Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Christopher Scarver, osadzony w więzieniu, zmaga się z izolacją i głosami Boskiej Rodziny, które zlecają mu misję. Opisuje swoje trudne, pełne przemocy dzieciństwo w Milwaukee. W więzieniu spotyka Jeffreya Dahmera, seryjnego mordercę i kanibala. Scarver, przekonany o swojej boskiej misji, staje przed wyzwaniem, które zmieni jego życie na zawsze. Czy głosy, które słyszy, są prawdziwe, czy to tylko objaw jego choroby? "Śmierć Dahmera" to wstrząsająca opowieść o walce z wewnętrznymi demonami i poszukiwaniu sprawiedliwości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 27
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wojciech Nightmare
ŚMIERĆ
DAHMERA
Wrocław, 2025
Dla moich Przyjaciół…
Rozumiem tylko jedną rzecz z tego, co się dzieje. Reszta jest nielegalna, niesprawiedliwa, a ludzie, którzy w tym uczestniczą, zostaną ukarani po śmierci. Na tym świecie nie może dosięgnąć ich sprawiedliwość, gdyż królestwo moje nie jest z tego świata.
Uzbrojeni po zęby strażnicy chodzą po oddziale, brzęcząc kluczami, wśród których jeden otwiera miejsce mojego odosobnienia. Jestem umieszczony w specjalnej celi, w której przedmioty są przymocowane do podłogi, aby zapobiec użyciu ich jako broni. Jedzenie otrzymuję na plastikowych talerzykach, mam je spożywać plastikowymi sztućcami, ponieważ metalowe mogłyby posłużyć jako broń lub narzędzie próby samobójczej. Wiem, że strażnicy obserwują mnie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, bo nie chcą dopuścić do sytuacji, bym coś sobie zrobił.
Na razie nie mam kontaktu z innymi osadzonymi, którym rzekomo zagrażam. Prawda jest jednak taka, że jeśli nie są grzesznikami, nic im nie grozi. Nigdy nie zaatakowałbym kogoś, kto jest prawdziwie pobożnym chrześcijaninem. Śmierć może spotkać tylko obrzydliwych, bezbożnych rasistów.
Widuję się jedynie z moim psychiatrą, doktorem Stone’em. Ten człowiek jest fałszywy do cna. Co więcej, robi ze mnie wariata. Przepisał mi ten obrzydliwy Haldol w tabletkach, które i tak wypluwam, gdy klawisze nie patrzą. Nie chcę ich brać, bo zaburzają moje kontakty z Nimi, o czym opowiem później.
Ostatnio zorientowali się, co robię. Jeden ze strażników zobaczył przez judasza, że chowam tabletkę w papierze toaletowym. Od razu zawołał resztę, weszli do celi i przetrzepali ją. Naturalnie znaleźli lekarstwa.
– Chris, co ty, kurwa, wyrabiasz? – spytał jeden z nich.
Zbyłem go milczeniem.
– Nie rozmawiaj z nimi! – Usłyszałem głosy Boskiej Rodziny w mojej głowie.
Zaprowadzono mnie z powrotem do psychiatry, wcześniej niż zwykle. Ten zasypał mnie pytaniami. Ostatecznie zalecił mi zastrzyki z Haldolu. Uznał, że skoro nie chcę łykać tabletek, leki trzeba mi zaaplikować siłą. Teraz pielęgniarka robi mi zastrzyk raz na jakiś czas.
Zabawne, jak przewrotne jest życie. Tak przed pierwszym, jak i drugim procesem mówiłem wszystkim całkowicie szczerze, że nie chcę iść do psychiatryka. Skazali mnie więc na trzy wyroki dożywocia, a i tak później cholerny departament więziennictwa stwierdził, że trzeba umieścić mnie w ośrodku psychiatrycznym przy więzieniu w Kolorado, bo rzekomo mam schizofrenię. Śmiechu warte stwierdzenie, przecież jestem wybrańcem Boga! Nigdy nie miałem problemów psychicznych, to tylko straż więzienna próbuje szprycować mnie lekami.
Pomimo izolacji nie czuję się samotny. Lubię być sam, zwłaszcza że wokół mnie prawie nigdy nie panuje cisza, bowiem słyszę głosy Boskiej Rodziny. Ich liczba to trzy. Mówi do mnie Matka Maria, Bóg Ojciec i mały Jezus Chrystus, zaś ja jestem wcieleniem Mesjasza.
Opowiem Wam, o czym ostatnio rozmawialiśmy.
Siedziałem sobie akurat przy oknie i czytałem Biblię–Apokalipsę świętego Jana. Nagle znikąd w mojej głowie pojawił się głos Boga.
– Witaj, Christopherze – rzekł spokojnym tonem.
Moje zachowanie od razu się zmieniło. Natychmiast rzuciłem się na kolana, splatając dłonie do modlitwy.
– Oto jestem, Panie – odpowiedziałem niczym Mojżesz na pustyni.
– Mam dla ciebie zadanie – powiedział Bóg. – Musisz zabić tego grzesznego białasa. Tego, który przynosi ci jedzenie. Jest rasistą i skalał ziemię swoją obecnością.
– Jak mam to zrobić? – spytałem. – Nie mam przecież broni…
– Uduś go rękoma, wyciśnij z jego gardła powietrze!
– Tak jest, Panie, tak uczynię…
Przeżegnałem się, a głos umilkł.
Zastanawiałem się, jak zrealizować powierzoną mi misję. Pomyślałem, że zasymuluję ból brzucha, a kiedy strażnik wejdzie do celi, by zobaczyć, co ze mną, rzucę się na niego.
Wieczorem dostałem kolejny zastrzyk z Haldolu