Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
85 osób interesuje się tą książką
Życie może rozkwitnąć na nowo nawet wtedy, gdy wydaje się, że wszystko stracone.
Stella po śmierci męża nie wierzy, że może jeszcze poczuć się szczęśliwa. Za namową przyjaciela jedzie do Londynu, by zmienić perspektywę i odnaleźć siebie na nowo. Nie spodziewa się jednak, że jej świat zatrzęsie się, gdy na jej drodze stanie Theodore – ekstremalny windsurfer o uśmiechu, który rozjaśnia nawet najbardziej pochmurne dni.
Ona – zamknięta w sobie projektantka. On – wolny duch, którego pasje to wiatr i woda. Spotykają się w najmniej romantycznym miejscu na świecie – w biurze, przy tabelkach z analizą finansową. A jednak… zaczyna się coś między nimi dziać – coś, czego oboje nie potrafią zrozumieć.
Sweet Flower to nie tylko opowieść o miłości! To także historia dwojga ludzi, którzy – choć tak różni – pomagają sobie nawzajem odnaleźć to, czego od dawna im brakowało.
Stella uczy się cieszyć małymi rzeczami, marzyć i akceptować siebie taką, jaką jest. Otwierając się na Theodore’a, pomaga mu zmierzyć się z konsekwencjami jego wcześniejszych wyborów. Theodore po raz pierwszy zaczyna patrzeć głębiej – nie tylko na fale i kobiety, ale również na emocje, których dotąd nie dopuszczał. Przy Stelli uczy się troski, bliskości i tego, że prawdziwa siła tkwi też w byciu dla kogoś.
Sweet Flower to powieść o odwadze, nowych początkach, przyjaźni i powolnym otwieraniu serca. Pełna emocji i czułych momentów, które z pewnością rozgrzeją niejedno serce.
Sweet Flower to chwytająca za serce, skłaniająca do refleksji i dająca nadzieję opowieść o odnajdywaniu drogi do siebie i pokonywaniu własnych barier po trudnych doświadczeniach. Pokazuje, że czas leczy rany, a życie nieustannie nas zaskakuje. Nawet jeśli coś nam odbiera, to w zamian daje coś innego, co może być początkiem czegoś wyjątkowego i pięknego. Historia Stelli i Theodore’a otuli Cię jak ciepły koc w chłodny deszczowy dzień. Gorąco polecam.
Monika Gojke
@oczaruj_mnie_ksiazko
Zdecydowanie komfortowa książka zapewniająca relaks. Płynęłam przez kolejne strony jak Theodore na falach, otulona zapachem tuberozy i smakiem ciasta marchewkowego. Polecam osobom szukającym pięknej i ciekawej historii oraz wszystkim, którzy chcą po prostu odetchnąć.
Edyta Stachelek
@mama_wojtka_czyta
Piękna powieść, pełna emocji i wzruszeń. Wiele razy sięgałam po chusteczki poruszona historią Stelli i Theodore’a. Polecam każdemu!
Marta Radło
@miedzy_wersami0501
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 312
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
Drunken Sailor
Sweet Flower
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Asia Balicka, 2025Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly
Ilustracje wewnątrz książki: pngtree.com
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-825-1
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Wstęp
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Epilog
Podziękowania
Jeśli myślisz czasem, że nie ma już nadziei, zamknij oczy i odetchnij głęboko. A co, jeśli tak właśnie wygląda początek?
Wstęp
Książkę tę napisałam z myślą o tych, którym czasem trudno znaleźć powód do uśmiechu, kiedy wszystko wygląda na skomplikowane i nie do przejścia.
Wiem dobrze, jak to jest, gdy jedynym racjonalnym wyjściem z sytuacji wydaje się przeczekanie w samotności pod ciepłym kocem. Wiem też, że najgorsze scenariusze, które tworzymy w naszych głowach, wcale nie muszą się wydarzyć; chociaż czasem zdarza mi się o tym zapomnieć.
Pomysł na książkę powstał w Londynie, kiedy spacerowałam w Parku Greenwich między stuletnimi kasztanowcami i próbowałam poukładać się na nowo.
Proszę, pamiętaj jednak, że ta historia jest fikcją literacką, a wszelka zbieżność postaci i wydarzeń jest przypadkowa i całkowicie niezamierzona.
Rozdział 1
Stella
2022Rzym, 10 lipca
W zasadzie każdy koniec jest początkiem, a początek końcem. Moje życie zazwyczaj tak właśnie wyglądało.
Koniec studiów był początkiem życia z mężczyzną, który został moim mężem, a jego śmierć dwa lata później zapoczątkowała bezsenność i uczucie bezbrzeżnej tęsknoty. Małżeństwo nie było początkiem ani końcem. Raczej nazwałabym ten etap pięknym rozwinięciem.
– Miała pani szczęście. – Usłyszałam na sali operacyjnej, by następnego dnia dowiedzieć się, że kiedy wyjdę z tego cholernego szpitala, już nic nigdy nie będzie wyglądać tak samo.
W rzeczy samej, miałam dużo szczęścia z podkreśleniem magicznego słowa w czasie przeszłym – miałam.
Koniec choroby rozpoczął nową chorobę duszy, której nawet najlepszy lek na świecie nie miał szansy wyleczyć. Nowy porządek świata nie do końca mi odpowiadał, ale nie miałam siły walczyć ani uciekać. Nie miałam planu. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to zaszycie się w łóżku, zakryta kołdrą po same uszy, i przeczekanie tak do zimy. Miałam chociaż pracę, która trochę wypełniała dni i stanowiła racjonalny powód do tego, by zmienić piżamę na coś innego.
Drugi kwartał roku się skończył, o czym żywo rozprawiał Dante, szef wszystkich szefów, z którym właśnie trwało spotkanie online. Dyrektorzy galerii, należących do sieci, byli zapraszani co trzy miesiące, by podsumować wyniki finansowe i jako że pracowali setki kilometrów od Rzymu, dużo chętniej uczestniczyli w nich zdalnie niż osobiście. Od kiedy dwa lata temu Dante zajął się zarządzaniem firmą po śmierci swojego taty, ani razu nie udało mu się spotkać z nimi wszystkimi w głównej siedzibie. Czasem ktoś odwiedzał Dantego w Rzymie, a on sam chętnie podróżował między europejskimi stolicami. Gwardia w pełnym składzie widywała się jednak wyłącznie wirtualnie.
Dołączyłam do Dantego niedługo po stracie mojego męża i było to moje drugie takie spotkanie, od kiedy pracowaliśmy razem, ale też pierwsze, na które samodzielnie przygotowałam wielostronicową prezentację. Lubiłam zadania, które wymagały skupienia się na detalach, i chociaż mogły wydawać się nudne, doskonale trzymały mnie w ryzach. To było mi potrzebne jak powietrze, szczególnie teraz.
Znałam każdy wykres na pamięć, więc mogłam bez wyrzutów gapić się przez okno, zamiast na migoczący ekran, pełen cyferek i dziwnych twarzy, które nawet nie mrugały. Zastanawiałam się, czy to nie są jakieś avatary, chociaż w zasadzie czasem się odzywali, jeśli Dante pozwolił im dojść do głosu.
Niezależnie, w jakim języku – czuł się doskonale, mówiąc.
Koniec kwartału wydawał się idealnym powodem, by po spotkaniu napomknąć o kilku dniach wolnego, broń Boże nie nazywajmy tego urlopem, i spróbować wdrożyć plan pseudohibernacji w ramach odpoczynku. Mocno chciałam wierzyć, że kilka dni spokoju pozwoli mi znaleźć sensowny powód, by ruszyć z miejsca. Zabrzmiało jak plan, który miał szansę się udać. Pierwszy plan, jaki udało mi się wymyślić od dłuższego czasu.
Przez wysokie okno na drugim piętrze kamienicy patrzyłam na samochody przemykające między ulicami Rzymu i park z drzewami piniowymi skąpanymi w przedpołudniowym słońcu. Roześmiane dzieci goniły się po trawie, a staruszkowie w kapeluszach popijali espresso oparci o ladę pobliskiej budki.
Siedziałam otulona głosem Dantego, który brzmiał wspaniale, nawet jeśli były to jedynie mało romantyczne aspekty sprzedaży i celów biznesowych.
Dante.
Uosobienie łagodności i włoskiego stylu zamknięte w prawie dwumetrowym brunecie, zawsze w jasnej koszuli niezapiętej na ostatni guzik. Jak przystało na rzymskiego chłopaka z krwi i kości, żywo gestykulował, nawet rozprawiając o finansach i rozliczeniach.
Chociaż urodziłam się dwa tysiące kilometrów stąd, to właśnie w Rzymie czułam się jak w domu. Tu było wszystko, co kochałam: tata, Dante, słońce i prawie niewidzialne okruchy spokoju, który zgubiłam sto pięćdziesiąt cztery dni temu, kiedy odszedł mój mąż.
– Kolejny miesiąc kończymy z wynikiem, z jakiego dziadziuś byłby dumny. Jesień też zapowiada się wspaniale. – Dante klasnął tuż przy mojej głowie. – Stella, jesteś? W ogóle mnie nie słuchasz. Nic a nic. – Założył ręce na piersi, dzięki czemu wydał się jeszcze wyższy. – Ja staram się być profesjonalny, a ty nawet na mnie nie patrzysz.
– Słucham. Kolejny miesiąc zapowiada się wspaniale – burknęłam i oparłam brodę na dłoni.
Spojrzałam przeciągle na wykresy i kolorowe tabelki na ekranie. Reszta uczestników spotkania zdążyła się już wyłączyć i zostaliśmy sami. Dante jeszcze przez chwilę kontynuował analizę finansową, a ja myślami błądziłam bez celu. Patrzenie przez okno mnie relaksowało, a kiedy zerkałam na cyferki, oczy mi się same zamykały. Byłam wykończona po kolejnej nieprzespanej nocy i zestresowana nadchodzącą, która nie zapowiadała się lepiej.
– Wszystko dzięki tobie. Jesteś doskonała i znasz się na tym jak nikt inny! – powiedział radośnie. – Widziałaś, jak kiwali głowami? Po prostu ich zamurowały wspaniałe wyniki. Jestem genialny!
Wzruszyłam ramionami i westchnęłam. Przygotowanie tego raportu było sto razy prostsze niż przespanie ciągiem dwóch godzin w nocy.
– Sam się dziwię, że wcześniej cię nie przywiązałem do biurka – zachichotał. – Spadłaś mi z nieba.
Co za doskonały dobór słów. Mój mąż też dosłownie spadł z nieba. I nie przeżył, dla jasności.
Moje plecy spięły się mimowolnie.
Lodowaty dreszcz przebiegł po całym ciele, a ja zamknęłam oczy, by powstrzymać łzy, które pojawiły się pod powiekami jakby z automatu.
– Nie mów tak, proszę. – Pociągnęłam nosem.
Dante szybko podszedł do ekspresu i za moment filiżanka pachnącej earl grey znalazła się tuż przede mną.
Moja ulubiona.
Chociaż włoska kawa była najlepsza na świecie, przynajmniej według Włochów, nie miałam w zwyczaju jej pijać. W ostatnim czasie nawet małe cappuccino sprawiało, że wszystko w głowie i brzuchu iskrzyło, jakbym zamiast kawy przyjęła dynamit w płynie.
– Jesteś wspaniała. Dziękuję, że jesteś ze mną. Oni by mnie pożarli nawet przez ekran, przecież wiesz. – Wskazał palcem na widok spotkania, które się zakończyło.
Usiadł obok.
– Dante – westchnęłam. – Nie odważyliby się pisnąć słowa, przecież wiesz. – Potarłam nos. – A ja… ja nawet nie wiem, kim jestem bez niego. Nie mam już siły. – Z trudem nabrałam powietrza. – On już nie wróci. Nigdy… Moje dawne życie nie wróci. Nigdy! Słyszysz? – Podniesiony ton tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że nie jestem w najlepszej formie.
– Bella… Nie musisz znać odpowiedzi na wszystkie pytania. Nikt ich nie zna. Zastanówmy się więc, co wiemy na pewno. – Nieśmiało chwycił moją dłoń.
Nie miałam siły się opierać.
– Nazywasz się Stella Fabrizio. Teraz pracujesz ze mną, bo za cholerę nie potrafię ogarnąć tego bajzlu – ręką wskazał na ekran kolejny raz i dodał nieco ciszej – od kiedy mój tata odszedł. Razem chodziliśmy do szkoły i razem jedliśmy spaghetti u mia nonna1. Prowadzimy pięć luksusowych galerii w Europie i ubieramy najbogatszych na świecie. Rodzice wymyślili sobie, że ja zajmę się finansami, a ty projektowaniem, ale życie wybrało inaczej. Dzięki tobie, mia bella2, to wszystko zaczęło działać, przecież wiesz. Jesteś najwspanialszą dziewczyną, jaką znam, tuż obok mia mamma, mia nonna i mia sposa3. Kolejność przypadkowa. – Poprawił włosy i zamrugał.
Odetchnęłam głośno.
– Zostałam sama. Zapomniałeś dodać jeden mały szczegół. Dwa lata mojego życia diabli wzięli. Miałam najlepszego męża na świecie i dzięki niemu miałam po co żyć. Teraz została jedynie pustka, której nie potrafię zapełnić. Czarna dziura! Krater wulkanu, który wybuchł pięć miesięcy temu i w jednej chwili zniszczył wszystko w promieniu stu kilometrów.
– Stellina, bella ragazza4. Nie zostałaś sama. Jestem z tobą! Wiele osób jest zawsze blisko ciebie gotowych skoczyć za tobą w ogień i w krater wulkanu również. – Uśmiechnął się łagodnie. – Coś tam chyba rozumiem, bo też straciłem kilka bliskich osób. – Pogłaskał mnie po policzku. – Daj sobie czas.
– Dałam sobie czas i co to dało? Nic!
– Jeśli będziesz w kółko myśleć o jednym, nie będzie łatwiej. – Zastanowił się przez chwilę. – W zasadzie masz dwa wyjścia – dodał jakby od niechcenia.
Spojrzałam pytająco.
– Primo. Ucieczka w wersji hard. Rzucasz wszystko w cholerę, jedziesz na koniec świata, zapalasz szamańskie kadzidło i pytasz przestrzeń, jaka jest twoja życiowa misja. Poleżysz na plaży, popatrzysz w gwiazdy i jakaś magiczna siła sprawi, że wszystko się ułoży. – Spojrzał w sufit i pokręcił głową.
– Nie lubię plaży. Drugie wyjście?
– Ucieczka w nowoczesnym wykonaniu pod niewielką przyjacielską kontrolą. Odrobinę zmienisz perspektywę i przypomnisz sobie, co sprawiało ci przyjemność. Odwiedzisz kilka miłych miejsc i sprawdzisz, czy cię tam nie ma przypadkiem – powiedział z szerokim uśmiechem, a ja odwróciłam głowę. – Kiedy czasem mi się zapomni, kim jestem, robię farfalle z parmezanem i od razu jest lepiej – zachichotał.
Nadal patrzyłam w okno. Nie mogłam przestać nerwowo poruszać nogą.
Żadna z tych możliwości nie przypominała po prostu siedzenia w łóżku i czekania, aż wszystko minie. Dante podniósł moją dłoń i pocałował.
– Masz rację, nie wiem, co czujesz, ale wiem też, że dwa to tylko cyfra i tylko część twojego życia. Zawsze byłaś Stellą, a przez jakiś czas również żoną. Role mogą się zmieniać i praca może się zmieniać. Wiesz, jak jest. Wczoraj projektowałaś sukienki, dzisiaj tworzysz tabelki. Miasto może się zmieniać, już to przerabiałaś. Jedno się nigdy nie zmieni. Zawsze będziesz Stellą, piękną i mądrą dziewczyną, która przestała się uśmiechać.
Przytulił mnie. Spojrzał na mnie wielkimi brązowymi oczami i pogłaskał po policzku. Byłam pewna, że chciał pomóc. Jednak czy ja byłam gotowa przyjąć tę pomoc? Utknęłam gdzieś w czasoprzestrzeni i nie byłam już niczego pewna.
– Pojedziesz więc do Londynu. Byłaś tam szczęśliwa, pamiętasz? Zawsze mówiłaś, że lubisz tam wracać. Kiedy ostatni raz jechałaś londyńskim metrem, co? – zapytał zawadiacko, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam. – Coś mi się wydaje, że zasiedziałaś się w tym Rzymie, moja droga.
– Nie mogę – odpowiedziałam drżącym głosem. – Za dużo wszystkiego. Za dużo wspomnień. Wolałabym zostać tutaj, wyspać się, odpocząć – wydukałam.
– Stello, jeśli nic nie zmienisz, to nic się nie zmieni. Z wieloma miejscami łączą nas wspomnienia, to nieuniknione. Zanim zostałaś żoną, robiłaś w Londynie piękne rzeczy, pamiętasz? Poza tym nie musisz przechodzić drogi krzyżowej od stacji do stacji, opłakując każde miejsce, w którym piłaś z nim herbatę.
Otarł mi łzy z policzka.
– Stello, londyński oddział cały czas jest w tyle, wiesz o tym. Mało sprzedają i nie zarabiają. Dzisiaj też o tym rozmawialiśmy. Od kiedy stary James się ulotnił, nie możemy dogadać się z tak zwaną – zrobił cudzysłów palcami – kadrą zarządzającą, o tym też wiesz. Finansowy bordello. – Przeczesał włosy. – Kolejny mądry dyrektor się pojawił, ale nawet nie raczył się dzisiaj pokazać i wysłał sekretarkę. Na spotkanie dyrektorskie! Nie ma za grosz honoru – westchnął. – Jak znam życie, nie cierpi Włochów. – Przewrócił oczami. – Zrobisz więc audyt i sprawdzisz, co nie gra. Niby wszystko mają, a nie sprzedają. Przygotujesz dla nas maleńki raporcik i rozstawisz wszystkich po kątach, jeśli będzie taka potrzeba. Do tego z pewnością znajdziesz chwilę, żeby pobiegać po Saint James’s Park i pokarmić kaczki.
– Nie rozstawiam nikogo po kątach – wymamrotałam, wycierając nos. Usta mi drżały. – W parku nie można karmić ptaków. – Przewróciłam oczami. – Wiewiórek też nie, dla jasności.
– To pospacerujesz po Greenwich. Pamiętam, że lubisz. – Uśmiechnął się. – Popracujesz trochę, a przez resztę czasu poszukasz wspaniałej Stelli, pijąc english breakfast tea. Przyszyjesz kilka guzików, jeśli jeszcze pamiętasz, jak to się robi. – Pogłaskał mnie po włosach. – To jak? Jesteśmy umówieni?
– Na nic się nie umawialiśmy – wybełkotałam przez łzy.
– I tu się mylisz. – Dotknął czubka mojego nosa – Umawialiśmy się, że będziemy sobie pomagać i zawsze się wspierać. Zrobię, co w mojej mocy, żeby moja przyjaciółka wreszcie odnalazła powody do uśmiechu. Ty z kolei, proszę, nie zostawiaj przyjaciela na lodzie i pomóż z robotą.
Wiedziałam, że się nie wymigam.
– No nie wiem. Nie wiem, czy dam radę – dukałam. – Nawet nie wiem, jak wrócić do projektowania! Każda suknia będzie mi przypominać o dniu, w którym byłam szczęśliwa. Te wspomnienia mnie wykończą! Nie wiem, jak to poukładać. Nic nie wiem. Nie będzie jak dawniej.
– Tu akurat się zgadzam. Nie mamy żadnego wpływu na to, co było. Kropka. Finito5. Dawne życie nie wróci. Nikt nie ma takiej mocy, by to zmienić. Żyjemy dalej i to jest piękne. Jeszcze będziesz szczęśliwa.
– Szczęśliwa? Nie wiem nawet, co to znaczy. Nie umiem w szczęście.
– Mai dire mai, bella6. Zobacz, ile pięknych rzeczy cię spotkało. Czasem nie było kolorowo, ale w końcu zawsze wychodziło słońce. – Przytulił mnie kolejny raz. – W Londynie też zaświeci. Jestem tego pewny.
1Wł.: Moja babcia.
2Wł.: Moja piękna.
3Wł.: Moja mama, moja babcia, moja żona.
4Wł.: Stellino, piękna dziewczyno.
5Wł.: Koniec.
6Wł.: Nigdy nie mów nigdy, piękna.
Rozdział 2
Stella
Londyn, 1 sierpnia
Pociąg metra z delikatnym świstem zmierzał w kierunku kolejnej stacji. Charakterystyczny zapach perfum Burberry, który unosił się w powietrzu, od zawsze kojarzył mi się z energiczną i pulsującą atmosferą Londynu. Uśmiechnęłam się do siebie, zanurzając się w przyjemnej owocowej słodyczy malin połączonej z drzewnymi akcentami. Burberry idealnie pasował do kobiet szybko przemykających na wysokich obcasach oraz mężczyzn w czarnych golfach i marynarkach, którzy wpatrywali się w ekrany najnowszych modeli smartfonów.
Intensywne perfumy i miasto skąpane w delikatnej mgle stanowiły niewiarygodnie doskonałe połączenie. Mrowisko na górze i mrowisko pod ziemią. Ruch. Energia. Hałas. Tak w skrócie wyglądał Londyn. Nic się nie zmieniło od stu pięćdziesięciu lat, kiedy otworzyli pierwszą linię metra.
Gdy pociąg mijał kolejne stacje, wspomnienia najpiękniejszych chwil w tym zachwycającym mieście pojawiały się w mojej głowie jak klatki w starym filmie. Komunikaty z głośników przy wjeździe na stację, na której miałam wysiąść, wyrwały mnie w rozmyślań.
Next station is South Kensington.
Mind the gap between the train and a platform7.
Wybiegłam z pociągu i skierowałam się w stronę ruchomych schodów, które prowadziły do wyjścia. Jechałam powoli na górę, uważnie obserwując zmieniający się świat. Zdałam sobie sprawę, że tęskniłam za wszystkim, nawet za tłocznym metrem.
Wyskoczyłam na powierzchnię i od razu przypomniałam sobie, że za deszczykiem jednak nie tęskniłam.
Hello, London. Miło wrócić.
Wychowałam się w słonecznym Rzymie, a londyńska mżawka była ostatnią rzeczą, o jakiej w tej chwili marzyłam. Podniosłam kołnierz płaszcza i bardziej się opatuliłam, próbując ominąć kilka kałuż przy przejściu na drugą stronę ulicy. Spojrzałam na moje piękne sandałki na obcasie. Westchnęłam. Powinnam była raczej włożyć kalosze.
W jednej chwili poczułam przeraźliwe zimno na stopach.
Co, do cholery?
Samochód z piskiem zatrzymał się niemal przy moim nosie.
Taxi. No oczywiście.
Nie dość, że Brytyjczycy jeżdżą odwrotnie niż reszta świata, to na dodatek kompletnie nic sobie nie robią ze znaków drogowych. Młody Hindus wyskoczył z auta z prędkością światła i stanął przy mnie.
– Przepraszam! Najmocniej przepraszam. Może podwieźć panią?
Jego wielkie białe zęby zaświeciły jak latarnie.
– Kurwa, nie! Jakbym chciała wziąć taksówkę, tobym wzięła, jasne? Jeżdżę metrem, bo lubię, ale nie lubię, jak ktoś mnie chlapie tym cholernym czymś!
– Naprawdę nie chciałem. Przykro mi bardzo, proszę pani. – Taksówkarz położył rękę na moim przedramieniu, a ja odsunęłam się gwałtownie, zanurzając obcasy w kolejnej kałuży.
– Spieprzaj, bo zadzwonię po gliny i zgłoszę molestowanie. Nie możesz mnie dotykać, rozumiesz?! – krzyknęłam tak głośno, że aż kilka osób się odwróciło w naszą stronę.
Świetnie. Zaraz ktoś wezwie policję, że jakaś psychopatka wydziera się na środku ulicy.
– Tanak, co tu się wyprawia? Mówiłem tyle razy, żebyś jeździł spokojniej.
Łagodny głos sprawił, że zamilkłam zaskoczona. Mężczyzna w zielonym fartuchu podszedł do taksówkarza i wręczył mu banknot.
– Jedź już, chłopaku, i, proszę, uważaj na ludzi. – Poklepał go po ramieniu.
Hindus uśmiechnął się do mnie, skinął głową i wskoczył do taksówki.
– Mam nadzieję, że cię nie potrącił. – Wysoki mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się z troską. – Wesley. – Wystawił rękę, którą uścisnęłam niepewnie. – Zapraszam na herbatę do mojej restauracji.
Jak ja uwielbiałam ten londyński akcent.
Nieważne co, ale niech do mnie mówią. Miód na moje serce.
Brytyjscy mężczyźni mieli w sobie coś niezwykle urzekającego i nigdy nie potrafiłam zrozumieć, z czego to wynika. Ich sposób zachowania, poruszania się i mówienia był tak charakterystyczny, że wystarczyło jedno słowo, bym wiedziała, że w pobliżu znajduje się Brytyjczyk z krwi i kości.
Nawet zwykłe water i coffee z tym gardłowym czymś powodowały uśmiech na mojej twarzy. A jeśli dodać do tego niewymuszoną elegancję, uprzejmość i szarmancki uśmiech – dreszcz przechodzący po plecach miałam gwarantowany. Teraz nie było inaczej.
Bez słowa ruszyłam za nim w stronę, którą wskazał przed momentem. Nie mogłam wydusić z siebie żadnego dźwięku, bo tak bardzo byłam roztrzęsiona. Nie dlatego, że ktoś mnie ochlapał – miałam całe mokre i zimne stopy. Nie dlatego, że przystojny Brytyjczyk zaprosił mnie na herbatę. Przeraziła mnie moja gwałtowna reakcja.
Czy ja przeklinałam na środku ulicy i krzyczałam na biednego Hindusa, który miał może ze dwadzieścia lat? O mój Boże!
Było ze mną dużo gorzej, niż myślałam.
Weszliśmy do restauracji. Kojący wystrój z ciemną zielenią idealnie pasował do mojego płaszcza. Zapach świeżo palonej kawy, herbaty earl grey i maślane ciastka na ciężkiej drewnianej ladzie tylko potwierdzały, że znajduję się w samym centrum Londynu. Ciepłe światło lampek za barem i lampioniki na każdym stole sprawiły, że uśmiechnęłam się delikatnie. Wypuściłam powoli powietrze.
– Mogę płaszcz? – zapytał Wesley.
Zawahałam się. Łagodność w jego oczach była onieśmielająca. Po chwili rozebrałam się niepewnie. Patrzył z cierpliwością i nie popędzał mnie. Nieznacznie się ukłonił, odbierając płaszcz.
– Usiądź, proszę. Zaraz przyniosę coś ciepłego do picia – powiedział spokojnie i skinął głową.
Siedziałam i patrzyłam przez okno na ludzi przemykających w deszczu, a moje nogi zaczęły dygotać mimowolnie. Adrenalina opadła. Poczułam przerażające zimno i nieprzyjemne dreszcze na plecach. Zamknęłam oczy na moment, by odzyskać równowagę.
Wdech. Wydech.Równowaga. Czy ja w ogóle wiem, co to słowo oznacza?
– Proszę, to dla ciebie. – Ciemnozielona filiżanka z herbatą pojawiła się tuż przede mną, a chłopak zajął miejsce naprzeciwko. – Możesz oczywiście skorzystać z łazienki. Płaszcz wysuszymy, nie martw się. – Uśmiechnął się znowu. – Tanak to dobry chłopak. Niedawno zrobił prawo jazdy i zarabia na studia, jeżdżąc taksówką po mieście. Przepraszam za niego, to nie powinno było się wydarzyć.
– Stella. Stella Fabrizio. – Skinęłam głową. – Dziękuję za pomoc i za herbatę.
– Naprawdę nie ma za co. Jeśli ta herbata chociaż trochę cię zrelaksuje, to będę bardzo kontent.
Odpowiedziałam nieśmiałym uśmiechem. Szarmancki brytyjski chłopak jak z filmu. Od razu pomyślałam, że przypomina trochę Henry’ego Cavilla z tymi ciemnymi brwiami i dłuższymi włosami. W każdym razie lepszego powitania w brytyjskim stylu nie mogłam sobie wymarzyć. Gdyby nie ta sytuacja z taksówką, byłoby prawie idealnie.
– Dokąd tak się spieszyłaś?
– Do pracy. – Wskazałam głową budynek po drugiej stronie ulicy, gdzie znajdował się dom handlowy, w którym zamierzałam spędzić najbliższe tygodnie. – Mam spotkanie za jakiś czas, ale chciałam jeszcze przejść się po butikach.
– Taaak – westchnął. – Butiki z butami za tysiące funtów. Pieprzone snoby. Na kawę żydzą, a chodzą w majtkach za miliony – dodał lekko złośliwym tonem.
Mimochodem spojrzałam na swoje sandałki i zrobiło mi się głupio.
No może nie kosztowały tysiąc funtów, ale mój wygląd mógł idealnie wpisać się w obraz pieprzonych snobów. I nie zapłaciłam jeszcze za herbatę.
– Przepraszam za kłopot. Dziękuję za pomoc – odparłam – To mój pierwszy dzień – wskazałam głową na budynek – tam. Mam pracować tylko przez chwilę. Jednorazowy projekt. Potem zajmę się czymś bardziej ludzkim i normalnym – próbowałam się tłumaczyć.
– Na przykład? Parzenie herbaty brzmi ludzko. I normalnie.
– Myślałam bardziej o projektowaniu i szyciu sukien ślubnych. Zawsze to lubiłam. Razem z przyjaciółką prowadziłyśmy salon przy Campden Street, ale musiałam wyjechać. – Zamilkłam na moment i westchnęłam. – Z powodów osobistych. Beatrice wspaniale sobie radzi. Będę jej pomagać. Przez jakiś czas – wydukałam.
Nawet nie wiem, dlaczego zwierzyłam się tak mocno. W końcu znałam go dopiero od piętnastu minut.
– Długo tam zostaniesz? – Wskazał ręką budynek po drugiej stronie ulicy.
– Oby jak najkrócej – powiedziałam pod nosem.
– To dobrze. Chodzą tam dziwni ludzie. Ty do nich nie pasujesz. Jesteś trochę z innego świata. – Puścił do mnie oko.
– Przyjechałam z Włoch. Tam jest inny świat, naprawdę. Wyobraź sobie miejsce, w którym świeci słońce i wszystko pachnie słodkimi wypiekami. Nikt nie chlapie dziewczyn na środku ulicy.
– Dziewczyn, które chodzą z gołymi stopami. – Spojrzał wymownie. Uklęknął i delikatnie zsunął mi buty.
Zdążyłam jedynie otworzyć usta, kiedy poczułam miękki materiał otulający moje zmarznięte stopy. Rzuciłam szybkie spojrzenie na Wesleya, który owinął je w zielony puchaty ręcznik i odstawił delikatnie na podłogę. Już chciałam krzyknąć, wstać i uciec jak najdalej, lecz nie mogłam wykonać żadnego konkretnego ruchu i siedziałam jak zaczarowana z rozdziawioną buzią.
Sama zdziwiłam się, że tak łatwo pozwoliłam się dotknąć, kiedy chwilę wcześniej wrzeszczałam na środku ulicy jak opętana.
Dlaczego ja to w ogóle zrobiłam? Może to dzięki jego łagodności i delikatności? Może dlatego, że nie miałam siły walczyć? A może to przez jego zapach? Ten chłopak nie tylko miał urzekający akcent, ale również pachniał Burberry, podobnie zresztą jak połowa Londynu.
Zamknęłam buzię, nabrałam głęboko powietrza i już chciałam się odezwać, gdy on wstał i się uśmiechnął.
– Są lodowate. Nie możesz się przeziębić, i to pierwszego dnia w pracy. Wiem, że masz mało czasu, ale proszę, posiedź jeszcze chwilę. Muszę wracać do roboty. Herbata i ciastko na nasz koszt.
Ciastko?
Nawet nie zauważyłam wcześniej, że tam jest.
– Dziękuję. Nie wiem, jak się odwdzięczyć.
– Naprawdę nie ma za co. Wpadnij czasem na herbatę w ramach relaksu.
7Ang.: Następna stacja to South Kensington. Prosimy zachować ostrożność przy wychodzeniu z pociągu.
Rozdział 3
Theodore
Londyn, 1 sierpnia
Ojcu odbiło. Dosłownie.
Dopadł go kryzys wieku starczego w najgorszym możliwym wydaniu. Od kiedy pamiętałem, miał smykałkę do interesów i nigdy nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu. Inwestował w luksusowe biznesy, kupował udziały, by później je sprzedać z nawiązką, i najwyraźniej sprawiało mu to frajdę. W międzyczasie zarządzał londyńskim oddziałem ekskluzywnej galerii i był w tym naprawdę niezły. Była to jedyna praca, której nie zmienił przez lata, pewnie dlatego, że uwielbiał drogie ubrania i świecidełka.
Czasem myślałem sobie, że obcowanie ze snobistyczną klientelą i potakiwanie jej, kiedy rozprawiała o swoich wyimaginowanych problemach, wybierając szaliczki z najlepszej wełny, stanowiło jego życiową misję.
Galerię, a raczej dwupiętrowy dom handlowy pełen ubrań, biżuterii, dodatków i absolutnie bezużytecznych przedmiotów, znałem od dziecka. Nierzadko spędzałem wieczory w biurze ojca, grając w strzelanki na przenośnej konsoli w oczekiwaniu, aż skończy nudne spotkanie z ludźmi, którzy roztaczali ciężki zapach luksusu.
Kręciło mnie w nosie od ich gryzących perfum najlepszych projektantów, którzy zresztą regularnie odwiedzali ojca w jego luksusowym biurze.
Już wtedy wiedziałem, że nie chcę pracować zapięty pod samą szyję. Dopiąłem swego w pewnym sensie, a galeria nadal nie stanowiła dla mnie miejsca, w którym kupiłbym cokolwiek, nawet gdyby ktoś przystawił mi giwerę do skroni. Z dużym prawdopodobieństwem znalazłbym coś sensownego w butikach od znanych projektantów, ale kompletnie nie czułem potrzeby przepłacania za rzeczy, w których i tak bym nie miał gdzie wystąpić.
Stary Sir James Wesley, który w międzyczasie starał się być ojcem, to zupełnie inna bajka. On nawet spał w luksusowej piżamie, a na co dzień nosił koszule i marynarki uszyte na miarę w najlepszym atelier na drugim piętrze galerii. Wszystkie ubrania miały inicjały na mankietach, a koszulki polo na kołnierzykach. Jedna taka perfekcyjnie uszyta koszula wisiała w mojej szafie i gdyby nie była prezentem od ojca, dawno bym ją oddał potrzebującym.
Bardziej od koszul i majtek z metką domów mody potrzebowałem jego obecności i prawdziwego domu, ale ojciec miał zupełnie inną wizję życia, rodziny i siebie samego. Szybko zrozumiałem, że moje wyobrażenie idealnego świata znacznie się różniło.
Wisienką na torcie okazał się pierwszy dzień marca, kiedy tata skończył sześćdziesiąt dwa lata i podczas urodzinowego bankietu na dachu budynku enigmatycznie oznajmił wszystkim, że zmienia kierunek. Wielokrotnie podkreślał, że trzeba chwytać dzień, a wszystko, co najlepsze, z pewnością jeszcze ma przed sobą.
W trybie ekspresowym wymienił ekskluzywne garnitury na równie drogie szorty i zaplanował wyjazd do Nowego Jorku z trzydziestopięcioletnią córką sąsiadów, która chodziła ze mną do podstawówki.
Sytuacja zaskoczyła nas wszystkich, a nieobecność mamy na gali wiele wyjaśniała. Z całą pewnością nie czułaby się komfortowo, widząc, jak ojciec ślinił ucho półnagiej Coline w zdecydowanie zbyt krótkiej sukience, a ona w odpowiedzi szczypała i klepała go po tyłku.
Z dwojga złego lepiej tam niż z drugiej strony.
Chociaż sam nigdy nie stroniłem od kobiet i miałem dosyć luźne podejście do pewnych spraw, to będąc gościem na tej imprezie, czułem się, delikatnie mówiąc, zażenowany.
Pamiętałem doskonale, jak ojciec wycierał tej dziewczynie nos, kiedy byliśmy smarkaczami, a teraz nie tylko z nią sypiał, ale również planował nowe życie na drugim kontynencie. Bolało mnie, że mamę zostawił praktycznie z dnia na dzień, chociaż przynajmniej porządnie zabezpieczył ją finansowo. Zawsze jakiś plus w tej beznadziejnej sytuacji.
Firmę również osierocił, a na efekty decyzji zakochanego staruszka nie trzeba było długo czekać. Galeria bez ojca miała się słabo, co tu dużo mówić.
Dyrektorzy zmieniali się jak w kalejdoskopie i nikt nie potrafił prowadzić tego bałaganu we właściwy sposób. Klienci nie ukrywali rozgoryczenia, a kilku projektantów przeżyło załamanie nerwowe i potrzebowało terapii u najlepszych londyńskich specjalistów, co nie przestawało mnie śmieszyć zawsze wtedy, gdy komukolwiek o tym opowiadałem.
Po kilku miesiącach nieznośnego marudzenia ojciec przekonał mnie do objęcia sterów.
Brat odmówił, bo prowadził swój biznes, co stanowiło racjonalną wymówkę, a ja, powiedzmy niechętnie, miałem chwilę wolnego.
Zgodziłem się więc na propozycję, ale jedynie do momentu, aż będę mógł znowu wrócić do swoich zajęć. Uprzedziłem go na starcie, że nawet jeśli nie znalazłby się w tym czasie ktoś sensowny na moje miejsce, nie zamierzałem siedzieć w biurze dłużej, niż potrzeba.
Praca przed ekranem, nawet za te nieracjonalne pieniądze, była ostatnią rzeczą, na jaką miałem ochotę.
– Witam szanownego pana dyrektora. – Ruda kobieta w starszym wieku postawiła filiżankę herbaty na moim biurku i otworzyła drzwi szerzej, aby mnie przywitać.
Eliza pracowała tu od zawsze. Elegancka, elokwentna i bardzo wielozadaniowa. Niezmiennie w starannym makijażu. Nie wiem, ile miała lat, ale z pewnością bardzo dużo i jak dla mnie zawsze wyglądała tak samo. Tak samo zachwycająco, dla jasności.
– Dzień dobry, Elizo. Proszę, nie nazywaj mnie tak. Wiesz, że tego nie cierpię. Nie jestem tu dlatego, że chcę, tylko dlatego, że muszę. Bycie dyrektorem to najgorsza kara.
– Oj tam. – Machnęła ręką. – Jesteś najlepszy. Prawie tak dobry jak twój tatuś. Tylko żeby ci się chciało tak jak jemu. Wiesz, co lubię w tobie najbardziej?
Spojrzałem na nią i westchnąłem. Czy naprawdę chciałem to wiedzieć?
– Zawsze byłeś takim niesfornym chłopczykiem. Dobrze pamiętam, jak biegałeś tutaj, pokazując wszystkim siusiaka. – Ruchem ręki wskazała korytarz. – Miłego dnia!
– To nie było śmieszne. Dziękuję za herbatę. – Skinąłem głową i poczłapałem w kierunku mojego fotela.
Eliza bezgłośnie zamknęła za sobą drzwi.
Ciężko usiadłem i schowałem twarz w dłoniach.
Kolano nadal bolało. Łomotało.
Niecałe cztery miesiące temu uległem poważnemu wypadkowi na zawodach w Nazaré i dopiero niedawno zacząłem poruszać się w miarę sprawnie. Rehabilitacja przebiegała wolniej, niż planowałem, z powodu licznych urazów, a kilka zabiegów czekało jeszcze w kolejce.
Pomasowałem bolące miejsce przez chwilę. Odetchnąłem ciężko.
Na co ja się w ogóle zgodziłem? Przekonujący tatuś to jeszcze nie powód, by dać się przykleić do biurka na pięć dni w tygodniu.
Ojciec przepisał udziały w firmie mnie i bratu, gdy byliśmy jeszcze młokosami, w nadziei, że kiedyś zajmiemy się zarządzaniem galerią. Już wtedy żaden z nas nie miał nawet ochoty spojrzeć w stronę sklepów z ubraniami dla ćwierćinteligentów z grubymi portfelami. Absolutnie nie interesowała nas moda ani problemy snobów, którzy wydawali średnią krajową na szlafroki.
Doskonale wiedzieliśmy, co chcemy robić w życiu, a raczej czego z pewnością nie będziemy robić. Nas kręciły zupełnie inne tematy i obaj postanowiliśmy trzymać się z daleka od tego miejsca.
Z dzisiejszej perspektywy przynajmniej mój brat zachowywał bezpieczny dystans.
Ja utknąłem.
– Theodore, pamiętasz, że dzisiaj mamy gości? Mam nadzieję, że chociaż trochę zerknąłeś w papiery, które ci przesłałam. – Eliza otworzyła drzwi do mojego gabinetu jak zwykle bez pukania. W ręku trzymała czarną teczkę z logotypem galerii.
No tak. Jeszcze Włosi, jakbym miał mało kłopotów na głowie.
– Jakże mógłbym zapomnieć, droga Elizo? O niczym innym nie marzę.
– Wspaniale. Stary James dobrze wiedział, co robi, wysyłając braciszków na najlepsze studia z zarządzania i finansów.
– To był szantaż, dobrze wiesz. – Oparłem się o biurko.
– W życiu nie ma nic za darmo, chłopczyku. – Eliza pokręciła głową. – Nie wybrałeś sobie taniego sportu. I to jeszcze na końcu świata, jakby tutaj nie było morza – prychnęła.
Nie odpowiedziałem. Nie chciałem ciągnąć z nią tego tematu. Nie było sensu zaklinać rzeczywistości. Z wielką niechęcią przyjęliśmy warunek postawiony przez ojca i poszliśmy na nudne studia. W innym przypadku wystarczyłoby jedno skinienie palcem i skończyłoby się finansowanie naszych pasji. Bezpowrotnie.
Dzwonek windy przerwał rozmowę i moje rozmyślania. Na szczęście.
Eliza zerknęła na korytarz i uśmiechnęła się promiennie. Znałem dobrze ten jej uśmiech numer trzy zarezerwowany jedynie dla ważniaków w drogich ubraniach.
– Panie dyrektorze, czekamy na pana w sali konferencyjnej – rzuciła profesjonalnym tonem i zamknęła za sobą drzwi jak zwykle bezgłośnie.
Nie wiedziałem, jak można zamykać je tak cicho. Te drzwi były okropnie ciężkie i zawsze trzaskały, gdy ja je zamykałem.
Odetchnąłem kolejny raz.
Dzień nie zapowiadał się najlepiej. Włosi, którzy zarządzali siecią galerii, nasłali kontrolę z powodu słabych wyników finansowych.
Jakby nie można było przeprowadzić kontroli zdalnie. Chociaż może i lepiej, że przyjechali, to chociaż zobaczę ich na żywo. Na spotkaniu online i tak bym się nie pojawił. Nie rozumiałem, jak można się gapić bez sensu w ekran i potakiwać. To takie nieludzkie.
Chociaż teoretycznie londyńska firma była w dużej części moja i brata, włoscy założyciele zawsze mieli ostatnie słowo. I oczywiście pierwsze również.
Poprzeczkę podnieśli wysoko – nie tylko w kwestii jakości, ale również zysku. Kasa musiała się zgadzać. Po odejściu taty na emeryturę sprzedawaliśmy za mało i zdecydowanie za mało zarabialiśmy w stosunku do Rzymu, Paryża czy Madrytu. Bardzo szybko spadliśmy na zaszczytne drugie miejsce. Od końca.
Chociaż rzadko odczuwałem strach, szpiedzy z centrali mnie przerażali bardziej niż przymusowa praca w biurze. Nie potrafiłem rozmawiać z biznesowymi sztywniakami i jeszcze rozprawiać o finansach, które nie wyglądały najlepiej. Policzyłem w myślach do trzech i kulejąc, wszedłem do sali. Bolało jak diabli. Siedzenie cały dzień przy biurku nawet z lodowym okładem na kolanie miało niewiele wspólnego z rehabilitacją.
Życie boli. No risk, no fun.
Zamknąłem za sobą drzwi trochę zbyt głośno i rzuciłem szybkie spojrzenie po sali. Zdębiałem.
Whaaat?
Byłem gotowy na bandę karzełkowatych Włochów w eleganckich garniturkach z maciupeńką kawunią w dłoni, a wśród londyńskiej kadry na samym końcu stołu siedziała dziewczyna.
Dziewczyna.
Z pewnością nie Włoszka.
Falowane jasne włosy nie dotykały ramion.
No śliczna.
Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu, gdy spojrzałem w jej stronę.
Tak bardzo niebrytyjska i tak bardzo niewłoska, że sam nie wiedziałem, co z tym faktem zrobić. Kompletnie się tego nie spodziewałem.
Rzuciłem kolejne szybkie spojrzenie po sali i nie zauważyłem żadnej innej nowej twarzy. Same sztywniaki w garniturkach. Klony mojego ojca.
Zadrwiłem w duchu z całej sytuacji.
Czyli tak wyglądała ta straszna kontrola z włoskiej centrali? No, postarali się, nie ma co. Serio nasłali na mnie dziewczynę?
– Witamy, panie Wesley. To jest Stella Fabrizio, dyrektorka finansowa z głównej siedziby. Przez najbliższy czas będzie przyglądała się naszej pracy – rzuciła do mnie Eliza, zerkając na dziewczynę.
– Pani Fabrizio, moje uszanowanie. – Ukłoniłem się i uśmiechnąłem najszerzej, jak umiałem. Zająłem swoje miejsce, nie odrywając od niej wzroku.
Stella. Piękne imię.
Nie odwzajemniła uśmiechu. Była nie tyle poważna, co smutna. Tak. Idealne określenie. Śliczna smutna dziewczyna. Jedynie skinęła głową, a mnie przeszedł prąd po plecach.
Bardzo intrygująca dziewczyna. Ciekawe, jaka jest.
– Witam wszystkich na spotkaniu, które mam nadzieję zapoczątkuje dobrą passę tej galerii. Ostatnio obserwujemy pewne turbulencje. Mocno wierzę, że jest to stan przejściowy i znajdziemy magiczny sposób na poprawę. – Uśmiechnąłem się do zgromadzonych.
Nie cierpiałem sztywnych spotkań nadętych ludzi. Postanowiłem chociaż spróbować rozładować napiętą atmosferę. Kilka osób posłało mi uśmiechy. Byliśmy w grze.
Spotkanie rozpocząłem według planu, ale milion myśli przeskakiwało mi w głowie i nie mogłem przestać zerkać w stronę Stelli.
Dlaczego tak mnie ciekawiła? Przecież absolutnie i bez cienia wątpliwości nie była w moim typie. Zbyt spokojna i zbyt delikatna. Zbyt wrażliwa i zbyt dziewczęca. Zbyt jasna. Zbyt inna. Zbyt rozpraszająca moją uwagę. Zbyt wszystko.
Dziewczyny, z którymi się spotykałem, zawsze były przebojowe i bardzo chętne do zabawy. Energiczne, wesołe i otwarte. Z pazurkiem.
Status znanego windsurfera z pierwszego miejsca na podium otwierał wiele drzwi i wiele możliwości nie tylko w świecie sportu. Na brak powodzenia nigdy nie mogłem narzekać. Kobiety interesowały się mną, od kiedy pamiętałem i zanim zdążyłem w ogóle zastanowić się, czego oczekuję, wychodziły z mojego pokoju hotelowego bardzo zadowolone.
Uwielbiałem miękkie krągłości i zabawy z dziewczynami.
Próbowałem kiedyś związać się na dłużej, oczywiście nie z mojej inicjatywy. Nie będę udawać, że byłem z tego powodu szczęśliwy. Zbyt wiele ładnych dziewczyn przebywało w moim otoczeniu i nie rozumiałem, dlaczego miałbym wybrać tylko jedną i nie korzystać z tego, co życie stawiało mi przed nosem i dosłownie wkładało do łóżka.
Stella zdecydowanie należała do innego świata. Czy jej jasne włosy były tak delikatne i miękkie, na jakie wyglądały? Przez myśl przeszło mi nawet, że chętnie zobaczyłbym ją w innych okolicznościach i niekoniecznie ubraną.
Bad boy. Behave.
Zbeształem się od razu.
Miała prostą jasnoniebieską sukienkę. Nic wyzywającego. Nic świecącego. Żadnego dekoltu i nagości. Nic. Jednak bił od niej taki blask, że nie mogłem oderwać wzroku.
Zjawiskowa. Olśniewająca.
W tej jednej chwili zrozumiałem te bezmyślne ćmy, które lgnęły do światła, prowadzone niewytłumaczalną i obezwładniającą siłą.
Stella jest światłem.
Gapiłem się. Oczywiście, że się gapiłem. Nie miałem nawet siły, by zaprzeczyć. Eliza kilkakrotnie pokiwała głową i raz po raz rzucała mi spojrzenie, by przywołać mnie do porządku. Spostrzegawcza i bardzo irytująca staruszka. Przez szacunek i dobre wychowanie nie pokazałem jej środkowego palca. A tak bardzo chciałem.
Patrzyłem i podziwiałem. Subtelność i delikatność w najczystszej postaci. Perfekcja w każdym calu.
Pierwszy raz w życiu byłem tak zachwycony, przyglądając się dziewczynie.
– Stella – powiedziałem łagodnie, podchodząc do niej po spotkaniu.
Ale to imię na mnie działało. Brzmiało jeszcze piękniej, gdy wypowiedziałem je na głos. Rezonowało w każdej komórce mojego ciała.
Stella. Stella. Stella.
Dziewczyna siedziała przed laptopem i w ogóle na mnie nie reagowała. Odchrząknąłem, by zwrócić na siebie uwagę.
– Może chciałabyś, żebym pokazał ci galerię i nasze najfajniejsze butiki? To lepsze niż gadanie o cyferkach – zaproponowałem radosnym tonem.
Zdobyłem się na jeden z moich firmowych uśmiechów, po których dziewczyny zazwyczaj już siedziały mi na kolanach albo co najmniej ocierały się o mnie, udając niedostępne.
– Najpierw robisz mi herbatę, później wycierasz mi stopy, a teraz chcesz iść na spacer po galerii? Obawiam się, że muszę odmówić. Zbyt dużo wrażeń jak na ten dzień, panie Wesley – odpowiedziała spokojnie i jedynie rzuciła mi przelotne spojrzenie. Nadal patrzyła w ekran.
Nie zrobiłem na niej żadnego wrażenia. Ona nie udawała niedostępnej. Była jak Fort Knox – złoto w środku, beton pod prądem na zewnątrz.
– Theodore. – Wystawiłem rękę.
Spojrzała na nią, a później na moją twarz. Uścisnęła pewnie moją dłoń i z powrotem wróciła do gapienia się w ekran.
– Mój brat bliźniak, Jacob, prowadzi restaurację po drugiej stronie. Podziękuję mu później, że się tobą zaopiekował. Też umiem robić herbatę jakby co. Ale stopy? – Spojrzałem w dół. Kto chodzi teraz w sandałach na obcasie? – Nie wiem, co robiliście, i chyba nie chcę wiedzieć.
– Nieważne. Przepraszam. Pomyliłam cię z nim. Wyglądacie tak samo – odpowiedziała zmieszana.
– Nieprawda! Jestem dużo przystojniejszy. I fajniejszy. Serio, serio.
– Z pewnością. – Spojrzała na mnie bez uśmiechu.
– Widzisz!? Też tak uważasz i nawet nie musiałem cię długo przekonywać. To jak? Idziemy na spacerek po butikach?
– Już byłam, dziękuję. Trochę się spieszę i nie zamierzam tu spędzić całego dnia. Mam inne plany – westchnęła. – Według harmonogramu widzimy się jutro.
– To pozwól chociaż się odprowadzić.
Wyszczerzyłem się, na co ona skinęła głową, zamknęła laptop i wrzuciła go do słomianej torby Chloé. Nie byłem specjalistą od ubrań ani tym bardziej toreb, ale akurat to logo kojarzyłem doskonale. Udaliśmy się w stronę windy.
Zgodziła się. Punkt dla mnie. Zawsze wiedziałem, że jestem najlepszy. Chociaż w czymś byłem doskonały i nie było to zarządzanie firmą. Liczby się nie broniły. Wyniki się nie broniły. Moja wiedza o funkcjonowaniu firmy się nie broniła. Na szczęście mój szarmancki uśmiech nigdy mnie nie zawiódł.