojrzał na wyświetlacz i zobaczył, że dzwoni lekarz medycyny sądowej. Przesuwając zielony suwak na wyświetlaczu odebrał.
— Dobry wieczór panie prokuratorze, nie przeszkadzam?
— Skądże. Dobry wieczór panu – odpowiedział Maks.
— Przeprowadziłem sekcje zwłok tego mężczyzny znalezionego w lesie. Pomyślałem, że chciałby pan się dowiedzieć, co ustaliłem.
— Oczywiście, że tak. Zamieniam się w słuch.
— No więc to było morderstwo, ale to jasne. Mogę powiedzieć, że sprawca to profesjonalista, albo osoba, która bardzo dobrze się do tego przygotowała. Nie znalazłem żadnego DNA, naskórka pod paznokciami ofiary. Na szyi widoczne ukucie po igle. Po przeanalizowaniu składu krwi ujawniliśmy środek zwiotczający mięśnie. Z tyłu głowy ślad po uderzeniu, najprawdopodobniej jakimś ciężkim przedmiotem. Ja widzę to tak: sprawca ogłuszył ofiarę, uderzając ją w głowę, a następnie wstrzyknął środek zwiotczający mięśnie. Następnie chłopina, mając pełną świadomość, lecz nie mogąc się ruszyć, obserwował jak sprawca obcina jego ucho. Świadczy o tym różnica zaschniętej krwi na głowie i po odciętym uchu. Ucho zostało odcięte jakimś ostrym przedmiotem. Przypuszczam, że to skalpel – precyzyjne cięcie, skóra nie została nawet poszarpana. Musiał się dobrze zabezpieczyć, aby nie pozostawić śladów – pewnie rękawiczki jednorazowe. Tak jak wspomniałem, nic nie znalazłem – żadnego włosa, naskórka, powiem szczerze precyzyjna robota. Wiedział jak zabić, żeby nie było żadnego śladu. Co pan o tym myśli?
— Ma pan rację, to nie przypadkowa ofiara. Musiał mieć wszystko zaplanowane. Musiał mieć motyw. Technicy zabezpieczyli ślad buta. Ale po analizie w toku wykonywanych czynności ustalili, że ślad należy do wysokiego mężczyzny, być może osiemdziesięciu kilogramowego. Podeszwa zwykłego adidasa, tysiące ich w sklepie. Także przy dowodach jakie mamy, jesteśmy, że tak powiem łagodnie, w czarnej dupie. Obawiam się, że to dopiero początek. Dziękuję panu za informacje panie doktorze.
— Nie ma za co, panie Maksymilianie. Mam nadzieję, że pomogłem.
— Jasne, że tak. Bardzo dziękuję i życzę spokojnej nocy.
— Dziękuję, nawzajem.
— Dobranoc panie prokuratorze.
— Wzajemnie doktorze.
Maks rozłączył się i kontynuował pisanie książki.
Następnego dnia godzina 9:00 Prokuratura Rejonowa, Olsztyn.
Maks siedział w swoim biurze, przeglądając akta różnych spraw, gdy nagle niespodziewanie weszła Kaśka. Otworzyła drzwi dosyć agresywnie. Ewidentnie była wkurzona.
— O, witam panią Katarzynę, trochę się pani spóźniła – powiedział sarkastycznie.
— Może dlatego, że podał mi pan zły adres do pracy.
— Jak to zły adres? – zdziwiony zapytał.
— Wysłana przez pana pinezka skierowała mnie na wysypisko śmieci – odpowiedziała ściskając zęby.
— Nie możliwe, musiała nastąpić jakaś pomyłka. Serdecznie panią przepraszam, nie wiem jak mogło to się stać, strasznie mi głupio – powiedział ze skruszoną miną. Kaśka nie wiedziała co myśleć o owej pomyłce, tym bardziej, że po chwili dodał – Skoro mamy razem pracować, może zawrzyjmy pokój, wypijając wspólną kawę?
— Bardzo chętnie.
— Jeśli pani może, tu jest czajnik – wskazał skinieniem głowy w stronę półki w rogu biura, pełniącej funkcję kącika socjalnego. Jego oczy wciąż wpatrzone były w ekran komputera. – Gdy wyjdzie pani z biura, w łazience po prawej stronie jest kran. Przyniesie pani wodę, zaparzymy sobie pyszna małą czarną? – uśmiechnął się pod nosem.
— Dobrze zaraz przyniosę.
Kaśka, nieco zawiedziona tak brzmiącą propozycją wspólnej kawy, wyszła z biura, udając się do łazienki. Weszła do środka, z impetem odkręciła wodę. Przez nieszczelny kran woda wystrzeliła rozproszonym strumieniem na kobietę, zalewając przy okazji pół łazienki. Szybko zakręciła wodę, jednak jej twarz pokryta starannie wykonanym makijażem oraz biała bluzeczka, która miała dodawać jej profesjonalizmu pierwszego dnia w nowej pracy, były całe zalane.
— Fuck, co za dzień! – pomyślała.
Wyszła z toalety, zmierzała korytarzem do biura, po drodze napotykając Beatę.
— A co się pani stało? – zapytała szefowa.
— Kran jest nieszczelny, proszę uważać – odpowiedziała zirytowana.
— Gdzie, w tej łazience po prawej stronie? – zapytała Beata.
— Tak, właśnie tam.
— A to Maks pani nie powiedział? Każdy w prokuraturze wie, że jest popsuty i trzeba korzystać z tego na dole.
— O, jakoś zapomniał mnie o tym poinformować – odpowiedziała wkurzona jak osa z wymuszonym uśmiechem na buzi.
Wróciła z powrotem do biura, trzaskając drzwiami, aż futryny zadrżały.
— Ty głupi bucu, ty chamie jeden! Jeśli myślisz, że zrezygnuję z tej funkcji, to się grubo myślisz! Nie zrezygnuję i będziesz musiał się ze mną męczyć, czy tego chcesz czy nie! Wielki panie prokuratorze od siedmiu boleści – wykrzyczała patrząc prosto w oczy Maksa.
— Okey rozumiem – odpowiedział.
— I co? To wszystko, co masz do powiedzenia, ignorancie jeden?
— Nie, chciałem zauważyć, że założyła dzisiaj pani ładny stanik.
— A skąd ty wiesz, jaki mam dzisiaj stanik zboczeńcu?
— Przez mokrą bluzkę, co nie co widać – zaśmiał się pod nosem.
— Aaaaa! – krzyknęła ze złości i bezsilności jednocześnie.
Wyszła z biura, trzaskając drzwiami jeszcze mocniej. Zaraz po niej do biura Maksa weszła Beata.
— Co jest? Co ty jej zrobiłeś? – zapytała.
— Ja nic, sama się oblała.
— Maks zachowujesz się jak dzieciak! Daj jej spokój, dziewczyna chce się uczyć. Nie pamiętasz swoich pierwszych dni? Myślałam, że Edward cię zje, takie błędy robiłeś. Jak przychodziłeś do pracy, to z nerwów cały się trząsłeś, taki byłeś przerażony kolejnym dniem z Edwardem. A teraz co najlepsi kumple?
— No w sumie masz rację.
— Widzisz, teraz ona jest w takiej sytuacji, jak ty byłeś kiedyś. Daj jej spokój, bardzo cię proszę, albo pogadamy inaczej.
— Pomyślę, ale nie obiecuję. Jak mnie wkurzy, zamknę ją w szafie – zażartował, choć Beata nie była pewna, że to jedynie żart.
— Oj Maks, nic się nie zmieniasz.
— Ideału się nie zmienia – powiedział z delikatnym uśmieszkiem.
Pokiwała głową, a następnie wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Maks w milczeniu kontynuował przeglądanie bieżących spraw.
Kilka dni później, Biskupiec, jedno ze strzeżonych osiedli
Karol Krawski, ochroniarz z dużym brzuchem, łysy. Widać, że zmęczony życiem. Nie skończył liceum wychodząc z założenia, że matura do bzdura. Po szkole, za karierą i dużymi pieniędzmi, wyjechał do Londynu, gdzie skończył na zmywaku. Wrócił do kraju po kilku latach bez grosza przy dupie, wszystko przepił i przebalował. Szwagier po znajomości załatwił mu pracę jako ochroniarz strzeżonego osiedla, wymagana była matura, ale że brakowało chętnych zatrudnili jego.
Godzina 21:00 właśnie zaczynał swoją zmianę.
— Cześć Mariusz – przywitał się Karol.
— Cześć byku.
— Jak tam, działo się coś? – zapytał zainteresowany przejmując wartę.
— Jak zawsze nic a nic, dzieciaki tylko latały po parkingu na poziomie minus jeden. Nieźle je nastraszyłem, powinien być już spokój.
— Pieprzone dzieciaki, już nie mają gdzie się bawić tylko po parkingach łażą. Gdzie są rodzice ja się pytam – powiedział zirytowany Karol.
— Jak gdzie, w domu, siedzą i wyjebane mają – zaśmiał się Mariusz.
— A co tam u ciebie słychać? Pogodziłeś się z Iloną? – zapytał Karol.
— Tak, doszliśmy do porozumienia.
— O, no to świetnie.
— No świetnie, nie mieszkamy już razem.
— No, to jednak nie świetnie.
— E, nie jest tak źle. Na tym polegało nasze porozumienie. Dobra Karol, ja będę uciekał, skoczę jeszcze do Żuczka po browarka na wieczór.
— Trzymaj się stary.
— Pilnuj parkingów, żeby płytek nie ukradli.
— No nie inaczej.
Gdy Mariusz wyszedł, Karol rozłożył się na skórzanym fotelu, nogi zarzucając na biurko. Obserwował ekran podzielony na cztery, przełączając kamery między poziomami garażu podziemnego.
Około 23:00, gdy układał się już do snu, na ekranie pojawił się komunikat włączonego czujnika dymu na poziomie minus jeden. Leniwie otworzył oczy.
— Pewnie znowu dzieciaki jarały fajki – pomyślał.
Przełączył kamerę na poziom minus jeden, nic nie było widać.
— Ja pierdole, jak dorwę te dzieciaki to im nogi z dupy powyrywam!
Wstał i udał się na poziom minus jeden. Gdy był już na miejscu włączył latarkę. Podążał w kierunku migającej czerwonej czujki na suficie. Przyłożył kartę do czytnika na ścianie wyłączając alarm.
— Dorwę was gówniarze prędzej czy później, słyszycie!
W hali słyszał jedynie echo swojego głosu. Wkurzony, że musiał ruszyć swoje dupę z fotela, udał się w kierunku wyjścia.
Nagle usłyszał jakiś hałas.
Nie zdążył się obrócić.
— Co jest kurw..!
Poczuł silne uderzenie w tył głowy, padł na ziemię.
Po jakimś czasie ocknął się. Oparty był o ścianę, szarą taśmą miał związane nogi, ręce i zaklejone usta. Pomału podniósł obolałą głowę, otworzył oczy. Zobaczył mężczyznę stojącego przed nim, ubrany był cały na czarno, czarne buty, spodnie dresowe, czarna bluza z kapturem, a na twarzy maska komiksowej postaci serii Marvela Venoma. Próbował krzyczeć, ale przez zaklejone usta nie mógł.
Nieznany mężczyzna nachylił się, chwycił końcówkę taśmy raptownie odrywając ją z ust Karola.
— Aaaa... Kim ty kurwa jesteś! – krzyknął Karol
Cisza, tajemnicza postać nie odpowiedziała.
— Rozwiąż mnie cwaniaku! Zobaczymy jaki będziesz odważny jak nie będę związany – kontynuował odważnie Karol.
— Znasz mnie – odpowiedział tajemniczy mężczyzna.
— To pokaż swoją twarz. Co, boisz się co psycholu?
Mężczyzna podniósł maskę
— To ty, ty zjebi….!
Karol nie zdążył dokończyć zdania, kiedy oprawca zakleił z powrotem mu usta taśmą.
— Myślałeś, że ujdzie ci to wszystko na sucho, co? Nawet nie wiesz, jak się czuje nastolatek wracający do domu, który myśli tylko o śmierci. Myśli o tym, że chce ze sobą skończyć, że jego życie nie jest nic warte. Przez takich, jak ty cierpiałem nie tylko fizycznie, ale cierpiałem jeszcze bardziej w środku. Poniżałeś mnie, opluwałeś, wyśmiewałeś się ze mnie, z mojego wyglądu. Myślałeś, że zapomnę, co? Nie, to we mnie tkwiło, przez te wszystkie lata, zakorzeniło się. Wiele razy chciałem ze sobą skończyć, uwierz mi, wiele razy, ale to byłoby tchórzostwo. Żyje dalej i żyję po to, żeby się zemścić na was, na was wszystkich! Przyszedł czas na zapłatę Karolu, ale nie martw się, nie jesteś jedyny.