Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
795 osób interesuje się tą książką
Groźny wyraz twarzy oraz seksowny uśmieszek Ansona Hunta wyraźnie dają mi do zrozumienia, że powinnam trzymać się od niego z daleka. W dodatku jest on najlepszym przyjacielem mojego brata. Te trzy powody są wystarczające, abym go unikała.
I nawet nie chcę wspominać, że Anson właśnie rozpoczął pracę nad renowacją mojego domu.
Ten facet stanowi moje całkowite przeciwieństwo: marudny, nieuprzejmy i lubi samotność. Nieważne, ile razy próbuję zachować się wobec niego wyjątkowo miło, on się nie ugina.
Do czasu aż widzi, jak się rozpadam. Wtedy trwa przy mnie i przychodzi z pomocą, by się upewnić, czy czuję się bezpieczna.
A ja w tej sytuacji nie mogę nic poradzić na pojawiającą się we mnie odrobinę żaru. Wystarczy tylko jedna chwila, by iskra przerodziła się w prawdziwy płomień.
Anson jednak skrywa mroczne tajemnice. Kiedy te ujrzą światło dzienne, żadne z nas nie wyjdzie z tego bez szwanku…
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 499
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Fragile Sanctuary
Copyright © Catherine Cowles 2024
Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Magdalena Magiera
Korekta: Katarzyna Dziedzicka, Kamila Grotowska, Agnieszka Zwolan
Skład i łamanie: Paulina Romanek
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
Projekt okładki: Hang Le
ISBN 978-83-8418-410-3 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Epilog
Podziękowania
O autorce
Pozostańmy w kontakcie
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Dla wszystkich tych, którzy podążają ścieżką smutku i żałoby.
To kręta droga, która się zmienia, lecz nigdy nie kończy. Pamiętajcie, nie jesteście sami. Nosicie bliskich w sobie, gdziekolwiek jesteście. I nie martwcie się, jeszcze ujrzycie świat we wszystkich jego kolorach, ponieważ tak mocno kochaliście.
Rhodes
Przeszłość, wiek: trzynaście lat
– Jakie to było uczucie? – wyszeptała Fallon.
SUV podskakiwał na nieutwardzonej drodze. W jej głosie słychać było uwielbienie, jakby mówiła o samym Bogu lub jakimś mistrzowskim dziele sztuki z muzealnej ściany.
Ale my zdecydowanie nie rozmawiałyśmy o tym.
W żaden sposób nie potrafiłam pozbyć się z twarzy szerokiego, głupkowatego uśmiechu. Mama Fallon wiozła nas nocą i od czasu do czasu spoglądała na nas we wstecznym lusterku, jak mają to w zwyczaju wszystkie mamy. Żołądek mi się skręcił, jakbym właśnie znalazła się na jednej z karuzel kręcących mnie w kółko i przyciskających siłą odśrodkową do boku. Aż uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
– Kojarzysz to uczucie, kiedy na rollercoasterze żołądek sprawia wrażenie, jakby opadał?
Fallon pokiwała głową. Jej delikatnie podkręcone włosy przesunęły się po twarzy, a oczy zalśniły.
– Takie to właśnie było uczucie. – Z westchnieniem opadłam na fotel SUV-a.
Fallon podciągnęła kolana do brody i oparła na nich głowę.
– Wiedziałam, że Felix cię lubi. Wiedziałam – mówiła cicho.
Nie byłam pewna, czy chodzi o to, aby nie usłyszała nas jej mama, czy to po prostu typowa dla Fallon delikatność w słowach.
Nie potrafiłam powstrzymać się przed chichotem. Mój żołądek znów zrobił salto. Miałam nadzieję, że Felix mnie polubił. Ale tak naprawdę to chciałam, żeby mnie zaprosił na randkę. Może poszlibyśmy do kina. Albo przeszlibyśmy się po centrum miasta, trzymając za ręce.
Nadal czułam odcisk jego ust na moich wargach. Pocałunek wydarzył się w trakcie odliczania na jeden, dwa, trzy, w ciemnej szafie w piwnicy Owena. Graliśmy w „Siedem minut w niebie”. Głównie rozmawialiśmy – o wiosennej wycieczce Feliksa na wybrzeże i mojej do Nowego Jorku. Ale potem chłopak ucichł, pochylił się i…
– Użył języka? – wyszeptała Fallon w ciemnym SUV-ie.
– Nie – zapiszczałam, prostując się.
Popatrzyłyśmy sobie w oczy i wybuchnęłyśmy śmiechem.
Pani Colson pospiesznie zerknęła w tylne lusterko.
– Co w was wstąpiło?
Na to pytanie tylko roześmiałyśmy się głośniej. Opadłam na Fallon i śmiałyśmy się, nawet nie do końca pewne, co nas tak bawi. Miałyśmy swój własny język. Nawet śmiech odznaczał się tylko naszym dźwiękiem. Fallon była dla mnie bardziej jak siostra niż najlepsza przyjaciółka. A to, jak zżyły się nasze rodziny, jedynie podkreślało tę więź.
Moja rodzina nie miała żadnych bliskich w Sparrow Falls, co tym bardziej sprawiło, że Colsonowie stali się dla nas ważni. Stworzyliśmy naszą własną rodzinę z wyboru. Spędzaliśmy razem każde Święto Dziękczynienia i Boże Narodzenie.
Gdy sześć lat temu moi rodzice zdecydowali o przeprowadzce z Nowego Jorku do Sparrow Falls, moja młodsza siostra i ja nie byłyśmy z tego powodu zadowolone. Kochałyśmy nasze życie w mieście, przyjaciół i szkołę. Ostatnie, czego nam było trzeba, to przeprowadzka do jakiegoś miasteczka pośrodku niczego w Oregonie, zamieszkanego przez trzy tysiące osób.
Ale finalnie zakochałam się w tym miejscu. I Fallon miała w tym bardzo duży udział. To, z jaką łatwością i szerokim uśmiechem, pomimo nieśmiałości, przyjmowała każdego – nawet nowego dzieciaka z Nowego Jorku, na którego wszyscy dziwnie patrzyli – spowodowało, że szybko się zaprzyjaźniłyśmy. I to ona była najlepszą częścią Sparrow Falls.
Jednak Felix Hernandez mógł ją przebić z racji tych swoich ciemnych brązowych włosów, opalonej skóry i pełnych emocji, bursztynowych oczu. Już sama myśl o nim powodowała, że się czerwieniłam i robiło mi się gorąco, jakbym wyszła na pełne słońce w bardzo upalny dzień.
Fallon westchnęła tęsknie.
– Przez moich braci pewnie nigdy nie doświadczę pierwszego pocałunku.
Posłałam jej współczujący uśmiech, nie zamierzałam się z nią sprzeczać. Fallon miała trzech starszych braci: jednego rodzonego – Copelanda, jednego adoptowanego – Sheparda i jednego zastępczego – Trace’a. Jej mama i babcia o imieniu Lolli zawsze przyjmowały dzieci, które były w potrzebie. Większość z nich przychodziła i odchodziła, niektóre pozostawały z nimi tylko przez parę dni. Cope, Shep i Trace byli cały czas, dzięki czemu Fallon zyskała nadopiekuńczość w nadmiarze.
– Jest ktoś, kogo chciałabyś pocałować? – zapytałam.
Fallon z zasady nie dzieliła się takimi sprawami. Nieśmiałość powstrzymywała ją także przed rozmowami z dużą częścią chłopców w naszej klasie.
Nawet w ciemności dojrzałam, jak się zaczerwieniła.
– Chyba nie. Większość chłopaków z naszego rocznika to durnie.
Zaśmiałam się.
– Masz rację. – Możliwe, że udało mi się upolować jedynego porządnego.
Pani Colson zatrzymała się i odwróciła w naszą stronę.
– Pierwszy przystanek brygady chichotu. – Przerzuciła spojrzenie na mnie i jej twarz przybrała ciepły wyraz. – Cieszę się, że tak dobrze się bawiłyście.
W ciągu tych kilku lat mama Fallon stała mi się tak bliska jak druga mama. Zapewne wiedziała, że coś się wydarzyło na tej imprezie. Miała tę matczyną intuicję. Poczułam, jak się czerwienię, i walczyłam ze sobą, żeby z zawstydzenia nie spuścić głowy.
Fallon przygryzła wargę, powstrzymując kolejny chichot. Pochyliła się w moją stronę.
– Zadzwoń do mnie jutro. Możemy pójść nad rzekę i wszystko mi opowiesz.
– Zaraz po śniadaniu – rzuciłam.
Tata bardzo poważnie podchodził do niedzielnych śniadań. Robił wielką górę pankejków lub gofrów, czasami nawet francuskich naleśników, jeśli miał na nie ochotę. Podczas tych poranków panował zakaz korzystania z telefonów lub innych rzeczy, które mogły rozpraszać naszą uwagę. To był czas tylko dla rodziny.
I to właśnie był jeden z powodów, dla których tata chciał, żebyśmy przeprowadzili się do Sparrow Falls. Nieważne, że pracował dla wysoko postawionych biznesmenów jako doradca finansowy. Po prostu nie chciał, żebyśmy zostali pochłonięci przez ten świat. Dlatego przeprowadziliśmy się tutaj. Ostatecznie nie miałam mu tego za złe.
Fallon wyciągnęła ręce w moim kierunku i mocno mnie uściskała.
– Nie wiem, czy dzisiaj zaśniesz.
Znowu się zaśmiałam.
– Pewnie nie będę mogła. – Odpięłam pas i wysiadłam z SUV-a. – Dziękuję za podwózkę, pani Colson.
– Żaden problem, Rhodes – odpowiedziała, a w tym samym momencie drzwi mojego domu się otworzyły.
– Dzięki, Noro – zawołała mama w progu.
Pani Colson pomachała mamie i uśmiechnęła się do niej. Spędzałyśmy z Fallon dużo czasu razem, więc nasze mamy były przyzwyczajone, że na przemian podrzucały sobie dzieci.
– Chcesz wybrać się jutro po południu na jogę? – zapytała pani Colson.
– Tylko jeśli po zajęciach będziemy mogły się zatrzymać w piekarni – odpowiedziała mama.
Pani Colson się zaśmiała.
– Nigdy nie zawodzisz z pomysłami.
Wyskoczyłam z samochodu, a moje stopy w sandałach uderzyły o żwir. Księżyc w pełni oświetlał swoim blaskiem mój dom, rzucając na niego srebrnawą poświatę. Mama zakochała się w tym starym, wiktoriańskim budynku, kiedy przyjechali tu z tatą na wycieczkę. On potem oczywiście znalazł sposób, by ten dom jej kupić.
Na początku nie wiedziałam, co sądzić o tym budynku z wolnostojącym domkiem dla gości. Całość obejmowała dobre dwadzieścia akrów, a sąsiednie domy były stąd ledwo widoczne. Posiadłość różniła się od większości domów w Sparrow Falls. Centrum miasteczka pełne było uroczych budowli w stylu rzemieślniczym, a na obrzeżach i dalej można było znaleźć rozległe rancza.
Kiedy biegłam po żwirowej ścieżce, musiałam przyznać, że dom był piękny. Ze swoimi wieżyczkami i iglicami wyglądał, jakby wyciągnięto go z jakiejś baśni. Jego misterne piękno nie powodowało, że bił od niego chłód, a to za sprawą rozległego ogrodu, nad którym niestrudzenie pracowała mama. Ale przede wszystkim chodziło o miłość, która kryła się we wnętrzu domu.
Z chwilą gdy znalazłam się w zasięgu rąk mamy, przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła. Mocno bujała mnie w przód i w tył.
– Mamo – zaprotestowałam, ale jej pierś stłumiła moje niezadowolenie.
– Daj mi tę chwilę – sprzeczała się ze mną. – Moje dziecko wybrało się po raz pierwszy na imprezę, na której bawiło się mieszane towarzystwo. Jeszcze chwila, a będziesz jeździć autem, pić i wyprowadzisz się z domu.
Jęknęłam.
– Mam trzynaście lat, nie trzydzieści.
Mama pociągnęła przesadnie nosem i wypuściła mnie z objęć. Zaraz jednak położyła mi dłoń na ramieniu.
– Wystarczy, że tylko mrugnę, a już będziesz mieć trzydzieści lat. Czas szybko leci.
Potrząsnęłam głową.
– Nadal mamy czas. Oddychaj.
Mama się zaśmiała.
– Spróbuję. Chodź, zrobiłam kakao.
Nieważne, że dni stawały się coraz cieplejsze, wybrałabym kakao mojej mamy o każdej porze dnia i nocy. Przyrządzała je z prawdziwego pudru kakaowego, mieszała z cukrem i innymi tajemnymi składnikami. Mimo że dni były tak gorące, jak tylko mogły być w pustynnym klimacie środkowego Oregonu, noce robiły się zimne.
– Z piankami? – zapytałam z nadzieją.
Mama uśmiechnęła się do mnie szeroko.
– Za kogo ty mnie masz?
– No na pewno nie za głupią – odpowiedziałam i posłałam jej taki sam uśmiech.
Mama nadal trzymała rękę na moim ramieniu, kiedy przeszłyśmy przez korytarz i udałyśmy się do kuchni. Misterne drewniane wykończenia otaczały nas z obu stron i stanowiły jedynie oprawę dla niesamowitej tapety, na której rozgrywała się magiczna scena z wróżkami o połyskujących skrzydełkach.
Gdy tata zobaczył, jaką mama wybrała tapetę, tylko pokręcił głową, uśmiechnął się i powiedział:
– Moja dziewczyna musiała tu wprowadzić trochę magii.
Dotarłyśmy do kuchni. Do moich nozdrzy doleciał delikatny zapach czekolady.
Mama w końcu wypuściła mnie z objęć. Usiadłam na krzesełku przy szerokiej wyspie kuchennej i wzięłam w dłonie kubek, który przywodził na myśl Alicję w Krainie Czarów. Był nierównego kształtu z uchem w formie zakrętasa.
Przymknęłam powieki i upiłam pierwszy, próbny łyk. Idealnie zbalansowane proporcje czekolady oraz cukru zatańczyły na moim języku.
– Najlepsze – wymamrotałam.
Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że mama mi się przyglądała. Wodziła spojrzeniem po mojej twarzy, jakby odkrywała warstwę po warstwie i dostawa się do kolejnych, by zobaczyć, co kryje się pod spodem. Nagle poczułam wielką chęć ucieczki z kuchni.
Potem mama zaczęła szybko mrugać. Oczy jej zalśniły.
Wpadłam w lekką panikę.
– Mamo?
Pomachała dłonią przed twarzą.
– To nic takiego. Po prostu się wzruszyłam. Moja córeczka dorasta.
Panika odpuściła, a usta wygięły mi się w uśmiechu.
– To tylko jedna impreza.
– Twoja pierwsza. – Wzięła w dłonie drugi, taki sam kubek. – Czy dzisiaj może jeszcze coś innego wydarzyło się po raz pierwszy?
Zrobiło mi się gorąco w policzki. Szybko spuściłam wzrok na gorące kakao.
Mama dotknęła mojej dłoni.
– Wiesz, że zawsze możesz ze mną porozmawiać. Też przez to przechodziłam. Pierwsze imprezy, pierwsze zauroczenia, pierwsze pocałunki…
Przygryzłam wargę, a potem wszystko z siebie wyrzuciłam:
– Felix mnie pocałował. Lubię go. Tak naprawdę. Jest miły i słodki i za każdym razem, gdy znajduję się blisko niego, czuję się, jakbym wylądowała na jakiejś karuzeli. Ale nic nie powiedział, kiedy wyszliśmy z szafy. Co jeśli mnie nie lubi? Co jeśli źle całuję? Co jeśli…?
Mama zaśmiała się lekko i tym samym przerwała potok moich podsyconych paniką słów.
– Rho – odezwała się łagodnie.
Uniosłam na nią spojrzenie.
Jej piwne oczy, takie same jak moje, wpatrywały się we mnie.
– Byłby głupi, gdyby cię nie lubił.
Zwiesiłam ramiona.
– Jesteś moją mamą. Brak ci obiektywizmu.
– Masz rację. Tak jest. Ale widziałam, jak na ciebie patrzy, kiedy odbieram cię ze szkoły. On cię lubi.
Rozpaliła się we mnie nadzieja.
– Naprawdę?
Uśmiechnęła się szeroko.
– Naprawdę. Chociaż nie jestem pewna, jak mam się z tym czuć. Trzynaście lat to dość wcześnie na myślenie o chłopaku.
– Tyle dziewczyn z mojej klasy ma już chłopaków – zaprotestowałam.
Mama westchnęła i ponownie ścisnęła mi dłoń.
– Jeśli zaprosi cię na randkę, zgadzaj się tylko na grupowe wyjścia. Żadnego jeden na jeden.
– Maaamooo, no weź.
Popatrzyła na mnie tak, że już wiedziałam – nic bym nie wskórała wykłócaniem się.
Westchnęłam.
– Dobrze. Najpierw jednak musi mnie zaprosić.
Mama wypuściła moją dłoń.
– Zaprosi. Daj mu tylko czas.
Oddałabym wszystko, żeby zyskać choć odrobinę jej pewności. Jednak nadal byłam plątaniną nerwów i niezliczonych innych emocji, których nie potrafiłabym zidentyfikować. Dlatego wypiłam kakao, a mama wypytywała mnie o szczegóły imprezy. Na szczęście nie podejmowała już tematu Feliksa.
– A co z Fallon? Czy ktoś się nią interesuje? – zapytała mama.
Zaprzeczyłam ruchem głowy. Chociaż przy mnie Fallon była wesoła i otwarta, zamykała się całkowicie, gdy byliśmy w grupie. Chowała wszystko, co było w niej cudowne i wyjątkowe, i ukrywała to za pewnego rodzaju obwarowaniem, które tworzyła, przebywając z innymi. Nie dopuszczała do siebie nikogo nowego.
– Nie za bardzo.
Mama postukała palcami o blat wyspy.
– Upewnij się, że będzie częścią tych grupowych randek, nawet jeśli nie będzie miała z kim wyjść.
Przewróciłam oczami.
– Mówisz, jakbym gdziekolwiek się ruszała bez Fallon.
Mama się zaśmiała, sięgnęła po nasze kubki i wstawiła je do zlewu.
– Jak mogłabym zapomnieć? Jesteście przecież papużki nierozłączki.
Kiedy wstałam, mama ponownie mnie przytuliła i wyznała:
– Kocham cię nieskończenie mocno.
– Kocham cię nieskończenie mocno, a to jeszcze pomnożone przez nieskończoność – odpowiedziałam.
– Nieskończenie mocno do kwadratu.
Przytuliłam ją mocniej.
– Nieskończenie do nieskończoności.
Wypuściła mnie ze śmiechem.
– Chyba mnie przebiłaś. Ale to tylko tym razem.
Posłałam jej szeroki uśmiech.
Ruszyłyśmy schodami do góry. Mama gasiła za nami światła.
– Tata i Emilia już śpią? – zapytała.
– Wydaje mi się, że Emilia jeszcze nie, ale wiesz, tata śpi już od paru godzin.
Ponieważ większość klientów ojca znajdowała się na Wschodnim Wybrzeżu, nadal działał według tamtejszych godzin. Wstawał i pracował, jeszcze zanim robiło się jasno, ale to także oznaczało, że witał mnie i Emilię, gdy wracałyśmy do domu ze szkoły.
Mama postukała mnie w nos.
– Zostawił ci nową książkę na łóżku.
Uśmiechnęłam się szeroko. Mnie i mamę łączyło coroczne wspólne sadzenie kwiatów w ogrodzie, za to z tatą miałam inną więź – od zawsze chodziło o książki. Wynajdywał nowe przygody, które mogliśmy przeżywać wspólnie dzięki stronom kolejnych powieści. Właśnie skończyliśmy czytać Pułapkę czasu. Wiedziałam, że poszukiwał dla nas następnej fikcyjnej podróży. Nie mogłam się doczekać, co tym razem wymyślił.
Mama zatrzymała się i pocałowała mnie w czoło, gdy dotarłyśmy do mojego pokoju.
– Jakieś zamówienia na śniadanie? Mogę pogadać z szefem kuchni, szepnąć mu miłe słówko.
Przygryzłam wargę.
– Naleśniki francuskie?
– Widzę, że wytaczasz ciężkie działa.
– To moje ulubione.
Przytuliła mnie jeszcze raz.
– Zobaczę, co da się zrobić. Śpij dobrze.
– Ty też.
Weszłam do pokoju. Poczułam ogarniającą mnie falę zmęczenia, jakbym zderzyła się z ciężarówką. Skrzywiłam się, bo wszędzie dookoła leżały porozrzucane ubrania. Przed wyjściem gorączkowo poszukiwałam idealnego stroju i pozostawiłam totalny rozgardiasz. Postanowiłam, że posprzątam wszystko następnego dnia. A jeśli nie, ubrania miały to do siebie, że potrafiły znikać – sposób mamy na ukaranie mnie, kiedy po sobie nie sprzątałam.
Umyłam szybko zęby i włożyłam piżamę w słoneczniki. Kiedy wracałam do pokoju, nagle zatrzymałam się w progu. Na moim łóżku siedziała Emilia i trzymała w ręce jedną z należących do mnie koszulek.
– Mogę to pożyczyć? – zapytała z nadzieją.
Siostra była trochę ponad rok młodsza ode mnie, zawsze próbowała podebrać mi rzeczy i spędzać czas z moimi znajomymi.
Skrzywiłam się.
– Po co?
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Może wybiorę się do The Pop?
The Soda Pop była tanią restauracją stylizowaną na lata pięćdziesiąte. Lubili ją ludzie w każdym wieku, a to dzięki nieziemskim burgerom i przepysznym mlecznym szejkom. Większość mieszkańców nazywała to miejsce w skrócie – The Pop.
– Zbyt wyszukana ta koszulka jak na The Pop – odpowiedziałam, kładąc się pod kołdrę.
Emilia zacisnęła usta.
– Czy nie powinnam sama zdecydować, czy jest zbyt wyszukana?
Poczułam, że muszę uważać. Emilia była najbardziej upartą dwunastolatką, jaką kiedykolwiek poznałam. Byłam za bardzo zmęczona, żeby się z nią kłócić.
– Weź ją – oznajmiłam. Sięgnęłam do lampki i wyłączyłam światło.
Blask księżyca wlewał się do pokoju przez wielkie okna balkonowe. Dzięki temu w pokoju nie panowała całkowita ciemność. Widziałam, że Emilia nawet się nie ruszyła z miejsca.
Jęknęłam.
– O co chodzi, Em? Jestem zmęczona.
Milczała przez chwilę.
– Masz chłopaka?
Usiadłam wyprostowana.
– Podsłuchiwałaś mnie i mamę?
Emilia zacisnęła zęby w ten swój charakterystyczny sposób, który zbyt dobrze znałam, i powiedziała:
– Musiałam napić się wody.
– W takim razie powinnaś wejść do kuchni i wziąć wodę jak normalny człowiek, a nie stać w korytarzu i podsłuchiwać.
Skoczyła na równe nogi.
– Nie jestem ciekawska, a wy wcale nie rozmawiałyście cicho!
– Nie wiedziałyśmy, że tam jesteś.
Emilia była wyraźnie urażona.
– Nieważne. I tak nie chcę wiedzieć o tym twoim głupim chłopaku.
Rzuciła koszulkę na podłogę i wyszła z pokoju, a potem głośno zatrzasnęła za sobą drzwi.
Jęknęłam, opadając na poduszki. Cholerne młodsze siostry. Gdzieś w moim brzuchu odezwały się wyrzuty sumienia, a do tego poczułam niewielkie szczypanie na powierzchni skóry. Powinnam za nią pójść, ale byłam zbyt zmęczona. Postanowiłam, że rano się tym zajmę. Zaniosę jej koszulkę i mój błyszczyk do ust, który tak bardzo lubi. Wtedy wszystko się ułoży.
Ale teraz potrzebowałam snu.
*
Coś wierciło mnie w nosie. Wchodziło w płuca i drażniło gardło. Zakaszlałam i od razu otworzyłam oczy. W pokoju było ciemno. Księżyc nie świecił już tak jasno, zniknął za chmurami. Ale nawet przy mniejszej ilości światła wiedziałam, że coś jest nie tak.
I wtedy to usłyszałam. Wyjący alarm. Skrzywiłam się i znów zakaszlałam. Swąd uderzył we mnie z całą mocą.
Dym.
Natychmiast usiadłam. Próbowałam przerzucić nogi przez ramę łóżka, ale zaplątały mi się w pościel. Górna część ciała zsunęła się z materaca i uderzyłam dłońmi o dywanik przy łóżku. Materiał wbił się w moją skórę, gdy wyswobadzałam się z pościeli, aż w końcu z trudem stanęłam na nogach.
Znów zaczęłam kaszleć raz za razem. Schyliłam się, gdyż powróciły wspomnienia strażaka, który odwiedził nas na zajęciach w piątej klasie. „Trzymajcie się nisko, pozostańcie przy podłodze. Zakryjcie czymś usta, jeśli możecie”.
Złapałam za ubranie, które leżało nieopodal – tę samą koszulkę, którą upuściła Emilia. Emilia. Przycisnęłam zwiewny materiał do nosa i ust i przeczołgałam się w stronę drzwi.
Pokój siostry znajdował się na końcu korytarza, bliżej sypialni rodziców. Gdy wprowadziliśmy się tu sześć lat temu, Emilia się bała, bo wszystko wyglądało inaczej niż w naszym mieszkaniu na Manhattanie. Miewała koszmary i nie sypiała dobrze przez pierwszy miesiąc, więc wybrała pokój najbliżej rodziców zamiast tego obok mnie, jak na początku założyli mama i tata.
Zbliżyłam się do drzwi i zatrzymałam się, bo powróciło do mnie kolejne wspomnienie. „Dotknijcie lekko klamki, sprawdźcie ją”. Uniosłam dłoń i delikatnie postukałam w miedzianą powierzchnię. Z chwilą gdy moja skóra dotknęła metalu, poczułam gorąco.
Ogarnęła mnie fala paniki. Łzy piekły mnie w oczy. Nie wiedziałam, co robić. To była jedyna droga wyjścia z pokoju. Nie miałam przecież telefonu. Oboje rodzice byli stanowczy co do telefonu stacjonarnego z moją własną linią, a o komórce nie było nawet mowy. A teraz byłam uwięziona.
Przygryzłam mocno wnętrze policzka. Metaliczny posmak krwi wypełnił mi usta, jednak ledwo to zarejestrowałam. Spod drzwi dostawało się jeszcze więcej kłębiącego dymu. Toczyłam walkę z czasem.
– Mamo! – wykrzyczałam. – Tato!
Brak odpowiedzi.
Może udało się im uciec. Może coś blokowało ich przed dotarciem do mnie. Musiałam otworzyć drzwi i zobaczyć, co się dzieje.
Językiem dotykałam przegryzionego miejsca. Ból, który przy tym odczuwałam, pozwalał mi wziąć się w garść. Owinęłam koszulkę dookoła dłoni i przekręciłam gałkę drzwi. Z chwilą gdy je uchyliłam, buchnęła we mnie ściana ognia.
Ze zduszonym krzykiem niezdarnie upadłam na podłogę, a zaraz potem zaczęłam znów mocno kaszleć. W czymś na wzór tańca płomienie przesuwały się do przodu. Ten widok mógłby być piękny, gdyby w tej chwili tak mnie nie przerażał. Dym wtłaczał się do mojego pokoju, wirował niczym jakiś potwór z dawnych koszmarów.
Nagle podniósł się we mnie strach. Sprawił, że zaczęłam cofać się do wnętrza pokoju, aż w końcu zderzyłam się plecami ze ścianą. Płuca zacisnęły mi się w okropnym ucisku. Musiałam się stamtąd wydostać.
Ręce mi się trzęsły, gdy szłam, dotykając cały czas ściany. Zawiłe drewniane zdobienia prowadziły do okien. Potknęłam się i zatoczyłam, aż uderzyłam w gałkę drzwi prowadzących na balkon.
Potrzebowałam aż trzech prób, aby je sforsować. Kiedy w końcu otworzyłam je z impetem, podmuch świeżego powietrza uderzył mnie w twarz. To tylko spowodowało, że zaczęłam kaszleć jeszcze mocniej. Podciągnęłam się na gzyms; przez cienki materiał piżamy deski raniły mi kolana.
Zacisnęłam dłonie na drewnianych prętach przytrzymujących barierkę. Ogień za moimi plecami rozpalił się jaśniej. Było tak gorąco. Czułam, jakby moja skóra zaczynała pękać.
Przyjrzałam się wszystkiemu dookoła. Szukałam drogi ucieczki, ale nie widziałam niczego, co mogłoby mi w tym pomóc. Miałam nadzieję, że któryś z sąsiadów zauważył płomienie z oddali i wezwał pomoc, jednak nie mogłam mieć żadnej pewności. Był przecież środek nocy.
Zerknęłam w dół. Próbowałam oszacować odległość do ziemi. Podejrzewałam, że upadek z tej wysokości nie byłby dla mnie śmiertelny, ale zdecydowanie mogłoby się to skończyć połamanymi kończynami. Wolałam jednak to, niż spłonąć żywcem.
Popatrzyłam na prawo i ujrzałam rynnę, która wyglądała na zabytkową, jak cała reszta domu. Z trudem przeszłam w jej stronę. Przycisnęłam dłonie do jej powierzchni. Była ciepła, ale nie gorąca. Pomyślałam, że może mogłabym ją wykorzystać do ześlizgnięcia się w dół po boku domu.
Usłyszałam ogłuszający wybuch z wnętrza, co prawie spowodowało, że wypadłam przez barierkę.
Teraz. Musiałam to zrobić.
Przerzuciłam jedną nogę przez barierkę – nie pozwoliłam sobie spojrzeć w dół – potem drugą nogę. Przesunęłam się do rury i złapałam ją tak mocno, jak tylko mogłam. Była przytwierdzona do domu łączeniem, dzięki któremu zyskałam coś na wzór podpórki na nogi.
Przez chwilę zaciskałam mocno powieki i w końcu przesunęłam się całkiem w stronę rynny. Metal wbijał się w moje bose stopy. Poczułam, jak rozpala się we mnie ból, ale zignorowałam go.
Trzymałam się mocno i zaczęłam się powoli zsuwać, aż wyczułam palcami u stóp kolejne łączenie. Z wnętrza domu dobiegały stuki i trzaski, jakby ogień był żyjącym stworzeniem, wydającym z siebie różne głosy. I może tak było.
Rura stawała się cieplejsza. Próbowałam zjechać nią na sam dół. Czułam strach. Byłam już bliżej ziemi, ale nie na tyle, by skoczyć. Po twarzy płynęły mi łzy. Chciałam, żeby był ze mną tata, on zawsze wiedział, co robić. Tak długo rozmawialiśmy o każdym problemie, aż w końcu znajdowaliśmy sposób na rozwiązanie sytuacji.
Tylko że jego tam nie było. Nie chciałam nawet myśleć, co to może znaczyć.
Wszystko zdawało się na chwilę ucichnąć. Nastąpiła przerażająca cisza, którą powinnam rozpoznać jako preludium do czegoś straszniejszego. Najpierw był ledwo słyszalny gwizd, a potem już tylko płomienie.
Cierpiałam, czułam się tak, jakby ogień owinął mnie jak koc. Jeśli nie byłabym pochłonięta bólem, zdałabym sobie sprawę, że spadam. A potem, na szczęście, nie było już nic, tylko błoga ciemność.
Rhodes
Wiek: dwadzieścia siedem lat
Mój SUV podskakiwał na nieutwardzonej drodze. Kiedy wpadłam w wyjątkowo głęboką dziurę, poczułam, jak odzywa się mój kręgosłup. Dodałam w głowie: Wyrównanie podjazdu. Co za problem dodać kolejną rzecz do listy, kiedy ta ma co najmniej dwieście innych podpunktów?
Uprzytomniłam sobie, że nie mogę tak mocno ściskać kierownicy, bo od tego zaczynały mnie już boleć knykcie. Kiedy poruszyłam dłońmi, zerknęłam na wilgotne ślady. Te malutkie plamki tylko rozbudziły moją złość.
Byłam wdzięczna za tę emocję. Wolałam to niż strach i niepokój, które wirowały we mnie od tygodni, kiedy się pakowałam. Musiałam temu podołać. Tym razem miało mi się udać.
Wzięłam głęboki wdech i zwolniłam, żeby spokojniej przejechać przez dziury. Pomyślałam sobie, że jeśli skupię się na drodze, może nie dosięgnie mnie panika. Przynajmniej nie teraz.
Spróbowałam zamienić to w grę. Czy mogłam utrzymać się na tej podziurawionej drodze? Poszło mi naprawdę nieźle. Ale ta w końcu się skończyła i przede mną ukazał się prowizoryczny teren do parkowania.
Zatrzymałam się, ale nadal nie uniosłam wzroku. Zamiast tego skupiłam się na wdzięczności za małe rzeczy. Cudowna bułeczka z kawałkami czekolady, którą zjadłam na śniadanie. Wschód słońca, który malował góry barwami tęczy. Wiadomości od Fallon, w których zapewniała mnie, że dam radę. Oddychałam.
Skupiłam się na oddechach. Wdech na trzy i wydech na trzy. Dzięki odliczaniu czynność ta była równomierna. Niczym równanie matematyczne ratujące mnie przed atakiem paniki, który aż odcinał mi możliwość widzenia.
Wdech. Dwa. Trzy.
Nieznacznie uniosłam spojrzenie.
Wydech. Dwa. Trzy.
Wzrok utknął mi na wielkich rabatach kwiatowych. Kiedyś były mieszaniną kolorów, pełne penstemonów, irysów i krwawników. A teraz wszystko było… martwe. Kwiaty znikły.
Tak jak moja mama. Mój tata. Emilia. I w pewnym sensie ja. Zginęłam wtedy wraz z nimi. Wszystko przez starą elektrykę w jeszcze starszym domu. Domu, który był pełen życia i miłości, a potem został w połowie spalony i tak trwał przez ostatnie czternaście lat.
W końcu byłam gotowa to zmienić, ożywić go na nowo. I może, ale tylko może, dzięki temu mogłabym odnaleźć część mnie samej, która umarła tamtej nocy.
Otworzyłam drzwi SUV-a i wysiadłam. Zmusiłam się, by spojrzeć w górę, jeszcze wyżej i wyżej. I oto był on.
Zrobiło mi się całkowicie sucho w ustach i w gardle. Próbowałam przełknąć to uczucie, ale było jeszcze gorzej. Oczy mnie piekły.
I wtedy zaczęłam odliczać.
Wdech. Dwa. Trzy.
Wydech. Dwa. Trzy.
Zdążyłam już wytrzymać dłużej niż kiedyś. Przy ostatniej próbie byłam tu tylko trzydzieści sekund, a już pojawił się atak paniki. Tak brutalny, że potrzebowałam dni, by wrócić po nim do siebie.
Ale to było rok temu. Wiele się zmieniło w trakcie tych dwunastu miesięcy. Stałam się odważniejsza. Silniejsza.
Przeżyłam już piekło. Mogłam na nowo nazwać to miejsce swoim. Tu kiedyś żyły moje szczęśliwe wspomnienia. Nie. To miejsce nadal miało w sobie te wspomnienia. Musiałam je tylko wydobyć z ruin.
Ciągle liczyłam gdzieś w głowie, próbując utrzymać panikę w ryzach. Wtedy przyjrzałam się dobrze budynkowi przede mną. Historyczny, wiktoriański dom wyglądał całkiem normalnie po jednej stronie, jakby nic niezwykłego mu się nie przydarzyło. Za to druga część konstrukcji była ruiną.
Pożar wybuchł w południowo-wschodniej części domu, gdzieś pomiędzy pokojami rodziców a Emilii. Nie mieli żadnych szans. Na szczęście najpierw dotarł do nich dym, a dopiero potem ogień, i to było jedyne pocieszenie.
Wsunęłam dłoń pod wysłużoną koszulkę. Palce przesuwały się po chropowatej skórze na boku. Był to jedyny dowód koszmaru – tego, że wydarzył się naprawdę. Znak wszystkiego, co przeżyłam.
Pożar. Upadek. Miesiąc w szpitalu, gdzie moim jedynym pocieszeniem okazała się Fallon. To był istny cud, że jeden z naszych sąsiadów wstał w środku nocy i wyszedł ze swoim nowym szczeniakiem na dwór. Zobaczył wtedy ogień w oddali. Odnalazł mnie, zanim przyjechali ratownicy medyczni. Zaraz za nimi pojawiła się jednostka straży pożarnej. To oni ugasili pożar i uratowali dwie trzecie domu.
Nic nie pamiętałam. Byłam w śpiączce, nie wiedziałam, co się działo. Jednak odrętwienie, które się pojawiło, nie trwało długo. Pomimo silnych leków, podanych mi przez lekarzy na OIOM-ie, tygodniami żyłam w cierpieniu. Fizyczny ból to był jedynie wierzchołek góry lodowej.
Ciocia przyjechała natychmiast. Oczywiście. Ale gdy się dowiedziała, że nie otrzyma dostępu do funduszów pozostawionych przez moich rodziców, nagle nie miała ani siły, ani środków, by zająć się trzynastolatką. A ja nie miałam nikogo innego. I oto w sterylnych warunkach szpitalnej sali pracownik opieki społecznej oznajmił mi, że znalazłam się pod opieką państwa.
Wtedy jeszcze nie płakałam. Powróciło psychiczne odrętwienie. Pozwoliłam, by ból fizyczny pochłonął mnie całkiem w trakcie pełnych cierpienia godzin rehabilitacji i terapii. Trzymałam się go mocno, by to cierpienie w moim sercu nie pochłonęło mnie bez reszty.
Potrzebowałam tego odrętwienia, kiedy nie wiedziałam, gdzie wyląduję. Potrzebowałam go, gdy słyszałam ciche rozmowy o moich poparzeniach i zmarłych członkach rodziny.
I kiedy myślałam, że się załamię, pojawił się cud.
W postaci cholerycznej, niziutkiej – całe metr pięćdziesiąt siedem – Nory Colson, czyli mamy Fallon. Kobieta straciła męża i syna na długo przed tym, kiedy otworzyła swój dom dla potrzebujących dzieci. Słyszałam, jak mama opowiadała kiedyś, że Nora przyjmowała ciężkie przypadki, których nikt inny nie chciał się podjąć, ponieważ te dzieci wymagały ogromu pracy, a rodzice zastępczy oraz pracownicy socjalni już i tak ledwo dawali radę. Kiedy z nimi zamieszkałam, widziałam to na własne oczy.
Nora zażądała, by umieszczono mnie u niej, i państwo jej posłuchało. Może i była drobna, ale za to tak zapalczywa, że inni słuchali uważnie, gdy chciała coś przekazać. A więc zamieszkałam z nią, Fallon i resztą tej patchworkowej rodziny. I dzięki temu stałam się jedną z osób z wielkim szczęściem. Największym.
Na dźwięk chrzęszczącego żwiru odwróciłam się od ciągnącego mnie w swoją stronę budynku, który kiedyś był prawdziwym domem. Znajomy potężny SUV mknął nieutwardzoną drogą i niestraszne były mu żadne dziury, więc nawet się nie kłopotał, aby je omijać.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który wykwitł mi na ustach. Jeden z moich braci musiał zabrać jej auto do warsztatu, na pewno. Gdybym miała obstawiać, zakładałabym, że zrobili to Shep albo Trace. Shepard zawsze dbał o dobre samopoczucie wszystkich, był najlepszym opiekunem. Za to Trace chciał zawsze wiedzieć, czy wszyscy są bezpieczni. Kiedy państwo przydzieliło mnie do rodziny zastępczej Nory, dbał też o mnie. Nic dziwnego, że został potem szeryfem całego hrabstwa.
Drzwi SUV-a trzasnęły. Nora pospieszyła w moim kierunku. Jej jasne brązowe włosy poprzetykane były siwizną. Pasma poruszały się z każdym jej ruchem.
– Mówiłam, żebyś na mnie zaczekała. Pojechałam do ciebie, a ty już zdążyłaś odjechać.
Kiedy zobaczyłam odmalowujący się na jej twarzy niepokój, ukłuły mnie wyrzuty sumienia. Złapałam ją za dłoń i mocno ścisnęłam.
– Potrzebowałam znaleźć się tu sama.
Zielone oczy Nory przesunęły się po mojej twarzy. Było to aż boleśnie znajome spojrzenie, robiła tak niezliczoną ilość razy. Moja matka też się w tym specjalizowała.
– Nie musisz się spieszyć – powiedziała ostrożnie Nora.
Skrzywiłam się.
– Cóż, nowy lokator wprowadza się do domu w poniedziałek. Shep ma zacząć renowację od jutra, więc wydaje mi się, że poszły konie po betonie.
– Możesz wprowadzić się znowu do mnie i Lolli – dopowiedziała szybko Nora. – Mamy dużo miejsca.
Usta mi drgnęły. Nora i jej matka na pewno miały wiele miejsca. Dom, w którym spędziłam moje nastoletnie lata, był tak wielki, że potrzeba było mapy, by się w nim odnaleźć. Odpowiadał on terenowi, na którym go wybudowano – tysiące akrów rozciągających się jak okiem sięgnąć.
– Chyba jestem już trochę za stara na wprowadzenie się znowu do domu – odparłam.
Wzięła mnie w ramiona.
– Nigdy nie jest się na to za starym. Nigdy.
Emocje tylko się wzmogły. Były mieszanką radości i smutku, przyjemności i cierpienia.
– Kocham cię – wyszeptałam.
– Niepojęcie mocno, tyle ile gwiazd na niebie – odpowiedziała mi szeptem Nora.
– Wystarczy tej ckliwości – przerwał nam damski głos. Brzmiał, jakby właścicielka wypalała osiem paczek papierosów dziennie, a potem popijała to whiskey. – Potrzebuję, żebyście pomogły mi z zawieszeniem mojego prezentu w domku dla gości.
Nora wypuściła mnie i wtedy obie się odwróciłyśmy, by popatrzeć na starszą kobietę stojącą na moim podjeździe. Lolli miała na sobie zwiewną długą sukienkę, do której dobrała wiele naszyjników i bransoletek. Jej siwe włosy związane były w rozczochrany kok. Trzymała przed sobą coś, co migotało w promieniach słońca – płótno pokryte setkami błyszczących kamieni.
– Mamo – zaczęła Nora.
– Myślę, żeby powiesić to w korytarzu. Zaraz po wejściu do środka będzie widoczny – przerwała jej Lolli, a potem zastukała palcami o usta. – Nie. Nad łóżkiem. Co o tym myślisz, Rho?
Wbiłam wzrok w efekt najnowszego hobby Lolli – obrazy z diamencików. Na pierwszy rzut oka dzieło wyglądało jak jakiś kwiat, który można by było znaleźć w deszczowym lesie w Amazonii. Ale przecież znałam babcię lepiej. Przymrużyłam oczy i dokładniej przyjrzałam się płótnu.
Nora krzyknęła nagle:
– Mamo! Powiedz, że to nie jest penis.
Parsknęłam zduszonym śmiechem, bo teraz wyraźnie zobaczyłam kutasa i jądra. Lolli nie cieszyły zwykłe obrazy z diamencików, potrzebowała tworzyć niegrzeczne dzieła.
Babcia podniosła brew.
– Nie ma się co wstydzić ludzkiego ciała. To ono staje się inspiracją do najlepszej sztuki.
Przygryzłam usta, próbując powstrzymać się od śmiechu.
– To może być prawda, ale Rho nie może powiesić tego w swoim domu. Nie tam, gdzie mogliby to zobaczyć ludzie – syknęła Nora.
Lolli poprawiła ramiona i uniosła brodę.
– Powiedziałabyś tak w Metropolitan Museum of Art albo w Luwrze?
Nora przymknęła lekko oczy.
– Nie chcę być brutalna, mamo, ale chyba muszę… Nie jesteś Michałem Aniołem obrazów z diamencików.
Wtedy postanowiłam wkroczyć. Wiedziałam, że zaraz zaczną się kłócić i nie będzie temu końca. Podeszłam do Lolli i odebrałam od niej płótno.
– Podoba mi się mój kutasokwiat. Z dumą powieszę go na ścianie.
Nora zapiszczała, ale Lolli tylko rozpromieniła się w uśmiechu.
– Czy mówiłam ci już kiedyś, że jesteś moim ulubionym dzieckiem?
Parsknęłam śmiechem. Był to tytuł przechodni u Lolli, status zmieniał się z dnia na dzień. Chęć bycia ulubionym okazywała się nieprzerwanym źródłem rywalizacji pomiędzy naszym poklejonym i przyszywanym rodzeństwem.
– Mówiłaś, że to Cope jest twoim ulubieńcem. Wysłał ci bilety na miejsca w pierwszym rzędzie na swój kolejny mecz.
Lolli znów postukała palcami o usta.
– Prawda. Wydaje mi się, że jednak wygrywa. Przekonuje mnie oglądanie tych napakowanych i krzepkich przystojniaków, jak naparzają się ze sobą i rzucają o linie boczne boiska.
Nora wyrzuciła ręce w powietrze.
– Poddaję się.
Zaśmiałam się. Boże, to było cudowne uczucie. To niewielkie wyrzucenie z siebie oddechu, dzięki któremu pozbyłam się całego skumulowanego niepokoju, siedzącego we mnie od tygodni. Miałam dać radę, ponieważ dużo przeszłam, co pozwoliło mi doceniać w życiu dobre rzeczy, których było tak wiele.
Objęłam Norę jedną ręką.
– Lepiej pozwolić Lolli, by zrobiła po swojemu.
– Masz rację, dziecko – odpowiedziała starsza pani, potakując głową, na co jej liczne naszyjniki zaczęły postukiwać o siebie nawzajem.
Nora po prostu pokręciła głową z dezaprobatą i popatrzyła w stronę małego domku dla gości, stojącego po prawej od rozpadającego się głównego budynku.
– Firma od przeprowadzek już pojechała?
Przytaknęłam.
– Shep wpuścił ich dzisiaj rano. Był tu, żeby potwierdzić odbiór drewna. Powiedział, że potrzebowali tylko godziny.
Tym razem Nora skupiła się na mnie.
– Musisz gdzieś osiąść. Stworzyć swoje miejsce.
Walczyłam sama ze sobą, żeby nie zacząć się wić albo, jeszcze lepiej, krzyczeć i uciekać. Nora zawsze męczyła mnie o to, żebym zamieniła swój mały domek w prawdziwy dom. Ale wydawało mi się to stratą wszystkiego. Przecież go wynajmowałam. Tymczasowo. Dlaczego miałam poświęcać czas i pieniądze, żeby go ulepszyć?
Pieniądze nie były problemem. Rodzice włożyli swoje oszczędności w fundusz powierniczy dla mnie i Emilii. A że ona też zginęła, wszystko odziedziczyłam ja. Wykorzystywałam te pieniądze po raz pierwszy. Sama nawet myśl o wydaniu ich powodowała, że było mi odrobinę niedobrze. Użycie funduszy w jakiś sposób wydawało mi się czerpaniem przyjemności ze śmierci rodziny.
– Rho – wyszeptała Nora.
Zobaczyłam jej twarz dokładnie przed sobą. Delikatne zmarszczki dookoła oczu i ust, które zdradzały, że często i z łatwością się uśmiechała. Zielone tęczówki były pełne czułości.
– Chcieliby, żebyś była szczęśliwa.
Paliło mnie w przełyku. Walczyłam, żeby się nie rozpłakać.
– Wiem. Ale czasami bycie szczęśliwą wydaje się jak najgorszy rodzaj zdrady.
Nora przyciągnęła mnie i mocno przytuliła. Podarowane mi płótno z niedorzecznym obrazkiem z diamencików zostało ściśnięte pomiędzy nami.
– W życiu. Twoje szczęście czci ich pamięć. Ponieważ to oni nauczyli cię, jak odnajdywać radość każdego dnia.
Wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. Nora oswobodziła mnie z uścisku, a ja przechyliłam twarz w stronę słońca. Pozwoliłam, by promienie padły na mnie i przypominały mi o tańcach pomiędzy zraszaczami trawnika, które wraz z Emilią urządzałyśmy w takie dni jak ten. Pamiętałam wkładanie dłoni w ziemię, kiedy to z mamą zasadzałyśmy nowe kwiatki. Pamiętałam, jak tata ganiał mnie i Em z pistoletem na wodę. Było tu tak dużo dobra. Tyle wspomnień, za które mogłam być wdzięczna.
Spracowane dłonie ujęły mnie za policzki. Znów odnalazłam zielone oczy Nory przed sobą. Lśniły dumą i odrobiną głębszych emocji.
– Właśnie tak.
Złapałam Norę za dłoń i ścisnęłam ją.
– Chodź. Powiesimy razem mój kutasokwiat.
Anson
Rzuciłem kilka butelek wybielacza i kilkanaście masek N95 na ladę sklepu z narzędziami. Powstały przy tym hałas spowodował, że młoda sprzedawczyni uniosła spojrzenie, a jej blond włosy poruszyły się przy tym ruchu głową. Przerzuciła wzrok ze mnie na produkty i znowu na mnie. Uśmiechnęła się, żując gumę.
– Sprząta pan po zmarłym?
Nie zaśmiałem się. Nie zareagowałem w ogóle. Kilka lat wstecz przekomarzałbym się z nią, czarował, ale nie teraz. Wydawało mi się to stratą czasu i energii, a nie miałem ani jednego, ani drugiego.
Sprzedawczyni zarumieniła się, spuściła głowę, a potem nacisnęła przyciski na kasie.
Zachowywałem się jak dupek.
Ale to i tak było lepsze niż przejmowanie się, troszczenie o cokolwiek i o kogokolwiek. Bo to z kolei było przepisem na cierpienie i nic więcej.
– Wyszło pięćdziesiąt dwa dolary i siedemdziesiąt pięć centów – odezwała się cicho.
– Proszę dopisać do rachunku Colson Construction. – Wcisnąłem rzeczy do plastikowej torby. Tyle mogłem zrobić. I chociaż skupiłem się na chowaniu rzeczy, zauważyłem, że oczy sprzedawczyni lekko się rozszerzyły. Były w nich zdziwienie i ciekawość.
Ludzie znali Colson Construction. Dzięki solidnej pracy i uczciwym cenom firma cieszyła się bardzo dobrą opinią. Ale ludzie znali też samego właściciela. Shepard Colson miał nawet lepszą reputację niż jego firma. Był jednym z tutejszych cudownych chłopców.
Przeszedłem w życiu wiele i mój mózg nie potrafił się powstrzymać przed analizowaniem zachowania Colsona. Dlaczego Shep był tak zdeterminowany, by być pomocnym dla wszystkich? Kiedy ktoś tego potrzebował, zawsze przyjeżdżał na swoim białym koniu i udzielał pomocy. Mógłbym się założyć o sporę sumę, że było to związane z tym, że sam został porzucony. Świadomość, że pozostawiono cię przed siedzibą straży pożarnej, kiedy miałeś zaledwie miesiąc, mogłaby namieszać człowiekowi w głowie. Mogłaby spowodować, że będzie miał potrzebę ciągłego udowadniania swojej wartości. Shep właśnie tak robił.
Sięgnąłem po torby z lady i od razu przestałem analizować, odsunąłem od siebie tę potrzebę. Czasy, gdy wiecznie to robiłem, dawno się skończyły. Musiało tak już zostać. Tylko w ten sposób mogłem mieć jakiekolwiek nadzieje, że nie stracę całkiem rozumu.
– Dzięki – wymamrotałem, udając się do drzwi.
Kiedy tylko dotarłem na parking, telefon w kieszeni zaczął wibrować. Wyciągnąłem go i zerknąłem na ekran. Mój numer miało może z pięć osób, więc możliwości były mocno ograniczone. A jednak poczułem ulgę na widok połączenia od Shepa.
– Tak?
Po drugiej stronie usłyszałem swobodny śmiech przyjaciela.
– Wiesz, że tak się nie odbiera telefonu, prawda?
– Czego chcesz, dupku? – warknąłem.
Ostatnie, co powinienem zrobić, to wyładowywać się na Shepie. Uratował mi tyłek. Stworzył mi miejsce, w którym mogłem wylądować po tym, jak wszystko poszło z dymem. Praca. Cel. Wszystko zniknęło. Wszystko to, co trzymało mnie w ryzach przed stoczeniem się na dno przez alkohol lub jeszcze coś gorszego.
W trakcie college’u pracowałem w budowlance w różnych miejscach, więc znałem podstawy zawodu. Ale praca fizyczna – budowanie czegoś zamiast niszczenia – różniła się bardzo od pracy biurowej. Tego właśnie wtedy potrzebowałem. Mogłem za to wszystko podziękować koledze z college’u.
– Coś ty taki marudny? – zapytał wesoło Shep. – Potrzebujesz przekąski?
Mruknąłem pod nosem.
– Załatwiałem sprawy za ciebie.
Shep parsknął w odpowiedzi.
– Wybacz, że musiałeś przeze mnie być ludzki, ale miałem spotkanie z klientem w sprawie aktualizacji jego projektu i wiedziałem bardzo dobrze, że nie chciałbyś tego sam robić.
Otworzyłem samochód i wrzuciłem do środka torby z zakupami.
– Czego potrzebujesz? – zapytałem.
Wcale nie musiało chodzić o nic wielkiego. Shep lubił sprawdzać, jak się mieli jego ludzie, upewniać się, że wszystko dobrze. Ale zazwyczaj nie robił tego w trakcie dnia pracy. Zachowywał to sobie na później, wpadał na piwo i wściubiał nos w nie swoje sprawy.
– Możesz spotkać się ze mną pod domem Rho? Chcę omówić nasz plan renowacji, zanim zaczniemy jutro działać.
– Jasne. Chcesz się spotkać teraz?
– Jeśli nie masz nic przeciwko.
Zerknąłem na zegarek. Minęła dopiero połowa dnia, a mnie aż skręcało, żeby pojechać w tamto miejsce. Planowałem to, odkąd tylko Shep mi o nim opowiedział. W trakcie pracy z nim i jego ekipą odkryłem, że mam talent do odbudowywania budynków po szkodach spowodowanych pożarem. Chciałem zająć się takimi robotami, więc pogłębiłem swoje umiejętności na szkoleniach, przez co naprawdę rozwijałem się w tej dziedzinie. Chętnie więc zajmowałem się projektami renowacyjnymi.
To był mój pomysł na pokręcone odkupienie, choć wiedziałem, że nawet się nie zbliżę do spłaty długu, który na mnie ciążył.
– Jadę w tamtą stronę – oznajmiłem, wsiadając za kierownicę.
– Ja nadal jestem jeszcze daleko, ale jak już będziesz na miejscu, możesz się spokojnie rozejrzeć. Chyba nikogo tam w tej chwili nie ma. Rho zajęta jest jeszcze swoim starym lokum.
Nigdy nie widziałem siostry Shepa, choć próbował mnie poznać ze swoimi bliskimi. Zawsze zapraszał mnie to tu, to tam i chciał, żebym stał się częścią jego rodziny. Bo tym właśnie dla niego byli. Nie liczyło się dla nich, że nie wszystkich łączyły więzy krwi albo że część dołączyła do rodzeństwa dużo później. Oni byli jego rodziną i znaczyli dla niego wszystko.
Sama tylko myśl o takim rodzaju rodzinnych więzi powodowała, że brakowało mi powietrza. Zaczynałem oddychać płycej i boleśnie odczuwałem każdy wdech.
Stłumiłem to wszystko w sobie, zamknąłem w miejscu, do którego nigdy nie chciałem zaglądać. Gdybym się tam zapuścił, ciemność całkowicie by mnie pochłonęła.
– Ansonie? – Głos Shepa przedarł się przez plątaninę moich myśli.
– Wybacz… Mówiłeś coś?
Milczał przez chwilę, co dało mi do zrozumienia, że się o mnie martwi.
– Pytałem, czy chciałbyś potem przyjechać na kolację. Mama przygotowuje lasagne.
Kiedy ostatnio jadłem domowy posiłek? Nie przypomniałbym sobie tego za nic w świecie. Bóg jeden wiedział, że nie było szans, żebym sam coś ugotował.
– Nie, dziękuję. Nie trzeba.
– Na pewno? – dopytał Shep.
Och, do cholery.
– Tak, wszystko w porządku. Po prostu nie mam ochoty na kolację.
Dwa lata pracowałem dla Shepa i udało mi się ograniczyć kontakty z jego rodziną do jednej krótkiej rozmowy z mamą i babcią oraz paru zamienionych na szybko słów z najstarszym bratem, Trace’em. Szeryf zawsze spoglądał na mnie oceniająco, co powodowało, że uruchamiały się we mnie wszystkie wewnętrzne alarmy, zupełnie jakby wiedział, że nie mówię wszystkiego na swój temat.
Shep dotrzymał słowa. Nie powiedział nikomu o mojej przeszłości i wcześniejszej pracy. Jeśli ktokolwiek pytał, byłem po prostu kolegą z college’u, który potrzebował pracy. Samotnym dupkiem, który raczej nie przepada za ludźmi, więc nie było sensu, by ktokolwiek odbierał osobiście mój brak chęci na rozmowę.
I to działało. Chociaż czasami byłem cholernie samotny.
– Pewnego dnia Lolli wpadnie i zaciągnie cię siłą – wymruczał Shep.
Kącik moich ust drgnął na wspomnienie jego babci. Wystarczyło tylko kilka chwil spędzonych w jej towarzystwie, a już wiedziałem, że naprawdę ją lubię i cenię.
– Nie chcę przypadkiem skończyć jako model do jednego z jej dzieł sztuki.
Shep wydał odgłos pełen obrzydzenia.
– Proszę, nie przypominaj mi tego. Próbowała mi niedawno wcisnąć jakiś obrazek z elfim księciem bez koszulki i jego wróżką.
Nie zaśmiałem się, chociaż miałem na to wielką ochotę.
– Wisi teraz u ciebie w domu, prawda?
– W moim gabinecie – burknął pod nosem. – Za drzwiami, żebym nie musiał patrzeć na to cholerstwo.
Uśmiechnąłem się i skręciłem na Cascade Avenue, główną ulicę miasteczka.
– Jesteś dobrym wnukiem.
– Tak, tak – bąknął. – Widzimy się niedługo.
– Jasne. – Rozłączyłem się bez żadnego słowa pożegnania, co zawsze niezmiernie wkurzało Shepa, mimo że przez te lata zdążył się już do tego przyzwyczaić.
Zatrzymałem się na jednym z trzech skrzyżowań ze światłami w miasteczku. Shep mówił mi, że miasto ogarnął całkowity chaos, kiedy je zamontowano. Połowa mieszkańców uważała, że sygnalizacja świetlna jest niezbędna do zachowania bezpieczeństwa, a druga część była przekonana, że zrujnuje ona wszystko, co czyniło Sparrow Falls wyjątkowym.
Nie byłem przekonany, czy dałoby się zniszczyć takie miejsce, które miało w sobie prostotę i spokój. Tu po raz pierwszy po utracie Grety poczułem, że mogę oddychać.
Samo wspomnienie jej imienia wywoływało pieczenie w gardle i żołądku. Przed oczami natychmiast pojawiał mi się obraz siostry. Rzadko kiedy widziałem ją w myślach jako dorosłą. Prawie zawsze wspomnienia były o nas jako o dzieciach. Biegaliśmy dookoła podwórka, a rodzice wołali nas na kolację. Albo wspinaliśmy się do naszego domku na drzewie, żeby spróbować wymigać się od pójścia spać w wakacje.
Odezwał się za mną klakson samochodu, wyrywając mnie z męczących myśli. Nigdy nie myślałem, że szczęście może boleć. Ale teraz znałem prawdę. Szczęście to największa tortura, bo można je stracić – i wtedy boli bardziej, niż gdybyś nigdy go nie zaznał.
Przeniosłem stopę z hamulca na gaz, a kobieta o szarych włosach w sedanie za mną popatrzyła na mnie gniewnie przez przednią szybę swojego samochodu. Nie potrafiłem się powstrzymać. Zacząłem tworzyć jej profil już po trzech krótkich zerknięciach. Stare auto, bo silnik się dławił, a jednak niewiarygodnie czyste i zadbane w ogólnym wrażeniu. Naklejka na zderzaku z napisem „Jezus zbawia”. Fotelik dziecięcy na tylnym siedzeniu.
Była dumna, z nutą moralnej wyższości. Przestrzegała zasad, ale też robiła to, co uważała za słuszne – troszczyła się o innych. Opiekowała się małym dzieckiem i starała się zapewnić mu jak najlepsze życie. Jednak sądziła, że inni powinni żyć tak samo jak ona – i nie podobało jej się, gdy tego nie robili. Stąd ten klakson.
Zmusiłem się, by uciec od niej wzrokiem, i patrzyłem na mijane sklepy wzdłuż ulicy. Większość budynków wykonana była ze starej cegły, nadającej charakteru centrum miasteczka. Nie doświadczyłem tego, dorastając na przedmieściach Waszyngtonu. Każdy budynek tutaj krył w sobie jakąś historię i mocno to do mnie przemawiało.
Minąłem restaurację, piekarnię i księgarnię. Po drugiej stronie znajdowały się sklepy dla turystów, kawiarnie i bary. Galerie rozsiane to tu, to tam. Ale na palcach jednej dłoni mógłbym policzyć, ile razy odwiedziłem którekolwiek z tych miejsc. Najczęściej przyjeżdżałem tu do małego sklepu spożywczego.
Im częściej bywało się w miasteczku, tym bardziej stawało się częścią tego miejsca i tym więcej ludzi czuło, jakby miało prawo się do ciebie odzywać. Zadawać pytania. To nie było na liście rzeczy, których sobie życzyłem.
Dotarcie do wiktoriańskiego domu zajęło mi mniej niż dziesięć minut. Skręciłem w prawo w szutrową drogę i nie mogłem przestać się zachwycać widokiem, który mnie przywitał.
Na wschodzie widać było pasmo czterech gór, których skaliste szczyty pokryte były śniegiem. Na zachodzie znajdowały się kamienne klify, na widok których aż chciało się stanąć w miejscu i przyglądać im odrobinę dłużej, aby podziwiać ich piękno. Szaroniebieski kolor gór idealnie przeciwstawiał się ich złotawym odcieniom.
Siostra Shepa miała stąd świetny widok, nawet jeśli kupiła w połowie spalony dom.
Ujrzałem budynek i zwolniłem. Zagwizdałem cicho. Ten piękny wiktoriański dom był po jednej stronie całkowicie zniszczony. Ściany się zapadły, zwęglone belki wystawały z przykrytego brezentem dachu. Większość ludzi uznałaby renowację za stratę czasu – lepiej byłoby wszystko zrównać z ziemią i zacząć budowę od nowa. Ale Shep bardzo jasno się wyraził, że tu nie ma takiej opcji. Jego siostra chciała odnowić to, co zostało. Miało ją to kosztować co najmniej o jedną trzecią więcej.
Poczułem mrowienie z tyłu głowy – odezwał się mój wyczulony zmysł. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego siostrze Shepa aż tak na tym zależy.
Rhodes
Zrobiłam krok w tył. Oparłam się o niewielką wyspę kuchenną w domku dla gości. Na szczęście lata temu nie dotarł do niego ogień. Zaczęłam podziwiać „dzieło sztuki” zawieszone nad kominkiem w salonie. A potem wybuchnęłam śmiechem. Kutasokwiat wisiał dumnie w pełnej krasie.
Było to coś więcej niż tylko nieprzyzwoita sztuka. Lolli dokładnie wiedziała, co robi, gdy wybrała akurat ten dzień, by przywieźć obraz. Wiedziała, że potrzebuję się pośmiać, i chciała, żebym sobie przypomniała o swojej rodzinie.
Przez lata musiałam odnaleźć sposób, by utrzymać przy sobie obie – tę rodziną utraconą, ale także tę odnalezioną – i być wdzięczną za wspólny czas. Tego dnia Lolli znalazła się na samym szczycie listy wdzięczności.
Jakby na podkreślenie tego odezwał się mój telefon. Przesunęłam palcem po ekranie i zobaczyłam nazwę czatu grupowego oraz wyskakującą ikonkę. Nazwa ciągle się zmieniała, zazwyczaj z powodu tego, że Cope i Kyler próbowali się prześcigać z nowymi pomysłami i zabawami i wkurzali w ten sposób naszego pilnującego prawa i porządku najstarszego brata Trace’a. Cope i Kyler pakowali się w jakieś kłopoty, odkąd Kye zamieszkał z nami, gdy miał szesnaście lat.
Dzisiaj czat nosił nazwę „Ani słowa mamie”. Uśmiechnęłam się lekko i przesunęłam kciukiem po ekranie.
Cope: Jak nowe lokum? Gotowa na imprę?
Moje palce szybko mknęły po klawiaturze.
Ja: Tak jak wtedy, kiedy wypiłeś prawie duszkiem sznapsy brzoskwiniowe i śmierdziałeś alkoholem przez pięć dni?
Cope: Nie wypowiadaj słowa „brzoskwinia”. Nadal mam traumę.
Kye: To ja mam traumę. Wyrzygałeś mi się potem do szafy. Kiedy przyszła dziewczyna i poprosiła o tatuaż brzoskwini na swoim tyłku, wzięło mnie na wymioty.
Na ekranie pojawiła się nowa wiadomość: „Arden zmienił(a) nazwę grupy na »Niekończące się powiadomienia«”.
Cope: To nie było miłe, A.
Nasza najmłodsza siostra, która zamieszkała z nami w wieku dwunastu lat, ceniła samotność i nie za bardzo lubiła, gdy ktoś jej w tym przeszkadzał. W szczególności gdy pracowała nad nowym dziełem – czyli prawie zawsze.
Ja: Ustaw sobie czat na „nie przeszkadzać”. Zawsze tak robię, kiedy Cope staje się męczący. Jakby nie wystarczały mu setki uwielbiających go fanów.
Arden: Mądrze. Powinnam to zrobić już lata temu.
Cope: Można rozwieść się z rodzeństwem? Jakie są prawne konsekwencje takiego działania?
Ja: To znaczy, że następnym razem, jak będziesz w domu, nie dostaniesz żadnego ciasta budyniowego z masłem orzechowym.
Cope: Brutalna i niespotykana kara, Rho.
Zaśmiałam się sama do siebie. Wiedziałam, że wygrałam tę walkę. Wcisnęłam telefon do kieszeni. Przesunęłam wzrokiem po reszcie niewielkiej przestrzeni. Nadal było tu jedno wielkie pobojowisko. Choć nie miałam wielu rzeczy, jakieś jednak posiadałam. I leżały one obecnie w stercie niedomkniętych kartonów porozrzucanych po salonie.
Wyciągnęłam już te ważniejsze. Ekspres do kawy. Patelnię grillową, rondelek, kilka talerzy i parę sztućców. Trzeba było w końcu coś jeść. A nikt nie chciałby się ze mną spotkać, jeśli rano nie wypiłabym kawy.
I tak jednak najważniejsze były stare, zużyte książki. Powieści, które dzieliłam z tatą. Zalety bycia niewidzialnym, Igrzyska śmierci, Outsiderzy i oczywiście Pułapka czasu. Nie mogłam im się oprzeć, jakby miały własne pole przyciągania. Przesunęłam palcami po połamanych grzbietach i pożółkłych stronach.
Biblioteczka ucierpiała od ognia i wody, ale w większości to sadza i dym pozostawiły ślady na okładkach i brzegach. Z czasem, biorąc pod uwagę, jak wiele razy czytałam je ponownie, większość ze szkód zniknęła.
Tylko ostatnie strony książek wciąż były zabrudzone po pożarze. Pomimo tak częstego powracania do każdej z nich nie byłam w stanie się przemóc, by doczytać je do końca. Żadnej z nich. W zakończeniach było coś zbyt bolesnego, ostatecznego, nawet jeśli treść była radosna.
Zerknęłam na resztę pokoju. Tyle pudełek. Ale one mogły poczekać.
Nosiło mnie, by lepiej się przyjrzeć staremu budynkowi. Po przeżyciu pierwszej wielkiej fali wspomnień zdałam sobie sprawę, że tęskniłam za tym domem – za jego misternymi zdobieniami i stromym dachem. Brakowało mi poczucia, że to był prawdziwy dom, coś więcej niż fizyczne miejsce, inne nawet niż ranczo Colsonów.
Odsunęłam się od półki z książkami i ruszyłam do wyjścia.
W pierwszym momencie, gdy zobaczyłam nadpalony bok domu, aż zaciągnęłam się mocno powietrzem, ale pomimo to szłam dalej. Spalona część znajdowała się od strony domku dla gości, więc musiałam się przyzwyczaić do tego widoku.
Przez kilka lat chodziłam na terapię, a terapeuta wciąż powtarzał mi, że muszę stanąć twarzą w twarz z tym, co się wydarzyło. Aż Nora pewnego dnia była tak wściekła, że wykrzyczała mężczyźnie, iż zmierzę się z tym, kiedy będę na to gotowa. Powiedziała mu też, żeby przestał zachowywać się jak dupek. To była moja ostatnia sesja z tym terapeutą. Jej wybuch złości spowodował, że poczułam się kochana bardziej, niż byłabym w stanie to wyrazić.
Nora miała rację. Potrzebowałam się zmierzyć z przeszłością, ale w swoim czasie. Może i zajęło mi to czternaście lat, ale byłam wreszcie gotowa.
Gdy szłam, wzniecałam kurz na żwirowej drodze. Zamiast patrzeć na dom, skupiłam się na wysuszonych rabatach kwiatów dookoła niego. Zaczęłam natychmiast tworzyć plany w głowie, wyobrażać sobie, jak budzą się do życia tulipany i łopian. Chciałam, by wszędzie, gdzie tylko da się coś zasadzić, rozkwitało życie.
Obchodząc dom od tyłu, kątem oka ujrzałam kuchnię. Widziałam kawałek zniszczony przez pożar, ale niewiele więcej. Cztery krzesła wciąż stały spokojnie przy zbyt wielkiej wyspie – te, przy których ja i mama usiadłyśmy tamtej nocy, gdy wszystko się wydarzyło. To wtedy opowiedziałam jej o swoim pierwszym pocałunku.
Boże, miałam wrażenie, jakby minęła cała wieczność od tego zdarzenia. Nieporadne złączenie ust w ciemnej szafie w piwnicy Owena Meada. Od czasu do czasu widywałam Feliksa w mieście. Nadal miał w sobie ten sam urok co lata temu. Ale nigdy tak naprawdę się o tym nie przekonałam.
Próbował wtedy. Chciał być moim przyjacielem, czymś więcej. Odwiedzał mnie w szpitalu. Wybrał się na uroczystość zorganizowaną przez Fallon, Norę i Lolli, żebym miała szansę pożegnać się z rodziną. Nigdy prawdziwie go do siebie nie dopuściłam. W końcu przestał próbować. Ale teraz, za każdym razem, gdy mnie widzi, przystaje, żeby się przywitać, i posyła mi ciepły uśmiech.
Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w stronę domu. Przysięgłabym, że nadal mogłam wyczuć zapach dymu w powietrzu. Lekki, ale wyczuwalny. To nie było coś, za czym bym tęskniła.
Sięgnęłam do klamki drzwi balkonowych na tyłach domu i na chwilę zastygłam. Firma wynajęta przez moją ciocię starała się jak najlepiej zabezpieczyć budynek i pokryć dach grubą plandeką. Gdy jednak ciotka zdała sobie sprawę, ile miałaby kosztować naprawa i że musiałaby przeznaczyć na nią pieniądze z własnej kieszeni, przestała w ogóle pomagać. Lokalny szeryf był zmuszony od czasu do czasu pozbyć się stąd kogoś, kto próbował sobie tu pomieszkiwać, ale w większości przez te wszystkie lata dom stał całkiem pusty.
Odetchnęłam mocno i nacisnęłam jednocześnie na klamkę. Ten ruch był trochę rozedrgany. Mechanizm zaskoczył z lekkim oporem, dawno był przecież nieużywany, ale drzwi były otwarte. Dałam Shepowi klucze, żeby nie musiał na mnie czekać.
Wolno otworzyłam drzwi. Tym razem nie dało się już zaprzeczyć – w powietrzu unosił się zapach dymu. Jak to możliwe po tylu latach, nie wiem. Może mury po prostu nim przesiąkły.
Shep zapewniał mnie, że ma gościa, który jest istnym magikiem od usuwania szkód po pożarach. Przysięgał, że przywrócą ten dom do życia i pomogą mi wrócić do siebie. Ale gdy stawiałam kolejne kroki, nie byłam pewna, czy to w ogóle możliwe.
Sadza pokrywała ściany po prawej, odznaczając się czarnymi wzorami na tapecie, która kiedyś wzbudzała w mamie radość. Te dymne spirale zdawały się mnie hipnotyzować, wciągając mnie głębiej, ku miejscu, gdzie zniszczenia były największe.
Przeszłam korytarzem, przyglądając się uważnie każdemu centymetrowi szkód, i zastanawiałam się nad małymi fragmentami, które jakimś cudem ocalały i uciekły przed strasznym losem – tak jak ja. Malutkie cuda bez ładu i składu wszędzie, gdzie spojrzałam.
Gdy dotarłam do wejścia, skręciłam w lewo i poczułam, jakby naprawdę utytułowany bokser zdzielił mnie pod żebrami. Biblioteczka. Ulubione miejsce taty, w którym w weekendy zaszywał się z książką sensacyjną. Widać było dokładnie, w którym miejscu strażacy opanowali ogień. Ten pokój wyglądał tak, jak sama wyobrażałam sobie czasami moje serce – w połowie zniszczone, w połowie wciąż bijące.
Łzy cisnęły mi się do oczu. Przełykałam ślinę raz za razem, żeby powstrzymać łzy, i jednocześnie przyglądałam się tej nadpalonej części pomieszczenia. Wszystkie thrillery, które tak kochał, były teraz tylko popiołem. Przygryzłam wnętrze policzka. Chciałam odbudować tę biblioteczkę mojemu tacie. Wierzyłam, że w jakiś sposób zobaczy, gdy znowu będę zapełniała półki książkami Johna Grishama, Stiega Larssona, Trumana Capote’a i Patricii Highsmith, a także powieściami, które czytaliśmy razem, a które udało mi się uratować.
Odwróciłam się i popatrzyłam w górę schodów. Półpiętro było w połowie spalone, ale schody, wciąż pokryte sadzą, wyglądały na w miarę stabilne. Stanęłam na pierwszym schodku, sprawdzając jego wytrzymałość. Z łatwością mnie utrzymał.
Z desperacką potrzebą, by zobaczyć więcej, wspięłam się o kilka stopni wyżej. Wiatr nabrał na sile, sprawiając, że przez dom przeszedł upiorny świst. Wiedziałam, że to z racji spalonych ścian i wybitych okien, a jednak zjeżyły mi się włosy na karku.
Nic nie było w stanie mnie powstrzymać przed wspięciem się w górę. Powtarzałam sobie, że podejdę tylko jeszcze dwa stopnie, żeby zajrzeć do pokoju, w którym znajdowały się moje marzenia z dzieciństwa. Może i chciałam zobaczyć tamtą dziewczynkę. Tę, która myślała, że jeden pocałunek zmieni jej życie. I może tak się właśnie stało, w pewnym sensie.
– Co, do cholery, pani tu robi? – rozległ się nagle ostry, męski głos.
Przez ostatnie dziesięć minut nie było tu nikogo oprócz mnie i tego pełnego grozy skrzypienia domu – tylko ja i duchy. Nie byłam przygotowana na nic więcej. Szybko się odwróciłam, ale moja stopa wpadła w złamany schodek, a wtedy… dostrzegłam ciemne blond włosy mężczyzny. Zdążyłam jeszcze zobaczyć panikę naznaczającą jego niebieskoszare oczy, zamachałam w powietrzu rękami, próbując utrzymać równowagę.
A potem już spadałam.
