Śpiewaczka - Maciej Klimarczyk - ebook + książka
BESTSELLER

Śpiewaczka ebook

Klimarczyk Maciej

4,2

Opis

Artystka, dla której zbrodnia stała się kolejną sceną.

Zabiła. Teraz stara się uniknąć kary. Kto rozwikła sprawę śpiewaczki?

Thriller psychologiczny napisany przez cenionego psychiatrę i biegłego sądowego. Zaczyna z wysokiego C i ani na moment nie odpuszcza.

Śpiewaczka Eliza Kantecka jest największą gwiazdą Opery Nova w Bydgoszczy. Właśnie przygotowuje się do głównej roli w Tosce Pucciniego. Artystka robi jednak coś, czego nie spodziewa się nikt. Z zimną krwią, krok po kroku realizuje swój plan. Dopracowany w każdym szczególe, precyzyjnie rozpisany jak mistrzowska partytura…

Błyskawicznie przecięła Krugerowi lewą tętnicę szyjną. Jeszcze minutę temu rozmawiali przyjaźnie i śmiali się przy kieliszku koniaku, a teraz jego oczy przybrały wyraz wielkiego zdziwienia, jakby chciał powiedzieć: Nic z tego nie rozumiem, przecież jest tak miło. Zamiast głosu wydał jednak charczący dźwięk i złapał się za krwawiącą szyję.

Eliza morduje właściciela antykwariatu, następnie sama dzwoni na policję i oddaje się w ręce wymiaru sprawiedliwości.

Dlaczego utalentowana Śpiewaczka tak starannie zaplanowała tę zbrodnię? Czy uda się jej oszukać śledczych i uniknąć kary? Co tak naprawdę kryje się za jej mistrzowską grą?

Rozpoczyna się wciągający spektakl pełen kłamstw i manipulacji. Zaglądamy do aresztu i na oddział psychiatrii sądowej. Śledzimy pracę prokuratorów i biegłych. Jednocześnie wchodzimy w głąb ludzkiego umysłu. To, co odkryjemy w jego najmroczniejszych zakamarkach, zmrozi krew w żyłach największym miłośnikom thrillerów.

Śpiewaczka” trzyma w napięciu aż do wielkiego finału. Brava!

Małgorzata Walewska

Fenomenalna powieść! Mocny i wyrazisty głos na polskiej scenie kryminalnej.

Robert Małecki

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 304

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (268 ocen)
110
101
48
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
slonko218

Całkiem niezła

Udany debiut. Chętnie przeczytałabym kolejne książki autora.
00
Sengatime

Dobrze spędzony czas

Bardzo udany kryminał, w ogóle nie czuć że to debiut. Bardzo podobają mi się wstawki operowe.
00
AgnieszkaJ21

Dobrze spędzony czas

Proszę czytać, nie trzeba będzie żałować czasu. Nareszcie zagadka kryminalna bez postaci udręczonego życiem policjanta, zapijającego problemy w obłokach dymu papierosowego.
00
magi99

Nie oderwiesz się od lektury

proszę pisać, niektórzy znani powinni się od Pana uczyć
00
Isgenaroth

Nie polecam

Najlepsze w tych dyrdymałach jest to, że dadzą się szybko czytać. Tak czy inaczej, jest to zmarnowane kilka godzin na czytanie tekstu na poziomie początkującego ucznia szkoły średniej.
00

Popularność




Opieka redakcyjna: EWELINA KOROSTYŃSKA
Redakcja: KONRAD OPRZĘDEK
Korekta: JACEK BŁACH, ANNA MILEWSKA, ANETA TKACZYK
Projekt okładki i stron tytułowych: KIRA PIETREK
Zdjęcie na okładce: © PeopleImages/E+/Getty Images
Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ
© Copyright by Maciej Klimarczyk © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2021
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-07267-7
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.

AKTPIERWSZY

Wiosna – lato 2018

1.

Błyskawicznie przecięła Krugerowi lewą tętnicę szyjną. Jeszcze minutę temu rozmawiali przyjaźnie i śmiali się przy kieliszku koniaku, a teraz w jego oczach pojawiło się wielkie zdziwienie, jakby chciał powiedzieć: „Nic z tego nie rozumiem, przecież jest tak miło”. Zamiast głosu wydał jednak charczący dźwięk i złapał się za krwawiącą szyję. Eliza zastygła na moment, obserwując walczącą o życie ofiarę. Od dawna przygotowywała się do zadania tego ciosu. Wrodzona perfekcja zmusiła ją do zdobycia wiedzy na temat krwotoków, dlatego dokładnie przestudiowała atlasy anatomii i zawarte w nich rysunki tętnic i żył. Wiedza ta z pewnością wydałaby się innym imponująca, ale trzydziestodziewięcioletnia śpiewaczka operowa nie zamierzała się nią dzielić. Nigdy wcześniej nie widziała wykrwawiającego się człowieka. Dotąd mogła go sobie tylko wyobrażać. Teraz na niego patrzyła.

Witold Kruger próbował utrzymać się na nogach, jednak z sekundy na sekundę opadał z sił. Oddech zamienił się w bulgotanie i stawał się coraz płytszy. Krew z rozciętej szyi obryzgiwała ubranie, kanapę, blat stołu, podłogę. Kobieta poczuła, jak ciepła strużka spływa jej z policzka na granatową garsonkę, tworząc coraz większą brunatną plamę.

Serce waliło jej coraz mocniej, zaczęła dygotać.

Po chwili zadała kolejny cios, tym razem w brzuch. Ostrze noża prawdopodobnie dosięgnęło wątroby. Następne ciosy – trzeci, czwarty, piąty i szósty – zadawała na oślep. Aby scena wyglądała tak, jak to sobie wcześniej zaplanowała, dźgnięć powinno być co najmniej kilka.

Jeszcze przed chwilą energiczny i uśmiechający się przyjaźnie sześćdziesięcioletni Kruger w niecałą minutę zbladł, osunął się na podłogę i znieruchomiał. Bulgotanie ucichło. Eliza nachyliła się nad jego twarzą. Nie oddychał. Rzuciła nóż na podłogę i podeszła do dwóch srebrnych świeczników ustawionych na rzeźbionym kredensie. Z pewnością były to antyki – Kruger się nimi otaczał. Gdy weszła do salonu, świeczniki od razu przykuły jej uwagę. To, że ujrzała je tu i teraz, uznała za znak, że nie może się już wycofać i Kruger musi zginąć. Rozstawiła je po bokach stołu i spojrzała na leżące w kałuży krwi ciało.

– Jesteś tam, gdzie twoje miejsce – powiedziała teatralnym tonem, jak aktorka na scenie.

Wiedziała, że od tej chwili nawet najmniejszy błąd może zniweczyć jej plan.

– Musi się udać – dodała sobie otuchy, próbując zatrzymać natłok myśli.

Sięgnęła po kieliszek z koniakiem, napełniony przez Krugera kilka minut wcześniej, i jednym haustem dopiła zawartość.

Prawie zapomniała o listach. Właśnie mieli zacząć je oglądać, gdy zdecydowała się na zadanie ciosu. Na pierwszej z kilkunastu leżących na stole pożółkłych kartek papieru widniał napis: „Torre del Lago, 20 Dicembre, 1898”.

Była godzina 17.17. Za cztery godziny powinna zadzwonić na policję.

2.

Łucja z Lammermooru, tytułowa bohaterka opery Gaetana Donizettiego, zostaje zmuszona przez swojego brata do porzucenia Edgara, ukochanego mężczyzny, i poślubienia innego. W noc poślubną zabija męża sztyletem. Z miejsca zbrodni udaje się do wypełnionej gośćmi sali balowej, gdzie śpiewa w przejmującej arii, że oto właśnie słyszy głos Edgara i że to do niego należy jej serce. Zachowanie Łucji, plamy krwi na jej sukni oraz sztylet w dłoni budzą przerażenie gości. Po zakończeniu monologu pada zemdlona. Nie da się ukryć, że postradała zmysły. Scena ta, zwana sceną szaleństwa, kończy się zwykle owacją publiczności. Podobnie było podczas ostatniego występu Elizy Kanteckiej, która w roli Łucji oczarowała widzów zgromadzonych w bydgoskiej operze.

Po spektaklu artyści, wywoływani na scenę gromkimi brawami, wiele razy kłaniali się i słali widowni gesty podziękowania. Eliza wiedziała, że tego wieczoru Witold Kruger przyszedł do opery. Gdy się kłaniała, próbowała dostrzec jego sylwetkę, ale w świetle oślepiających reflektorów, przy nieustannie opadającej i podnoszącej się kurtynie, nie było to możliwe.

***

– Pani Elizo, wczorajszy spektakl był prze-pięk-ny! Proszę przyjąć moje najserdeczniejsze gratulacje! I bardzo, ale to bardzo dziękuję za zaproszenie! – wykrzyknął z radością Kruger, widząc Elizę w drzwiach swojego antykwariatu. Ujął jej rękę w obie dłonie i delikatnie ucałował.

– Dzień dobry, panie Witoldzie. Właśnie wpadłam, żeby zapytać, czy się podobało.

– Czy mi się podobało? Była pani zjawiskowa! Miałem ciarki na całym ciele. A scena szaleństwa...! – Rozłożył ręce jak do błogosławieństwa i po krótkiej pauzie mówił dalej: – Ma pani piękny głos, no i piękną osobowość. Stale mam w pamięci Łucję z Lammermooru z Teatro di Roma w dwa tysiące piętnastym, no i muszę pani powiedzieć, że wasza produkcja jest równie znakomita. Mogłaby pani śpiewać w Rzymie, czego z całego serca życzę – uśmiechnął się szeroko, odsłaniając garnitur równiutkich białych zębów.

– Naprawdę? Dziękuję za miłe słowa – odwzajemniła uśmiech.

– Słowa jak najbardziej zasłużone. Jak naj-bar-dziej!

Zachwyt Krugera sprawił Elizie satysfakcję z dwóch powodów. Potrzebowała uznania. Komplementy dodawały energii i motywowały ją do działania. Nie miało znaczenia, czy porównanie jej występu z tym, który odbył się w jednym z najlepszych teatrów operowych świata, było tylko kurtuazją antykwariusza, czy szczerą opinią. Otrzymała od niego, tak jak od wielu innych wielbicieli, ważny sygnał – dzięki niej ludzie przeżywają niezapomniane emocje, wzruszają się i to ona dostarcza im tych wzruszeń, bo jest utalentowaną śpiewaczką, primadonną. Ale w reakcji Krugera jeszcze bardziej ucieszyło ją coś, czego starszy pan nawet nie mógł się domyślać. Podarowała mu – z dużym wyprzedzeniem – zaproszenie na spektakl. To pokierowało ich relację we właściwą stronę, tak jak sobie zaplanowała. Od kilku tygodni nie była dla Krugera tylko zwykłą klientką; powoli zamieniała się w dobrą znajomą, a nawet przyjaciółkę. Regularnie odwiedzała antykwariat na Starym Rynku, odkąd jakieś pół roku temu Witold Kruger został jego właścicielem. Pamiętała dzień, w którym ujrzała go tu po raz pierwszy. Niski, siwowłosy pan z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy, w wełnianym kardiganie i z muchą w grochy, ukłonił się i zagadnął uprzejmie:

– Czym mogę pani służyć?

Przyjrzała mu się dokładnie i przezwyciężając nieśmiałość, spytała:

– Przepraszam, pan tu pracuje od niedawna?

– Zgadza się, chociaż antykwariuszem jestem prawie od zawsze – zaśmiał się. – Kupiłem ten interes od poprzedniego właściciela. Proszę sobie wyobrazić, że po trzydziestu latach życia na obczyźnie zdecydowałem się na powrót do Bydgoszczy.

– Ach, tak... Na stałe?

– Teraz na stałe. Wie pani, człowieka na stare lata ciągnie w rodzinne strony. Ja już się namieszkałem za granicą. W końcu przyszedł czas, żeby dożyć swoich dni na starych śmieciach.

Eliza, patrząc mu w oczy, skinęła głową i powiedziała cicho:

– Nie ma to jak w domu, prawda?

– Święte słowa! Ale czym mogę pani służyć? – powtórzył pytanie. – Może coś doradzę?

Wyjaśniła mu, że jest śpiewaczką, a poprzedni właściciel miał rozbudowany dział muzyczny i często trafiały się w nim prawdziwe perełki: stare wydania pieśni Chopina, Moniuszki i innych kompozytorów. Kiedyś nawet udało jej się kupić dziewiętnastowieczny zbiór pieśni Schuberta. Powiedziała, że lubi korzystać ze starych wydań nutowych, bo jest w nich ukryta niezwykła energia, która uwalnia się podczas pracy i pomaga artyście. Antykwariusz, słysząc to, klasnął w swoje drobne ręce i obiecał, że na pewno nie zaniedba działu muzycznego. Za każdym razem, gdy się u niego pojawiała, ucinali sobie pogawędki – początkowo krótkie, głównie o muzyce i literaturze, potem coraz dłuższe. Czasem Kruger opowiadał o swoim życiu.

Dowiedziała się, że jest samotny, mieszka niedaleko Starego Rynku w odremontowanej kamienicy z widokiem na Brdę, a ponad trzydzieści lat żył i pracował w Rzymie – także jako antykwariusz. Ze względu na historyczno-filozoficzno-teologiczny profil rzymskiego antykwariatu oraz jego usytuowanie – nieopodal Watykanu i katolickiego uniwersytetu – jego klientami często byli hierarchowie Kościoła. Kruger wymienił nazwiska dwóch ponoć znanych kardynałów, z którymi się zaprzyjaźnił, ale Elizie nic one nie mówiły. Udała jednak, że nazwiska zrobiły na niej wrażenie, po czym szybko zmieniła temat, żeby stary nie zorientował się, że nie ma pojęcia, o kim mowa. Raz zapytała go, dlaczego po tylu latach postanowił wrócić do Polski. Złapał się wtedy teatralnie za serce i stwierdził, że jest beznadziejnym romantykiem. Przez te wszystkie lata nie potrafił poradzić sobie z tęsknotą, która – zamiast maleć – z każdym kolejnym rokiem rosła, aż w końcu zmusiła go do powrotu. Zaraz potem dodał, że nie żałuje tej decyzji.

– Uważam, że my, Polacy, jesteśmy zbyt sentymentalni, by na stałe żyć za granicą. Czy pani się ze mną zgodzi? – spytał ją wtedy.

Przytaknęła, nie przyznając się, że wyjechałaby z kraju choćby zaraz, żeby śpiewać na wielkich scenach Europy i świata.

Kiedy wręczyła mu zaproszenie na operę Donizettiego, zareagował z niemal dziecięcą radością. Opowiedział jej o wizycie w Teatro di Roma, a później powtarzał tę opowieść za każdym razem, gdy się widzieli. Teraz, dzień po spektaklu, w głosie i słowach Krugera wciąż wyczuwało się żywe emocje wczorajszego wieczoru.

– To niezwykłe móc rozmawiać tu z panią, a później oglądać panią na scenie i oklaskiwać. Podczas owacji miałem ochotę pochwalić się, że największa gwiazda wieczoru jest moją znajomą.

– Panie Witoldzie, przesadza pan, ale to bardzo miłe, dziękuję.

– Nie przesadzam. Właśnie zyskała pani wiernego fana.

W tej samej chwili do antykwariatu weszła młoda kobieta, wyglądająca na studentkę. Antykwariusz powitał ją skinieniem głowy. Klientka podeszła do działu z literaturą piękną i zaczęła przeglądać książki. Kruger odwrócił się do Elizy, mówiąc znacznie ciszej niż przed chwilą, lecz z taką samą ekscytacją w głosie:

– Pani Elizo, ja też muszę się czymś pochwalić!

Eliza posłała mu pytające spojrzenie.

– Niech pani sobie wyobrazi, że właśnie nabyłem coś niezwykle ciekawego. Prawdziwy biały kruk.

– Co to takiego?

– Oryginalne listy Giacoma Pucciniego z tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego ósmego roku, z okresu, gdy pracował nad Toscą. Pisał wtedy do librecistów Toski i udzielał im wskazówek do poszczególnych scen. Te listy mają ogromną wartość historyczną i artystyczną. Myślę, że mogą panią zainteresować, a ja z wielką ochotą je pani udostępnię. Z wielką ochotą.

Znieruchomiała, patrząc mu prosto w oczy, aż opuścił wzrok. Od kilku tygodni przygotowywała partię Toski. To, że właśnie teraz antykwariusz mówił o listach Pucciniego oraz że wszedł w ich posiadanie, było dziwnym zbiegiem okoliczności.

– Koniecznie musi pani obejrzeć te listy. Niech to będzie pretekst do wizyty u mnie – dorzucił niepewnie. – Oczywiście mogę przynieść je do antykwariatu, ale tu co chwilę ktoś nam będzie przeszkadzał, a lektura wymaga jednak pewnego skupienia.

Nie odpowiedziała. Jej myśli na chwilę się rozproszyły. Kruger najwyraźniej odczytał to jako wyraz wahania.

– Bardzo proszę przyjąć zaproszenie – nalegał. – Pogawędzimy sobie, a przy okazji poczęstuję panią wybornym francuskim koniakiem.

– Chętnie odwiedzę pana w domu, no i z radością przejrzę te listy. To naprawdę niezwykła okazja, ale nie chcę sprawiać panu kłopotu – odparła, licząc, że za chwilę jej kurtuazyjne obawy zostaną rozwiane.

– Ale jakiego kłopotu? Pani Elizo, jakiego kłopotu? Te listy muszą żyć! Muszą być czytane. Nie można ich zamknąć w szkatule i przechowywać. Proszę nie dać się namawiać. A poza tym chętnie pokażę pani, jak mieszkam. Jeśli pani nie pija koniaku, to zaproponuję angielską herbatę. Chociaż musi pani wiedzieć, że koniak w niewielkich ilościach ma działanie dobroczynne, uzdrawiające, więc od czasu do czasu nie omieszkam wypić lampeczki. Nie żebym pił często, broń Boże, proszę nie myśleć, że jestem jakimś pijaczyną – roześmiał się jowialnie.

– Wcale tak nie myślę. Z przyjemnością pana odwiedzę. To ciekawe, co pan mówi o koniaku, ja się zupełnie nie znam na alkoholach.

– O, tak, droga pani Elizo! O, tak! – odezwał się z uniesieniem godnym kaznodziei. – Tylko trzeba uważać, żeby z koniakiem nie przesadzać, należy pić go w niewielkich ilościach. Niech mi pani uwierzy, że moja babka codziennie wypijała lampkę koniaku i żyła sto dwa lata. Dzień w dzień, każdego wieczoru musiała dostać swój koniak. Do śmierci była niezwykle sprawna umysłowo, bystrzejsza niż my wszyscy, i z pewnością pożyłaby dłużej, gdyby nie złamała biodra. Pośliznęła się na mokrej podłodze i upadła, a gdy nie mogła już chodzić, powiedziała, że jeśli ma być kaleką, to woli umrzeć, i że widocznie przyszedł na nią czas. No i dwa tygodnie później ją pochowaliśmy. Ale po co ja tyle pani gadam o swojej babce... Proszę powiedzieć, kiedy mogłaby pani do mnie wpaść?

Eliza chwilę wpatrywała się w Krugera, po czym odrzekła z udawaną niepewnością:

– Nie wiem, niech pan zaproponuje jakiś termin.

– Za tydzień wybieram się w podróż, ale możemy się umówić przed moim wyjazdem. Zatem pojutrze, w sobotę?

– No dobrze, ale czy na pewno nie będę panu przeszkadzać w przygotowaniach?

– Jakie tam przygotowania! Wyjeżdżam na kilka dni do... – Kruger zaciął się, jakby zapomniał, dokąd miał jechać, i skrywając pod uśmiechem zawstydzenie z tego powodu, dodał po namyśle: – do Włoch oczywiście. Lecę do Rzymu odwiedzić przyjaciół.

Rozmowę przerwała klientka, która podeszła do lady z pięknym wydaniem Anny Kareniny w ręku. Kruger uśmiechnął się do niej, pochwalił wybór i przyjął pieniądze. Gdy wyszła, ponownie zwrócił się do Elizy:

– O czym to ja mówiłem?

– O wyjeździe do Włoch.

– A, tak, tak. Widzi pani, stale mnie tam ciągnie, ale nie musimy z tego powodu odkładać spotkania.

– W takim razie możemy się umówić na sobotę.

– Doskonale! – wykrzyknął z radością. – Nie należy odkładać spraw na później. Jeśli właściwa energia jest tu i teraz, to trzeba ją chwytać, bo przeminie.

W drodze do domu Elizą targały silne emocje, mieszanina lęku i ekscytacji. To wtedy podjęła ostateczną decyzję i uświadomiła sobie, że Kruger właśnie wyznaczył datę swojej śmierci.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki