Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
1665 osób interesuje się tą książką
W świecie, w którym każdy błąd może kosztować życie, pragnienie staje się bronią, zaufanie – słabością, a miłość... wyrokiem.
Nell Gallows przetrwała piekło, a teraz musi do niego wrócić. Dwa lata temu straciła wszystko. Jako jedyna ocalała z elitarnego oddziału Riøt. Dziś, z poczuciem winy i bagażem traum, trafia do jednostki Malum – brutalnego, bezkompromisowego oddziału specjalnego, działającego w miejscach, o których inni boją się nawet pomyśleć.
Problem w tym, że członkowie Malum nie tylko jej nie chcą – oni jej nienawidzą, ponieważ obwiniają Riøt o śmierć jednego z własnych ludzi.
Jeszcze zanim padnie pierwszy rozkaz, Nell popełnia błąd. Przed wyruszeniem na misję, która może się dla niej skończyć tragicznie, pragnie jednej nocy bez pytań, bez wspomnień i bez zobowiązań. Chwili wolności, nawet jeśli miałaby być ona złudna.
Nie ma pojęcia, że nieznajomy, którego wybrała na ten jeden wieczór, okaże się jej nowym partnerem w oddziale.
To Bones – legenda jednostki, człowiek budzący postrach i szacunek, żołnierz, który nie wybacza i nie zapomina. Zimny i bezlitosny. Od początku daje Nell jasno do zrozumienia, że nie ma dla niej miejsca w Malum.
Ale kiedy wszystko idzie nie tak, jak powinno, a misja wymyka się spod kontroli, Nell staje przed wyborem: ratować siebie... czy zostać z nim.
I zostaje.
Z wrogiem, który zna każdy jej słaby punkt. Z mężczyzną, który miał być tylko chwilą zapomnienia, a okazuje się jedynym, który może ją ocalić… albo zniszczyć.
W piekle nie ma zasad.
Jest tylko instynkt przetrwania… i namiętność, która nie zna litości.
Ta historia jest naprawdę HOT. Sugerowany wiek: 18+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 383
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tym, którzy uwielbiają brutalne love stories
Playlista
Jerk Oliver Tree
Light Em Up Fall Out Boy
Can’t Hold Us Macklemore & Ryan Lewis
Waste kxllswxtch
Enemy Tommee Profitt
Ava Famy
Brother Kodaline
Hate Myself NF
Fill the Void The Weeknd, Lily Rose Depp & Ramsey
Tourniquet Zach Bryan
Older Isabel LaRosa
pretty toxic revolver MGK
I hate u, I love u Gnash
Black Dahlia Hollywood Undead
Bloody Valentine MGK
I think I’m OKAY MGK
To Die For Sam Smith
I am the Antichrist to You Kishi Bashi
Animals Maroon 5
Książka ta nie jest oparta na faktach.
Wszystkie zawarte w niej nazwiska, postacie, miejsca oraz wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki, a jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych osób, żywych bądź martwych, wydarzeń oraz miejsc jest czysto przypadkowe.
BONES
Patagonia – dwa lata wcześniej
Abrahm ma oczy zalane ciemną krwią. Próbuję rękawem zetrzeć z jego policzków czerwone strugi, lecz posoka nieubłaganie wypływa z rozcięcia na boku głowy. Jego płowe włosy, zawsze tak jasne, są teraz bordowe i naznaczone wezwaniem śmierci. Brud i kamienie przywierają do lepkiej skóry. Ogarnia mnie panika; wysiłkiem woli zmuszam się, by moja twarz pozostała nieruchoma, pozbawiona emocji.
– B-Bones.
Czuję ciężar w piersiach, słysząc jego słaby, rzężący oddech. Drżą mu palce, które ku mnie wyciąga. Czarne rękawice są skąpane we krwi. Mocno zagryzam dolną wargę, by stłumić zaciskającą się na gardle rozpacz.
– Jestem tu, Abrahm. – Zamykam powieki, powstrzymuję desperację.
– Ja… – Kaszle, opluwa mi krwią całą maskę. Nie mrugam. – Się… b-boję.
Normalnie zielone oczy są teraz brudnożółte z czerwonymi obwódkami; mętnieją wraz ze zbliżającą się śmiercią. Zdejmuję rękawice i przyciskam dygoczącą dłoń do jego policzka.
Cholera. Nie powinno nas tutaj być, nie w ten sposób. Mieliśmy się spotkać z oddziałem Riøt w punkcie kontrolnym. Gdzie oni się, kurwa, podziali? Schylam się, bo grad pocisków zalewa wyschłą ziemię, wzbijając wokół nas chmury pyłu.
W klatce piersiowej Abrahma, tuż obok serca, zieje wielka wyrwa. Ciepło szybko ucieka z ciała. Niech to szlag! Unoszę głowę i staram się odnaleźć w tym dymie resztę naszego oddziału. Na polanie leży nieruchomo trzech martwych wrogów. Zabiłem ich bezlitośnie, okrutnie, tak jak mnie nauczono, ale to nie oni postrzelili mojego partnera. Nie są odpowiedzialni za to, że teraz uchodzi z niego życie. Kula przeszła przez kamizelkę, musi być specjalnego rodzaju.
Zaciskam pięści. Dlaczego nie trzymał się z tyłu zgodnie z moim poleceniem? Niech to szlag. Reszta oddziału odpowiada ogniem, zabezpiecza teren, ale jest chyba za późno. Widziałem śmierć wielu ludzi i wiem, kiedy obrażenia są zbyt poważne, nieodwracalne. Abrahm nie przeżyje, a ja nie będę umiał go zostawić. Istnieją reguły postępowania, których powinienem przestrzegać, zadanie nie zostało jeszcze wykonane, ale chyba nie ma to dla mnie takiego znaczenia jak kiedyś. Nie teraz, gdy on umiera. Zamykam oczy i trzęsącymi się rękami powoli zdejmuję maskę.
Twarz, której nikt nie powinien znać. Ale ja chcę, żeby on ją poznał.
Unoszę powieki, spoglądam na niego.
Abrahm ma szeroko rozwarte oczy, lekko ściągnięte troską brwi.
– Bones, nie wolno ci… – Próbuje zakryć mi dłonią twarz, lecz nie jest już w stanie unieść ramienia. Łapię jego opadające palce.
– Bradshaw.
Znużone oczy zamykają się wolno, ale na spierzchniętych ustach pojawia się lekki uśmiech.
– Mam na imię Bradshaw. – Mój głos to tylko szept, wiem jednak, że on mnie słyszy.
Abrahm wdycha powietrze, co brzmi jak westchnienie ulgi. Nie jak ostatni dźwięk w całym jego życiu.
Oczy wciąż spoczywają na mnie, już zamglone, widzące na przestrzał.
Światełko zniknęło.
A w moim sercu rodzi się pragnienie zemsty.
NELL
Zostałam przydzielona do oddziału diabłów. Nie, nie dosłownie. To po prostu ludzie, którzy są kurewsko blisko prawdziwych czartów.
Cały oddział Riøt został wybity dwa lata temu podczas misji poziomu czerwonego w Patagonii. Cały oprócz mnie. I co z tego, że przeżyłam? Co mi to dało poza solidną dawką traumy? A teraz wcielili mnie do najgorszej ze wszystkich jednostek: do Malum.
Długo wypuszczam powietrze z płuc i po raz setny zerkam na zegarek. Niecierpliwie poruszam stopą, czekając, aż rząd pasażerów przede mną wyjmie ze schowków swoje bagaże, abym mogła wysiąść z samolotu i udać się na drugi terminal. Pędząc przez lotnisko na następny samolot, desperacko usiłuję przekonać samą siebie, że szacunek nowego oddziału można zyskać tylko przez pot, krew i łzy. Miejmy nadzieję, że nie są tak bezwzględni jak ci z jednostki Riøt, kiedy do nich dołączyłam.
Wchodzę na pokład. Miejsce przy oknie w moim rzędzie jest zajęte. Wyciągam bilet, żeby sprawdzić swój numer. Ten dupek siedzi na moim fotelu. Sapię z irytacją. Rząd ma trzy siedzenia, na skrajnych tkwią faceci, środkowe jest dla mnie. Gość znajdujący się bezpośrednio przy alejce naciągnął kaptur na głowę, twarzy nie widać. Drugi też nosi się na czarno, też nałożył kaptur, ale gapi się w okno. Nie jest zainteresowany tym, co się wokół niego dzieje. Stoję tak, rozdrażniona, ludzie zaczynają się niecierpliwić moim zachowaniem, więc zajmuję środkowy fotel. Boże, jak ja nienawidzę latać. Wszyscy są źli, zmęczeni i tak cholernie, cholernie niemili. Ten przy przejściu nie raczy podciągnąć nóg ani unieść głowy. Przełykam przekleństwa, które mam na końcu języka, i próbuję jakoś manewrować. Już żałuję, że rano włożyłam cienkie czarne legginsy, bo teraz ocieram się udami o jego kolana. Rzeczywistość udowadnia, że należało pomyśleć o spodniach dresowych.
Przeciskam się koło jego nóg, gdy nagle moja stopa, ta z tyłu, więźnie pomiędzy jego stopami. Chwieję się i lecę do przodu. Mój plecak zwala się na kolana faceta przy oknie, a ten przy alejce łapie mnie za brzuch silną ręką, podczas gdy druga wsuwa się w okolice wewnętrznej części mojego uda. Wyrywam się instynktownie i rzucam mu mordercze spojrzenie. Tylko przez chwilę. Ponieważ teraz, kiedy na mnie patrzy, widzę jego uroczą twarz. Z jasnoniebieskich oczu promieniuje coś mroźnego. Mocno zarysowana żuchwa oraz obojętna mina nie dodają ciepła. Cienka, dwuipółcentymetrowa blizna pod lewym okiem sprawia, że gość wygląda na steranego życiem. Druga przecina nos, a po prawej stronie dolnej wargi widzę dwie następne; kojarzą się z piercingiem. W zagłębieniach policzków znajdują się mięśnie, które uwidaczniają strukturę kości. To najpiękniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziałam.
Odzyskuję zmysły, przypomniawszy sobie, że cywile nie będą wykazywać uprzejmego zrozumienia dla moich wyuczonych profili reakcji.
Biorę głęboki wdech i powoli wypuszczam powietrze.
– Dzięki – mówię tak luzacko, jak tylko zdołam, po czym siadam na środkowym fotelu.
Mężczyzna nie reaguje, tylko znów odchyla głowę do tyłu. Zerkam na niego, widzę wysokiej klasy słuchawki wystające pod kaptura. Przestaję myśleć o drobnym incydencie. Chcę mieć już ten ostatni lot za sobą, żebym mogła się wyspać przed jutrzejszym początkiem koszmaru. Facet przy oknie rzuca mi szybki uśmiech i oddaje mój bagaż.
– Przepraszam – mamroczę, nie zadając sobie trudu, by spojrzeć powyżej jego warg.
Wyciągam własne dźwiękoszczelne słuchawki, plecak wsuwam pod siedzenie, a następnie moszczę się wygodnie. Na tyle, na ile to jest w ogóle możliwe w samolocie. Nie cierpię latać, nigdy nie cierpiałam i zawsze już tak będzie. Kiedyś, gdy wsiadałam do takiej maszyny, w żyłach zaczynał mi pulsować lęk, ale nauczono mnie sobie z tym radzić.
Lot do Kalifornii potrwa sześć godzin. Zasypiam, lecz nagle budzą mnie turbulencje. Natychmiast wraca pełna czujność, nim uświadamiam sobie, że nie jestem w helikopterze. Nic śmigającego w powietrzu mi nie zagraża. Przyzwyczaiłam się do płytkiego snu. Gwałtownie podnoszę głowę, rozglądam się gorączkowo, zsuwam słuchawki na szyję i mruganiem odpędzam senność. Stwierdzam, że inni czytają, oglądają filmy albo drzemią.
Czuję ulgę. Spoglądam na pasażera przy oknie. Gapi się na mnie z zaciekawieniem. Robię wielkie oczy. W kabinie panuje półmrok, ale gdyby nawet było kompletnie ciemno, wciąż widziałabym, jaki jest przystojny i… Chwila! Dam sobie rękę uciąć, że zanim zasnęłam, ten facet siedział zaraz przy przejściu! Spod ciemnoszarej czapki wystają mu czarne włosy, pasujące kolorystycznie do równie ciemnych brwi. Teraz jego oczy są raczej niebieskie niż błękitne.
Tylko że pod lewym okiem nie ma żadnej blizny, nie ma ich też na nosie ani na dolnej wardze.
– Przepraszam, ale czy nie siedział pan wcześniej przy alejce? – pytam z wahaniem. Nie sprawia wrażenia najmilszego gościa na świecie. Jestem więc zaskoczona, gdy odrywa ode mnie analizujący wzrok i uśmiecha się z lekką drwiną.
– Nie. To mój bliźniak – odpowiada grzecznie. Głos ma ochrypły i przyjemny. Niezbyt wysoki, niezbyt niski, idealnie pośrodku skali.
Jestem pod takim wrażeniem, że potrzebuję chwili na zebranie myśli.
– O! – Ściągam brwi, co chyba go bawi. Bliźniacy? Jego oczy wędrują na moje usta, potem wracają do źrenic. Czy on pracuje jako model? Z pewnością mógłby. Palę się, żeby zadać mu parę pytań, których normalnie nikomu bym nie zadała. W tym jego kpiącym uśmieszku jest coś pociągającego, co odbieram jako zachętę. Przypomina mi sierżanta Jenkinsa. Szybko odpycham od siebie tę obserwację – myślenie o Jenkinsie tylko przysparza bólu serca.
– Wiesz, on nie lubi zbyt wiele gadać. W odróżnieniu ode mnie. – Mruga do mnie. – Ale te turbulencje cię wystraszyły, co? Bo wcześniej twardo spałaś z głową na moim ramieniu. – Chichocze, a mój stres lekko ustępuje.
Zaraz, zaraz… Że co? Jak spałam?
Na moje policzki wylewa się czerwień. Odsuwam się od niego najdalej, jak to tylko możliwe na samolotowym fotelu; czuję się totalnie zawstydzona, siedzę za blisko. Ale nie ma ucieczki, nasze uda się stykają.
– Przepraszam – mówię pełna zażenowania.
Znów śmieje się cicho i wzrusza ramionami.
– Nie ma za co, po prostu mnie trochę zaskoczyłaś. Pewnie jesteś zmęczona podróżą. Dokąd lecisz? Jakie jest twoje miejsce przeznaczenia*? – Przez ten jego chłopięcy uśmiech moje serce trzepocze. Rzęsy ma długie i gęste, a oczom jak oceany jeszcze trudniej się oprzeć. Chyba jest przed trzydziestką.
– Nie sądzę, że powinieneś używać zwrotu „miejsce przeznaczenia”, wciąż siedząc w samolocie. – Odpowiadam na jego urok żartem i pozwalam sobie na uśmieszek. – Coronado w Kalifornii. A ty?
Przesuwa się na fotelu, żeby zwrócić się bardziej ku mnie. Moje słowa powodują, że szczerzy się jakoś tak diabelsko.
– Ja też. Dużo latam służbowo, przywykłem do długich tras.
Kiwam głową i nie wspominam, że mam tak samo. Uznaje moje milczenie za odmowę komentarza, więc mamrocze tylko:
– Eren.
– Hm?
Zerkam na niego. Znów uśmiecha się delikatnie.
– Mam na imię Eren.
– Och. Miło cię poznać, Eren. Jestem Nellie. – Używam pseudonimu zamiast prawdziwego imienia. Niezdarnie podaję mu dłoń. Czy ludzie jeszcze tak robią? Ściskają sobie ręce? Ja przyzwyczaiłam się do salutowania.
W cywilu wszystko wydaje się surrealistyczne, absurdalne. Nie żebym miała czas się socjalizować ze społeczeństwem. Prawdziwe oblicze ukazałam światu, gdy w wieku piętnastu lat zostałam sierotą. Wtedy po raz pierwszy położyła na mnie łapy tajna organizacja wojskowa. Dziesięć lat temu.
Tylko w ten sposób można się znaleźć w kompanii elitarnych maszyn do zabijania. Cichociemni rekrutują ludzi takich jak ja, ludzi, którzy dopuścili się czegoś potwornego, i zwyczajnie wykorzystują, zamiast wsadzać do więzienia. Na papierze nas nie ma, nie istniejemy. Ci, których kiedyś znaliśmy, już dawno o nas zapomnieli.
Jestem tylko bronią. Wściekłym psem uciekającym przed nieuchronną śmiercią, przed strzałem.
Być może to najmroczniejsza z rządowych tajemnic: ściśle zakonspirowane siły specjalne od mokrej roboty, którą tamci nie chcą sobie brudzić rączek. Zwalczanie terroryzmu, działania zbrojne poza granicami kraju, naloty na czarnorynkowych handlarzy bronią. Wysyła się nas do realizacji wszystkiego powyższego, nie okazując ani grama uznania.
Krótko mówiąc: jesteśmy oddziałem samobójców. Generałom zależy tylko na wykonaniu przez nas zadania. Nas samych mają głęboko w dupie.
Eren bierze moją dłoń i lekko nią potrząsa.
– Mnie również – mówi.
Opiera głowę o fotel i wpatruje się we mnie. Jego oczy są nieustępliwe, przeszywają na wylot, rzucają wyzwanie, bym odwróciła wzrok. Należę do osób, które nie umieją utrzymać kontaktu wzrokowego przez więcej niż kilka sekund, ale przy nim nie czuję takiej potrzeby. On szuka czegoś w moich źrenicach, studiuje je uważnie.
– Masz ładne tatuaże – oznajmia z uśmiechem.
Moja ręka wędruje ku szyi.
– Dzięki. Bolało jak cholera, kiedy je robiłam.
– Nie wątpię. Ale wyglądają świetnie. Kto czeka na ciebie w Kalifornii? – pyta śmiało.
Kręcę głową. Jestem pewna, że bez problemu dostrzega wielki rumieniec na moich policzkach.
– Nikt. Sprawy zawodowe. Nikt szczególny nie czeka.
Ani tam, ani nigdzie.
Eren unosi brew, przechyla głowę.
– Jesteś za ładna, żeby nie mieć kogoś szczególnego.
Dzieciak siedzący za nami kopie w mój fotel, a po tych słowach mrugam tylko jak idiotka. Uważa mnie za ładną? W wojsku jedyne komentarze, jakie słyszę od mężczyzn, brzmią: „Fajna dupa”, „Wyruchałbym cię”, „Chętnie bym złapał za te długie czarne włosy” albo „Masz wargi idealne do ssania fiuta”. Ale był też Jenkins, który choć nigdy nie powiedział mi, że jestem piękna, to sprawiał, że o tym wiedziałam, rzucając mi ukradkowe spojrzenia albo obsypując namiętnymi pocałunkami.
Na wspomnienie sierżanta Jenkinsa od razu widzę krew, która zalewała go w tę ostatnią noc w Patagonii. Trudno mi już sobie wyobrażać jego jasne włosy i sporadyczny uśmiech zarezerwowany jedynie dla mnie.
Mruganiem odpędzam płomienie wspomnień.
– A ty? – pytam. Jestem pewna, że Eren ma rodzinę, przynajmniej żonę. Myśląc o tym, zerkam na jego rękę. Obrączki brak.
– No nie. Nie wchodzę w związki.
To pobudza moje zainteresowanie. Jest żołnierzem? Chyba dostrzega mój ciekawski wzrok, bo uśmiecha się przelotnie.
– Służę w armii – przyznaje.
Widzę, że nie chce na ten temat rozmawiać, więc nie naciskam. Nie wspominam, że mnie również wyszkolono na zabójczynię. Powinnam zachować dyskrecję, jeśli chodzi o oddział, do którego mnie przydzielono, dlatego nie pozwalam sobie na ani jedno słówko. Ale już sama myśl przypomina mi o piekle, do którego zmierzam. Oddział Malum. Drużyna cichociemnych, którą wysyła się tam, dokąd nie pójdzie żaden inny oddział samobójców. Malum, który pogrzebał Riøt, nie stawiając się w punkcie kontrolnym w Patagonii, nim zaczęło się to całe gówno.
– Dziękuję za pańską służbę, sir – mówię przebiegle.
Jego źrenice się rozszerzają, na ustach pojawia się zainteresowanie. Nie ma większych szans, żebym natknęła się na tego faceta w bazie, prawda? Bardzo wątpliwe. Normalnie nie flirtowałabym z innym żołnierzem, ponieważ to się zawsze źle kończy, ale faceci, z którymi pracuję, nie są aniołkami. Są zdeprawowani i morderczy jak ja.
Ale on jest chyba bezpiecznym obiektem. Poza tym nie ma mowy, żeby służył w siłach mroku. Nie wydaje się wystarczająco twardy.
Eren śmieje się i kręci głową.
– Jestem tylko podoficerem. O, hej, Bradshaw się budzi – szepcze, patrząc poza mnie.
Podążam za jego wzrokiem; oto mężczyzna po mojej lewej, drugie udo dociśnięte do mojego. Znów napotykam lodowato niebieskie oczy i onieśmielającą bliznę pod lewym okiem. Tuż pod dolną powieką widać przebarwienie, ale facet nie sprawia wrażenia, by mu to jakkolwiek przeszkadzało. Miał farta, że nóż trafił go lekko. Uniknął śmierci.
Jenkins nie miał tyle szczęścia. Drżę na wspomnienie krwi wylewającej się z jego piersi. Zaciskam dłonie, trzymam je na udach, staram się wypędzić z głowy to, co się stało. Powinnam zapamiętać go jako żołnierza, którym przecież był, a nie ciało pozostawione przeze mnie na polu bitwy. Kazał mi odejść i tak zrobiłam. Wykonałam jego ostatni rozkaz.
Najbardziej prześladuje mnie to, że w jego oczach pojawiła się świadomość, iż odchodzę. Zgodnie z poleceniem. Zacisnął wtedy zęby, akceptując sytuację, i się uśmiechnął.
Ten ból nigdy nie ustanie, będzie tylko narastał.
Zmuszam się, by rozprostować palce.
Bradshaw patrzy na mnie spokojnie, nie przestaje emanować zimną aurą. Bijąca od niego obojętność to coś nierzeczywistego. Są bliźniakami, to nie ulega wątpliwości, ale teraz, kiedy widzę ich obu z tak bliska, dostrzegam różne odcienie błękitu w ich oczach, czuję, że trudno o dwa bardziej odmienne charaktery. Ogień i woda.
– Nellie. – Wyciągam rękę do Bradshawa, tak samo jak wcześniej do Erena, lecz on tylko taksuje mnie tym bezwzględnym wzrokiem. Jezu, co jest temu gościowi?
Eren trąca mnie ramieniem.
– On zgrywa dupka wobec każdego, nie bierz tego do siebie.
Bradshaw nie reaguje, nie wydaje się urażony. Po prostu nakłada z powrotem słuchawki na uszy i zamyka oczy. Rzęsy ma długie, podkreślają bladość jego cery. Gapię się chwilę dłużej, niż powinnam, podziwiając te eteryczne rysy twarzy. Potem kieruję uwagę na Erena. Szczerzy zęby.
– Wyskoczysz z nami na parę drinków wieczorem? Czy masz jakieś obowiązki?
Umawia się ze mną na randkę? Po moich piersiach przebiega drżenie. Tak naprawdę jest tylko jeden człowiek, na którego nie chciałabym się dzisiaj natknąć. Nazywają go Bones. Podobno to najokrutniejszy facet w całych siłach mroku. Krążą pogłoski, że lubi otwierać ludziom klatki piersiowe i dosłownie wyrywać im serca. Czasem też kości. Stąd ta jego nieprzyjemna ksywka.
Niestety to on będzie moim partnerem w oddziale Malum, a ja nie wiem, czy dam sobie z tym radę.
Ale Eren to nie Bones. Jestem tego pewna. A skoro przez następny miesiąc mam mieć przechlapane, to czemu się trochę nie zabawić?
Odwzajemniam uśmiech.
– Pewnie. Tylko nie zostanę długo. Jutro z samego rana mam obowiązki – odpowiadam tak swobodnie, jak tylko potrafię. Na myśl o imprezowaniu w ostatni wolny wieczór żyły wypełnia mi adrenalina. Mam nadzieję, że uda mi się namówić Erena na jednorazową nocną przygodę.
Jego uśmiech jest zabójczy.
– Nie śmiałbym nawet marzyć, żeby tak słodka dziewczyna jak ty została do późna.
Bar okazuje się wypasionym klubem nocnym. Nie z gatunku tych paskudnych, małomiasteczkowych, lecz takim, w którym bramkarze sprawdzają przy wejściu listę gości.
Płacę kierowcy Ubera i wpatruję się w budynek. Muzyka jest tak głośna, że trudno prowadzić rozmowę na zewnątrz. Może jednak powinnam wrócić do hotelu? – rozważam, ale Eren już czeka, woła mnie po imieniu.
Legginsy oraz miękki, obcisły T-shirt, które miałam na sobie w samolocie, zdawały się odpowiednie na wyjście do klubu, ale teraz czuję, że wyróżniam się spośród młodszych lasek, które odsłaniają brzuchy i chodzą w wysoko obciętych szortach. Nie żebym miała w swojej walizce coś podobnego. Pakuję tylko parę rzeczy; jeśli chodzi o ciuchy cywilne, dysponuję co najwyżej trzema zestawami wyjściowymi na miasto. Po raz pierwszy od wielu miesięcy znalazłam się poza granicami bazy wojskowej. Cichociemni nie mają zbyt dużo swobody, nie są wolnymi jednostkami. Plasujemy się gdzieś pomiędzy kryminalistami a psami szkolonymi do zadań bojowych.
Eren stoi na skraju chodnika.
– Oto i ona! Myślałem, że mi odlecisz, jeśli nie będę tu czekał, żeby cię złapać. – Mruga, a mnie stać tylko na skrępowany uśmiech.
– Przeszło mi to przez myśl.
Chichocze i prowadzi mnie prosto do drzwi klubu. Zerkam na kolejkę chętnych do wejścia wściekłych ludzi, ich zniecierpliwienie i złość są wręcz namacalne. Też nie znoszę, kiedy ktoś się wcina bez kolejki. Bramkarz obrzuca mnie niechętnym wzrokiem, lecz Eren kiwa mu głową; tamten bez większych problemów pozwala mi przeniknąć do środka. Eren nie wyglądał mi na stałego bywalca nocnych klubów. A jednak.
– Byłaś tu kiedyś? – pyta lekko, obejmując moje ramiona. Dreszcz spływa mi po kręgosłupie, serce bije szybciej. Kręcę głową, a on uśmiecha się ironicznie. – Przygotuj się na noc z piekła rodem.
Wchodzimy na centralny parkiet. Jest ciemno, trudno dostrzec twarze innych ludzi. W rytm muzyki ogarniającej całą salę błyskają niebiesko-fioletowe światła, przez moje tętnice płynie ekscytacja. W powietrzu unoszą się jakieś opary, światło rozcina cienie, a ja czuję wyraźny zapach alkoholu.
Nie odwiedzałam takich miejsc, odkąd skończyłam dwadzieścia dwa lata, ale to jest najfajniejsze ze wszystkich, o wiele fajniejsze od innych.
Eren się uśmiecha, niewątpliwie zadowolony z siebie i z mojego zachwytu.
– Załatwię nam drinki – mówi głośno.
– Dla mnie w zamkniętej puszce! – staram się przekrzyczeć muzykę.
Na jego twarzy pojawia się szelmowski uśmiech.
– Mądra dziewczyna. – Mruga i znika w tłumie oblegającym bar.
Śmieję się i potrząsam głową, myśląc, jak się potoczy dzisiejszy wieczór. Jednorazowe bzykanko nie byłoby najgorszym rozwiązaniem, odprężyłoby mnie przed jutrzejszą grozą. Eren wygląda na faceta, który lubi przelotne romanse. W tej profesji nie jest to zła cecha. Nasze życie bywa – delikatnie mówiąc – kruche, jesteśmy w ciągłym ruchu. Mój przypadek jest jeszcze inny: działam w supertajnej jednostce, nie wolno mi więc wchodzić w związki, nawet gdybym bardzo chciała.
Zdobycie drinków zajmuje Erenenowi sporo czasu. Mrużę oczy, obserwując, jak stara się zwrócić na siebie uwagę barmana, ale wokół jest tyle osób krzyczących i machających kartami kredytowymi, że tracę wiarę. Sunę wzrokiem po morzu ludzi podrygujących w rytm muzyki na parkiecie. Zajmuje centralną część klubu, pod ścianami ustawiono siedzenia dla tych, którzy chcą odpocząć i się napić. Każdy bit uderza tak głośno, że rezonuje w moich kościach. Uśmiecham się pod nosem i toruję sobie drogę przez ciepłe, spocone i pijane ciała. Tam gdzie z całą pewnością nikt nie zobaczy, jak wspaniale się bawię.
Jakie to odmienne doznanie przebywać w miejscu, w którym nikt cię nie zna. Nikt nie osądza cię za to, że poszłaś w tango.
Ponad dziesięć minut tańczę sobie swobodnie, gdy nagle nad parkietem rozlega się klubowa, zremiksowana wersja utworu Hey Mama Davida Guetty; wszyscy wydają z siebie okrzyki ekscytacji. To porywające doświadczenie, serce bije mi lekko w piersi. Pozwalam swojemu ciału ulec ogólnemu podnieceniu, poruszam się w tempie, jakie wyznacza bas, kręcę biodrami w rytm piosenki.
Powieki mam ciężkie, podbródek wysoko, przypadkiem spoglądam na przeciwległą ścianę sali. Opiera się o nią Bradshaw. Mocno krzyżuje ramiona, na jego głowie tkwi ten sam czarny kaptur. Przez moment pada na niego błysk fioletowego światła, ukazując zimne oczy skupione teraz wyłącznie na mnie, jakby przez cały czas obserwował tylko ruch moich bioder. Wcześniej nie przyjrzałam się dobrze jego tatuażom na szyi, lecz w tym świetle nie sposób nie zauważyć czarnego tuszu, który podkreśla idealną linię żuchwy, nadaje jej twardości.
Gapi się na mnie wygłodniałym wzrokiem mężczyzny, który obmyśla jakiś potworny czyn. Jestem pewna, że w jego głowie nie ma teraz nic innego.
Ten facet to jeden wielki sygnał alarmowy, ale nie umiem odwrócić od niego wzroku. Zniewala mnie, a nawet przeraża – mnie, która potrafi zabić człowieka w pięć sekund.
Ta myśl mrozi mi krew w żyłach, nie przestaję jednak tańczyć. Przez kilka sekund wytrzymuję jego intensywne spojrzenie na znak, że nie dam się zastraszyć. Potem zmuszam się, aby szybko zerknąć w przeciwnym kierunku, jakbym była wolna od hipnotyzującego działania tych oczu.
Jak mogłam zapomnieć o drugim bliźniaku, tym psychopacie? – besztam się w duchu i przewracam oczami. Nie zamierzam dawać mu do zrozumienia, że jestem pod wrażeniem tak uważnej obserwacji. Mama zawsze mówiła, że mam słabość do złych facetów. Chyba jeszcze nie wiedziała, że sama wyrosnę na osobę z zaburzeniami. Na jedną z tych, o których nie mówi się Bogu, modląc się w kościele o przebaczenie grzechów – tych z mroczną historią i brzemieniem.
Zaciekawiona, może trochę prowokacyjnie, unoszę powoli rzęsy i spoglądam na niego: ciągle się gapi, niewzruszenie. Ta zuchwałość sprawia, że robi mi się gorąco. Patrzę już teraz wprost, jawnie: on dalej pozostaje obojętny. Nie sprawia wrażenia ani odrobinę poruszonego, więc kontynuuję taniec, ignorując go, kręcąc biodrami, wznosząc ręce ponad głowę, jak wszyscy wokół. Zauważam, że mocno zaciska palce na swoim ramieniu, dolna warga odsłania zęby.
Och. Więc mury, za którymi się kryje, mogą skruszeć.
Kontynuuję pląsy. Ktoś podchodzi i staje za mną, opuszkami palców przesuwa po moich biodrach w milczącym rekonesansie. Uśmiecham się, odpowiadając odchyleniem w tył, oparciem się o tę osobę, dociskam pupę do twardego członka.
Tak, minęło trochę czasu, odkąd bawiłam się w takim klubie. Gdzie powietrze jest gęste od żądzy i alkoholu. Gdzie obcy ludzie dotykają twojego ciała w nadziei, że pozwolisz im na więcej.
Nowy partner do tańca reaguje natychmiast, dostosowując się do rytmu moich bioder. Kołyszemy się, on opuszkami palców obejmuje mnie w talii; z każdym kolejnym uderzeniem bitu jego oddech staje się cięższy. Zapominam się na moment, pozwalając plecom oprzeć się o jego twarde mięśnie, rozkoszując się zapachem wody kolońskiej, który wypełnia moje nozdrza.
Zerkam w stronę Bradshawa, ale zniknął. Twardy penis, który chce mi się wbić w tyłek, nie martwi mnie specjalnie. Nie muszę się też zbyt długo zastanawiać, dokąd poszedł jeden z bliźniaków.
– Hej, co ty wyprawiasz?! – krzyczy wściekle mężczyzna za moimi plecami. Jego ciało odrywa się od mojego w ułamku sekundy, zimne powietrze psuje mi nastrój.
Głośna muzyka pobudza już i tak mocno pulsujące serce. Odwracam się i widzę, jak Bradshaw odpycha gościa, z którym tańczyłam. Ten początkowo próbuje się stawiać, ale jedno spojrzenie na groźną, atletyczną sylwetkę przeciwnika każe mu tylko zakląć i odmaszerować przez tłum.
Patrzę spode łba.
– O co ci chodzi?! – wrzeszczę.
Bradshaw przekierowuje uwagę na mnie; wzrok ma jak zwykle zimny, ale jest w nim też odcień zainteresowania.
– Przyszłaś tu z nami – odzywa się po raz pierwszy i na sekundę wszystko cichnie. Głos ma donośny, wybrzmiewa mi w głowie, choć wcale nie krzyczał. Chciałabym go znowu usłyszeć.
Przełykam ślinę i postanawiam nie reagować, niepewna jego zamiarów.
Zaczyna się kolejny utwór, remiksowana wersja Summertime Sadness Lany Del Rey. Wracam do tańca, nie odrywając oczu od Bradshawa. W jego lodowatym wzroku odbijają się migoczące światła dyskoteki. Nozdrza ma rozszerzone, szczękę zaciśniętą.
Odwracam się, by uniknąć tego ciężkiego spojrzenia, i każę ciału odnaleźć właściwy rytm. Boże, mam nadzieję, że Eren pospieszy się z tymi drinkami.
Zrogowaciałe dłonie suną po moich biodrach. Nie muszę sprawdzać, by wiedzieć, że należą do Bradshawa. Są twarde, pożądliwe, sztywne jak on sam, a jednak bardziej zmysłowe niż wszystkie, które dotąd poznałam. Może to przez złe intencje. Siłę uścisku. Kiedy zagłębia palce w mojej skórze, ogarnia mnie żar.
Zdradzieckie ciało instynktownie wtapia się w rzeźbioną płaszczyznę jego klatki piersiowej. Jestem przyjemnie zaskoczona mięśniami, które wyczuwam pod bluzą. Czy on też jest żołnierzem jak brat? Wbijam się w niego tyłkiem i szczerzę zęby, czując, że twardnieje.
Jedną dłoń trzyma na moich rozkołysanych biodrach, palec drugiej wsuwa mi pod koszulkę, muska skórę brzucha, jakby prosił o pozwolenie. Od tej walki zaczyna mnie boleć twarz, bo ciągle się uśmiecham. Chwytam jego dłoń, przesuwam nieco do góry, aby wiedział, że nie mam nic przeciwko jego eksploracji.
Bradshaw śmieje się ponuro, ledwie słyszalnie. Jest w tym tyle zachłanności, że muszę ścisnąć uda, aby zapanować nad nagłą reakcją.
Jasna cholera. Kim jest ten facet?
* Nawiązanie do filmu Oszukać przeznaczenie (oryg. Final Destination), w którym bohaterowie unikają katastrofy lotniczej (przyp. red.).
NELL
Zatracam się w ulotnych wspólnych chwilach. Tańczymy tak, jakby nasze ciała znały się od lat. Owiewa mnie jego zapach, wdycham go w płuca. Pachnie rześkością lasu o poranku, nim opadną mgły.
Zbliża usta do mojego barku; zagryzam wargi, walcząc z natłokiem myśli w głowie. Pierdolić wszystko. To może być twoja ostatnia noc na Bóg wie jak długo.
Gdy zaczyna się kolejna piosenka, zjawia się Eren z dwoma drinkami. Uśmiecha się do nas szelmowsko. Dziwi mnie, że sprawia wrażenie rozbawionego naszym wspólnym tańcem, a nie zazdrosnego. Zatrzymuję się, wstyd rozlewa się po moich policzkach.
Eren wręcza mi puszkę szprycera, nieotwartą, jak było umówione, po czym pociąga długi łyk ze swojej.
– Sprowadziłaś na parkiet Bradshawa? Kurczę, jak to zrobiłaś? Złapałaś go za fiuta czy co? – przekrzykuje muzykę.
Bradshaw się nie śmieje. Ja też nie. Tylko Eren rży ze swojego żartu.
– Nie masz nic przeciwko, że razem tańczymy? Ja po prostu…
Natychmiast mi przerywa:
– Powiedzmy sobie jasno i otwarcie: miałem nadzieję, że spikniecie się na tę noc. – Rzuca mi chytry uśmieszek.
Dlaczego czuję się teraz, jakby mnie wykorzystano? Miało być odwrotnie – to ja chciałam wykorzystać jego. Na widok moich chmurniejących oczu Eren ściąga brwi.
– On ma problemy z kobietami… Rozumiesz. Bo to dupek. Pomyślałem, że wy dwoje się dogadacie. – Mówi to tak niewinnie, że nie potrafię się wkurzyć. Przecież obaj mają taką samą uroczą twarz. Co mnie obchodzi, co się pod nią kryje?
– Bez jaj. Lepiej, żeby przestał być dupkiem – odparowuję. Po tych słowach palce Bradshawa wgłębiają się w moje biodra. Patrzę na niego przez ramię. Zerka na mnie przelotnie, nie umiem odczytać jego zamiarów. Przenosi wzrok na brata.
Początkowo zależało mi na Erenie, ale skłamałabym, mówiąc, że Bradshaw nie interesuje mnie bardziej. Ma swoje tajemnice i demony kryjące się za tą bezduszną miną. Osłania przed światem coś, co zostało w nim uszkodzone, złamane.
Wzdycham, otwieram szprycer i opróżniam go do dna. Bradshaw staje obok brata, zamieniają kilka zdań. Nie słyszę, co mówią, muzyka jest za głośna. Potem gapią się ze zdumieniem na pustą puszkę, którą zgniatam w rękach.
– Co? Spodziewałeś się, że będę sączyć? – Nie mam zamiaru czuć zażenowania z powodu moich umiejętności picia.
Eren śmieje się i klepie Bradshawa po plecach.
– Idźcie stąd. Ja będę niedaleko. – Mruga do nas.
Krew huczy mi w uszach, gdy nawiązuję kontakt wzrokowy z Bradshawem.
– „Idźcie stąd”? – rzucam ot tak, do nikogo konkretnego. Zapowiada się jednonocna przygoda, ale z bratem psychopatą, a nie z tym, o którym myślałam wcześniej.
Bradshaw kiwa Erenowi głową, gdy ten całuje mnie w czoło i macha nam na pożegnanie. Chwileczkę. Bradshaw prowadzi mnie do wyjścia z klubu, gdzie muzyka nie jest już tak głośna. Zwalniam.
Spogląda na mnie pytająco. Lód w jego oczach stopniał; ciekawe, czy to dlatego, że oboje wiemy, dokąd zmierza dzisiejsza noc.
– Chodźmy do mojego hotelu – proponuję śmiało.
Zamierzam również sprawić, żeby pokazał się recepcjoniście, zanim pójdziemy na górę, do pokoju. Nigdy dość ostrożności. Naoglądałam się tylu prawdziwych zbrodni, że każdy normalny człowiek popadłby w paranoję – choć sama jestem wyszkolona do zabijania na więcej sposobów, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Bradshaw to jedna z niewielu osób, przez którą się spinam.
Uśmiecha się po raz pierwszy. Niesamowity widok. Dziwne, ale czyni go to jeszcze bardziej zagadkowym.
– Jasne – odpowiada i znów rzuca mi ten leniwy uśmieszek.
Kurwa mać. To typ faceta, dla którego wzięłabym trzydniowy urlop tylko po to, żeby się z nim pieprzyć przez te siedemdziesiąt dwie godziny.
Ciepło wylewa się na moje policzki, kiedy Bradshaw bierze mnie za rękę i wyprowadza z klubu na ciemny parking. Potem wsiada na motocykl. Tłumię rozkwitający na moich ustach uśmiech. On naprawdę jest pełen niespodzianek. Bradshaw wręcza mi kask, na co podnoszę brew.
– Załóż to – mówi ostro, prawie zirytowany, że w ogóle dziwi mnie brak drugiego, który mógłby włożyć on.
Dupek. Wsuwam kask na głowę i siadam za nim, obejmuję ramionami jego szeroki tors, po czym splatam dłonie. Nie jest to mój pierwszy raz na motocyklu, ale od razu czuję trzepotanie w piersi. Bradshaw rusza z zabójczą prędkością, może chce mnie wystraszyć, lecz ja spokojnie składam głowę na jego plecach.
Świadomość, że być może po raz ostatni zanurzę się w świat przyjemności, wywołuje we mnie dreszcz strachu. No cóż, trzeba się postarać, żeby to było zajebiste wspomnienie. Nie czułam się tak podekscytowana od czasu, gdy sierżant Jenkins przyparł mnie do kabiny prysznicowej zaraz po moim przeniesieniu do oddziału Riøt.
Meldujemy się w recepcji hotelu, a potem idziemy na górę, do mojego pokoju, bez żadnych pogaduszek. Przez to jego milczenie włoski na karku stają mi dęba. Wsuwając kartę do czytnika, jestem świadoma żaru jego spojrzenia.
Kładę portfel na stoliku przy drzwiach, myśląc przelotnie, że to bardzo głupie posunięcie. Przyznaję: nigdy dotąd nie pieprzyłam się z zupełnie obcym człowiekiem. Ale jego dłonie już głaszczą mój brzuch, rozwiewając wszelkie wątpliwości. Przyciąga mnie do szerokiej piersi. Robię zdziwione oczy. Zdążył już ściągnąć bluzę i tylko cienki T-shirt zakrywa mu mięśnie brzucha. Pochyla się nade mną, delikatnie dociska wargi do mojego obojczyka. Czuję na skórze ciepło jego oddechu.
Przytula mnie mocniej, próbuje pocałować w usta. Rozchylam wargi, żeby coś powiedzieć, zamiast mu ulec, lecz on wtedy wzdycha i rzuca mi wymowne spojrzenie. Z tak bliskiej odległości jego blizny są wyraźniejsze, dookreślone, emanują czerwienią. Są świeże. Może roczne. Maksymalnie dwuletnie.
– Nie przyszedłem tu, żeby cię lepiej poznać. – Ton ma surowy. Trochę nieobecny.
– Och… Sorry. Po prostu nie robię tego zbyt często… – Milknę i spuszczam wzrok. Zażenowanie zmienia się w gorąco napełniające mi żyły. Ten facet to absolutny brutal.
Bradshaw nachyla się, chwyta mnie pod brodą, unosi ją i gapi się prosto w moje oczy – zimno, jakbym była posiłkiem, który zamierza pożreć i mieć to z głowy. Zerkam na jego uszy, przebite pośrodku czarny kolczykami.
– Ja przejmę stery – oznajmia spokojnie i zbliża wargi do moich.
W przeciwieństwie do osobowości usta ma najmiększe, jakie kiedykolwiek całowałam. Otula mnie jego rześko-leśny zapach, momentalnie poddaję się czarowi chwili.
Nie jest to romantyczny pocałunek, o jakim się marzy. Raczej żarliwy, wygłodniały. Bradshaw prowadzi mnie do łóżka, na pościel. Intensyfikuje swoje bezwzględne dążenie, nasze języki się spotykają, są agresywne. Jego zęby nie pozostają bezczynne. Jęczę, kiedy wbija je w moją dolną wargę.
Odrywa się ode mnie, prostuje, ściąga T-shirt, rzuca go na podłogę. Patrzę na niego spod zmrużonych powiek, podziwiając rzeźbę ciała. W niemal każdym zakątku widać blizny – nabieram pewności, że on również służy w wojsku. Długie szramy pochodzą od noża Ka-Bar, wnioskuję, że rany musiały być poważne. Zasklepione dziury po pociskach zostawiły na jego skórze gwiaździstą aureolę. Chciałabym go o nią wypytać. Chciałabym usłyszeć jego historię. Lecz oczywiście on nie zamierza rozmawiać – i słusznie. Tak czy owak, jutro wyjeżdżam. Aprobuję więc jego milczenie, pozwalam, by swymi ruchami odpędził mi z głowy wszelkie myśli.
Oczy Bradshawa znajdują moje. Powoli ściąga mi spodnie. Zsuwam rękę do paska, ale mnie powstrzymuje.
– Lubię to robić – wyznaje z mrocznym uśmiechem.
Przełykam ślinę, próbując pozostać spokojna, choć moje ciało zachowuje się dokładnie odwrotnie. Pulsujące w samym centrum mojej kobiecości pożądanie każe mi się wiercić, ale doceniam to wolne tempo akcji. On lubi mieć kontrolę; pełen zepsucia element mojej natury znajduje w tym erotyczną przyjemność.
Wyjmuje kutasa i rzuca na pościel prezerwatywę. Na później, kiedy będziemy gotowi.
Moje oczy nie odrywają się od jego imponującego rozmiaru. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się niczego innego. Takie dupki jak on nie wiedzieć czemu zawsze mają wielkiego fiuta.
Bradshaw skupia uwagę na mnie, powoli unosi mi koszulkę, całuje brzuch, potem piersi. Rozpina stanik i zdejmuje mi go przez głowę razem z T-shirtem. Z łatwością zsuwa legginsy i bieliznę. Moje sutki twardnieją od chłodnego powietrza. Bradshaw obejmuje jeden ustami, a drugi delikatnie muska dłonią.
Wiję się pod nim, kiedy uciska mój cycek i bezlitośnie omiata go językiem. Pociera kutasem moją mokrą cipkę, prowokując i drażniąc we mnie żądzę. W reakcji wbijam paznokcie w miękką skórę jego pleców. Wydaje gardłowy, wibrujący pomruk, potem sunie ręką w dół i dwoma palcami okrężnie masuje moją łechtaczkę. Wyginam się w łuk; dociska mnie do swojej klatki piersiowej, oddycha ciężko i obsypuje pocałunkami moją szyję.
Delikatnie porusza biodrami, gdy pociera fiutem o mój brzuch, nawilżając go preejakulatem. O mój Boże! Sięga ręką, łapie kondom, wkłada opakowanie między perłowe zęby i powoli je rozdziera, cały czas patrząc mi w oczy niewzruszony.
I tak po prostu sprawia, że prezerwatywa wydaje mi się czymś seksowym.
Bradshaw nakłada ją na pulsującego członka, szczerzy się do mnie szeroko i wsuwa we mnie dwa palce. Jęczę po tym wtargnięciu. Pociera wewnętrzne ścianki, dosięga mojego punktu G, uśmiecha się, kiedy błagam, by nie przestawał. Wyjmuje palce tuż przed tym, jak dostanę orgazmu, i pokazuje mi dowód, jak bardzo jestem podniecona.
– Widzisz, jaka potrafisz być mokra dla obcego człowieka? Grzeczna dziewczynka. Będziesz krzyczeć? Dla mnie? Chciałbym – szepcze, ale jego głos nie jest czuły. Ocieka seksem, budzi strach. Dominuje.
Kim jest ten facet, kurwa mać? – zastanawiam się ponownie.
Ustawia czubek kutasa u mojego wejścia, zaczyna się ze mną drażnić, lekko wsuwając żołądź i zaraz ją wysuwając. Czuję, że dla niego się poszerzam, każde pchnięcie wchodzi głębiej, penetruje kolejne centymetry mojego wnętrza.
Skomlę; ten dźwięk skupia jego uwagę na moich ustach. Przybliża się do warg i szepcze:
– Lubię na ostro.
Brwi ma ściągnięte, jest skoncentrowany, jego ruchy są boleśnie powolne. Moje biodra znajdują własny rytm, bezwiednie starając się go zmusić, by wszedł głębiej.
Na te słowa cała moja istota dygocze; kiwam głową, upojona pożądaniem.
Czuję jego uśmiech na swoich wargach. Wzdycham, kiedy przewraca mnie na bok. Klęcząc, usadawia się między moimi udami. Ustawia moją prawą nogę pionowo i opiera ją o swoją klatkę piersiową. Dobrze, że jestem giętka, bo byłoby to bolesne. Jego okrutny uśmieszek podpowiada mi, że pomyślał o tym samym.
– Kurwa, masz idealne ciało.
Otacza dłonią górną część mojego uda, drugą przyciska do talii. Potem wbija się we mnie brutalnie. Od razu krzyczę, ale próbuję to stłumić. Zaciskam dłoń na ustach, jednak jęki są równie głośne. Bradshaw pieprzy mnie mocniej niż ktokolwiek przed nim, pomrukując przy tym. Mięśnie ma napięte, zdają się pracować bez wysiłku. Jest bogiem w ludzkiej skórze.
Bezlitosne oczy wpatrują się we mnie bezwstydnie, delektując się grymasami na mojej twarzy, które oscylują pomiędzy przyjemnością a bólem. Na sekundę przestaje, odwraca mnie na brzuch, po czym znów we mnie wchodzi. Sunie dłonią po całym moim ramieniu, zaciska palce wokół nadgarstka. Jęczę pod naporem jego bioder i kutasa zanurzającego się w cipce. Wypełnia mnie do granic, dochodzi do najgłębszych części podbrzusza. Kurewsko rozkoszne uczucie.
Tak rozkoszne, że ledwo zauważam, kiedy przeciąga mój nadgarstek nad głowę, przygważdża go do łóżka, a drugą rękę zaciska mi na szyi. Z trudem łapię powietrze, zaskoczona, ponieważ całkowicie mnie zdominował, ale on zaczyna poruszać biodrami i mój oddech szybko zmienia się w krzyk przyjemności.
Dalej zatapia się w moim wnętrzu i wpadamy w ekstazę. Zwalnia tempo. Wysuwa się, po czym pcha raz za razem, aż do oporu, z siłą, która zmusza mnie do okrzyków. Oczy wychodzą mi z orbit. Nigdy tak nie wzdychałam i nie wrzeszczałam, kiedy ktoś mnie pieprzył. Jakbym przeżywała swój pierwszy raz.
– O Boże! – krzyczę. Biodra mi drżą, kiedy przyjmuję całego jego kutasa. On nie odpuszcza. Czuję, że orgazm znów się zbliża. Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam.
Bradshaw łapie mnie za gardło, wsuwa mi dwa palce do ust, po czym dyszy do ucha:
– Jaki Bóg? Dziś krzyczysz tylko dla mnie. Żaden Bóg nie będzie świadkiem tego, co ci robię.
Z trzepotem zamykam oczy i ssę jego palce.
Chichocze i wbija się we mnie mocniej. Znów się drę, łapię prześcieradło, gryzę jego opuszki. Jęczy, wysuwa rękę spomiędzy moich warg, sunie na tył głowy, po czym odchyla ją tak, by móc mnie pocałować. Wpycha język do środka, pochłania mnie. Nasze gorące oddechy się mieszają, pożeramy siebie nawzajem. Przyspiesza rytm, zaczyna lekko dyszeć. Całe moje ciało wibruje; orgazm wybucha we mnie niczym ogień, przynosi uwolnienie.
Przywieram do pościeli – on dochodzi kilka sekund później, jeszcze mocniej dociskając do mnie biodra i obejmując moją pierś. Nabrzmiały kutas wciąż pulsuje, dotarł do szyjki macicy. Nigdy nie byłam tak pełna, tak nasycona. On zaciska zęby, jeszcze parę razy pojękuje, a następnie zwala się na mnie bezwładny.
Nasze oddechy się uspokajają. Przewraca nas oboje tak, że leżymy na boku. Przytula mnie do klatki piersiowej, jego fiut wciąż tkwi głęboko we mnie. Byłabym zaskoczona, gdyby się okazało, że prezerwatywa jednak nie pękła podczas tego dzikiego seksu. Zwykle nie pozwalam sobie na czułe uściski – tylko Jenkinsowi wolno było mnie obejmować – ale ponieważ to ostatnia noc przyjemności, zamykam oczy i cieszę się tym, co jest.
Długimi, posuwistymi ruchami Bradshaw muska kciukiem mój bok, potem całuje bark. Powoli wycofuje kutasa, zostaję pusta. Chcę z nim porozmawiać, poznać go, choćby trochę. Ale jedno spojrzenie na jego zimną twarz każe mi się powstrzymać. Znów ma w sobie tę nieobecność, jakby ktoś pstryknął przełącznik.
„Stało się to, po co tu przyszliśmy”. Oto komunikat wypisany na jego obliczu.
Racja. Każę moim myślom się na tym skupić.
Rzucam mu szczery uśmiech, wstaję i mijam go w drodze do łazienki.
– Spisałeś się. Trafisz sam do wyjścia – mówię z taką determinacją, na jaką mnie stać. To ja wolę być tą zimną, którą narzuca rozstanie.
Cudem powstrzymuję się od spojrzenia na niego po raz ostatni. Nigdy nie zapomnę tych lodowatych oczu i fascynującej twarzy. Blizn, które wywołują tysiące pytań, i historii, których nigdy nie poznam.
Zamykam za sobą drzwi łazienki, odkręcam prysznic i wsuwam się do kabiny na widok kłębiącej się w powietrzu pary.
Fajna noc. Jutro znów stanę się zabójczynią. Zrzucę owczą skórę i będę sobą. Ale dziś było wybornie, myślę, mydląc skórę. Bez względu na to, jak bardzo nie zasługuję we własnych oczach na cokolwiek, co przynosi mi radość. Chciałabym sądzić, że moi martwi towarzysze broni zachęcaliby mnie do sprawienia sobie tej ostatniej przyjemności, nim znów zanurzę się we krwi i w błocie.
Myjąc włosy szamponem, słyszę skrzypienie drzwi. Wycieram twarz i oczy. Mam motyle w żołądku, z ust wyrywa mi się lekkie westchnienie.
Bradshaw wchodzi pod prysznic, świdrując mnie oczami, z których nie sposób nic wyczytać.
– Co tu jeszcze robisz? – pytam, ale nie brzmię tak szorstko, jak zamierzałam.
Kącik jego ust się podnosi. Opiera rękę o ścianę za mną.
– Nikt mnie jeszcze nie wyrzucił, zanim sam nie chciałem wyjść.
Wydycham powietrze z płuc, przewracam oczami. On szczerzy się jeszcze bardziej.
– Muszę wcześnie wstać, więc…
Wybucha śmiechem, wywołując we mnie szok. Naprawdę nie wierzyłam, że ten człowiek potrafi się śmiać. Przyciskam dłonie do ciała, czując ciepło rozlewające mi się z serca na sam ten chrapliwy dźwięk. Może dlatego, że choć go nie znam, mam pewność, że robi to rzadko. Jego śmiech jest mało używany.
– No i właśnie. Znowu. Niezbyt miłe.
Odwracam się, ale on łapie mnie za podbródek i przybliża wargi. Całuje obezwładniająco. Kiedy przestaje, oczy wypełnia mu zaciekawienie, uważnie analizuje moją twarz.
– Myślałam, że „nie przyszedłeś tu, żeby mnie lepiej poznać” – rzucam ostro.
Pochyla się, sunie językiem ze środka mojego gardła ku wargom i całuje mnie kilka razy.
– Zadaj mi dowolne pytanie – mamrocze.
Między moimi udami uderza fala nowego gorącego pulsowania. Pozwalam się oprzeć o ścianę. On gładzi językiem mój obojczyk, smakuje mokrą skórę, maca każdy centymetr mojego ciała.
Tłumię jęk.
– Właściwie to jestem głodna. Chciałam się wykąpać i pójść do tej knajpy, którą mijaliśmy po drodze, przecznicę stąd.
Bradshaw odsuwa się, taksuje mnie wzrokiem i mruży oczy, jakby niezbyt dobrze zrozumiał. Ale się uśmiecha.
– Kurczę. Znowu zostałem spławiony – mamrocze, unosząc brwi. – Życzysz sobie towarzystwa?
Pękam.
– Jasne.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
NELL
Dostępne w wersji pełnej
NELL
Dostępne w wersji pełnej
NELL
Dostępne w wersji pełnej
NELL
Dostępne w wersji pełnej
NELL
Dostępne w wersji pełnej
NELL
Dostępne w wersji pełnej
Bradshaw
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Bradshaw
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Bradshaw
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Bradshaw
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Bradshaw
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Bradshaw
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Bradshaw
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Bradshaw
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Bradshaw
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Bradshaw
Dostępne w wersji pełnej
Nell
Dostępne w wersji pełnej
Bradshaw
Dostępne w wersji pełnej
Podziękowania
Dostępne w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Leave Me Behind
Redaktorka prowadząca: Ewelina Kapelewska
Wydawczyni: Olga Gorczyca-Popławska
Redakcja: Adrian Kyć / Rytm pisania
Korekta: Ewelina Kapelewska, Anna Jasińska
Projekt okładki: K. M. Moronova LLC
Opracowanie graficzne okładki: Wojciech Bryda
Ilustracje na okładce i w środku książki: © K. M. Moronova LLC
Copyright © 2024 K. M. Moronova LLC
Copyright © 2025, Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
This edition is published by arrangement with Triada US Literary Agency, USA and Book/lab Literary Agency, Poland.
Copyright © 2025 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2025
ISBN 978-83-8417-342-8
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Weronika Panecka
Okładka
Karta tytułowa: K.M. Moronova, Leave me behind
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
Karta redakcyjna
Spis treści