Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
2066 osób interesuje się tą książką
Tabitha Garrison nigdy nie wyobrażała sobie swojego ślubu, więc z pewnością nie spodziewała się, że jej mężem zostanie mężczyzna, którego nienawidziła.
Ale kiedy opiekę nad jej siostrzeńcem ma przejąć Rhys Dupris, kobieta postanawia, że zrobi wszystko, żeby chłopiec został w Rose Hill. Nawet jeżeli oznacza to dla niej poślubienie wroga.
Mężczyzna jest skryty, tajemniczy, i doprowadza Tabithę do szału. Dodatkowo znika na całe tygodnie, wymawiając się pracą, a gdy wraca, na jego ciele widnieją siniaki, o których nie chce rozmawiać. W zasadzie małżonkowie w ogóle ze sobą nie rozmawiają.
Owszem, Rhys nic nie mówi, ale w nieprzyzwoity sposób gapi się na Tabithę. Pełna napięcia atmosfera wisiała między nimi od zawsze, ale mieszkanie pod jednym dachem zmienia ją w niebezpieczną pokusę.
Kobieta obiecała sobie, że nigdy mu nie wybaczy. Ale to było, zanim go poznała. Rhys okazuje się uczuciowy, oddany, delikatny i cierpliwy.
Jest kimś zupełnie innym, niż wcześniej myślała.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 505
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Wild Side
Copyright © Elsie Silver 2025
Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Marta Grandke
Korekta: Katarzyna Dziedzicka, Iwona Wieczorek-Bartkowiak, Natalia Szoppa
Skład i łamanie: Michał Swędrowski
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
Projekt okładki: Books and Moods
ISBN 978-83-8418-334-2 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Od autorki
Ostrzeżenie
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Epilog
Podziękowania
O AUTORCE
Przypisy
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Dla każdego, kto pokochał kogoś nie dlatego, że był on idealny,
ale dlatego, że zdołał odnaleźć piękno
w jego odcieniach szarości.
Oraz dla Penny (16) i Twiggy (14). Moich dwóch
psich kompanek, z którymi praktycznie dorastałam.
Były przy mnie przez cały college, podczas ślubu, po narodzinach dziecka.
Spały u moich nóg, kiedy pisałam
poprzednie jedenaście książek oraz połowę tej.
Mówi się, że pies to najlepszy przyjaciel człowieka przez krótki czas,
ale człowiek jest jego najlepszym przyjacielem przez całe psie życie…
I to czyni ze mnie cholerną szczęściarę.
Najdrożsi czytelnicy!
Dziękuję za to, że znowu dołączyliście do mnie w Rose Hill – fikcyjnym miasteczku, które zostało zainspirowane prawdziwym miastem, gdzie w dzieciństwie spędzałam wakacje.
Tym razem będziemy podążali za Rhysem i Tabby, o których nie potrafię przestać myśleć. W ich historii jest wiele moich ulubionych elementów romansów: miłość, strata, napięcie, wybaczenie oraz spotkanie bratnich dusz, przez które zawsze czuję ukłucie w sercu.
Napisałam tę powieść w szczególnie smutnym dla mnie czasie i dlatego też czuję jeszcze większe przywiązanie do tych ludzi i tego miejsca. Ta książka na zawsze pozostanie dla mnie bardzo wyjątkowa.
Po prostu wlałam w nią mnóstwo miłości i mam nadzieję, że to poczujecie.
Całusy
Elsie Silver
W książce znajdują się nawiązania do uzależnień oraz wzmianki o nadużywaniu narkotyków, śmierci przez przedawkowanie, a także odniesienia do opieki nad dziećmi i ich dręczenia/zaniedbywania. Mam nadzieję, że dobrze i skrupulatnie przedstawiłam te tematy.
***
Nie jestem prawnikiem, ale odbyłam konsultację prawniczą dotyczącą okoliczności wspomnianych w tej książce. I ze względu na opowiadaną historię pozwoliłam sobie na swobodę twórczą.
By dopilnować tego, że motywy występujące w powieści zostały potraktowane z delikatnością, na jaką zasługują, zatrudniłam terapeutkę kliniczną, która przeczytała powieść przed jej wydaniem i z którą konsultowałam się podczas pisania.
Rhys
Rozbrzmiewa dźwięk dzwonka do drzwi. Ignoruję go. Nie wiem, co zamierzają mi wcisnąć, ale nie chcę tego.
Dalej przeglądam zatem seriale, szukając czegoś, co mógłbym zacząć oglądać. Żaden nie przyciąga mojej uwagi. Po Tedzie Lasso nic nie wydaje mi się godne zainteresowania, a przez kontuzję nie mogę pracować.
Teraz słyszę głośne pukanie. Nadal nie planuję otworzyć drzwi. Przyjeżdżam tutaj, żeby mieć spokój, i dlatego też udaję, że niczego nie słyszę. Domokrążcy zawsze w końcu się poddają i odchodzą.
Ale nie ten.
Tym razem stukanie rozlega się pięć razy.
Wkurza mnie to, więc ignorując ostre kłucie w kolanie, wstaję i przechodzę przez otwarty salon.
– Nie wiem, o co chodzi, ale nie jestem zainteresowany… – Szarpnięciem otwieram drzwi, jednak nikogo nie widzę. Przede mną rozciąga się widok na ulicę, którego nic nie przesłania.
– Cześć. Jestem Tabitha – dobiega z dołu stanowczy głos. Opuszczam głowę, żeby podążyć wzrokiem za dźwiękiem. – Rhys, tak?
Na moim progu stoi kobieta. Ma ciemne, niemal czarne włosy. Onyksowe przecinki jej brwi podkreślają wąskie oczy w kolorze czekolady, otoczone grubymi rzęsami. Jest niska – choć w porównaniu ze mną większość osób wydaje się taka – ale zachowuje się, jakby nie zdawała sobie z tego sprawy.
Prezentuje się imponująco.
Nie odpowiadam, lecz ona i tak wyciąga do mnie dłoń. Wpatruję się w nią. Nie chcę być niegrzeczny, jednak zastanawiam się, czego ona, do cholery, ode mnie chce. Ten dom to moja przystań. W Kanadzie nikt mnie nie zna.
Kiedy jestem w Emerald Lake, nikt nie zawraca mi głowy.
I to mi się podoba.
– Cześć? Dzień dobry? – Znowu porusza dłonią, zwracając uwagę na to, że nadal stoję i wpatruję się w nią groźnym wzrokiem. – Jeśli angielski nie jest twoim językiem ojczystym, to znam trochę francuski. A jeśli nie znasz też francuskiego, to wyjmę telefon i skorzystam z translatora.
Zaciskam usta i wyciągam rękę, żeby uścisnąć jej drobną dłoń.
– Znam angielski – mamroczę, znowu spoglądając na nią. – Po prostu nie spodziewałem się odwiedzin.
Kiedy mocno mnie ściska, czuję, że ma zrogowaciałą skórę. To prawdziwy, poprawny, szczeryuścisk dłoni.
– Kto nie lubi niespodzianek, co nie?
– Ja. Ja ich nie lubię. – Ona nie przestaje patrzeć mi prosto w oczy i odnoszę wrażenie, jakby mnie oceniała. Jakby próbowała stwierdzić, czy jestem godzien, choć nie miałem pojęcia czego.
Dalej tak wpatrujemy się w siebie, wymieniając ten porządny uścisk dłoni, chociaż trwa to dłużej, niż nakazuje zwyczaj.
– Cóż, niespodzianka! – oznajmia ona nagle. – Jestem siostrą twojej nowej lokatorki i obecnie pomagam jej się wprowadzić. Muszę z tobą porozmawiać, póki ona się tu nie zjawi.
Puszczam jej dłoń i mrugam. Ta kobieta brzmi, jakbym znalazł się w tarapatach. Chciałem po prostu, żeby obok mnie zamieszkał ktoś nienatrętny, kto zajmie się tym miejscem, kiedy mnie tu nie będzie. A teraz jakaś mała terrorystka stoi na progu mojego domu i chyba zamierza wkrótce rozpocząć przesłuchanie.
– Wpuść mnie. Omówimy podstawowe kwestie i później sobie pójdę.
I po tych słowach się uśmiecha.
A jej uśmiech jest, kurwa, oślepiający. Nie wydaje się przesadnie skromny ani wstydliwy. To broń i ona świetnie wie, co robi, kiedy po nią sięga.
Wcześniej milczałem, ponieważ zawsze jestem nieufny, gdy na progu mojego domu zjawiają się przypadkowe osoby. A teraz się nie odzywam, ponieważ w moim mózgu doszło do zwarcia. Wędruję oczami po lśniących pasemkach ciemnych włosów, opalonej skórze oraz kobieco zaokrąglonych biodrach.
Tak. Tabitha, siostra mojej nowej lokatorki, jest seksowna i sprawia wrażenie, jakby myślała, że ukrywam trupy w piwnicy, a do tego ma porządny uścisk dłoni.
Dziwne, ale podoba mi się to.
Odsuwam się zatem i gestem zapraszam ją do środka.
Przez ułamek sekundy Tabitha mięknie i na jej pełnych ustach pojawia się pełen ulgi uśmiech, kiedy nerwowo wyciera dłonie w sprane dżinsy. A potem pochyla głowę i wchodzi do domu, mamrocząc pod nosem:
– Dzięki.
Kiwam głową wbrew sobie, a potem zamykam drzwi i gestem zapraszam kobietę do kuchni. Okna z tej strony mojego domu, krytego dwuspadowym dachem, wychodzą na jezioro. Widok naprawdę jest piękny, więc nie dziwię się, że przystanęła, żeby go podziwiać.
– Cudowny krajobraz.
Obserwuję nieznajomą przez krótką chwilę, przyglądając się jej profilowi z zainteresowaniem, którego nawet nie próbuję ukrywać. Tabitha stoi prosto, a jej pełne usta są lekko otwarte.
– W rzeczy samej.
Zatrzymuję wzrok na jej wargach. Wykrzywia je chytry uśmiech, kiedy odwraca się do mnie z uniesioną brwią. Również mierzy mnie wzrokiem, nawet nie kryjąc się z tym.
– Jesteś z tych małomównych, hm?
– Chyba tak – odpowiadam, odwracając się do niej plecami, a następnie zaglądam do lodówki. – Chcesz się czegoś napić?
– Nie. Nie zostanę tu długo. – Słyszę w jej głosie rozbawienie, gdy wyciąga stołek spod wyspy kuchennej.
Chwytam puszkę wody gazowanej i otwieram ją, po czym opieram się o blat, żeby stać przodem do Tabithy. Dłonie złożyła jak do modlitwy i splotła palce, a jej usta utworzyły cienką linię.
– Więc… – Po tym jednym słowie Tabitha milknie, ale ja czekam.
I czekam.
Upijam od niechcenia łyk wody z bąbelkami, a potem stawiam puszkę na blacie obok siebie.
Tabitha wpatruje się we mnie i nie umyka mojej uwadze to, że powędrowała wzrokiem niżej, na ręce, które skrzyżowałem przed sobą. Znowu się jej przyglądam.
– Więc? – mówię także i drgają mi kąciki ust.
Ona pociąga nosem i prostuje się, spojrzeniem wędruje najpierw w bok, a następnie znowu na mnie.
– Po prostu to powiem. Erika wiele już przeszła. Jednak to jej życie, więc ona sama zdecyduje, czy chciałaby się tym z tobą podzielić. Ja tylko muszę wiedzieć, czy ona i jej syn, Milo, będą tu bezpieczni.
Przenoszę ciężar ciała z jednej nogi na drugą.
– Okej. Na co dzień mieszkam poza krajem, a tutaj przyjeżdżam tylko od czasu do czasu. Ale zamontowałem system alarmowy.
– Nie o ten rodzaj bezpieczeństwa mi chodziło. – Przygryza dolną wargę, po czym wzdycha. – Posłuchaj, przekraczam pewne granice, zdaję sobie z tego sprawę, ale moja siostra wreszcie ma się dobrze i nie wiem, co ona by albo by nie… Uch. – Tabitha z poirytowaniem przeczesuje włosy dłonią. – Nienawidzę siebie za to, że o to pytam, i ona by mnie, kurwa, zabiła, gdyby się o tym dowiedziała, ale… Jeśli masz coś silniejszego od paracetamolu, czy mógłbyś, proszę, schować to w miejscu, gdzie nikt tego nie znajdzie?
Marszczę brwi i pochylam się do przodu.
– Co?
– Chodzi mi o leki na receptę. Nie chcę, żeby miała do nich dostęp.
– Będzie mieszkała w domu obok, a nie ze mną.
Tabitha wzrusza ramionami i odwraca wzrok.
– Jest czarująca i piękna, i wreszcie znalazła się na dobrej drodze. Nigdy nie wiadomo.
Najwyraźniej ta kobieta nie wyobraża nawet sobie, jakie mam problemy z zaufaniem, skoro myśli, że zamierzam sypiać ze swoją nową lokatorką.
– Nie planuję zbliżać się do twojej siostry.
Chociaż Tabitha się krzywi, to patrzy mi prosto w oczy, kiedy bez wahania oznajmia:
– Cóż, ten plan może być jednostronny.
– Czy ty… – Milknę, ponieważ nie wiem, co powiedzieć. Nigdy w życiu nie prowadziłem dziwniejszej rozmowy z nieznajomą.
– Wtykam nos w cudze sprawy i zachowuję się jak nadopiekuńcza siostra, ale przez dwa dni słuchałam zachwytów Eriki nad tobą. Po prostu pokiwaj głową, jeśli mnie rozumiesz, i wtedy nigdy więcej nie będziemy musieli o tym wspominać.
Spędziłem z Eriką jakieś trzydzieści minut, gdy oprowadzałem ją po nieruchomości. I potem kilka kolejnych, gdy dawałem jej klucze do mieszkania. Poznałem wtedy jej syna. Dostosowała się do mnie w kwestii zajmowania się moją korespondencją oraz podwórkiem i ogrodami. Była miła. No dobra, bardzo miła.
Zbyt miła?
A jej dziecko wydawało się urocze.
Jednak ani przez chwilę nie myślałem o tym.
Mimo to przytakuję.
Tabitha uderza otwartą dłonią w granitowy blat i na jej twarzy pojawia się triumfalny uśmiech.
– Wspaniale. Świetnie. Dobrze się gadało. – Po tych słowach zsuwa się ze stołka, ale wcześniej jeszcze raz rozgląda się tęsknie dookoła. – Masz naprawdę ładną kuchnię. Nie ma nic lepszego od pięknego widoku podczas gotowania.
– Lubisz gotować?
Teraz jej usta rozciągają się w łagodnym uśmiechu.
– Można tak powiedzieć.
Stąpam po drewnianej podłodze i wymijam wyspę: przyciąga mnie do Tabithy ten chaos i nieprzewidywalność. Jednak ona już zmierza w kierunku drzwi.
Znika tak samo, jak wcześniej się tu zjawiła. Pewna siebie, bezpośrednia, ale też… niespokojna.
Można tak powiedzieć.
Próbuję czytać między wierszami, czego się od niej dowiedziałem. Przez to całe spotkanie zaczynam rozmyślać o tym, co przeszła jej siostra.
– Powinienem się o nią martwić? O twoją siostrę. Jako lokatorkę.
Tabitha po wsunięciu sandałów na stopy prostuje się i znowu odwraca do mnie. Promienie wieczornego słońca wpadają przez okna znajdujące się po obu stronach drzwi, zalewając twarz kobiety łagodnym blaskiem. Na jej policzkach maluje się delikatny rumieniec, jakby wstydziła się tego, że tak tu wpadła, podzieliła się ze mną zbyt intymnymi sprawami i wtrącała się w cudze życie.
– Odniosła kontuzję w liceum, kiedy grała w siatkówkę, i dostała receptę na leki, których nie powinna była brać. Upadła nisko. Naprawdę nisko. Ale teraz zdrowieje. Otrzymała pomoc. Przysięgam. Jest dobrą mamą. I będzie dobrą lokatorką. Obiecuję.
W jej oczach widzę niewypowiedzianą prośbę, chociaż zęby zacisnęła z determinacją. W głębi skrywam zbyt miękkie serce, by się sprzeczać. Jeśli desperacko potrzebuje pomocy, to jej udzielę.
– Okej. – Spuszczam głowę i wsuwam dłonie w kieszenie szarych spodni dresowych. Każdy miewa ciężkie okresy. Daleki jestem od wypominania tego kobiecie, którą ledwo znam.
– Ale…
Powoli podnoszę wzrok, ponieważ nie podoba mi się brzmienie tego ale.
– Jeśli kiedykolwiek, choć szczerze w to wątpię, zacznie zalegać z czynszem, mógłbyś, proszę, do mnie zadzwonić? W dzień, w nocy, nie ma znaczenia. Chcę, żeby przebywała w sprawdzonym miejscu. Chcę, żeby miała dach nad głową. Chcę, żeby Milo był szczęśliwy i bezpieczny. Nawet opłacę jej rachunki.
Z tylnej kieszeni spodni wyjmuje wizytówkę i wyciąga ją do mnie. A ja sięgam po nią… nieco zbyt chętnie. Ściskam gruby papier i czytam wydrukowane na nim litery tworzące nazwę Bighorn Bistro, lecz kiedy próbuję pociągnąć za bilecik, Tabitha go nie puszcza.
Spoglądam jej w oczy, które płoną zaciekłością. Ta niemożliwa kobieta podnosi drugą rękę i wyciąga do mnie dłoń.
– Przysięgnij na mały palec.
– Mały palec?
To spotkanie robi się coraz dziwniejsze.
– Tak. Złącz ze mną mały palec i obiecaj mi, że zadzwonisz do mnie, jeśli pojawi się jakiś problem.
Podnoszę dłoń, śmiejąc się cicho.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że to nie będzie prawnie wiążące?
Zahacza o siebie nasze palce i wwierca się we mnie wzrokiem.
– Wiem, ale tylko kompletny palant złamałby taką obietnicę.
Ta kobieta mówi śmiertelnie poważnie. Jestem zbyt zbity z tropu, żeby temu zaprzeczyć.
– Obiecuję na mały palec – mówię szorstko.
Tabitha przygląda mi się jeszcze przez ułamek sekundy, jakby próbowała ocenić szczerość tej przysięgi. Wreszcie kiwa głową i się odsuwa. Bez słowa otwiera drzwi i swobodnym krokiem wychodzi z mojego domu. A ja stoję jak zamurowany, z ręką na framudze, próbując ogarnąć umysłem tę rozmowę.
Tę kobietę.
Tę, która zerka na mnie znad ramienia, kiedy oddala się ścieżką prowadzącą do budynku.
Przez kilka chwil po prostu mi się przygląda. Albo ja przyglądam się jej. Szczerze mówiąc, mam gdzieś, czyja perspektywa okaże się trafna.
Wiem tylko tyle, że zazwyczaj robię wszystko, by się ukryć, jeśli poświęca mi się zbyt dużo uwagi.
Jednak nie przeszkadza mi to, jak ona na mnie patrzy.
Tabitha
DWA LATA PÓŹNIEJ…
Żółte drzwi, na które teraz patrzę, prezentują się zdecydowanie zbyt radośnie w takim dniu.
Zadrapania w okolicy dziurki od klucza opowiadają historię zajętych czymś rąk i pospiesznych prób dostania się do domu. Niżej na tym kanarkowym złocie widzę plamki różu. Pewnie to jedyny ślad po tym, jak karton soku winogronowego zderzył się z ziemią.
Milo uwielbia sok winogronowy.
I jego mama też.
Uwielbiała go.
Erika uwielbiała – czas przeszły – sok winogronowy.
Pod rzęsami zbiera mi się ciepło i mrugam, by powstrzymać łzy. Płacz nie pomoże tego załatwić. Od wczorajszego wieczoru, kiedy to otrzymaliśmy ten strasznytelefon, wszyscy wokół mnie płaczą, więc ja nie mogę sobie na to pozwolić.
Boję się, że jeśli zacznę, to nie przestanę. Wtedy nic nie uda mi się ogarnąć, a w tej chwili właśnie tym się zajmuję.
Opiekuję się jej synkiem. Pomagam rodzicom przebrnąć przez żałobę. Prowadzę restaurację. Załatwiam sprawy.
Wolę to odrętwienie, szczególnie zaraz po wizycie w kostnicy.
Powstrzymuję zatem łzy i przez chwilę kołyszę się na piętach, jakbym mogła w ten sposób zmusić się do ruchu.
Do wejścia do opuszczonego domu mojej siostry, z którego chcę zabrać jej rzeczy.
Muszę to zrobić, ale też panicznie się tego boję. Wykrzywiam twarz w drwiącym grymasie. Erika byłaby zachwycona, gdyby zobaczyłajak na progu jej domu zaciskam dłonie, bo okazuję się zbyt dużym cykorem, żeby zmierzyć się z tym, co zostawiła po sobie. Pewnie patrzy na to teraz i uśmiecha się od ucha do ucha. Gdyby tu stała, powiedziałaby coś w stylu: „Przed chwilą zidentyfikowałaś moje zwłoki. Nie zdążyłabym zmienić się w wampira w ciągu dwudziestu minut”.
Śmieję się z wymyślonego przez siebie żartu.
Moja siostra nie była idealna – cholera, ja też nie – ale jej mroczny humor pozostawał bezbłędny.
– Okej, Erika. Wchodzę. Wchodzę – mamroczę rozbawionym głosem, wyjmując zapasowy klucz, który przechowywałam od dwóch lat.
Dorobiłam go, kiedy pomagałam siostrze się tu wprowadzić, i aż do dzisiaj nie musiałam z niego korzystać. Wydawało mi się, że przecież dobrze sobie radzi. Uzależnienie to walka trwająca przez całe życie i choć wiedziałam to od dawna, to nie podejrzewałam, że Erika się teraz złamała.
Jednak źle myślałam.
Zamek skrzypi, gdy wsuwam w niego klucz. Chwytam za klamkę i ją naciskam, a drzwi się otwierają. Robię głęboki wdech, próbując wyłapać jakiś mocny zapach. Nic takiego do mnie nie napływa.
Oceniająca suka.
Jasno i wyraźnie słyszę kpiący głos Eriki. Z jakiegoś powodu ta wymyślona interakcja przynosi mi poczucie komfortu. Kiedy byłyśmy dziećmi, zabiłaby mnie, gdybym weszła do jej pokoju. Jeśli zdarzyło mi się podebrać jej ubrania albo kosmetyki, zawsze kończyło się to kłótnią.
Ale też zawsze się godziłyśmy.
Śmieję się mrocznie i kręcę głową.
– Dobra, siora. – Prostuję ręce i pchnięciem otwieram drzwi. – Jestem tu, wezmę twoje ubrania oraz biżuterię i tym razem nic z tym nie zrobisz.
Pewnego dnia Milo zacznie pytać o jej rzeczy. Chcę, żeby o niej pamiętał i żeby miał dobre wspomnienia.
Skupiam się na tym i wreszcie unoszę stopę, by wkroczyć do środka.
Jednak nieruchomieję na dźwięk niskiego, groźnego głosu:
– Co ty niby, kurwa, robisz?
Serce bije mi szybciej, kiedy odwracam się od wejścia. Wtedy moje spojrzenie pada na niego.
Rhys.
Właściciel tej nieruchomości. To on wyrzucił moją siostrę z domu bez, kurwa, chwili zastanowienia. Przez jedno spóźnienie z czynszem. I nawet nie próbował się ze mną skontaktować, tak jak mi obiecał. Zamiast tego dał jej tydzień na wyprowadzkę.
W rozpaczliwej próbie zapewnienia Erice jakiegoś dachu nad głową wkroczyłam do akcji i wzięłam Milo do siebie, żeby mogła spokojnie szukać mieszkania w okolicy. Zamiast tego ona znowu wpadła w szpony nałogu.
To nie był pierwszy raz, kiedy zmagała się z bezdomnością. Gdy nasi rodzice wyrzucili ją z domu, zaczęła brać tyle, że ostatecznie wylądowała ledwo żywa w szpitalu. Od tamtego czasu takie sytuacje zawsze doprowadzały ją do destabilizacji. Najgorszy przypadek wydarzył się przed narodzinami Milo – wtedy sięgnęła dna, po tym jak współlokatorzy wykopali ją z mieszkania.
Przez trzy dni i bezsenne noce szukałam jej po całym Rose Hill. Byłam w szpitalu. Na lokalnym posterunku policji. W schronisku dla bezdomnych. Pod mostem prowadzącym do miasta. Na polu kempingowym niedaleko rzeki, które rodzice zawsze kazali nam omijać szerokim łukiem. Kiedy raz znalazłam ją brudną, sponiewieraną i siedzącą bezwładnie w zaułku, obiecałam sobie, że nigdy więcej nie dopuszczę do tego, żeby tak skończyła.
Nie udało mi się wymazać z pamięci tego obrazu.
Jednak tym razem to nie ja ją znalazłam, zrobił to ktoś inny. Tkwiła w piwnicy domu należącego do ludzi, którzy nawet jej nie znali. Podobno przyjechała z jakimś mężczyzną, ale nikt nie potrafił go zidentyfikować. Jakim cudem znalazła się na ich imprezie, miało na zawsze pozostać dla mnie tajemnicą.
Bez wątpienia to przez niego tak skończyła. To Rhys, wyrzucając ją z domu, wywrócił do góry nogami kruchą równowagę, jaką udało jej się zbudować. Miałam wrażenie, że po tym nawet nie próbowała szukać nowego mieszkania. Poddała się. Pogrążyła się w używkach. A gdyby Rhys powiedział mi o jej problemach, tak jak mi to obiecał, to może nadal by z nami była.
I nagle, w jednej chwili już wcale nie chcę płakać. Zamiast tego czuję przytłaczającą wściekłość wobec masywnego faceta stojącego na trawniku i gromiącego mnie wzrokiem.
Gdyby nie to, że Milo mnie potrzebuje, to zabiłabym tego wielkiego kutafona gołymi rękami i sama oddałabym się policji z przekonaniem, że spełniłam swój życiowy cel.
Ale tymczasem postanawiam po prostu zacisnąć zęby i odwzajemniam jego groźne spojrzenie, po czym cedzę krótko:
– To nie zajmie wiele czasu. – Mam trzy dni na to, żeby spakować rzeczy starszej siostry, a potem moja noga już nigdy więcej nie postanie w tym zapomnianym przez Boga mieście.
Mężczyzna przechyla głowę i luźny kosmyk ciemnych włosów opada mu na czoło. Pasmo jest zbyt długie i Rhys użył trochę za dużo żelu podczas zaczesywania fryzury do tyłu, przez co wygląda, jakby wyszedł na dwór z mokrą głową. Skupiam się na tym odpychającym puklu i nawet nie patrzę na resztę jego ciała.
Na niemożliwie szerokie ramiona, na nieprzeciętnie wysoką sylwetkę, na niespodziewanie ciemne oczy, na czarne tatuaże pokrywającejego skórę od nadgarstków aż do rękawów T-shirtu. Zastanawiam się, jak daleko sięgają.
Tak, wszystko w tym mężczyźnie jest kwintesencją seksu.
Wiedziałam wcześniej, że wygląda pociągająco. Ale teraz rozumiem także, że pośrednio odpowiada za przedawkowanie Eriki. I nienawidzę go za to.
– Nie możesz tam wejść – mówi tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Od strony prawnej mogę.
Rhys krzyżuje ramiona na piersi, co ze względu na rozmiar jego bicepsów wygląda dość niewygodnie.
– Twoje imię nie widnieje na umowie najmu i nigdy nie dałem ci klucza. Erika raczej też tego nie zrobiła. – Mięsień pulsuje w jego szczęce, a pogarda, jaką dostrzegam w ciemnym spojrzeniu, pogłębia moją złość.
– Według ciebie Erika raczej tego nie zrobiła? – upewniam się i prawie wybucham śmiechem. – Ty to masz tupet. Naprawdę będziesz teraz udawał, że możesz za nią mówić?
– Mówi to kobieta, która przed chwilą po prostu oznajmiła, że tu wejdzie, żeby ukraść biżuterię. Ona by cię tu nie chciała. Wiesz to równie dobrze jak ja.
Otwieram usta. Jak on śmie udawać, że rozumie cokolwiek na temat mojej relacji z siostrą?
– Czy to są, kurwa, jakieś żarty?
Rhys się prostuje. Przypomina strażnika pilnującego zamku, co doprowadza mnie do szału. Gdzie była ta jego uczciwość i szanowanie umów, kiedy wyrzucił Erikę bez dotrzymania obietnicy, którą mi złożył?
Co prawda tamten kontrakt był dość dziecinny, ale dla mnie wiele znaczył.
Wyraz twarzy tego dupka niczego nie zdradza. Jego głos wydaje się beznamiętny, gdy stwierdza:
– Ja nie widzę w tym nic zabawnego. Jeśli chcesz tu wejść, to najpierw musisz dostać zgodę Eriki.
Wyrywa mi się głośny, pełen niedowierzania śmiech i kręcę głową.
– No tak, cóż, skoro teraz zostałeś ekspertem od spraw Eriki, to ja po prostu tu sobie poczekam, a ty pojedziesz do kostnicy i poprosisz ją o zgodę.
Ta góra mięśni krzywi się, jakbym go spoliczkowała, ale zaraz robi niepewny krok do przodu, patrząc na mnie pytającym wzrokiem.
– Słucham?
– Moja siostra nie żyje.
Boże, wypowiedzenie tego na głos jest jak cios prosto w serce. Głos mi się załamuje, lecz i tak brnędalej.
– Obecnie mogę znieść niewiele kolejnych emocji, podobnie jak nie zniosę dalszej rozmowy z tobą. Jestem najbliższą rodziną Eriki, więc jeśli chcesz zadzwonić na policję i kazać im usunąć mnie z tego terenu – dramatycznie macham ręką, zamaszystym ruchem obejmując trawnik, jakbym zapraszała tłum na pokaz – to proszę bardzo, nie krępuj się.
Po tych słowach okręcam się na pięcie i wpadam do domu. Już mam zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, by postawić kropkę nad i, ale on nagle zjawia się tuż obok, otacza mnie, góruje nade mną i zaciska ogromną dłoń na drewnianym skrzydle, żeby nie uderzyło go w twarz.
Czuję ciepło emanujące z jego ciała, dostrzegam zagrożenie w przybranej pozie i dociera do mnie cynamonowa woń kosmetyku, którym wygładził włosy.
– A Milo? – Głos ma zachrypnięty i mogłabym przysiąc, że pobrzmiewa w nim groźba. Nie podoba mi się to.
Rozpoznaję jednak w tym pytaniu jego obawy o małego, ponieważ sama też je czuję. Dotkliwie.
Patrzę mu prosto w oczy, ogarnięta konsternacją i poirytowaniem z powodu cudzego zmartwienia.
W tych ciemnych tęczówkach widzę apokaliptyczną burzę. Ogień i siarkę. Moje oczy z pewnością wyglądają podobnie. A kiedy Rhys mi się przygląda, pozwalam ponieść się nienawiści, gdyż chcę mu pokazać, że nie zamierzam ustąpić. Nawet jeśli dalej będzie tuptał jak pieprzony pan i władca tego miejsca, dając pokaz terytorializmu.
Postanawiam przekazać mutylko tyle informacji, żeby się odczepił.
– Milo jest cały i zdrowy.
Na twarzy mężczyzny pojawia się ulga i wtedy wycofuje się powoli.
Chwila łagodności.
Idealny moment na cios.
– Obiecuję na mały palec – dodaję cynicznie.
A potem zatrzaskuję mu drzwi przed nosem.
Tabitha
Budzę się, rejestrując, że coś trąca moją stopę, ale czuję się zbyt otumaniona, żeby w ogóle się tym przejmować. Z mruknięciem przekręcam się na bok. Łóżko jest wyjątkowo twarde, ale bardziej martwi mnie to, że wraz z tym ruchem mój żołądek robi salto.
Gdzieś z góry dobiega basowe powitanie:
– Hej. – Wtedy świadomość zaczyna do mnie powoli wracać. W ślimaczym tempie odzyskuję przytomność.
Pakuję rzeczy siostry.
Szkocka.
Znajduję nasze zdjęcia z dzieciństwa.
Więcej szkockiej.
Trafiam na jej żetony z odwyków. Dwa lata trzeźwości.
Jeszcze więcej szkockiej.
Moje ciało musi teraz składać się przynajmniej w dziesięciu procentach z whisky. To matematyczny fakt. Pozostałe dziewięćdziesiąt stanowi pogarda do samej siebie.
Sytuacja tylko się pogarsza, gdy wreszcie zbieram się na odwagę, by otworzyć oczy, i dostrzegam obserwującą mnie zarośniętą górę mięśni. Ciemne brwi Rhysa pogłębiają grymas wykrzywiający jego twarz.
Spoglądam w bok i jak się okazuje, wcale nie znajduję się w łóżku. Leżę na plecach na dywanie w salonie, otoczona zapakowanymi do połowy kartonami. Podczas pierwszego dnia segregowania rzeczy jakoś się trzymałam, jednak drugi dał mi już w kość.
Zarzucam rękę na twarz, jakby to mogło powstrzymać go od gapienia się na mnie.
– Co ty tu, do cholery, robisz?
– Musimy porozmawiać.
– Podziękuję. – Kiedy smród kacowego oddechu gromadzi mi się w zagłębieniu ręki i dociera do moich nozdrzy, prawie wymiotuję na podłogę.
To nie jest mój najlepszy moment.
– Możesz już wyjść, dzięki. Pa – dodaję, ponieważ Rhys nie rusza się z miejsca, więc zaczynam myśleć, że ten olbrzym może być zbyt głupi, by załapać, że go tu nie chcę.
– Nie.
Spod ręki przyglądam się, jak mężczyzna robi dwa duże kroki i siada na kanapie. Zachowuje się, jakby to mieszkanie należało do niego.
No dobra. To mieszkanie należy do niego, ale on jest… No nie wiem. Po prostu wyraźnie czuje się tu bardzo swobodnie. Wparowuje tutaj. Siada na kanapie mojej siostry. Budzi mnie.
Zupełnie jakby spędzał tu wcześniej czas. Z Eriką. Kiedy o nim mówiła, w jej głosie słyszałam podziw, więc to miałoby sens. To tylko pogarsza fakt, że ją zdradził, gdy wyrzucił ją stąd.
Wstaję, a głowę przeszywa mi ostry ból, lecz go ignoruję. Nie chcę wyjść na słabą. Skoro daję sobie radę w pracy pełnej kucharzy o ego sięgającym kosmosu, to zdołam ogarnąć się przy tym palancie.
Robię głęboki, zdecydowany wdech i odwracam się od niego, po czym idę do kuchni, gdzie znajduje się winna mojego stanu butelka szkockiej – nadal ze mnie szydzi. Nalewam sobie wody, powstrzymując drżenie dłoni, ponieważ czuję na sobie wzrok Rhysa. Sonduje mnie.
Mogę wmawiać sobie do woli, że jest duży i głupi, ale wystarczy spojrzeć w jego ciemne oczy, by zobaczyć w nich inteligencję.
– Ciężka noc?
Prycham i wbijam wzrok w szklankę wody. Powinnam ją wypić, jednak istnieje spora szansa, że od razu ją zwrócę.
– Pakuję rzeczy martwej siostry. Czy to powinno być przyjemne i łatwe? Gdybym chciała usłyszeć twoją opinię na temat tego, jak sobie radzić ze stratą, tobym cię o nią poprosiła.
Przykładam szklankę do ust i upijam mały łyk, po czym odwracam się twarzą do Rhysa. Jego okazałe ramiona są pochylone do przodu, ponieważ opiera się łokciami o kolana, trzymając kartki w tych wielkich palcach.
Wysuwam biodro w bok i odwzajemniam jego groźne spojrzenie.
– Co w tym, że masz wyjść, było dla ciebie niejasne?
– To akurat było jasne jak słońce. Ale mam to gdzieś.
– Właściciele muszą zawiadamiać najemców dwadzieścia cztery godziny przed wejściem na posesję. Przeczytałam to na forum o wynajmowaniu lokali.
Mięsień w jego twarzy drga.
– Nie jesteś moją najemczynią.
Zgrzytam zębami.
– Och, spierdalaj. I tak jestem przybita, więc nie musisz dodatkowo torturować mnie swoją obecnością. Tak właściwie to jest to bezczelne, że w ogóle się tu pokazałeś. Skończę dzisiaj pakowanie i zniknę stąd przed zmrokiem. Wtedy odzyskasz swoje mieszkanie. A teraz idź już.
– To JA jestem bezczelny? Zabawne, że mi to wytykasz. Nie widziałem cię tu od dwóch lat i TERAZ zaczęłaś się martwić?
Odsuwam głowę, gdy docierają do mnie te słowa. Nie musi mówić nic więcej – rozumiem, co skrywa się między słowami. Potrafię zinterpretować ich znaczenie. Obwiniaj się.
Myśl o tym, że Erika mogłaby nadal żyć, gdybym była bardziej obecna w jej życiu, dręczy mnie już od wielu dni. Wkrótce po tym, jak tu zamieszkała, powiedziała mi, że Rhys dba o swoją prywatność i poprosiła, żebym tu nie przyjeżdżała, a ja uszanowałam to życzenie. Starałam się nie wtrącać i pragnęłam, by odzyskała choćby namiastkę kontroli nad swoim życiem.
Ale i tak często się widywałyśmy. Wpadała do Rose Hill, gdzie wciąż mnie odwiedzała, chociaż rodzice zerwali z nią kontakt. Często zajmowałam się Milo i układałam sobie godziny pracy w bistro tak, by móc jej pomagać. Nie chciałam zostawiać jej zupełnie samej, kiedy miała małe dziecko. Pięciogodzinna podróż samochodem nas nie powstrzymywała.
Przy wychowywaniu malucha zawsze przydają się dodatkowe ręce, a Erika mogła liczyć tylko na własne, choć potrzebowała ich więcej. Ofiarowałam jej więc pomoc, przejmując od niej jak najwięcej obowiązków. Pokochałam Milo, jakby był mój.
Rodzice ciągle powtarzają mi, że zrobiłam dla siostry więcej, niż było konieczne… Ale już do końca życia będę się zastanawiała, czy może powinnam się bardziej postarać.
W ostatnich dniach, kiedy prosiła mnie o to, żebym wzięła do siebie Milo, irytowałam się mocniej niż zwykle. Erika zaczynała coraz częściej i częściej liczyć na moją pomoc.
Byłam zmęczona. Przepracowana, przytłoczona i brakowało mi pieniędzy. Zaczynałam odnosić wrażenie, że siostra mnie wykorzystuje, i zaczęłam wypytywać ją o to, dlaczego aż tak często potrzebowała pomocy. I chyba coś przeczuwałam… Ale nie próbowałam dotrzeć do istoty problemu.
Oczy mnie pieką i nienawidzę siebie za to.
– Wynoś się.
Rhys ma na tyle zdrowego rozsądku, żeby spuścić wzrok, lecz przez to podążam za jego spojrzeniem i patrzę na napinające się mięśnie jego rąk, kiedy on miętosi kartki w dłoniach.
– Nie mogę. Muszę ci to dać. I muszę się dowiedzieć, gdzie przebywa Milo.
Jeżę się, ponieważ zamierzam za wszelką cenę ochronić siostrzeńca. Zawsze tak było i nigdy się to nie zmieni.
– Gówno prawda, nie musisz…
– To kopia testamentu Eriki.
Przewracam oczami. Kocham siostrę, ale myśl o tym, że sporządziła testament, wydaje się naprawdę absurdalna. Za każdym razem, gdy wspominałam o spisaniu czegoś takiego, ona odpowiadała, że nie zamierza umierać. Miała wiele zalet, lecz na pewno nie była fanką planowania.
– Pieprzysz.
To jakaś głupia, cholerna bujda. Znowu upijam łyk wody, po czym kręcę głową, odstawiając szklankę na blat.
Sekundy ciągną się w nieskończoność, kiedy zapada między nami niezręczna cisza.
Im dłużej Rhys milczy, tym bardziej niespokojna się robię.
Dopadają mnie mdłości, ale mam przeczucie, że to nie z powodu wody. Czuję je przez to, co zaraz usłyszę.
– Zostałem opiekunem prawnym Milo. Tu jest wszystko napisane. I podpisane.
Wyciąga do mnie papiery, jakby stanowiły niepodważalny dowód. Jakby miał jakiekolwiek prawa do mojego siostrzeńca. Tego, którego ja pomagałam wychowywać przez ostatnie trzy lata.
To jakiś okrutny żart. Musi tak być. Ten facet sobie ze mnie kpi. Na pewno.
Z moich ust wyrywa się złośliwe prychnięcie.
– Pierdol się.
Twarz Rhysa pozostaje beznamiętna. Mężczyzna po prostu gapi się na mnie, a jego chłodne, obojętne zachowanie tylko wkurza mnie jeszcze bardziej. Przechodzę przez salon w swoim pogniecionym T-shircie i legginsach z poprzedniego dnia, by stanąć tuż przed nim.
W chwili rozwścieczenia i niedojrzałości kopię stopą w skarpetce jego gołą nogę, tak jak on zrobił wcześniej, żeby mnie obudzić.
Jednak ja wkładam w to więcej siły.
A on ani drgnie. Po prostu odchyla głowę do tyłu i patrzy mi prosto w oczy. W jego ciemnych tęczówkach dostrzegamprowokację, a jego spojrzenie wydaje się twarde jak kamień.
– Posłuchaj, dupku. To, kurwa, jakiś chory żart. Bawi cię to? Jestem zdruzgotana. Niedawno straciłam swoją starszą siostrę, a ty wpadasz tu i próbujesz bawić się ze mną w walkę ospadek? – Wyrywam mu z dłoni kartki. Poza moim ciężkim oddechem w pomieszczeniu słychać tylko dźwięk zgniatanego papieru.
– Naprawdę? Jesteś zdruzgotana? Prawdziwy zwrot o sto osiemdziesiąt stopni.
Z gardła wydobywa mi się obolałestęknięcie. Taki sam dźwięk wydawało się w dzieciństwie po spadnięciu z drzewa. Kiedy powietrze ulatywało z płuc, a kości uderzały mocno o twardą ziemię.
Jego słowa sprawiają, że czuję to samo.
– Ty nawet jej nie znasz.
– Tak właściwie to znam. – Spogląda mi w oczy, przenosząc wzrok między tęczówkami, czekając na moją reakcję. Jakby próbował zranić mnie tymi słowami.
Nagle to do mnie dociera.
– Czy wy… Czy wy byliście ze sobą? Nie powiedziała mi o tym. – Ogarnia mnie furia, ponieważ przypominam sobie, że on ją stąd wyrzucił. – Przeleciałeś ją, a potem kazałeś jej spieprzać?
Rhys marszczy brwi. Wygląda na urażonego.
– My nie byliśmy…
– Nie znasz mnie – przerywam mu. Ogarnia mnie zbyt wielka wściekłość, by go dalej słuchać, a na myśl o tym, że kiedyś wydawał mi się atrakcyjny, muszę powstrzymywać gwałtowne nudności. – W ogóle mnie nie znasz. I najwyraźniej nie masz także pojęcia o tym, jak blisko byłam z Eriką. Ani nie wiesz, co robiłam, żeby zapewnić siostrze bezpieczeństwo. Nie wiesz o relacjach, które zrujnowałam, ponieważ stawałam po jej stronie. Jakimi długami się obciążyłam po to, by zapewnić jej leczenie. Nie masz pojęcia o wszystkich nieprzespanych nocach, kiedy zajmowałam się jej synkiem, żeby ona mogła odpocząć.
Trzęsę się od stóp do głów, gdy podnoszę dokumenty i rzucam je przed siebie. One rozpraszają się w powietrzu i opadają powoli na podłogę, ale ja i Rhys nie odrywamy od siebie wzroku.
– KOCHAM swoją siostrę, a stanie tu i wysłuchiwanie tego, jak sugerujesz coś zupełnie odwrotnego jest, szczerze mówiąc, niemal gorsze od bólu, jaki czuję po jej stracie. Szczególnie dlatego, że to TY za to odpowiadasz. Nie stałaby się bezdomna i nie wróciłaby do tego gówna, gdybyś nie wyrzucił jej z domu.
– Ja…
– Nie. Zamknij się. Ten chłopiec? On jest MÓJ. Tylko tyle mi po niej zostało. Więc weź ten pieprzony testament i wypierdalaj. Idź sobie. Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć.
Mięsień w szczęce Rhysa się napina, jakbym go wkurzyła przez oznajmienie mu prawdy. A kiedy wstaje, nie wycofuję się, chociaż równowaga sił zmienia się drastycznie. Ciężko prezentować się wyniośle, gdy ledwo się komuś sięga do mostka.
Szczególnie komuś, kto emanuje czystą siłą tak jak Rhys.
Ale nie obchodzi mnie to. Nadal nie ustępuję – stoję z ramionami skrzyżowanymi na piersi, zmrużonymi oczami i rozszerzonymi nozdrzami.
Rhys mnie omija, lecz jest zbyt szeroki, by całkowicie uniknąć kontaktu. Górna część jego ręki ociera się o moje ramię i przeszywa mnie dreszcz. Wmawiam sobie, że ta reakcja to wstręt. Gdyby mi się podobał, byłabytozdrada.
On odchodzi sztywno z podniesionym czołem, a ja przesuwam wzrokiem po jego ciele. Nic w jego sylwetce nie zdradza poczucia winy, kiedy wsuwa na stopy parę zwykłych, czarnych vansów.
– I tak musisz przeczytać te papiery, Tabitha – rzuca znad ramienia, po czym wychodzi.
Gdy tylko drzwi zamykają się za nim, ja biegnę do kartek, padam na podłogę obok nich, a potem zbieram je i szybko czytam to, co się na nich znajduje. Siostra podpisała się na dokumentach niebieskim atramentem i zostawiła autograf nad prostą, ale decydującą kreską. Przesuwam palcami po znajdującym się tam wgnieceniu i chłonę ten kontakt. Oraz świadomość, że jej dłoń znajdowała się kiedyś w miejscu, które teraz dotykam.
Jednak wtedy dociera do mnie, co oznacza ta umowa.
Biegnę do łazienki, rzucam się na kolana przed muszlę klozetową, kiedy żołądek mi się wywraca.
I to nie z powodu szkockiej.
Tylko dlatego, że ten testament wygląda okropnie autentycznie.
Rhys
Przyglądałem się, jak siostra Eriki pakuje do wynajętej ciężarówki pudła pełne sentymentalnych pamiątek. Przygarbiona i z bladą twarzą. Patrzyłem, jak otwiera drzwi pracownikom lokalnego schroniska dla kobiet i pozwala im zabrać meble, które zostały w mieszkaniu. A potem, przez cienkie ściany oddzielające budynki, usłyszałem jej głos, gdy powiedziała do siebie:
– Musisz być twarda. Płaczem niczego nie załatwisz.
Po jej wyjeździe, czyli przez trzy ostatnie dni, czułem się jak ludzka kupa śmieci. I to nie tylko dlatego, że załamały mnie szokujące wieści o śmierci Eriki. Zachowałem się przecież jak cholerny palant wobec jej siostry.
Gdy Tabitha Garrison zjawiła się na progu mojego domu, uważałem, że była tak problematyczna, jak twierdziła Erika.
Lecz teraz? Po tym jak miałem okazję się jej przyjrzeć?
Ta kobieta wydaje się uosobieniem złamanego serca i już niczego nie jestem pewien.
Właśnie dlatego, kiedy zadzwonił do mnie prawnik z informacją, że Tabitha poprosiła, bym przyjechał do Rose Hill i zobaczył Milo, zgodziłem się na to niechętnie. Jednak zdecydowałem się też postawić na element zaskoczenia i przyjechać tam bez zapowiedzi. Chciałem się przekonać, jak sytuacja wyglądała naprawdę.
Wiem, z czym wiąże się dorastanie bez rodziców, bez rodziny, i nie mogę z czystym sumieniem odebrać dziecka jego bliskim bez wcześniejszego rozeznania i zobaczenia, jak wyglądają warunki, w których żyje.
Chociaż Erika jasno dała mi do zrozumienia, że chce, by Milo został ze mną… Nawet jeśli zabrałbym go ze sobą na Florydę, gdzie mieszkam na stałe.
I właśnie dlatego jadę teraz do miasteczka o nazwie Rose Hill. Dlatego w ogóle robię cokolwiek.
Dla Milo.
Dla małego chłopca z bujnymi, ciemnymi lokami i ogromnymi niebieskimi oczami. Tak bardzo dostrzegam w nim siebie samego sprzed lat… Sytuacja, w jakiej się znalazł, z całą pewnością przypomina moją.
Nagle nawigacja oznajmia: „Twoje miejsce docelowe znajduje się z przodu po prawej stronie”, i naciskam hamulec, żeby zwolnić. Nie chcę podjeżdżać prosto pod dom Tabithy. Potrzebuję chwili na wyciszenie. Rozejrzenie się dookoła i zorientowanie w sytuacji.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie szukałem powodów, by stwierdzić, że to miejsce jest okropne i Milo nie powinien tu mieszkać. Jednak podróż tutaj wcale nie okazała się taka straszna. Tak właściwie to centrum jest wręcz czarujące. Spokojniejsze, mniej efekciarskie i nie tak pełne blichtru jak Emerald Lake.
To prawdziwe miasteczko górskie położone w cieniu szczerbatychszczytów i wzniesione wokół ciemnoniebieskich wód jeziora usytuowanego poniżej. To miejsce wydaje się surowe i dzikie, a zimą z całą pewnością zasypuje je śnieg. Po wyjściu z samochodu odkrywam, że nawet teraz, w czerwcu, wiatr jest dość chłodny.
Otwieram tylne drzwi pick-upa i chwytam swoją znoszoną dżinsową kurtkę, próbując określić, czy jej potrzebuję. Ostatecznie postanawiam ją wziąć. Raczej przyda mi się przy tej temperaturze.
W głębi duszy wiem, że po prostu odwlekam pokonanie ulicy prowadzącej do domu Tabithy, gdzie mam stawić czoła niewygodnej sytuacji.
Wyrywa mi się mruknięcie. Kręcę głową, po czym wciskam na pilocie guzik zamykający drzwi, a następnie odwracam się i zaczynam iść. Ulicę obsadzono szpalerami drzew, których świeże liście mają żywy, zielony kolor. Tutejszy chodnik jest nadgryziony zębem czasu i gdzieniegdzie spomiędzy pęknięć korzenie drzew wychodzą na powierzchnię. To nie jest nowe osiedle, widać, że wybudowano je dawno temu. Ale z pewnością cieszy się sympatią.
Każdy dom przy tej ulicy daje świadectwo dumy i troski o otoczenie. Przez to zaczynam się zastanawiać, czy budynek, w którym mieszka Tabitha, okaże się równie zadbany. Czy kobieta, która pracuje tak obsesyjnie, jak twierdziła Erika, ma możliwość utrzymywania równie schludnego podwórka?
Skoro nie znalazła czasu dla siostry, to pewnie zabrakło jej go też na coś takiego.
Zanim jeszcze widzę dom, słyszę ją. Słyszę jego.
Ten dźwięk jest niczym cios prosto w pierś. Wzruszenie ściska mnie za gardło, kiedy znany odgłos dociera do moich uszu.
Śmiech.
Małego chłopca oraz kobiety. Jeden głębszy i bardziej ochrypły, a drugi rozszczebiotany i piskliwy. Bardzo dobrze znam ten chichot.
Przy mnie on też się tak śmieje.
A głos kobiety kojarzy mi się z Eriką, kiedy miała dobre dni, i na tę myśl bez zastanowienia ruszam w tamtym kierunku.
Wystarczy kilka niepewnych kroków, bym to zobaczył. Tabitha i Milo siedzą pod dużym drzewem, na równoprzystrzyżonym trawniku. Za nimi wznosi się osobliwy, ale przytulny, drewniany dom ze sporymi oknami. Białe deski oraz ceglane filary sięgają od dużej werandy aż do dachu. Dodają budynkowi pewnego wdzięku. Drzwi wejściowe pomalowano na kolor zielonego jabłka i przez to pasują do wzorzystych poduszek leżących na meblach ogrodowych oraz starannie przystrzyżonego żywopłotu otaczającego posesję.
Wygląda więc na to, że Tabitha potrafi zadbać o swoje podwórko.
Znowu skupiam się na niej. Klęczy obok drzewa i rozmawia ze swoim siostrzeńcem. Cicho, spokojnie. Kiedy podnosi rękę, widzę jaskrawą gąsienicę w czarno-żółte paski przesuwającą się po jej dłoni.
– Jeszcze raz! – wykrzykuje Milo głosem śpiewnym z ekscytacji.
– Oczywiście, ale musisz się uspokoić. Nie chcemy przestraszyć tego malucha. Trzeba być delikatnym, tak? – Patrzy chłopcu w oczy i nie przekazuje mu tej informacji głupim głosem, jakiego niektórzy używają przy dzieciach. Rozmawia z nim, jakby wszystko rozumiał.
I tak jest. Ten trzylatek naprawdę ma starą duszę. Słucha swojej ciotki: przestaje wiercić się z podekscytowania, robi głęboki wdech i spokojnie wyciąga pulchną rączkę.
– Gotowy?
Milo kiwa głową, przygryzając dolną wargę mlecznymi zębami, jakby przygotowywał się do poważnej misji. Wtedy Tabitha przykłada swoją dłoń do jego, tworząc płaską powierzchnię w miejscu, gdzie się stykają. Gąsienica przesuwa się powoli, a im dalej wędruje, tym szerzej uśmiecha się Milo.
Ale ja? Ja nie mogę oderwać wzroku od jego ciotki.
Od jej eleganckiej szyi, od gołego ramienia wystającego spod przekrzywionego dekoltu granatowego swetra robionego na drutach. Jej piersi zaznaczają się wyraźnie pod materiałem, ale nie pozwalam sobie zatrzymać na nich wzroku. Zamiast tego przenoszę go na jedwabiste ciemne włosy, które bez wysiłku zebrała i spięła na czubku głowy. Luźne kosmyki opadają w dół i okalają jej twarz lalki.
Jednak chyba najbardziej atrakcyjne w Tabicie Garrison jest to, jak patrzy na Milo – jakby był jednym z cudów świata.
Obserwowanie tego boli.
Ponieważ zabranie go stąd nie sprawi mi przyjemności.
Ale właśnie to obiecałem Erice.