Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
380 osób interesuje się tą książką
Jedna noc. Dwa uparte serca. I granica, której lepiej nie przekraczać…
Lennon to piekielnie zdolna szefowa kuchni, kobieta z charakterem i burzliwą przeszłością. Głośna, zadziorna, niepokorna – nie da się jej zignorować ani tym bardziej ujarzmić.
CJ Griffith to typowy kowboj – lojalny, twardy, nieprzystępny. Zamknięty w sobie, z dystansem podchodzi do emocji i nowych ludzi. Ale gdy się zakochuje, robi to całym sobą.
Ich pierwsze spotkanie jest przypadkowe – ale wystarczy jedna noc, by między nimi zaiskrzyło. Gdy następnego dnia okazuje się, że będą musieli ze sobą pracować, napięcie tylko rośnie. CJ dobrze wie, że Lennon zwiastuje kłopoty, ale kiedy przeszłość próbuje jej zabrać wszystko, co zbudowała, to właśnie on staje się jej tarczą. Choć nigdy nie chciał nikogo dopuścić zbyt blisko… teraz nie wyobraża sobie, by mógł pozwolić jej odejść.
Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 373
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
TYTUŁ ORYGINAŁU:Fire Line
Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska Wydawczyni: Maria Mazurowska, Olga Gorczyca-Popławska Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan Korekta: Kinga Dąbrowicz Projekt okładki: Melissa Doughty – Mel D. Designs. Opracowanie graficzne okładki: Wojciech Bryda
Copyright © 2024 Maggie C. Gates. All Rights Reserved Published by arrangement with Bookcase Literary Agency, and Booklab Agency.
Copyright © 2025 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Gabriela Iwasyk, 2025
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2025
ISBN 978-83-8417-429-6
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska
Mojemu mężowi, bez którego nie przetrwałabym ostatnich kilku miesięcy. Dziękuję, że jesteś moim partnerem i pomagasz mi przejść przez pełne łez i strachu chwile.
Ostrzeżenie
Wszystkie moje książki zawierają treści przeznaczone dla pełnoletnich Czytelniczek i Czytelników. Jako autorka dążę do tego, żeby swoimi opowieściami nikogo nie urazić, ale też by zachować autentyczność. W moich książkach znajdziecie treści o charakterze seksualnym, przekleństwa oraz sceny mogące powodować silną reakcję emocjonalną.
Pełna lista ostrzeżeń dotyczących treści oraz wyzwalaczy silnych reakcji emocjonalnych znajduje się na stronie:https://www.maggiegates.com/content−warnings Dbajcie o siebie i przyjemnego czytania!
Z pozdrowieniamiMaggie Gates
Prolog
10 lat wcześniej
− Wkładaj buty − warknął Justin, ciężkim krokiem przemierzając nasze miniaturowe mieszkanko. Sięgnął do szafy po plecak, po czym zatrzasnął drzwi. Tynk z zapadniętego sufitu opadł na poplamiony dywan.
Brat był nerwowy i niespokojny. To nigdy dobrze nie wróżyło.
Chciałam tylko skończyć zadanie domowe i iść do łóżka. Przecież Justin wiedział, że przed szkołą muszę otworzyć sklep, w którym pracowałam.
Ostatnią rzeczą, na jaką miałam dziś wieczorem ochotę, było włóczenie się po mieście w poszukiwaniu działki dla brata.
Zwykle gdzieś znikał i zostawiał mnie samą sobie. Ale kiedy już był, bez skrupułów wykorzystywał status opiekuna prawnego, żeby mnie rozstawiać po kątach.
− Muszę to skończyć − burknęłam, ponownie skupiając się na głupim wypracowaniu, nad którym siedziałam od kilku godzin.
Rzucił w moją stronę kluczykami.
− Gówno mnie to obchodzi. Zbieraj się. Podwieziesz mnie.
Złapałam kluczyki, ale parsknęłam sarkastycznym śmiechem.
− Od kiedy to masz samochód?
− Pożyczyłem. Pospiesz się.
Nie miałam wyboru. Lepiej było zrobić, co chciał, niż się kłócić.
Wsunęłam stopy w podróby markowych futrzanych botków i sięgnęłam po kurtkę.
− To nie zajmie nam dużo czasu, co? Za kilka godzin muszę wstawać.
− Zdążysz otworzyć sklep.
Nie zabrzmiało to obiecująco.
− Jeśli się spóźnię, pan Morelli nigdy więcej nie pozwoli ci zrobić zakupów na moją zniżkę pracowniczą! − zagroziłam.
Szczerze mówiąc, była to moja jedyna karta przetargowa. Żałosne piętnaście procent zniżki w osiedlowym sklepiku.
Potrafiłam prowadzić, ale nie szło mi to najlepiej. Na drodze raczej kombinowałam na bieżąco. Nawet nie zrobiłam prawa jazdy. W końcu ani brat, ani ja nie mieliśmy samochodu, a do większości miejsc mogłam się dostać na piechotę. A jeśli nie, to podjeżdżałam metrem.
Kiedy pospiesznie szliśmy chodnikiem, Justin wydawał się bardziej podenerwowany niż zwykle. Zaciskał i rozluźniał ręce, a mniej więcej co dziesięć sekund poprawiał spodnie.
Podążałam za nim wąską alejką, która prowadziła za bar.
Nocne powietrze wypełniał obrzydliwy smród śmieci, starego piwa i zjełczałego oleju. Przez cuchnące opary przemykały gryzonie.
− Wsiadaj. − Brat wskazał małego sedana zaparkowanego w cieniu budynku.
− Powiesz mi wreszcie, co robimy i gdzie jedziemy? − zapytałam, otwierając samochód i siadając za kierownicą. − Albo chociaż od kogo pożyczyłeś ten samochód.
− Zamknij się i ruszaj. Jedź do Amsterdam Avenue, a potem skręć w Harlem River Drive. Następnie przez most do New Jersey.
− New Jersey? − krzyknęłam, uderzając rękami w kierownicę. − Jutro mam pracę i szkołę. Jest już dziesiąta! Co, do cholery, masz do roboty w New Jersey?
− Stamtąd wziąłem samochód. Zamknij się, kurwa, i po prostu jedź, Len.
Przynajmniej o tej porze nie było już korków.
Justin co pięć minut sprawdzał telefon, jakby ktoś miał do niego zadzwonić. Wreszcie ekran się rozjaśnił, a on przycisnął komórkę do ucha.
− Tak, już jadę − powiedział chwilę później. Nadstawiłam ucha, ale pilnowałam drogi. − Będzie tam, gdzie się umawialiśmy. Już o tym rozmawialiśmy. − Justin tak mocno zacisnął zęby, że miałam obawy, czy ich sobie nie połamie. − Tak, jest ze mną. Kieruje.
Z kim on rozmawia…?
− Będzie dobrze. Widzimy się jutro − powiedział, po czym zakończył połączenie.
− Może mi wyjaśnisz, o co w tym wszystkim chodzi? − warknęłam, zjeżdżając z mostu Waszyngtona, a tym samym przekraczając granicę między Nowym Jorkiem a New Jersey.
Reflektory mijających nas samochodów oraz rozświetlone budynki rozpraszały mrok nocy.
− Skręć w lewo − rzucił krótko, ignorując moje pytanie.
Ostro zahamowałam na czerwonym świetle.
− A co, jeśli nie chcę? Powiedz mi wreszcie, gdzie jedziemy.
Rzucił mi ostre spojrzenie.
− Rób, co mówię.
− Niby dlaczego?
− Krew jest gęstsza niż woda. Nie zapominaj o tym, Len.
Wywróciłam oczami i ruszyłam naprzód, bo światło zmieniło się na zielone.
Justin grzebał w plecaku, na zmianę otwierał go i zamykał.
− Spotykam się z kumplem. Mamy coś do załatwienia.
Parsknęłam suchym śmiechem.
− O tej porze? Jaaasne.
Justin wskazał słabo oświetlony budynek na opustoszałej ulicy.
− Zatrzymaj się wzdłuż chodnika. Zgaś światła, ale nie wyłączaj silnika. Wracam za niecałe dziesięć minut.
− A jeśli nie wrócisz? − chciałam wiedzieć.
− Wrócę.
Justin wyślizgnął się z samochodu i zamknął za sobą drzwi tak cicho, że nawet nie byłam pewna, czy zamek zaskoczył.
Z westchnieniem odchyliłam głowę i opuściłam powieki. Byłam prawie pewna, że brat zamierza kupić gównianą trawkę od jakiegoś szemranego gościa, żeby następnie rozprowadzić ją po dzielnicy. Prawdopodobnie nie będzie go przez co najmniej pół godziny. Równie dobrze mogę uciąć sobie drzemkę.
Minęło pięć minut.
Potem dziesięć.
Po jakichś dwunastu otworzyłam oczy.
Mijający mnie samochód zwolnił, światło jego reflektorów zatańczyło na szyldzie z nazwą budynku. Co Justin robił w Federal Credit Union? Przecież o tej porze bank był zamknięty.
Poczułam narastające przerażenie, sięgnęło mi gardła, po czym spadło w dół jak kamień.
Nie, nie, nie…
Po raz kolejny sprawdziłam czas. Minęło trzynaście minut, gdy rozległ się głośny huk.
BAM!
BAM! BAM!
Zdrętwiałam.
Znałam ten dźwięk. Zbyt często rozlegał się w naszej okolicy.
Odgłosy wystrzałów.
Z budynku wybiegła pędem ciemna postać i gwałtownym szarpnięciem otworzyła drzwi auta.
− Jedź!
− O Boże! − krzyknęłam na widok krwi na jego koszuli. − Coś ty zrobił?
− Po prostu, kurwa, jedź! − ryknął, rzucając jakąś torbę na tylne siedzenie.
− Justin!
Spojrzał na mnie groźnie. Odchylił kurtkę; za paskiem zatknięty miał lśniący, czarny przedmiot.
− Powiedziałem: jedź.
1
Wnętrze baru Silver Spur tonęło w błękitnej, neonowej poświacie. Chaotyczne odgłosy towarzyszące grze w bilard, muzyka na żywo oraz brzęk szkła, gdy dwie barmanki przygotowywały drinki, mieszały się w kakofonię dźwięków.
Wypatrzyłem wolny stolik barowy i uderzyłem dłońmi w wypolerowany dębowy kontuar.
Jasnowłosa kelnerka zerknęła w moją stronę, nasze spojrzenia spotkały się na moment, po czym ona znów skupiła się na pracy. Z wprawą nalała do szklanki Jacka na dwa palce i przesunęła w stronę klienta, nawet nie podnosząc wzroku.
− Co dla ciebie? − zawołała w moją stronę, próbując przekrzyczeć hałas.
− Piwo − odparłem. − Obojętnie jakie, byle zimne.
− Już się robi. − Sięgnęła do chłodziarki po butelkę i postawiła ją przede mną.
Zastanawiałem się, czy otwierać rachunek, czy też zapłacić gotówką. Nie planowałem zostawać tutaj długo − tylko tyle, żeby na moment oderwać się od rzeczywistości. Chociaż przejechałem taki kawał, żeby się tu znaleźć… Jeśli wypiję tylko jedno piwko, będzie to najdroższy drink w moim życiu.
Ktoś bezpardonowo na mnie naparł, przechylając się przez bar.
− Potrzebuję ręcznika.
− Nie łaska poczekać na swoją kolej? − burknąłem, podając barmance kartę, żeby otworzyć rachunek.
Barmanka zniknęła, a natarczywa kobieta odwróciła się w moją stronę, żeby mi pokazać zakrwawione pięści.
− Poprzedni, który wdawał się ze mną w dyskusje, nie najlepiej na tym wyszedł. Chcesz być następny, kowboju?
Po akcencie poznałem, że nie jest stąd. Nawet nie z tej części kraju. Mówiła jak rodowita mieszkanka Nowego Jorku. Co skojarzyło mi się z moją bratową.
Która też była wrzodem na dupie.
− Spokojnie, twardzielko…! Nic się przecież nie dzieje.
Barmanka wręczyła kobiecie kostki lodu owinięte w ręcznik.
− Zaczęłaś czy skończyłaś? − zapytała kobietę.
Awanturnica chwyciła ręcznik z lodem i przycisnęła do kłykci.
− Skończyłam.
Barmanka machnęła ręką.
− Dla mnie okej. Nie wpakuj się w kłopoty.
Brązowe oczy przesunęły się po mnie od kowbojskich butów, przez trzymane w ręce piwo i klatę, aż do twarzy.
− Widzisz, jak szybko poszło? Teraz możesz wrócić do żłopania swojego gównianego piwa i strojenia melancholijnych min.
Pociągnąłem solidny łyk z butelki i uważnie jej się przyjrzałem.
Jej włosy lśniły w świetle neonów jak niewidzialny tatuaż w ultrafiolecie. Kruczoczarne pasma przeplatały się ze śnieżnobiałymi. Ramiona miała całkowicie pokryte tatuażami. W brwi nosiła kolczyk, podobnie jak w nosie.
Była gorąca. I szalona.
Prychnąłem, ale głównie dlatego, żeby ukryć uśmiech.
− Byłoby ci łatwiej, gdybyś nie była taka pyskata.
Zaśmiała się sucho.
− Myślisz, że tak sobie bez powodu rzucam się z pięściami na ludzi? Zasłużył sobie.
− Jasne, twardzielko. Wszyscy tak mówią.
Wzruszyła ramionami.
− Nie powinien był się zakładać, jeśli nie miał zamiaru zapłacić. Skoro już przegrywasz, rób to z honorem.
Miała rację.
− Wiesz co? − Wskazałem za bar na stoły bilardowe i tarcze do rzutek. − Wybierz, w czym cię pokonam. Jeśli wygrasz, stawiam następnego drinka.
Na jej ustach pojawił się szatański uśmieszek.
− Przykro mi, kowboju. Gram o pieniądze.
− Taaa? − Zaczepiłem palec o szlufkę jej dżinsowych szortów, żeby przyciągnąć ją bliżej do siebie. − Mnie interesuje gra na poważnie.
− Nie jestem zainteresowana − odparła szybko, ale nie umknęło mojej uwagi, że jej głos złagodniał, a wzrok zatrzymał się na moich ustach. − Zresztą i tak nie jestem stąd.
− Ja też nie.
− Bilard. Sto dolarów, jeśli cię pokonam.
− Pięćdziesiąt.
− Siedemdziesiąt pięć.
− W porządku. − Dokończyłem piwo i wyjąłem portfel, żeby jej pokazać banknoty. − Wchodzę w to.
W jej uśmiechu było coś szelmowskiego.
− Ustaw bile, kowboju.
− Dlaczego założyłaś, że jestem kowbojem? − Położyłem jej rękę na krzyżu i poprowadziłem ją w stronę wolnego stołu.
Parsknęła głośnym, zachrypniętym śmiechem.
− Do wielkiej trójki brakuje ci tylko „paniusiu”.
Zerknąłem na nią pytająco, ustawiając bile w trójkąt.
− Do wielkiej trójki…?
Wyliczając, podnosiła kolejne palce.
− Kowbojskie buty. Kowbojski kapelusz.
− A numer trzy…?
− Nie zwróciłeś się jeszcze do mnie „paniusiu”.
Zaśmiałem się, podając jej kij bilardowy.
− Przykro mi, że usłyszysz to ode mnie, rozrabiaro. To jest Teksas. Prawie każdy tutaj spełnia te trzy warunki.
Wyjęła mi z ręki kij, a w zamian podała mi ten, który ja jej dałem.
− Mam na imię Lennon.
Przycisnąłem ją do stołu bilardowego, opierając się ręką na jego skraju i rozstawiając szeroko stopy w kowbojskich butach, tak żeby jej tenisówki znalazły się między nimi.
− Albo szukasz problemów, albo to one szukają ciebie. Myślę, że jedno i drugie.
Lennon posłała mi lekceważący uśmieszek.
− Jeśli myślisz, że flirtowanie ze mną pomoże ci wygrać, jesteś w błędzie. Ale niezła próba.
Do tej pory byłem dżentelmenem. Skoro jednak ona zachowywała się tak bezpośrednio, to nie zamierzałem dłużej ukrywać swojego zainteresowania. Spuściłem wzrok na wyeksponowane w głębokim dekolcie piersi.
− Próbuję tylko wyrównać szanse.
− Pozwolę ci rozbić. Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić, biorąc pod uwagę, że wkrótce będziesz biedniejszy o siedemdziesiąt pięć dolarów.
Bile zastukotały, kiedy uderzyłem w trójkąt, od razu wbijając jedną do łuzy. Jeszcze jeden strzał i wbiłem dwie kolejne, gładziutko jak po maśle.
− Może chcesz przemyśleć stawkę? − zapytałem, nacierając kredą końcówkę kija. − Poza tym powinniśmy omówić, co ja dostanę, kiedy wygram.
− Siedemdziesiąt pięć dolarów − wyjaśniła Lennon, wbijając dwie kolejne bile. − Tak to działa.
Stanąłem za nią, opierając ręce o krawędź stołu, tak żeby ją uwięzić między nimi.
− Przychodzi mi na myśl coś innego, czego bym chciał.
Lennon wygięła plecy, ocierając się o mnie seksownie tyłkiem.
− Nie myśl kutasem.
Odgarnąłem jej długie, biało-czarne włosy na jedno ramię i pochyliłem się, aż przywarłem piersią do jej pleców.
− Nie wiem jak ty, ale ja gram, żeby wygrać. − Przesunąłem palcami po jej pokrytych gęsią skórką ramionach. − Zimno ci, cukiereczku?
Wysunęła język i błyskawicznie oblizała usta, gwałtownie mrugając, żeby się ponownie skupić.
− Uwierz mi, kowboju, kiedy mówię, że nie ma we mnie nic słodkiego.
Powiodłem ręką po jej wygiętych plecach i biodrze, omijając tyłek.
− Nie ma problemu. I tak nie przepadam za słodyczami. − Wepchnąłem nogę między jej uda. − Kiedy jem poza domem, zawsze biorę danie główne.
Lennon chybiła. Nie trafiła w bilę, w którą celowała, za to niechcący wbiła do narożnika jedną z moich.
Parsknąłem śmiechem, odsuwając się, żeby pomyśleć, gdzie teraz uderzyć.
− Dzięki za prezent!
− Dupek − burknęła.
Graliśmy przez chwilę w milczeniu, każde z nas celnie wbijało kolejne bile. Droczyliśmy się ze sobą, dotykając się w zmysłowy sposób.
Mój kolejny strzał mógł być decydujący. Jeśli trafię, będzie szansa na remis. Jeśli chybię, a ona trafi − wygra.
− Co pijesz, twardzielko? − zapytałem, przechodząc na drugą stronę stołu, żeby się ustawić pod lepszym kątem.
Lennon nacierała kredą czubek kija, jakby zupełnie niczym się nie przejmowała.
− Wodę.
Uderzyłem, bila trafiła do łuzy. Nadal każde z nas miało szansę wygrać.
− Stawiam kolejnego drinka. Przynajmniej tyle mogę zrobić, kiedy już rozniosę cię w pył.
Lennon stanęła po przeciwległej stronie stołu, pochyliła się i oparła przedramiona o krawędź stołu.
Kurwa mać.
Miała głęboki dekolt, pozostawiający niewiele pola dla wyobraźni. Jej ciężkie piersi kołysały się nad łuzą, do której celowałem.
− Śmiało, kowboju! Strzelaj.
− Mam na imię CJ.
Błysnęła w moją stronę szerokim uśmiechem.
− Nie pytałam cię o imię.
Parsknąłem kpiącym śmiechem.
− Pomyślałem, że będziesz chciała zapamiętać, kto cię pokonał.
Paskudnie chybiłem.
Lennon klasnęła językiem.
− Pycha kroczy przed upadkiem. − Wyczyściła stół, umieszczając w łuzie bilę z numerem osiem.
− Może zagramy do trzech…? − zaproponowałem.
Okrążyła stół, stanęła przede mną i przerzuciła włosy przez jedno ramię.
− Może przestaniesz się nad sobą użalać i zapłacisz? − Podniosła poobijane pięści. − Wiesz, co się stało z twoim poprzednikiem.
Z uśmiechem wydobyłem portfel z tylnej kieszeni dżinsów.
− Tak, paniusiu.
− No i mamy wielką trójkę. Wy, kowboje, jesteście takimi dżentelmenami! Bardzo bolało, przez tak długi czas powstrzymywać się przed nazwaniem mnie „paniusią”?
Zahaczyłem palec o jej szlufkę i przyciągnąłem ją do siebie. Z jej ust wyrwało się cudne westchnienie.
Powoli wsunąłem zwinięte w rulon banknoty między jej piersi, choć nie odważyłem się dotknąć jej skóry.
− Nie jestem dżentelmenem.
Spuściła wzrok, obserwując każdy mój ruch.
− Jesteś pewien…?
− Pozwól, że kupię ci drinka.
− Właśnie tak mówią dżentelmeni.
Cholera. Podobała mi się jej zadziorność.
− Piwo czy alkohol wysokoprocentowy?
− Whiskey. Czysta.
− Zaraz wracam.
Prychnęła, odpychając się od stołu.
− Żebyś mógł dosypać mi czegoś do drinka? Nie, dziękuję.
Wskazałem głową w stronę baru.
− Powiedz, żeby dopisała do mojego rachunku. Ja rozejrzę się za stolikiem.
Lennon uśmiechnęła się szeroko.
− Nie masz ochoty na jeszcze jedną rundkę? Boisz się, że stracisz wszystkie pieniądze?
Parsknąłem cichym śmiechem.
− Wiem, kiedy się wycofać.
Lennon oddaliła się pewnym krokiem, a ja usiadłem na wysokim stołku barowym. Stolik był usytuowany na obrzeżach baru, ukryty w cieniu zaraz obok zaciemnionego ringu z mechanicznym bykiem.
Bar tętnił życiem, ale ja czułem się tak, jakbym obserwował nabuzowany tłum z innego wymiaru.
Lennon się odwróciła. Jej przypominające sierść zebry włosy zafalowały, gdy z drinkiem w dłoni rozejrzała się dokoła. Gwizdnąłem ostro i uniosłem rękę, a ona dostrzegła mnie i podeszła.
− Jak się czujesz bogatsza o siedemdziesiąt pięć baksów? − zapytałem.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem, zgrabnie wskakując na stołek obok mnie. Usiadła tak blisko, że nasze nogi się stykały.
− Całkiem dobrze. Jak się czujesz po tym, gdy przegrałeś, choć tak bardzo starałeś się mnie rozproszyć?
Położyłem rękę na jej udzie i lekko ścisnąłem.
− Nie narzekam.
Lennon upiła łyk.
− Daj mi znać, jeśli jeszcze kiedyś będziesz chciał, żeby twój portfel stał się o kilka dolarów lżejszy.
Kropelka bursztynowego alkoholu spłynęła jej z ust i spadła na dekolt. Ostrożnie starłem ją kciukiem, po czym go oblizałem. Kobieta wstrzymała oddech.
− Jesteś tutaj sama?
Jej usta znieruchomiały na krawędzi szklanki.
− Wolę nie odpowiadać.
Nie ufała mi, to było oczywiste. Nie żebym miał jej to za złe. Mądrze postąpiła, odbierając swojego drinka bezpośrednio od barmanki. A jeszcze mądrzej, nie informując mnie, czy są tu ludzie, którzy zauważą, jeśli zniknie. Szanowałem to.
− W takim razie odpowiedz na inne.
Spojrzała na mnie pytająco.
− Dlaczego tutaj dzisiaj przyszłaś?
Kolejny łyk. Kolejna kropelka whiskey w kąciku jej ust. Kolejny ruch kciukiem, tym razem w stronę jej warg. Otarłem alkohol i zlizałem go z palca.
Pochyliła się w moją stronę i odparła głębokim, zachrypniętym głosem.
− Żeby oskubać kilku naiwnych kowbojów, a przy okazji się zabawić.
− Skoro pierwszy punkt już odhaczyłaś, to teraz czas na zabawę…?
− Kto powiedział, że wygrywanie nie jest dobrą zabawą? − Pociągnęła konkretny łyk, opróżniając szklankę. − Co teraz? Zamierzasz kupić sobie drinka, pocałować mnie, czy może nadal się zachowywać, jakbyś nie wiedział, na które z powyższych masz ochotę?
Ale wyszczekana…
Chwyciłem ją za kark i przyciągnąłem do siebie, ale zamiast ją pocałować, wessałem jej dolną wargę między zęby i zacząłem delikatnie ją kąsać.
− Pozwolę ci poprowadzić ten taniec, rozrabiaro. Powiesz mi, czego chcesz, a ja ci to dam jak dżentelmen, za którego mnie masz.
Kąciki jej ust drgnęły.
− Zabierz mnie do korytarza na zapleczu, a ja ci powiem, kiedy masz się zatrzymać. Chętnie zadbam, żebyś dostał nagrodę pocieszenia.
Śmiejąc się pod nosem, poderwałem się ze stołka i pociągnąłem ją za sobą w głąb ciemnego korytarza.
− Nagroda pocieszenia, a niech mnie…!
Uniosła szklankę, kiedy rzuciłem ją na szorstką, ceglaną ścianę. Przycisnąłem usta do jej zaciśniętych ust i wodziłem po nich, aż się rozchyliły. Jej ciało rozluźniło się, miękko mi się poddając, gdy oddawała mi kontrolę.
− Masz dobry gust, jeśli chodzi o alkohole − mruknąłem, zachłannie nabierając tchu.
Lennon się roześmiała.
− Szkoda, że nie jest taki dobry, jeśli chodzi o mężczyzn.
− Mówisz…? − Przesunąłem ręką po jej tank topie, po czym pociągnąłem za dekolt. − Z przyjemnością wynagrodzę ci wszystkie zawody miłosne.
Lennon wyciągnęła gotówkę zza stanika i wcisnęła banknoty do kieszeni. Przytknęła szklankę z whiskey do obojczyka, po czym ją przechyliła. Ostatnie krople złotego napoju spłynęły po jej piersiach.
− Zliż to, pięknisiu.
Mocno chwyciłem ją za włosy na karku i gwałtownym szarpnięciem odchyliłem jej głowę, eksponując szyję.
− Zwracaj się do mnie: „tatusiu”, rozrabiaro.
2
Pieprzeni kowboje…!
CJ przyssał się do mojej szyi i kąsając mnie delikatnie, przesuwał się w dół w stronę rowka między moimi piersiami. Zapach jego wody kolońskiej krążył wokół nas, gdy on obsypywał miękkimi, mokrymi pocałunkami mój biust. Z ust wymknęło mi się ciche westchnienie. Nienawidziłam zdradzać się z tym, jak spragniona mężczyzny i zdesperowana jestem, ale minęło już tyle czasu… A on, do cholery, pachniał naprawdę dobrze.
Zaplątałam palce w jego włosach, przy okazji prawie strącając mu kapelusz. Poprawił go jedną ręką, bo nadal przylegałam do niego całym ciałem.
− Nie powinnaś tak dobrze smakować, rozrabiaro − mruknął pod nosem.
Przesunął twardą ręką po moim ramieniu, muskając tatuaże. Każdy jego dotyk przyprawiał mnie o dreszcze.
− Whiskey i charakterek z piekła rodem. − CJ zatopił zęby w boku mojej piersi. − Nigdy mi się nie znudzisz.
Zahaczył palce o brzeg mojego stanika, po czym odsunął miseczkę. Na jego twarzy pojawił się pełen satysfakcji uśmieszek. Musnął kciukiem mój sutek, zatrzymując się nad lśniącym w neonowym świetle kolczyku w kształcie sztangi.
Przypatrywałam się, jak językiem trąca metalowy kolczyk.
− Hm, jakie jeszcze masz dla mnie niespodzianki? − Objął ręką drugą pierś i przycisnął kciuk do materiału zakrywającego sutek.
Na mojej piersi zatańczyły iskry.
− Tutaj też…? − zapytał, gładząc kciukiem drugi kolczyk.
Głowa opadła mi do tyłu na ceglaną ścianę.
− Yhm.
− To właśnie twoja słabość, piękna? − Podniósł wzrok, żeby się przekonać, jak zareaguję, kiedy odsłonił moją drugą pierś i uszczypnął oba sutki. − Czy w ten sposób sprawię, że przestaniesz ze mną walczyć? − dodał, a mnie w gardle uwiązł cichy śmiech.
− Kto powiedział, że z tobą walczę?
CJ obrócił kolczyki między palcami, a pode mną ugięły się kolana. Jego muskularne ramię błyskawicznie wystrzeliło do przodu, żeby nie pozwolić mi upaść.
− Odnoszę wrażenie, że odrobina bólu niekoniecznie ci przeszkadza − zauważył, przesuwając palcami po moich pokrytych tatuażami przedramionach.
− Co ty nie powiesz?
Przygryzłam wargę, żeby ukryć uśmiech, ale wszystko na nic.
− Powinienem był się domyślić, że dla ciebie walka to rodzaj flirtu. − Delikatnie pocałował mnie w kolczyk z boku nosa, po czym na moment znieruchomiał, oparłszy swoje czoło o moje.
Na chwilę zmiękłam. Nie miałam zamiaru dopuścić, żeby to się powtórzyło.
− Będziesz tak przez całą noc stał i uczył mnie, jak powinnam flirtować, czy wreszcie mnie przelecisz? Jak to się mówi? Oszczędzaj baterie, przejedź się na kowboju.
CJ się roześmiał.
− Chętnie zrobię coś dla ratowania planety.
Wyjął portfel, wydobył z niego prezerwatywę i chwycił między zęby. Rozluźnił dżinsy i zsunął je na tyle, żeby oswobodzić penisa.
− Cholera. Ja też chętnie zrobię coś dla ratowania planety, ale ktoś będzie musiał uratować mnie…
− Nie rób takiej przestraszonej miny, rozrabiaro. Dobrze się tobą zajmę − powiedział, rozwijając prezerwatywę. Przylgnął do mnie potężną klatą, pozbawiając mnie tchu kolejnym pocałunkiem.
− CJ… − Moje słowa zamieniły się w westchnienie, kiedy rozpiął guzik moich szortów i wsunął mi rękę w majtki.
− Już całkiem mokra. − W jego orzechowych oczach błyszczało zadowolenie, gdy pieścił moją łechtaczkę opuszką palca. − Czyżbyś miała dziś na coś ochotę, Lennon?
Ugryzłam go w ucho tak mocno, że na pewno zostanie ślad.
− Nie zabierzesz mnie do domu, więc lepiej zajmij się mną tu i teraz.
− Wyzwanie przyjęte. − CJ zsunął mi szorty i kopniakiem odsunął je w bok.
Pisnęłam, kiedy mnie uniósł, zmuszając, żebym otoczyła jego biodra nogami.
Jestem dużą dziewczyną − wysoką, z masywnymi udami. Jeszcze nikt tak sobie ze mną nie poczynał, podrzucając mnie z taką łatwością, jakbym była lekka jak piórko. Zazwyczaj po prostu leżałam, znudzona kolejnym wykonaniem pozycji misjonarskiej.
Uderzyłam plecami o ścianę, gdy CJ wsunął we mnie koniuszek penisa i pchnął.
− W porządku?
− O, tak… − Tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić.
Jego pocałunek był delikatny, ale pchnięcia − absolutnie nie. Z jękiem zgięłam się wpół, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi, podczas gdy on pieprzył mnie mocnymi i zdecydowanymi ruchami.
− Patrz na mnie, Len. Panuję nad sytuacją. − CJ zdjął kapelusz kowbojski i użył go, żeby zakryć nim mój tyłek, zasłaniając przed nic niepodejrzewającymi przypadkowymi klientami baru miejsce, gdzie nasze ciała się złączyły.
Zwolnił tempo. Przyciskał mnie teraz niespiesznie do ściany, ocierając się o moją łechtaczkę.
− Podoba ci się…?
− Aha.
− Nic więcej z siebie nie wydusisz?
Pozwoliłam sobie na leniwy uśmiech, gdy tymczasem rozkoszne bąbelki euforii krążyły po moim ciele jak szampan.
− Aha.
Mężczyzna roześmiał się cicho, chwytając mnie w inny sposób. Teraz ramieniem podtrzymywał mój tyłek, zasłaniając nas prawie całkiem swoim kapeluszem.
− Jeśli to jest nagroda pocieszenia za to, że ograłaś mnie w bilarda, to chętnie będę z tobą przegrywał do końca życia.
− Wielkie słowa jak na kogoś, kogo nie zobaczę już nigdy w życiu, kiedy skończymy. Nauczyli cię tych szumnych deklaracji w szkole dla kowbojów?
− Pyskuj dalej, a znajdę lepsze zajęcie dla tych twoich ust.
Kląsknęłam językiem.
− Obiecanki cacanki.
CJ spojrzał na mnie pociemniałymi oczami. Stanął w szerokim rozkroku, całym ciałem przyciskając mnie do ściany. Powoli zakołysał biodrami, stymulując moją łechtaczkę, przez cały czas głęboko we mnie zanurzony. Kapelusz założył z powrotem na głowę i drażnił moje poprzekłuwane sutki, zataczając wokół nich koła i pociągając za nie, aż wreszcie doprowadził mnie na granicę szaleństwa.
Byłam tak zdesperowana, że mogłabym wznosić modły do jakiegokolwiek bóstwa, które zechciałoby mnie wysłuchać, żeby tylko nie przestawał.
− Będziesz kończył, kowboju?
CJ uśmiechnął się przebiegle.
− Rozpracowałaś wielką trójkę, ale umknęło ci, że jest jeszcze numer cztery.
− Mianowicie…?
Przechylił głowę w bok i wessał kolczyk między zęby.
− Panie przodem.
Gdy pociągnął kolczyk ustami, odpaliłam się jak fajerwerki. Gwałtownie zadrżałam w jego ramionach, rozkosz pochłonęła mnie jak fala wzburzonego morza.
CJ wydał z siebie głęboki pomruk, mocniej ściskając mnie ramionami. Grube brwi połączyły się nad nosem w jedną linię, gdy gwałtownie zaczerpnął tchu. Jego kutas napiął się i drgnął, po czym prezerwatywę wypełniło ciepłe nasienie. Rozluźniłam splecione na jego szyi ramiona, dając mu w ten sposób znać, żeby postawił mnie na nogi. Ale mężczyzna przygarnął mnie jeszcze bliżej.
− Jeszcze jeden pocałunek − wymamrotał do moich ust.
Tym razem całował mnie delikatnie; rozkoszowaliśmy się chwilą, powoli się uspokajając. Podniósł rękę i odgarnął mi włosy z twarzy, zawijając wokół palca czarne i białe pasma.
− Wszystko dobrze?
Skinęłam głową.
− Chyba powinnam iść do łazienki, żeby doprowadzić się do porządku.
Ostrożnie postawił mnie na nogi, ale nie puścił, dopóki się nie upewnił, że nie stracę równowagi.
Szybko wsunęłam na siebie szorty i wygładziłam ubranie. CJ w tym czasie zajął się kondomem, dyskretnie wyrzucając go do pobliskiego kosza na śmieci.
− Czy mogę ci postawić jeszcze jednego drinka? − zapytał. Wahanie w jego głosie zdradziło mi, że nie chce, żeby ta noc już się skończyła.
A jednak musiała się skończyć. Miałam jeszcze coś do załatwienia.
Przesunęłam rękami po jego koszulce, czując pod palcami muskuły, w których jeszcze przed chwilą tonęłam.
− Żegnaj, kowboju.
On z kolei przesunął palcem po ramiączku mojego topu, prostując go, żeby nie pozostał żaden ślad po spędzonych wspólnie gorących chwilach.
− Żegnaj, Len.
Poczekałam w korytarzu, aż zniknie. Chwilę później pospiesznie udałam się do łazienki i zamknęłam się w kabinie.
Dodałam siedemdziesiąt pięć dolarów do stu pięćdziesięciu, które wygrałam wcześniej dzisiejszego wieczora. Nie było to wiele, ale pozwoli na pokrycie kosztów pokoju w motelu oraz benzyny, żeby dojechać do Temple.
− Dokument tożsamości i karta, skarbie.
Spojrzałam na recepcjonistkę motelu Maren, przybierając najniewinniejszą z minek. Jednak na widok jej krytycznego spojrzenia utkwionego w moich tatuażach, szybko zrozumiałam, że nie mam żadnych szans. Z drugiej strony − co mi szkodziło spróbować.
− Jestem przejazdem, zmierzam do nowego miejsca pracy. Na parkingu w Tennessee zgubiłam portfel, więc nie mam karty kredytowej ani prawa jazdy. Ale mogę zapłacić gotówką. Wymelduję się z samego rana. − Robiłam, co mogłam, żeby mój głos zabrzmiał miękko. − Chcę się tylko przespać, zanim ponownie ruszę w drogę.
Przyjrzała mi się nieufnie, gdy bezskutecznie próbowałam odegrać damę w opałach.
− Nie chcę zasnąć za kółkiem − dodałam błagalnym tonem.
Kobieta niechętnie ustąpiła.
− Jeśli usłyszę dobiegające z twojego pokoju hałasy, natychmiast cię wyrzucę. A zanim wyjedziesz, zajrzę do ciebie, żeby sprawdzić, czy sobie czegoś nie przywłaszczyłaś. Mamy kamery, a ja siedzę tu przez całą noc, więc będę wiedziała, jeśli choćby wytkniesz nos ze swojego pokoju.
− Tak. Oczywiście − powiedziałam, przesuwając plik banknotów przez mały otwór w szybie z pleksi.
Kobieta sięgnęła po pieniądze, przeliczyła, po czym wręczyła mi klucz.
− Zapraszam do 5A. Lód i automaty są od frontu.
Pospiesznie wyszłam, żeby przypadkiem nie zmieniła zdania, wyjęłam z samochodu niewielką torbę podróżną i szybkim krokiem udałam się do pokoju 5A.
Gdy tylko go otworzyłam, rozpoczęłam procedurę.
Nie zamknąwszy drzwi, sprawdziłam każde pomieszczenie. To był staroświecki motel − skromny, ale czysty. Nie było tu urządzeń, w których mogłyby zostać ukryte kamery, ale i tak zajrzałam w każdy zakamarek. Zrobiłam kulkę z papieru toaletowego i wetknęłam w judasza.
Przekręciłam klucz w zamku, zablokowałam krzesłem klamkę, po czym upewniłam się, że zasłony są zaciągnięte.
Usiadłam na łóżku, otworzyłam torbę, wydobyłam z niej portfel i włożyłam dodatkową gotówkę do przegródki z prawem jazdy.
3
Dłonie miałem brudne od sadzy, bo pocierałem zwęglony kawałek drewna między kciukiem a palcem wskazującym. Nie przeszkadzało mi to jednak. Spalone drewienko, którego trzymałem się kurczowo przez ostatnie dwa lata, podsycało tlącą się we mnie nienawiść.
Nienawiść do zmian, na które nie miałem żadnego wpływu.
Nienawiść do cholernego entuzjazmu, z którym wszyscy podchodzili do budowy hotelu i restauracji na mojej ziemi.
Nienawiść do nieustannego potoku gości snujących się po trawie, zaglądających w miejsca, gdzie nie powinno ich być, i hałasujących po nocy.
Nienawiść do świateł przyćmiewających gwiazdy.
Na ranczu się urodziłem i tutaj umrę. W tym miejscu odnajduję spokój. Ta ziemia jest moim wszechświatem. Nic, co znajduje się poza jej granicami, nie ma znaczenia. Żadna cholerna rzecz.
A przynajmniej tak było, dopóki nie zaczęły się kłopoty.
Kłopoty. Odstawiłem pokryty popiołem kawałek drewna na szafkę nocną i sięgnąłem po chusteczkę, żeby wytrzeć rękę. Właśnie to słowo chodziło mi po głowie przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny.
Kłopoty.
Właśnie z tym mi się kojarzyła. Lennon − kobieta, z którą pieprzyłem się w korytarzu Silver Spur. Rozrabiara − z tego mogą wyniknąć tylko kłopoty.
Uśmiechnąłem się głupkowato. Pamiętałem każde ciche westchnienie, każdy rozpaczliwy jęk, który jej się wyrwał, kiedy przyparłem ją do ściany.
Zegar cyfrowy wpatrywał się we mnie szyderczo, jakby chciał mi wytknąć, że jeszcze nie zmrużyłem oka, a wkrótce miałem zacząć dzień. Na zewnątrz nadal było ciemno, ale mnie to odpowiadało − praca od świtu do zmierzchu. Poczucie jedności z ziemią i zwierzętami. Trzymanie się z dala od nieproszonych gości.
Dzisiaj nie będzie mi to jednak dane. Może dlatego nie mogłem zasnąć, a nie z powodu wspominania szybkiego numerku na zapleczu baru.
Kiedy ja zazwyczaj siedziałem w zatłoczonym biurze rancza, zmuszony do wysłuchiwania bratowej przynudzającej na temat harmonogramów, które miałem całkowicie w dupie, moi kowboje galopowali po pastwiskach, doglądając stada.
Trzask otwieranych i zamykanych drzwi baraków stanowił dla mnie pobudkę.
Wciągnąłem dżinsy na tyłek, zapiąłem pasek i włożyłem buty. Sięgnąłem do szuflady komody po koszulkę, włożyłem ją przez głowę i wyszedłem z pokoju.
Dwóch z moich ludzi właśnie przyrządzało śniadanie w kuchni, podczas gdy pozostali niespiesznie korzystali z łazienek, przygotowując się na nadchodzący dzień lub szykując się do łóżka.
Sięgnąłem do szafki nad zlewem po kubek termiczny, wlałem do niego resztę kawy z dzbanka, po czym nastawiłem świeżą dla pozostałych chłopaków.
Jeśli miałem przebrnąć przez zebranie zarządu, nie zabijając nikogo po drodze, to potrzebowałem kofeiny.
Pieprzony zarząd.
Nienawidziłem już samej tej nazwy.
Nie chciałem być członkiem zarządu. Spotkania, wielkie biznesy, inwestorzy… Absolutnie mnie to nie interesowało. Pragnąłem spędzać całe dni na świeżym powietrzu, doglądając stada.
Moje buty zanurzyły się w skąpanej w rosie trawie, podczas gdy wokół poruszały się niewyraźne sylwetki przypominające unoszące się nad ziemią duchy. Parking przed domem gościnnym był pełny, bo przyjechali już nowi pracownicy, żeby przygotować uroczyste otwarcie.
Na ranczu w ogóle nie powinno być parkingu. Może właśnie to wkurzało mnie najbardziej.
Samochód z tablicami rejestracyjnymi spoza stanu przemknął polną drogą, jakby kierowca przed kimś uciekał, wzbijając za sobą chmurę pyłu. To wkurzyło mnie jeszcze bardziej niż parking.
Czy naprawdę miałem tolerować obcych, którzy okazywali taki brak szacunku mojej ziemi, mojej rodzinie i mnie samemu? Szarpnąłem drzwiami do biura z taką siłą, że sam się zdziwiłem, że nie wyrwałem ich z zawiasów.
− O, świetnie…! Nasze słoneczko już wstało − zauważyła sucho Cassandra, napełniając talerz śniadaniowymi przysmakami, przygotowanymi przez mamę.
Pokazałem Cassandrze środkowy palec i upiłem łyk kawy.
Brooke zachichotała pod nosem, pogryzając herbatnik i strzepując okruszki z ciążowego brzuszka. Ona i mój brat Ray pobrali się zaraz po tym, jak okazało się, że Brooke jest w ciąży z ich pierwszym dzieckiem. Teraz w drodze był dzidziuś numer dwa.
Dziwnie było znowu mieć na ranczu małe dzieci. Przez długi czas były tutaj tylko moje dwie najstarsze siostrzenice, Bree i Gracie. Teraz Bree kończyła liceum i miała wkrótce wyjechać na studia. Piętnastoletnia Gracie z kolei spędzała na ranczu coraz mniej czasu, bo jej życie towarzyskie kwitło. Charlotte, córeczka Becks i Nate’a, właśnie zaczynała chodzić do przedszkola.
Seth, synek Brooke i Raya, niedawno skończył dwa lata. A patrząc na błogi uśmiech Brooke, kiedy głaskała się po brzuchu, nietrudno było zgadnąć, że baby boom w rodzinie Griffithów jeszcze nie dobiegł końca.
− Dzień dobry, kochanie − zwróciła się do mnie mama, podając mi drożdżówkę.
− Dzień dobry.
Mama stłumiła uśmiech.
− Przysięgam, że w swoim czasie nawet Ray był bardziej rozmowny. Dlaczego ostatnio jesteś taki milczący?
− Mam dużo pracy − wymamrotałem, biorąc do ust kęs ciastka.
− Jak my wszyscy − zauważyła mama. − Widziałam, jak wieczorem wyjeżdżasz z rancza. Długo cię nie było. Wróciłeś naprawdę późno.
Wzruszyłem ramionami.
− Potrzebowałem wyrwać się na chwilę, żeby odetchnąć. Zbyt wiele osób się tu ostatnio kręci.
To nie była prawda. Nie to, żebym miał coś przeciwko ludziom. Zdecydowanie irytowali mnie jednak ci pchający się tam, gdzie ich nie powinno być. Mianowicie na moją ziemię.
Mama poklepała mnie po ramieniu.
− Przywykniesz. Wszyscy potrzebujemy czasu, żeby się przyzwyczaić do zmian.
− Wujek CJ!
Spojrzałem przez ramię; drzwi się otworzyły i wpadła przez nie Charlotte, moja bratanica.
Chwyciłem ją na ręce i oparłem sobie na biodrze.
− Czy to mój niedźwiadek Charlie? – zapytałem, całując ją w główkę. – Tata dał ci już jeść?
Pokręciła głową.
– Tata śpi. Mama powiedziała, że babcia zrobiła śniadanie.
Becks prześlizgnęła się przez drzwi.
– Nasza gwiazdeczka jest na nogach już od czwartej. – Ziewnęła. – Różnica czasu daje popalić.
Nienawidziłem zebrań zarządu, ale przynajmniej brała w nich udział głównie rodzina. Moje bratanice i bratanek dorastali dokładnie w taki sam sposób jak ja – biegając sobie swobodnie, dzikie jak natura, otoczone rodziną i dziedzictwem.
– No dobrze. Słuchajcie uważnie, to załatwimy to szybko i bezboleśnie. – Głos Cassandry górował nad szumem rozmów. − Ciche otwarcie domu gościnnego w ten weekend poszło dobrze. Abbey, menadżerka obiektu, pracuje nad personelem, żeby przed oficjalnym otwarciem wyeliminować ostatnie niedociągnięcia. Większość gości już wyjechała, ale kilkoro zostało na cały tydzień, więc pokażcie się z jak najlepszej strony.
Powstrzymałem się przed wywróceniem oczami. Nie byłem w nastroju na bycie ochrzanianym o tak wczesnej porze.
− Wujek Christian! − pisnęła Charlie, kiedy mój starszy brat wszedł do biura modnie spóźniony. Wyciągnęła rączki i zgrabnie wyślizgnęła się z moich ramion, żeby wpaść w jego.
− Hej, pędraku! − Przytulił ją na powitanie, po czym razem podeszli do biurka Cassandry, na którym były rozłożone śniadaniowe przysmaki. − Co polecasz?
− Jak już mówiłam tym, którzy byli na czas − powiedziała z naciskiem Cassandra, nawiązując do spóźnienia męża − personel restauracji pojawi się w tym tygodniu, żeby zacząć przygotowania do cichego otwarcia. Szef kuchni DeRossi przybył w nocy, zatrzymał się w jednej z chat. Pozostałe są zarezerwowane dla VIP-ów. Wieczorem w dniu wielkiego otwarcia mamy rodzinną kolację z kilkoma inwestorami. Oczekuję, że wszyscy się pojawicie.
Coś mi nie pasowało w użyciu w jednym zdaniu sformułowań „rodzinna kolacja” i „inwestorzy”.
Christian usadowił się obok mnie, podczas gdy Charlotte pobiegła witać się z kolejnymi przepadającymi za nią wujkami i ciociami.
− Wczoraj w nocy wróciłeś okropnie późno. Powinienem o czymś wiedzieć?
− Wszystko gra − odparłem krótko.
− Zwykle nie opuszczasz rancza, nawet kiedy masz wolne. Przynajmniej nie na tak długo.
Uniosłem brew.
− Miałem coś do załatwienia.
Brat uśmiechnął się pod wąsem.
− Coś do załatwienia. Jasne. Niech zgadnę, pewnie załatwiałeś to w barze w Maren?
Parsknąłem cichym śmiechem.
− Już nie jeżdżę tam z powodu dziewczyn topless ujeżdżających byka, jeśli o to pytasz.
Ray, nasz środkowy brat, zepsuł wszystko, przechwalając się, że Brooke − nasza najnowsza bratowa − wzięła udział w tym tradycyjnym zwyczaju.
− Fajnie, że wyszedłeś na miasto − powiedział Christian. − Dobrze się bawiłeś?
Pomyślałem o Lennon; o kobiecie, która sprawiła, że krew w moich żyłach zawrzała, i to z wielu powodów.
Oddałbym lewe jądro, żeby znowu ją zobaczyć, ale nietrudno było zauważyć, że ta dziewczyna to wędrowny ptak. Nie sądziłem, żeby zagrzała tu miejsca na dłużej.
Tymczasem Cassandra nie przestawała przynudzać.
− Brooke ma napięty grafik hipoterapii, poza tym w ten czwartek mamy wycieczkę szkolną. CJ, zwróć uwagę na ludzi, którzy mogli się zgubić albo postanowili się powałęsać po posesji. Wczoraj przyszły tabliczki, które zamówiłam. Możesz przysłać mi kilku kowbojów? Pomogą je rozstawić, żeby ludzie trzymali się z daleka od naszych prywatnych domów oraz miejsc, gdzie pasie się stado.
Skinąłem głową, ale nie odezwałem się ani słowem.
− To mi wystarczy − rzuciła sucho. − Poza tym bądź przyjazny i staraj się służyć pomocą nowo zatrudnionym.
Prychnąłem drwiąco. Kto jak kto, ale ona mogłaby sobie darować…!
Cassandra rzuciła mi ostre spojrzenie.
− Chcesz nam coś powiedzieć?
– Nie, paniusiu. − Uśmiechnąłem się złośliwie. Nienawidziła, kiedy zwracałem się do niej „paniusiu”, ale w tym momencie miałem ochotę trochę jej dogryźć.
Cassandra wydała z siebie groźny pomruk. Christian stłumił śmiech. Brooke i Becks zachichotały. Nawet mama wyglądała, jakby miała ochotę się roześmiać.
− Zachowujcie się, wy dwoje − upomniał nas Christian.
Wpatrywałem się w zegar, podczas gdy Cassandra ględziła dalej, a następnie odpowiadała na upierdliwe pytania, które w ogóle nie powinny były zostać zadane. Trzymałem się z daleka od kłopotów, dbając, aby usta mieć pełne drożdżowego ciasta oraz biszkopcików z masłem truskawkowym.
Nic dziwnego, że kiedy Ray zdecydował się wrócić na łono rodziny, zaczął od pojawienia się na przygotowanej przez mamę kolacji. Jest cholernie wspaniałą kucharką.
Kiedy rozmowa została skierowana w stronę miejsca pod gołym niebem, gdzie miały się odbywać śluby i inne uroczystości, postanowiłem dyskretnie się wymknąć. Szybko zmierzałem w stronę stajni, gdzie stała Anarchy. Z jej nozdrzy buchała para. Tak samo jak ja nie mogła się doczekać, żeby się stąd wyrwać. Szybko ją osiodłałem, żeby zdążyć, zanim pojawi się tu ktoś, kto będzie czegoś ode mnie chciał.
– W drogę, Anny − wymamrotałem, wskakując w siodło, i oddaliłem się od tego wszystkiego.
4
Dostępne w wersji pełnej
5
Dostępne w wersji pełnej
6
Dostępne w wersji pełnej
7
Dostępne w wersji pełnej
8
Dostępne w wersji pełnej
9
Dostępne w wersji pełnej
10
Dostępne w wersji pełnej
11
Dostępne w wersji pełnej
12
Dostępne w wersji pełnej
13
Dostępne w wersji pełnej
14
Dostępne w wersji pełnej
15
Dostępne w wersji pełnej
16
Dostępne w wersji pełnej
17
Dostępne w wersji pełnej
18
Dostępne w wersji pełnej
19
Dostępne w wersji pełnej
20
Dostępne w wersji pełnej
21
Dostępne w wersji pełnej
22
Dostępne w wersji pełnej
23
Dostępne w wersji pełnej
24
Dostępne w wersji pełnej
25
Dostępne w wersji pełnej
26
Dostępne w wersji pełnej
27
Dostępne w wersji pełnej
28
Dostępne w wersji pełnej
29
Dostępne w wersji pełnej
30
Dostępne w wersji pełnej
31
Dostępne w wersji pełnej
32
Dostępne w wersji pełnej
33
Dostępne w wersji pełnej
34
Dostępne w wersji pełnej
Epilog
Dostępne w wersji pełnej
Dodatkowy epilog
Dostępne w wersji pełnej
Do Czytelniczek
Dostępne w wersji pełnej
Podziękowania
Dostępne w wersji pełnej