Wszystkie brakujące fragmenty - Catherine Cowles - ebook
NOWOŚĆ

Wszystkie brakujące fragmenty ebook

Cowles Catherine

4,9

834 osoby interesują się tą książką

Opis

Ridley Sawyer doskonale zna uczucie ogromnej tęsknoty. Cząstka niej samej przepadła, kiedy jej siostra bliźniaczka zaginęła. 

Teraz Ridley, podróżując po całym kraju, zamienia tę stratę w nadzieję. W swoim podkaście opowiada o nierozwiązanych sprawach i zbrodniach. Policja okazała się bezsilna w sprawie jej siostry, ale to nie powstrzymało kobiety przed szukaniem pomocy dla innych osób w podobnej sytuacji.

Tak jest do momentu, aż szeryf Colter Brooks nie wchodzi jej w drogę. 

Colt dobrze wie, że reporterzy, zjeżdżający się do  miasta w poszukiwaniu sensacji, żerują na czyjejś tragedii. A on nie ma zamiaru pozwolić, by narwana podcasterka siała zamęt. 

Kiedy jednak nierozwiązana sprawa, która pochłania Ridley, przeradza się w gorący temat, a ona sama staje się źródłem zainteresowania, Colt nie ma wyboru i wkracza do akcji. Ridley  wprowadza się do jego domu, pije jego whiskey i kradnie uwagę jego psa. 

A gdy oboje zbliżają się do odkrycia prawdy, gra, w którą grali, może stać się zabójcza…

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                                                        Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 474

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,9 (32 oceny)
29
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
eediii

Nie oderwiesz się od lektury

Super, kolejna bardzo dobrym książka autorki. 👍
30
Belladonna79

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra 😉polecam w 100 %
30
Oliwia1211

Nie oderwiesz się od lektury

🥹🥹🥺🥺🥺
30
kulatoniefigura

Nie oderwiesz się od lektury

Jezu, to było taaaaak dobre!!
30
agk85
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Super historia. Czułam napiecie i przez cały czas próbowałam sama poskładać całość. Małomiasteczkowy klimat nie zawiódł. Nie dało sie przewidzieć zakończenia..Autork mylił tropy. No bardzo mi sie podobała. 4.75/5 to sprawidliwa ocena.
30



Tytuł oryginału: All the Missing Pieces

Copyright © Catherine Cowles 2025

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Anna Grabowska

Korekta: Aleksandra Krasińska, Kamila Grotowska, Wiktoria Garczewska

Skład i łamanie: Michał Swędrowski

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

Projekt okładki: Stephanie Gafron/Sourcebooks

ISBN 978-83-8418-289-5 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Fragment

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Rozdział 38

Rozdział 39

Rozdział 40

Rozdział 41

Rozdział 42

Rozdział 43

Rozdział 44

Rozdział 45

Rozdział 46

Rozdział 47

Rozdział 48

Rozdział 49

Rozdział 50

Rozdział 51

Rozdział 52

Rozdział 53

Rozdział 54

Epilog

Podziękowania

O autorce

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Dla wszystkich tych, którzy stracili kogoś ukochanego, kogoś, kogo kochali ponad wszelką miarę.

Nie pozwólcie, by ten ból zniszczył Waszą łagodność.

Pamiętajcie, że doświadczyliście najpiękniejszej rzeczy na tym świecie.

I dla mojego taty.

Byłby przeszczęśliwy, gdyby mógł zobaczyć moje książki w księgarniach.

Przekazałeś mi wszystkie najlepsze lekcje życiowe.

Noszę je zawsze przy sobie, tak jak i Ciebie.

Prolog

Ridley

– Wyglądasz, jakbym zmuszała cię do najgorszego – odezwałam się, zerkając na swoją siostrę bliźniaczkę.

Szłam właśnie nieutwardzoną ścieżką w kierunku tłumu poniżej.

Była kropka w kropkę taka jak ja, a jednak w jakiś sposób potrafiła stać się moim całkowitym przeciwieństwem. Ja miałam niesforną burzę blond loków, ona za to swoje włosy nosiła zaczesane, ujarzmione. Ja wybrałam ulubioną letnią sukienkę oraz klapki, Avery zaś włożyła szorty w kolorze khaki i białą bluzkę z szerokimi, krótkimi rękawami.

Siostra spojrzała na mnie zabawnie.

– Chyba wybrałabym jednak to najgorsze zamiast ogniska w stylu greckim.

Przewróciłam oczami.

– Musisz wyjść chociaż na jedną imprezę przed ukończeniem studiów.

Avery fuknęła, a jednocześnie poprawiła włosy, które zresztą już i tak były idealnie ułożone.

– Byłam na wielu imprezach. Po prostu nie za bardzo lubię, jak chłopcy z bractwa wyśpiewują: „Pij!”.

– Jasne, większość czasu przypominają przerośniętych neandertalczyków, ale imprezy studenckie to przecież tak ważna część doświadczenia zwanego college’em. Nie chciałabym, żeby ominęła cię możliwość wyśmiania chłopaków za stanie na rękach na beczce.

Avery się zaśmiała. Był to bardziej chichot. Dźwięk ten przywodził mi na myśl dzieciństwo. Bezmiar nocy spędzonych w naszym pokoju, kiedy to szeptałyśmy do siebie o wszystkim i o niczym, wpatrując się w świecące w ciemności fluorescencyjne gwiazdki na suficie. Te nad moim łóżkiem porozrzucane były w chaotycznym rozkładzie, bez ładu i składu, za to Avery przykleiła swoje tak, by idealnie odwzorować gwiazdozbiór Oriona.

Siostra stuknęła mnie lekko ramieniem, uśmiechając się.

– Lubię krytykować mężczyzn, którzy zachowują się jak chłopcy.

Nie mogłam się powstrzymać, parsknęłam.

– Mogłyśmy ukraść im te numerowane karty z siłowni, których używają.

Avery potrząsnęła głową na boki.

– Chciałabym wierzyć, że teraz tylko się zgrywasz, ale wiem, że to nie żart.

Wzruszyłam ramionami.

– Musisz użyć do czegoś tych kluczy, które dostałaś jako kapitanka drużyny. To znaczy, użyć do czegoś fajnego.

Wpatrywała się we mnie, jakbym mówiła całkiem od rzeczy albo jakby właśnie wyrosła mi druga głowa. Avery bardzo poważnie podchodziła do wszelkiej odpowiedzialności, od swoich zajęć, do roli kapitanki żeńskiej drużyny lacrosse. Dzięki temu poświęceniu zaszła daleko – kończyła studia z wyróżnieniem, otrzymała stypendium, dzięki któremu dostała się na niezwykły kurs terapii rehabilitacyjnej, który miała zacząć wraz z nastaniem jesieni, a także zdobyła stanowe mistrzostwo dla swojej drużyny.

A ja? Ja po prostu jakoś żyłam. Nie byłam pewna, co chcę robić. Wylądowałam na dziennikarstwie, na specjalizacji z nauki o środowisku. Żadna z tych dziedzin nie za bardzo była moim powołaniem. Ale niedługo i tak miało się to już nie liczyć. Planowałam podjąć jakąkolwiek pracę, jaką tylko by mi się udało, i po prostu żyć dalej.

Avery się poruszyła. Zwróciła się całym ciałem w moją stronę. Natychmiast wyczuła zmianę mojego nastroju.

– Co się dzieje?

Potrząsnęłam głową i zmusiłam się do uśmiechu.

– Nic. Po prostu myślę sobie, że jutro zakończy się pewien etap naszego życia.

Mieliśmy wejść na scenę i odebrać nasze dyplomy. Miałam świadomość, że nic już nie będzie takie samo.

Siostra spojrzała na mnie czule. Wzięła mnie pod ramię. Dobiegły nas dźwięki muzyki z imprezy odbywającej się poniżej.

– Pojedź ze mną do Chicago – zaproponowała. – Możemy wynająć razem mieszkanie, znajdziesz pracę w mieście.

Po części chciałam tego. Utrzymać wszystko w takim stanie, w jakim było. Avery i ja byłyśmy ze sobą od samego początku, już w brzuchu mamy, a teraz po raz pierwszy miałyśmy żyć osobno. Już sama myśl powodowała, że bolało mnie serce. Jednak wiedziałam, że Chicago nie było dla mnie.

– Czułabym się jak szczur zamknięty w klatce – przyznałam.

Marzyłam o otwartych przestrzeniach, świeżym powietrzu i naturze. Nie chciałam smogu i klaksonów samochodów.

– Niedaleko od miasta jest kilka miejscowości nad jeziorem Michigan. Może jedno z takich miejsc by ci odpowiadało – zasugerowała Avery.

– Może – powtórzyłam jak echo.

Siostra wiedziała jednak, że w mojej zgodzie brak było prawdziwego przywiązania do tego pomysłu. Ja po prostu nie miałam pojęcia, jaki jest mój cel, jakie powołanie.

Pociągnęłam ją za rękę i przyspieszyłam kroku.

– No chodź. Przez jedną noc nie rozmawiajmy o przyszłości. Wiesz, że mama i tata nie dadzą mi spokoju z chwilą, kiedy skończy się wręczanie dyplomów.

Avery westchnęła.

– Każesz mi chodzić po desce, Kapitanie Haku.

Zaśmiałam się i ruszyłam szybciej.

Niewielki, prywatny college, znajdujący się kilka godzin od Phoenix, położony między górami Arizony, co zapewniało mnóstwo miejsc do wędrówek. A także pobliskie malownicze miasteczka z wieloma restauracjami i barami, które mogłyśmy odwiedzać. Wszystko to było idyllicznym wręcz miejscem do studiowania.

Miałam tęsknić. Za tym komfortem. Pięknem. Ale czułam w sobie tę chęć, by poznawać też nowe miejsca. Różne tereny, krajobrazy.

Gdy skręciłyśmy na ścieżkę, muzyka i głosy przybrały na sile. Wtedy naszym oczom ukazała się impreza. Parę domów, wynajmowanych przez bractwa, i wielkie ognisko pośrodku. Za tym widokiem znajdowały się tylko drzewa. One i nikły zarys góry w blasku księżyca. Natura przywoływała mnie bardziej niż ten zgiełk, lecz wiedziałam przecież, że jeszcze chwila, a znęciłby mnie i porwał gwar muzyki oraz ludzi.

Z chwilą kiedy podchodziłyśmy do tłumu, usłyszałyśmy, jak kilku kolesi powtarza: „Pij! Pij! Pij!”. Unieśli kogoś. Poznałam chłopaka będącego w centrum uwagi, był zawodnikiem z męskiej drużyny lacrosse. Ktoś przytrzymywał mu przy ustach wężyk z beczki.

Avery spojrzała na mnie z ukosa.

– Dałabym mu za ten wyczyn co najwyżej trzy punkty. Ręce już mu się trzęsą.

Zaśmiałam się głośno.

– Ej, to jeden od was – zauważyłam. – Sportowiec. Do tego zawodnik lacrosse.

Siostra potrząsnęła głową.

– Będę musiała pogadać z trenerem Carterem nad polepszeniem ich kondycji. Strasznie to żałosne.

– Nie masz skrupułów.

Avery uśmiechnęła się do mnie szeroko.

– Oczywiście.

Poczułam na swoich ramionach czyjeś ręce, a następnie na mojej skroni wylądowały czyjeś usta.

– Cześć, kochanie.

Odchyliłam głowę, by przyjrzeć się znajomej twarzy. Piwne oczy, oprawione ciemnymi rzęsami. Jasnobrązowe włosy o muśniętych słońcem pasemkach z racji czasu spędzonego na grze w tenisa. Uśmiechnęłam się do Jareda. Pochyliłam się w jego stronę, by dosięgnąć jego ust.

Pocałunek był pocieszający, ciepły. Niewymuszony. Pozwoliłam, by stał się głębszy, z nadzieją na coś więcej. Liczyłam, że poczuję żar. Ale ten nie nadszedł.

– Cześć, Avs – przywitał się z moją bliźniaczką. – Co za niespodzianka.

– Spełniam ostatnie życzenie mojej siostry dotyczące college’u.

Jared się zaśmiał.

– Zdecydowanie dostaniesz za to dodatkowe punkty w niebie.

Usta Avery zadrżały w uśmieszku.

– Widzę Carly. Pójdę się przywitać.

– Pamiętaj – zawołałam za siostrą, gdy odchodziła – żadnych drinków od nieznajomych facetów, mów: „nie”, kiedy ktoś zaproponuje ci narkotyki, i nie przyjmuj cukierków od obcych z vanów!

Pokazała mi środkowy palec i ruszyła prosto w kierunku koleżanki z drużyny.

Jared ponownie się zaśmiał. Czułam, jak ten śmiech wibruje na mojej skórze znanym mi uczuciem. Nie towarzyszył mu jednak żaden dreszcz, żadna zapowiedź czegoś więcej.

– Naprawdę dokonałaś cudu, zabierając ją na jedną z takich imprez – stwierdził.

– Wydaje mi się, że powinniśmy za nią pójść. Kto wie, w jakie kłopoty może się wpakować.

Przyciągnął mnie do siebie i objął rękami.

– Albo mogłabyś zostać tu ze mną.

Odchyliłam głowę i przyjrzałam się jego pięknej twarzy.

– Mogłabym.

Pozwoliłam, by porwała mnie wrzawa ludzi i muzyki, by przywołało mnie ciepło ogniska i podekscytowanie na jutrzejszy dzień. Jared poprowadził mnie w kierunku swojej grupki – kilku chłopaków, z którymi mieszkał, kolegów z drużyny tenisa oraz ich dziewczyn. Zaprzyjaźniłam się z nimi w ciągu tego ostatniego półtora roku.

Rozmawialiśmy o planach po ukończeniu studiów, wycieczkach, które niektórzy organizowali po ceremonii. Było swobodnie, lekko, wyczuć można było podekscytowanie nadchodzącymi możliwościami.

Jared przyłożył usta do mojego ucha i powiedział:

– Myślałaś już o Nowym Jorku?

Żołądek mi się zacisnął. Życie Jareda zostało mu zaplanowane już z chwilą, kiedy jego tata dowiedział się, że to chłopiec. Ojciec zadecydował, że syn najpierw ukończy studia na kierunku finanse, a następnie zacznie pracę w mieście, w rodzinnej firmie zajmującej się funduszami inwestycyjnymi. Nawet przygotowano listę akceptowalnych hobby, którym Jared mógł się oddawać – na pierwszym miejscu stał tenis, dwie pozostałe opcje to golf i squash.

W szkole Jared miał odrobinę więcej wolności. Chodził ze mną na wędrówki, zabierał mnie na wycieczki nad jezioro. Lecz za każdym razem, gdy znalazł się w obecności swojego ojca, zmieniał się. Musiał dopasowywać się do pewnych wyznaczonych granic.

– Nowy Jork… To nie dla mnie – powiedziałam łagodnie, próbując spokojnie przekazać swoje zdanie, jakbym w ten sposób mogła nie urazić Jareda.

Chłopak zacisnął zęby. Mięsień jego szczęki zadrżał.

– Nie wiesz, dopóki nie spróbujesz – stwierdził.

– Tyle że ja to wiem.

Te kolejne słowa nie były już takie łagodne. Nie były też ostre, ale na pewno wybrzmiały stanowczo.

Oczy zabłysły mu nerwowością i złością.

– W takim razie co do mnie też jesteś pewna, tak?

– Jer, nie dzisiaj.

Zazgrzytał zębami.

– A kiedy dokładnie masz zamiar odbyć ze mną tę rozmowę? Chwilę przed wyjazdem z miasta, zaraz po rozdaniu dyplomów? Próbuję porozmawiać z tobą na ten temat już od miesięcy.

Ścisnęło mnie w piersi. Ciężej mi się oddychało.

– Chciałam po prostu dobrze się bawić przez te kilka ostatnich tygodni. Nie zaczynać żadnych poważniejszych rozmów.

Jared długo się we mnie wpatrywał, tylko poruszając szczęką.

W końcu jednak się odezwał:

– A przez to rozumiesz, że ze mną zerwiesz. Pewnie postanowiłaś to już parę dobrych miesięcy temu. Ale zamiast, kurwa, dojrzeć i powiedzieć mi o tym, po prostu unikałaś tematu. Dzięki.

– Jer…

Sięgnęłam po jego rękę, lecz wymsknął się spod mojego dotyku.

– Teraz przynajmniej nie musisz odbywać tej rozmowy. Z nami koniec.

Ruszył przed siebie. Zaczął oddalać się ścieżką prowadzącą na drogę, przy której wszyscy zaparkowali swoje auta. Byłam w stanie tylko na niego patrzeć.

Czułam mrowienie, jakby moja skóra była zbyt ciasna dla mnie samej. Zdawałam sobie sprawę, że Jared ma rację. Unikałam tego tematu. Nie chciałam go zranić, ujrzeć zawodu w jego oczach. Lecz takim unikaniem sprawiłam jedynie więcej bólu.

Poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu, na co aż podskoczyłam.

Odwróciłam się i dostrzegłam Lanę, dziewczynę jednego ze współlokatorów Jareda. Wpatrywała się we mnie z dobrocią bijącą z jej spojrzenia.

– Wszystko w porządku?

Przesunęła wzrokiem po moich policzkach. Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że płaczę. Szybko otarłam twarz z łez.

– Larwa ze mnie – odparłam.

Ciemne oczy Lany stały się surowe.

– Nie mów tak o mojej przyjaciółce.

Chciałam się uśmiechnąć, ale nie mogłam zmusić do tego moich ust. Zamiast tego wyrzuciłam z siebie prawdę.

– Zraniłam go.

– Och, kochana. – Dziewczyna mnie przytuliła. – On po prostu nie chciał zrozumieć, że nie było mowy, by to się udało.

Pociągnęłam nosem, gdy wypuściła mnie z objęć.

– Ale ty to widziałaś.

Lana uśmiechnęła się do mnie delikatnie, a jej ciemna skóra zmarszczyła się przy oczach.

– Jesteście z dwóch całkiem innych światów. A on też nie za bardzo kwapił się do tego, żeby pójść na kompromis. Kocham Jareda, ale u niego jest albo wóz, albo przewóz. W życiu nawet nie pomyślał, żeby zrobić coś inaczej niż według zachcianek taty.

Coś w słowach Lany przegoniło najgorsze wyrzuty sumienia. Miała rację. Nikt nie pytał mnie, czego ja chciałam. Miało być tylko tak, jak on chciał.

– To by nigdy nie wypaliło – powiedziałam.

Lana ścisnęła moją dłoń.

– Wydaje mi się, że ani ty, ani on tak naprawdę nie chcieliście, żeby to wypaliło.

– To nie była płomienna miłość. Bardziej coś komfortowego – przyznałam.

– Zasługujesz na takie uczucie, które spala do żywego. – Posłała mi współczujący uśmiech. – Ale to nie oznacza, że pożegnanie się z tą miłością będzie choć trochę łatwiejsze. Więc co zrobisz? Upijesz się i będziesz tańczyć, żeby o wszystkim zapomnieć? Czy pójdziemy do domu i napchamy się lodami, przeklinając jego imię?

Usta mi zadrgały.

– Chyba to drugie. Muszę tylko znaleźć Avery.

Lana zerknęła przez ramię.

– Widziałam ją wcześniej z dziewczynami od lacrosse. Powiem tylko Connorowi, że idę z wami dwiema.

– Nie musisz…

Lana posłała mi spojrzenie, na które od razu zamknęłam usta.

– Nie mów nic głupiego. Oczywiście, że idę z wami.

Do oczu napłynęły mi świeże łzy, lecz z całkiem innego powodu niż wcześniej.

– Jestem cholerną szczęściarą, że cię mam.

Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie.

– Cholerna prawda. A teraz chodź.

Lana wzięła mnie pod ramię i przeprowadziła nas przez tłum. Zatrzymałyśmy się, żeby oznajmić Connorowi, że jego dziewczyna wychodzi. Chłopak popatrzył na mnie z troską. Sam też ruszył, ale na poszukiwanie swojego przyjaciela. To dobrze. Jared miał z kim o tym porozmawiać. Zasługiwał na to.

Przyjrzałam się zebranym ludziom. Próbowałam odnaleźć wśród nich dobrze mi znaną blondynkę, lecz nigdzie nie mogłam dojrzeć Avery. Nie wyszłaby bez słowa, nawet jeśli chciałaby opuścić imprezę.

– Nie widzę jej. A ty? – odezwała się Lana.

Potrząsnęłam głową na boki.

– Widzę Carly – odparłam.

Podeszłyśmy do koleżanki Avery.

– Hej! – zawołałam ponad muzyką. – Widziałaś Avs?

– Była tu. Poszła po drinka z piętnaście minut temu.

Skrzywiłam się i spojrzałam w kierunku prowizorycznego baru, zastawionego alkoholem, gazowanymi napojami i butelkami wody. Nie było przy nim Avery.

– Może poszła do samochodu po kurtkę? Robi się zimno – zasugerowała Lana.

– Może – zawtórowałam jej.

Dzieliłyśmy z siostrą lekko podniszczonego sedana. Avery miała swój zestaw kluczyków.

– Chodź – zadecydowała Lana. – Sprawdzimy.

Kiwnęłam bezmyślnie głową. Jeszcze raz przyjrzałam się tłumowi, gdy przyjaciółka prowadziła mnie przed siebie. Teraz muzyka przeszkadzała mi, męczyła i powodowała, że pod czaszką zaczynał pulsować ból. Lana włączyła latarkę w telefonie i oświetliła nam drogę. Ta sama, otoczona drzewami ścieżka, która wcześniej wydawała się tak niewinna, teraz rzucała złowrogie cienie.

Szybkim krokiem ruszyłyśmy pod górę, w kierunku drogi. Gdy już miałyśmy wyjść z lasku, coś przykuło moją uwagę.

– Poczekaj – rzuciłam.

Złapałam Lanę za rękę. Ścisnęło mnie w gardle, a w uszach słyszałam buzującą krew.

Malutkie, srebrne kije do lacrosse, uformowane w literę X, odbiły światło. Serce zadudniło mi zarówno boleśnie powoli, jak i nierówno szybko.

Schyliłam się. Podniosłam wyjątkowy breloczek, który podarowałam Avs dwa lata temu na święta Bożego Narodzenia. Poczułam, jak robi mi się niedobrze na widok „A” pośrodku jednego z kijków breloczka.

Przewróciłam go na drugą stronę i zauważyłam coś jeszcze w świetle. Czerwoną plamę. Prawie klejącą.

– O Boże – wyszeptała Lana. – Czy to krew?

I wtedy cały mój świat się posypał.

Rozdział 1

Ridley

Pięć lat później

Trzymałam się środka drogi. Mój odrestaurowany volkswagen ogórek idealnie pokonał zakręt. Bessie – bo tak nazwałam swoje auto – i ja byłyśmy razem od ponad trzech lat. Wiedziałam, przy jakiej prędkości potrafiła brać takie zakręty jak ten tutaj. Wydałam każdy miedziak z moich oszczędności, by wskrzesić ją do życia i dopasować do mnie jej wnętrze. Od kuchni, strefy wypoczynkowej i gabinetu na tyle, do rozkładanej sypialni na dachu. No i jeszcze drapak dla mojej kotki, Tater, jak mogłabym zapomnieć.

Jakby mogła wyczuć, że o niej myślę, rozciągnęła się na swoim legowisku na desce rozdzielczej, po czym wysunęła się z posłania i delikatnie podgryzła moje palce, które trzymałam na kierownicy.

– Już prawie jesteśmy na miejscu. Nie potrzeba mi twoich zębów – pouczyłam ją.

W odpowiedzi zamiauczała. Ale brzmiało to bardziej jak rozkaz. A kiedy zaczynała swoje miauki, nie było już odwrotu, nie dało się jej powstrzymać. To „mówienie” Tater tylko wywołało uśmiech na moich ustach.

Droga znowu zakręcała. Po obu stronach dwupasmowej szosy biegł mur z masywnych drzew, lecz nie czułam się zamknięta. Dzięki naturze czułam się wolna.

Z racji mojej pracy czasami przyjeżdżałam do różnych większych miast, ale starałam się, jak mogłam, by zazwyczaj wybierać jednak miejsca z dala od często uczęszczanych szlaków. Takie, dzięki którym miałam dostęp do tego, od czego byłam uzależniona: góry, lasy, pustynie, wody każdego rodzaju. To właśnie w takich tylko przestrzeniach odnajdowałam teraz pocieszenie. Potrafiłam odnaleźć spokój. W naturze i w mojej pracy.

Zupełnie jakbym ściągnęła go swoimi myślami, mój telefon odezwał się i wygrał melodię ze Szczęk. Dobrze, że mój przełożony nie wiedział o tym dzwonku, ponieważ nie byłby z tego powodu zadowolony.

Odebrałam połączenie i wybrałam tryb głośnomówiący.

– Cześć, Baker.

– Gdzie jesteś? – zapytał ostro.

Z moim producentem nie było miejsca na jakiekolwiek grzeczności. Zawsze był w pośpiechu. Według jego standardów czas to pieniądz, więc nie miał zamiaru trwonić ani jednego złamanego centa.

– Jakieś pięć minut drogi od Shady Cove.

Usłyszałam skrzypnięcie krzesełka po drugiej stronie telefonu, a następnie westchnienie Bakera. Potrafiłam wyobrazić sobie szefa w jego biurze na Sunset Boulevard, spoglądającego na całe Los Angeles i zastanawiającego się, jak to się stało, że wylądował z taką uporczywą podcasterką pod swoim patronatem.

– Mogłabyś przejechać te dodatkowe kilka godzin na północ i podjąć sprawę zaginionej matki trójki dzieci.

Ścisnęło mnie w dołku. Tej mamie też należała się sprawiedliwość. Tyle że naprawdę potrzebowałam tej sprawy w Shady Cove. Ta kobieta, ta cała sytuacja…

– Mogę zająć się tą sprawą w następnej kolejności.

Musiałam dać za wygraną, zwłaszcza że ostatnie dwa projekty wybrałam ja. Przyzwyczaiłam się już do tej formuły. Dwie sprawy dla mnie, jedna dla niego.

Szef znów westchnął, jakby był mną zawiedziony.

– Nie rozumiem, co takiego ciekawego widzisz w tej sprawie. Spartaczone porwanie. Dziewczyna uciekła.

Przez całe moje ciało przeszły ciarki. Poczułam tę powracającą co jakiś czas potrzebę ruszenia się, opuszczenia szyby i zaczerpnięcia świeżego, górskiego powietrza.

– Co oznacza, że będę mieć ofiarę do wywiadu. Jak często trafia nam się taka możliwość?

Baker bąknął coś pod nosem, zastanawiając się nad tym. Wiedziałam, co do niego przemawia. Wszystko, dzięki czemu liczby się zgadzały. Więcej subskrypcji, ściągnięć, odtworzeń. Nadzieja, by zyskać czymś popularność na TikToku. Cokolwiek, co pomogłoby mu zwiększyć to, co mógł ugrać na reklamach.

– Możesz mieć rację – powiedział w końcu.

Musiałam pójść za ciosem.

– Nigdy nie odnaleźli napastnika. Może nam się poszczęści i go capniemy.

Zajmowałam się dziennikarstwem śledczym już od ponad czterech lat. Omówiłam kilkanaście spraw. Osiągnęłam przełom w prawie każdej z nich, a trzy rozwiązałam. Po jednej facet odsiadywał wyrok dwudziestu lat za zamordowanie żony. Po drugiej inny gość był sądzony w sprawie porwania i napaści na osiem kobiet w Wyoming. A ostatnia, nad którą pracowałam, zakończyła się śmiertelną dla oprawcy strzelaniną, gdyż mężczyzna otworzył ogień do FBI, zamiast pozwolić zabrać się na przesłuchanie w związku z zaginięciem studentki college’u. Ciało dziewczyny odnaleziono w piwnicy podejrzanego.

– Chcę, żebyś zaczęła dzisiaj już coś wstawiać – nakazał Baker.

Odrzuciłam od siebie mrożące krew w żyłach wspomnienia i zasalutowałam, chociaż szef nie mógł tego zobaczyć.

– Robi się.

Rozłączył się bez pożegnania, jako że to też byłoby dla niego stratą czasu. Ale mnie to nie przeszkadzało. I tak zrobiłabym wszystko, żeby jak najszybciej zakończyć to połączenie. Nie miałam też nic przeciwko postom w mediach społecznościowych, ponieważ dzięki nim osiągało się progres w sprawie, zyskiwało przychylność społeczności. Aktywowało się odbiorców, by stali się siłą napędową do rozwiązania sprawy, bo zostawali amatorskimi detektywami.

Publiczne zaangażowanie miało też swoje minusy. Fałszywe tropy, ludzie wchodzący mi w drogę. Okazjonalne obawy o bezpieczeństwo. Lecz uważałam. Inni nie wiedzieli, kim tak naprawdę jestem. Posługiwałam się drugim imieniem, Sawyer, jako pseudonimem w podcaście. Nigdy też nie mówiłam o tym, co napędziło mnie do wejścia w świat spraw kryminalnych. Ponieważ wiedziałam, jak to jest nie mieć odpowiedzi, których tak się potrzebuje, i żyć w poczuciu, że nikogo to nie obchodzi.

Oprócz ostrożności co do ujawnienia swojej przeszłości byłam też ostrożna w innych sprawach. Uważałam z tym, co było tu i teraz. Nigdy nie publikowałam, gdzie się zatrzymuję. Nie robiłam zdjęć ani nie nagrywałam swojego samochodu. W końcu Bessie była unikalnym i charakterystycznym pojazdem – w kolorze morskiej zieleni i bieli, z deską SUP do pływania na stojąco przymocowaną do boku i kotem prawie zawsze zajmującym miejsce przy oknie.

Od kiedy zastosowałam takie środki ostrożności, nie miałam sytuacji, w której ktoś dowiedziałby się, gdzie się zatrzymałam. Pewnie też dlatego, że każdy, kto byłby zainteresowany sprawdzeniem tego, przeszukiwałby hotele i wynajmy krótkoterminowe. Ale ja zawsze nocowałam w Bessie.

Było to niezbędne, ponieważ wraz z pierwszym przełomem w sprawie pojawiło się zainteresowanie. Ponad milion obserwujących na Instagramie, półtora na TikToku. Średnio mieliśmy ponad dwa miliony miesięcznych ściągnięć podcastu na wszystkich platformach. Stworzyła się z tego społeczność. Na pewno wśród niej byli też chorzy ludzie. Byli również tacy, którzy uważali się za kolejnego Sherlocka Holmesa. Lecz w większości byli ci, którzy chcieli sprawiedliwości dla tych zapomnianych.

I to byli moi ludzie.

Może postępowali tak z racji utraty kogoś bliskiego. Albo sami byli ofiarami niezdolnymi opowiedzieć na głos swoją historię, zarówno wtedy, jak i teraz. Albo po prostu na tyle empatyczni i ludzcy, że chcieli, by świat był lepszym miejscem.

Nieważne, jaki mieli powód, odczuwałam wdzięczność, że po prostu byli.

Droga ciągnęła się teraz prosto i lekko opadała. Zauważyłam w oddali znak. Już stąd mogłam dostrzec białe litery układające się w napis: „Witamy w Shady Cove”. Farba w niektórych miejscach popękała, poddana zębowi czasu i różnej pogodzie.

Pospiesznie włączyłam aparat w telefonie, który leżał w stacji do ładowania, i rozpoczęłam nagrywanie. Ludzie uwielbiali filmiki z wjazdu do miasteczka, ponieważ to oznaczało, że zaczynam kolejną sprawę.

Zbliżyłam się do znaku i ujrzałam więcej szczegółów. Fale oznaczające wielkie jezioro, przy którym usytuowana była ta miejscowość na północy Kalifornii. Drzewa wyryte w drewnie i pomalowane na ciemnozielony kolor, oznaczające okalające miasteczko lasy. Wszystko postarzałe, prawdziwe, nieupiększone. Poniżej znajdowała się informacja: „Populacja – 2033”.

Malutka miejscowość. Prawie mikroskopijna.

Lecz wiedziałam, że w miejscach, gdzie najmniej się tego spodziewano, mogło dochodzić do najokropniejszych zbrodni.

Rozdział 2

Ridley

Zatrzymałam się w centrum Shady Cove. Aparat wciąż wszystko rejestrował. Odbiorcy uwielbiali poznawać w ten sposób miejsce, w którym pracowałam. Wszędzie szukali poszlak. Przyzwyczaiłam się do małych miasteczek Ameryki. Różniły się od przedmieścia Dayton w stanie Ohio, gdzie się wychowałam i gdzie powróciłam na pełen udręki rok po zaginięciu Avery. To właśnie tam w tym czasie narodził się podcast Brzmi seryjnie, ponieważ tak desperacko potrzebowałam odnaleźć jakiś cel.

Małe miasteczko miało w sobie coś specyficznego. Ludzie natychmiast wiedzieli, że nie jesteś stąd. Przyjmowali cię, witali, ale wszystko z rezerwą. Do czasu, aż ci nie zaufali, radzili, gdzie zjeść albo co zwiedzić, lecz nie chcieli się otworzyć i opowiadać o półświatku, o tym, co złe w ich społeczności.

A mnie potrzebne było właśnie to.

W półświatku tkwiły sekrety. Stamtąd brały się przełomy w sprawach. Siedziały w nim ukryte prawdy, które potrzebowały zostać odkryte. Często jednak te prawdy były okropne i znalazłoby się wielu, którzy zrobiliby wszystko, by tylko nie wyszły na jaw.

W życiu by się nie pomyślało, że tak jest, patrząc na witające mnie scenerie, kiedy jechałam Old Miner Road, główną ulicą miasteczka. Wyglądała tak, jak sugerowała to sama nazwa – jakby wyjęto ją prosto z odległych czasów gorączki złota. Fasady budynków aż krzyczały: „Dziki Zachód”. Połączenie drewna i kamienia, ale z wymyślnymi frontami, które wyglądały bardziej jak z westernu niż prawdziwego, teraźniejszego miasta.

– Możliwe, że będziemy potrzebować maratonu filmów z Clintem Eastwoodem – zwróciłam się do Tater, sięgając do niej i drapiąc ją za uchem.

Zamruczała, a potem mnie ugryzła.

Przyjrzałam się rzędowi budynków przy głównej ulicy. Były tam restauracje, uroczy hotel, bar i sklepy dla turystów. Gdy zauważyłam niewielki spożywczak, włączyłam kierunkowskaz. Zatrzymałam się na wolnym miejscu parkingowym i się uśmiechnęłam.

– To musi być dobry znak – powiedziałam, przyglądając się pobliskiej kawiarni.

Na szyldzie widniało: „Cowboy Coffee & Café”. Pod napisem namalowano kowbojski but. Miałam nadzieję, że kowbojska kawa z szyldu nie oznacza tego cholerstwa, które parzyło się nad ogniskiem, lecz wnioskując po tym, ile było ludzi w środku, zwątpiłam.

Włączyłam w Bessie tryb parkowania, po czym przełączyłam klimatyzację na tę korzystającą z akumulatora, by księżniczka Tater miała tu przyjemne warunki. Było tylko dwadzieścia parę stopni, ale słońce świeciło mocniej, co oznaczało, że w ciągu kilku minut van mógł się nagrzać niczym istny piekarnik.

– Będziesz się dobrze zachowywać, kiedy mnie nie będzie?

Tater usiadła, ukazując swoje trzy łapy, a potem zamiauczała do mnie. To miauknięcie było bardziej jak krzyk. Wiedziałam dokładnie, o co jej chodzi.

– Och, w porządku.

Otworzyłam schowek i wyciągnęłam z niego pluszową myszkę. Wypchałam ją odrobiną kocimiętki. Tater natychmiast wyrwała mi z ręki zabawkę i położyła ją w swoim legowisku, jakby to było największe trofeum.

– Dlatego powinnam odmawiać ci narkotyków. Robisz się po nich agresywna.

Znów miauknęła przeciągle.

Zaśmiałam się i sięgnęłam za moje siedzenie po torby zakupowe wielokrotnego użytku, które tam przetrzymywałam. Złapałam je, zabrałam telefon, kluczki i portfel, a potem wysiadłam z vana. Każdy centymetr samochodu spełniał jakiś cel. Rozkładane studio do nagrywania podcastów z tyłu, uchwyt do deski SUP na boku, stojak rowerowy na haku, na którym trzymałam rower elektryczny do przemieszczania się w dobrą pogodę. Może i Bessie była mała, lecz była moim domem.

Zrobiłam kilka szybkich ujęć miasteczka, upewniając się, że uchwyciłam dobrze Cowboy Coffee & Café. Miałam spędzać tam dość dużo czasu, bo Emerson Sinclair pracowała w tym miejscu po szkole w czasie, gdy została porwana. Na początek jednak zakupy. Nie przydałabym się nikomu zła i głodna, naprawdę.

Kiedy otworzyłam drzwi sklepu o nazwie The Hitching Post, zabrzmiał dzwonek. Dźwięk wydawał się jakiś lekko zardzewiały, jakby sam dzwonek był tam od wielu dekad. Kobieta siedząca za kasą uniosła spojrzenie znad gazety. Miała opaloną skórę, pełną zmarszczek z racji wieku, oraz czarne włosy, które w znacznej części pokrywała siwizna.

– Dzień dobry – przywitałam się.

Uśmiechnęłam się do niej, niezbyt szeroko, ale też niezbyt powściągliwie. Przez ostatnie cztery lata nauczyłam się, że ludzie nie ufali tym przesadnie uśmiechniętym, lecz nie lubili też niemiłych osób.

– Dzień dobry.

Przyjrzałam się sklepikowi. Był pełen sięgających po sam sufit półek, które aż uginały się od produktów. Wyglądało na to, że znajdował się tu duży wybór asortymentu. Sporo organicznych, zdrowych produktów, które wolałam. Przez pierwsze sześć miesięcy w trasie żywiłam się głównie fast foodami i tym, co było dostępne w automatach. Jednak po wielu spadkach cukru oraz bólach brzucha stwierdziłam, że muszę zmienić dietę.

Pierwszym przystankiem w jakimkolwiek mieście zawsze był sklep spożywczy, gdzie zaopatrywałam się w to, co było łatwo przygotować. Bessie nie miała za dużej lodówki, ale naprawdę wprawiłam się w układaniu tetrisa z produktów, by dać radę wszystko pomieścić.

Czułam na sobie spojrzenie kobiety, gdy przechadzałam się pomiędzy alejkami sklepu. Złapałam chleb z siedmiu zbóż na kanapki, migdały oraz składniki na ulubiony, wiosenny sos do makaronu. Kiedy dotarłam do słodyczy, uśmiechnęłam się szeroko.

Babeczki z waniliowym nadzieniem. Nie było mowy, żebym ich nie wzięła. Capnęłam je i zaniosłam wszystko do lady.

Teraz w ciemnobrązowych oczach kobiety błyszczało rozbawienie.

– Fanka babeczek?

– Fanka wszelkich wyrobów cukierniczych.

Zaśmiała się i zaczęła kasować produkty. Czekałam i nie wymuszałam pogawędki. Ludzie zaczynali być nerwowi, gdy naciskało się na rozmowę. W końcu kobieta odezwała się ponownie.

– Tylko przejeżdża pani przez Shady Cove?

Wyjrzałam za szyby znajdujące się na przodzie sklepu.

– Tak właściwie zatrzymam się na jakiś czas. Pięknie tu jest. Słyszałam, że macie tu naprawdę cudowne szlaki górskie.

Kobieta przytaknęła.

– Prawda. – Przyglądała mi się ostrożnie przez chwilę. – Nie wybiera się jednak pani sama?

Usta mi drgnęły.

– Mam telefon satelitarny i gaz na niedźwiedzie.

Zacisnęła mocno wargi.

– Martwi turyści – wymamrotała pod nosem, ledwo słyszalnie. – Tego właśnie nam jeszcze potrzeba.

Wbiła ostatni kod i podała mi kwotę do zapłaty.

Przysunęłam kartę do czytnika, chwyciłam torby zakupowe, a jednocześnie schyliłam głowę tak, by dojrzeć imię kobiety znajdujące się na plakietce przy koszulce.

– Dzięki, pani Miro.

W odpowiedzi bąknęła:

– Do zobaczenia, chyba że stanie się pani wyżerką dla niedźwiedzia.

Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.

– Na pewno dam pani znać, że nadal żyję i mam się dobrze.

Niektórzy za bardzo się przejmowali. Byli tak obsesyjnie przejęci zdrowiem i bezpieczeństwem, że zapominali po prostu naprawdę żyć.

Powróciło wspomnienie bladej twarzy mojej matki, naznaczonej paniką.

– Wychodzisz teraz? Jest ciemno. Wszystko się może wydarzyć.

Zacisnęła palce na swetrze. Stały się kościste, ponieważ od kilku miesięcy ledwo co jadła, tylko tyle, żeby nie paść z głodu.

Kobiety przede mną prawie nie można było teraz rozpoznać, a jednak i tak zabolało mnie serce z jej powodu.

– Mamo, jest wieczór otwartego mikrofonu w kawiarni. Wrócę przed dziesiątą.

Potrząsnęła głową tak szybko, że wyglądała jak figurka z główką na sprężynce, która poruszała się w nieodpowiednim kierunku.

– Nie. Musisz zostać. Wszystko się może zdarzyć.

– Sheila – zaczął mój tata.

– Powiedziałam: „Nie”.

Głos mamy był ostry, odbił się echem od ścian korytarza w moim domu rodzinnym.

Ale to nie był dom. Już nie. Nie byłam pewna, czy kiedykolwiek mógł się nim jeszcze stać.

Odrzuciłam od siebie wspomnienie. Pchnęłam drzwi i weszłam w promienie słoneczne. Skóra już i tak przybrała mi złotawy odcień. Przechyliłam twarz w stronę nieba, napawając się pogodą. Słońce było moim pocieszeniem, moim uzależnieniem. Słońce i świeże powietrze dookoła mnie.

Kiedy mama zamknęła się w sobie, ja zrobiłam coś całkiem odwrotnego. Potrzeba, by wydostać się i wszystkiego doświadczyć, czasami stawała się już nie do zniesienia, lecz nie było innego wyjścia. Ponieważ nie żyłam już tylko dla siebie. Musiałam doświadczyć wszystkiego, czego Avery nie miała nigdy szansy.

Napawałam się słońcem jeszcze przez ostatnią chwilę. Wrzuciłam torby do vana i udałam się do kawiarni. Tutaj nie było dzwonka nad drzwiami. Zrozumiałam, dlaczego go nie ma, od razu po przestąpieniu progu. Mniej więcej dwie trzecie lokalu były wypełnione, a było po drugiej po południu. Wyglądało na to, że mieli klientów przez cały dzień, przybywali bez względu na porę.

Obrzuciłam spojrzeniem wnętrze. Wyczuwałam klimat miejsca i próbowałam wyobrazić sobie tu Emerson Sinclair. Udało mi się znaleźć zdjęcia, które przedstawiały ją w wieku szesnastu lat, czyli zrobiono je na chwilę przed tym, jak zniknęła, ale to przecież było już prawie dziesięć lat temu. Po mniej więcej roku stała się duchem. Żadnych mediów społecznościowych, upublicznionego zatrudnienia, nawet brak jakiegokolwiek adresu e-mailowego. Jedynym potwierdzeniem, jakie udało mi się zdobyć, że nadal mieszka w tym rejonie, była umowa na dom znajdujący się tuż za miasteczkiem.

Tyle że fotografie, które widziałam, odmalowywały ją jako całkowicie inną osobę niż ktoś ukrywający się przed światem. Wyglądała na beztroską. Gdy pozowała do zdjęcia na korcie tenisowym, blond włosy miała związane w kok na górze głowy, a jej orzechowe oczy błyszczały, kiedy śmiała się radośnie wraz z przyjaciółmi. Niemal mogłam ją tu ujrzeć. Ucinającą pogawędkę z klientami, kręcącą się pomiędzy ciemnymi, wyglądającymi na antyczne, drewnianymi stolikami, ustawionymi wśród czarno-białych zdjęć w temacie kowbojskim. Taką jak wiele innych nastolatek w pracy po szkole.

– Witamy w Cowboy Coffee & Café – zadudnił głos mężczyzny za ladą.

Odwróciłam się w jego stronę i zobaczyłam faceta w średnim wieku, o rumianej cerze i rudawych, pasujących do odcienia skóry włosach.

– Dziękuję – odpowiedziałam.

Podeszłam do lady i przyjrzałam się menu wypisanemu kredą na tablicy wiszącej nad mężczyzną. Po jednej stronie znajdowały się napoje, po drugiej jedzenie.

– Na co ma pani dzisiaj ochotę? Kofeinę czy kalorie? – zapytał, uśmiechając się szeroko i ukazując tym samym gumę do żucia pomiędzy zębami.

Odwzajemniłam jego uśmiech, gdyż wyczułam, że nie zniechęciłabym go tym.

– A może jedno i drugie?

– Dobry wybór. Nigdy wcześniej tu pani nie widziałem. Chce pani jakąś podpowiedź, co zamówić?

– Z chęcią usłyszę rekomendację od samego eksperta.

Mężczyzna się zaśmiał. Odwrócił się nieznacznie, tak żeby patrzeć zarówno na tablicę, jak i na mnie.

– Z racji tego, że to miejsce należy do mnie, nie ma tu większego eksperta niż ja.

Właściciel. Dobrze wiedzieć. Musiałam sprawdzić, czy kawiarnia zmieniła właściciela od czasu, kiedy pracowała tu Emerson.

– No to słucham – zachęciłam go.

– Na pewno źle pani nie wyjdzie, zamawiając mrożoną latte z syropem z orzechów laskowych, bo robi się coraz cieplej. Z lżejszych potraw polecam sałatkę z jarmużem, a z tłustszych panini z prosciutto.

Usłyszawszy to, uśmiechnęłam się szerzej.

– Mam słabość do orzechów laskowych. Wezmę latte i sałatkę na wynos, ale na pewno wrócę też po panini.

– Zatrzymuje się pani w mieście? – zapytał, podliczając moje zamówienie.

– Przyjechałam na kemping.

Nie zdradziłam mu gdzie. Nie byłam głupia. Im mniej ludzi znało takie szczegóły, tym lepiej.

– Jest pani większym twardzielem niż ja. Za bardzo lubię ciepły prysznic i własne łóżko.

Nie kłopotałam się tym, by poinformować go, że miałam i jedno, i drugie dzięki Bessie.

– Racja. Ale w ten sposób mam szansę zobaczyć parę pięknych wschodów słońca.

– Mamy nawet niezłe tu w mieście.

– Nie wątpię.

Shady Cove miało dużo lasów, ale też przepiękne widoki na góry.

Wykorzystałam sytuację, że nikt nie stał za mną w kolejce, i nie spieszyłam się z ruszeniem do stolika.

– Długo tu pan mieszka? – zapytałam.

– Całe moje życie – odpowiedział mężczyzna, a potem wyciągnął do mnie rękę. – Jestem Ezra.

Uścisnęłam jego dłoń.

– Ridley. Miło cię poznać.

– Ciebie również. Szukasz rekomendacji od ludzi stąd?

– Zawsze na nie liczę.

To był jeden z moich ulubionych plusów tej pracy. Tworzenie podcastu Brzmi seryjnie nie tylko pozwalało mi zanurzyć się głęboko w meandry nierozwiązanych spraw kryminalnych, ale również dawało mi możliwość lepszego poznania różnych miasteczek. Odnalezienia najlepszych restauracji i miejsc na wędrówkę. Poznania tajemnic znanych tylko mieszkańcom. Mogłam naprawdę doświadczyć każdego jednego miejsca, w którym pracowałam.

– Cóż, dobre wieści są takie, że zdążyłaś już znaleźć najlepszą kawę w mieście.

Zaśmiałam się.

– Widzę to po tym, jakie masz tu tłumy.

Ezra wypiął z dumą pierś.

– Jasna sprawa. The Whiskey Barrel to miejsce, gdzie wybierzesz się na coś mocniejszego. Pizza u Joego to knajpka z włoskim jedzeniem. I zaraz niedaleko mamy tu też zadziwiająco przyzwoite tajskie jedzenie.

Usłyszawszy te słowa, uniosłam brew.

– Przetestuję wszystkie lokale, które wymieniłeś.

Z kuchni wyszła nastolatka i uśmiechnęła się do mnie, podając mi mrożony napój i torebkę.

– Proszę bardzo. Smacznego.

– Dzięki – powiedziałam do niej. Następnie ponownie zwróciłam się do Ezry: – I dziękuję za podpowiedzi. – Upiłam łyk kawy, żeby zaraz szeroko się uśmiechnąć. – Wrócę po więcej, na pewno.

Ezra zastukał dwukrotnie o ladę.

– Do zobaczenia.

Cowboy Coffee & Café było tym miejscem. Centrum spotkań w miasteczku. W każdej społeczności znajdowały się takie ośrodki, czasem jedno, czasem dwa. Ludzie przebywali tutaj, wymieniali się informacjami. I właśnie w takim miejscu potrzebowałam się znaleźć.

Wyszłam na zewnątrz i usłyszałam piskliwy, uniesiony głos.

– Colterze Brooksie, znam cię, od kiedy byłeś taki mały. Nie traktuj mnie jak kogoś obcego.

Uniosłam brew, przyglądając się kobiecie. Na oko wyglądała na mniej więcej siedemdziesięciolatkę. Bujne, siwe włosy zwisały jej do ramion w nieokiełznanych lokach. Miała na sobie T-shirt ozdobiony wizerunkiem krowy, nad którą widniał napis: „Przyjaciele, a nie jedzenie”.

Nie byłam w stanie dojrzeć twarzy mężczyzny. A jednak nie powstrzymałam się przed przyjrzeniem się uważnie jego sylwetce. Był bardzo wysoki, pewnie miał prawie dwa metry. Jednak ten wzrost to było nic w porównaniu z jego szerokimi ramionami, skrytymi pod opiętym materiałem brązowej koszuli. Facet trzymał ręce skrzyżowane na piersi i spoglądał w dół na staruszkę.

– Celia…

Jego towarzyszka przerwała mu swoim wysokim tonem. Jednak już jej nie słuchałam, gdyż nie potrafiłam myśleć o niczym innym niż to słowo, które wypowiedział do niej mężczyzna. Jego głos… Niski, ochrypły, przywodził na myśl whiskey i mroczne obietnice…

– Ten kot umrze z przegrzania! – krzyknęła kobieta.

Wybudziło mnie to z transu, w którym się znalazłam. Cholera, naprawdę musiałam się z kimś przespać, jeśli tak zareagowałam na szerokie ramiona i pojedyncze, ochrypłe słowo.

Kobieta od ratowania krów wskazała ręką w stronę mojego vana.

– To biedne stworzenie jest uwięzione w środku.

Podążyłam wzrokiem za dłonią staruszki i spojrzałam na swoje auto. Tater spoglądała na kobietę z całkowitą odrazą wypisaną na pyszczku.

– Ledwo co mamy dwadzieścia jeden stopni – zaczął sprzeczać się mężczyzna.

– Dwadzieścia jeden na zewnątrz może oznaczać, że kot ugotuje się w tym samochodzie!

Tater, wyraźnie zniechęcona takim pomysłem, stanęła na tylnych łapach. Porwała w łapkę swoją prawie pozbawioną głowy zabawkę i rzuciła nią o szybę.

– Widzisz? – nalegała Celia. – Próbuje się wydostać. Wyciągaj jeden z tych szczypców do przecinania karoserii i uratuj to maleństwo.

Mężczyzna milczał przez długi czas, a potem westchnął. Ten dźwięk brzmiał tak, jakby facet dźwigał na swoich barkach ciężar całego świata.

– Nie używamy takiego sprzętu do ratowania kotów.

Poruszył się, przesuwając się lekko w bok. Mogłam teraz dostrzec gęsty zarost na jego kwadratowej szczęce oraz błyszczącą, srebrną gwiazdę przypiętą do koszuli.

Mężczyzna był przystojnym gliną. Robiło się coraz ciekawiej.

Jednak atrakcyjny policjant powiedział coś nie tak. Celia cała się napuszyła, a jej twarz przybrała czerwony kolor.

– To żywe stworzenie. Powinno być traktowane z szacunkiem. Jest warte ratunku.

Potem rzuciła się w kierunku kosza na śmieci, wyglądającego, jakby ważył dwa razy tyle co ona sama. Kosz był przykręcony śrubami do chodnika, ale to nie powstrzymało kobiety przed próbami poderwania go z całą siłą.

– Celia – syknął przystojniak. – Nie dawaj mi powodu, by cię aresztować.

– Odsiedziałam już swoje. Nie boję się zapłacić za dobre działanie.

– Przypięłaś się do martwego drzewa, które zagrażało zawaleniem się na bibliotekę – wyrzucił z siebie mężczyzna. – Nie do końca jest to czyn godny Pokojowej Nagrody Nobla.

Przygryzłam wnętrze policzka, żeby powstrzymać się przed śmiechem. Pozwoliłabym sytuacji rozwijać się dalej, ponieważ naprawdę się działo, lecz nie chciałam, żeby kobieta zrobiła sobie krzywdę. Dlatego odchrząknęłam głośno.

– Przepraszam.

Celia zaprzestała swoich prób wyrwania kosza. Mężczyzna odwrócił się powoli w moją stronę i popatrzył na mnie wilkiem. W odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam i lekko pomachałam dłonią.

– Ej, ten van należy do mnie.

– Zostawiła pani kota, żeby się usmażył? – domagała się odpowiedzi Celia.

– Tater ma włączoną klimatyzację. Nic jej nie jest.

Celia odsunęła się od kosza i wyprostowała.

– Klimatyzację?

Skinęłam głową.

Na to cała postawa kobiety uległa zmianie.

– Słyszałam o tym. Można zamontować całkiem osobny system, który nie pobiera benzyny.

– Mój działa na baterie słoneczne – wytłumaczyłam, wskazując na panele na dachu auta.

Celia uśmiechnęła się promiennie.

– Chciałabym dowiedzieć się…

– Celia – przerwał jej szorstko mężczyzna.

Kobieta fuknęła.

– Spokojnie, Colt. Kot ma się dobrze. Zluzuj trochę.

Colt zacisnął mocniej zęby.

– Zluzuj trochę?

Przygryzłam wargę, by nie wybuchnąć śmiechem.

– Dzwonisz do mnie ze zgłoszeniem, domagasz się otwarcia pojazdu, co mogłoby kosztować mieszkańców tego hrabstwa więcej, niż sobie wyobrażasz. A teraz chcesz, żebym… zluzował?

Celia wzruszyła ramionami.

– Nie ma szkody, nie ma winnych.

Tym razem się zaśmiałam.

Colt popatrzył szybko w moją stronę.

– Uważa pani to za śmieszne.

Nie było to pytanie, ale i tak odpowiedziałam:

– Trochę.

Przymrużył oczy. Tęczówki miał tak ciemnobrązowe, że wyglądały na prawie czarne. Pochmurne. Powinnam była wyczuć po ich wyglądzie, że nadciąga właśnie burza.

– Mogłem wybić szybę. Pani brak odpowiedzialności mógł powstrzymać mnie przed wyjazdem na zgłoszenie, które faktycznie było sytuacją wyjątkową. Mogła pani chociaż zostawić kartkę, że ten pieprzony kot ma się dobrze.

Wryło mnie w ziemię, czułam, jak z nerwów cierpnie mi skóra. Doceniałam pracę organów ścigania. Doceniałam to, że działali często pomimo tego, iż mało im płacono. Dokonywali niemożliwego, jak nauczyciele i pielęgniarki. Lecz nie mogłam znieść, że ten zbyt atrakcyjny jak na swoje dobro dupek sugerował, że byłam idiotką.

Podeszłam do przodu samochodu i postukałam w szybę.

– Ma pan na myśli taką karteczkę?

Wiedziałam, że tam była, na desce rozdzielczej, ponieważ sama ją zrobiłam. Na papierze znajdowały się narysowane odciski łap i napis: „Tater ma jedzenie, wodę i włączoną klimatyzację. Do jej ulubionych zajęć należy patrzenie z wyższością na ludzi ze swojego ulubionego miejsca”.

Staruszka zarechotała.

– Kotka ma naprawdę dobrą minę.

– Celia… – wycedził srogo mężczyzna.

Nie mogłam znieść tego, że ten dźwięk wywołał na mojej skórze przyjemny dreszcz.

– Już dobrze, już dobrze – zaczęła kobieta, a potem pomachała do mojego kota. – Do zobaczenia, Tater.

– Mam, kurwa, nadzieję, że nie – wymamrotał Colt.

Zakrztusiłam się ze śmiechu. Celia w tym czasie pospiesznie ruszyła chodnikiem.

Colt powoli odwrócił się w moją stronę. Jego ciemne oczy zabłysły. Mogłam przysiąc, że dojrzałam w nich odrobinę niegrzeczności.

– Wie pani, ten van powinien być zaparkowany w strefie dla większych pojazdów, a nie jest.

Popatrzyłam na niego przymrużonymi oczami.

– To van, a nie żaden monster truck.

Mężczyzna wzruszył ramionami. Koszula – teraz widziałam, że to część munduru – ponownie napięła się na jego umięśnionej klacie.

– Może, ale zgaduję, że przekracza dopuszczalną wagę. Mógłbym wlepić pani mandat i odholować pojazd.

Popatrzyłam na niego wielkimi oczami.

– Nie zrobiłby pan tego.

– Poproszę pani dokumenty.

Rozdział 3

Colt

Boże, ale był ze mnie dupek. Chociaż mogłem się usprawiedliwić tym, że miałem za sobą dzień z piekła rodem, a ta kobieta próbowała naruszyć ostatnie pokłady mojej cierpliwości. Jedynym problemem było to, że z chwilą, kiedy rzuciłem nieznajomej to wyzwanie, jej niebieskie oczy zalśniły tak, że aż zaciągnąłem się mocniej powietrzem.

Nie dało się zaprzeczyć, była piękna. Zauważyłem to od razu po odwróceniu się w jej stronę. Blond włosy do pasa wyglądały na rozjaśnione słońcem. Miała na sobie szorty odsłaniające jej długie, opalone nogi. Na stopach nosiła klapki, dzięki którym mogłem dostrzec jej palce u nóg i paznokcie pomalowane na różne błyszczące kolory. Pieprzone tęczowe paznokcie, nawet one były słodkie.

Jej twarz była tak symetryczna, że mogłaby spokojnie zaszczycić sobą okładkę jakiegoś magazynu, tak jak zaszczycała całą sobą ten betonowy chodnik. A jednak to te błyszczące w pewien specyficzny sposób oczy prawie mnie wykończyły. Tlił się w nich ogień, który zdradzał temperament, energiczność i brak strachu. I właśnie ta odwaga złapała mnie za gardło i chciała do niej przyciągnąć.

Nieznajoma gwałtownie wyjęła coś z tylnej kieszeni. Niewielki portfel, który wyglądał bardziej jak portmonetka. Po chwili podała mi dokumenty.

– Proszę, panie funkcjonariuszu.

– Szeryfie – poprawiłem ją.

Jej niebieskie oczy znów zabłysły. Miały ciemnoniebieski odcień, taki, który odnaleźć można by było w głębinach oceanu.

– Szeryfie – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

Na dźwięk tego poirytowania musiałem walczyć sam ze sobą, żeby się nie roześmiać. Odebrałem od niej kawałek plastiku. Jej prawo jazdy, jak się okazało. Przeskanowałem je wzrokiem. Ridley Sawyer Bennett. Dwadzieścia siedem lat. Z Ohio.

– Z dala od domu – zauważyłem.

– A czy to przestępstwo? – zapytała wyzywająco.

Cholera, podobało mi się, jak jej głos przy tym zabrzmiał, przyjął prawie uwodzicielski ton.

– Zależy. Jeśli sprawdzę panią w systemie, to znajdę tam jakieś nakazy aresztowania i będę zmuszony panią zatrzymać?

Tym razem oczy nie zabłysły, tylko niemal zatańczyły psotliwie.

– Istnieje tylko jeden sposób, by się przekonać.

Cholera.

Ta zadziorność stała się jeszcze gorsza. Odchrząknąłem i oddałem jej prawo jazdy.

– Tym razem wypuszczę panią z ostrzeżeniem. Na przyszłość proszę powstrzymać się od wzniecania jakichś rozrób, dobrze?

Porwała ode mnie dokument i wcisnęła portfel do tylnej kieszeni.

– Nie mogę niczego obiecać, panie władzo – powiedziała i wsiadła do auta.

Nie mogłem powstrzymać się przed obserwowaniem, jak z precyzją wyjeżdża i kieruje vanem, który w pełni pasował do tej kobiety. Jasny, słoneczny, morski kolor, kwiaty wyłożone na desce rozdzielczej i jakiś rodzaj zawieszki zwisającej z lusterka wstecznego.

Stałem nieruchomo i czekałem. Coś w tym samochodzie, w tej kobiecie powodowało, że nie mogłem ruszyć się z miejsca. Gdy tylko van zniknął mi z pola widzenia, zacisnąłem zęby.

Co za kretyństwo.

Równie dobrze Ridley Bennett mogła być oszustką, która jeździła po całych Stanach Zjednoczonych i naciągała babcie na pieniądze. Uznałem, że powinienem sprawdzić w bazie numery rejestracyjne pojazdu, tak na wszelki wypadek. Miałem na tyle czasu, żeby dobrze zapamiętać tę kombinację literek i cyferek.

Wyciągnąłem komórkę i wpisałem numer rejestracyjny do notatek. Zamierzałem sprawdzić go na komendzie. Potem włączyłem wiadomości.

Ja:

Potrzebujesz czegoś z miasteczka? Wpadnę do Ciebie po drodze do domu.

Ciasteczko:

Nie miałabym nic przeciwko kokosowemu curry… Ja płacę?

Wpatrywałem się w ekran telefonu. Zapamiętała menu, chociaż nigdy nie widziała go osobiście.

Ja:

Robi się. I banany w tempurze do tego?

Ciasteczko:

Nigdy nie odmawiam deseru.

Sprawdziłem godzinę, a potem wcisnąłem telefon do kieszeni. Miałem dwie i pół godziny do zakończenia zmiany i całą górę dokumentów, które musiałem nadrobić, a jednak nagle zauważyłem, że przemieszczam się w przeciwnym kierunku niż budynek komendy.

W ciągu kilku minut otwierałem drzwi do The Whiskey Barrel. Dopiero po chwili mój wzrok przyzwyczaił się do przyciemnionego światła w barze. O drugiej trzydzieści w południe byli tu tylko najwytrwalsi klienci – para przy stoliku i kilku kolejnych przy barze.

Klepnąłem w ramię mężczyznę wpatrzonego w znajdujący się w rogu baru ekran, na którym leciał bezgłośnie mecz.

– Cześć, Hal.

Nie uciekł ode mnie wzrokiem.

– Colt. Jakieś dobre akcje?

– Celia próbowała wyrwać kosz na śmieci z chodnika.

Hal zachichotał.

– Chciała ochronić gąskę przechodzącą przez ulicę czy wkurzyła się na kogoś za to, że nie segregował śmieci?

– Próbowała uwolnić kota z samochodu.

Hal popatrzył na mnie z uniesionymi brwiami.

– Kot przeżył?

– Na szczęście nie udało jej się nic zrobić.

Hal potrząsnął głową na boki i wrócił do oglądania meczu, a ja udałem się w kierunku mężczyzny po drugiej stronie baru. Jego ciemne blond włosy znajdowały się w zwyczajowym nieładzie. Miał coś pomiędzy kilkudniowym zarostem a brodą. Wbijał szare oczy w typowy dla siebie sposób w wysłużoną książkę w miękkiej okładce.

– Co dzisiaj? – zapytałem.

Trey uniósł książkę, żebym mógł odczytać tytuł. Był naprawdę bardzo długi i zawierał takie wyrazy, jak „kulty” i „bioterroryzm”.

– Naprawdę przyjemna lektura – wymamrotałem.

Zagiął róg strony, kończąc na którymś akapicie.

– Ludzki umysł to fascynująca rzecz.

– Lub przerażająca – dopowiedziałem i zająłem jeden ze stołków.

– Ransomu? – zapytał Trey, przygotowując się do sięgnięcia po moją ulubioną whiskey.

– Nadal jestem na służbie.

Zamiast tego wziął wysoką szklankę i napełnił ją lodem, a potem złapał za kranik z napojem gazowanym.

– Kto cię tak wkurzył?

Na to pytanie tylko skrzywiłem się mocniej.

– Nic, do diabła, nie powiedziałem – odparłem.

Trey przesunął coca-colę po barze.

– Znam cię praktycznie od zawsze.

Prawda. Do tego dwie dekady pracy jako barman dawały mu naprawdę niezłe rozpoznanie ludzi i tego, co przeżywali. Od zawsze miał to coś. Potrafił wyczuć kogoś w dwie sekundy. Ratował mi tym tyłek więcej razy, niż mógłbym zliczyć. Byłem też pewny, że ta umiejętność ratowała samego Treya, kiedy co kilka miesięcy wyjeżdżał dokądś w nieznane na swoim motorze.

– Mam za sobą długi dzień – wyznałem.

Trey pochylił się nad barem. Złapał mocno drewniany blat i czekał. Nigdy się nie spieszył. Facet miał świętą cierpliwość.

– Dzwonił burmistrz. Chce, żebym zbagatelizował wzrost aresztowań w sprawie opioidów.

Trey zagwizdał cicho.

– Dzwonił też Carl – dodałem – i domagał się aresztowania Joego, ponieważ ten wpisał w menu włoską kanapkę, która tak bardzo przypomina to, co on sam u siebie serwuje.

Trey próbował ukryć uśmiech.

– Ciężko być zrzędliwym właścicielem delikatesów.

– Celia dzwoniła na komendę pięć razy w ciągu dwudziestu pięciu minut, bo chciała, żebyśmy wydostali kota z samochodu, i prawie przejęła tę sprawę we własne ręce.

Drżenie ust Treya zamieniło się w pełen uśmiech.

– Chciałbym to zobaczyć. Ile ona waży? Z czterdzieści pięć kilo?

– Próbowała wyrwać kosz na śmieci z chodnika – wymamrotałem.

– A co z kotem?

– Tater.

– Że co? – dopytał Trey, zdziwiony.

– Kot ma na imię Tater.

Przyjaciel wybuchnął śmiechem.

– W takim razie zakładam, że Tater ma się dobrze.

– Osoba, do której zwierzak należy, wróciła w samą porę. Podobno van ma klimatyzację, która działa niezależnie od pracy silnika.

– Luksusy.

– Coś w ten deseń.

W myślach pojawiła mi się na chwilę twarz Ridley. To, jak jej niebieskie oczy zalśniły i się wzburzyły.

– O co chodzi?

Zamrugałem kilka razy, skupiając ponownie spojrzenie na Treyu.

– Co „o co chodzi”?

Pokręcił w powietrzu palcem przed moją twarzą.

– O tę minę.

– To nic. Po prostu chcę sprawdzić tę osobę.

Trey zajęczał.

– Colt, nie każda osoba przejeżdżająca przez miasto jest seryjnym mordercą czy terrorystą.

– Bardziej skłaniałem się w kierunku oszustki, jeśli już musisz wiedzieć.

Znieruchomiał, a potem się uśmiechnął.

– Oszustka? Ona, tak? Teraz to się klei w całość.

– Odczep się – burknąłem.

Trey uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Na wszystkie świętości, mam nadzieję, że zostanie w mieście. Potrzebujesz kogoś, kto będzie trzymał cię w ryzach.

To ostatnie, czego potrzebowałem. Żadnych zaskoczeń, niczego niespodziewanego. Potrzebowałem stabilności, przewidywalności. A coś głęboko we mnie podpowiadało mi, że Ridley Bennett była wszystkim, tylko nie tym.