Ruthless Legacy - Bezwzględne Dziedzictwo - Rebecca Baker - ebook

Ruthless Legacy - Bezwzględne Dziedzictwo ebook

Rebecca Baker

0,0

Opis

Moje zadanie: odmienić bezwzględnego miliardera i playboya.
Jego cel: złamać mnie.
Cztery tygodnie. Dwoje kłamców. Jedna nieunikniona katastrofa.

Całe życie byłem sobą: Ryder Sinclair, miliarder i zły chłopiec, który wolał ścigać się Ferrari z europejską arystokracją, niż siedzieć na kolejnym zebraniu zarządu. Aż do dnia, gdy mój ojciec postawił ultimatum, które zmieniło wszystko.

W cztery tygodnie mam stać się uosobieniem „szczerości i wiarygodności” albo stracę imperium Sinclairów. Całe.

I wtedy na scenę wkracza Elliot Perry – terapeutka stylu życia, profesjonalna niania dla rozpuszczonych dziedziców i najbardziej irytująco opanowana kobieta, jaką kiedykolwiek spotkałem. Ma mnie przemienić w idealnego dziedzica. Uczynić godnym szacunku. Co za żart.

Tyle że ona nie zamierza pomagać mi w udawaniu.

Ona chce prawdziwej zmiany. Prawdziwego rozwoju. Prawdziwego wszystkiego. I tak nagle ląduję uwięziony w jej mieszkaniu w centrum na „terapii immersyjnej” – jej wymyślnym określeniu na torturę wymuszonej bliskości. Kontroluje mój harmonogram, moje kontakty, a nawet moją cholerną garderobę.

Ale jest coś, czego żadne z nas nie przewidziało: sposobu, w jaki zagryza wargę, walcząc z pożądaniem. Tego, że zacząłem pragnąć jej aprobaty bardziej niż pieniędzy ojca. I tego, jak zasada „udawaj, aż ci się uda” zmieniła się w „udawaj, aż złamiesz jej zasady”.

Cztery tygodnie. Tyle mamy, zanim będę musiał stanąć przed rodziną i udowodnić, że jestem odmienionym człowiekiem. Problem? Gdzieś pomiędzy jej brutalną szczerością a tymi ukradzionymi chwilami, gdy nasze zawodowe granice zaczęły się zacierać, ja przestałem udawać.

Ona zmienia mnie w kogoś, kim nigdy nie chciałem być – w kogoś, kto mógłby na nią zasługiwać.

Ale Elliot ma własne sekrety dotyczące tego, dlaczego naprawdę przyjęła tę pracę. A kiedy prawda wyjdzie na jaw, będę musiał zdecydować, co jest ważniejsze: imperium miliardera, które miałem odziedziczyć, czy kobieta, która nauczyła mnie, że bycie autentycznym jest warte więcej niż wszystkie pieniądze świata.

Niektórych przemian nie da się udawać.

A niektórym sercom pisane jest pęknąć.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 313

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ruthless Legacy - Bezwzględne Dziedzictwo

Romans z szefem miliarderem

Rebecca Baker

Spis treści

Rozdział pierwszyRozdział drugiRozdział trzeciRozdział czwartyRozdział piątyRozdział szóstyRozdział siódmyRozdział ósmyRozdział dziewiątyRozdział dziesiątyRozdział jedenastyRozdział dwunastyRozdział trzynastyRozdział czternastyRozdział piętnastyRozdział szesnastyRozdział siedemnastyRozdział osiemnastyRozdział dziewiętnastyRozdział dwudziestyRozdział dwudziesty pierwszyRozdział dwudziesty drugiRozdział dwudziesty trzeciRozdział dwudziesty czwartyRozdział dwudziesty piątyRozdział dwudziesty szóstyRozdział dwudziesty siódmyRozdział dwudziesty ósmyRozdział dwudziesty dziewiątyRozdział trzydziesty

Rozdział pierwszy

Ryder

Elliot Perry się spóźnia.

Wiercę się na krześle w jego poczekalni, w jego skromnym biurze. Śliczna recepcjonistka już ze mną flirtowała, rozpięła trzy guziki opiętej bluzki, żebym mógł podziwiać jej cycki, i dała mi swój numer.

Z którego być może skorzystam.

Zamykam oczy. Nie, Ryder, nie. Właśnie przez takie gówniane zagrywki tu wylądowałem.

Normalnie gówno by mnie obchodził wizerunek. Ale najwyraźniej obchodzi innych. W tym mojego ojca. Który nie żyje.

Wszystkiego, kurwa, najlepszego z okazji urodzin.

— Pan Sinclair? — Recepcjonistka wypowiada te słowa szeptem, który zawstydziłby samą Marilyn Monroe, a gdy wstaję, trzepocze długimi rzęsami nad zielonymi oczami, które muszą być szkłami kontaktowymi.

Nie żeby mnie to obchodziło. Całkiem niezła z niej sztuka, kusząca i poskładana mistrzowską ręką.

Podchodzę do niej z nonszalancją i opieram się o biurko. — Pani szef powinien się nauczyć, że czas to pieniądz.

Ona też się nachyla, dając mi interesujący wgląd w dekolt, a miękkie krągłości jej piersi praktycznie błagają o dotyk.

Chętnie bym ich dotknął.

Szkoda, że przyjęcie jej propozycji byłoby, jak to mówią, bardzo złym pomysłem, a ja mam napięty grafik. Ale znajduję chwilę, żeby uśmiechnąć się i puścić oko do Leny — tak głosi tabliczka na biurku — nie tylko dlatego, że jest krągła, gorąca i chętna, ale też dlatego, że wiem, iż ludzie pozornie nieistotni są zawsze o wiele ważniejsi, niż można by podejrzewać. Słyszałem o interesach, które spaliły na panewce, bo gońcowi nie spodobało się, jak odezwał się do niego potencjalny klient.

To nie w moim stylu.

Poza tym, z chęcią bym ją zaliczył.

Cztery tygodnie. Tylko tyle. Cztery tygodnie dobrego sprawowania.

A potem w końcu dostanę swój kawałek rodzinnego tortu.

— Którędy, Leno?

Jej dłoń drży, gdy wskazuje krótki, prosty korytarz na piątym piętrze biurowca w sercu SoHo. — W lewo.

— Jasne.

Idę przed siebie i widzę tabliczkę z nazwiskiem wypisanym dyskretnymi, złotymi literami. Elliot Perry.

Ten gość ma być najlepszy, tak dobry, że większość ludzi o nim nie słyszała. I wydaje mi się, że właśnie kogoś takiego będę potrzebował.

Pukam zdawkowo, po czym otwieram drzwi i wchodzę do gabinetu urządzonego w stylu art déco. Przytulnie i z klasą. Styl, który mówi: kompetencja, pewność siebie i dyskrecja.

Parkiet lśni, eksponując misterne wzory z ciemnego i jasnego drewna, a biurko z drewna satynowego o wysokim połysku ma zaokrąglone krawędzie i drobne zdobienia. Wygląda na oryginał, dzieło Ruhlmanna, jeśli się nie mylę. A krzesła o szerokich, dopasowanych łukach oraz oparciach i siedziskach z pomarańczowobrązowej skóry są przepiękne.

Przeszklone okno z widokiem na Prince Street i jej zimowy krajobraz przyciąga wzrok, podobnie jak lustro w czarno-złotej ramie z wdzięczną sylwetką kobiety z lat dwudziestych, które jest bardziej dziełem sztuki niż funkcjonalnym przedmiotem. Znajduje się po prawej stronie na innym, wyższym, zaokrąglonym stole, a dla równowagi stoi na nim smukła, piękna orchidea w odcieniach fioletu.

Po lewej stoi palma biczowa, a pod przeciwległą ścianą długa, wygięta w łuk sofa w stylu art déco.

I nikogo w środku.

Rozglądam się i dostrzegam drzwi. Są schowane w rogu po prawej stronie, a kiedy są zamknięte, można ich nie zauważyć. Ale teraz są otwarte i wpada przez nie jasne światło.

Siadam na krześle naprzeciwko biurka i zakładam nogę na nogę, wyciągając telefon z kieszeni, żeby sprawdzić dzisiejszy plan dnia, który i tak mam już w głowie. Nie mam nic przeciwko czekaniu, ale nie na takie gówniane sprawy. Odchrząkuję więc.

— Mam dziś mało czasu — mówię — więc jeśli pan nie ma nic przeciwko, zacznę.

Żadnej odpowiedzi, ale nad szumem samochodów sunących po mokrej od niedawnego deszczu ulicy słyszę szum wody.

— Cztery tygodnie. Musi pan zmienić mnie w nudnego, solidnego, kurwa, filara społeczeństwa.

Nudnego. To słowo klucz.

— Słyszałem, że jest pan najlepszy. A tego właśnie potrzebuję. To musi wyglądać naturalnie, jakbym był na ścieżce samopoznania, rozwoju czy co tam im wpadnie do głowy. — Sprawdzam godzinę na telefonie. — Muszę po prostu dobrze wyglądać, a potem, gdy te cztery tygodnie miną, pójdziemy wyrwać jakieś laski, żeby to uczcić.

Poważnie, nie wiem, dlaczego to mówię. Nigdy nie spotkałem tego faceta. Nie wiem, czy będę chciał spędzać z nim czas po czterech tygodniach trzymania mnie w ryzach i z dala od cipek, po tym, jak sprawi, że będę lśnił. Nie wiem nawet, czy jest żonaty, czy ma kogoś na boku, czy cokolwiek.

Jestem po prostu zirytowany, że go tu nie ma, naprzeciwko mnie, więc go prowokuję.

Jestem też zirytowany, że nie mogę zaliczyć recepcjonistki, która jest o klasę wyżej od większości lasek, jakie spotykam. I jestem jeszcze bardziej wkurzony, że nie mogę przelecieć tej blondynki, którą poznałem zaraz po tym, jak dostałem niegrzeczną i niepotrzebną burę. Nie pierwszą, tylko ostatnią, tę, która przyszła z listem od kochanego, zmarłego tatusia.

Wczoraj wieczorem.

Jestem na kacu, zrzędliwy i nie chcę tu być, więc zachowuję się jak małe dziecko.

Ale jednocześnie chcę tego, więc wkurzony czy nie, oto jestem. Próbuję się zorientować, czy ten Elliot Perry jest wart mojego czasu, czy powinienem poszukać czegoś innego.

Co ja sobie myślę? To nie jest usługa, którą można znaleźć na LinkedIn. Przynajmniej nie taka, która oferuje to, czego chcę.

A czas nagli. Jestem tutaj. Potrzebuję, żeby ten facet był tym, kogo potrzebuję.

— Wyrwanie lasek, jak to pan uroczo ujął, to naprawdę nie moja bajka, Sinclair.

Głos, głęboki, z nutą dymu i przypraw, przeszywa mnie na wylot.

Dwie rzeczy stają się od razu oczywiste po tym głosie.

Po pierwsze — Elliot Perry ma charakterek.

Po drugie — Elliot Perry z pewnością nie jest mężczyzną.

Po trzecie — nie odrobiłem pracy domowej.

Tak. Zmieniam na trzy.

— Albo pan Sinclair — mówię, utrzymując swobodny, pewny siebie i wyluzowany ton, ten, od którego majtki same spadają w promieniu kilometra. — Albo Ryder. Zasugerowałbym jakieś pieszczotliwe przezwisko, ale nie sądzę, żebyśmy weszli w tego rodzaju relację.

Obcasy stukają o podłogę, a wokół mnie unosi się delikatny zapach gardenii. — Nie jestem pewna, czy w ogóle wejdziemy w jakąkolwiek relację.

— Dlaczego? — Nie odwracam się. Nie robię czegoś takiego, jak oddawanie całej władzy w ręce kogoś takiego jak ona. Właśnie tym byłoby odwrócenie się, a skoro to ona ma mną kierować w życiu, czyli dokładnie tam, gdzie nie chcę obcych, nawet tych, których zatrudniam, nie zamierzam się jej całkowicie podporządkowywać. — Za mało pieniędzy?

— Nie jestem pewna, czy mam z czym pracować.

Uśmiecham się. Brzmi jak wysoka i smukła, z piersiami, w których mężczyzna mógłby się zatracić. I długimi nogami. Wyobrażam sobie zmysłową piękność, ubraną tak, by pasowała do tego miejsca, ubraną jak elegancki seks, gorącą kobietę, która potrafi być naprawdę niegrzeczna, jeśli się z nią odpowiednio zagra. Widzę długie, czarne, rozpuszczone włosy i...

— Ciekawe. Dlaczego się pan uśmiecha?

Moja wyobraźnia jest trochę zbyt swobodna.

— Bo brzmi pani, jakby mnie testowała.

— Niczego takiego nie robię. Jestem wysoce dyskretna, najlepsza w swojej branży i przyjmuję klientów według własnego uznania. Ma pan szczęście, że w ogóle pana wpuściłam.

Opiera się o biurko i krzyżuje ramiona na piersiach. Moja wyobraźnia trafiła z nimi w dziesiątkę. Bujne i pełne. Jak jej ciało. Niektórzy powiedzieliby, że pulchna, ale mi to nie przeszkadza. Lubię wszystkie kształty i rozmiary, o ile kobieta jest piękna, chętna i zna zasady mojej gry.

Ale reszta jej wyglądu?

Jest przeciętna. Szerokie usta, spiczasty nosek i rude włosy upięte w jakiś diabelski kok. Ma na sobie ciemnoszare, szerokie spodnie, te obcasy, krawat i zapiętą pod szyję koszulę.

Na jej twarzy maluje się inteligencja, która czyni ją interesującą, a jej łagodne, złote oczy są pełne ognia. Jest bardziej interesująca niż piękna. A przynajmniej mogłaby być.

I znowu, nie jestem tu, żeby zaliczać. Jestem tu, żeby wygrać.

— Mógłbym kupić pani firmę ze sto razy.

Śmieje się. — A po co, na litość boską, miałby pan to robić? Zajmuje się pan nieruchomościami.

— Lubię inwestować.

— Czy pański gatunek rozumie wartość jakości?

Mrużę oczy, bo to zmierza w mroczne, dzikie rejony. — Nazywa mnie pani płytkim?

— Czy mokasyny za dziewięćset dolarów pasują?

— Jak pani śmie. — Powinienem być wkurzony, ale nie jestem. Jest zabawna. — Nigdy w życiu nie nosiłem mokasynów. A co z panią? Z tymi pretensjonalnymi meblami w stylu art déco?

Jej usta drgają, gdy opuszcza ręce i opiera je o krawędź biurka obok bioder. — Lubię art déco. Lubię styl.

— Ja też. — Odchrząkuję i patrzę na nią z krzesła. — Myślę, że źle zaczęliśmy. Potrzebuję pani usług. Cztery tygodnie.

— Chce pan, żebym z ordynusa zrobiła dżentelmena?

— Jeśli to oznacza statecznego i nudnego kogoś, kto jest odpowiedzialny i zdolny do prowadzenia flagowego interesu swojej rodziny, to tak.

Tym razem śmieje się. Po chwili śmiech cichnie. — Proszę mi powiedzieć, dlaczego miałabym się pana podjąć.

Przez głowę przelatuje mi wiele powodów, ale wszystkie odrzucam. Stawiam na prawdę.

— Mój szanowny, zmarły ojciec postanowił wyznaczyć zadanie każdemu ze swoich synów. A kiedy otrzymujemy list, mamy cztery tygodnie, aby udowodnić, że mamy to, czego potrzeba.

— Boże, chroń mnie przed superbogatymi.

Ignoruję jej ton i słowa, ponieważ potrzebuję jej magicznego dotyku.

— Słynne i owiane legendą klejnoty Sinclairów są prawdziwe i każdy z nas dostanie jeden. W zasadzie pamiątka rodzinna. Z jakiegoś powodu, którego nie potrafię pojąć, jest to powiązane z flagową firmą deweloperską Sinclairów. Pierwotną firmą. Wygląda na to, że moim zadaniem jest udowodnienie, że potrafię być odpowiedzialny i prawy. Na tyle, aby spełnić warunki określone przez zarząd.

Patrzy na mnie, jakby mnie nie lubiła. Co jest szaleństwem. Przecież mnie nie zna. I jest kobietą. — Więc jeśli pan tego nie zrobi, straci pan drogą biżuterię.

— To pamiątka rodzinna. Poza wartością pieniężną. Część historii mojej rodziny. A firma wisi na włosku. Teraz jest prywatna; udziały należą do mojej rodziny. Jeśli mi się nie uda, jeśli nie udowodnię, że jestem w stanie być figurantem... — Jestem cholernie pewien, że to nie wyszło od nikogo innego niż Jenson i moja matka — ...to reszta udziałów zostanie upubliczniona i to nie będzie już nasza firma.

Elliot wygląda na wszystko, tylko nie na pod wrażeniem. — Jest pan obrzydliwie bogaty. Niech ją pan kupi.

— Nie mogę. Są warunki i zasady.

Te były od mojego ojca, tak myślę. Ale wiem, że za tą całą gadką o byciu figurantem jakoś stoi moja matka. Jak bardzo i dlaczego... dowiem się.

— I — dodaję — nie chcę zawieść mojej rodziny.

— Pański skandal nie pomógł.

— Nie musi mi pani tego wytykać. Proszę mi po prostu pomóc to zrobić.

Stuka palcami w biurko. — Czy korzystanie z pomocy nie jest wbrew zasadom?

— Nie. Muszę to po prostu zrobić. W jakikolwiek sposób, wszelkimi środkami. — Kurwa, będę musiał to powiedzieć. — Nie dam rady sam.

A potem robi coś, czego chyba żadna kobieta nigdy nie zrobiła.

Odrzuca moją propozycję.

Na zimno.

Rozdział drugi

Elliot

Mina, jaka maluje się na jego twarzy, gdy mówię „nie”, jest bezcenna.

— Co ma pani na myśli?

— To proste, a jednocześnie ważne słowo. Nie. Mam lepsze rzeczy do roboty niż niańczenie miliardera.

— Pomogła pani Chrisowi Leone! To dzięki pani wygrał wybory. — Rzuca mi zamyślone spojrzenie, które kłóci się z jego oburzonym tonem.

Tak, pomogłam mu. Dawno temu, a ten drań, jedna z osób, na których zbudowałam swoją reputację — będąc niewidzialną, wpływową i zdolną załatwić to, co niezałatwialne — prześladuje mnie do dziś.

— Proszę posłuchać…

— Chodzi o cztery tygodnie. Cztery tygodnie. Dla rodzinnej firmy. Dla naszyjnika. One coś dla mnie znaczą. Nie zmieniam świata. Nie próbuję go zniszczyć.

Zasycha mi w ustach.

Nie mogę pracować dla Rydera Sinclaira.

Jaka zdrowa na umyśle, żywa, oddychająca heteroseksualna kobieta bez najmniejszych szans — nie żebym jakichś chciała — zgodziłaby się na to?

Zdjęcia nie oddają mu sprawiedliwości. Na nich jest wspaniały, charyzmatyczny; wiem to, bo media go uwielbiają. Bogaty, seksowny i niegrzeczny chłopiec.

Ale nie oddają tego, jak jest zniewalający. Wzrostu — ja przy swoich stu osiemdziesięciu centymetrach jestem wystarczająco wysoka, a on ma jakieś sto dziewięćdziesiąt; jego smukłej, twardej sylwetki; elegancji — to wszystko jest na żywo bardziej wyraziste.

Poza tym przykuwa uwagę. Gęste, miękko kręcące się, niemal czarne włosy, które graniczą z byciem za długimi, ale są idealne, by wsunąć w nie palce podczas pocałunku lub seksu. Oczy w kolorze roztopionej ciemnej czekolady z niegrzecznym błyskiem, zmysłowe usta, które wyglądają, jakby były stworzone do całowania i robienia kobiecie innych rzeczy, które powinny być nielegalne, ale na szczęście nie są. A do tego jest twardy, niebezpieczny i dekadencki. Te cechy nie powinny istnieć razem, ale w jego przypadku tak jest, a ta kombinacja jest nie do odparcia.

Nie ma absolutnie żadnej możliwości, żebym mogła z nim pracować.

Zazwyczaj mężczyźni tacy jak on nie wzbudzają we mnie nawet chwilowego zainteresowania, ale on sprawia, że mój radar wariuje. Jest zbyt przystojny, zbyt świadomy tego faktu i emanuje seksem. Nie cwaniackim, ale tym zwierzęcym prądem, który po prostu w nim jest. I patrzy na ciebie.

Jakby cię widział.

Jakbyś była ważna.

Wiem, że to jedna z jego sztuczek. Mężczyzna taki jak on nigdy nie zwraca uwagi na kobietę taką jak ja. To nie brak pewności siebie, to doświadczenie.

Jestem wysoka i ruda, a ludzie mnie nie zauważają. To w porządku, pasuje to do mojej pracy jak ulał. Wiem, że to nie lada wyczyn być wysoką i mieć takie włosy, a mimo to przechodzić niezauważoną. Nazwijcie to cudem świata.

A on…

Tak, on jest kwintesencją bogatego niegrzecznego chłopca. Rozpieszczony, myśli, że może robić wszystko, co mu się podoba. Właściwie, cofam to. On może robić wszystko, co mu się podoba; jest tak obrzydliwie bogaty, że to aż niewiarygodne, a i mnie niczego nie brakuje.

— Niespecjalnie mnie to obchodzi — mówię. Wstaję i okrążam biurko, świadoma, że jego spojrzenie pożera każdy mój ruch. Jezu, czy każda kobieta, która stanie na jego drodze, czuje się w ten sposób? Założę się, że tak, wliczając w to babcie i te w szczęśliwych związkach. Siadam i opieram się wygodnie, utrzymując pokerową twarz wzmocnioną dodatkową obroną.

— Nie proszę, żeby panią to obchodziło.

— Prosi mnie pan o wykonanie pracy, której nie chcę wykonać.

Lekki uśmiech błąka się po jego zmysłowych ustach. — Dlaczego?

— Nie interesuje mnie to.

Uśmiech się poszerza. — Jeśli takie ma pani podejście, panno Perry, to zastanawiam się, jak pani zaszła tak daleko.

— Pyta pan, czy przespałam się, żeby dostać się na szczyt?

Ten dupek się śmieje. — Pani? Nie.

Wstaję, on również. Ale moim ruchem kieruje złość i znaczenie jego słów. Nie jestem pewna, dlaczego on to robi, chociaż wątpię, by było to z grzeczności. — Myślę, że skończyliśmy.

— Pani może i tak, ale ja nie — mówi — a miałem na myśli, że nie wygląda pani na ten typ. — Ryder wzrusza ramionami. — Nie żeby było w tym coś złego. Jeśli komuś pasuje pięcie się po szczeblach kariery przez łóżko.

— Czy tak właśnie pan zrobił?

Znowu się śmieje. — Może raczej stoczyłem się na dno przez łóżko.

— Nadal nie jestem zainteresowana.

Jego śmiech cichnie, a Ryder rzuca mi badawcze spojrzenie. — To łatwa robota.

Powinna być, ale wiem, że nie będzie. Jest czarujący nawet wtedy, gdy zachowuje się jak dupek, tak jak na początku, a ja naprawdę nie potrzebuję tego kłopotu. Zbyt bardzo lubi kobiety. W sensie, schodzić na dół i brudzić się z nową każdego dnia, i… cholera.

Jest zbyt cholernie przystojny i niechcący się w nim zadurzę, a to będzie okropne. Jeśli przyjmę tę pracę. Czego nie zrobię.

— Ryder, widzę gazety. Czytam rzeczy w internecie. Jesteś imprezowiczem, facetem, który niczego i nikogo nie traktuje poważnie. Jest kolejka kobiet, które za tobą szaleją… — jego brwi unoszą się, gdy to mówię — … a ciebie nie obchodzi, czy są zamężne, w związku, czy cokolwiek. Jeśli coś jest płci żeńskiej i tego chcesz, bierzesz to. Zmuszenie cię, żebyś trzymał rozporek na kłódkę, to będzie z góry przegrana bitwa. Z dodatkowym bólem głowy.

Nie mówi ani słowa, po prostu krzyżuje ramiona. — Widzę, że już mnie rozszyfrowałaś.

— Mylę się?

— To nie powinno mieć znaczenia.

Ma rację, nie powinno. W ogólnym rozrachunku. Ale obiecałam sobie kilka rzeczy, kiedy zaczęłam mieć wystarczająco dużo pieniędzy, by móc rezygnować z pracy, jeśli zechcę.

Obiecałam sobie nie pracować z potworami.

Obiecałam nie brać na siebie niepotrzebnych bólów głowy ani klientów, których mi wciskano.

Obiecałam nie torturować samej siebie.

On będzie torturą.

Znam siebie na tyle dobrze, by wiedzieć, że facet tak przystojny, tak czarujący, tak zły chłopiec do szpiku kości, będzie na mnie działał na poziomie molekularnym.

Płytkie, owszem. Ale hormony, uroda i seksapil nie dbają o głębię.

Nie polubię go i zaplączę się w głupie hormonalne reakcje na niego.

A on nawet mnie nie zauważy.

Nie żebym tego chciała.

— Nie powinno, ale… — Nie mogę mu tego powiedzieć. Nie jestem idiotką. — Są szanse, że to będzie zadanie wykraczające poza standardy. Są szanse, że ci się nie uda.

— Więc jeśli mi się nie uda, to ty wyjdziesz na złą? Nikt cię nie zna, oprócz tych, którzy wiedzą. — Przeciera dłonią oczy i kręci głową. — Brzmi jak słaba piosenka.

— Jestem wybredna, jeśli chodzi o klientów. Mam kogoś, kto dla mnie pracuje. Andre. Jest doskonały i on…

— Nie. Chcę ciebie.

Wzdycham. A moje tętno zaczyna gwałtownie przyspieszać. Chce moich umiejętności. Nic więcej, nic mniej. — Ale nie możesz mnie mieć.

Jego oczy w kolorze ciemnej czekolady spotykają moje i wszystko zaczyna spadać. Spojrzenie jest czystym seksem i on o tym wie. Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby naprawdę podkręcił ten potencjometr.

— To jest ważne — mówi. — Chcę tego, co najlepsze. Dlatego chcę ciebie. Jillian Cohen dała mi twoje nazwisko.

Piękna, mądra, utalentowana i żeńska wersja jego samego. Nie interesują mnie kobiety, więc praca z nią była trudna, ale wykonalna. Żadnej pożądliwości.

— I tak, spaliśmy ze sobą, na wypadek, gdybyś się zastanawiała — mówi to, jakby dyskutował o pogodzie. — Nie mam zdjęć. Cóż, żadnych, którymi chciałbym się dzielić.

— Twoje nazwisko nigdy się nie pojawiło.

— Poznałem ją po tym, jak zmieniłaś ją w szanowaną prezenterkę, którą jest teraz.

Biorę z biurka eleganckie, czarno-złote, antyczne pióro. — I dała ci moje dane?

Tak to działało, pocztą pantoflową. Wiele lat temu przeszłam z public relations do tej dziwnej małej niszy i odkryłam, że ludzie chcą mi płacić fortunę za posypywanie ich życia wróżkowym pyłem i przekształcanie ich w coś innego.

— Jesteś moralistką?

— Nie. Nie w ten sposób. A Jillian nigdy nie powinna była mnie zatrudniać. Jest mądra i…

— Wiesz, jak działa świat. Nikt nie może nic zrobić, ani niczego zrobić czy powiedzieć w przeszłości, żeby mu się to potem nie odbiło czkawką. Hej, ja nigdy nie grałem w soft porno.

— Jillian też nie. — On tylko na mnie patrzy.

Rozumiem, o co mu chodzi. Sprawiłam, że wiele z tego zniknęło. I to bez kłamstw. Nauczyłam ją, jak zaakceptować swoją przeszłość, umniejszyć ją i wymyślić siebie na nowo.

— Ty nawet nie potrzebujesz kogoś takiego jak ja. Czy obchodzi cię, co myślą inni? Ją obchodziło. Do pewnego stopnia. I to ma znaczenie.

Podchodzi do okna i wygląda na zewnątrz. — Myśl o mnie, co chcesz, Elliot. I tak to zrobisz, a mnie nie obchodzi większość opinii. Wykonuję swoją pracę i robię to dobrze. Potrafię być odpowiedzialny w biznesie i dobrze się bawić.

— Lubisz się naprawdę dobrze bawić.

— To nie przestępstwo.

Ma rację. Nie jest. Ale nie odrzucam go z tego powodu. Odmawiałam już ludziom z wielu różnych powodów albo przekazywałam ich Andre, bo mogłam, bo chciałam, bo ich nie lubiłam. Ale nie sądzę, żebym kiedykolwiek odmówiła komuś z powodu bardzo prawdopodobnego zadurzenia.

I żaden z tych ludzi nie sprzeciwiał mi się, kiedy mówiłam „nie”.

— Lena może pomóc ci znaleźć kogoś innego, jeśli Andre nie spełni twoich oczekiwań. Są doskonałe agencje PR i kontrahenci, którzy są dyskretni i również specjalizują się w tego typu sprawach.

— To — mówi, nie patrząc na mnie, a nawet jego profil jest wspaniały — są kłamstwa. Nikt nie robi tego, co ty, w taki sposób jak ty. Gdybym chciał tylko kogoś od PR, kto specjalizuje się w tego typu sprawach, już bym go miał. To wymaga twojego dotyku. I tak, potrzebuję, żebyś mi pomogła nie przekroczyć granicy. Żadnych randek, chyba że z odpowiednimi osobami, żadnego pieprzenia się…

— Żadnego skandalu.

— …przez cztery tygodnie. — Przesuwa palcem po szybie, jakby kreślił linię przeciwległego budynku. — I ja nie szukam skandalu.

— To nie był twój pierwszy.

— To było skomplikowane.

— Prawdziwa miłość została przerwana, tak?

Rzuca mi wściekłe spojrzenie. — Prawie żadna miłość. I to już przeszłość. Odkąd byłem dzieckiem, fascynowały mnie klejnoty Sinclairów. Teraz się odnalazły. A dziedzictwo mojej rodziny jest ważne. Te rzeczy są warte więcej niż pieniądze. Należą do rodziny. Są częścią mojej przeszłości i chcę, żeby były częścią mojej przyszłości. I najwyraźniej muszę udowodnić, że jestem godzien. Że mogę być twarzą firmy, co oznacza, że nie mogę być sobą. Cztery tygodnie. To wszystko.

— A potem wrócisz do starych nawyków?

— Cóż, nie planuję zostać mnichem. — Kącik jego ust unosi się w uśmiechu. — Ale nie zamierzam też pokazać wielkiego „pieprzcie się” zarządowi i mojej matce, urządzając orgię na Times Square.

Śmieję się wbrew sobie. — Niezły obrazek.

— Chodzi mi o to, że nie zamierzam zepsuć pracy, którą wykonujemy, przez pieprzenie się czy coś w tym rodzaju. Chcę tego. Ale potrzebuję twojej pomocy.

— Żebyś przestał się pieprzyć.

Ryder nie odpowiada od razu, w końcu się odwraca, jego oczy w kolorze roztopionej czekolady spoczywają na mnie i ledwo mogę oddychać. — Jakiej odpowiedzi chcesz?

— Interesuje cię tylko uganianie się za spódniczkami, bardziej niż cała reszta.

— Staromodne z twojej strony. — Rozgląda się i lekko pochyla głowę, ale widzę powolny uśmiech. — Żeby wyjaśnić, o wiele bardziej interesuje mnie to, co kryje się pod spódniczką, za którą się uganiam. Ale żadna słodka cipka nie stanie mi na drodze do tego, czego chcę. List stanowi, że mam być na prostej i wąskiej ścieżce, i nudnej autostradzie prosto do miasta moralności. Powinno to być w sam raz dla twoich lśniących i nieskazitelnych standardów.

— Nie masz pojęcia, jakie są moje standardy. — Patrzę na niego z wrogością. Jest irytujący, a równocześnie czarujący i cholernie seksowny.

Zauroczony nienawiścią. Fantastycznie. Już czuję to kipiące gorąco elektrycznego przyciągania i odpychania.

— Więc list mówi, żebyś był mnichem przez miesiąc.

Wyciąga gruby, złożony kawałek papieru z wewnętrznej kieszeni swojego boskiego i bez wątpienia szytego na miarę trzyczęściowego garnituru. Jest zupełnie nieodpowiedni do tego, o czym mówi, z dzikiego jedwabiu w fioletowy wzór paisley od wewnątrz, a materiał zewnętrzny to ciemna, miękka czerwień z subtelną czarno-fioletową kratą. Krótko mówiąc, jest szokujący jak na strój biznesowy. I wygląda na nim absolutnie obłędnie.

Ryder podaje mi go. Papier, nie garnitur. Ten zostawia na sobie.

Skanuję list i jest w nim wszystko, co powiedział. Oddaję mu go, a on go chowa.

— Jak widzisz, nie jest to tam napisane, ale powiedziano mi, że muszę być wolny od skandali i nie uszczęśliwiać zbyt wielu kobiet. Dlatego tu jestem. Więc weź tę cholerną robotę.

— Nie.

To przemawia instynkt samozachowawczy, właśnie tutaj.

Mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów. — Zapłacę ci pięć razy więcej niż twoja stawka.

Wpatruję się w niego. Gdybym była słabszą kobietą, padłabym na ziemię.

To… to astronomiczna suma pieniędzy.

Stawka, którą zaproponowałam Ryderowi Sinclairowi, była już skandaliczna, bo to Ryder Sinclair i pomyślałam, że jeśli miliarder chce moich usług, będzie musiał zapłacić.

Potem go spotkałam i zrozumiałam, że nie mogę tego zrobić.

Ale za takie pieniądze?

Nie mogę powiedzieć „nie”.

— W porządku. — Wstaję i podchodzę do niego. — Zrobię to. Ale będą pewne zasady. Przestrzegaj ich, albo odchodzę.

Rozdział trzeci

Ryder

Ta kobieta to istna harpia.

Nie obchodzi mnie, że rozstaję się z taką fortuną, a ona patrzy na mnie, jakbym postradał zmysły. Pewnie tak jest. Doskonale zdaję sobie sprawę, że za pieniądze, które jej płacę, mógłbym kupić jakieś rzadkie i piękne klejnoty, ale tu nie chodzi o pieniądze.

Chodzi o historię. O moje dziedzictwo. Coś dla mnie ważnego.

Większość ludzi myśli, że obchodzą mnie tylko kobiety, seks, zabawa i pieniądze. I nie mylą się, bo te rzeczy mnie obchodzą. Lubię się dobrze bawić. I co z tego? Ale dbam też o sprawy nienamacalne. Nazwisko i firma naszej rodziny należą do rodziny. A te klejnoty Sinclairów? Są ważne nie tylko ze względu na swoją wartość. To nasza historia.

— Więc co robimy?

Uśmiecha się chłodno i patrzy na mnie, jakbym nie był Ryderem Sinclairem. Patrzy na mnie tak, jak pewnie patrzy na swojego kuriera z UPS. Właściwie to założę się, że jego wita znacznie cieplej. Z jakiegoś powodu mnie nie lubi, ale tak czy inaczej, mam to gdzieś.

Wskazuje na drzwi. — Prześlę pani kurierem umowę dziś wieczorem. Proszę podpisać, dokonać pierwszej wpłaty…

— Uważa pani, że mnie nie stać?

— Uważam, że być może musi się pan nauczyć, że inni trzymają się procedur.

Kiwam głową. — Mogę się tego podjąć. Czasu jest jednak mało.

— Gdy odeśle mi pan umowę kurierem, zaczniemy działać. — Elliot Perry znów wskazuje na drzwi. — Lena zdobędzie wszystkie potrzebne mi informacje.

A potem, jakbym przestał istnieć, siada z powrotem przy biurku i zaczyna pracować na laptopie.

Następne cztery tygodnie będą interesujące.

Ekskluzywny bar na Lower East Side, w którym jesteśmy, to jedno z tych miejsc stylizowanych na grunge, na granicy z East Village, gdzie bywa cała bogata, fajna młodzież. A wraz z nią moi bracia.

Magnus jest z tą małą słodką istotą, którą postanowił poślubić w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Mój zatwardziały, skupiony na karierze brat znalazł prawdziwe serce i powód, by je mieć. Zoey jest też tak samo twarda jak on i uparta pod tą całą słodyczą, a mój brat wciąż czasem ma minę, jakby nie do końca wierzył w to, co go spotkało.

Potem są Hudson i Scarlett, małżeństwo, zakochani, a sądząc po tym, jak on nad nią skacze i po jej bezalkoholowej strefie, założę się, że w jej brzuchu rośnie przyszły Sinclair.

Tylko ja i Kingston pozostaliśmy błogo nieskrępowani.

King jest cynikiem, jakich mało, a jego zainteresowanie klejnotami jest czysto finansowe. Już snuje plany wystawy, jeśli tylko uda mu się namówić pozostałą dwójkę na wypożyczenie części zdobiących Zoey i Scarlett.

— Naprawdę to zrobisz, Ry? — pyta, pociągając łyk whisky.

Unoszę swoją szklankę w niemym toaście. — Tak, to cztery tygodnie, a jestem zaintrygowany, jaką rolę w tym wszystkim odgrywa nasza droga mamusia.

— Potrzebuje hobby — stwierdza Magnus, za co dostaje kuksańca w żebra od Zoey, która siedzi na oparciu jego fotela przypominającego kanapę. — No co, potrzebuje, Zo.

— Stawiam tysiaka, że mu się nie uda.

Scarlett spogląda na Huda. — Cóż, nie wiem. Ryder może być z twardszej gliny. Drużyna Rydera.

Już mam jej dziękować, kiedy wchodzi zjawiskowa kobieta. Ma krótkie, czarne włosy, a jej biodra kołyszą się w sposób, który robi swoje z facetem. Jej uśmiech wywołuje mój, a Hudson mówi: — Właściwie to niech będzie pięćset tysięcy.

Kingston wygładza list na udzie odzianym w dżinsy, spogląda na niego, a potem na mnie. — Musisz skończyć z tym gównem, jeśli tego chcesz. Może firma siedzi na czymś grubym, o czym nie wiemy.

— Na czym na przykład? Jesteśmy w zarządzie. Nie, to gówno to nic innego jak gierki rzeczami, które nas obchodzą — które mnie obchodzą.

— Nie w porównaniu z tym, co mi się przydarzyło, i myślę, że mówię też za Huda — odzywa się Magnus — ale nasz ojciec zawsze lubił grać w głupie gierki.

— Maman — mówię, z ciężkim, sarkastycznym naciskiem, bo z jakichś sobie znanych powodów woli być nazywana matką — też. Nie wmówisz mi, że nie macza w tym palców.

— Z tobą na pewno nie. — Hud się śmieje. — Łatwo ci poszło z tamtym skandalem.

— Ostrzegałem cię, żebyś skończył z tym gównem — mówi Mag.

— Tak, no cóż, mam trzydzieści dwa lata. Jaki, do cholery, wpływ ma to, co robię, na to, jak wykonuję swoje obowiązki w pracy?

— Ojciec z zaświatów.

— Dzięki, King.

Wzrusza ramionami. — Czekaliśmy na następnego. Padło na ciebie, a jeśli chcesz naszyjnik i chcesz utrzymać firmę, to…

Tak. Grać według tych manipulatorskich zasad. Nikt nie musi mi tego mówić. Po prostu założyć mi obrożę i dać sobie spokój. Mimo to Elliot Perry na pewno będzie interesująca.

— Zatrudniłem kogoś, żeby mi pomógł.

King unosi brew. Nie powiem mu, ile pieniędzy wydaję, bo pomyśli, że jestem idiotą.

— Myślisz, że potrzebujesz pomocy?

Muzyka w tym miejscu staje się głośniejsza. Nic specjalnego, po prostu indie wibracje po właściwej stronie optymizmu. Przysuwam się bliżej, żeby nie krzyczeć. — Tak.

Kingston wybucha śmiechem i oddaje mi list. — O stary, dasz radę wytrzymać bez seksu cztery tygodnie. Właściwie, kto powiedział, że musisz to robić?

— „Poprawić swoje zachowanie” wyszło prosto z ust matriarchini. — I notatka, która przyszła z listem, notatka, której nikomu nie pokazałem. Pismo Jensona, bez wątpienia pod dyktando mojej matki, bo mocno wątpię, by urządzili seans spirytystyczny. Notatka, która mówi: żadnych wyskoków. — Tego chce reszta zarządu, a my nie jesteśmy wliczeni w ten bilans.

Kolejna pieprzona zasada z zaświatów, podczas tego okresu reszta udziałów należy do pozostałych akcjonariuszy. Ale odmawiam zagłębiania się w to.

Cztery tygodnie. To nie może być takie trudne, zwłaszcza gdy Elliot zieje na mnie ogniem.

— Może to dla ciebie nowy początek — mówi Zoey, przekrzykując muzykę.

Nie powiem jej, co o tym myślę, że nowy początek, w którym muszę się obyć bez pewnych rzeczy lub uwiązać, to los gorszy od śmierci, bo wiem, co ma na myśli.

— Ja po prostu chcę moją część klejnotów Sinclairów. Muszą być warte szaloną kupę kasy — mówi Kingston. — Więc nie spierdol tego.

Pijemy kolejne drinki, a potem wychodzą Hudson i Scarlett, a za nimi Zoey i Magnus, którzy patrzą na siebie w ten sposób. Zostaję tylko ja i King, i ta gorąca czarnowłosa kobieta, która kręci się na peryferiach, otoczona przez mężczyzn. I wysyła mi same właściwe sygnały.

— Kogo zatrudniłeś?

— Kogoś o nazwisku Elliot Perry.

Marszczy brwi. — Nie znam go.

— To cztery tygodnie, a potem będziemy mieli to w kieszeni i przyjdzie twoja kolej.

— Ta. — Kingston obraca szklankę w dłoniach. — Moja kolej. Nie interesują mnie gierki. Mam inne rzeczy do roboty. Więc dojdźmy do sedna tej sprawy, a potem dostanę swoje klejnoty. Wycenimy je, a jeśli to będzie dla nas korzystne, pozwolimy jednemu z muzeów je wystawić. Ludzie gadają o nich od lat.

— Są piękne.

Posyła mi spojrzenie. — I co z tego? To nic nie znaczy. Najdroższe klejnoty są całkiem krzykliwe w nowoczesnym oświetleniu. Albo po prostu krzykliwe. Chcę wiedzieć, ile wszystkie są warte.

— Hudson i Magnus mogą ci ich nie oddać.

— Jestem bardzo przekonujący.

To prawda. — Myślisz, że mi się uda?

— Czy myślę, że utrzymasz spodnie suche? Nie. Ale potrafisz zachować dyskrecję.

— Moje ruchy będą obserwowane.

— To na pewno. — Sprawdza zegarek. — Muszę się stąd zmywać. Gorąca randka.

— Spotykasz się z kimś?

— Jeszcze nie jestem pewien. Zobaczę, jak się potoczy. Na razie jest fajna. Jeśli zostanie na tym poziomie, wszystko będzie dobrze. Na razie.

Kiedy wychodzi, obok mnie przesuwają się długie, smukłe nogi w krótkiej spódniczce, a czarnowłosa kobieta o ponętnych biodrach i palących spojrzeniach zajmuje jego miejsce. Jej top jest obcisły i eksponuje jej idealne, mieszczące się w dłoniach piersi.

— Jesteś gorący, ja też — mówi wyuczonym mruczeniem. — Może postawisz nam drinka?

To jest we mnie tak zakorzenione, że daję znać kelnerce i zamawiam to, co ona pije, i kolejną whisky dla siebie, zanim zdam sobie sprawę, co robię.

Mimo to, odrobina lekkiego flirtu nie zaszkodzi, prawda? Nikt nie oczekuje, że będę mnichem. Nie sądzę, by ktokolwiek w to uwierzył. Ale to jest laska, z którą spędzę kilka godzin, pocąc się i dzieląc orgazmy, i nie zawracając sobie głowy poznaniem czegoś więcej niż jej imienia i jakiejś luźnej pogawędki.

Moje postanowienie już słabnie. Czy mam zaczynać od teraz? Czy od rana?

Jezu, Ryder, myślę. Jesteś beznadziejny.

Ale taki, który wie, jak się dobrze bawić.

Odesłałem umowę kurierem, ale nie miałem żadnych wieści od Elliot, a zbliża się jedenasta wieczorem. Więc…

Flirt jest w porządku. Jestem w miejscu publicznym.

Kobieta przesuwa palcami po moim ramieniu. Chyba wspomniała swoje imię, ale nie pamiętam go. Jest wszystkim, czym Elliot Perry nie jest. Piękna, jawnie seksowna i świadoma tego, i chętna na zabawę.

— Więc czym się zajmujesz, Ryder?

Nie powiedziałem jej, jak mam na imię, ale puszczam to płazem. Jeśli chce udawać, że nie wie, kim jestem, tym lepiej dla niej. Nie mam zamiaru wkładać jej pierścionka na palec. Nie mam zamiaru wchodzić z nią w cokolwiek podobnego do związku.

Do diabła, pewnie nawet nie znajdę się z nią nigdzie na osobności.

— Tym i owym — mówię. — A ty?

Pochyla się i zaczyna mówić. Będę musiał zamienić słowo z Jillian. Przespaliśmy się kilka razy parę lat temu i pozostaliśmy w przyjaznych stosunkach. Z większością kobiet, z którymi sypiam, jestem w przyjaznych stosunkach. Niektóre liczą na kolejną szansę, inne po prostu znają zasady gry i lubimy się.

Ale Jillian to ta, którą najczęściej widuję w niektórych kręgach, w których się obracam. I kiedy opowiedziała mi o Elliot Perry, gdy do niej zadzwoniłem, zapomniała wspomnieć o rudych włosach i najciekawszych ustach, jakie widziałem.

Szerokie, miękkie, z ostrym, inteligentnym językiem.

Tak, Elliot ma najbardziej intrygujące usta, jakie kiedykolwiek spotkałem.

Jeśli można spotkać usta.

Kobieta przestała mówić, a jej dłoń leży na moim udzie, ciepła i na tyle wysoko, że nie interesuje jej subtelność.

Spotykam jej brązowe oczy. — Co powiesz na to, żebyśmy zabrali naszą połączoną gorącość stąd i przenieśli się w jakieś o wiele bardziej prywatne miejsce?

Cholera. Chcę. Nie powinienem. To kwestia fizyczna. Po seksie mnie znudzi, zdaję sobie z tego sprawę.

— No cóż, sęk w tym, że ja…

Mój telefon się rozświetla. To numer, którego nie znam, ale wiem, kto to jest.

Czas zaczynać, Sinclair.

Coś we mnie się rozluźnia, podczas gdy coś innego się napina, i biorę dłoń kobiety, i kładę ją na poręczy fotela.

— Bardzo bym chciał — mówię, starając się ukryć ulgę w głosie — ale obowiązki wzywają.

I po tych słowach wstaję, płacę rachunek i zwiewam stamtąd.

Kiedy i gdzie? Z moim całkowitym zdziwieniem, nie mogę się doczekać pracy z Elliot Perry.

Rozdział czwarty

Elliot

Sama nie wiem, co mnie podkusiło, żeby skontaktować się dziś wieczorem z Ryderem Sinclairem. Ale oto jestem, w East Village, na rogu Drugiej Alei i Wschodniej Piątej.

To włoska winiarnia, niezbyt przesadzona.

Biorę oddech. Cieszę się na to spotkanie tak samo jak na leczenie kanałowe. Mimo to pcham drzwi. Wypatrzenie Rydera nie zajmuje mi nawet sekundy.

— Potrzebuje pani stolika?

— Mam już stolik. — Rzucam hostessie wymuszony uśmiech i kieruję się do wysokiego, wąskiego stołu ze smukłymi metalowymi stołkami.

Ryder siedzi na jednym, a na drugim rozparta jest jakaś blondynka. A moje serce zamiera, bo wiem, że on właśnie taki jest, taki będzie, a ja dałam się zwieść pieniądzom.

Powiedzmy raczej, że czeka mnie leczenie kanałowe bez znieczulenia.

On podnosi wzrok, blondynka również, ale zbywa mnie machnięciem włosów i kładzie dłoń na jego dłoni. Jej czerwona sukienka jest z gatunku tych, jakich nigdy bym nie włożyła: krótka, obcisła i niepozostawiająca niczego wyobraźni.

Ale Ryder nachyla się do niej, coś mówi, a kobieta wstaje i oddala się tanecznym krokiem. Wskazuje na stołek, a ja siadam na drugim.

— Jest pani czarnym koniem czy po prostu ma pani zabójczą etykę pracy? — pyta. Jego zabójcze usta wykrzywia delikatny uśmiech, a w oczach ma błysk, który zdradza, że doskonale wie, dlaczego nie usiadłam tam, gdzie jego blond laska.

— Dlatego, że chciałam się z panem zobaczyć od razu?

— Coś w tym stylu.

Podchodzi kelner, a ja zamawiam stołowe białe wino, którego nie mam zamiaru pić.

— Nie — mówię, gdy zostajemy sami. — Po prostu wolę od razu zerwać plaster.

— Ała. — Uśmiecha się i rzuca mi spojrzenie spod przymkniętych powiek, które jest czystym żarem i chwyta mnie gdzieś głęboko w podbrzuszu. — Może się okaże, że wcale nie jestem taki zły.

— Jest pan gorszy. — Posyłam mu swoje najchłodniejsze spojrzenie, tak lodowate, że aż dziw, że nie zamienił się w sopel lodu. — I proszę przestać flirtować.

— Kochana Elliot, będzie pani wiedziała, kiedy zdecyduję się z panią flirtować.

Nie mogę pracować z tym człowiekiem. Ale muszę. I dlatego zwołałam to spotkanie. Zazwyczaj nie robię tego tak późno ani zanim nie ustalimy zasad, ale on jest inny i cały jest chodzącym kłopotem.

Muszę zobaczyć swoich klientów w ich swobodnym, naturalnym stanie i chyba właśnie odpowiedziałam sobie na pytanie, co mnie podkusiło. Ryder Sinclair różni się od pozostałych. Ukryje się, jeśli najpierw ustalę z nim zasady.

Większość ludzi się nie ukrywa. Nie chcą się zmieniać. Albo nie chcą udawać, że się zmieniają, nawet jeśli twierdzą, że chcą. Pod tym względem on się nie różni. Ale Ryder jest mistrzem manipulacji i ukrywania się, by dostać to, czego chce, i kiedy chce. Jest najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego spotkałam, owszem, ale musi być w tym mistrzem, skoro pozostaje w dobrych stosunkach z kobietami, z którymi sypia. Spędziłam dobrych kilka godzin, dzwoniąc i kontaktując się z nimi pod pretekstem pisania artykułu.

I każda kobieta, z którą rozmawiałam, wzdychała. U każdej w głosie słychać było uśmiech. I każda, nawet Lacey Fox, ta z jego ostatniego skandalu, nie miała o nim do powiedzenia nic poza dobrymi rzeczami.

Nawet