Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
1161 osób interesuje się tą książką
Miał wszystko, czego mógł chcieć… oprócz niej.
Niebezpieczny. Potężny. Samotny.
Vuk Markovic znany jest z unikania kontaktów międzyludzkich. Ten pokryty bliznami miliarder rzadko się odzywa i nie interesują go inne relacje poza tymi, które utrzymuje z małym kręgiem zaufanych osób.
Jedyny wyjątek? Ona. Piękna. Źródło jego szaleństwa.
On zobaczył ją pierwszy. On zapragnął jej pierwszy. Ale teraz ona jest zaręczona z jego przyjacielem – a im bliżej ślubu, tym bardziej jest rozdarty między lojalnością a pożądaniem.
Ona powinna być jego… i jest skłonny zaryzykować wszystko, byle tylko ją zdobyć.
***
Piękna. Odnosząca sukcesy. Olśniewająca.
Opinia publiczna uważa, że supermodelka Ayana Kidane prowadzi idealne życie. Błyskawicznie rozwija swoją karierę i jest zaręczona z jednym z najbardziej pożądanych kawalerów w Nowym Jorku.
Ludzie nie wiedzą jednak, że zaręczyny są tylko układem biznesowym. On otrzyma po ślubie spadek, a ona pieniądze potrzebne do opuszczenia agencji, w której jest źle traktowana.
Udawanie miłości powinno być łatwe – dopóki nie zaczyna czuć coraz większej sympatii do tajemniczego drużby swojego narzeczonego.
Vuk jednocześnie ją fascynuje i przeraża. Wie, że powinna trzymać się od niego z daleka, ale kiedy jej ślub zostaje zrujnowany, on jest jedyną osobą, u której znajduje pocieszenie…
Do czasu, gdy przeszłość Vuka daje o sobie znać i zagraża wszystkiemu, co kochają.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 632
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: King of Envy
Copyright © 2025. KING OF ENVY by Ana Huang
Published by arrangement of Brower Literary & Management Inc., USA and Book/Lab Literary Agency, Poland.
Copyright © for the Polish translation by Iga Wiśniewska, 2025
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025
Redaktorka inicjująca: Paulina Surniak
Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak
Marketing i promocja: Aleksandra Wróblewska, Natalia Angier
Redakcja: Patryk Białczak
Korekta: Damian Pawłowski, Magdalena Białek
Oryginalny projekt okładki: © Cat | TRC Designs
Adaptacja okładki i strony tytułowe: Magda Bloch
Fotografie: © rabbit75_dep | Depositphotos
© doozie | Depositphotos
© sidmay | Depositphotos
© jag_cz | Depositphotos
© CHAKRart | Depositphotos
© Kucheruk | Depositphotos
© ilbusca | iStock by Getty Images
© Dmitry Nesterov | Shutterstock
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
ISBN 978-83-68610-04-8
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
OD AUTORKI
PLAYLISTA
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
ROZDZIAŁ 29
ROZDZIAŁ 30
ROZDZIAŁ 31
ROZDZIAŁ 32
ROZDZIAŁ 33
ROZDZIAŁ 34
ROZDZIAŁ 35
ROZDZIAŁ 36
ROZDZIAŁ 37
ROZDZIAŁ 38
ROZDZIAŁ 39
ROZDZIAŁ 40
ROZDZIAŁ 41
ROZDZIAŁ 42
ROZDZIAŁ 43
ROZDZIAŁ 44
ROZDZIAŁ 45
ROZDZIAŁ 46
ROZDZIAŁ 47
ROZDZIAŁ 48
ROZDZIAŁ 49
ROZDZIAŁ 50
ROZDZIAŁ 51
ROZDZIAŁ 52
ROZDZIAŁ 53
ROZDZIAŁ 54
ROZDZIAŁ 55
PODZIĘKOWANIA
PRZYPISY
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Wszystkim czytelniczkom, które lubią, gdy ich fikcyjni mężczyźni są trochę nieokrzesani.
To dla Was.
Serbska pisownia i wymowa nazwiska Vuk to Marković. Ponieważ jednak sam nigdy nie wypowiada swojego nazwiska, w całej książce jest ono zapisywane jako Markovic (bez znaku diakrytycznego nad literą C), a to dlatego, że osoby anglojęzyczne mają tendencję do angielskiej wymowy, która różni się od oryginału.
Moth to a Flame – Swedish House Mafia ft. The Weeknd
Battle Scars – Lupe Fiasco ft. Guy Sebastian
Fashion – Sandra Resendes
You Right – Doja Cat ft. The Weeknd
Young and Beautiful – Lana Del Rey
Tearin’ Up My Heart – *NSYNC
Baby (Acoustic) – Clean Bandit ft. Marina & Luis Fonsi
Obsessed – Zandros ft. Limi
Who Do You Want – Ex Habit
I’m Yours – Isabel LaRosa
Lose Control – Teddy Swims
Believer – Imagine Dragons
Undiscovered – Laura Welsh
I Got You – Bebe Rexha
Way Down We Go – Kaleo
Let the World Burn – Chris Grey
UWAGI DOTYCZĄCE TREŚCI
Ta historia zawiera treści erotyczne, opisy przemocy, molestowania seksualnego, napaści, wulgaryzmy i porusza tematy, które mogą być drażliwe dla niektórych czytelników.
Aby zobaczyć szczegółową listę, zeskanuj poniższy kod.
Ayana
– Gratulacje. Połowa towarzystwa chce cię zabić, a druga połowa chce być tobą. – Wargi narzeczonego musnęły mój policzek. – To dopiero osiągnięcie.
– Nie jestem pewna, czy to powód do dumy – odparłam półgębkiem. Uśmiech nie schodził mi z ust. Ludzie patrzyli. – Zwłaszcza druga część.
– Kiedy na liście gości są same osobistości ze świata mody, to może być powodem do dumy – powiedział. – Wzbudzanie zazdrości wśród tego tłumu to prawdziwy talent. Pogódź się z tym, MR.
Zaśmiałam się.
– Przysięgam, ten tytuł cieszy cię bardziej niż mnie.
MR było skrótem od Modelki Roku. Minęło osiem miesięcy, odkąd otrzymałam to prestiżowe wyróżnienie, a Jordan wciąż wspominał o nim przy każdej okazji.
– Cóż mogę powiedzieć? To tylko dowodzi, że mam dobre oko. – Mrugnął. – Do tej pory pamiętam, jak Hank powiedział wszystkim, że znalazł „twarz stulecia” na jakiejś imprezie w college’u w Waszyngtonie.
Uśmiech zrzedł mi na wzmiankę o moim agencie, ale zaraz wzięłam się w garść.
– Nie wiem, czy to twarz stulecia, ale to zdecydowanie bije na głowę zapyziały dom bractwa.
Wzięłam łyk szampana i rozejrzałam się po ogrodzie. Byliśmy gospodarzami przyjęcia koktajlowego na zakończenie lata, firmowanego przez Jacoba Forda – kultowy luksusowy dom towarowy, który dziadek Jordana założył ponad pięćdziesiąt lat temu.
Jordan dał mi jako modelce wielką szansę, kiedy cztery lata temu wybrał mnie na ambasadorkę sklepu. Rozmiar i sukces tej jednej kampanii otworzyły przede mną więcej drzwi niż dwa lata castingów i drobnych sesji. Swoją karierę zawdzięczam jemu i Jacobowi Fordowi.
Na dzisiejszą imprezę wynajął piękny ogród na dachu. Drinki płynęły strumieniami, słońce świeciło, a połowa gości gapiła się na nas i szeptała między sobą mniej lub bardziej dyskretnie. Jordan miał rację. Część zdecydowanie chciała mnie zabić.
Modeling to bardzo trudna branża. Wzrost mojej sławy w ciągu ostatnich kilku lat w połączeniu z zaręczynami z jednym z najgorętszych kawalerów w Nowym Jorku nie zjednały mi zbyt wielu rówieśników. Miałam mało przyjaciół, a tych prawdziwych jeszcze mniej.
Było jak było, lecz czasami opłakiwałam życie, które prowadziłabym, gdybym nie była tak popularna.
– Oho. – Jordan wyprostował plecy. – Nadlatuje pocisk. Przygotuj się albo rozerwie cię na kawałki.
Mój krótki napad melancholii pękł jak jeden z bąbelków w drinku. Zdusiłam śmiech, choć posłuchałam rady Jordana i przygotowałam się na uderzenie.
W niepokornej Orli Ford nie było nic śmiesznego. Podczas gdy Jordan był dyrektorem generalnym Jacoba Forda, jego babcia była dużym udziałowcem i matriarchinią rodziny. Rządziła klanem Fordów ze swojej posiadłości na Rhode Island, a jej zdolność do naginania do swojej woli połowy Manhattanu z odległości trzystu kilometrów była świadectwem siły jej charakteru.
– Jesteście gospodarzami tego przyjęcia, tak? – spytała, gdy się zbliżyła.
Elegancka osiemdziesięcioczterolatka prezentowała się bardzo dobrze w swoim kwiecistym garniturze i charakterystycznym diamentowo-szmaragdowym naszyjniku, ale z bliska wyglądała na wyczerpaną. Policzki miała zapadnięte, a dłonie lekko jej się trzęsły.
Mimo to stała dumna i wyprostowana, mrużąc oczy w oczekiwaniu na naszą odpowiedź.
– Tak, babciu – potwierdził Jordan, już całkiem poważny.
– Więc dlaczego chichoczecie tu w kącie jak uczniaki, zamiast zajmować się gośćmi? – Orla zacmokała. – Przyszli Dante i Vivian Russo. Stella Alonso. Idźcie nawiązywać znajomości. Jesteście teraz zaręczeni, potem będziecie mieli mnóstwo czasu na aktywności dla par.
Moja twarz rozgrzała się do czerwoności na porozumiewawczy ton, jakim powiedziała „aktywności dla par”. Jordan odstawił drinka na pobliskim stoliku i odszedł. Ruszyłam za nim, ale jego babcia mnie zatrzymała, kładąc mi rękę na ramieniu.
– Ty nie, kochanie. Jeszcze nie. – Obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem. – Wyglądasz uroczo.
– Dziękuję – odparłam zadowolona. Orla rzadko kogoś komplementowała, więc było mi miło.
Miałam na sobie zwiewną szafranowo-żółtą minisukienkę z kolekcji sklepu. Jedwabiste włosy opadały mi kaskadą na ramiona w luźnych falach, a przeczące grawitacji obcasy sprawiły, że byłam kilka centymetrów wyższa od Jordana. Zapłaciłam za nie absurdalną sumę pieniędzy, ale były tak piękne, że nie mogłam się oprzeć.
Każdy miał swoje namiętności, moimi były buty i perfumy. Robienie na drutach też, ale moje projekty były tak niekształtne, że nie chciałam jeszcze przyznawać się nikomu do tego konkretnego hobby.
– Chciałam z tobą porozmawiać, ponieważ nie widujemy się zbyt często osobiście – powiedziała Orla. – Wiem, że jesteście z Jordanem zaręczeni od dłuższego czasu… od szesnastu miesięcy, jak się zdaje… ale… – Urwała i wypuściła świszczący oddech.
Prawie jej dotknęłam, by upewnić się, że wszystko z nią w porządku, lecz po chwili się otrząsnęła, jak gdyby nigdy nic.
– Nie miałam jeszcze okazji odpowiednio powitać cię w rodzinie. – Uścisnęła moją dłoń. – Długo myślałam, że Jordan nigdy nie znajdzie odpowiedniej partnerki. Jest moim jedynym wnukiem i byłam… zaniepokojona. Z pewnością nigdy nie spotykał się z nikim dłużej niż kilka tygodni. Martwiłam się, że kiedy w końcu przyprowadzi kogoś do domu, będzie to jakaś ladacznica wzięta z ulicy. Bardzo się cieszę, że zamiast niej pojawiłaś się ty. – Orla poklepała mnie po dłoni. – Piękna z was para. Wiem, że dobrze się nim zaopiekujesz. – Brzmiała szczerze, ale trochę smutno.
Celowo zignorowałam słowo „ladacznica” – w końcu kobieta była po osiemdziesiątce – i zamaskowałam zakłopotanie kolejnym uśmiechem.
Orla nie była sentymentalną osobą i już ponad rok temu powitała mnie w rodzinie na przyjęciu zaręczynowym. Może zapomniała?
– Doceniam to, Orla. Byłaś dla mnie taka miła, odkąd ogłosiliśmy nasze zaręczyny. Naprawdę… eee… nie mogę się doczekać, kiedy zostaniemy rodziną.
Jeśli zauważyła moje małe zająknięcie, zignorowała je.
– Oczywiście, kochanie. Musiałam ci to powiedzieć osobiście. W tej kwestii nie mogę liczyć na córkę. Jedyne, co potrafi robić, to wydawać moje pieniądze i znajdować coraz gorszych kochanków. – Spojrzała w bok. – Ach, to Buffy Darlington. Przepraszam, ale muszę się przywitać.
Orla po raz ostatni poklepała mnie po ręce, a potem odeszła.
Zamrugałam, patrząc za nią. Co tu się, do cholery, właśnie stało?
– Wyglądasz na wstrząśniętą. Co powiedziała? Zganiła cię za noszenie obcasów, które sprawiają, że jesteś wyższa ode mnie? – Jordan pojawił się niczym duch materializujący się z powietrza, gdy jego babcia zniknęła. Kochał ją, ale jednocześnie się jej bał. – Wiesz, jaka jest wybredna, jeśli chodzi o prezencję. To nie wygląda dobrze, gdy kobieta jest wyższa od mężczyzny. Bla, bla, bla.
– Cóż, mam prawie metr osiemdziesiąt, nic na to nie poradzę – zażartowałam. – Ale nie, nie wspomniała o moich obcasach. – Przedstawiłam mu krótkie podsumowanie naszej rozmowy. – Nie chcę cię niepokoić, ale czy wszystko z nią w porządku? Wygląda trochę blado i trzęsą jej się ręce.
Jordan zmarszczył brwi.
– Na pewno nic jej nie jest. W zeszłym tygodniu miała grypę i wciąż dochodzi do siebie. Oczywiście i tak chciała wziąć udział w imprezie. Korzysta z każdej okazji, by pochwalić się firmą i naszym ślubem. – Łyknął szkockiej, którą trzymał w dłoni. – Skoro o tym mowa, nie zapomnij, że w piątek mamy kolację z Vukiem, na której planujemy omówić kilka spraw związanych ze ślubem. Zarezerwowałem nam stolik w tym nowym francuskim bistro w West Village.
Szampan skwasił się w moim żołądku.
Vuk Markovic był dawnym współlokatorem i drużbą Jordana. Nie znałam go zbyt dobrze, ale nasze poprzednie interakcje nie należały do najcieplejszych. W zasadzie byłam niemal pewna, że mną gardził.
Nie miałam pojęcia dlaczego. Zawsze zachowywałam się w stosunku do niego przyjaźnie i serdecznie i nigdy nie zwracałam uwagi na plotki o tym, że potężny dyrektor generalny był prawdopodobnie zaangażowany w bardziej podejrzane interesy niż prowadzenie największego na świecie koncernu alkoholowego.
Jordan to jeden z najlepszych facetów, jakich znam. Poznaliśmy się, gdy pracowałam nad kampanią dla Jacoba Forda, i od tamtej pory się przyjaźniliśmy. Nie poprosiłby kogoś z powiązaniami przestępczymi, by został jego drużbą. Prawda?
– Piątek w Village – powiedziałam. – Trochę mnie dziwi, że go tu dzisiaj nie ma.
– Tak? – Jordan nie krył sceptycyzmu. – Vuk nienawidzi imprez. Jestem prawie pewien, że według niego siódmy krąg piekła jest wystawną galą z muzyką na żywo.
Roześmiałam się.
– No nie wiem. W tym roku uczestniczył w paru imprezach. „Mode de Vie” wspomniało nawet o tym w zeszłym miesiącu na swoim profilu.
– To prawda, ale nie liczyłbym na to, że ten trend się utrzyma. Vuk robi to, co musi, ze względu na interesy, i tyle. Przyjęcie koktajlowe w ogrodzie na dachu się do tego nie zalicza. – Jordan przeklął. – Cholera. Babcia znowu się na mnie gapi. Muszę znaleźć jakąś „ważną” osobę i z nią porozmawiać, zanim dźgnie mnie szpikulcem do lodu. Wygląda na to, że nie możemy spędzić razem reszty imprezy, bo oskarży nas o bycie kiepskimi gospodarzami.
– Racja. – Uścisnęliśmy sobie uroczyście dłonie, a nasze usta drgnęły, gdy próbowaliśmy powstrzymać śmiech. – Powodzenia, żołnierzu – rzuciłam. – Do zobaczenia po drugiej stronie.
Jordan odpowiedział lakonicznym pozdrowieniem dwoma palcami. Zniknął w tłumie, a ja dopiłam drinka, po czym ruszyłam w stronę Stelli Alonso i jej męża.
Po drodze minęłam Orlę. Wróciły do mnie jej słowa.
Piękna z was para. Wiem, że dobrze się nim zaopiekujesz.
Naprawdę to doceniałam. Wiele osób uważało ją za przerażającą – i mogła taka być – ale prywatnie była cieplejsza, niż inni mogli przypuszczać.
Odwzajemniłam jej uśmiech i zignorowałam poczucie winy.
Uzyskanie aprobaty Orli było dużym osiągnięciem, ale podejrzewałam, że będzie o wiele mniej życzliwa, gdy pozna prawdę o tym, że moje zaręczyny z jej wnukiem były całkowitą fikcją.
Ayana
W piątek zgodnie z obietnicą pojawiłam się w zarezerwowanej przez Jordana restauracji. Jedzenie było pyszne, ale niestety nawet posiłek nagrodzony gwiazdką Michelin nie cieszył, gdy siedząca naprzeciwko osoba cię nienawidziła.
Oczywiście Vuk tego nie powiedział, ale czułam, jak falami emanuje z niego wrogość, i potrzebowałam całej siły woli, by nie wzdrygnąć się pod wpływem jego spojrzenia.
Wzięłam łyk wody i starałam się unikać kontaktu wzrokowego, podczas gdy siedzący obok mnie Jordan opowiadał o naszym ślubie.
– Dzięki uprzejmości Katrakisa mamy zarezerwowany zamek w Irlandii – powiedział, nie zważając na napięcie panujące przy stole. – Siedmiuset gości. Pięć dni na wsi. Potem etiopska ceremonia w Stanach. To będzie ślub roku i nie możemy się doczekać. Prawda, kochanie?
– Absolutnie. – Uśmiechnęłam się.
Na myśl o spędzeniu tygodnia z siedmiuset osobami, które ledwo znałam, miałam ochotę wczołgać się do jakiejś dziury i umrzeć. A to wszystko bez uwzględnienia kolejnych setek gości, których moi rodzice zapraszali na przyjęcie organizowane dla mnie w Waszyngtonie.
Tak czy inaczej, musiałam odgrywać rolę podekscytowanej narzeczonej. To była część naszej umowy. Jordan potrzebował żony, aby zabezpieczyć swoje dziedzictwo; ja potrzebowałam pieniędzy, aby uwolnić się od niewolniczego kontraktu, który moja młodsza wersja podpisała nieświadomie, aby pomóc rodzinie.
Pięć milionów dolarów z góry za pięć lat mojego życia plus dodatkowe pięć milionów, gdy Jordan odziedziczy spadek. To był układ korzystny dla obu stron.
Dlaczego więc czułam niepokój za każdym razem, gdy myślałam o ceremonii?
– Otrzymaliśmy potwierdzenia od prawie wszystkich osób z listy gości. – Głos Jordana przebił się przez gwar panujący w restauracji. – Skoro już o tym mowa, to dziękuję, że zająłeś się organizacją wieczoru kawalerskiego. Wiem, że nie przepadasz za imprezami.
Cisza.
Zawsze odpowiadał ciszą.
W końcu odważyłam się zerknąć na drugą stronę stołu. Drużba Jordana wyglądał jak niewzruszona góra mięśni i blizn.
Vuk Markovic.
CEO Markovic Holdings, przewodniczący komitetu zarządzającego klubem Valhalla i prawdopodobnie najbardziej onieśmielająca osoba, jaką kiedykolwiek poznałam.
Ponieważ miał prawie dwa metry wzrostu, górował nade mną nawet w pozycji siedzącej. Surowo zaciśnięte usta i paskudna blizna przecinająca twarz (powalającą zresztą) sprawiały, że czuło się w jego towarzystwie atmosferę cichego zagrożenia, ale to na widok oczu Markovica dostawałam gęsiej skórki.
Zimne. Beznamiętne. Tak bladoniebieskie, że niemal białe.
Nasze spojrzenia spotkały się na krótką chwilę, zanim Vuk przeniósł wzrok z powrotem na Jordana i odpowiedział kilkoma zdawkowymi ruchami dłoni.
Nauczyłam się amerykańskiego języka migowego w liceum, po tym, jak moja ciotka straciła słuch, więc doskonale rozumiałam jego gesty.
Jestem twoim drużbą. To moje zadnie.
Trudno uznać to za entuzjastyczną odpowiedź, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić Vuka wyrażającego entuzjazm z powodu czegokolwiek. Ten człowiek był zrobiony z lodu.
– Wiem, ale i tak to doceniam – zapewnił Jordan. – Doceniamy to.
Ścisnął moją dłoń leżącą na stole, a ja przywołałam na twarz kolejny fałszywy uśmiech.
Nie ma co tak na nas patrzeć. Byliśmy po prostu kolejną parą narzeczonych, zakochaną w sobie bez pamięci. Oczywiście.
Mięsień w szczęce Vuka drgnął.
Jego oczy znów napotkały moje i zwalczyłam kolejną falę dreszczy.
Ani Jordan, ani ja nie powiedzieliśmy nikomu o naszej umowie. To było zbyt ryzykowne. Od tego, czy uda nam się sprzedać nasz związek, zależały dosłownie miliony dolarów. I choć nienawidziłam ukrywania czegokolwiek przed rodziną, potrzebowałam pieniędzy.
Ale czasami Vuk patrzył na nas, na mnie, jakby…
Dźwięk dzwonka przerwał mój tok myślenia.
Jordan się skrzywił.
– Przepraszam, muszę to odebrać. – Zdjął swoją dłoń z mojej i wstał. – Zaraz wracam. Gdyby kelner pytał, dla mnie bez deseru, dobrze, kochanie?
– Tak, jasne.
Miałam nadzieję, że moja odpowiedź brzmiała naturalnie, nie jak wymuszona. Chociaż na osobności rozmowa przychodziła nam z łatwością, potrzeba przekonania świata, że jesteśmy szczęśliwą parą, nadwyrężała nasze interakcje z innymi osobami.
Gdy Jordan zniknął, Vuk i ja znów pogrążyliśmy się w ciszy.
– A więc – zaczęłam radośnie, nie po raz pierwszy żałując, że Jordan nie wybrał na swojego drużbę kogoś mniej przerażającego – co zaplanowałeś na kawalerski? Pokera? Striptiz? Bądź szczery. Nie obrażę się.
Nie chciałam rozmawiać o ślubie, ale nie przychodził mi do głowy żaden inny temat.
Vuk patrzył na mnie chłodno. W jednej ręce trzymał szklankę, druga pozostała na stole i Bóg mi świadkiem, że nie przeprowadził ze mną żadnej rozmowy, odkąd poznaliśmy się ponad rok temu. Wątpiłam, by dziś wieczorem coś się zmieniło.
No dobrze. Wyglądało na to, że i on nie miał ochoty rozmawiać o ślubie.
Powstrzymałam westchnienie i bez entuzjazmu włożyłam do ust trochę sałatki.
Właśnie przełykałam zieleninę, gdy obok naszego stolika przeszła trzyosobowa rodzina. Dziewczynka, która wyglądała na około siedem lub osiem lat, zatrzymała się, by popatrzeć na Vuka.
– Mamo, tato, spójrzcie na jego twarz. – Jej sceniczny szept trudno w ogóle było nazwać szeptem, kiedy stała mniej niż metr od naszego stolika. – Dlaczego tak wygląda?
– Nie gap się – upomniał ją ojciec. – To niegrzeczne.
– Ale te blizny! Są paskudne.
– Emily! – Matka zgromiła córkę wzrokiem, po czym zakłopotana zerknęła w naszym kierunku. – Tak mi przykro. To tylko…
Głośny śmiech dobiegający z innego stolika zagłuszył resztę przeprosin. Kobieta położyła rękę na ramieniu dziewczynki i szybko wyprowadziła córkę z restauracji. Ojciec podążył za nimi, starając się nie patrzeć na Vuka.
Zimny metal wbił się w moją dłoń. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak mocno ściskałam widelec, i musiałam świadomie zmusić dłoń do rozluźnienia.
Tymczasem Vuk ani drgnął. Gdyby nie prawie niezauważalne zaciśnięcie ust, pomyślałbym, że w ogóle nie usłyszał dziewczynki.
Jak często ludzie otwarcie się na niego gapili i o nim szeptali, by do tego stopnia go to nie ruszało?
Moja wcześniejsza irytacja złagodniała, a za nią pojawiło się współczucie. Nie byłam pewna, czy powinnam odnieść się do tej sytuacji, więc pozwoliłam, by cisza się przeciągała, podczas gdy ja zastanawiałam się, co powiedzieć.
Oprócz blizny na twarzy Vuk miał też ślady po oparzeniach wokół szyi. Wystawały spod kołnierzyka koszuli i choć nie rzucały się aż tak bardzo w oczy, wystarczyły, by przeciętna osoba się obejrzała.
Ale dziewczynka się myliła. Blizny nie były paskudne, były po prostu jego częścią. Niektórzy ludzie mają piegi i pieprzyki, on miał blizny.
Wargi Vuka zacisnęły się jeszcze bardziej.
Jeśli mój wygląd tak bardzo ci przeszkadza, możemy wcześniej skończyć kolację. Jego ruchy były wystarczająco ostre, by przeciąć szkło. Nie chciałbym, żebyś straciła apetyt.
Krew napłynęła mi do twarzy. Byłam zażenowana, że przyłapał mnie na gapieniu – dokładnie to samo robiła tamta dziewczynka – ale to założenie, które poczynił, sprawiło, że się skrzywiłam.
Czy uważał mnie za tak źle wychowaną i płytką, by sądzić, że bezczelnie oceniałam jego wygląd podczas kolacji?
– Nie gapiłam się na ciebie z powodu twojego wyglądu. Siedzisz naprzeciwko mnie. To naturalne, że na ciebie patrzę. Nawet o tobie nie myślałam.
To kłamstwo w żywe oczy, ale z pewnością nie zamierzałam dzielić się swoimi prawdziwymi przemyśleniami na jego temat. Coś mi mówiło, że nienawidził współczucia bardziej niż chamstwa.
Vuk uniósł brew o ułamek cala.
– Naprawdę. – Zadarłam podbródek. – Myślałam o… Irlandii. O tym, jak się cieszę, że ją odwiedzę.
Nie wyglądał na przekonanego.
Byłaś już wcześniej w Irlandii.
Tym razem to ja uniosłam brwi.
– Skąd wiesz?
Studiowałam za granicą w Dublinie, zanim zostałam zauważona i porzuciłam Howard, by zająć się modelingiem w pełnym wymiarze godzin. Nie było to tajemnicą, ale też nie wszyscy o tym wiedzieli.
Vuk odpowiedział dopiero po chwili.
Jordan mi mówił.
Zmarszczyłam brwi. Nie przypominałam sobie, żebym mówiła Jordanowi o Dublinie, ale mogłam się mylić. Ostatnie półtora roku minęło mi tak szybko, że ledwo pamiętałam, jak wyglądało moje życie, zanim zgodziłam się na fikcyjne małżeństwo z Jordanem.
To były długie zaręczyny, ale wychodziłam za spadkobiercę Jacoba Forda. Ludzie oczekiwali od nas wystawnego wesela, a zaplanowanie go wymagało czasu.
Ślub miał się odbyć w lutym, za sześć miesięcy od teraz. Po nim otrzymam swoją pierwszą pięciomilionową wypłatę i będę mogła wreszcie odejść z agencji.
Zabrali mi już zbyt wiele pieniędzy i duszy – gdybym straciła jeszcze odrobinę, nic by mi nie zostało.
– Przyprowadzasz kogoś na ślub? – zapytałam Vuka.
Choć jako dyrektor generalny był osobą publiczną, bardzo strzegł swojej prywatności. Wiedziałam, że urodził się w Serbii, a jego rodzina przeprowadziła się do USA, gdy miał dziesięć lat. Studiował inżynierię chemiczną na college’u, gdzie poznał Jordana, i byli współlokatorami przez ostatnie dwa lata nauki w Thayerze.
Niektórzy nazywali go Serbem, bo twierdzili, że nie znosił, gdy zwraca się do niego prawdziwym imieniem, ale podejrzewałam, że to tylko plotka. Jordan zawsze nazywał go Vukiem, a on nigdy nie protestował.
I to było wszystko, co o nim wiedziałam.
W internecie nie było żadnych informacji o życiu osobistym Vuka, a mnie jakoś dziwnie ciekawiło jego życie towarzyskie.
Nigdy nie widziałam go na randce, ale był bogaty, samotny i wpływowy – święta trójca dla połowy kobiet na Manhattanie. Musiał się z kimś spotykać, choćby tylko przelotnie.
Przez jego twarz mignęła trudna do zidentyfikowania emocja.
Być może.
– To niezbyt precyzyjna odpowiedź.
Gdybym miał inną, udzieliłbym ci jej.
Spojrzałam na niego krzywo.
– Jara cię bycie trudnym czy po prostu przychodzi ci to naturalnie?
Jedno i drugie.
Wyrwał mi się cichy pomruk frustracji.
Wargi Vuka drgnęły. U kogoś innego mogłoby to uchodzić za uśmiech, ale sam pomysł, że Vuk Markovic się uśmiecha, był tak naciągany, że na pewno to sobie wyobraziłam.
Otworzyłam usta, ale szum powietrza przerwał to, co z pewnością byłoby dowcipną odpowiedzią.
– Przepraszam za to. – Jordan brzmiał na zdyszanego, gdy usiadł z powrotem na swoim miejscu. Tak się skupiłam na rozmowie z Vukiem, że nawet nie zauważyłam powrotu narzeczonego. – Rozmowa trwała dłużej, niż się spodziewałem.
– Wszystko w porządku? – zapytałam.
Między jego brwiami pojawiła się zmarszczka, a wcześniej idealnie ułożone włosy sterczały teraz tak, jakby przeczesywał je palcami.
– Nie bardzo. – Jordan ściszył głos. – Chodzi o moją babcię. Miałaś rację. Kiepsko z nią. Jutro muszę jechać na Rhode Island, żeby się z nią zobaczyć.
Orla wróciła do swojej posiadłości w Newport po wtorkowej imprezie.
– Co masz na myśli, mówiąc, że z nią kiepsko? – zapytałam zaniepokojona.
– Nie jestem pewien. Jej asystentka powiedziała tylko, że powinienem jak najszybciej się z nią zobaczyć.
Nie mogło chodzić o nic dobrego.
Przygryzłam wargę. Nie byłam zbyt związana z rodziną Jordana, ale nie chciałam, żeby coś się stało jego babci.
To ona była powodem naszego porozumienia. Orla miała dość czekania, aż jej jedyny wnuk się ustatkuje, i w zeszłym roku postawiła Jordanowi ultimatum: jeśli nie ożeni się w ciągu najbliższych dwudziestu czterech miesięcy i nie pozostanie w związku małżeńskim przez co najmniej pięć lat, przekaże rodzinną fortunę na cele charytatywne.
Całe sto dwadzieścia milionów dolarów.
Nie trzeba dodawać, że kilka dni później Jordan zwrócił się do mnie ze swoją propozycją. Zgodziłam się i tak skończyliśmy tutaj.
Jutro muszę jechać na Rhode Island, żeby się z nią zobaczyć.
Nagle dotarła do mnie reszta jego słów.
– Jeśli musisz jutro wyjechać, czy to oznacza…
– Nie zdążę na degustację tortu – powiedział przepraszającym tonem. – Tak mi przykro. Wiem, jak trudno było się na nią umówić.
Mieliśmy polecieć jutro do Kalifornii, aby spotkać się z Sammym Yu, którego torty weselne stały się symbolem statusu dla wtajemniczonych. Panny młode w całym kraju czekały miesiącami na degustację. Pary dosłownie rezerwowały całą podróż do San Francisco tylko po to, by się z nim spotkać.
– Nie, w porządku. – Pokręciłam głową. – Przełożymy spotkanie. Twoja rodzina jest ważniejsza.
– Wątpię, czy uda nam się zmienić termin przed ślubem. Mamy mało czasu, a moja matka wpadnie w szał, jeśli na przyjęciu nie będzie tortu Sammy’ego Yu. – Jordan potarł twarz dłonią. – Najgorsze jest to, że ona chce lecieć na Rhode Island odrzutowcem, więc nie możesz nim polecieć do Kali. I nie chcę, żebyś udawała się na degustację sama. Gdyby tylko… – Jego spojrzenie przesunęło się na drugą stronę stołu.
W moim żołądku nagle pojawił się strach.
Nie.
– Vuk, wiem, że to duża prośba, ale czy mógłbyś jutro zabrać Ayanę do San Francisco? – W głosie Jordana pojawiła się błagalna nuta. – Masz swój odrzutowiec w Nowym Jorku, prawda? Potrzebowałbym go tylko na weekend i byłbym ci winny przysługę.
Odważyłam się zerknąć na Vuka.
Jakakolwiek nuta ciepła, którą widziałam u niego wcześniej, zniknęła. Przypominał kamienny posąg z ponuro wykrzywionymi ustami, gdy wpatrywał się w Jordana, jakby tamten poprosił go, by zdarł z siebie skórę i stworzył z niej dywan, po którym mogłabym chodzić.
Dobra, ała. Wiedziałam, że mnie nie lubi, ale nie musiał wyglądać na aż tak przerażonego perspektywą podróżowania ze mną.
– Proszę. Nie ufam nikomu tak bardzo, by mógł lecieć tam z Ayaną, a wiesz, jaka jest moja matka – powiedział Jordan. – Nigdy nie da mi spokoju, jeśli nie będziemy mieli tego cholernego ciasta.
Może wziąć odrzutowiec. Vuk na mnie nie patrzył. Nie muszę lecieć z nią.
Wzdrygnęłam się. Chociaż doceniłam jego ofertę (w pewnym sensie), to nie podobało mi się, że mówili o mnie tak, jakby mnie tu nie było.
– Nie potrzebuję odrzutowca – wtrąciłam. – Zarezerwuję lot komercyjny jak normalny człowiek.
– Za dużo zachodu – argumentował Jordan. – Musisz wrócić w poniedziałek rano, a ostatnio odwoływali wiele lotów z powodu tej wielkiej awarii oprogramowania. – Ponownie zwrócił się do Vuka: – Dwa dni. To wszystko. Znasz moje preferencje żywieniowe, więc możesz mnie zastąpić podczas degustacji, a Ayana nie lubi latać sama.
Wzdrygnęłam się. Mój lęk przed lataniem nie był tajemnicą samą w sobie, ale wydawał się zbyt intymnym szczegółem, by dzielić się nim z Vukiem.
Wszystko wydawało się zbyt intymne, by się tym z nim dzielić.
Wykrzywił twarz w grymasie. Jeśli wcześniej był zirytowany, to teraz wydawał się wręcz rozdrażniony.
Po części miałam nadzieję, że odmówi. Tak, prywatny samolot był o wiele atrakcyjniejszy niż łykanie valium przed komercyjnym lotem, ale nigdy wcześniej nie byliśmy z Vukiem sami.
Nawet teraz, otoczony dziesiątkami gości w jednej z najgorętszych restauracji w mieście, zdawał się wysysać cały tlen z pomieszczenia. Jego obecność była jak czarna dziura – potężna, nieunikniona i pochłaniająca wszystko inne.
Dobrze. Wyraz jego twarzy był wręcz lodowaty. Polecę. Tylko na ten weekend.
– Świetnie. – Ulga Jordana była namacalna. – Doceniam to, stary. – Ponownie ścisnął moją dłoń. – Wspaniale, prawda, kochanie?
– Świetnie. – Uśmiechnęłam się tak mocno, że zabolały mnie policzki.
Gdybym była aktorką, a nie modelką, z miejsca zostałabym zwolniona.
Na szczęście Vuk nie zauważył mojej żałosnej próby udawania entuzjazmu, ponieważ wciąż ignorował moją obecność.
Zupełnie jakby powrót Jordana coś przełączył, Vuk przeszedł od prowadzenia ze mną czegoś w rodzaju rozmowy do ignorowania mnie.
Okej. Dam sobie z tym radę. Wolałam mieć milczącego towarzysza niż takiego, który nie rozumie pojęcia granic.
Poza tym chodziło o degustację tortu. To nie tak, że Vuk będzie mi towarzyszył przy zakupie bielizny ślubnej.
Dwa wspólne loty i jeden weekend w Kalifornii. Łatwizna.
Ponownie sięgnęłam po wodę, a mój absurdalnie drogi pierścionek zaręczynowy błysnął w świetle. Nie był w moim stylu, ale Jordan nalegał na coś efektownego „dla zachowania pozorów”.
Vuk zmrużył oczy. Wbił spojrzenie w diament, po czym przesunął je na mnie.
Nowa fala gęsiej skórki rozlała się po moich ramionach.
Spokojnie. Przełknęłam. Woda smakowała jak metal. No jasne.
Ayana
Dobra wiadomość: Vuk nie zabił mnie podczas lotu do San Francisco.
Zła wiadomość: zostało nam jeszcze jakieś dwadzieścia osiem godzin razem i nie miałam gwarancji, że jego mordercze skłonności nie ujawnią się gdzieś pomiędzy kawałkiem czekoladowego ciasta a naszym powrotem do Nowego Jorku.
Ze względu na poranne korki i nieoczekiwane burze na Środkowym Zachodzie wystartowaliśmy i wylądowaliśmy później, niż zamierzaliśmy. Nie mieliśmy czasu na zameldowanie się w hotelu przed degustacją, więc zamiast tego odświeżyłam się w łazience odrzutowca.
Krem nawilżający – nałożony.
Szminka – poprawiona.
Buty – zmienione na parę zabójczych louboutinów.
Kiedy opuściliśmy z Vukiem odrzutowiec, czekał już na nas czarny rolls-royce.
Vuk poczekał, aż wsiądę pierwsza, zanim do mnie dołączył – chociaż „dołączył” to za duże słowo jak na to, że siedział możliwie najdalej ode mnie. Tak się wciskał w drzwi po przeciwległej stronie samochodu, że aż dziw, że nie stopił się z nimi w jedno, jak jakaś dziwna hybryda miliardera i auta.
– Nie mam żadnej choroby zakaźnej – rzuciłam. – Możesz siedzieć jak normalna osoba. Przysięgam, że nie gryzę.
Brak odpowiedzi.
A to zaskoczenie. Gdy pojawiłam się na lotnisku, zdobył się na dwusekundowy kontakt wzrokowy, a potem zaczął się zachowywać tak, jakbym nie istniała.
Rozważałam dotknięcie go w przelocie, by sprawdzić, czy nie rozpłynie się jak Zła Czarownica z Zachodu pod wpływem mojej zuchwałości, ale jako że chciałam dotrzeć na degustację w jednym kawałku, zamiast tego wyciągnęłam telefon.
Plan nadrobienia zaległości w najnowszych postach ulubionej blogerki zapachowej legł w gruzach, gdy zobaczyłam imię migające na moim ekranie.
Cztery litery, natychmiastowe mdłości.
– Cześć, Hank – odezwałam się spokojnie, odwracając się plecami do Vuka i ściszając głos. Wciąż mnie słyszał, ale iluzja prywatności była jedynym, co w tym momencie miałam.
Za każdym razem, gdy rozmawiałam z moim agentem, miałam ochotę wyjść z siebie. Nie mogłam uwierzyć, że kiedyś myślałam, że jest po mojej stronie.
To była jedna z najtrudniejszych rzeczy w dorastaniu – uświadomienie sobie, że ludzie, którzy mieli cię wspierać, często wbijali ci nóż w plecy.
– Ayana – przywitał mnie wylewnie. – Podróż do Kali minęła spokojnie?
– Tak. Jesteśmy teraz w drodze na degustację.
– Doskonale. Słyszałem, że jesteś z Vukiem Markovicem?
Spięłam się. Nie powiedziałam Hankowi o zmianie partnera, ale wiedział. Zawsze wiedział.
Miałam taką paranoję na punkcie jego niewytłumaczalnej wszechwiedzy, że kilka miesięcy temu przeczesałam mieszkanie i urządzenia w poszukiwaniu pluskiew. Niczego nie znalazłam, co było nawet gorsze, niż gdybym coś znalazła.
– Był na tyle uprzejmy, że poleciał ze mną po tym, gdy okazało się, że Jordan nie da rady. – Nie zapytałam, skąd się dowiedział o Vuku.
Hank rzucał się na najmniejszą oznakę słabości, a jeśli zauważyłby, jak bardzo denerwuje mnie jego pozorna wszechwiedza, częściej by się z nią obnosił.
– Jak miło z jego strony. – Trzasnęły drzwi, a w tle rozległ się dźwięk zaparzanego espresso. – Cóż, nie chcę zakłócać ci weekendu…
Prawie parsknęłam na głos.
Nie miał skrupułów, by przeszkadzać mi w robieniu czegokolwiek. Raz nalegał, bym w ostatniej chwili popędziła do centrum na casting, gdy byłam w trakcie wizyty u dentysty.
– Ale dzwonię, aby upewnić się, że wrócisz na czas na sesję zdjęciową Delamonte Cosmetics w poniedziałek rano. – Bo jak nie… Hank zrobił pauzę, pozwalając niewypowiedzianym słowom wypełnić ciszę, po czym ciągnął: – To duże zlecenie. Agencja bardzo się zdenerwuje, jeśli narazisz tę kampanię na szwank, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę twoje ostatnie roztargnienie.
Wbiłam paznokcie w skórzane siedzenie. Mówiąc „roztargnienie”, miał na myśli przygotowania do ślubu.
Hank i kierownictwo agencji nie byli zachwyceni, gdy powiedziałam im, że się zaręczyłam, ale nie robili wielkich problemów aż do zeszłego miesiąca. Wtedy przygotowania do ślubu ruszyły pełną parą i wypełniły mój grafik. Od tego czasu nie dawali mi spokoju.
– Jeszcze nie naraziłam kampanii na szwank – powiedziałam. – Wrócę w poniedziałek rano. Nie martw się.
– Dobrze. Bo jeśli ci się nie uda, będziemy zmuszeni potrącić ci utracone zarobki oraz koszty czasu i pracy z twojej następnej wypłaty.
Złość podeszła mi do gardła. Przełknęłam ją, zanim wylała się w postaci potopu przekleństw, które zawstydziłyby nawet kierowcę ciężarówki.
– Zrozumiałam. – Wciąż mówiłam spokojnie. Nie chciałam pozwolić, by się zorientował, że panikuję.
Gdy się rozłączył, zmusiłam się do wzięcia głębokiego wdechu, po czym rozluźniłam pięść i wrzuciłam telefon z powrotem do torby.
Hank nie zadzwonił, bo martwił się, że nie zdążę na poniedziałkową sesję. Zadzwonił, by umocnić swoją władzę nade mną. Aby przypomnieć mi, że miałam wobec niego zobowiązania z powodu głupiej umowy, którą podpisałam, gdy miałam dziewiętnaście lat i nie byłam najmądrzejsza.
Gniew dotarł do żołądka i zmieszał się z mdłościami. Jeszcze sześć miesięcy.
Będę się z nim męczyć jeszcze tylko przez sześć miesięcy. Po tym czasie będę mogła zerwać umowę i uwolnić się od agencji na zawsze.
Od lat chciałam odejść, ale nie było to możliwe, dopóki Jordan nie przyszedł do mnie ze swoją propozycją.
Wzięłam kolejny głęboki wdech i znów spojrzałam przed siebie. Ledwo zdążyłam się uspokoić, a już poczułam gorąco na policzku i odwróciłam się, by zobaczyć wpatrującego się we mnie Vuka.
To był twój agent?
Wiedziałam, że słyszał, co mówiłam, ale byłam tak zaskoczona jego nagłą chęcią konwersacji, że odpowiedź zajęła mi chwilę.
– Tak. Rozmawialiśmy o nadchodzącej sesji zdjęciowej.
Sprawiałaś wrażenie zdenerwowanej.
Najpierw zainicjował rozmowę. Teraz martwi się o mój stan emocjonalny?
Prawie się rozejrzałam w poszukiwaniu ukrytych kamer, na wypadek gdybyśmy brali udział w jakimś śmiesznym programie, ale Vuk Markovic nigdy nie zbliżyłby się do poziomu reality show.
Zamiast tego zrobiłam to, co wychodziło mi najlepiej – odwróciłam jego uwagę.
– Nie jestem zdenerwowana. Po prostu trochę się stresuję wszystkim, co się dzieje. – Uśmiechnęłam się tym samym uśmiechem, który przyniósł mi upragniony kontrakt z Delamonte Cosmetics. – A ty? W pracy dzieje się coś ekscytującego?
Nie był to najbardziej inspirujący temat, ale tylko na tyle byłam w stanie się zdobyć.
Co ci powiedział?
To tyle, jeśli chodzi o odwracanie uwagi.
– Przypominał mi o poniedziałkowym harmonogramie. – Nie zamierzałam wyjawiać swoich najgłębszych, najmroczniejszych sekretów właśnie Vukowi. Nawet Jordan nie wiedział, jak źle wyglądała sytuacja z Hankiem. – Dlaczego tak bardzo interesuje cię to, co mówił? Chyba nie szukasz agenta?
Chciałam się z nim lekko podroczyć, ale osiągnęłam tylko tyle, że spojrzenie Vuka stało się jeszcze uważniejsze.
Hank Carson. Tak się nazywa?
Przytaknęłam, ukrywając zaskoczenie. Nazwisko mojego agenta nie było czymś, co pamiętałaby przeciętna osoba spoza branży.
Twarz Vuka stała się zimna i zdystansowana. W jego oczach pojawił się mrok, a mnie ścierpła skóra.
Znowu skrzyżowałam i rozplotłam nogi, a mój żołądek rozgrzał się pomimo nagłego chłodu. Zupełnie jakby wyobrażał sobie morderstwo Hanka… z mojego powodu?
Nie. To nie mogła być prawda. Nawet mnie nie lubił.
Dlaczego więc myśl o jego hipotetycznej opiekuńczości wywołała we mnie lekkie drżenie?
Ponieważ nikt nigdy cię nie chronił, odkąd przeprowadziłaś się do Nowego Jorku. Nie bez żądania czegoś w zamian.
Najwyraźniej miałam urojenia. Nie istniał świat, w którym Vuk byłby wobec mnie opiekuńczy.
Ale cisza między nami była pewna jak bicie mojego serca i przez chwilę, tylko jedną, pomyślałam, że może…
Na zewnątrz rozległ się klakson samochodu. Twarz Vuka spoważniała, oparł się z powrotem o fotel i wyjął telefon, jakby nic się nie stało – bo nic się nie stało.
Spytał o nazwisko mojego agenta. To wszystko.
Odwróciłam się i patrzyłam przez okno, czekając, aż moje tętno się uspokoi. W końcu mój puls zwolnił, a świat się wyprostował, gdy brnęliśmy przez popołudniowe korki.
Nic się nie stało.
Mimo to lekkie ciepło pozostało w moim żołądku przez resztę jazdy.
*
Do cukierni dotarliśmy niecałą minutę przed czasem. Recepcjonistka przyjęła nas i zaprowadziła na zaplecze, gdzie znajdowała się już strefa degustacyjna z kawą, herbatą i asortymentem ciast.
– Cześć. – Sammy Yu przywitał nas szerokim uśmiechem. Był przystojnym mężczyzną, wysokim, o kwadratowej szczęce, krótkich ciemnych włosach i wyluzowanej postawie. – Ayana i Jordan, tak? Miło was poznać.
– Mnie również miło cię poznać. – Uścisnęłam jego wyciągniętą dłoń. – Jordan miał nagły wypadek w rodzinie i nie mógł przyjechać. To jest Vuk, jego drużba. Będzie dziś zastępował Jordana.
Vuk przywitał go krótkim skinieniem głowy.
Brwi Sammy’ego powędrowały w górę.
Zapewne to nietypowe, żeby drużba brał na siebie tak ważny obowiązek ślubny, ale Sammy był na tyle profesjonalny, by tego nie komentować.
Usadowiliśmy się na naszych miejscach. Recepcjonistka przyniosła kieliszki szampana, a ja przez następną godzinę rozmawiałam z Sammym o ślubie i próbowałam ciast.
Stworzył sześć smaków, bazując na profilach preferencji, które wypełniliśmy wcześniej z Jordanem.
Każdy kęs był oszałamiający.
Nic dziwnego, że ludzie przyjeżdżali tu z daleka. Obawiałam się, że będzie przereklamowany, ale wypieki zdecydowanie były warte tego szumu.
– Kiedy już wybierzesz smak, zajmiemy się projektem tortu – powiedział Sammy. – W przyszłym tygodniu wyślę ci kilka szkiców. Któryś urzekł cię najbardziej?
– Wszystkie są wspaniałe, ale skłaniam się ku temu. – Gestem wskazałam na malinowy migdał. – Vuk, co o tym myślisz?
Wziął po jednym kęsie każdego ciasta i nie wyraził żadnej opinii na ich temat.
To twój wybór?
Zmarszczyłam brwi.
– Nie smakuje ci?
Nie chodzi o to, co smakuje mnie. Spojrzał na mnie ostrzej. Jordan nienawidzi migdałów.
Kurwa. Miał rację.
Niechęć Jordana do orzeszków zupełnie umknęła mojej uwadze, a jako jego narzeczona powinnam była o tym wiedzieć.
A tak właściwie, to dlaczego, do cholery, nie wspomniał o tym w swoim profilu preferencji? Wypełniliśmy je w tym samym czasie, więc wiedziałam, że wysłał swój.
– Racja. Chyba zapomnieliśmy uwzględnić to w naszych formularzach. – Próbowałam to rozegrać z humorem. – Wypełnialiśmy je zaraz po Met Gali i byliśmy wyczerpani. Powinnam była sobie dzisiaj o tym przypomnieć, ale po locie jestem nieprzytomna. Sami rozumiecie.
Vuk wpatrywał się we mnie z podejrzliwą miną.
Mój puls wybijał szalony rytm.
W porządku. On nie wie. No i co, że zapomniałam o niechęci Jordana do migdałów? To drobny błąd. To nie tak, że wyrzuciłam jego pierścionek do kosza i powiedziałam, że go nienawidzę.
Nawet gdyby Vuk dowiedział się o naszym układzie, nie pobiegłby do babci Jordana i nie doniósł na swojego najlepszego przyjaciela… chyba że nienawidził mnie tak bardzo, że wykorzystałby to jako okazję do zerwania naszych zaręczyn.
Gdyby chodziło o kogoś innego, odrzuciłabym ten pomysł jako naciągany.
Ale chodziło o Vuka Markovica. Mógł być do tego zdolny.
Po pełnej napięcia przeciągającej się chwili przeniósł swoją uwagę z powrotem na Sammy’ego.
Powinnam poczuć ulgę, ale węzeł w moich wnętrznościach tylko się zacieśnił. Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że Vuk dodaje tę wpadkę z migdałami do jakiegoś mentalnego folderu, który stworzył specjalnie dla mnie.
Sammy obserwował nas ze zdumieniem.
– Żadnych migdałów. Zanotuję to. – Taktownie unikał komentowania mojej wpadki. – Jakiś inny smak ci się spodobał?
– Myślę, że albo orzech laskowy z kremem czekoladowym, albo róża i earl grey. – Ta druga opcja bardziej odpowiadała moim gustom, ale była to decyzja dwuosobowa. Spróbowałam ponownie zaangażować Vuka. – Który bardziej ci smakuje?
To bez ma znaczenia. Nie ja się z tobą żenię.
Rzadko traciłam panowanie nad sobą. Rodzice nauczyli mnie, by nigdy nie robić scen w miejscach publicznych, poza tym byłam raczej bezkonfliktową osobą.
A jednak.
Vuk zachowywał się jak dupek, a po siedmiu godzinach lotu, telefonie od Hanka i takiej ilości cukru, że mogłabym dostać próchnicy, skończyłam z tolerowaniem jego pasywnej agresywności.
Zamigałam swoją odpowiedź, zamiast ją zwerbalizować. Nie było potrzeby wprawiać Sammy’ego w zakłopotanie.
Wiem o tym. Po prostu pytam, który wolałby Jordan. Ponadto– moje dłonie cięły gwałtownie powietrze –chociaż doceniam fakt, że poświęciłeś czas, aby mi towarzyszyć, nie doceniam twojego braku współpracy. Zgodziłeś się tu być. Albo zachowuj się jak przyzwoity człowiek i wybierz jakiś cholerny smak, albo odejdź. Trafię z powrotem bez ciebie.
Spojrzenie Sammy’ego przelatywało między nami. W pokoju było tak cicho, że słyszałam recepcjonistkę piszącą na klawiaturze.
Stuk. Stuk. Stuk.
Serce waliło mi w rytm jej uderzeń. Nie byłam do końca przekonana, czy Vuk nie rzuci się do ucieczki i nie zostawi mnie w Kalifornii, ale wyglądał na prawie rozbawionego.
Przechylił głowę w stronę róży i earl grey, nie odrywając ode mnie wzroku.
Jordanowi nie zrobi to większej różnicy. Ale ten bardziej pasuje do ciebie.
Skąd on…
Nieważne. Były dwie możliwości. Miał pięćdziesiąt procent szans na trafienie. To nic nie znaczyło.
– A zatem oto opcja numer dwa. – Wygładziłam dłonią spódnicę i uśmiechnęłam się do Sammy’ego. Biedak pewnie już żałował, że wziął nas na klientów.
– Doskonale. Sfinalizuję szczegóły z Verą z recepcji. W międzyczasie proszę. – Gestem wskazał na pozostałe słodkości. – Cieszcie się drinkami i jedzeniem. Wrócę z szampanem, aby to uczcić.
Długo się przymierzałaś do tej tyrady – zamigał Vuk po wyjściu Sammy’ego.
Poczerwieniałam.
– To dlatego, że byłeś taki… taki…
Niechętny do współpracy?
Praktycznie słyszałam jego kpiący ton.
Spojrzałam na niego krzywo, ale moja kąśliwa riposta szybko umarła, gdy podniósł rękę i przesunął kciukiem po moim policzku.
Zamarłam.
Nigdy wcześniej mnie nie dotknął. Nigdy. Nawet nie uścisnął mi dłoni, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy.
Moje mięśnie instynktownie się napięły, rozdarte między impulsem nakłaniającym do ucieczki a pragnieniem zbliżenia się.
Dłoń miał szorstką. Mocną. Ale jego dotyk był zaskakująco delikatny, gdy pocierał kącik moich ust.
A potem zabrał rękę i tlen zalał moje płuca, jakbym wstrzymywała oddech godzinami, a nie przez kilka sekund.
Nieświadomie dotknęłam tego samego miejsca, które musnął. Nadal czułam tam ciepło.
Wargi Vuka się zacisnęły. Wytarł dłoń w serwetkę i wyrzucił zmięty papier do pobliskiego kosza na śmieci, po czym nabazgrał coś na nowej serwetce.
Popchnął ją w moją stronę, jego oczy były chłodne.
Miałaś lukier na twarzy.
Racja. To miało sens.
Ciepło parzyło moją szyję i klatkę piersiową. Co było dzisiaj ze mną nie tak? Dlaczego dorabiałam do naszych interakcji jakieś teorie?
Na szczęście Sammy wrócił i nie musiałam reagować.
Odmówiliśmy z Vukiem kolejnego kieliszka szampana. Załatwiliśmy formalności i piętnaście minut później byliśmy w drodze do naszego hotelu.
Zarezerwowaliśmy u Sammy’ego jego ostatnie spotkanie tego dnia. Nim wyszliśmy z cukierni, słońce już zachodziło i chociaż mogliśmy polecieć prosto do Nowego Jorku, nocleg wydawał się lepszy niż lot w obie strony między kontynentami w mniej niż dwadzieścia cztery godziny.
Podczas Tygodnia Mody i wariackich sesji zdjęciowych moje ciało przeszło już wystarczająco wiele, więc starałam się dać mu odpocząć, kiedy tylko mogłam.
– Pan Ford i pani Kidane, witamy w Winchester – zaświergotała recepcjonistka.
Dałam jej swój dowód osobisty, by nas zameldowała, ale zapomniałam zmienić nazwisko Jordana w rezerwacji. Ani Vuk, ani ja jej nie poprawiliśmy.
– Widzę, że zarezerwowaliście jedną noc w królewskim apartamencie – kontynuowała. – Z przyjemnością potwierdzam, że wasz pokój jest gotowy. Oto klucze. Windy znajdują się na końcu korytarza po lewej stronie. Jeśli będziecie czegoś potrzebować, proszę wybrać zero na telefonie, by połączyć się z recepcją, a z przyjemnością pomożemy.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze. Cholera.
Dla zachowania pozorów zarezerwowaliśmy z Jordanem apartament z jedną sypialnią. Niestety, zapomniałam go zmienić po tym, jak Vuk zastąpił go w podróży.
Obok mnie Vuk zesztywniał.
– Przepraszam, w ostatniej chwili nastąpiła zmiana planów. Powinnam była wspomnieć o tym wcześniej, ale to był długi dzień. – Posłałam recepcjonistce nieśmiałe spojrzenie. – Czy możemy dodać dodatkowy apartament do naszej rezerwacji? Chcielibyśmy mieć oddzielne pokoje, jeśli to możliwe.
Uśmiech kobiety się zmienił.
– Bardzo mi przykro. Hotel ma pełne obłożenie. W ten weekend organizowany jest koncert Rileya K. i wszystkie hotele w okolicy są zajęte. Królewski apartament to jedyny dostępny pokój na tę chwilę. Ale – znów się rozjaśniła – ma łóżeczko, więc da radę pomieścić dwie osoby. Czy to państwu odpowiada?
Vuk zacisnął dłonie w pięści na blacie.
Odchrząknęłam. Miałam nadzieję, że nie wyobrażał sobie, jak mnie dusi. Jeśli mieliśmy dzielić ten sam pokój, chciałam obudzić się w jednym kawałku.
– Proszę pani?
– Eee. – Zerknęłam na Vuka. Jeden telefon od niego z pewnością zwolniłby apartament gdzieś w mieście. Do diabła, mógłby teraz kupić cały hotel, gdyby miał taką ochotę. Ale nie zaproponował tego, a ja nie chciałam pytać. – Odpowiada. Dziękuję.
Nasz apartament zajmował najwyższe piętro hotelu. Obejmował salon, jadalnię, sypialnię z marmurową łazienką i tak, łóżeczko dziecięce.
Bardzo małe, liche łóżeczko.
Prawdę mówiąc, byłoby odpowiednie dla każdego poza Vukiem. Ten mężczyzna miał prawie dwa metry i ważył co najmniej dziewięćdziesiąt kilogramów. Mógłby zmiażdżyć to coś gołymi rękami.
– Możesz wziąć łóżko – zaproponowałam. – Nie sądzę, byś się na tym zmieścił.
Nie wezmę łóżka.
W porządku. Nie zamierzałam się kłócić.
Choć było mi go żal, bardziej podobały mi się moje jedwabne poszewki na poduszki i materac Duxiana. Co zrobić.
Rozpakowywałam swoje przybory toaletowe i zastanawiałam się, co zamówić do jedzenia, a wtedy stało się to, co nieuniknione.
Vuk rzucił torbę na łóżeczko i usiadł. Rama ugięła się ze złowieszczym skrzypnięciem.
I zanim którekolwiek z nas zdążyło się zorientować, co to zwiastuje, łóżeczko natychmiast się rozpadło.
Vuk
Już wcześniej przechodziłem tortury.
Noże, oparzenia, kajdany – przeżyłem to wszystko.
Ale to? To, kurwa, było faktyczną torturą i nie mogłem winić za nią nikogo oprócz siebie.
Spojrzałem na laptopa, zmuszając się do skupienia na odprawie szefa ochrony zamiast na zamkniętych drzwiach łazienki.
Z miejsca, w którym siedziałem w salonie, miałem bezpośredni widok na te drzwi, a także na otwartą walizkę wypełnioną jedwabiami i koronkami w sypialni. Wyglądało to tak, jakby zostawiła ją tam celowo, by mnie dręczyć.
Prysznic zgrzytnął, po czym rozległ się dźwięk płynącej wody.
Mięsień w mojej szczęce drgnął.
– …wzmocnić środki bezpieczeństwa w naszym biurze… – Głos Seana wdarł się w moje rozmyślania.
Nie trzeba było się zgadzać na towarzyszenie Ayanie. Przebywanie blisko niej w miejscu publicznym było wystarczająco złe. Teraz musieliśmy dzielić nie tylko ten sam pokój, ale i to samo pieprzone łóżko.
Ze względu na pełne obłożenie Winchester nie miał dodatkowego łóżeczka, więc musiałem cierpieć przez całą noc.
Gdybym tylko znalazł wcześniej inny hotel.
Gdyby tylko chciwa, samolubna część mnie – ta, która głupio pragnęła być bliżej niej – nie wygrała.
Gdyby tylko…
– Nie chciałem nic mówić, dopóki nie zostanie to potwierdzone, ale wpadliśmy na trop osoby, która wywołała pożar Skarbca. – Sean w końcu wyrwał mnie ze spirali rozmyślań.
Wyprostowałem się, mój puls przyspieszył. Ogień był obecnie jedyną rzeczą, która mogła oderwać moje myśli od Ayany, a Sean właśnie podał mi na srebrnej tacy wielkie, tłuste rozproszenie.
– Znaleźliśmy ślady włókien, które nie należały do żadnego z pracowników ani gości – powiedział. Sean pracował kiedyś w służbach specjalnych i był jednym z najlepszych pracowników Harper Security, kiedy pięć lat temu zatrudniłem go do mojego osobistego zespołu. Cechowała go bezpośredniość, jaką ceniłem u moich pracowników. – Biorąc pod uwagę stan miejsca po pożarze i biurokrację, przekopanie się przez dowody zajęło nam trochę czasu. Nasi ludzie znaleźli włókna dopiero dziś.
Wpisałem swoją odpowiedź na czacie. Gdy nie spotykaliśmy się osobiście, komunikowaliśmy się za pośrednictwem bezpiecznej, szyfrowanej sieci.
Jakieś DNA?
– Nie. Znaleźliśmy jednak zdjęcie osoby, która była w okolicy w czasie pożaru.
Na ekranie pojawiła się fotografia. Dwudziestokilkuletnia blondynka w bluzie Northwestern uśmiechała się do kamery. Najwyraźniej była turystką, ale nie ona mnie interesowała.
Zainteresował mnie mężczyzna w tle.
Zrobiła sobie selfie, gdy przechodził obok. Dla niewprawnego oka wyglądał jak każdy inny mężczyzna idący na spacer.
Dla mnie wyglądał jak człowiek, który coś ukrywa. Nijakie ubranie, zrelaksowany, ale czujny, unikający kamer monitoringu – to był profesjonalista. Zwykła niebieska czapka zasłaniała połowę jego rysów. Miał około metra dziewięćdziesięciu, rasy kaukaskiej, o muskularnej budowie ciała i ciemnych włosach. Czarna koszulka, bez rozpoznawalnych logotypów.
Sean czytał w moich myślach.
– Koszulka, którą ma na sobie, potencjalnie pasuje do włókien – powiedział. – Zebraliśmy nagrania z kamer z okolicznych firm. Nie mamy bezpośredniego ujęcia jego twarzy, ale biorąc pod uwagę czas, ubranie i inne istotne czynniki, jest on najbardziej prawdopodobnym podejrzanym.
Ponownie przyjrzałem się zdjęciu i wyłapałem coś, co przeoczyłem za pierwszym razem – ślad tatuażu pod rękawem jego koszulki. Był zbyt rozmyty i niewyraźny, by dało się dostrzec szczegóły, ale dobry grafik da sobie z tym radę.
Po raz kolejny Sean podchwycił to, o czym myślałem.
– Ulepszyliśmy obraz i analizujemy tatuaż. To trudne, ponieważ widoczna jest tylko jedna czwarta, ale kiedy będziemy mieli specyfikację, sprawdzimy to w naszej bazie danych.
Wysłałem odpowiedź:
Dobrze. Idźcie za tym tropem. Pieniądze i czas nie są problemem.
Nie obchodziło mnie, ile miesięcy czy lat to zajmie – zamierzałem znaleźć drania, który próbował mnie zabić.
Na początku tego roku, podczas zwiedzania słynnego klubu nocnego Skarbiec, którego byłem cichym wspólnikiem, prawie zginąłem podczas „nietypowego” pożaru. Gdyby właściciel Skarbca, Xavier Castillo, nie zaryzykował własnego życia, by wyciągnąć mnie na czas, byłbym kupką popiołu.
Oficjalne źródła przypisywały to staremu, wadliwemu okablowaniu, ale czas i metoda za bardzo się zgrywały.
Nie wierzyłem w zbiegi okoliczności i zdecydowanie nie ufałem miejskim śledczym. Rozkazałem mojemu zespołowi, by samodzielnie zbadał pożar.
Świadectwem ich lojalności było to, że nigdy nie zakwestionowali tego zadania, choć od pół roku trafiali na ślepe zaułki.
Ale byliśmy coraz bliżej. Jak powiedział Sean, tatuaż to niewiele, ale to już coś i tylko tyle potrzebowałem.
Drzwi do łazienki się otworzyły.
Bez słowa zakończyłem połączenie wideo i zamknąłem laptopa, zanim Ayana zdążyła wejść do sypialni.
– Przepraszam za zajęcie prysznica! – zawołała. – Jeśli masz ochotę, już jest cały twój.
Zerknąłem w jej stronę. Zacisnąłem zęby, gdy przeszył mnie gorący dreszcz.
Kurwa.
Założyła złoty jedwabny szlafrok, który sięgał jej do kolan. Idealnie skromny, ale to nie miało znaczenia.
Twarz bez makijażu. Gołe stopy.
Błyszcząca skóra.
Widok Ayany świeżo po prysznicu był tak cholernie intymny, że uderzył mnie jak cios w brzuch.
Poradziłbym sobie z nią w eleganckiej sukni lub stroju kąpielowym, ale nie z taką. Nie wtedy, gdy dzieliły nas tylko dywan i moja słabnąca samokontrola.
Była narzeczoną mojego przyjaciela. Nie miałem żadnego interesu w tym, by zwracać uwagę na jej wydatne usta lub skupiać się na kroplach wody spływających po jej szyi.
I z pewnością nie miałem żadnego interesu w wyobrażaniu sobie moich ust podążających za tą wodą w dół, po jej smukłym gardle aż do dekoltu.
Ale zawsze robiłem rzeczy, których nie powinienem. Nikt mnie nigdy nie powstrzymał.
Nikt się nie odważył.
Pochyliłem się do tyłu, a moja twarz pozostała beznamiętna, gdy Ayana podeszła, by wziąć telefon ze stołu. Rękaw jej szlafroka otarł się o moje ramię, kiedy sięgnęła w moją stronę.
Przez moje ciało przepłynął prąd potęgujący niechęć i odwróciłem głowę, by nie poczuć zapachu tej kobiety. Niektóre z nich miały swój charakterystyczny zapach, ale Ayana za każdym razem nosiła inny. Jednego dnia słodki, drugiego zmysłowy.
Dzisiejszej nocy nie było perfum – tylko delikatna woń kokosa z jej szamponu i naturalny zapach skóry.
Pragnąłem go tak bardzo, jak go nienawidziłem.
– Przepraszam – powtórzyła. – Zapomniałam, że zostawiłam tu telefon.
Przestań przepraszać. Jej oczy powędrowały do moich. Dwukrotne przeprosiny w ciągu dwóch minut to trochę za dużo, gdy nie ma za co przepraszać.
Nie podobała mi się powściągliwa, uległa wersja Ayany. To nie była ona. Chciałem zobaczyć tę wersję, która zmyła mi głowę w cukierni – i która teraz patrzyła na mnie, jakby nie była pewna, czy powinna się ze mną zgodzić, czy mnie spoliczkować.
Ogarnęła mnie satysfakcja. Tak lepiej.
Pewnie, nie musiałem być aż tak niemiły, ale im większy trzymałem między nami dystans, tym lepiej.
Dlaczego musisz być w Nowym Jorku w poniedziałek rano?
Zmieniłem temat z nadzieją, że rozmowa odwróci moją uwagę. Długie nogi, wysokie kości policzkowe, brązowa skóra i ciemne oczy, które błyszczały mieszanką inteligencji i figlarności – nawet gdyby nie była znaną modelką, Ayana zwracałaby na siebie uwagę na ulicy.
Ale większość jej uroku nie opierała się na fizycznym wyglądzie. Chodziło o sposób, w jaki się poruszała, z naturalną gracją, której nie da się nauczyć – chodziło o sposób, w jaki się śmiała, całym sercem i radośnie, czym mogła przegonić najmroczniejsze cienie. I chodziło o sposób, w jaki lśniła, jakby w jej wnętrzu płonął ogień, który tylko czekał na uwolnienie.
Pomijając całą jej sławę, Ayana Kidane urodziła się, by błyszczeć.
– Mam sesję zdjęciową dla Delamonte Cosmetics. – Zajęła miejsce naprzeciwko mnie. Jej czarne jak noc włosy opadały falami za ramiona, a skóra lśniła w słabym oświetleniu apartamentu. Wydawała się nieświadoma moich wewnętrznych rozterek. – Jestem najnowszą ambasadorką ich kosmetyków i to moja pierwsza sesja zdjęciowa z nimi, więc to ważne.
Na tyle ważne, że agent dzwonił do niej w sobotę, aby ją o to nękać.
Nie słyszałem, co mówił, ale słyszałem, jak Ayana zakończyła rozmowę. Pamiętałem sposób, w jaki wbijała paznokcie w siedzenie, i napięcie w jej głosie.
To było coś więcej niż stres – to był strach.
Hank Carson. Powtórzyłem to nazwisko w myślach, po czym zadałem kolejne pytanie:
Modeling. Marzyłaś o tym jako dziecko?
– Nie do końca. – Z roztargnieniem przeciągnęła palcem po stole. – Interesowałam się urodą i modą. Przekonałam nawet rodziców, by wykupili mi prenumeratę „Vogue’a”, gdy miałam jedenaście lat. Ale nie widziałam siebie jako modelki. Chciałam być… Cóż, opcji było wiele. Pediatrą. Psychologiem. Tłumaczem. Skończyło się na tym, że studiowałam chemię i medycynę na Uniwersytecie Howarda, dopóki nie poszłam na imprezę znajomego w Thayerze. Hank tam był i mnie wypatrzył. Reszta to już historia.
O wszystkim już wiedziałem. Obejrzałem każdy wywiad z nią i przeczytałem każdy artykuł, w którym o niej wspomniano.
Ale z przyjemnością słuchałem, jak sama dzieliła się ze mną szczegółami, chociaż ślad goryczy w jej głosie kazał mi sądzić, że w tej historii było coś więcej, niż mówiła.
Jak na modelkę, której twarz zdobiła okładki niezliczonych magazynów i która królowała na wybiegach w Nowym Jorku, Paryżu i Mediolanie, nie wyglądała na zachwyconą.
– A co z tobą? – Oczy Ayany rozbłysły ciekawością. – Jak trafiłeś do branży alkoholowej?
To irytujące, jak moje serce zabiło na najmniejszą oznakę zainteresowania z jej strony.
Studiowałem inżynierię chemiczną.
– To nie jest bezpośrednia droga do prowadzenia międzynarodowego imperium.
Studiowałem też biznes.
Nie zdradziłem jej całej nudnej historii o tym, że w liceum pracowałem w małej destylarni w moim rodzinnym mieście w Wirginii. Nie podobało mi się to, jak była prowadzona, więc po ukończeniu college’u zaoszczędziłem wystarczająco dużo pieniędzy, aby ją kupić. Po jej przejęciu wykorzystałem swoją wiedzę z zakresu inżynierii chemicznej, aby zrewolucjonizować proces produkcji wódki. Tak narodziła się firma Markovic Holdings, która się rozwijała, aż stała się tym, czym jest dzisiaj.
– Trzeba było od tego zacząć. – Na twarzy Ayany pojawiło się zamyślenie. – Vuk Markovic jako inżynier. Nie widzę tego.
Zignorowałem dreszcz emocji, który się u mnie pojawił, gdy usłyszałem swoje imię z jej ust, i uniosłem pytająco brew.
– Trudno myśleć o tobie inaczej niż jak o przywódcy. Nie potrafię sobie wyobrazić… – Urwała.
Czego?
– Nie potrafię sobie wyobrazić, żebyś siedział pochylony nad biurkiem i opracowywał procesy produkcyjne. To wszystko – powiedziała w końcu. W jej głosie pobrzmiewała jakaś dziwna nuta. Może zakłopotania, choć wydawało się też, że brakowało jej tchu.
A jak sobie mnie wyobrażasz?
Z pozoru było to niewinne pytanie, ale ruchy moich rąk były precyzyjne, niemal leniwe. Wyzywające.
Wkroczyłem na niebezpieczną ścieżkę.
Tutaj, w tym pokoju, gdzie nie dzieliło nas nic poza małym stolikiem… to byłoby takie proste.
Była tak blisko, że mogłem wyciągnąć rękę i zsunąć szlafrok z jej ramion. Przejechać dłońmi po jej skórze i sprawdzić, czy jest tak miękka, na jaką wygląda. Wsunąć język w jej usta i przekonać się, czy smakuje tak słodko, jak to sobie wyobrażałem.
Cisza się przedłużała.
Usta Ayany się rozchyliły. Nie było wątpliwości, że wyłapała subtelny podtekst mojego pytania – jej oczy były szeroko otwarte i widziałem, jak pulsuje żyła na jej szyi.
Spodziewałem się, że odejdzie i zakończy tę farsę raz na zawsze. Kobiet takich jak ona nigdy nie pociągały potwory takie jak ja.
Ale tego nie zrobiła.
Siedziała i patrzyła na mnie… patrzyła na mnie w sposób, w jaki nie miała prawa patrzeć, nosząc pierścionek innego mężczyzny – ze świadomością graniczącą z ogniem.
Moja krew rozgrzała się z zupełnie innego powodu.
Ten pieprzony pierścionek.
Kątek oka zobaczyłem błysk diamentu i to było jak kubeł zimnej wody.
Była zaręczona. Ja byłem drużbą. I choć w swoim życiu przekroczyłem wiele granic i wypaczyłem wiele zasad moralnych, lojalność była jedyną wartością, której mocno się trzymałem.
Wstałem gwałtownie, zrywając kontakt wzrokowy.
Ayana była zaskoczona.
– Co…
Nie czekałem, aż skończy.
Poszedłem do łazienki i zatrzasnąłem za sobą drzwi.
Puls dudnił mi w uszach.
Byłem twardy jak skała, ale nie dotykałem nabrzmiałego kutasa.
Zamiast tego odkręciłem zimną wodę i pozwoliłem, by lodowate krople smagały moje ciało.
Może to była kara, a może po prostu masochizm, tak jak moja niezdolność do trzymania się z dala od kobiety znajdującej się w pomieszczeniu obok. Oparłem czoło o wyłożoną płytkami ścianę i wypuściłem długi, kontrolowany oddech.
Nie pomogło.
W głowie wciąż mi huczało od tego, co tam się wydarzyło. Byłem tak spięty, że wystarczyło jeszcze jedno jej słowo, bym pękł.
Gdyby była zaręczona z kimkolwiek innym niż Jordan, mógłbym na to pozwolić, nie zważając na konsekwencje.
Ale był moim przyjacielem i kiedyś uratował mi życie. To jedyny powód, dla którego zgodziłem się zostać jego drużbą.
Byłem lojalny wobec ludzi, którzy byli lojalni względem mnie.
Lojalność nie wystarczyła jednak, by poskromić drzemiącą we mnie bestię. Miałem więcej pieniędzy i władzy niż Jordan, ale zazdrościłem mu zdolności do tworzenia i utrzymywania normalnych relacji. Potrafił prześlizgnąć się przez życie bez ludzi gapiących się na niego jak na eksponat w muzeum. I chociaż gardziłem większością interakcji z innymi, zdarzały się dni, kiedy pragnąłem normalności, której nigdy nie miałem.
Nie podobało mi się jego uprzywilejowane wychowanie, ze srebrnymi łyżeczkami i łatwym dostępem do wszystkiego. Nigdy nie był zmuszony sprzedać swojej duszy za pieniądze. Nigdy nie stracił ludzi, których kochał.
Przede wszystkim nie podobało mi się to, że miał ją.
Zacisnąłem zęby.
Ze śledztwem w sprawie pożaru i prowadzeniem wielomiliardowej korporacji na karku nie miałem czasu na obsesję na punkcie narzeczonej mojego przyjaciela. Ale jak już mówiłem: gdy o nią chodziło, mój zdrowy rozsądek brał wolne.
Jordan i Ayana. Pieprzona szczęśliwa para.
Coś rozwinęło się w moich wnętrznościach – powolna, podstępna trucizna, która podeszła mi do gardła i wywołała odruch wymiotny.
Bez względu na to, jak bardzo się starałem, przez nich nie mogłem się od tego uwolnić.
Ponieważ brali ślub.
Ponieważ zobaczyłem ją pierwszy.
Ponieważ należała do niego, choć powinna być moja.
