Spirala śmierci - Paweł Młynarczyk - ebook + książka
NOWOŚĆ

Spirala śmierci ebook

Młynarczyk Paweł

0,0

Opis

"Spirala śmierci" to thriller opisujący zawiłe losy paczki lekkomyślnych kumpli, których codzienność wypełniają alkohol, narkotyki i kłopoty z prawem. Ich sielskie życie kończy się, kiedy powodują wypadek, w którym ginie młoda dziewczyna, a druga zostaje ciężko ranna. Karma daje o sobie znać, a chęć zemsty zaciera wszelkie granice moralności.

 

Czy uda się dowieść prawdy?

Czy winni poniosą karę?

Dokąd doprowadzi spirala śmierci?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 281

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tego autora w Wydawnictwie WasPos

Rebus

Spirala śmierci

W PRZYGOTOWANIU

Idąc w dobrą stronę

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Paweł Młynarczyk, 2025Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Barbara Wiśniewska

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w Internecie

ISBN 978-83-8290-905-0

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Od autora

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

32

33

34

35

36

37

38

39

40

41

42

43

44

45

46

47

Dla Marty

Od autora

Na wstępie dziękuję rodzicom, bratu i przyjaciołom za nieustające wsparcie i wiarę w moje marzenia. Bez Waszej pomocy nie udałoby mi się ani zacząć, ani ukończyć tej powieści.

Szczególne podziękowania kieruję do wydawnictwa WasPos, a przede wszystkim do pani Agnieszki Przyłuckiej, która uwierzyła w moją twórczość i dała mi szansę zaistnieć w świecie literackim. Dziękuję redaktorce, projektantce okładki i całej ekipie wydawniczej za owocną współpracę, profesjonalizm i cenne uwagi. Bez Was ta historia nie ujrzałaby światła dziennego.

Serdecznie dziękuję moim pierwszym czytelnikom. Zarówno tym, którzy sięgnęli po „Rebusa”, jak i tym, którzy zdecydowali się na lekturę „Spirali śmierci”. Mam nadzieję, że historia, którą Wam przedstawiłem, przypadła Państwu do gustu.

Na koniec dziękuję najważniejszej osobie - mojej partnerce Marcie, za cierpliwość i wyrozumiałość podczas pisania tej powieści oraz za wiarę we mnie i w ten projekt, mimo moich częstych wątpliwości. Dziękuję za cenne wskazówki i pomoc w redagowaniu. Twoje wsparcie jest nieocenione.

Paweł Młynarczyk

P.S. Pragnę nadmienić, że wydarzenia opisane w powieści „Spirala śmierci” są fikcją literacką. Wszelkie podobieństwa do osób i miejsc są niezamierzone i zupełnie przypadkowe.

A ewentualne błędy, które znajdą Państwo w tekście wynikają wyłącznie z mojego niedopatrzenia, za co z góry serdecznie przepraszam.

1

Zima nadeszła zupełnie znienacka. Śnieg sypał od samego rana, pokrywając radomskie ulice coraz grubszą warstwą białego puchu.

Aneta i Weronika spędzały ten wieczór w kinie, dzięki czemu udało im się chociaż na chwilę zapomnieć o zimowej aurze. Jednak kiedy po skończonym seansie wyszły na ulicę, a w ich twarze uderzyła śnieżna zamieć, Aneta zaklęła pod nosem:

– Cholera! Co za paskudna pogoda!

– Oj tam, zaraz paskudna… Nie marudź! – zbeształa ją Weronika, wyglądająca na uradowaną; po czym zgarnęła dłonią odrobinę śniegu, ulepiła kulę i rzuciła w przyjaciółkę. Trafiła ją w plecy.

– Zwariowałaś! Co ty robisz? – warknęła naburmuszona Aneta.

– Ja? Nic! – Zaśmiała się Weronika, kształtując w dłoniach kolejną pigułę.

– Dobrze wiesz, że nie znoszę śniegu!

– Nie bądź taka poważna. Przecież to tylko wygłupy.

– Mnie one nie bawią.

– Dobrze, to już nie będę… – Weronika odpuściła i zamiast w koleżankę, rzuciła kulą w znak drogowy. Nie trafiła.

– Ale masz cela! – parsknęła Aneta.

– Jak chcesz, to zaraz mogę się poprawić. W ciebie na pewno trafię! – Roześmiała się, robiąc głupkowatą minę.

– Nie, nie. Lepiej już wracajmy.

Rozbawione dziewczyny zgodnie ruszyły w stronę srebrnego opla, należącego do ojca Anety – Sylweriusza, który akurat miał nocną zmianę i zgodził się zostawić córce samochód. Co prawda miał ogromne wątpliwości, ale uparta dwudziestolatka nie dawała za wygraną, więc w końcu uległ. Przed wyjściem do pracy wręczył Anecie kluczyki, prosząc, żeby na siebie uważała.

– Jedź ostrożnie, skarbie. Jest bardzo ślisko, a dobrze wiesz, że nie masz jeszcze doświadczenia w prowadzeniu w taką pogodę.

– A ty dobrze wiesz, że jeżdżę bardzo ostrożnie, tato – odpowiedziała pokornie, a w duchu pękała z dumy, że ojciec jej ustąpił i zgodził się pożyczyć auto.

– Wiem, ale i tak uważaj – dodał, bijąc się z myślami. Intuicja podpowiadała mu, że nie postępuje słusznie.

***

Aneta zatrzymała się przy samochodzie, ale zamiast od razu sięgnąć po kluczyki, zaczęła się rozglądać. Z przerażeniem patrzyła na ślizgające się samochody, usiłujące wyjechać z parkingu.

– Wera, mogłabyś usiąść za kierownicą? Nie czuję się na siłach, żeby jechać w taką pogodę.

– A twój tata nie będzie zły, że dałaś mi prowadzić jego auto? – zapytała Weronika.

– Nie musi wiedzieć. – Dziewczyna zachichotała i rzuciła kluczyki przyjaciółce.

– Racja – przytaknęła, a kręcąc kluczykami na palcu, dodała z zadowoleniem: – Czyli stwierdzasz, że jestem lepszym kierowcą, skoro nie boisz się ze mną jechać?

– Powiedzmy… – Aneta przewróciła oczami. – Po prostu masz prawko dłużej ode mnie – stwierdziła, zajmując miejsce pasażera.

Weronika uśmiechnęła się triumfalnie. Wskoczyła za kierownicę srebrnego opla i przekręciła kluczyk w stacyjce. Silnik odpalił bez problemu, ale wyjazd z parkingu okazał się trudniejszy, niż zakładała. Czuła, jak koła boksują, walcząc ze śliską nawierzchnią.

Obleciał ją strach, jednak nie mogła dać po sobie poznać, że ma trudności z opanowaniem auta. Skupiła się maksymalnie i w końcu ostrożnie wytoczyła się z parkingu.

Najgorsze za mną, pomyślała w duchu, ale jej radość okazała się przedwczesna. Nie przewidziała, że ulice okażą się tak piekielnie śliskie. Mimo że ruch był niewielki, z trudem pokonywała kolejne metry; a na każdym zakręcie i przy każdym hamowaniu panika narastała. Przerażona dziewczyna marzyła tylko o tym, żeby znaleźć się już w domu.

– Fajnie, że mogę spać dziś u ciebie – rzuciła nagle Aneta, zupełnie nieświadoma tego, z czym zmaga się jej przyjaciółka.

Kiedy jechały ulicą 11-go Listopada i zbliżały się do skrzyżowania, na którym miały skręcić w Chrobrego, zadzwonił telefon Anety.

– To pewnie mama – stwierdziła. – Miałam dać znać, jak dojedziemy do ciebie. Pewnie martwi się, co tak długo.

– Odbierz i wytłumacz, żeby się nie martwiła – oznajmiła Weronika.

– No właśnie nie mam jak, bo telefon leży w torebce na tylnym siedzeniu.

– Więc oddzwonisz, jak dojedziemy.

– Mówisz, jakbyś nie znała mojej mamy… Już pewnie wpadła w panikę – oznajmiła zmartwiona Aneta, po czym bez zastanowienia odpięła pas, aby sięgnąć po torebkę.

Weronika akurat szykowała się do skrętu. Wrzuciła lewy kierunkowskaz i czekała na zieloną strzałkę. Zdążyła jeszcze spojrzeć na przeciskającą się między siedzeniami przyjaciółkę, a gdy światła się zmieniły, ruszyła. Nagle wszystko zawirowało… Momentalnie straciła nie tylko widoczność, ale i panowanie nad samochodem. Ostatnie, co zauważyła, to pędzące czarne audi. Przerażona odruchowo odbiła kierownicą w prawo, lecz w panice zamiast hamulca wcisnęła pedał gazu. Samochód wpadł w poślizg. Zaczęło nim rzucać niczym zabawką i z niewyobrażalną siłą uderzył w betonową latarnię. Rozległ się huk. Szyby rozbryznęły się w drobny mak. Nad starym oplem uniosła się chmura dymu.

Nastała głucha cisza.

Czarne audi zatrzymało się kilka metrów dalej, a sprawca wypadku z niedowierzaniem spoglądał na wrak samochodu, który uderzył w latarnię. Zamiast ruszyć na pomoc ofiarom, siedział za kierownicą, bijąc się z myślami. Nagle usłyszał donośne krzyki i spostrzegł, że jakiś przechodzień podbiega do rozbitego auta. Gdy nieznajomy rzucił kierowcy wymowne spojrzenie, ten w panice wcisnął gaz do dechy i uciekł z miejsca wypadku.

2

Siwy otworzył lodówkę, ale zanim wyciągnął kolejną butelkę schłodzonego alkoholu, krzyknął do jednego z kumpli siedzących w pokoju:

– Gruby! Dla ciebie nadal bimberek, czy przerzucasz się na wódkę?

– Nie będę mieszał! Wolę swój sprawdzony trunek.

– Spoko! Będzie więcej dla nas. – Zaśmiał się Siwy i sięgnął do lodówki, po czym wrócił do kumpli z gorzką żołądkową i cytrynówką domowej roboty. Od razu napełnił kieliszki swoich towarzyszy i wzniósł toast:

– Pierdykniem, bo odwykniem!

– Po calaku, panowie! – dodał Kowal. – Żeby nam gęby szuwarami nie zarosły! – Zaśmiał się i zdecydowanym ruchem przechylił kieliszek, wlewając zawartość do gardła.

Wesoły rozgardiasz przerwał gospodarz domu, Kylo.

– Teraz cisza! – zawołał, rozglądając się, jakby czegoś szukał.

– O co ci chodzi? – zapytał Gruby.

– Nie o co, tylko o kogo, jełopo! – Roześmiał się Krzysiek i wskazał ekran telewizora. Właśnie leciał jego ulubiony teledysk. – Najlepsza dupa, jaką w życiu widziałem! – dodał z zachwytem, a zaraz zmienionym tonem warknął: – Gdzie jest, do cholery, pilot?

Zirytowany Kylo podszedł do kanapy i szturchnął Długiego.

– Podnoś się! Pewnie na nim siedzisz!

– Na niczym nie siedzę! Daj mi spokój… – wysapał, przewracając oczami. Był już porządnie wstawiony i najwyraźniej nie chciało mu się ruszać z miejsca.

– Nie „daj mi spokój”, tylko suń dupę! Zaraz przez ciebie przegapię cały teledysk! – Krzysiek zaczął tracić cierpliwość. Próbował przepchnąć kolegę, ale wiadomo, że pijany człowiek nigdy nie współpracuje.

– Dobra, już… – burknął. – Po co od razu tyle agresji? – Nabijając się z kumpla, zrobił głupią minę i wstał z kanapy.

– Ja pierdolę! Wiedziałem, że na nim siedzisz! – Kylo z rezygnacją pokręcił głową, ale darował sobie dalsze komentarze. Sięgnął po pilota i pogłośnił muzykę.

– No patrz… Nawet nie poczułem. – Długi wzruszył ramionami i roześmiał się drwiąco, po czym szybko zmienił temat. Szturchnął Siwego łokciem i wymamrotał mu do ucha: – Weź no mistrzu, polej.

Siwego nie trzeba było dwa razy namawiać. Napełnił kieliszki i wzniósł kolejny toast:

– Pijmy, bo szkło się męczy!

Popijawa rozkręcała się w najlepsze. Z każdym kolejnym kieliszkiem zebranym dopisywały coraz lepsze humory. A kiedy oprócz alkoholu gospodarz zaproponował marihuanę, towarzystwo całkowicie się wyluzowało.

Jedynie Gruby nie dał się skusić na jaranie zielska, tłumacząc się zatruciem pokarmowym.

– Nie bądź ciota! Zapal z nami! – namawiał go Siwy.

– Daj mi spokój. Nie będę nic jarał. Dopiero co wróciłem do życia po jelitówce.

– To tym bardziej powinieneś zapalić! Dla zdrowotności! – Zaśmiał się Siwy i nie dając za wygraną, uparcie próbował wcisnąć Sebkowi jointa.

– Nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? – zirytował się Gruby. – Odpadam! I koniec tematu! – zakomunikował stanowczo, po czym ze zdecydowanie weselszą miną podniósł kieliszek i dodał: – Wystarczy mi bimber.

– Twoja strata. – Siwy głupkowato wyszczerzył zęby. Zaciągnął się i buchnął dymem prosto w twarz Sebka.

Przez kolejne godziny czas mijał ekipie na głupich żartach, rechotaniu, chlaniu i jaraniu. Atmosfera stawała się coraz luźniejsza, a Kylo i koledzy byli coraz bardziej upojeni. Ich chillout zakłócił dopiero Siwy. Kiedy poszedł do lodówki po kolejną butelkę wódki, zamiast wrócić z alkoholem, wydarł się na całe gardło:

– Chłopaki! Mamy problem!

Kumple momentalnie poderwali się z miejsc i pośpieszyli do kuchni.

Siwy, stojący przed otwartą lodówką, z przerażeniem wybełkotał:

– Cholera jasna! Wódka się skończyła!

– Pojebało cię! – warknął Kylo. – Drzesz się, jakby coś się stało.

– No bo się stało – odparł sfrustrowany Siwy.

– Niby co takiego? Wystraszyłeś nas, debilu! – Kowal również nie krył zdenerwowania. – A swoją drogą, nie wiem, jak to się stało, że już wszystko wychlaliśmy…

– Jakoś tak wyszło. – Kylo wzruszył ramionami i obrzucił

Siwego złowrogim spojrzeniem. – Ale to i tak nie powód, żeby drzeć ryja!

– Dobra, daj mu spokój. Nie ma co się spierać o taką głupotę – wtrącił Gruby, najtrzeźwiejszy i najbardziej opanowany. – Skoczymy po jakieś zaopatrzenie i problem z głowy.

– Dobrze gada! – ucieszył się Siwy. – Za wcześnie, żeby kończyć imprezę.

– No dobra. Tylko wiecie, że wszystkie okoliczne sklepy są już zamknięte? Zostaje nam stacja, ale kto niby pojedzie? – zapytał Kylo, spoglądając na najebanych kumpli.

– Gruby! – zawołał Kowal. – On nie palił i nie wychlał tyle, co my.

– Ja? Posrało was? Nie wsiądę w takim stanie!

– Wsiądziesz! Bo jesteś mi coś winien! – Gospodarz spiorunował go wzrokiem.

– Że niby co? Nie wiem, o co chodzi.

– Nie zgrywaj debila. Myślisz, że zapomniałem o tej kasie, którą pożyczyłem ci kilka miesięcy temu?

– Kurde… Szczerze mówiąc, ja zapomniałem – sapnął Gruby, a ponieważ uznał, że nie ma innego wyjścia, przytaknął Krzyśkowi. – Dobra, niech wam będzie. Ale jedziecie ze mną. Nie będę robił za kuriera.

– Ok, zbierajmy się!

Po chwili ekipa siedziała już w aucie: Gruby za kierownicą, Kylo na siedzeniu pasażera, a pozostali na tyle.

Wytoczyli się z parkingu i powoli zmierzali w stronę stacji benzynowej.

– Co się tak wleczesz? – zapytał zirytowany Kowal. – Do jutra tam nie dojedziemy!

– Bo takie są warunki! Na jezdni szklanka, a do tego gówno widzę, więc nie mam zamiaru się spieszyć – odparł Gruby, zaciskając dłonie na kierownicy.

– Zachowujesz się jak moja stara! – Zaśmiał się Kylo.

– Nie bądź ciota! Dodaj gazu! – krzyknął Siwy.

– Zamknąć ryje! – warknął Sebek. – A jak coś nie pasuje, to wysiadać!

– Oj tam! Jęczysz jak stara dewotka! Dodaj gazu! Moja babcia jeździ szybciej! – Siwy nie przestawał dogryzać kierowcy. Swoimi głupimi docinkami rozbawił towarzystwo.

Tylko Gruby się nie śmiał. Próbował ignorować kumpli i skupić się na drodze.

W końcu dotarli na miejsce. Sebek zwolnił, wrzucił kierunkowskaz i zjechał na stację, po czym wrzucił na luz i zaciągnął ręczny. Nie gasił silnika, żeby uniknąć problemów z ponownym uruchomieniem starego akumulatora w mroźną pogodę.

– Idźcie po flaszkę, a ja się przewietrzę – zakomunikował. – Wali w tym samochodzie jak w melinie! – dodał i wysiadł, by przejść się po parkingu.

Kylo wyskoczył na fajkę, Długi został w samochodzie, a Siwy z Kowalem ruszyli do sklepiku. Siwy wszedł do budynku jako pierwszy. Swoją posturą i wrogim wyglądem przyciągnął uwagę klientów zgromadzonych na stacji: twarz i szyja pokryte tatuażami zawsze rzucały się w oczy. Warknął coś do dwóch małolatów jedzących hot-dogi, a pozostałych gapiów speszył złowrogim spojrzeniem. Nie oglądając się na kumpla, zdecydowanym krokiem udał się do stoiska z alkoholami. Kowal, który wszedł zaraz za Siwym, zachował się bardziej kulturalnie. Przynajmniej nikogo nie zaczepiał, a znajomą ekspedientkę powitał skinieniem głowy. Dołączył do Siwego i razem zajęli się wybieraniem trunków na dalszą imprezę.

– Co bierzemy? – zapytał Kowal.

– Czystą? Czy może lepiej się zabawimy? Ja bym się napił na przykład Jacka.

– Ha, ha! Tylko znając ciebie, nie masz kasy na takie wyskoki.

Siwy zmarszczył czoło i sięgnął po portfel.

W międzyczasie do budynku wszedł Kylo. Ale zamiast podejść do kumpli, ruszył prosto do lady, za którą stała krótko przystrzyżona dziewczyna z kwiecistym tatuażem na dłoni, wyglądającym jak mandala. Na widok Krzyśka poczuła mocniejsze bicie serca, a dłonie momentalnie zaczęły się jej pocić. Próbowała się opanować, ale mimowolna reakcja była silniejsza od niej; ciało zdradzało, że gość nie jest jej obojętny.

Kylo oparł się o ladę i patrząc dziewczynie prosto w oczy, zaczął ją zagadywać:

– Oj, Madziu, Madziu… Jak ty dzisiaj pięknie wyglądasz! – Uśmiechnął się szyderczo i mocno wciągnął powietrze. – A do tego tak zmysłowo pachniesz… To Chanel? Czy może Dior?

– Kupujesz coś, czy przyszedłeś się mnie czepiać?

– Czepiać? No co ty, aniołku! Ja cię próbuję poderwać… – Przysunął się bliżej i zmierzył ją wzrokiem.

– Nie pozwalaj sobie! – oburzyła się. – Gadaj, czego chcesz albo spadaj!

– Jak to czego? Przecież dobrze wiesz, kochana, że chcę tylko ciebie… Aż mi ślinka cieknie na samą myśl o twoim zgrabnym tyłku! – wyszeptał, wulgarnie się oblizując.

– Odwal się ode mnie! – krzyknęła Magda, nie wytrzymując napięcia.

Kylo tylko na to czekał. Zarechotał triumfalnie i odsuwając się od ekspedientki, oznajmił zmienionym tonem:

– Przecież jaja sobie z ciebie robię!

Nie przestając się śmiać, Krzysiek zignorował poruszoną dziewczynę i zwrócił się do kumpli:

– Chłopaki bierzcie, co trzeba i spadamy! Nic tu po mnie, bo Madzia nie jest dziś w nastroju do żartów.

– Nastrój mam, ale nie bawią mnie twoje płytkie dowcipy! – Zbulwersowana ekspedientka pokręciła głową.

– Wyluzuj, mała – prychnął Kylo. – I nie myśl, że tak łatwo się poddam. Pogadamy innym razem.

Magda darowała sobie dalsze komentarze. Czekała tylko na to, żeby nieproszona ekipa w końcu wyszła. Na szczęście Siwy i Kowal akurat podeszli do kasy, a Krzysiek ruszył w stronę wyjścia.

– Poczekam w aucie – rzucił.

Chwilę po nim koledzy również opuścili sklep.

– To białe gówno w ogóle nie odpuszcza! – sapnął Siwy.

– Przez te kilka minut zrobiła się jeszcze gorsza zawierucha – stwierdził Kowal, próbując osłonić się przed szalejącą zamiecią. – Jebana zima!

– Przydałyby się rakiety śnieżne – zażartował Siwy, przedzierając się przez zasypany parking.

Tymczasem Gruby podszedł właśnie do samochodu, ale zanim zdążył usiąść za kierownicą, Kylo zakomunikował:

– Wskakuj z drugiej strony. Muszę coś sprawdzić.

– O co ci chodzi? – zapytał Gruby, osłaniając twarz szalikiem.

– O nic. Chcę tylko zobaczyć, czy z pedałem gazu wszystko w porządku. Wydaje mi się, że znowu coś przerywa. Ostatnio miałem z tym problemy – wyjaśnił Kylo, próbując brzmieć wiarygodnie. – Nie zwróciłeś uwagi?

– Nie zauważyłem. Może za bardzo skupiłem się na drodze przez te chujowe warunki, a może nie znam się aż tak na samochodach. – Gruby wzruszył ramionami. – Faktycznie, najlepiej będzie, jak sam sprawdzisz, w końcu to twoja fura.

Siwy z Kowalem, którzy akurat dotarli do auta, nie zważając na dyskusję Krzyśka i Sebka, wpakowali się na tylne siedzenie. Kylo usiadł za kierownicą, a Gruby zajął miejsce pasażera.

– Co wy odpierdalacie? – oburzył się Kowal, widząc nieplanowaną zamianę.

– Nic. Muszę coś sprawdzić!

– Pojebało cię? Nie będziesz kierował w takim stanie!

– Zamknijcie mordy i lepiej zapnijcie pasy! – Kylo zaśmiał się szyderczo, wrzucił bieg i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, ruszył z poślizgiem. Autem aż zarzuciło.

– Ty psycholu! Nie tak się umawialiśmy! Miałeś tylko coś sprawdzić! – krzyczał Gruby, przerażony zachowaniem kolegi.

– Cicho bądź! – warknął Kylo. – Sprawdzę silnik, a przy okazji pokażę ci, jak prowadzić to cacko!

– Nie rób sobie jaj, do cholery! Natychmiast się zatrzymaj!

– Przestań jęczeć!

Kylo nic sobie nie robił z uwag kolegów.

Ignorując stan upojenia oraz beznadziejne warunki pogodowe, przyśpieszył. Zawzięcie wrzucał kolejne biegi, rozpędzając maszynę.

W samochodzie zapadła głucha cisza.

Kiedy zbliżali się do skrzyżowania ulic Chrobrego i 11-go Listopada, Krzysiek zamiast zwolnić, wcisnął gaz do dechy! Autem zarzuciło, lecz nie wypadło z rytmu i mknęło już ponad sto na godzinę. Światło zmieniło się na żółte.

– Hamuj! – krzyknął Gruby.

Nie było jednak szans na to, żeby zatrzymać rozpędzony samochód. Audi z pełną prędkością wjechało na skrzyżowanie na czerwonym.

Kylo dostrzegł światło i nadjeżdżającego z prawej opla, ale było już za późno. Mimo że w sekundzie oprzytomniał i odbił kierownicą, nie miał szans na wyprowadzenie auta. Jedyne co osiągnął, to uniknięcie zderzenia. Samochody minęły się dosłownie o włos. Audi wpadło w poślizg, ale w końcu wyhamowało.

Drugi kierowca nie miał tyle szczęścia. Opel z impetem uderzył w betonową latarnię. Rozległ się huk. Przód samochodu złożył się jak harmonia, a spod maski buchnęła para.

– Co ty odjebałeś! – wrzasnął Siwy.

– Jesteś powalony! – dodał Gruby.

– Co teraz, debilu?!

Koledzy przekrzykiwali się jeden przez drugiego. Tylko Kylo milczał. Ogarnął go stupor. Dopiero gdy dotarło do niego, co się wydarzyło, krzyknął:

– Zamknijcie ryje! Dajcie mi pomyśleć!

Przez dłuższą chwilę siedział nieruchomo i bez słowa gapił się na rozwalonego opla. Z powodu odległości i kiepskich warunków pogodowych nie był w stanie dostrzec kierowcy ani stwierdzić, czy w aucie są jacyś pasażerowie. W głowie miał mętlik… Nagle coś przerwało jego zadumę – na horyzoncie pojawił się jakiś człowiek, spieszący w kierunku pokiereszowanego samochodu.

– Kurwa! – sapnął pod nosem i pod wpływem chwili podjął ryzykowną decyzję. Wrzucił wsteczny i zwiał z miejsca zdarzenia.

– Co ty odpierdalasz?! – wydarł się Gruby.

– Jajco! – odpysknął Krzysiek. – Ratuję nam dupę! Więc lepiej zamknij mordę!

Widząc wściekłość Kyla, Gruby zamilkł. Pozostali pasażerowie również nie mieli odwagi się odezwać. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że znaleźli się w gównianej sytuacji i że jedyną sensowną opcją było jak najszybsze zniknięcie z miejsca wypadku.

Kiedy mijali rozbity samochód, Kylo dostrzegł, że ktoś wyleciał przez przednią szybę i leży na masce. Nie chciał się nawet zastanawiać nad tym, czy osoby jadące oplem przeżyły. Poczuł, że serce podchodzi mu do gardła. Wcisnął gaz do dechy, aby jak najprędzej się oddalić.

– Widziałeś? – zapytał spanikowany Gruby.

– Co niby miałem widzieć? – rzucił z irytacją Kylo, udając, że nie wie, o co chodzi.

– Ktoś wyleciał przez przednią szybę! Pewnie poduszka nie wystrzeliła…

– Nie wiem, o czym mówisz – skłamał. Wolał nie wspominać tego widoku ani nie myśleć o konsekwencjach, jakie go czekały. Dlatego dodał ze złością: – Nie obchodzi mnie to!

– Jak to cię nie obchodzi?! Przecież jeśli ktoś tam zginął, to mamy przejebane! – wtrącił Długi, który również nie krył frustracji.

– Przejebane to mało powiedziane! – Gruby pokręcił głową.

– Zamknijcie ryje! Nikt nie zginął! – warknął Kylo. – Bądźcie wreszcie cicho, do cholery, i dajcie mi się skupić na drodze! Nie widzicie, jaka jest zjebana pogoda?! Wycieraczki ledwo nadążają i gówno widzę przez ten jebany śnieg, a wy mi teraz dupę zawracacie! Przecież wiem, co się wydarzyło, do chuja! Nie musicie mi tego tłumaczyć! – krzyczał bez opamiętania. – Więc po prostu się zamknijcie!

– Dobra stary, luz! – odezwał się Kowal, który dotychczas siedział cicho. – Ale zrozum, że tkwimy w tym razem i chcielibyśmy wiedzieć, co zamierzasz… Masz jakiś plan?

Zirytowany kierowca bezradnie pokręcił głową. Usiłował znaleźć jakiekolwiek sensowne rozwiązanie, ale nic nie przychodziło mu do głowy.

– Nie mam pojęcia, stary… – wymamrotał. – Wiem tylko, że jesteśmy w czarnej dupie! A jedyne co możemy teraz zrobić, to spierdolić i gdzieś się ukryć. Chyba nie muszę wam tłumaczyć, co by było, gdyby dopadły nas psy… Nie dość, że jesteśmy pijani, to jeszcze zjarani w trzy dupy! Nieźle byśmy beknęli za ten wypadek.

– Krzysiek, daruj sobie zbędne szczegóły. Nie musisz nas dobijać! Ale jeśli nie masz żadnego planu, to dokąd my teraz jedziemy?

– Wstawimy auto do garażu i na kilka dni zaszyjemy się u mnie w chałupie. Przeczekamy sytuację; zobaczymy, czy pojawi się coś w mediach i czy będą nas szukać – tłumaczył pośpiesznie Kylo. – Może nie będzie tak źle.

– Może nie będzie tak źle? – wtrącił Gruby. – Serio? Mamy siedzieć i liczyć na szczęście?

– A co?! Twoim zdaniem lepiej od razu nastawić się na to, że ktoś tam jednak zginął i czeka nas pucha? – warknął, zaciskając dłonie na kierownicy.

– No nie… W sumie racja.

– Więc się nie wymądrzaj!

Gruby odpuścił dalszą dyskusję. Wolał uniknąć niepotrzebnych kłótni. I tak mieli już dość na głowie.

– A teraz dajcie mi się w końcu skupić na drodze – kontynuował Kylo. – O niczym tak nie marzę, jak o tym, żeby wjechać już do garażu. Wtedy na spokojnie obmyślimy plan.

– Może lepiej zaczekać z myśleniem, aż wytrzeźwiejemy – zaproponował Długi.

– Dobrze gada! – Zaśmiał się Siwy. – Ja to nadal mam helikopter w bani!

– Nie tylko ty… – westchnął Krzysiek.

3

Służby ratunkowe dotarły na miejsce wypadku w kilka minut, dzięki człowiekowi, którego dostrzegł Kylo. To on zgłosił zdarzenie, a następnie bez zastanowienia podbiegł do rozbitego opla astry.

Chciał udzielić pomocy poszkodowanym, ale kiedy dostrzegł, w jakim są stanie, stwierdził, że lepiej nie ruszać rannych, bo tylko im zaszkodzi.

– Pozostaje czekać… – westchnął bezradnie.

Miał zamiar podejść też do drugiego samochodu, aby sprawdzić, w jakim stanie jest kierowca, który spowodował wypadek, ale nie zdążył nawet ruszyć z miejsca, bo czarne audi nagle zaczęło odjeżdżać.

– O w mordę, ucieka! – warknął zły, że nie może nic zrobić. Jedyne, co udało mu się zauważyć, to, że oprócz kierowcy w aucie siedziało jeszcze kilku pasażerów. Nie był w stanie dojrzeć ich twarzy, ale za to odczytał charakterystyczną rejestrację: WR KYLO1. – Mam cię, frajerze! Nie ujdzie ci to na sucho, gnido!

Ratownicy medyczni przeprowadzili sprawną akcję. Z miejsca stwierdzili, że stan kierowcy jest ciężki, a pasażerki, która wyleciała przez przednią szybę, nawet krytyczny. Obie niezwłocznie musiały trafić na stół operacyjny. Dlatego nie tracąc czasu, przenieśli poszkodowane do ambulansu i pośpieszyli z nimi do szpitala.

Chwilę po pogotowiu na miejsce wypadku dotarły straż i policja. Zajęli się zabezpieczeniem śladów i oględzinami zdarzenia.

4

Sylwester Maciąg wraz ze swoim partnerem Waldemarem Balutą patrolowali radomskie ulice. Służba mijała im nadzwyczaj spokojnie, dlatego zupełnie nieświadomi tego, co miało nastąpić, skorzystali z okazji, aby zjeść ulubione zapiekanki. Podjechali pod dworzec PKP i udali się do budki z fast-foodami, ulokowanej obok stacji benzynowej. Tamtejsza ekspedientka doskonale ich znała, bo od lat byli jej stałymi klientami. Dlatego bez zbędnych pytań zabrała się za przygotowywanie zamówienia.

Kiedy policjanci z powrotem siedzieli w swoim nieoznakowanym radiowozie i pochłaniali słuszne porcje zapiekanek, nagle rozdzwoniła się komórka Sylweriusza.

– A któż to, o tej porze? – zdziwił się, sięgając po telefon.

– Może żonka nie może zasnąć bez swojego mundurowego obrońcy? – zażartował Waldemar, ale szybko dostrzegł, że koledze nie jest do śmiechu.

– To Bożenka… – odparł zdezorientowany. – Dziwne, że dzwoni o tej porze.

– Pewnie ma dziś dyżur, więc co w tym dziwnego?

– To, że dzwoni na mój prywatny numer…

Sylweriusz wziął głęboki wdech, zanim nacisnął zieloną słuchawkę. Policyjna intuicja podpowiadała mu, że zbliżają się kłopoty.

– Tak, słucham? – rzucił szorstkim tonem.

– No nareszcie! Już myślałam, że nie odbierzesz! – Usłyszał spanikowany głos koleżanki.

– Co się stało?

– Właśnie dostałam zgłoszenie wypadku, do którego doszło tuż przy komendzie, na skrzyżowaniu Chrobrego i 11-go Listopada.

– I to taka sensacja? Przecież tam ciągle są jakieś stłuczki! – burknął zirytowany Sylweriusz. – Zadzwoń do chłopaków z drogówki, a nie niepotrzebnie niepokoisz mnie w środku nocy.

– Zaczekaj! – Bożenka niemal krzyknęła, obawiając się, że policjant zaraz się rozłączy.

– O co chodzi?

– Mam złe wieści… – wydukała.

– Dowiem się w końcu, z czym do mnie dzwonisz?! – Jego głos zadrżał, a złe przeczucia jeszcze bardziej się nasiliły.

– Chodzi o auto, które się rozbiło… Chodzi o to, że ono jest zarejestrowane na ciebie…

Nastała niezręczna cisza.

Przez głowę Sylweriusza w ułamku sekundy przebiegło milion myśli, a serce zaczęło kołatać jak szalone.

– Halo? Jesteś tam? – zapytała Bożenka, ale zamiast odpowiedzi usłyszała tylko ciężkie dyszenie.

– Stary! Co się stało? – Waldemar, widząc, że kumplowi jakby odjęło mowę, szturchnął go w ramię. – Wszystko w porządku? Co jest grane?

Sylweriusz niemrawo pokręcił głową. Usiłował zebrać myśli. Dopiero po chwili odzyskał świadomość i spanikowany krzyknął do słuchawki:

– Co z moją córką?! Gdzie ona jest?!

– Aneta i jej koleżanka są w szpitalu. Zostały przewiezione na Józefów – wyjaśniła Bożenka, po czym drżącym głosem dodała: – Bardzo mi przykro…

Rozłączył się bez słowa i cisnął telefon do schowka. Działał jak w amoku. Sięgnął po koguta, ustawił go na dachu i włączył syrenę. Z piskiem opon ruszył w kierunku szpitala.

Zdezorientowany Waldemar odczekał chwilę w milczeniu, a w końcu, tracąc cierpliwość, zapytał:

– Stary! Powiesz coś w końcu? Co jest grane?

– Aneta miała wypadek – burknął Sylweriusz. – Bożena powiedziała, że przewieziono ją na Józefów.

– Czyli pędzimy do szpitala?

– Tak.

– A jak w ogóle doszli do tego, że to twoja córka?

– Rozbiła się moim samochodem! – Uderzył ze złością w kierownicę. – Po cholerę zgodziłem się, żeby jechała w taką pogodę?! – lamentował, z trudem powstrzymując łzy.

– Spokojnie! Może nic poważnego się nie stało. Miejmy nadzieję, że to tylko kilka siniaków.

– Obyś miał rację, Waldek… – wymamrotał Sylweriusz ale nagle emocje wzięły górę. Po policzku spłynęła mu łza. Obtarł ją i wcisnął gaz do dechy.

Pędzili, przemierzając kolejne ulice.

Kiedy skręcili w Chrobrego, z daleka spostrzegli miejsce wypadku: migające syreny policji i straży pożarnej rozświetlały skrzyżowanie. Teren był zabezpieczony, ale Sylweriusz nie mógł się powstrzymać i podjechał bliżej. Jak tylko ujrzał na lawecie swoje rozbite auto, serce podeszło mu do gardła, a przez głowę przebiegło milion myśli. Opel był rozcięty. A skoro strażacy musieli użyć nożyc pneumatycznych, aby wyciągnąć kierowcę, to mogło wskazywać jedynie na to, że wypadek był o wiele poważniejszy, niż zakładał.

Waldek, widząc, że kumpel się rozkleja, szturchnął go w ramię i zawołał:

– Nie zatrzymuj się! Jedź! Na pewno wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Sylweriusz nie posłuchał. Zwolnił i zahamował. Zamierzał podejść do chłopaków i zapytać o szczegóły wypadku. Ale Waldemar w ostatniej chwili przemówił mu do rozsądku:

– Zapomniałeś, że musimy jak najszybciej dotrzeć do szpitala?

– Masz rację – wymamrotał oszołomiony Sylweriusz. Wcisnął gaz i ruszył dalej, w kierunku Józefowa.

***

Noce w szpitalach bywają koszmarnie ciężkie. Szczególnie przygnębiające są te, kiedy pacjent umiera na sali operacyjnej… Tak też, niestety, zakończyły się losy dziewczyny przywiezionej z wypadku.

Stan był ciężki, ale lekarze się nie poddawali i mimo rozległego krwotoku wewnętrznego walczyli o jej życie. Aż do momentu, gdy kilkanaście minut po północy serce dwudziestolatki ostatecznie przestało bić…

Druga z dziewczyn miała więcej szczęścia. O ile szczęściem można nazwać ciężkie obrażenia jakich doznała: pęknięte żebro, noga złamana w trzech miejscach i obrzęk mózgu. Ale przynajmniej przeżyła.

***

Sylweriusz Maciąg wpadł na izbę przyjęć jak poparzony. I zaraz od drzwi zaczął krzyczeć:

– Gdzie jest moja córka?!

Jedna z dyżurujących pielęgniarek poderwała się do niego, aby załagodzić sytuację.

– Spokojnie. Proszę powiedzieć, kogo pan szuka, a na pewno pomożemy.

– Jak, do cholery, mam być spokojny?! Moja córka miała wypadek! – warknął. – Gdzie ona jest?!

– Proszę podać imię i nazwisko córki. – Pielęgniarka nie zmieniała łagodnego tonu.

– Aneta Maciąg. Powiedziano mi, że tu ją przywieziono. Gdzie ona leży? Nic jej nie jest? – dopytywał nerwowo.

– Pańska córka i jej koleżanka zostały przewiezione na blok operacyjny.

– Jak to na blok operacyjny? Aż tak z nimi źle? – zapytał przerażony. Nogi się pod nim ugięły.

– Niech pan się nie martwi na zapas. Są w dobrych rękach. – Pielęgniarka próbowała pocieszyć Sylweriusza, a widząc, że zaniepokojony mężczyzna ledwo stoi, wskazała mu jedno z krzeseł stojących na korytarzu. – Proszę tu usiąść i zaczekać. Jak tylko dostaniemy jakieś informacje od ordynatora, wszystkiego się pan dowie.

Sylweriusz posłuchał polecenia, ale nie potrafił opanować skołatanych nerwów. Całym sobą czuł, że z córką nie jest dobrze. Wtedy podszedł do niego Waldek. Usiadł obok i położył dłoń na ramieniu kumpla. Policjanci wymienili się spojrzeniami. Sylweriusz bez słów zrozumiał, co powinien zrobić. Westchnął głęboko i sięgnął po telefon.

– Muszę zadzwonić do Martyny – wymamrotał. Serce jeszcze mocniej mu zabiło. Bał się rozmowy z żoną, ale nie miał wyjścia. Wybrał numer i przyłożył telefon do ucha. Dopadło go wrażenie, że czas się zatrzymał.

– To ty, kochanie? – powitała go zaspanym głosem. – Myślałam, że Anetka dzwoni. Musiałam przysnąć, ale chyba powinna już być. Nawet nie wiem, która jest godzina.

– Prawie północ – odpowiedział cicho.

– Kochanie, czy wszystko w porządku? Brzmisz jakoś dziwnie. I dlaczego w ogóle dzwonisz o tak później porze?

– Nie jest w porządku skarbie… – urwał. – Jestem w szpitalu na Józefowie.

– Co ci się stało? – Głos Martyny zadrżał.

– Mnie nic – wydukał, próbując zebrać myśli. – Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć, ale…

– Ale co? Wyduś to w końcu, bo zwariuję.

Sylweriusz wciągnął powietrze. Z oczu popłynęły mu łzy. A żona, słysząc, jak mu ciężko, od razu się domyśliła…

– Tylko nie mów, że chodzi o Anetę! Błagam cię, nie mów, że coś się stało naszej córce! – zaczęła lamentować do słuchawki.

– Aneta… Aneta jest na bloku operacyjnym. Miała wypadek. Nic więcej nie wiem. Musimy czekać.

– Wypadek? Jaki wypadek? To niemożliwe! – histeryzowała.

– Auto rozbiło się o latarnię.

– Jadę do szpitala! Zaraz tam będę!

– Poczekaj! Nie chcę, żebyś wsiadała za kierownicę w takim stanie. Przyjadę po ciebie. Albo lepiej wyślę po ciebie Waldka.

– Dobrze, masz rację. Zbieram się i zejdę pod klatkę. Tam poczekam.

Martyna rozłączyła się, w biegu wciągnęła na siebie ubranie i zaraz była gotowa do wyjścia.

Po kilku minutach Sylweriusz ujrzał na szpitalnym korytarzu żonę w towarzystwie Waldka. Poderwał się z krzesła i biegiem ruszył w kierunku Martyny. Ta niemal bezwładnie wpadła w jego ramiona.

– Wiadomo już coś? – zapytała przygnębiona, ocierając łzy.

– Jeszcze nie. Kazali mi czekać na lekarza.

– Weronika też tu trafiła?

– Tak. Dzwoniłem do jej mamy. Też zaraz powinna się zjawić.

– Mój Boże, mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało… – lamentowała Martyna Maciąg. – Oby dziewczynki wyszły z tego całe.

– Musimy być dobrej myśli, skarbie, ale na razie trzeba czekać. – Sylweriusz próbował ją uspokoić. – Usiądź, proszę. – Objął żonę ramieniem.

Małżeństwo usiadło na krzesłach, bezradnie wyglądając ordynatora.

Waldek wyszedł na papierosa.

Po chwili zjawiła się także Dorota Gutek – matka Weroniki.

***

Po upływie blisko godziny, która państwu Maciąg dłużyła się niemiłosiernie, na korytarzu wreszcie zjawił się lekarz – Andrzej Ćwik. Najpierw podszedł do pielęgniarki. Zapytał ją o coś, a ta wskazała siedzących rodziców.

Zniecierpliwiony Sylweriusz poderwał się z krzesła i zaatakował ordynatora serią pytań:

– Panie doktorze, dlaczego to tak długo trwało? Co z naszymi córkami? Czy wszystko jest już dobrze?

– Pan jest ojcem Anety czy Weroniki?

– Anety, panie doktorze. Anety Maciąg – odparł drżącym głosem.

– A ja jestem jej matką – wtrąciła Martyna, która dołączyła do męża i chwyciła go pod ramię.

– Czyli pani to zapewne mama Weroniki? – ordynator zwrócił się do drugiej kobiety.

– Dokładnie tak, Dorota Gutek, mama Weroniki. Jak ona się czuje, panie doktorze?

Lekarz nie odpowiedział od razu, ale wymowne spojrzenie i poważna mina zdradzały, że nie ma dobrych wieści. Po chwili westchnął i oznajmił:

– Weronika pomyślnie przeszła operację, ale póki co nadal jest w śpiączce.

– Ale wybudzicie ją? – zapytała zmartwiona matka.

– Za chwilę podejdzie do pani chirurg, który towarzyszył mi przy operacji i przekaże dokładniejsze informacje. Ja natomiast poproszę państwa do gabinetu. – Z posępną miną wskazał państwu Maciąg pobliskie drzwi.

– Dlaczego do gabinetu? Nie może pan i nam powiedzieć tutaj, że z Anetą wszystko dobrze?

– Bardzo proszę za mną – dodał stanowczo.

Sylweriusz i Martyna wymienili porozumiewawcze spojrzenia i bez dalszych pytań ruszyli za doktorem. Ogarnęły ich paniczne przeczucia…

Po chwili szpitalna cisza została przerwana dramatycznym krzykiem i bolesnym zawodzeniem. Rozległ się też dziwny łomot. Ordynator otworzył drzwi i zawołał:

– Siostro! Proszę o pomoc! Pani Maciąg zemdlała!

Pielęgniarka pobiegła do gabinetu. I mimo że zastana sytuacja nie była dla niej nowością, poczuła nieprzyjemny dreszcz. Pracowała w szpitalu od lat, ale przecież nie da się przyzwyczaić do bólu wywołanego stratą dziecka. Wspieranie rodziców w przetrwaniu pierwszego szoku było najtrudniejszym elementem służby medycznej.