Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
70 osób interesuje się tą książką
Uważaj, by nie podejść zbyt blisko,
bo możesz zobaczyć rzeczy,
których wcale nie chcesz oglądać.
Greta stara się na nowo ułożyć swoje życie po rozwodzie, gdy do zaniedbanego domu na końcu ulicy wprowadza się starsze małżeństwo. Nikt nie przypuszcza, że wraz z nimi w miasteczku pojawi się coś znacznie mroczniejszego.
Z poddasza dobiegają krzyki.
Nowa sąsiadka kłamie.
A w oknie pojawia się twarz, której nie powinno tam być…
Greta postanawia przyjrzeć się bliżej parze emerytów, ale im lepiej ich poznaje, tym bardziej jest przekonana, że za miłymi uśmiechami małżonków kryją się brzydkie sekrety. Zdeterminowana, by odkryć, kim naprawdę są nowi sąsiedzi, nie przeczuwa, że prawda, do której dotrze, okaże się tak przerażająca, iż pożałuje, że kiedykolwiek jej szukała.
Bo są takie drzwi, do których nigdy nie powinno się pukać.
„Nieznajomi” to mroczny, psychologiczny thriller o tym, jak niewiele trzeba, by codzienność zamieniła się w koszmar i jak mało wiemy o ludziach, których mijamy każdego dnia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 422
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Izabela Janiszewska, 2025
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025
Redaktorka prowadząca: Joanna Zalewska
Marketing i promocja: Wiktoria Jadziewicz
Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak
Korekta: Joanna Jóźwiak, Anna Nowak
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
Projekt okładki i strony tytułowe: Tomasz Majewski
Zdjęcia na okładce: © Haroon Ameer, Sheesn Bin Shahid | Unsplash
Zdjęcie autorki: © Agnieszka Olek
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
ISBN 978-83-68576-58-0
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Kobietom,
by uważały na siebie w świecie pełnym drapieżników
Samochód z impetem przeciął zarośla, jego koła mknęły po śliskiej od deszczu trawie, gałęzie krzewów drapały karoserię. Zawieszona na lusterku choinka zapachowa bujała się niczym w oszalałym tańcu. Pęd sprawiał, że kobietą siedzącą za kierownicą szarpało jak bezwolną lalką. Jej głowa boleśnie uderzyła o szybę. Słychać było trzask, a tuż po nim zduszone jęknięcie. Kobieta próbowała otworzyć oczy, ale nie potrafiła znaleźć w sobie sił, by to zrobić. Musiała odzyskać jasność myślenia, wyrwać się z mlecznego kokonu, który ją spowijał. Jej ciało paraliżował ostry ból, ściskający klatkę piersiową. Nie była pewna, czy jest jeszcze po tej stronie życia, czy znalazła się już za granicą, zza której nie ma powrotu. Coś jednak kazało jej walczyć.
Wreszcie zdołała dźwignąć ciężkie powieki. Ledwie na sekundę, jedynie na tyle, by dostrzec rozmyty obraz tablicy rozdzielczej i czerń za oknami. W ustach poczuła gorzki smak, w głowie dudnienie. Po jej skroni niczym rzeka meandrowała struga krwi. Znaczyła trasę biegnącą przez policzek i szyję, a później spływała czerwienią na jasną bluzkę.
Nagle samochód w coś uderzył. Rozległ się plusk i na przedniej szybie wylądowały krople wody.
To wtedy kobiecie udało się otworzyć oczy. Otoczyła ją gęsta ciemność, rozpraszana jedynie nikłą poświatą odległych domostw.
Rozglądała się wokół, nie rozumiejąc, co się dzieje. Wisiała na pasach, przechylona do przodu, a seat zdawał się stać pod nienaturalnym kątem. Dopiero gdy wyczuła wilgoć wspinającą się po łydkach i usłyszała chlupot wpływającej do samochodu wody, dotarło do niej, że tonie.
W panice zaczęła szarpać klamrę pasa, a gdy ta odmówiła współpracy, złapała klamkę drzwi. Usiłowała je otworzyć, ale nie chciały nawet drgnąć. Poziom wody podnosił się błyskawicznie, a po chwili chłód obejmował już uda kobiety i zmierzał w stronę jej brzucha.
– Nie, błagam, nie – wyrzucała z siebie.
Histerycznie naciskała guzik opuszczania szyby, który nie odpowiadał na te próby.
– Cholera – klęła, uderzając rękoma o kierownicę, która stopniowo znikała pod powierzchnią wody.
Wilgoć owijała się już wokół jej piersi, lizała końcówki włosów, a później wpełzła na szyję, by złożyć na niej mokre pocałunki. Z przerażenia i z zimna kobieta niemal przestała oddychać. Zanurzyła rękę i wreszcie zdołała odpiąć pas, po czym wspięła się na fotel.
– Niech ktoś mi pomoże – błagała, przyciskając głowę do podsufitki. Po jej policzkach płynęły łzy, które po chwili zaczęły mieszać się z wodami jeziora.
Usta kobiety bezradnie mamrotały słowa, których nikt nie mógł już usłyszeć. Strach rozszerzył jej źrenice, ale wola przetrwania sprawiała, że nadal się broniła. Zacisnęła wargi, chcąc ocalić resztki tlenu. Wtedy nastało nieuniknione. Czarna toń łapczywie pochłonęła samochód. Seat osunął się w nicość. Z mrocznej gardzieli dobył się złowieszczy gulgot, na powierzchnię wypłynęło kilka bąbli powietrza, a potem zapadła cisza.
Nie była to jednak cisza zupełna, bo choć wszystko zamarło, to w tej pustce wybrzmiewał jeszcze szmer czyjegoś oddechu. Ten ktoś stał przy drodze, wbijał spojrzenie w taflę jeziora, a na jego ustach malował się brzydki uśmiech.
Kiedy furtka zatrzasnęła się za Gretą, jej kark musnął delikatny podmuch wiatru. Poczuła dreszcz przebiegający po plecach, a jej ramiona pokryły się gęsią skórką. Wprawdzie poranek był słoneczny, ale wszystko wskazywało na to, że niebawem piękna twarz jesieni ustąpi miejsca jej bardziej ponuremu obliczu. Nie chcąc się przeziębić, Greta zapięła suwak bluzy, po czym zagwizdała na stojącego przy ogrodzeniu owczarka niemieckiego.
– Chodź, Bella, pora na spacer – oznajmiła, ciągnąc lekko za smycz.
Suka, która wciskała pysk w kretowisko, otrząsnęła się z ziemi, a następnie zaszczekała i zadowolona ruszyła przed siebie. Szły wąską drogą oddzielającą posesje od ściany lasu. Piasek chrzęścił pod butami Grety, a wysoki kucyk jej ciemnych włosów łaskotał długą szyję. Kobieta z uśmiechem obserwowała, jak wiatr podrywa z ziemi kolorowe liście i jak przedzierające się przez konary promienie słońca rysują na ścieżce świetlne kształty.
Po rozwodzie poranny niedzielny spacer z Bellą stał się rytuałem Grety. Pomagał jej rozsupływać splątane myśli i koił migrenowe bóle głowy. Lubiła, gdy płuca wypełniało rześkie powietrze, a wokół panował spokój, niezmącony jeszcze zgiełkiem dnia. Tego ranka również się nim delektowała, gdy niespodziewanie wychwyciła odgłosy rozmowy.
Przystanęła, w zdziwieniu marszcząc brwi. Dźwięki dochodziły z niezamieszkanej od dawna posesji pod lasem. Ostatni dom na końcu ulicy od lat straszył szkaradną bryłą i kratami w oknach. Poprzedni właściciel zginął w nim w sposób, który przez długi czas rozbudzał wyobraźnię okolicznych mieszkańców. Mówiono, że mężczyzna spadł ze schodów niechronionych balustradą i roztrzaskał się o posadzkę. Niektórzy uważali to za nieszczęśliwy wypadek. Inni byli przekonani, że po odejściu żony i bankructwie firmy produkującej reklamówki staremu Walczakowi zostały już tylko rosnące długi oraz poczucie życiowej porażki. Dlatego, ich zdaniem, zaczął topić smutki w alkoholu, a w końcu odebrał sobie życie.
Byli też jednak i tacy, którzy szeptali, że za pożółkłymi firankami zdarzało im się widywać szczupłą kobiecą postać. Miała to być wiotka, długowłosa dziewczyna. Według jednych blondynka, według innych brunetka. Zwolennicy tej teorii spiskowej różnili się co do szczegółów, ale zgodnie utrzymywali, że musiała być kochanką Walczaka, którą ten ukrywał przed światem, by jego była żona nie wróciła ze Stanów i nie zaczęła domagać się zwrotu pieniędzy zainwestowanych w trefny interes małżonka. Według pogłosek to właśnie tajemnicza kochanka miała dopomóc mężczyźnie w opuszczeniu tego świata, ale legendy te, podobnie jak ciało zmarłego sąsiada, z czasem obróciły się w proch.
Po śmierci mężczyzny dom odziedziczyła jego była żona. Wszyscy myśleli, że wystawi nieruchomość na sprzedaż, by pozbyć się ostatnich wspomnień łączących ją z mężem, ale ona miała wobec niej zupełnie inne plany. Zostawiła budynek nietknięty i z lubością przyglądała się, jak miejsce, które jej mąż kochał bezgraniczną miłością, ulega stopniowemu rozkładowi. Zarasta pajęczynami, rdzewieje i pokrywa się kurzem. Dom marniał więc z każdym kolejnym rokiem i coraz bardziej zniechęcał do siebie potencjalnych nabywców, a kiedy dzieci byłej żony wreszcie zdecydowały się sprzedać nieruchomość, nikt nie był już nią specjalnie zainteresowany.
To dlatego, usłyszawszy dobiegające z posesji odgłosy rozmowy, Greta z zaciekawieniem spojrzała w kierunku zaniedbanego budynku. Z miejsca, w którym się znajdowała, mogła dostrzec jedynie otwartą bramę wjazdową i fragment dachu czyjegoś samochodu, ale tyle wystarczyło, by przyszło jej do głowy, że ktoś wreszcie zdecydował się na kupno tego ponurego gmaszyska. Bella, którą obecność obcych zaintrygowała nie mniej niż jej panią, zaczęła się szarpać i coraz głośniej ujadać.
– Uspokój się – napomniała ją Greta, ale suka nie przestawała się wyrywać i w końcu pociągnęła smycz tak mocno, że jej uchwyt wypadł kobiecie z dłoni.
Zanim zdążyła zareagować, Bella gnała już przed siebie, sadząc potężne susy, a chwilę później przemknęła przez otwartą bramę i wpadła na podwórko domu numer trzynaście. Powietrze przeciął przeraźliwy krzyk, który sprawił, że z ust Grety padło gorzkie przekleństwo. Natychmiast ruszyła za dezerterką, a kiedy znalazła się w bramie sąsiadów, zobaczyła starszą, krótkowłosą kobietę z rękoma w górze, plecami przyciśniętymi do drzwi samochodu i przerażeniem wypisanym na twarzy. Pod jej nogami leżał karton przeprowadzkowy, z którego wysypały się różne przedmioty, a pobudzona Bella skakała na nieznajomą, uderzając łapami o jej uda i wydając z siebie krótkie szczeknięcia.
– Niech go pani zabierze! – krzyknęła pobladła kobieta.
Greta złapała sukę za obrożę i siłą odciągnęła ją od sąsiadki.
– Siad! – zawołała stanowczym głosem. – Co w ciebie wstąpiło? Nie wolno. Zły pies. – Rzuciła Belli surowe spojrzenie i pogroziła jej palcem.
Owczarek spuścił łeb, kuląc się w sobie, a nieznajoma przy samochodzie odetchnęła z ulgą.
– Bardzo przepraszam. Wyrwała mi się, gdy byłyśmy na spacerze. Nic pani nie jest? – Greta omiotła wzrokiem ubrudzone ziemią dżinsy sąsiadki i przybrała skruszoną minę.
– Nie, chyba nie. Po prostu nie przepadam za psami – odparła kobieta.
– Nie musi się jej pani obawiać. Bella tylko tak groźnie wygląda, w rzeczywistości jest łagodna jak baranek. Myślę, że chciała się z panią jedynie przywitać. Czasem zbyt wylewnie okazuje uczucia.
Suka, jakby na potwierdzenie tych słów, szczeknęła, po czym przekrzywiła łeb i posłała sąsiadce przepraszające spojrzenie, które sprawiło, że tamta się uśmiechnęła. Nieznajoma miała miłą, budzącą zaufanie twarz i błękitne tęczówki, tak jasne, jakby wyblakły na słońcu. Musiała dobiegać sześćdziesiątki, bo jej rysy zdradzały dojrzałość, a skórę wokół oczu i na czole znaczyły głębokie linie zmarszczek.
– Nic się nie stało – stwierdziła. – Zresztą może to ja przesadziłam. W dzieciństwie ugryzł mnie osiedlowy kundel i od tamtej pory reaguję paniką na widok psów.
– Naprawdę bardzo mi przykro. Obiecuję, że będę jej lepiej pilnować. Mieszkam kilka domów dalej, więc gdyby chciała się pani dowiedzieć czegoś o okolicy, jestem do dyspozycji. Greta Dębska. – Podała kobiecie rękę, a tamta odwzajemniła gest.
– Maria Dobosz, miło mi. I proszę, zwracaj się do mnie po imieniu, dzięki temu będę się czuła choć odrobinę młodsza.
Greta skinęła sąsiadce z uśmiechem, po czym schyliła się, by pomóc jej zebrać rozsypane obok samochodu przedmioty.
– Mam nadzieję, że nic się nie zniszczyło – powiedziała, otrzepując z ziemi metalowy łańcuch i taśmę naprawczą, które Maria pospiesznie wyjęła jej z ręki i wrzuciła do kartonu.
– Nie przejmuj się tym. To tylko piasek. Drobiazg w porównaniu z tym, co czeka mnie tam. – Kobieta przesunęła spojrzeniem po poszarzałym tynku. – Dostaję drgawek na samą myśl o tych wszystkich pajęczynach i stercie rzeczy zostawionych przez poprzedniego właściciela.
– Gdybyś potrzebowała pomocy, daj znać. Mam w domu nastolatka, który nieustannie dba o to, żebym ani na chwilę nie przestała podnosić swoich kompetencji w zakresie sprzątania.
Kąciki ust Marii uniosły się w życzliwym uśmiechu.
– Poradzę sobie, dziękuję – odparła. – Zresztą nie będę z tym sama. Zagonię do pracy męża. W końcu to był jego pomysł, żeby się tu sprowadzić, więc niech się teraz wykaże.
– Co was przywiodło do Józefowa?
– Stefan tutaj dorastał. Na stare lata zrobił się sentymentalny i zatęsknił za rodzinnymi stronami. Oboje czuliśmy się też już nieco przytłoczeni zgiełkiem Wrocławia i zapragnęliśmy spokojniejszego rytmu życia.
– W takim razie trzymam kciuki, żebyście się jak najszybciej urządzili. To miła okolica, myślę, że będzie się wam tu dobrze mieszkało – stwierdziła Greta i już miała odejść, gdy jej wzrok padł na stłoczone w bagażniku pudła przeprowadzkowe. – Może wniosę je chociaż na schody? Wyglądają na ciężkie.
– Nie ma takiej potrzeby, naprawdę. Stefan zajmie się nimi, jak tylko skończy naprawiać bojler.
Maria pospiesznie zatrzasnęła klapę bagażnika, stając między samochodem a Gretą. Dębska mogłaby przysiąc, że w ruchach sąsiadki dostrzegła nerwowość, a w jej spojrzeniu – nieufność. Nie chcąc dłużej narzucać się kobiecie, pożegnała się z nią i razem z Bellą ruszyła do wyjścia.
Znajdowała się już na drodze, kilka kroków od starego domu, kiedy dobiegło ją skrzypnięcie drzwi. Odwróciła się z nadzieją, że zobaczy męża Marii, ale na podwórzu nie było już nikogo. Uniosła więc wzrok na fasadę budynku i przez moment przyglądała się zszarzałym, na wpół zjedzonym przez mole firankom, gdy w oknie na poddaszu coś się poruszyło, a ona odniosła wrażenie, że dostrzegła tam młodą, długowłosą kobietę.
Zaskoczona skupiła spojrzenie na szybie, ale przez odbijające się w tafli szkła promienie słońca trudno było cokolwiek zobaczyć. Zmrużyła oczy i intensywnie wpatrywała się w niewielkie okienko, jednak teraz na poddaszu panował bezruch. Była już gotowa uznać, że uległa złudzeniu wywołanemu przez grę świateł, ale wtedy słońce skryło się za chmurami, a ona zobaczyła ponurą twarz.
Za szybą stał mężczyzna o szpakowatych włosach, kilkudniowym zaroście i ciemnych oczach. Trzymał ręce w kieszeniach spodni i lustrował ją w sposób, od którego robiło się jej chłodno. Założywszy, że ma do czynienia ze Stefanem, uniosła dłoń w geście pozdrowienia, a wtedy mężczyzna skinął jej głową i rozciągnął usta w wymuszonym uśmiechu. Jednak to nie jego fałszywa serdeczność martwiła Gretę najbardziej. Tym, co nie dawało jej spokoju, było przekonanie, że kiedy spojrzała w okno po raz pierwszy, zauważyła tam zupełnie inną, znacznie drobniejszą sylwetkę, należącą do kobiety, na której twarzy odbijał się strach.
On
Obserwuje ją, gdy idzie ulicą. Jej kucyk kołysze się przy każdym kroku i głaszcze smukłą szyję. Chód ma sprężysty. Odważny. Patrzy przed siebie, zadziornie unosząc podbródek, a jej ramiona tną powietrze. Mężczyzna sunie wzrokiem po jej skórze niczym wąż po rozgrzanym kamieniu. Niespiesznie przemierza spojrzeniem trasę od linii obojczyków, przez krągłe, rysujące się pod obcisłą bluzą piersi, aż do szerokich bioder. Ich widok rozpala ogień w dole jego brzucha. Przygryza wargę, by stłumić pomruk zadowolenia, i napełnia płuca powietrzem. Próbuje ochłonąć, odzyskać kontrolę, ale jego wyobraźnia już galopuje.
Niemal słyszy, jak materiał dżinsów szeleści, gdy uda kobiety ocierają się o siebie. Jest pewien, że wybrała wąskie spodnie, bo lubi, kiedy jej ciało jest ciasno opięte. To uczucie musi sprawiać jej przyjemność. Jakby znajdowała się w mocnym uścisku. Zdominowana i zmuszona do uległości. Bez wątpienia kręcą ją siła i zdecydowanie. Udaje obojętną, choć celowo podkreśliła ubiorem jędrne pośladki i szczupłą talię. Chce, by na nią patrzono. To dlatego tak zalotnie kołysze biodrami. Pragnie być pożerana wzrokiem, a wszystko w niej aż błaga, by ktoś ją posiadł.
Mężczyzna przywiera spojrzeniem do jej ud. Wyobraża sobie, jak zaciska na nich palce, zostawiając na skórze czerwone ślady. Jego oddech przyspiesza, a krew w opuszkach zaczyna pulsować. Myśli o jej pępku, o tym, jak zatapia w nim koniuszek języka i wyczuwa słony smak potu, a później schodzi niżej, do tego ciepłego, wilgotnego miejsca między jej nogami, i głęboko zaciąga się jego zapachem. Już samo wyobrażenie tej chwili sprawia, że dreszcz wstrząsa jego ciałem. Wydaje z siebie ciche jęknięcie, a potem, chcąc przywołać się do porządku, wbija paznokcie we wnętrza dłoni i z trudem wraca do rzeczywistości.
Wie, że musi zaczekać. Pozwolić pragnieniu narastać. Karmić je jej widokiem. Napawać się jej nieświadomością, a przy tym wzmacniać swoje poczucie kontroli. A kiedy nadejdzie odpowiednia pora, zawładnąć nią w sposób, o którym nawet nie śniła, i odebrać jej wszystko to, co mu się należy. Już niedługo, myśli, a jego oddech stopniowo się uspokaja.
– Mamo! – Pełen pretensji krzyk przebił się przez otulony mgłą umysł Grety.
Mruknęła coś niewyraźnie pod nosem i z wysiłkiem uniosła powieki. Resztki snu pierzchły jak przestraszone wróble, a ich miejsce zajęła szara rzeczywistość, wlewająca się do sypialni przez okna. Greta przekręciła się na bok i sięgnęła po komórkę leżącą na stoliku nocnym. Kiedy cyfry na wyświetlaczu nabrały ostrości, a ona zdała sobie sprawę, że jest już wpół do ósmej, zaklęła szpetnie i zerwała się z łóżka. Narzuciła na plecy szlafrok, po czym zbiegła po schodach, próbując zrozumieć, jakim cudem nie usłyszała budzika. Wprawdzie Oskar miał już czternaście lat, potrafił sam przygotować sobie śniadanie, a do szkoły jeździł na rowerze razem z synem sąsiadów, z którym przyjaźnił się od dziecka, ale tego ranka miała go zawieźć na badania kontrolne w przychodni i jak na złość zaspała.
– Nawaliłam, wiem. Zaraz się ogarnę i pojedziemy. Daj mi pięć minut – rzuciła na widok skrzywionej miny chłopaka.
Oskar stał już w przedpokoju, ubrany w bluzę za dużą o dwa rozmiary, z plecakiem na ramieniu i komórką w dłoni.
– Nie zdążę na lekcje – jęknął.
– To tylko pobranie krwi. Nie zajmie dużo czasu.
– Naprawdę musimy to robić? Nic mi nie jest.
– Wciąż boli cię brzuch. To nie jest nic.
– Jakbyś jadła to ohydne żarcie z naszej stołówki, też by cię bolał.
Greta oparła dłonie na biodrach i westchnęła.
– Po prostu tam jedźmy i miejmy to już z głowy, okej? Jak będzie trzeba, napiszę ci usprawiedliwienie.
– No dobra – zgodził się niechętnie, po czym opadł na siedzisko i zatopił wzrok w telefonie. – Tylko się pospiesz! – krzyknął za nią, gdy już wchodziła po schodach.
Na górze Greta sprawnie zmieniła ubranie, umyła twarz, a później związała długie włosy w kucyk i przepłukała usta miętowym płynem.
– Całkiem znośnie – stwierdziła, spoglądając na swoje trzydziestopięcioletnie odbicie w lustrze, po czym zbiegła do Oskara i razem wyszli z domu.
W drodze do samochodu zauważyła nowe trampki na nogach syna, co sprawiło, że zaczęła w niej wzbierać irytacja. To uczucie dopadało ją, ilekroć chłopak wracał z weekendów u ojca z nową modną koszulką, opowiadał o tym, do jakiej knajpy się wybrali, albo gdy Mateusz zabierał go na emocjonujące męskie wyprawy. Odnosiła wtedy wrażenie, jakby były mąż rzucał jej wyzwanie i zapraszał do konkursu na najlepszego rodzica. Do zawodów, które wygra ten, kto obsypie Oskara większą liczbą prezentów, by w nagrodę dostać jego względy. Chłopak jednak nigdy nie opowiadał się po żadnej ze stron. Tak samo doceniał wspierającą obecność matki, jak i wyjazdy z ojcem. Po równo rozdzielał też swoją miłość i wybryki. I choć nie mówił tego wprost, to dawał rodzicom do zrozumienia, że chciałby, aby jeszcze kiedyś się zeszli.
Greta w przeciwieństwie do syna nie patrzyła w przyszłość tak optymistycznie. Od jej rozstania z mężem minęło niecałe półtora roku. Za mało, by zdążyć poukładać to wszystko w sobie, zbyt wiele, by cofnąć decyzję. Zwłaszcza jeśli żywi się przekonanie, że ludzie się nie zmieniają.
– Byliście z tatą na zakupach? – zapytała, gdy ruszyli już spod domu, po czym wymownie zerknęła na nowe trampki Oskara.
– A, tak, te stare się podarły.
– Naprawdę? To czemu nic nie powiedziałeś?
– Myślałem, że jeszcze trochę w nich pochodzę, ale tata uznał, że są już mocno zniszczone, i zabrał mnie do sklepu.
– Miło z jego strony.
Bez względu na to, co wydarzyło się między nią a Mateuszem, przy Oskarze zawsze starała się mówić o byłym mężu z szacunkiem.
– No, tata jest spoko – stwierdził chłopak, poprawiając w lusterku sterczącą grzywkę. – Oglądaliśmy razem Obcego, a później wyciągnął stare albumy i pokazywał mi wasze fotki z młodości. Nie chwaliłaś się, że miałaś kiedyś fioletowe włosy.
– Rety, to było wieki temu. – Zaśmiała się. – Nie wiedziałam, że tata zabrał ze sobą jakieś zdjęcia.
– Całe mnóstwo, jesteś prawie na każdym. Myślę, że on za tobą tęskni, mamo.
Greta przygryzła wargę, intensywnie wpatrując się w język asfaltu znikający pod samochodem. Doskonale wiedziała, w którą stronę zmierza jej syn, dlatego postanowiła zmienić temat, nim rozmowa stanie się niewygodna.
– Nie zdążyłam ci jeszcze powiedzieć, że mamy nowych sąsiadów. Do tego starego domu na końcu ulicy wprowadzili się wreszcie lokatorzy – oznajmiła z entuzjazmem, a oczy Oskara zabłysły.
– Serio? Ktoś fajny?
– Miłe małżeństwo koło sześćdziesiątki. Podejrzewam, że oboje mogą być już na emeryturze.
– A, czyli nikt ciekawy.
– No wiesz? Nie możesz tak oceniać ludzi tylko dlatego, że są w pewnym wieku – odparła, po czym skręciła na plac pod przychodnią i zaparkowała tuż przy wejściu.
– Nic do nich nie mam, nawet ich nie znam. Po prostu wolę spędzać czas z kumplami. To chyba nie zbrodnia, co?
– Zdecydowanie nie. Zresztą ja też kiedyś taka byłam – stwierdziła polubownie. – A teraz chodźmy, zanim jeszcze bardziej się spóźnimy. – Sięgnęła po torebkę i oboje wysiedli z samochodu.
Kiedy zmierzali w stronę punktu pobrań, Oskar przystanął obok słupa ogłoszeniowego, a skóra na jego policzkach stała się tak blada, że prześwitywały przez nią najdrobniejsze żyły. Chłopak oparł dłoń o jeden z plakatów i zgiął się wpół, jakby przed chwilą otrzymał mocny cios w brzuch.
Greta natychmiast do niego podbiegła.
– Wszystko w porządku? Co się dzieje? – spytała, przykładając dłoń do zimnego, zroszonego potem czoła Oskara.
– Niedobrze mi – zdołał wypluć z siebie chłopak, a za jego słowami podążyła treść żołądka.
Przechodzący obok mężczyzna, zniesmaczony widokiem wymiotującego nastolatka, pokręcił głową z dezaprobatą i burknął pod nosem coś na temat niewychowanej młodzieży. Greta jednak nie zwróciła na niego uwagi. Objęła syna w pasie i podtrzymując go, szła w kierunku wejścia do przychodni.
– Jeszcze chwila. Zaraz ktoś ci pomoże – zapewniła, chwytając za klamkę drzwi.
Kiedy je otwierała, zwróciła uwagę na przyklejony do szyby plakat. Widniała na nim uśmiechnięta twarz jasnowłosej dziewczyny, opatrzona wytłuszczonym napisem: ZAGINĘŁA ANNA ZAREMBA. I choć w zaistniałych okolicznościach podobne ogłoszenie nie powinno wzbudzić jej zainteresowania, nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Podobnie jak nie mogła pozbyć się przeczucia, że gdzieś już widziała tę ładną blondynkę.
– Mamo – jęknął Oskar, krzywiąc się z bólu, co sprawiło, że Greta natychmiast przeniosła spojrzenie na kobietę za ladą.
W czasie gdy ona tłumaczyła rejestratorce stan zdrowia swojego syna, ten obejrzał się za siebie i dyskretnie zerknął na zdjęcie zaginionej dziewczyny. Znów poczuł podchodzące do gardła mdłości, a jego dłonie zaczęły pokrywać się lepkim potem. Dokładnie tak jak wcześniej, kiedy zauważył jej twarz na słupie ogłoszeniowym i z wrażenia niemal zemdlał. Przełknął głośno ślinę, po czym zmusił się, by odwrócić wzrok. Nie mógł pozwolić, by matka dostrzegła, co wywołało jego rozedrganie. Gdyby wiedziała, z pewnością zaczęłaby zadawać pytania, na które on mógłby odpowiedzieć wyłącznie kłamstwami.
To nie moja wina, powtarzał w myślach, próbując rozgrzeszyć się z tego, co zrobił, ale oskarżycielski głos w głębi jego umysłu miał na ten temat zupełnie inne zdanie. Oskar Dębski siedział zgarbiony przy biurku w swoim pokoju i starał się zagłuszyć wyrzuty sumienia puszczoną niemal na cały regulator składanką utworów zespołu Linkin Park, którego ostatnio słuchał z ojcem. Jedna z jego dłoni spoczywała na myszce komputera, druga wybijała na blacie niespokojny rytm. Obie miały zaniedbane paznokcie i zadrapania widoczne na skórze.
Chłopak odsunął z czoła grzywkę pofalowanych włosów i wbił wzrok w zdjęcie wyświetlające się na ekranie. Zgrabna blondynka ze zmysłowo rozchylonymi wargami pozowała w łazience przed lustrem. Biały ręcznik, którym owinęła ciało, odsłaniał skórę jej opalonych piersi, a na dekolcie lśniły krople wody spływające z mokrych włosów. Oskar przyglądał się piegom rozsypanym na jej policzkach, muskał spojrzeniem czerwień ust i to kuszące miejsce między piersiami dziewczyny. Znał to zdjęcie na pamięć, nawet gdyby zamknął oczy, potrafiłby je odtworzyć w najdrobniejszych detalach, a jednak wciąż nie mógł się nim nasycić. Kusiło go i przyzywało, a on ulegał temu wołaniu raz za razem, czując rozchodzące się po ciele ciepło.
Gryząc do krwi wnętrze policzka, Oskar przysiągł sobie, że ten raz będzie ostatnim. Obiecał, że przestanie wracać na jej profil i myśleć o tych wszystkich brzydkich rzeczach, które zaczynały kłębić się w jego głowie, ilekroć dotykał jej wzrokiem. Zwłaszcza teraz, gdy sprawy tak mocno się skomplikowały.
– Musisz się ogarnąć – syknął do siebie, dostrzegając, że ręka mu drży, po czym przesunął myszkę na tyle nerwowo, że stojąca na biurku butelka po napoju przewróciła się i spadła z blatu.
Chłopak nabrał tchu, odnalazł swój komentarz pod postem dziewczyny i usunął go dwoma zdecydowanymi kliknięciami. Emotikony płomieni zniknęły, podobnie jak inne idiotyczne obrazki i wpisy, które przez ostatnie tygodnie zostawiał pod zdjęciami blondynki. Nie zniknął jednak niepokój, który zamieszkał w nim w chwili, gdy zauważył tamten plakat i przeczytał to wielkie, pulsujące czerwienią słowo: ZAGINIONA. Ten strach płynął już jego żyłami i zatruwał od środka cały organizm.
To nie moja wina, powtórzył raz jeszcze, niepewny, czy zrobił to jedynie w myślach, czy może na głos, a później wyłączył obserwowanie jej profilu, choć doskonale wiedział, że samo to nie wystarczy, by zdołał o niej zapomnieć. Tak jak nie pomogło mu w tym wyczyszczenie galerii telefonu ze zdjęć, które mu wysyłała, ani usunięcie aplikacji Snapchat, na której z nią rozmawiał. Te desperackie posunięcia sprawiły jedynie, że przepadły ślady łączące go z zaginioną, nie usunęły jednak tego, co ona mogła zapisać w swojej komórce i komputerze. I właśnie to przerażało Oskara najbardziej.
Zacisnął zęby na paznokciu kciuka i niespokojnie podrygiwał nogą, gdy drzwi jego pokoju się otworzyły.
– Hej, stary! – zawołał od progu Kuba, syn sąsiadów, a zarazem najlepszy przyjaciel Dębskiego. – Twoja matka nie zorientowałaby się, nawet gdyby do waszego domu wtargnęli kosmici. Wisi na telefonie i jest tak zajęta rozmową, że niczego innego nie słyszy – stwierdził, rzucając plecak na podłogę, pomiędzy stos komiksów o Avengersach a brudne skarpetki kumpla.
– Pewnie znów kłócą się o coś z ojcem. – Oskar wzruszył ramionami, udając, że jest mu to obojętne, choć myśl o kolejnym konflikcie rodziców wywołała bolesne ukłucie żalu.
– A ty naprawdę jesteś chory czy tylko naściemniałeś matce, żeby nie pisać kartkówki z polaka? – Kuba przysiadł na blacie biurka i przekrzywiając głowę, podejrzliwie przyglądał się koledze.
– Pogięło cię? Po co miałbym kłamać, skoro i tak będę musiał to zaliczyć.
– Dobra już, dobra, nie gorączkuj się tak, panie idealny. Przecież widzę, że jesteś bladziutki jak ściana. Przyniosłem ci lekcje i parę pikantnych ploteczek. Nie uwierzysz, kto chodził dziś bez stanika. – Sąsiad zrobił wymowną pauzę i znacząco poruszył brwiami.
– Średnio mnie to obchodzi – stwierdził Dębski, po czym przeniósł wzrok na ekran komputera, na którym wyświetlał się przypadkowy artykuł z Onetu, otwarty w pośpiechu tuż po tym, jak Kuba zjawił się w pokoju.
– „Naturalna śmierć czy zabójstwo? Kontrowersje wokół zgonu Bolesława Bieruta” – przeczytał Kuba, zaglądając Oskarowi przez ramię. – I to niby ma być ciekawsze od newsów o Werce z ósmej be, dziewczyny, do której ślini się pół szkoły? Co jest grane, stary?
– Nic.
– Aha, jasne. Na kilometr widać, że coś cię gnębi. Mów, o co chodzi. – Sąsiad szturchnął go zachęcająco w ramię.
Przez ułamek sekundy Dębski rozważał podzielenie się z przyjacielem tym, co wydarzyło się piątkowej nocy. Wyobraził sobie uczucie ulgi, jakie mogłoby wtedy na niego spłynąć, ale zaraz potem pomyślał o powodach, dla których dotychczas trzymał swoją relację z dziewczyną w tajemnicy, i w mgnieniu oka zmienił zdanie.
– Kijowo się czuję, to wszystko – skłamał.
Nie był w stanie wyjaśnić Kubie, co go dręczyło. Bo gdyby ubrał w słowa to, co na razie było jedynie przemykającą przez jego głowę myślą, przyznałby się do prawdy tak strasznej, że był gotów zrobić wiele, by nie musieć się z nią mierzyć.
Greta pochylała się nad kuchennym stołem zasłanym próbkami rysunków i w zamyśleniu stukała rysikiem o tablet. Była graficzką oraz ilustratorką książek. Od kilku dni pracowała nad szkicem bohatera historii dla najmłodszych czytelników. Jej autor, na co dzień lekarz weterynarii, nie precyzował, jak dokładnie wyglądał chłopiec. Opisywał jedynie jego buntowniczy charakter i skłonność do fantazjowania. Dębska próbowała więc oddać rysunkami osobowość postaci. Raz przedstawiała ją w okularach, z nosem nakrapianym piegami, innym razem z rozwichrzoną fryzurą i błyskiem w oku, ale wciąż nie była zadowolona ze swoich prac.
Zmęczona odłożyła rysik i upiła łyk kawy. Za oknem powoli zapadał zmierzch, Bella poszczekiwała od czasu do czasu, a przydrożne latarnie rzucały na ulicę złotą poświatę. Greta sięgnęła po komórkę i otworzyła nieodczytaną wiadomość od byłego męża. Mateusz twierdził, że w weekend Oskar czuł się dobrze i nic nie zapowiadało, by miał się rozchorować. Wątpił, by mogło dojść do zatrucia pokarmowego, bo zamawiali posiłki tylko ze sprawdzonych knajp, w których jadali już wcześniej. Zaoferował też wsparcie w opiece nad synem, gdyby ten musiał zostać dłużej w domu.
Dębska podziękowała mężowi i zapewniła go, że Oskar ma się już znacznie lepiej. Wyniki badań przeprowadzonych w przychodni nie wskazywały, by działo się z nim coś niepokojącego, dlatego zaczęła przypuszczać, że dolegliwości chłopaka mogą mieć związek ze stresem doświadczanym w szkole. Wprawdzie Oskar nigdy nie skarżył się na swoją podstawówkę, a Greta była przekonana, że lubi do niej chodzić, ale zdawała sobie sprawę, że okres dorastania nie należy do najłatwiejszych.
Podniosła się z krzesła i ruszyła na górę, by porozmawiać z synem. Chciała mu przypomnieć, że zawsze może na nią liczyć. Stanęła przed drzwiami jego pokoju, nasłuchując dochodzących ze środka dźwięków muzyki, a później zapukała i nie czekając na zaproszenie, weszła do środka. Ku jej zdziwieniu wewnątrz zastała nie jednego, lecz dwóch nastolatków. Oskar i jego przyjaciel pochylali się nad biurkiem, wbijając spojrzenia w coś na ekranie komputera. Wystarczyło jednak, że drzwi skrzypnęły, a obaj z przestrachem spojrzeli za siebie i pospiesznie zatrzasnęli klapę laptopa.
– Kuba? Od dawna tu jesteś? Nie zauważyłam, kiedy wchodziłeś – zwróciła się Greta do syna sąsiadów.
– Witałem się z panią, ale była pani zajęta rozmową przez telefon – wyjaśnił chłopak o krótko obciętych włosach i zawadiackim uśmiechu.
– No tak, mam dziś kompletne urwanie głowy. Co porabiacie? – zapytała, chcąc sprawdzić, czy któryś z nich przyzna się do tego, co jeszcze przed chwilą oglądali.
Chłopcy zerknęli po sobie w popłochu. Ich policzki zdobiły rumieńce, oczy lśniły dziwnym blaskiem.
– Przepisuję lekcje. Kuba przyniósł mi notatki ze szkoły – pospieszył z wyjaśnieniem Oskar i jakby na dowód zastukał palcem w zeszyty leżące na biurku.
– Nie jestem pewna, czy powinniście przebywać razem w jednym pokoju. Jeśli złapałeś jakiegoś wirusa, Kuba może się od ciebie zarazić.
– Nic mi nie jest. To było tylko coś przejściowego. Jutro normalnie idę do szkoły.
– Poza tym złego diabli nie biorą. Nie słyszała pani? – Przyjaciel jej syna uśmiechnął się rozbrajająco, a Greta pomyślała, że za kilka lat, gdy chłopak upora się wreszcie z młodzieńczym trądzikiem, złamie niejedno dziewczęce serce.
– Co ona tak ujada? – Zaintrygowany szczekaniem Belli Oskar wyjrzał przez okno wychodzące na ogród. – No nie, znowu. Wykopała dziurę pod płotem i próbuje się przedostać do sąsiadów.
Greta i Kuba jak na zawołanie przytknęli nosy do szyby. W dole Bella z pobrudzonymi ziemią łapami i umorusanym pyskiem z zadowoleniem merdała ogonem, pogłębiając i tak już sporych rozmiarów wyrwę pod siatką.
– Jezu, co za pobojowisko – syknęła Greta. – Zwariuję przez tego psa.
– Lepiej niech pani coś z nią zrobi, bo jak wykopie świeżo zasadzone tulipany mojej mamy, to wasza przyjaźń będzie skończona.
Dębska nie potrzebowała dodatkowego argumentu, by ruszyć z reprymendą do Belli. Myśl o tym, że suka mogłaby wpaść do ogródka, który był oczkiem w głowie sąsiadki, już wystarczająco podniosła jej ciśnienie.
– Gdzie jesteś, diablico? – warknęła, wypadając z domu.
Nie trudziła się nawet, by włożyć buty. Wybiegła w kapciach i cienkiej bluzce, bo choć na zewnątrz panował chłód, ją ogrzewała paląca w trzewiach wściekłość. Skręciła za róg budynku, a gdy dostrzegła, że Bella wciska łeb pod siatkę i usiłuje przedrzeć się na drugą stronę, z jej ust padło ostrzegawcze:
– Ani mi się waż.
Suka, która najwyraźniej już po samym tonie głosu zrozumiała, w jak kiepskim położeniu się znalazła, jeszcze zacieklej starała się przecisnąć pod ogrodzeniem, i choć szło jej całkiem nieźle, a od sukcesu dzieliły ją ledwie ułamki sekund, nagle poczuła na karku ciężką dłoń swojej pani. Greta chwyciła owczarka za obrożę, a drugą ręką uniosła siatkę i wciągnęła zwierzę z powrotem na swoją posesję.
– Nawet tak na mnie nie patrz. Narozrabiałaś i idziesz do kojca – rzuciła do Belli, gdy ta próbowała swojej klasycznej sztuczki z przekrzywianiem łba i przymilnym popiskiwaniem, po czym zawlekła sukę do boksu, w którym mieściła się jej buda.
Kiedy zatrzasnęła bramkę, zatrzymała się tam zdyszana z dłońmi na biodrach i zroszonym czołem. Patrzyły z Bellą na siebie, a Grecie wydawało się, że w oczach suki dostrzega wyrzut. Odetchnęła głęboko, po czym zakasała rękawy bluzki i podeszła do dziury wykopanej przez owczarka. Wyrwa w trawniku ziała czernią, a wszystko wokół przysypane było ziemią. Dębska stwierdziła, że nawet gdyby zdołała ją zgrabić w dawne miejsce, zagłębienie nadal byłoby widoczne. W obawie o to, że suka mogłaby powtórzyć próbę przedostania się na drugą stronę, Greta postanowiła zabezpieczyć przesmyk pod siatką. Rozglądała się w poszukiwaniu czegoś, co zdołałoby powstrzymać Bellę przed dezercją, gdy przypomniało jej się, że na podwórku nowych sąsiadów widziała stertę starych, omszałych desek.
Po chwili namysłu ruszyła w stronę domu na końcu ulicy. Dopiero teraz, kiedy emocje związane z wybrykiem Belli opadły, poczuła chłód kąsający ramiona. Wzdrygnęła się i przyspieszyła kroku, a gdy dotarła do budynku numer trzynaście, z satysfakcją odkryła, że deski nadal tam leżą. Zachęcona ich widokiem nacisnęła guzik domofonu, ale z urządzenia nie dobyły się żadne odgłosy. Co więcej, przycisk zdawał się utknąć w środku pokrytego rdzą panelu i za żadne skarby nie chciał drgnąć.
– No pięknie – szepnęła do siebie.
Omiotła wzrokiem rozświetlone okna, zastanawiając się, czy na pewno powinna przychodzić do sąsiadów o tej porze. Starsi ludzie często kładli się spać wcześnie, a ona nie chciała ich niepokoić. Rzuciła okiem na zegarek, a kiedy przekonała się, że jest dopiero po siódmej, stwierdziła, że niezapowiedziana wizyta nie powinna stanowić problemu. Podjęła jeszcze jedną próbę walki z przedpotopowym domofonem, ale ponieważ i to nie przyniosło żadnego efektu, pchnęła mocno starą furtkę, a ta ze skrzypnięciem ustąpiła.
Ledwie jednak jej palce dotknęły chłodnego metalu, a z domu dobiegł przeraźliwy kobiecy krzyk:
– Odejdź!
Wszystko w niej zamarło. Oddech uwiązł w piersi.
– Nie zbliżaj się do mnie! Słyszysz?! – powtórzyło się rozpaczliwe wołanie.
Wzrok Grety przylgnął do okna na poddaszu, za którym majaczyły dwie niewyraźne sylwetki, skryte za firaną. To stamtąd docierały niepokojące wrzaski. Dębska nie wiedziała, co zrobić. Odezwać się? Zapytać, co się tam dzieje? Czy wrócić do domu i zapomnieć o tym, co słyszała?
– Zabierz go! Zabierz go ode mnie! – poniosło się w noc, sprawiając, że przez ciało Dębskiej przebiegł prąd.
Znów się zawahała. Nie chciała wyjść na wścibską sąsiadkę, która podsłuchuje pod bramą. Nikt przecież nie lubi ludzi, którzy wtrącają się w nie swoje sprawy. Przygryzła wargę, bijąc się z myślami, i niespokojnie przestąpiła z nogi na nogę. Czuła, że powinna odejść, ale jednocześnie wiedziała, że jeśli nie sprawdzi, czy wszystko jest w porządku, będzie się tym zadręczać przez całą noc. Dlatego odetchnęła głęboko, a później weszła na posesję sąsiadów.
Kiedy znalazła się pod drzwiami, odważnie zastukała starą, mosiężną kołatką z głową lwa i zastygła w oczekiwaniu. Wydawało jej się, że wszystkie dźwięki w domu nagle umilkły. Zdenerwowana splotła przedramiona na piersi i zastanawiała się, od czego zacząć rozmowę. Nawiązać do krzyków, które słyszała? Czy może wyjść od niezobowiązującej pogawędki i dopiero później przejść do sedna? Poszukiwała najlepszych słów, gdy dobiegł ją odgłos zbliżających się kroków.
Po chwili klucz zazgrzytał w zamku i w lekko uchylonych drzwiach stanęła Maria.
– Greta? Nie spodziewałam się ciebie. – Na twarzy kobiety malowało się zaskoczenie, a jej sylwetka zasłaniała wnętrze domu.
– Przepraszam, że nie uprzedziłam. Domofon nie działał, dlatego pozwoliłam sobie wejść. Mam nadzieję, że nie przychodzę za późno?
– Nie, oczywiście, że nie. Mogę ci w czymś pomóc?
Sąsiadka wyglądała na spokojną i opanowaną. Nic w jej wyglądzie ani zachowaniu nie sugerowało, że przed chwilą w jej domu działo się coś alarmującego.
– Właściwie to tak. Zastanawiałam się, czy nie mielibyście nic przeciwko temu, gdybym pożyczyła kilka z tych desek. – Dębska wskazała na stos znajdujący się za jej plecami. – Bella wykopała ogromną dziurę pod płotem i obawiam się, że jeśli jej nie zabezpieczę, to ta diablica znowu będzie próbowała przedrzeć się do sąsiadów.
– Nie ma sprawy. Weź tyle, ile potrzebujesz. I tak zamierzaliśmy je wyrzucić. Jeśli chcesz, żeby Stefan ci je przyniósł, zaraz go zawołam. Jak już upora się z tym nietoperzem, na pewno chętnie…
– Nietoperzem? – przerwała kobiecie Greta.
– Niestety. Prawie dostałam zawału, kiedy natknęłam się na niego na strychu. Musiałam wrzeszczeć jak opętana, bo Stefan przybiegł do mnie w ciągu kilku sekund, a zwykle nie mogę się go doprosić. – Sąsiadka się zaśmiała.
– Wcale ci się nie dziwię, ja też bym się przestraszyła – odparła Dębska, krzywiąc się z odrazą.
– Mario, mogę cię prosić? – Z piętra doleciało ponaglające wołanie i obie kobiety zerknęły w stronę wnętrza domu.
– Chyba mnie potrzebuje – stwierdziła Dobosz. – Pójdę sprawdzić, o co chodzi. Mam nadzieję, że nie znalazł więcej nietoperzy.
Greta posłała sąsiadce życzliwy uśmiech, a później ruszyła do furtki. Po drodze zabrała dwie deski. Szła znaną sobie drogą i próbowała zrozumieć, dlaczego mimo tak przyjaznej rozmowy, która wyjaśniła powód krzyków dobiegających ze strychu, ona nadal nie potrafiła pozbyć się uczucia niepokoju. Czy chodziło o to, że przez całe spotkanie Maria stała w ledwie uchylonych drzwiach i zasłaniała swoim ciałem wnętrze? A może wątpliwości budziło nadzwyczajne opanowanie sąsiadki tuż po tym, jak natknęła się na nietoperza, który rzekomo doprowadził ją do histerii?
Dębska nie była w stanie odnaleźć przyczyny tego drapiącego wnętrze uczucia, dlatego w końcu odpuściła. Uznała, że jest po prostu zmęczona i niepotrzebnie robi z igły widły. Wróciła na swoje podwórko, położyła deski obok ziejącej czernią wyrwy, po czym kucnęła przy kojcu Belli i pogłaskała ją przez siatkę.
To właśnie wtedy dosięgła ją myśl równie niedorzeczna, co przerażająca. Dłoń Grety zastygła w bezruchu, a jej serce zaczęło mocniej bić. Myśl, początkowo ledwie uchwytna, teraz nabrała wyraźnego kształtu.
– Nie, to niemożliwe – szepnęła Greta.
Próbowała odepchnąć od siebie to absurdalne przypuszczenie, ale nie mogła go już dłużej ignorować. Ponieważ nagle w pełni dotarło do niej, że głos dochodzący z poddasza nowych sąsiadów różnił się od tembru kobiety, z którą przed chwilą rozmawiała. A jeśli to nie krzyki Marii słyszała, to znaczyło, że na strychu domu numer trzynaście musiał przebywać ktoś jeszcze.
W restauracji Vesuvio panował przyjemny gwar. Goście raczyli się aromatycznym przedpołudniowym espresso i zanurzali widelczyki w ciastach tak pięknych, że na ich widok ślina napływała do ust. Greta zajęła miejsce w rogu sali. Jako jedyna zdawała się nie zwracać uwagi na otoczenie. Nie docierały do niej dźwięki muzyki płynącej z głośników ani strzępki rozmów prowadzonych przy sąsiednich stolikach. Zatopiona w myślach obejmowała dłońmi filiżankę cappuccino i uporczywie wracała do pytań, które minionej nocy długo nie pozwoliły jej zasnąć.
Jeśli to nie krzyk Marii dobiegał z poddasza domu na końcu ulicy, to czyj? Czy mogła to być kobieta, którą widziała na strychu sąsiadów? I dlaczego błagała, by się do niej nie zbliżać? Greta nie potrafiła zrozumieć, z jakiego powodu Maria miałaby ją okłamać. Nie chciała wierzyć, że ta miła starsza kobieta wymyśliła historię o nietoperzu tylko po to, by uciszyć jej niepokój. Była pewna, że musiało istnieć racjonalne wyjaśnienie rozpaczliwych wrzasków, które słyszała wieczorem, ale na razie jeszcze nie umiała go dostrzec.
Zmęczona rozmyślaniem opadła na oparcie fotela i rozejrzała się wokół. Autor książki, z którym umówiła się w lokalu, jeszcze nie przyszedł. Przez chwilę obserwowała więc gości i krzątających się między stolikami kelnerów. Nagle odniosła wrażenie, że wyczuwa na sobie czyjś lepki wzrok. Odwróciła się i zauważyła, że stojący przy barze pracownik restauracji taksuje ją spojrzeniem. Przyłapany, uśmiechnął się do niej wstydliwie, po czym dotknął ręką klatki piersiowej i wskazał w jej kierunku. Greta ściągnęła brwi, nie rozumiejąc, co miał na myśli, ale kiedy zerknęła na swój dekolt, zauważyła, że rozpiął się jej górny guzik koszuli, a spod materiału wystaje koronka biustonosza. Natychmiast poprawiła niesforne ubranie, podziękowała ciemnowłosemu kelnerowi skinieniem i sięgnęła po filiżankę kawy. Delektowała się jej smakiem, gdy dobiegło ją nieśmiałe chrząknięcie.
Greta uniosła wzrok i zobaczyła przystojnego mężczyznę w białym T-shircie i jasnych dżinsach.
– Pani Dębska? – zapytał, drapiąc kark z zakłopotaniem, a kiedy potwierdziła, uśmiechnął się szeroko i podał jej dłoń. – Artur Zaniewski.
– Proszę, niech pan usiądzie. – Zachęciła go gestem, rejestrując, że na żywo wygląda o wiele lepiej niż na zdjęciach zamieszczonych na stronie przychodni weterynaryjnej, którą prowadził.
– Dziękuję za przesłane rysunki. Są naprawdę świetne.
– Ale nie widzi pan na nich swojego bohatera – uzupełniła, powtarzając słowa wydawcy.
Mężczyzna posłał jej przepraszające spojrzenie.
– Jeszcze nie widzę – doprecyzował, unosząc palec, a na jego ustach znów zatańczył rozbrajający uśmiech. – Pomyślałem, że jeśli opowiem pani nieco więcej o Feliksie, zobaczy go pani równie wyraźnie jak ja. To właściwie zwyczajny chłopiec. Taki, który ma wielkie marzenia i jeszcze większe obawy, że nie zdoła ich spełnić. Wydaje się nieco krnąbrny, ale w głębi duszy chce być jedynie akceptowany z tym, co w nim piękne, i z tym, co dalekie od ideału.
Greta wsłuchiwała się w przyjemny tembr głosu Zaniewskiego, przyłapując się na tym, że co jakiś czas bezwiednie zerka na jego wargi. Zawstydzona, wyjęła z torby tablet i zaczęła kreślić postać, którą pisarz odmalowywał słowami. Im dłużej rozmawiali, tym pewniejsze stawały się jej ruchy. Najwięcej uwagi poświęciła oczom chłopca. Zależało jej na tym, by odbijały się w nich zarówno radość, jak i smutek, nadzieja i obawy.
W pewnym momencie zorientowała się, że siedzący naprzeciwko mężczyzna zamilkł. Spojrzała na niego z wahaniem i zauważyła, że wnikliwie przygląda się jej rysunkowi.
– Jest lepiej? – zapytała nieśmiało, ale Zaniewski nie odpowiedział. Zamiast tego wstał z fotela, kucnął obok niej, a następnie położył rękę na jej dłoni i delikatnie poprowadził rysik po tablecie, dorysowując luźne pasma włosów wokół głowy chłopca.
– Teraz jest idealnie. – Uśmiechnął się i puścił jej palce.
Greta, która dotychczas trwała w bezruchu, oszołomiona tą niespodziewaną bliskością, zamrugała niespokojnie. W ustach zrobiło się jej sucho, a na policzki wypełzły rumieńce.
To pewnie przez to, że od rozwodu nie dotykał mnie żaden mężczyzna, tłumaczyła sobie, ale i tak była na siebie zła za tę szczeniacką reakcję.
– Świetnie. Cieszę się, że wreszcie to mamy – odparła nad wyraz entuzjastycznie i sięgnęła po resztkę kawy, z nadzieją, że dzięki temu zdoła choć odrobinę ochłonąć.
Artur Zaniewski w żaden sposób nie dał jej odczuć, że dostrzega to zmieszanie. Wydawał się całkowicie pochłonięty wizją nowych ilustracji, na których bohater jego książki będzie wyglądał dokładnie tak, jak go sobie wyobrażał.
– Jeszcze raz dziękuję, że znalazła pani dla mnie czas – powiedział po tym, jak racząc się tiramisu, ustalili harmonogram dalszych prac i wstali od stołu, by ruszyć do wyjścia.
– Nie ma sprawy. W końcu to nasza wspólna książka, ja też chcę być z niej dumna. Choć nadal intryguje mnie, dlaczego tak bardzo nalegał pan na osobiste spotkanie. Przecież te wszystkie informacje mogliśmy wymienić telefonicznie.
– Pewnie tak, ale wtedy nie miałbym pretekstu, żeby urwać się z pracy i bezkarnie objadać tymi pysznościami. – Uśmiechnął się, spoglądając w kierunku pustego talerzyka.
– Potrafię to zrozumieć, ja też mam do nich słabość – przyznała, a kiedy mężczyzna otworzył przed nią drzwi, zauważyła, że wisi na nich plakat z wizerunkiem zaginionej dziewczyny, taki sam jak ten, który widziała wcześniej w przychodni. – Straszne, że ludzie mogą zniknąć tak bez śladu. Słyszał pan coś o tej sprawie? – spytała, gdy wyszli już na zewnątrz.
Zaniewski jednak tylko pokręcił głową.
– Ostatnio miałem sporo obowiązków i chyba nie jestem na bieżąco. To ktoś stąd?
– Tak myślę. Całe miasto oklejone jest jej plakatami. Biedna dziewczyna, mam nadzieję, że się odnajdzie.
– Policja na pewno robi wszystko, co w ich mocy, żeby tak właśnie się stało – stwierdził, po czym patrząc jej w oczy, dodał: – Było mi naprawdę miło. – Pożegnał się i odbił w kierunku czerwonego bmw, zaparkowanego przy ulicy.
Greta przez moment odprowadzała go wzrokiem, ale gdy tylko zdała sobie sprawę, jak to wygląda, skarciła się w myślach i ruszyła w stronę swojego samochodu. Nie przypuszczała, że kiedy odwróciła głowę, Artur Zaniewski również się jej przyglądał. Obserwował, jak kołysze biodrami i przeczesuje dłonią splątane włosy, a później wyjął z kieszeni przedmiot, który zabrał z restauracyjnego stolika, i ściskając go w palcach, powiedział:
– Do zobaczenia niedługo, Greto.
On
Podchodzi do niej i spogląda jej głęboko w oczy. Długo, niemal bezczelnie, jakby chciał przypatrzeć się nie tylko jej twarzy, ale także duszy. Z rozbawieniem obserwuje, jak to wprawia ją w zakłopotanie. Widzi, jak odwraca wzrok, a później chowa za ucho luźny kosmyk włosów i zaczyna mówić o czymś nieistotnym. Kiedy rozmawiają, jej źrenice się rozszerzają, policzki różowieją. Przyłapuje ją na tym, że zerka na jego usta, ramiona i dłonie. Z pewnością zastanawia się, jak by to było, gdyby zdarł z niej ubranie i zrobił z nią to, czego sama skrycie pragnie, ale nie chce się do tego przyznać.
Wszystko w niej błaga, by jej dotknął. Nachyla się ku niemu, nieśmiało skubie płatek ucha i uśmiecha się zaczepnie. Proś mnie, właśnie tak, myśli on. Daje jej swoją uwagę, a po chwili ją odbiera. Odgrywa zainteresowanego, by zaraz potem sprawiać wrażenie obojętnego. Bawi się nią. Ciepło, zimno. Chce wzbudzić w niej uczucie zagubienia i spotęgować jej zniecierpliwienie. Sprawić, że będzie go łaknęła jeszcze bardziej. Z satysfakcją dostrzega jej rozedrganie. Spija każde słowo z jego ust, ze zrozumieniem kiwa głową, by mu pokazać, że go rozumie, choć nie ma pojęcia, że kogoś takiego jak on nie da się zamknąć w żadnych ramach.
Kiedy wreszcie dotyka jej dłoni, kobieta na ułamek sekundy nieruchomieje. Stara się nie dać po sobie poznać, jak silne wrażenie wywiera na niej ten niespodziewany gest, ale zdradza ją jasnoczerwona plama na dekolcie. Mężczyzna wyczuwa pod palcami jej przyspieszony puls. To go nakręca. Jej oszołomienie i bezradność działają na niego jak afrodyzjak. Wie, że jej również się to podoba, dlatego cofa rękę.
Musi nauczyć ją cierpliwości. Niech skamle o więcej, a on da jej to, na co zasługuje, i to w sposób, którego nie jest sobie w stanie nawet wyobrazić. Taki, który on lubi najbardziej.
W drodze do domu Greta włączyła radio. Przeskakiwała niecierpliwie po stacjach, szukając utworu, który pasowałby do jej nastroju, gdy doleciały ją strzępki informacji na temat zaginięcia w Józefowie. Zaciekawiona podkręciła głośność i nadstawiła ucha.
– Według ustaleń śledczych dwudziestoletnia kelnerka Anna Zaremba zniknęła w piątek po pracy w lokalnej pizzerii, gdzie widziano ją po raz ostatni – relacjonowała spikerka. – Zaginięcie dziewczyny zgłosiła jej babcia, zaniepokojona tym, że wnuczka nie odbierała od niej telefonu i nie stawiła się na stacji kolejowej, skąd w sobotę miała ją odebrać. Policja apeluje do wszystkich osób, które widziały Annę Zarembę lub posiadają jakiekolwiek informacje mogące pomóc w jej odnalezieniu, o pilny kontakt z funkcjonariuszami.
Kiedy ostatnie słowa dziennikarki wybrzmiały, Dębska zaczęła się zastanawiać, czy aby nie kojarzy zaginionej kelnerki z pizzerii, w której świętowali ostatnie urodziny Oskara. To by tłumaczyło, dlaczego twarz dziewczyny wydała się jej znajoma, gdy po raz pierwszy zobaczyła ją na plakacie. Usiłowała przypomnieć sobie, kto obsługiwał ich tamtego dnia, ale z głośników popłynęły dźwięki It must have been love nieistniejącego już zespołu Roxette i jej myśli pomknęły ku dawnym dniom.
Greta doskonale znała tekst tej piosenki. Opowiadała o utraconej miłości, żalu i poczuciu, że można było się bardziej postarać, by związek przetrwał. Czyli o wszystkim tym, co obok nazwiska, które ze względów zawodowych postanowiła zatrzymać, zostało jej po byłym mężu. Ilekroć słyszała ten utwór, wracały do niej sceny z zakończonego małżeństwa. Obrazy kłótni z Mateuszem przeplatały się ze wspomnieniami dobrych wspólnych chwil. Zanim podjęli decyzję o rozstaniu, oboje walczyli o tę miłość. Poszli nawet na terapię, gdzie próbowali znaleźć wspólny język, ale każde z nich mówiło w swoim własnym, niezrozumiałym dla tego drugiego. Greta czuła się nieakceptowana, a Mateusz niedoceniany. On zarzucał jej nadmierną emocjonalność, ona mu chłód. Wkrótce, zmęczeni awanturami, przestali ze sobą rozmawiać, a kiedy cisza między nimi stała się aż nazbyt przytłaczająca, Greta zasugerowała, by zamieszkali osobno.
Westchnęła i wyłączyła radio, obawiając się, że jeśli natrafi na jeszcze jeden rzewny utwór, całkowicie się rozsypie. Miała przed sobą sporo pracy i nie mogła pozwolić, by emocje wzięły nad nią górę. Zwłaszcza że naprawdę cieszyła ją wizja tworzenia ilustracji do książki Artura Zaniewskiego.
Na wspomnienie mężczyzny rozpromieniła się i natychmiast poczuła się tym zażenowana. Nie chciała myśleć o dotyku jego dłoni ani o dreszczu, który ją przeszedł, gdy jego ciepły oddech musnął jej szyję, ale choć broniła się przed tym całą sobą, nie potrafiła udawać, że pisarz nie zrobił na niej żadnego wrażenia.
Z głupim uśmiechem na ustach wjechała na swoje podwórko i stanęła pod garażem, by wyjąć zakupy z samochodu. Ledwie jej stopy dotknęły podjazdu, a zza domu wybiegła zadowolona Bella. Suka szczeknęła radośnie i zaczęła skakać na swoją panią, jakby ostatnio widziały się nie kilka godzin, tylko całą wieczność temu.
– No już, wystarczy. – Greta zmierzwiła Belli sierść i zajęła się wypakowywaniem toreb z bagażnika.
Sięgała właśnie po jabłko, które wyturlało się z jednej z nich, gdy usłyszała odgłos silnika nadjeżdżającego samochodu. Odruchowo zerknęła za siebie, by upewnić się, czy Bella nie wybiegnie na drogę, ale brama zdążyła się już zamknąć i owczarek musiał poprzestać na szalonym sprincie wzdłuż ogrodzenia. Greta natomiast zdołała zauważyć, że w mijającym jej dom granatowym fordzie znajdowali się nowi sąsiedzi, Maria i Stefan. Zmierzali w kierunku miasta. Oboje mieli nietęgie miny i choć Dębska przyglądała się im tylko przez chwilę, odniosła wrażenie, że się kłócili. Stefan tłumaczył coś, żywo gestykulując, a jego żona siedziała obok ze spuszczoną głową.
Widok wykrzywionej złością twarzy sąsiada sprawił, że w wyobraźni Grety zatliło się absurdalne podejrzenie. Bez trudu potrafiła przywołać popłoch, z jakim Maria popatrywała w kierunku strychu, gdy spotkały się po raz pierwszy, oraz napięcie wyraźne w jej gestach podczas ich ostatniej rozmowy. Co, jeśli to Stefan kazał Marii skłamać na temat krzyków dochodzących z poddasza? Może nigdy nie było żadnego nietoperza. Może działo się tam coś o wiele bardziej niepokojącego.
Im dłużej o tym myślała, tym silniejszą odczuwała pokusę, by tam pójść i na własne oczy przekonać się, co właściwie kryje się za murami domu numer trzynaście. Zdawała sobie jednak sprawę, że absolutnie nie powinna tego robić. Bez względu na to, jakie kierowały nią pobudki, nie wolno jej było włamywać się do obcego domu. To byłoby czyste szaleństwo. W tej sytuacji o wiele rozsądniejsza wydawała się szczera rozmowa. Mogła przecież wprost zapytać Marię i Stefana o krzyki dochodzące z ich poddasza. Nie dać się zbić z tropu i nie przyjmować mętnych wyjaśnień, dopóki nie uzyska satysfakcjonujących odpowiedzi. Nie miała jednak pewności, czy sąsiedzi wyznaliby jej prawdę.
Zaniosła zakupy do domu, wypakowała je z toreb, po czym wzięła do ręki komórkę i otworzyła wiadomość od Oskara. Chłopak dawał znać, by nie czekała na niego z obiadem, bo po szkole wybierał się z Kubą do skateparku, żeby nagrać film na youtube’owy kanał sąsiada. Zapytany o samopoczucie uparcie powtarzał, że nic mu nie dolega, dlatego Greta nie miała innego wyjścia jak odpędzić troski i życzyć im dobrej zabawy.
Cieszyło ją, że przyjaźń chłopców mimo upływu lat tak świetnie funkcjonuje. Oskar i Kuba tworzyli niezawodny tandem. Rzadko dochodziło między nimi do kłótni, a gdy któremuś zdarzyło się nabroić, ten drugi zawsze stawał w jego obronie. Na wspomnienie ich wspólnych wybryków na jej twarzy odmalował się ciepły uśmiech, który po chwili zgasł. Przypomniało jej się bowiem, jak kilka lat temu bawiący się na podwórku chłopcy niespodziewanie zniknęli. Po wielu minutach intensywnych poszukiwań, które zdawały się obu rodzinom wiecznością, jedno z rodziców dostrzegło przebłyski światła docierające od strony lasu. Greta, która skojarzyła, że Oskar, wychodząc do ogrodu, wziął ze sobą latarkę, wybiegła na drogę i popędziła w kierunku źródła światła. Kiedy jej oczom ukazały się dwie drobne sylwetki przy końcu ulicy, odetchnęła z ulgą. Chłopcy maszerowali dziarsko, dyskutując o czymś z zaangażowaniem, nieświadomi, że w czasie, gdy oni bawili się w najlepsze, ich bliscy umierali ze strachu.
Wciąż pamiętała, jak z tego lęku najpierw na nich nakrzyczała, a dopiero później się rozpłakała i mocno ich przytuliła. Kiedy emocje opadły, Oskar i Kuba przyznali, że poszli do opuszczonego domu pod lasem, bo mieli nadzieję, że w środku znajdą jakieś skarby. Ze skruchą wyjęli z kieszeni kilka starych monet, komunijny medalik z Maryją i poczerniały srebrny łańcuszek, rozerwany przy zapięciu. Greta kazała im obiecać, że nigdy więcej nie zrobią czegoś podobnego, a potem wyjaśniła, z jak poważnymi konsekwencjami mogło się wiązać włamanie do domu sąsiada. To właśnie wtedy Oskar powiedział, że nie musieli się nigdzie włamywać, bo tylne drzwi do budynku miały zepsuty zamek i wystarczyło je mocniej pchnąć, by dostać się do środka.
To wspomnienie stało się iskrą, która na nowo rozpaliła w Grecie pokusę zajrzenia za mury domu numer trzynaście. Czuła, że musi to zrobić, bo inaczej zwariuje od domysłów. Wprawdzie nie wiedziała, czego dokładnie miałaby tam szukać, ale wydawało jej się, że dostrzegłaby oznaki, gdyby coś z tym miejscem było nie w porządku. Obiecywała sobie, że wejdzie tam tylko na chwilę. Nie będzie niczego dotykać ani nie zostawi po sobie żadnego śladu. Dyskretnie przyjrzy się wnętrzu i sprawdzi, czy w budynku nie przebywa kobieta, której wołanie słyszała minionego wieczoru.
Kiedy dotarło do niej, że właśnie zaplanowała włamanie, zbeształa się w myślach.
– Czy ciebie do reszty popierdoliło? – syknęła do siebie i pokręciła głową z zażenowaniem. Ostatecznie stwierdziła, że tylko przejdzie obok tamtego domu, popatrzy w okna poddasza i jeśli nic nie wzbudzi jej niepokoju, wróci do siebie, a później zapomni o sprawie. Po drodze zgarnęła ze sobą Bellę, która zdawała się równie zdziwiona, co uradowana niespodziewaną propozycją spaceru.
