Downpour. The Griffith Brothers - Maggie C. Gates - ebook
NOWOŚĆ

Downpour. The Griffith Brothers ebook

Maggie C. Gates

4,6

2559 osób interesuje się tą książką

Opis

Ona była burzą, której nie chciał, i spokojem, którego potrzebował

Ray, były gwiazdor rodeo, od miesięcy żyje zamknięty w czterech ścianach. Sparaliżowany po wypadku, odrzuca każdą formę pomocy – do momentu, gdy w jego życie wkracza Brooke. Najgorsza pielęgniarka na świecie. I najlepsze, co mogło mu się przytrafić.

Brooke to promień słońca i chodzący chaos. I jedyna osoba, która nie chodzi wokół Raya na palcach.

Między zgorzkniałym mężczyzną a dziewczyną, która nie zna słowa „niemożliwe”, zaczyna się coś, czego żadne z nich się nie spodziewało. To miłość, która nie puka do drzwi – tylko wpada bez ostrzeżenia jak huragan. I zostaje na dobre.

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 346

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (144 oceny)
106
23
13
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
malachowskala

Całkiem niezła

1. nie dowiedzialm sie jaka byla kwota tego funduszu powerniczego co batdzi mnie ciekawiło 2. dodatkowy epilog-17 lat pozniej, a juz siwe wlosy? biorac pod uwage jaka bohaterka byla mloda, brzmi to lekko naciąganie 3. byc moze tylko ja tak mam, ale za kazdym razem jak czytam "otwarłem, otwarłam" przewraca mi sie w żołądku, nie brzmi to ja dla mnie poprawnie nie mniej, ksiazka super, dobrze sie bawilam 🙂
20
MmWw1

Nie oderwiesz się od lektury

swietna seria
10
agk85

Nie oderwiesz się od lektury

Właśnie skończyłam i ten tom jest jeszcze lepszy. Kocham ta serię. Było gorącej, niż w pierwszym tomie, ale mi sie podobala.
10
RPaulina

Z braku laku…

Niespójna, chaotyczna. Jakby ktoś wyciął część tekstu, w którym rozwinęła się ich relacja a główny bohater przepracował traumy. Pierwsza część wiarygodna, dopracowana a tu zdecydowanie czegoś zabrakło.
11
Szwejkoland

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca historia
00



TYTUŁ ORYGINAŁU:Downpour

Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska Wydawczyni: Maria Mazurowska, Olga Gorczyca-Popławska Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan Korekta: Anna Burger Projekt okładki: Melissa Doughty – Mel D. Designs. Opracowanie graficzne okładki: Wojciech Bryda

Copyright © 2024 Maggie C. Gates. All Rights Reserved Published by arrangement with Bookcase Literary Agency, and Booklab Agency.

Copyright © 2025 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Gabriela Iwasyk, 2025

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-303-9

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska

Mojemu Teściowi. Prawdziwemu Iron Manowi.

Ostrzeżenie

Downpour zawiera mocne treści: medyczne (uszkodzenie rdzenia kręgowego, porażenie czterokończynowe, paraliż obustronny), opis obrażeń związanych z profesjonalnym ujeżdżaniem byków, myśli i wyobrażenia samobójcze, opis depresji, kradzież/włamanie, podpalenie, utratę rodziców, nadużywanie alkoholu i narkotyków.

Opisany w Downpour proces dochodzenia do siebie i rehabilitacji po uszkodzeniu rdzenia kręgowego Raya Griffitha to tylko jeden możliwy przebieg wydarzeń. Nie odzwierciedla szerokiego zakresu emocji, doświadczeń oraz problemów związanych z odzyskiwaniem sprawności, z którymi mogą się mierzyć pacjenci z tą przypadłością. Droga przebyta przez każdą osobę jest jedyna w swoim rodzaju, a sytuacja zdrowotna może się rozwijać na wiele sposobów.

Książka zawiera opisy praktyk dotyczących wiązania za pomocą sznura. Czynności seksualne przedstawione tutaj są fikcyjne i nie powinny być traktowane jako wskazówki czy materiał edukacyjny. Dokładnie przestudiujcie te praktyki, a jeśli się na nie zdecydujecie, to tylko w bezpieczny, świadomy, rozsądny i dobrowolny sposób.

Dbajcie o siebie i przyjemnego czytania!

Maggie Gates

Prolog

Ray

Wiecie, jak to brzmi, kiedy w siedemdziesięciotysięcznym tłumie nagle zapada cisza? Ja wiem.

– Nogi napięte, biodra luźno – powiedział Marty. – Jesteś gotowy?

Przytaknąłem, po czym się wyłączyłem. Tłum widzów, prowadzący, nawet ważąca blisko tonę bestia pode mną – to wszystko po prostu przestało dla mnie istnieć.

Byłem teraz w swoim własnym świecie i nie zamierzałem go opuszczać, dopóki nie zdobędę tytułu.

– Jeździec gotowy.

Siedemdziesięciotysięczny tłum wstrzymujący oddech brzmi jak cisza przed burzą. Opiekun boksu pewną ręką chwycił mnie za ramię, gotów interweniować, gdyby Homewrecker postanowił roztrzaskać mnie o bramkę, jeszcze zanim zostanie otwarta.

– Naprzód, wujku Rayu! – zagrzewały mnie do boju bratanice, podskakując w górę i w dół.

– Dajesz, bracie! – huknął Christian, po czym rozległ się ostry dźwięk gwizdka.

Osiem sekund.

Nigdy nie zawracałem sobie głowy odliczaniem w myślach. Niektórzy jeźdźcy to robili, ale czas miał w zwyczaju się zatrzymywać, gdy bestia wielkości kuli wyburzeniowej próbowała mnie wykończyć. Przeszywający ból ramienia utrudniał zorientowanie się, czy minęło dopiero siedem, czy już osiem sekund.

Zamknąłem oczy, odcinając się od wszystkiego, a wokół zapanowała cisza.

Bramka się otwarła, ale Homewrecker nie ruszał się z miejsca.

O cholera…! Nie ma nic gorszego od niemrawego byka.

Musiał dać z siebie wszystko. Pięćdziesiąt punktów mogłem zdobyć ja, ale kolejne pięćdziesiąt – za szarpanie i narowistość – zależały od zwierzęcia.

Homewrecker parsknął gniewnie, po czym wyrzucił mnie w powietrze, ale mocno się trzymałem. Byk wirował jak tornado, z każdym szarpnięciem rzucając się do przodu i do tyłu.

Ręka bolała mnie i paliła, wszystkie mięśnie i ścięgna były naciągnięte do granic możliwości. Zacisnąłem mocniej palce, walcząc o każdą sekundę. Ryk tłumu sforsował moją mentalną blokadę.

Czy minęło już osiem sekund, czy po prostu dawałem dobre show?

Homewrecker gwałtownie szarpnął w lewo, a potem w prawo, całkowicie mnie tym zaskakując. Przesunąłem biodra, żeby utrzymać równowagę, ale wiedziałem, że już po mnie.

Byk rzucał się tak bardzo, aż nie dałem rady dłużej się go trzymać i wyleciałem w powietrze. Prawie nadziałem się na jego róg, poczułem rozdzierający ból w boku.

Ziemia gwałtownie zaczęła się przybliżać, uderzyłem w arenę głową, a ból momentalnie ustąpił.

Dziwna sprawa.

Zamierzałem się podnieść na kolana i czmychnąć z areny, ale moje ciało nie chciało mnie słuchać i pozostało nieruchome.

Pamiętacie, jak mówiłem, że milczący tłum liczący siedemdziesiąt tysięcy ludzi brzmi jak cisza przed burzą?

Nic nie czułem, ale ciężar tej ciszy był przytłaczający.

Nagle rozległy się krzyki, jakby rozpętała się burza.

– Pomocy! Dajcie deskę ortopedyczną!

– RAY!

– Nie ruszaj się – rzucił ktoś w moją stronę, gdy wokół zaroiło się od ludzi.

Akurat z tym nie miałem problemu. Nie byłem pewien, dlaczego nie jestem w stanie się ruszyć, więc po prostu leżałem wśród kłębiącego się tłumu.

Christian, mój starszy brat, przeskoczył przez barierkę, przeciął arenę i uklęknął obok mnie.

Miło z jego strony.

Uniósł moją dłoń, ale nic nie poczułem.

To może chwilę potrwać. Chyba się zdrzemnę.

Ledwo zdążyłem o tym pomyśleć, gdy wokół zapadła ciemność.

Tydzień po wypadku

To pikanie było naprawdę wkurwiające. Ktoś powinien wyłączyć to pieprzone urządzenie.

Z oddali dobiegało echo znajomych głosów, jakby nawoływanie moich braci w gęstej mgle.

Pik, pik, pik…

Jezus Maria – miałem ochotę sam wyrwać tę wtyczkę z gniazdka, żeby wreszcie móc się, kurwa, zdrzemnąć.

Próbowałem otworzyć oczy, desperacko pragnąc zlokalizować źródło tego doprowadzającego mnie do szału hałasu, ale powieki ani drgnęły. Moje ciało było całkowicie zdrętwiałe. Jakby nie istniało. Za to w przełyku paliło mnie jak cholera. Czemu to odrętwienie nie mogło sięgnąć również tam?

Czułem się, jakbym jednocześnie był przebudzony i pogrążony w głębokim śnie – jakbym balansował na granicy nieba i piekła. Zawieszenie, wieczna niepewność.

Pik… pik… pik…

Kurwa mać.

Trzy tygodnie po wypadku

PIK… Pik…

Co to, do cholery, miało być? Jeden irytujący dźwięk przez całą wieczność?

Niech mnie. Jakie to wkurwiające!

Głosy były coraz wyraźniejsze. Może traciłem zmysły. W ciemności przed moimi oczami rozbłyskiwały białe i szare kule, powoli przepływając przez moje pole widzenia.

Cholera jasna!

Moje gardło płonęło. Jakby ktoś rozpruł mi nożem tchawicę. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem.

Dlaczego nie potrafiłem wydać z siebie żadnego dźwięku? Czy nadal byłem na arenie? Głowa mi się kołysała, ale nie kontrolowałem tego ruchu.

Leżałem na czymś miękkim. Nie przypominało to ubitej ziemi areny.

Palenie w gardle zelżało do lekkiego pieczenia, pikanie zwolniło.

Dzięki Bogu i za to, choć ten dźwięk nadal był cholernie irytujący.

Jasne kule się powiększyły, zamieniając czerń w ponurą szarość burzowego nieba.

Nagły ból przeszył jak błyskawica mój kark. Z każdym kolejnym dotkliwym atakiem szarość przed moimi oczami zmieniała się w znajomy róż.

Proszę, proszę… Widziałem żyłki wewnętrznych stron powiek. To coś nowego.

Może teraz uda mi się je podnieść…?

Zebrałem wszystkie siły i zerknąłem przez sklejone rzęsy na niewyraźny kształt po mojej lewej stronie.

Czy to był Christian? Przecież widzowie nie mogą przebywać na arenie. Co on tu robi?

Próbowałem zawołać, żeby się wynosił z areny, ale nie byłem w stanie wykrztusić z siebie ani słowa.

Oślepiająco jasne światło rozpłatało mi czaszkę; moja głowa była teraz jak rozłupany arbuz, który spadł z transportującej owoce furgonetki.

Kurwa mać! Nie. Nawet nie będę próbował.

Zacisnąłem powieki. Starałem się głęboko oddychać, żeby odpędzić migrenę, ale to też nie był dobry pomysł. Gardło miałem oblepione kwasem, więc uniesienie klatki piersiowej, żeby napełnić płuca tlenem, stało się prawie niemożliwe.

Swędział mnie policzek, nie mogłem jednak znaleźć ręki, żeby się podrapać. Jeszcze raz spróbowałem zawołać Christiana, lecz nadal nie potrafiłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

Usta miałem suche jak wiór. Jako ujeżdżacz byków najadłem się piachu więcej razy, niż mógłbym to zliczyć, ale teraz czułem się inaczej. Zastanawiałem się, czy ponownie nie spróbować otworzyć oczu. Wyglądało na to, że migrena tak czy siak mnie dopadnie.

Zmusiłem się, żeby podnieść powieki.

Christian siedział obok mnie, czytał książkę. Tę samą, którą przekartkowałem, kiedy w zeszłym tygodniu byłem w domu. Na końcu czekał zaskakujący zwrot akcji, jednak sądząc po minie Christiana, jeszcze nie doszedł do tego fragmentu.

– Chris… – wychrypiałem, a on tym razem podniósł na mnie wzrok.

– Ray? – wyrzucił z siebie bez tchu.

Zamrugałem.

Cholera, wyglądał koszmarnie.

Pewnie ta jego menadżerka gwiazd nie pozwalała mu w nocy zmrużyć oka.

Wargi zupełnie mi spierzchły. Próbowałem je oblizać, lecz język też miałem suchy. Chciałem zapytać Chrisa, jak to się stało, że już nie jestem na arenie, ale powróciła ciemność i zaczęła pochłaniać obrzeża mojego pola widzenia.

Głowa mi się zakołysała, kiedy walnął ręką w panel koło mnie. Teraz się zorientowałem, że mam na ustach coś twardego i plastikowego. Może to dlatego mnie nie słyszał.

W mojej głowie zatoczyła się kula wyburzeniowa, kiedy spuściłem wzrok, żeby zobaczyć, co to jest.

Christian wyciągnął rękę i podniósł to z moich ust.

– Mój wynik?

Cholera, bolało mnie, kiedy mówiłem. Co, do diabła, było nie tak z moim gardłem?

Christian sięgnął do kieszeni i wyjął z niej mistrzowską klamrę. Włożył mi ją do ręki, ale nic nie poczułem.

– Dziewięćdziesiąt jeden punktów – powiedział.

Czyli wygrałem.

W takim razie dlaczego tłum nie wiwatował?

Dwa miesiące po wypadku

Byłem święcie przekonany, że fachowcy montujący sufity akustyczne specjalnie układają je we wzory używane w tych wszystkich testach psychologicznych. Przez sześćdziesiąt dłużących się w nieskończoność dni leżałem w swoim pokoju z lat dziecięcych, który teraz zamienił się w więzienie.

Sześćdziesiąt pierdolonych dni sikania do basenu. Sześćdziesiąt potwornych dni bycia karmionym przez mamę, która wycierała mi jak dziecku ślinę i okruszki z podbródka. Sześćdziesiąt nieznośnych dni noszenia mnie po całym pieprzonym domu przez braci, bo tylko w ten sposób mogłem zobaczyć coś poza czterema ścianami własnej sypialni.

Sześćdziesiąt dni żałowania, że nie umarłem na tej arenie.

Cztery miesiące po wypadku

Ręce mnie swędziały. Odnosiłem wrażenie, że pod skórą biega tysiąc mrówek ognistych. Było to cholernie wkurzające, a po każdej wizycie u mojej sadystycznej fizjoterapeutki zdarzało się coraz częściej. Prawdopodobnie dlatego, że szczególnie lubiła razić mnie prądem.

Według niej funkcjonalna elektrostymulacja miała mi pomóc odzyskać władzę nad ciałem. Jak na razie jedynym efektem okazało się takie swędzenie, że gdybym mógł, drapałbym się aż do krwi.

Wpatrywałem się w swoje bezużyteczne dłonie, rozpaczliwie pragnąc się podrapać. Jednak nie byłem w stanie nic z tym zrobić, a za cholerę nie zamierzałem nikogo wzywać tylko dlatego, że swędziała mnie pieprzona ręka.

Poza tym męczył mnie czas, kiedy nie spałem. Chciałem zasunąć zasłony, położyć się i udawać, że nie istnieję.

Sen był najbliższym śmierci stanem, jaki mogłem osiągnąć.

Może dlatego tak bardzo chciałem spać.

Niech diabli wezmą zanik mięśni…!

Wykończę się w tym pokoju; powoli oszaleję, gapiąc się na pieprzony sufit akustyczny i licząc bąble, aż mój mózg zmieni się w papkę.

Sześć miesięcy po wypadku

– Operacja przebiegła zgodnie z przewidywaniami. Tak jak mówiliśmy podczas wstępnej selekcji chętnych, była niezwykle inwazyjna. Rekonwalescencja będzie trudna. Przez kilka kolejnych dni będziemy monitorować wszczepione wzdłuż kręgosłupa elektrody, żeby mieć pewność, że operowane miejsce się goi i nie wystąpiły komplikacje. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, wkrótce rozpoczniemy wysyłanie impulsów i przystąpimy do rehabilitacji.

Wlepiłem pusty wzrok w ścianę, podczas gdy chirurg przekazywał wieści mamie.

Mężczyzna westchnął.

– Ten rodzaj leczenia bodźcowego jest nowy i bardzo eksperymentalny. Stosuje się go zaledwie w kilku miejscach na świecie. To eksperyment medyczny, więc nic nie mogę obiecać. Po prostu nie dysponujemy wystarczającą ilością danych, żeby stwierdzić, co się może wydarzyć.

Jednak czy na tym etapie ryzyko miało jakiekolwiek znaczenie? Nie przeszkadzało mi, że stanę się szczurem laboratoryjnym w tym eksperymentalnym naukowym gównie. Moje ciało i tak nie nadawało się do niczego innego.

Osiem miesięcy po wypadku

Ręka znowu bardziej mnie swędziała. Klnąc pod nosem, oderwałem wzrok od ekranu telewizora. Miejsce porannych wiadomości zajęła jakaś nieznośna opera mydlana. Nie chciało mi się przełączać kanału klikerem, który Nate, mój brat, kupił przez internet.

Tak cholernie się ekscytował, kiedy montował to powyginane metalowe ustrojstwo. Jakby uważał, że powinienem być w siódmym niebie, bo mogę zmieniać kanały, przygryzając guzik.

Już raczej spróbuję przetrwać to melodramatyczne gówno.

Z jękiem pozwoliłem głowie opaść na poduszkę, wykończony dzisiejszą sesją fizjoterapii. Co prawda nie napracowałem się wiele, byłem tylko obracany i ugniatany jak szmaciana lalka, ale i tak mnie to wymęczyło.

Christian próbował mnie dzisiaj namówić na spotkanie z psychologiem. Całą drogę gadał jak najęty o korzyściach, jakie sam wyniósł z psychoterapii, oraz o cudach dokonanych przez psycholożkę rodzinną, do której zabrał moje bratanice.

Zmierzał do tego, że jego terapeutka znalazłaby dla mnie wolny termin, gdybym tylko miał ochotę się przed kimś otworzyć.

Ale ja nie miałem ochoty.

Jaki sens ma analizowanie faktu, że zostałem dotknięty porażeniem czterokończynowym? Że moje ciało jest sparaliżowane od szyi w dół, ponieważ musiałem wsiąść na jeszcze jednego byka i zdobyć kolejne mistrzostwo? Ponieważ nie potrafiłem odejść, kiedy byłem na szczycie.

Nie potrzebowałem się w to wszystko wgłębiać. Było jak było.

Po kilku miesiącach ból podrażnionego rurką intubacyjną gardła wreszcie ustąpił, a niekontrolowane ataki kaszlu stały się rzadsze. Właściwie to nie miałem się z czego cieszyć, bo w związku z tym ludzie nachodzący mnie w moim własnym pokoju spodziewali się, że z nimi porozmawiam.

A tymczasem nie było nic do powiedzenia.

Nie znosiłem wyświechtanych frazesów, pustych uprzejmości, protekcjonalnych uśmiechów i współczucia.

Jednak najbardziej na świecie nienawidziłem tego cholernego swędzenia w ręce. Zacisnąłem oczy, próbując uchwycić coraz słabsze wspomnienie tego, co czułem, kiedy napinałem mięśnie, żeby poruszyć ręką.

Udało się. Ręka przechyliła się w bok i otarła się o małą, ozdobną poduszkę. Szorstki materiał złagodził swędzenie.

Czy ja naprawdę…? Skupiłem się na nadgarstku – konkretnie mówiąc na mięśniach, tak jakbym mógł przywołać je z powrotem do życia.

Pot wystąpił mi na czoło, a swędzenie stało się jeszcze bardziej dokuczliwe.

I wtedy…

Poruszyłem się.

Moja ręka przesunęła się w lewo i w prawo, drapiąc poduszką swędzące miejsce.

Dziewięć miesięcy po wypadku

– Co, do diabła…? – Christian stanął w drzwiach jak wryty.

Podniosłem do ust szpitalny kubek i napiłem się przez zgiętą rurkę.

Mojemu bratu talerz wyślizgnął się z rąk i roztrzaskał o podłogę. Tłuczone ziemniaki rozprysnęły się po podłodze, a zielone groszki potoczyły po parkiecie. Na widok spadającego na jego but klopsa zrobiło mi się smutno.

Cholera… Uwielbiam klopsy! Jego zapach kusił mnie od godziny, poza tym umierałem z głodu.

Christian gapił się na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Chyba mam halucynacje, bo wcześniej uderzyłem się na traktorze w głowę…

– Przykro mi – powiedziałem, odkładając kubek na tacę obok podniesionego łóżka.

Materac był niewygodny, jakby go uszyto ze skóry samego Szatana. Ramiona i kark ciągle mnie przez to bolały. Brat wpatrywał się we mnie z wypisanym na twarzy niedowierzaniem.

– Zrób to jeszcze raz.

Podniosłem na niego wzrok.

– Raczej nie. To cholernie boli.

– Co się, kurwa, dzieje…? – Przesunął ręką bo brodzie, usta mu zadrżały.

Ze zdumieniem dostrzegłem, że po jego twarzy płyną łzy. Ja nie uroniłem ani jednej, odkąd się obudziłem w szpitalnym łóżku, więc dlaczego on płakał?

– Ray, co się, kurwa, dzieje? Ty się ruszasz!

– Chciało mi się pić.

Najwyraźniej zapomniał o roztrzaskanym talerzu, rozwalonych ziemniakach i klopsie.

– Ty… podniosłeś kubek.

– Właśnie nauczyłem się znowu używać ręki – odparłem. – Nie zmuszaj mnie, żeby ci pokazał palec.

Nie wspomniałem o miesiącu terapii, podczas której ciężko na to pracowałem. Swędzenie jednak wyszło mi na dobre.

Rok po wypadku

W powietrzu unosił się zapach drewna i trocin, kiedy wjechałem wózkiem na podjazd dla niepełnosprawnych mojego nowego domu.

Dom nie był jeszcze skończony; szafy nie miały drzwi, w miejscu gniazdek telefonicznych ze ścian wystawały druty, a urządzenia tylko częściowo zainstalowano. Mnie to jednak nie przeszkadzało. Zawsze mogłem wynająć kogoś, kto wszystko doprowadzi do porządku.

Nie zwracając uwagi na ból ramion, pchnąłem koła wózka, żeby dotrzeć na szczyt podjazdu.

Ten kawałek ziemi był mój od urodzenia. Moi trzej bracia też mieli swoje działki. Christian i Nate już lata temu zbudowali na nich domy. Byli ode mnie starsi i gotowi, żeby w nich zamieszkać z rodzinami. Moja ziemia cierpliwie na mnie czekała, bo między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia większość czasu spędzałem w Kolorado.

Jasne, pozwalałem braciom używać jej do wypasu bydła, ale sam nic z nią nie robiłem.

Wjechałem na werandę i z westchnieniem obróciłem wózek. Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że mój kawałek ziemi na ranczu braci Griffithów zostanie przystosowany do wózków inwalidzkich.

Ale przynajmniej miałem tu święty spokój.

Domy Christiana i Nate’a znajdowały się na wschód od mojego, a rodziców – trochę na północ. Cassandra, narzeczona Christiana i menadżerka rancza, była teraz zajęta nadzorowaniem budowy domu gościnnego oraz restauracji po zachodniej stronie.

Nikt nie zapuszczał się na południowy kraniec rancza, gdzie przycupnął mój dom. Celowo ukryłem go za zasłoną drzew oraz zapewniłem dojazd tylko wijącą się przez teren posiadłości drogą gruntową.

Popchnąłem drzwi wejściowe i wziąłem głęboki oddech, żeby poczuć rześki zapach świeżej farby.

– Och, dzień dobry! – Ku mojemu zaskoczeniu, ze środka dobiegł głos, całkowicie niszcząc tę pełną spokoju chwilę. – Jesteś Ray, prawda?

Siedziałem bez ruchu, gapiąc się na siwą kobietę o surowym obliczu, która z kolei wpatrywała się we mnie. Bez zaproszenia wtargnęła do mojego domu i właśnie ścieliła…

Zacisnąłem zęby.

To pieprzone szpitalne łóżko zostało tu przetransportowane z domu rodziców.

Miałem ochotę obrócić wózek, zatrzasnąć za sobą drzwi i podpalić to miejsce.

– Nie obchodzi mnie, kim jesteś – mruknąłem, odsuwając się na bok, żeby zrobić jej przejście. – Wynoś się z mojego domu!

Kobieta roześmiała się, jakbym żartował. Ale ja mówiłem całkiem serio.

– Twoja mama uprzedziła mnie, że jesteś trochę drażliwy. – Posłała mi ciepły uśmiech. – Ale mnie to nie przeszkadza. Jestem tutaj, żeby ci pomóc.

Tyle to akurat wiedziałem, bo miała na sobie uniform opiekuna medycznego. Nie zrobiło to jednak na mnie większego wrażenia. Pokazałem jej drzwi.

– Wynocha!

Rok i jeden miesiąc po wypadku

Christian usiadł na kanapie, przyciskając palce do oczu.

– Nie możesz wyrzucać wszystkich z pracy.

– To czwarta opiekunka medyczna, którą przegoniłeś w tym tygodniu – wytknął mi CJ. – Wydaje ci się, że one rosną na drzewach?

Becks postanowiła podejść do mnie łagodniej.

– To małe miasteczko. Nie mamy wielkiego wyboru.

Nate pokiwał głową na znak zgody.

Nie raczyłem podnieść wzroku znad sznurka, na którym robiłem węzły. To moi bracia i bratowe zorganizowali tę interwencję. Nie zamierzałem okazywać im zainteresowania.

Rozsupłałem węzeł zwykły, żeby móc go ponownie zrobić. Było to ogłupiające zajęcie, pomagające mi odzyskać zręczność w rękach.

– W takim razie przestańcie przysyłać ludzi tam, gdzie nie są mile widziani – wymamrotałem.

Cassandra prychnęła, zerkając na Christiana.

– A nie mówiłam…

Moja przyszła bratowa była jedyną osobą, którą w tym momencie potrafiłem znieść – tylko ona zostawiała mnie w spokoju.

Nate spróbował jeszcze raz, w jego głosie cierpliwość mieszała się ze złością.

– Wiem, że sytuacja nie jest idealna…

Idealna? Naprawdę uważali, że chcę tu mieć kogoś, kto będzie mi non stop usługiwał?

– …ale albo pozwolisz nam sobie pomóc, albo przestaniesz wyrzucać ludzi, których dla ciebie zatrudniamy – zakończył, jasno przedstawiając ich warunki.

Pociągnąłem za hamulec ręczny i pojechałem do sypialni.

– Spróbujcie mi jeszcze kogoś przysłać, a zobaczycie, co się stanie.

Dzień później

– Zwalniam się. Nigdy w życiu nie miałem klienta, który byłby tak niegrzeczny, złośliwy, a do tego…

Zatrzasnąłem drzwi, zanim facet zdążył dokończyć zdanie.

Krzyżyk na drogę.

Rok i cztery miesiące po wypadku

– Raymondzie Tylerze Griffith! Nie zmieniłeś chyba zamków do drzwi?

Zza okna dobiegały wściekłe okrzyki mamy. Zapewne postanowiła wkroczyć do akcji, kiedy kolejnej opiekunce nie udało się dostać do środka, bo klucz nie pasował.

Przynajmniej żaluzje były zasunięte.

Gapiłem się na kuchenny sufit, a chłód płytek wbijał mi się w plecy. W biodrach i karku czułem przyszywający ból.

Kilka kroków dalej znajdował się przewrócony wózek inwalidzki, wokół którego walało się mnóstwo rozbitego szkła. Z kranu nieprzerwanym strumieniem płynęła woda, która teraz przelewała się na blat i spływała z niego na podłogę, powoli ją zalewając.

Na szczęście mama nie mogła tego zobaczyć.

Z drugiej strony miałem pecha, bo utknąłem na podłodze i będę tak siedział do momentu, aż wykombinuję, jak się podnieść.

1

Brooke

Promienie słońca przenikały przez żaluzje. Przeciągnęłam się w świeżej, chłodnej pościeli. Czy jest coś lepszego od przebudzenia się w pachnącym łóżeczku? Już wiedziałam, że to będzie cudowny dzień!

Klimatyzator okienny grzechotał jak marakasy. Para wytrzeszczonych oczu, które do niego przymocowałam, poruszała się z każdym powiewem. Biedactwo ledwo dawało radę w ten parny, gorący czerwcowy dzień.

– Świetnie ci idzie, mały przyjacielu! – Poklepałam go po zardzewiałej metalowej obudowie. – Tak trzymać!

Wskoczyłam w stosunkowo czystą parę szortów, które zwisały z ramy łóżka. Jedna japonka wyglądała spod niego, a drugą znalazłam na komodzie.

Zbiegłam po schodach i przeszłam przez pokój, po drodze witając się z rozwalonymi na kanapach w salonie imprezowiczami.

Nick, współlokator, który mieszkał tu najdłużej, podniósł głowę z wypłowiałego rozkładanego fotela.

– Wisisz mi czynsz, Stacey.

– Serio? – zachichotałam nerwowo, grzebiąc na swojej półce w spiżarni. – Mogłabym przysiąc, że już ci dałam pieniądze. – Sięgnęłam po podpisane moim imieniem pudełko batoników granola. Otworzyłam je. Puste. Może któryś z moich współlokatorów zgłodniał, a nie miał niczego innego. Nie ma problemu, zjem owsiankę.

Ale nie, w tym pudełku też nic nie było.

– Hej, nie wiesz może, czy ktoś zjadł moje zapasy? – zapytałam.

Obok Nicka leżało dobrze mi znane, niebiesko-białe opakowanie.

– Nie mam pojęcia – mruknął, popijając batonika potężnym łykiem piwa.

Chandlerowi urwał się film na kanapie, pochrapywał z niedojedzoną miseczką owsianki na brzuchu.

– Nie ma problemu – rzuciłam lekko, zakładając torebkę na ramię. – Po pracy wpadnę do sklepu.

Ominęłam wypchany do granic możliwości wór na śmieci i zaczęłam ostrożnie manewrować wśród pozostałości nocnej imprezy. Porozrzucane po całej podłodze puszki po piwie chrzęściły mi pod stopami, gdy zmierzałam w stronę drzwi.

– Nie zapomnij o kasie! – zawołał za mną Nick, pochłonięty scrollowaniem. – Tym razem tylko gotówka. Nie chcę czeku.

Słońce prażyło moją skórę, gdy radośnie zmierzałam w stronę samochodu, a moje loki podskakiwały z każdym krokiem. Poniedziałki były najlepsze! Początek nowego tygodnia. Nowe szanse. Mnóstwo ekscytujących możliwości.

Wślizgnęłam się za kierownicę i rzuciłam torbę na podłogę. Plastikowa doniczka na desce rozdzielczej zakołysała się, kiedy przekręciłam kluczyk.

– O cholera… – wymamrotałam, zerkając na kontrolkę sygnalizującą, że paliwo się kończy. – W porządku, Wszechświecie. Dziękuję za pretekst, żeby wpaść na stację po coś do jedzenia!

Podjechałam na najbliższą stację. Płacąc za ciastko i paliwo, pogawędziłam z sympa­tyczną kasjerką o operze mydlanej, która leciała w telewizorze za jej plecami.

Wszyscy byli dzisiaj tacy mili…! Nawet Nick prawie zapamiętał moje imię. Zwykle zwracał się do mnie per „Brenda”, „Bonnie” albo innym imieniem na „b”. Dziś użył mojego nazwiska, jakbym była jednym z jego kumpli.

Naprawdę zaczynałam się tam czuć jak w domu! Fajnie przez cały czas być wśród ludzi. Zawsze pod ręką miałam kogoś, z kim mogłam pogadać albo spędzić czas. Całkiem jakbym mieszkała w akademiku. Moja mała przybrana rodzina.

Zaparkowałam przed agencją Caring Hands i wbiegłam po schodach z cegły. Dzwonek przy drzwiach obwieścił moje nadejście, gdy weszłam do chłodnego, klimatyzowanego pomieszczenia.

– Dzień dobry, Peggy! – przywitałam radośnie kierowniczkę.

Kobieta spojrzała na mnie znad biurka, marszcząc brwi.

– Spóźniłaś się.

– Naprawdę? – Zerknęłam na telefon, żeby sprawdzić czas. – O cholera, rozładował się! Masz może ładowarkę?

Brew jej drgnęła.

– O mój Boże! Twoje oczy wyglądają dziś bosko! Niebieski cień totalnie podkreśla ich kolor!

Prychnęła.

– Usiądź, Brooke.

Opadłam na krzesło naprzeciwko jej biurka i od razu zauważyłam, że coś się tu zmieniło.

– Masz nową roślinkę? Jaka ładna! Czy już ma imię?

Peggy westchnęła.

– Imię?

– Tak! Każda roślina ma swoją osobowość. Nadanie jej imienia to wielka odpowiedzialność. Zupełnie jak wybór imienia dla dziecka.

Zabębniła palcami po klawiaturze.

– Dobrze się złożyło, że wspomniałaś o odpowiedzialności. Porozmawiajmy na ten temat.

Uniosłam stopy i zachwyciłam się swoim wesołym, niebiesko­-żółtym pedicurem. Na tle ponurej szarości biurowego dywanu moje paznokcie u stóp wyglądały radośnie jak słoneczny poranek.

– Brooke – warknęła Peggy, wyrywając mnie z zamyślenia.

Podniosłam na nią wzrok.

– No więc kogo dziś odwiedzę?

Zacisnęła zęby.

– Nie przepracujesz się dzisiaj. Masz tylko jednego klienta, pana Wilsona.

– Tylko jeden klient! Jak cudnie! W pobliżu jest antykwariat, który po prostu muszę odwiedzić! – Oparłam łokieć na biurku, a podbródek na ręce. – Masz na dziś jakieś plany? Może się ze mną wybierzesz? Mogłybyśmy zjeść razem lunch i spędzić wspólnie całe popołudnie!

Peggy parsknęła z irytacją.

– Pozwól, że wyrażę się jaśniej. Został ci tylko jeden klient.

Szczerze się zdziwiłam.

– Wszyscy wyzdrowieli? Nawet pani Jones? Myślałam, że dojdzie do siebie dopiero za kilka miesięcy. To znaczy… w końcu złamała obie nogi! A jednak poradziła sobie fantastycznie!

Peggy ścisnęła nasadę nosa.

– Nikt nie wyzdrowiał, Brooke. Przez ciebie agencja straciła dziewięciu klientów. Odeszło od nas dziewięciu cennych, wypłacalnych pacjentów.

– Serio? Nie bardzo rozumiem…

Moje serce dosłownie zamarło, kiedy zaczęła wymieniać wszystkie moje przewinienia – wieczne spóźnienia, odkładanie rzeczy nie na swoje miejsce, mylenie leków i posiłków. Chciałam jej wytłumaczyć, że to przez moich hałaśliwych współlokatorów i brak snu, ale nie dała mi dojść do słowa.

– Nie interesują mnie wymówki. Nie mogę przydzielać ci kolejnych zleceń, skoro agencja ma na tym tracić. To twoja ostatnia szansa.

Zachciało mi się płakać.

– Poprawię się. Obiecuję.

– Nie masz tu po co wracać, jeśli pan Wilson też cię odeśle – powiedziała, odwracając się z powrotem do komputera i odprawiając mnie machnięciem ręki.

Z podkulonym ogonem wycofałam się z biura. Kiedy odpaliłam samochód, zaświeciła się kontrolka silnika, a ja poczułam ścisk w żołądku.

Potrzebowałam tych pieniędzy.

Czynsz, jedzenie, naprawa samochodu – to wszystko kosztowało.

To nie tak, że marzyłam o pracy opiekunki medycznej, ale dzięki niej miałam mnóstwo czasu, żeby snuć fantazje o innych rzeczach. A poza tym uwielbiałam pomagać swoim klientom. Dotrzymywać im towarzystwa, zawozić ich do lekarza, gawędzić z nimi o tym, jak im minął dzień, kiedy sprzątałam ich dom… Ludzie są cudowni, a dostawanie pieniędzy za to, że dzielę z nimi życie, to świetna sprawa.

Po prostu musiałam bardziej się postarać.

Jeszcze tylko dwa lata… Musiałam przetrwać kolejne dwa lata, a wtedy wszystko się ułoży.

2

Ray

Przewlekłem koniec sznurka przez pętlę i zacisnąłem węzeł. Ręka mi drżała. Poluzowałem węzeł zębami, żeby znowu go związać, przez cały czas ignorując postać po drugiej stronie pokoju.

Niestety, ta ani myślała ignorować mnie.

– Nie rozumiem, dlaczego wszyscy mówią, że nie da się z tobą wytrzymać – zauważyła, sprzątając po lunchu. – Jesteś po prostu małomówny. Nie ma w tym nic złego, kochaniutki. Wcale mi to nie przeszkadza. W dzisiejszych czasach wszystko jest zbyt hałaśliwe.

Poczułem bolesne pulsowanie za oczami.

– Przestań gadać.

Prychnęła.

– Nie myśl, że takie niegrzeczne odzywki zrobią na mnie wrażenie. Wychowałam sześciu chłopców, wliczając w to swojego męża. Dam sobie radę z twoimi humorkami.

Sznurek spadł na podłogę, kiedy odblokowałem wózek i podjechałem do drzwi.

– Wynocha.

Oparła ręce na biodrach.

– Dopiero przyszłam.

– A teraz wychodzisz. – Otwarłem drzwi i odjechałem. – Nie zawracaj sobie głowy zamykaniem na klucz.

Najwyższy czas, żeby znowu zmienić zamki. Miałem wrażenie, że wydałem już na nie fortunę.

Na szczęście wiertło nadal leżało na stoliku w salonie.

Może zamek na kod byłby lepszym rozwiązaniem niż całe to pieprzenie się z kluczami. Wystarczyłoby go przeprogramować.

– Panie Griffith, nie ma powodu, żeby się do mnie zwracać w ten sposób.

– Nie ma też powodu, żeby pani nadal tu była.

– Ale ja…

– Przecież powiedział, że ma pani wyjść. – W drzwiach pojawiła się Cassandra, narzeczona mojego brata. Wskazała kciukiem za ramię. – Żegnam.

Starsza pani obrzuciła ją groźnym wzrokiem.

– Za kogo się pani uważa, żeby mi mówić, że mam opuścić miejsce pracy?

Zimne spojrzenie Cassandry jasno dawało do zrozumienia, że starsza pani ma przerąbane.

– Nieważne, za kogo się uważam ani kim jestem. Ray powiedział, że ma się pani wynosić z jego domu, więc proszę wyjść. To wtargnięcie, a znajdujemy się w Teksasie.

– Jestem w pracy.

– Zwolniłem panią – warknąłem.

Cassandra wyglądała tak, jakby zaraz miała wydrapać jej oczy.

– Jeśli pani natychmiast nie wyjdzie, ma pani dwie opcje. Albo znajdę kogoś, kto panią zastrzeli i zakopie na południowych pastwiskach, albo zatłukę panią na śmierć tą ścierką, którą pani trzyma. Proszę wybierać.

– Ta rodzina jest tak szalona, jak wszyscy mówią – burknęła pod nosem, chwytając swoją ogromną, pikowaną torbę, i wypadła z domu jak burza.

Uniosłem rękę i pokazałem jej środkowy palec, co było do pewnego stopnia usprawiedliwione. Mogła mnie posłuchać za pierwszym razem.

Dlaczego ludzie mnie olewali? Zawsze myślą, że żartuję albo że to nie ja podejmuję decyzję, kto będzie przebywał w moim domu.

Cassandra poczekała, aż kobieta gniewnym krokiem dotrze do samochodu, i dopiero wtedy zatrzasnęła za nią drzwi.

– Przyniosłam ci pocztę. Marty przysłał jakieś dokumenty do podpisu.

– Niech Christian się tym zajmie – burknąłem. – Ma moje pełnomocnictwo.

– Naprawdę musisz przestać zwalniać ludzi – zauważyła bez najmniejszego cienia emocji. – To nam psuje opinię.

– A czy ty przypadkiem nie zajmujesz się właśnie tym: pilnowaniem, żeby o nas źle nie mówili? To powinna być dla ciebie bułka z masłem.

Cassandra rzuciła przesyłkę na stół i zasunęła krzesła. Podnios­ła upuszczoną przez pyskatą babcię ściereczkę, żeby nie wkręciła się w koła wózka, i powiesiła ją na uchwycie zmywarki.

– Proponowałam ci, żebyś został moim klientem. Nie chciałeś, pamiętasz? Nie składam dwa razy takiej propozycji. Jeśli zmienisz zdanie, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

Wjechałem do salonu i ustawiłem się przed drzwiami przesuwnymi.

– Nie potrzebuję menadżerki.

– Zdaniem Marty’ego wręcz przeciwnie, a ja się z nim zgadzam.

Na myśl o Martym i jego nowym jeźdźcu zagotowała się we mnie krew. Jeśli o mnie chodzi, obaj mogą iść do diabła.

Cassandra stuknęła wypielęgnowanym paznokciem w kopertę.

– Daj mi znać, kiedy podpiszesz te papiery. Dołączę je do poczty wychodzącej.

– Chris może się tym zająć.

– Świetnie – powiedziała łagodnie, co natychmiast wzbudziło moją czujność.

O Cassandrze można było powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest łagodną kobietą.

Może dlatego tak dobrze się dogadywaliśmy.

– Ale to oznacza, że Chris pojawi się tutaj i wygłosi ci kolejne kazanie. Naprawdę chcesz, żeby zapytał, dlaczego wyrzuciłeś za drzwi kolejną panią do pomocy?

Posłałem jej wściekłe spojrzenie.

– Zostaw długopis na stole.

Uśmiechnęła się triumfalnie, wiedząc, że wygrała.

– Dzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebował.

– Nie będę niczego potrzebował.

Wzruszyła ramionami, jakby jej to wcale nie obchodziło.

– Skoro tak mówisz…

Drzwi się za nią zamknęły, a ja poczekałem, aż stukot jej obcasów ucichnie w oddali, zanim odważyłem się odetchnąć.

Wreszcie sam.

Podjechałem do stołu i sięgnąłem po pierwszą kopertę. Fizjoterapeutka przez cały ranek truła mi dupę, że nie pracuję nad lewą ręką, ale akurat dziś nie byłem w nastroju na walkę z samym sobą.

Wiedziałem, co znajdę w tych przesyłkach. Dwóch kolejnych sponsorów zrywało ze mną umowę.

Zasada numer jeden, kiedy właśnie zajrzałeś śmierci w oczy: upewnij się, że ktoś zna twoje hasła, inaczej trudno będzie wypowiedzieć abonament telefoniczny, kiedy umrzesz.

Zasada numer dwa, kiedy właśnie zajrzałeś śmierci w oczy: upewnij się, że dom jest wypucowany na błysk, zanim zapukasz do bram nieba. Spadkobiercom będzie łatwiej sprzedać to, co po tobie pozostanie.

Próbowałem rozerwać tę cholerną kopertę, ale nie potrafiłem jej chwycić.

Z grubym na centymetr sznurem szło mi dobrze. Papier był cienki, a moje palce nie były na tyle sprawne, żeby go złapać i rozedrzeć.

Christian otworzyłby koperty i rozłożył kartki na stole, jednak Cassandra nawet ich nie tknęła. Celowo.

W końcu udało mi się wyjąć scyzoryk i otworzyć kopertę. Ściskając chłodną rękojeść, przesuwałem nożyk w dół, z kciukiem na tępej stronie ostrza.

Odgłos ciężkich kroków na drewnianym podjeździe wytrącił mnie z równowagi. Nóż przekręcił się w mojej dłoni i ostrze przesunęło się po moim kciuku.

– Cholera – syknąłem, gwałtownie odsuwając palec.

Szkarłatne krople rozpryskiwały się na śnieżnobiałym papierze i spadały na moje spodnie od dresu.

Po prostu, kurwa, wspaniale. Szybko przycisnąłem kciuk do koszulki, żeby zatamować krwawienie.

Gałka poruszyła się i drzwi się otwarły.

Christian znieruchomiał na mój widok, po czym w panice pospieszył mi na pomoc.

– Co się, do cholery, stało? Cass dopiero co wyszła.

– Wypadek – wymamrotałem. – A ty co tu robisz?

– Wpadłem sprawdzić, co u ciebie – wyjaśnił. Podniósł scyzoryk, wytarł, zamknął i skierował się w stronę mojej sypialni. – Poczekaj chwilę. Przyniosę ci czyste ubranie.

– Nie chcę nowego ubrania.

Christian przystanął, opierając się rękami o framugę.

– Musimy o tym pogadać.

– Nie masz przypadkiem rancza, którym powinieneś się zajmować? – zapytałem, ostrożnie wkładając rękę w złożoną kartkę papieru, żeby zobaczyć, co mi przysłał mój były menadżer. Marty będzie musiał przeboleć krwiste plamy. – Czym właściwie się zajmowałeś przez cały pieprzony dzień, kiedy byłem w Kolorado albo w trasie?

W niektóre dni chciałem tylko wskoczyć na konia i gnać przez równiny, aż zostawię za sobą wszystkich i wszystko. Zazdrościłem CJ-owi, najmłodszemu z naszej czwórki. On w każdej chwili mógł to zrobić.

Ja wcześniej też próbowałem to zrobić. Zostawić to wszystko za sobą.

– Przez cały dzień martwię się o bliskich – wyjaśnił Christian. – Przedtem na szczycie mojej listy były Bree, Gracie, Cass, a zaraz za nimi ranczo. Teraz to jesteś ty.

Skrzywiłem się na wzmiankę o bratanicach. W pewnym okresie były dla mnie jak córki.

Kiedy żona Christiana zginęła, a Nate przebywał na misji, to ja postanowiłem pomóc przy dziewczynkach, Bree i Gracie. Szybko stały się dla mnie całym światem.

Dla nich byłem Supermanem. Niezwyciężonym i niezniszczalnym.

Wbiłem spojrzenie w stół, żeby brat nie zobaczył bólu płonącego w moich oczach. Włosy zwisały mi koło twarzy. Już dawno temu powinienem był się ostrzyc. Przez tę zmierzwioną grzywę z każdym kolejnym dniem bardziej przypominałem Christiana.

Westchnął.

– Wiem, że dla ciebie to do dupy.

Do dupy? Czy on sobie ze mnie, kurwa, robi jaja?

Zachichotałem złośliwie.

– Serio? Nie wiedziałem. Dzięki, że mnie uświadomiłeś.

– Ray…

– Odpierdol się – rzuciłem, sięgając po długopis.

Chwyciłem go w pięść i walnąłem końcówką o stół, żeby go uruchomić. Powoli udało mi się nabazgrać coś w rodzaju podpisu.

Trzy litery składające się na moje imię wyglądały jak nagryzmolone przez przedszkolaka – nierówne, niekształtne, wychodzące poza linię.

Christian obserwował mnie z drugiego końca pokoju.

– Dlaczego zwolniłeś Maude?

Maude? Co to w ogóle za imię?

– Nie przestawała gadać.

– To samo mówiłeś o Brianie. Pamiętasz Briana? Wyrzuciłeś go trzy dni temu.

– On też za dużo gadał, a poza tym jadł kanapkę z sałatką jajeczną w samochodzie. Temperatura na dworze przekraczała trzydzieści stopni, a okna były zasunięte.

Christian ścisnął nasadę nosa.

– A Mary-Beth w zeszłym tygodniu?

– Czytała mi. Na głos. Jak, kurwa, w podstawówce czy coś w ten deseń.

Westchnął.

– Przerobiliśmy już dwie agencje. Po kolei odprawiłeś wszystkich pracowników z obu.

– I dobrze. Może wreszcie przestaniecie przysyłać mi tu obcych ludzi.

Christian nie miał wybuchowego temperamentu. Ja, Nate i CJ – wręcz przeciwnie. Właściwie to nawet chciałem go wkurzyć, choćby po to, żeby zobaczyć, co się stanie. Gdyby udało mi się wyprowadzić go z równowagi, przynajmniej miałbym jakąś rozrywkę.

– Kocham cię, chłopie, ale musisz przestać wyrzucać ludzi. Albo dogadasz się z kolejną osobą, którą uda nam się znaleźć, albo ja i mama będziemy co godzinę do ciebie zaglądać.

– A może w końcu zaczniecie mnie słuchać i zostawicie mnie wreszcie, kurwa, w spokoju. – Była dopiero dziesiąta rano, a ja już miałem wszystkiego dość. Chciałem się z powrotem położyć.

Christian westchnął.

– Obaj wiemy, że w tym momencie nie ma takiej możliwości.

Tak jakbym, kurwa, nie zdawał sobie z tego sprawy.

Obraz tych zdjęć rentgenowskich zapamiętam na zawsze. Lekarze pokazali mi je, kiedy się obudziłem, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. To one zmusiły mnie, żebym przyjął do wiadomości konsekwencje swojego wypadku.

Mój kręgosłup pękł, kiedy zleciałem z byka i uderzyłem o ziemię.

Przez dziewięć miesięcy byłem zdany na łaskę ludzi wokół siebie, to oni utrzymywali mnie przy życiu. To Cassandra pociągnęła za sznurki i załatwiła mi miejsce w eksperymencie medycznym dla pacjentów z urazem rdzenia kręgowego. Elektrostymulacja rdzenia kręgowego kosztowałaby miliony, gdyby nie szukali szczurów laboratoryjnych.

Udało mi się odłożyć sporą sumkę z wygranych na rodeo, ale wydawanie kilku milionów rocznie do końca życia – na to zdecydowanie nie było mnie stać.

Tak czy siak, eksperyment się udał.

Co prawda efekty nie okazały się tak spektakularne, jak w przypadku prawdziwych szczurów… ale dobre i to.

Dzięki terapii awansowałem z porażenia czterokończynowego do paraliżu obustronnego.

Teraz miałem pręt w karku, elektrody w kręgosłupie oraz zamęt w głowie.

Niekiedy jedynym powodem, dla którego zmuszałem się do wzięcia udziału w fizjoterapii, była myśl o odzyskaniu takiej mobilności w górnej połowie ciała, żeby wreszcie wszyscy zostawili mnie w spokoju.

Złość dodawała mi motywacji.

Wiedziałem, że Christian ma dobre intencje. Oni wszyscy je mieli. Lekarze mówili, że mam szczęście, bo cała rodzina mnie wspiera.

Może i miałem.

Ale koniec końców nie zmieniało to mojej sytuacji.

– Mogę sobie wynająć kogoś do pomocy. Sprawić sobie kogoś, kto będzie mnie woził na wózku i spełniał wszystkie moje życzenia, jakbym był jakąś pieprzoną księżniczką. Ale to nie zwróci mi mojego życia – warknąłem. – Więc zejdź na ziemię i przestań się zachowywać, jakby wszystko miało być cacy tylko dlatego, że ktoś mnie posadzi na pieprzonym kiblu.

Twarz Christiana pozostała beznamiętna za zasłoną z brody, ale wymknęło mu się ciche westchnienie.

– Przeżywanie straty jest trudne. Kiedy Gretchen zginęła, ja…

– Po prostu wyjdź – mruknąłem, przejeżdżając obok niego. Trafi do drzwi.

3

Brooke

Dostępne w wersji pełnej

4

Ray

Dostępne w wersji pełnej

5

Brooke

Dostępne w wersji pełnej

6

Brooke

Dostępne w wersji pełnej

7

Ray

Dostępne w wersji pełnej

8

Brooke

Dostępne w wersji pełnej

9

Ray

Dostępne w wersji pełnej

10

Brooke

Dostępne w wersji pełnej

11

Ray

Dostępne w wersji pełnej

12

Ray

Dostępne w wersji pełnej

13

Brooke

Dostępne w wersji pełnej

14

Ray

Dostępne w wersji pełnej

15

Brooke

Dostępne w wersji pełnej

16

Ray

Dostępne w wersji pełnej

17

Brooke

Dostępne w wersji pełnej

18

Ray

Dostępne w wersji pełnej

19

Ray

Dostępne w wersji pełnej

20

Brooke

Dostępne w wersji pełnej

21

Ray

Dostępne w wersji pełnej

22

Brooke

Dostępne w wersji pełnej

23

Ray

Dostępne w wersji pełnej

24

Brooke

Dostępne w wersji pełnej

25

Ray

Dostępne w wersji pełnej

26

Brooke

Dostępne w wersji pełnej

27

Ray

Dostępne w wersji pełnej

28

Brooke

Dostępne w wersji pełnej

29

Ray

Dostępne w wersji pełnej

30

Brooke

Dostępne w wersji pełnej

31

Ray

Dostępne w wersji pełnej

32

Brooke

Dostępne w wersji pełnej

33

Ray

Dostępne w wersji pełnej

Epilog

Brooke

Dostępne w wersji pełnej

Dodatkowy epilog

Ray

Dostępne w wersji pełnej

Do Czytelniczek

Do Czytelniczek

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej