Zaplątani w układ - Agnieszka Brückner - ebook
NOWOŚĆ

Zaplątani w układ ebook

Agnieszka Brückner

4,6

1969 osób interesuje się tą książką

Opis

Romans age gap z aranżowanym małżeństwem w tle.

 

Aby nie stracić rodzinnej fortuny, Cass Watson musi jak najszybciej wyjść za mąż. Niestety brany przez nią pod uwagę przyszły pan młody oblał swoisty test z dojrzałości. Dlatego dziewczyna zgadza się na aranżowane małżeństwo z kandydatem jej ojca.

 

Jasper Hyde to lojalny, ułożony i starszy od niej o dziesięć lat mężczyzna, który jest wzorem idealnego męża i zięcia. Nikt poza przyszłymi nowożeńcami nie ma jednak pojęcia, że para poznała się w przeszłości, a ich spotkanie nie zakończyło się w zgodzie. 

 

Cóż, zawsze mogło potoczyć się gorzej, prawda?

 

Dla dobra sprawy oboje odkładają na bok dawne nieporozumienia i wchodzą w rolę szczęśliwych narzeczonych. Zawiązują również potajemny układ – ich małżeństwo otrzyma określoną datę ważności, a po rozwodzie każde wróci do poprzedniego życia.

 

Brzmi niemal jak plan idealny. Ale jak to już w życiu bywa, plany mogą ulec zmianie, a układy się skomplikować. 

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                                                            Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 441

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (89 ocen)
71
8
5
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aureliaczyta6

Nie polecam

Dużo gorsza niż 1 cześć, główna bohaterka była taka tępa i nachalna, że z trudem dotrwałam do połowy. Nie byłam w stanie przebrnąć przez całość.
MistrzManifestacji9
(edytowany)

Z braku laku…

Książka dużo straciła przez bohaterkę…aczy ona musiała być taka nachalna ??? Trochę to było żenujące Poza tym czy tylko ja mam odczucie że podobna książka wyszła już od tej autorki, tyle że w tamtej bohaterka była z charakterem i godnością. Tutaj tego zabrakło
41
aleksandrawitaszek

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zawsze, nie można się było oderwać ❤️ uwielbiam!
42
Way2high

Nie oderwiesz się od lektury

Po raz kolejny się nie zawiodłam🥹
31
Pateczka21

Nie oderwiesz się od lektury

Superrr 😁
31



Copyright © for the text by Agnieszka Brückner

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Kamila Recław

Korekta: Katarzyna Dziedzicka, Aleksandra Płotka, Martyna Janc

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8418-287-1 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Fragment

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Rozdział 38

Rozdział 39

Rozdział 40

Rozdział 41

Rozdział 42

Rozdział 43

Rozdział 44

Rozdział 45

Rozdział 46

Rozdział 47

Rozdział 48

Rozdział 49

Rozdział 50

Rozdział 51

Rozdział 52

Rozdział 53

Rozdział 54

Epilog

Przypisy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Mojej Babci

Tęsknię

Prolog

Początek maja

Cass

Odbieram od barmana kolejnego drinka i rozglądam się w poszukiwaniu znajomej twarzy. Ostatecznie dostrzegam stojącego przy barierkach Nicholasa.

– Czemu się nie bawisz? W końcu mamy co świętować! – krzyczę, przystanąwszy obok. – Zdałyśmy wszystkie egzaminy! Jeszcze tylko odebranie dyplomów i jesteśmy wolne! – W akcie radości unoszę swoją szklaneczkę.

Mężczyzna uśmiecha się pod nosem, ale nie odpowiada na moje pytanie. Jego wzrok jest zaś utkwiony w dole, a dokładniej w miejscu, gdzie Ness tańczy z Justinem.

– Dlaczego do nich nie dołączysz?

– Muszę po prostu chwilę odpocząć. A ty nie przesadzasz z tymi drinkami? – Wskazuje głową na moją dłoń.

Mój wzrok bezwiednie wraca do parkietu, szukając pośród tańczących tej jednej znajomej twarzy, lecz bezskutecznie.

– Trzeba sobie jakoś umilić życie – odpieram w końcu, posyłając mężczyźnie figlarny uśmiech.

– Jakie masz plany na przyszłość? – zagaja niespodziewanie. – Podróże? Praca?

– Jeszcze nie wiem – mamroczę niechętnie. – Rodzina chce, bym wróciła do domu. Do Nowego Jorku.

– A ty?

Uśmiecham się kwaśno.

– Ja wolałabym zostać tutaj, choć nie mam pewności, czy jest sens.

– Chodzi o Kevina, prawda?

Nie odpowiadam, ale nie muszę, bo Nicholas nie jest głupi. Na dodatek może wie na temat mojej relacji z jego przyjacielem więcej niż ja sama.

Bo przysięgam, że nie mam pojęcia, na czym stoję.

Niby ze sobą sypiamy, ale okazjonalnie. Ponadto Kevin ani razu nie spędził ze mną nocy w moim mieszkaniu, bo zawsze wracał do siebie, zaś ja, idąc za jego przykładem, też nigdy nie zostawałam na dłużej. Tym sposobem żadne z nas nie ma u tego drugiego nawet głupiej szczoteczki do zębów czy bielizny na zmianę. Nasza relacja bardziej przypomina przyjaźń z bonusem niż początek wielkiej miłości, a to nie daje nadziei na to, że mężczyzna będzie chciał się ze mną ożenić, nawet tymczasowo, dla satysfakcji mojego umierającego ojca.

– Muszę do łazienki – rzucam naprędce, bo wzbierające w moich oczach łzy nie wróżą niczego dobrego.

– Odprowadzę cię. Zbyt dużo tu dzisiaj pijanych i klejących się do kobiet kolesi.

Kiwam na zgodę, po czym ruszam przodem w stronę korytarza z toaletami. Niestety ciągnący się sznurek do damskiej toalety nie napawa optymizmem.

– Och, nie żartuj, że będziemy tyle czekać – sapie, po czym chwyta mnie za dłoń i ciągnie na męską stronę.

W pierwszym odruchu mam ochotę zaprotestować, lecz niespodziewany napór na pęcherz zgadza się z moim samozwańczym opiekunem, dlatego niepewnie wkraczam za nim do łazienki dla panów. Przymykam powieki, gdy mijamy klubowiczów przy pisuarach, i na ślepo daję się zaprowadzić do drugiej części pomieszczenia.

– Proszę, droga wolna – rzuca ze śmiechem, puszczając moją dłoń. – Poczekam tu, żeby nikt cię nie zaczepiał.

Posyłam mu lekki uśmiech, a gdy odwraca się plecami, chwytam za pierwszą klamkę i otwieram na oścież. Moje serce zamiera, gdy w kabinie dostrzegam… Kevina i klęczącą przed nim szatynkę.

– Cass – sapie z przerażeniem, gdy mnie dostrzega.

– Nie przeszkadzaj sobie – wykrztuszam przez zaciśnięte szczęki.

Następnie zrywam się z miejsca, mijam oszołomionego Nicholasa i wybiegam na korytarz.

– Cass! Cholera, Cass, nie miałem pojęcia, że on tam jest! – zarzeka się Nick, zatrzymując mnie w połowie korytarza. – Przysięgam, że…

– Spokojnie, przecież nic się nie stało – odpieram, próbując przekształcić swój ból w gniew. – Zresztą, ostrzegałeś mnie przed nim. Mówiłeś, że to nie typ faceta, który jest w stanie związać się z jedną kobietą.

W tym momencie do naszej dwójki dołącza Kevin.

– Cassie…

– Nie znam cię, nie wiem, kim jesteś, dlatego nie zbliżaj się do mnie albo zgłoszę próbę molestowania – przerywam mu zimno. – Nick, czy mógłbyś zamówić mi taksówkę? Chcę wrócić do domu.

– Sam cię odwiozę. A z tobą porachuję się jutro – dorzuca, posyłając przyjacielowi nienawistne spojrzenie.

W obawie, że Kevin będzie chciał za mną iść, zgadzam się na tę podwózkę, a następnie ruszam na parkiet, by pożegnać się z przyjaciółką.

– Chodź z nami zatańczyć! – krzyczy wesoło Justin, ale kręcę głową.

– Dostałam okres, muszę jechać do domu – kłamię.

– Nie będziesz wracać sama w nocy taksówką – zarządza Ness. – Pojadę z tobą.

– Spokojnie, twój mąż powiedział to samo, a potem zaoferował się, że mnie odwiezie – uspokajam ją. – Zresztą, pewnie potem ci wszystko opowie.

Van marszczy czoło, ewidentnie zaskoczona takim obrotem spraw, ale nim zasypie mnie kolejnymi pytaniami, cmokam ją i Justina w policzki, po czym ulatniam się z parkietu.

Drogę do zaparkowanego na ulicy samochodu pokonujemy w ciszy. Sama nie mam ochoty na rozmowę, bo obawiam się, że zacznę płakać, a nie chcę, by ktoś to widział. Rozmowę zaczyna jednak Nick.

– Tylko raz w życiu Kevin się w kimś zakochał – zaczyna, a ja cała się napinam. – Miało to miejsce na studiach, a Veronica chodziła z nim na część zajęć, z tym że… Cóż, on był tchórzem i wolał kręcić się wokół panny jako kumpel, niż faktycznie się o nią starać.

Spoglądam na niego z niedowierzaniem. Wstydliwy Kevin? Chyba myślimy o dwóch innych osobach.

– Tak, wiem… – wytyka z rozbawieniem. – I to nie do końca tak. On miał ogromne powodzenie na studiach. Dziewczyny krążyły wokół niego jak ćmy wokół latarni. Ale nie ta jedna. Ta konkretna siedziała z nosem w książkach i nie należała do tych, co uganiają się za chłopakami. Miała cel, by ukończyć studia z wyróżnieniem, i sumiennie do niego dążyła.

– I co było dalej? – szepczę.

– Zaprzyjaźnili się, lecz mimo upływającego czasu żadne z nich nie wykonało drugiego kroku. A potem, jak się z czasem okazało, siostra Veroniki wyhaczyła Kevina na jakiejś imprezie. Scena podobna do dzisiejszej. – Jego usta wykrzywiają się w kwaśnym grymasie. – Wszystko wyszło na jaw, gdy kilka dni później obie pojawiły się na kampusie.

– Och…

– No właśnie, och… – ironizuje. – Dopiero wtedy doszło między nimi do konfrontacji, niemniej jednak było już za późno. A przynajmniej na tamtą chwilę.

– Co to znaczy?

– Studia się skończyły, oni rozstali się w przyjaźni, lecz uzgodnili, że jeśli do trzydziestych którychś, nie pamiętam dokładnie których, urodzin żadne z nich się nie ustatkuje, dadzą sobie drugą szansę.

– A więc Kevin wciąż na nią czeka – mamroczę pod nosem.

Nicholas nic nie mówi, ale jego milczenie jest odpowiedzią samą w sobie. W końcu parkuje pod budynkiem, w którym wynajmuję mieszkanie, a ja wyskakuję na ulicę.

– Dziękuję ci.

– Nie ma za co. Jesteś przyjaciółką Ness i już z samego tego tytułu zawsze możesz na mnie liczyć.

– Jak na starszego brata? – wypalam, poniewczasie uświadamiając sobie swoją gafę.

Na szczęście kącik jego ust unosi się w bladym uśmiechu.

– Jak na starszego brata. Jeśli będziesz mieć jakiś kłopot, wal do mnie albo Justina, a zawsze ci pomożemy.

Już bez dalszych słów zatrzaskuję drzwi i wbiegam do budynku, a gdy tylko znajduję się w mieszkaniu, sięgam do torebki po telefon, po czym wybieram numer.

– Cassie, coś się stało? – Zaspany głos taty sprawia, że klnę w myślach.

Cholerne strefy czasowe!

– Przepraszam, że cię obudziłam. Zadzwonię jutro – kajam się, lecz ten pospiesznie wchodzi mi w słowo.

– Nie, stój, co się dzieje? – docieka zmartwiony.

– Ja… Ja chciałam tylko powiedzieć, że… że się zgadzam.

– Ale na co?

– Na twojego kandydata – szepczę.

– Och, skarbie… – W jego głosie pojawia się współczucie.

– Nie, spokojnie, wszystko jest okej – kłamię. – Po prostu dużo nad tym dziś myślałam i musiałam do ciebie zadzwonić. Przepraszam za te nocne postanowienia.

– Jesteś pewna, że wszystko w porządku? – drąży cicho.

Mrugam, by odgonić łzy.

– Tak. I tak będzie lepiej. Zresztą, porozmawiamy o tym na rozdaniu dyplomów. Bo przylecisz, prawda?

– Tak, przylecimy wraz z matką.

– A więc do zobaczenia. Kocham cię.

– Do zobaczenia, słonko. I ja też cię kocham.

Kończę połączenie, po czym osuwam się na ziemię, pozwalając łzom toczyć się po policzkach. Oto przypieczętowałam koniec dotychczasowego życia i jakiejkolwiek wolności.

I niech Bóg ma mnie w swojej opiece, bym jakoś to przeżyła.

Rozdział 1

Czerwiec

Cass

Powrót do Nowego Jorku okazał się dokładnie taki, jak się spodziewałam, a więc bolesny. I nie mam tu na myśli świadomości, że mój tata umiera. Chodzi raczej o tę cudowną rodzinną atmosferę.

Moi przodkowie przenieśli się z Anglii do Stanów jakieś sto dwadzieścia lat temu. Minęło już praktycznie dwanaście dekad, a ci wciąż trzymają się ustalonych wówczas głupich tradycji. I, co gorsza, chyba tylko ja mam z tym największy problem.

Ot, taka czarna owca ze mnie.

Jestem w mieście od miesiąca, lecz już nazajutrz po powrocie musiałam się przestawić na panujący w domu harmonogram. Śniadanie o ósmej. Obiad o czwartej. Kolacja o siódmej. Każdy posiłek w rodzinnym gronie. I w sumie nie byłoby w tym nic złego, bo po tylu latach rozłąki czas spędzony z rodzicami to coś, czego wbrew pozorom łaknę. Problem tkwi w Elizabeth Watson. Mojej prawie siedemdziesięcioośmioletniej babci. Nestorce rodu i najzagorzalszej tradycjonalistce.

Już z samego tego tytułu za sobą, mówiąc delikatnie, nie przepadamy.

– Jeśli każdego dnia spóźniałaś się na zajęcia tak jak na śniadania, to się zastanawiam, jak skończyłaś studia. – Suchy komentarz pada zaraz po tym, gdy tylko przekraczam próg jadalni.

– Daj jej spokój – grzmi ostrzegawczo tata, ale to na nic, bo o ile to on od ośmiu lat jest głową rodu i to jego zdanie jest najważniejsze, o tyle babcia nie uznaje niczyjej wyższości, a już na pewno nie własnego syna.

– Mieszka tu tak długo i wciąż nie potrafi przestawić zegarka? – ciągnie nestorka z oburzeniem. – Jesteś pewny, że ona tam, w tym Los Angeles, w ogóle studiowała? Może zamiast chodzić na zajęcia, imprezowała dniami i nocami, i przez to nie potrafi wstawać o poranku?

– Dyplom, który miałaś okazję widzieć, jasno świadczy o tym, że uczęszczałam na studia, a nawet je ukończyłam – odpieram beznamiętnie, zajmując swoje miejsce. – Problem nie leży również w tym, że nie nauczyłam się obsługi zegarka.

– W takim wypadku w czym? – Przeszywa mnie surowym spojrzeniem.

Uśmiecham się wymuszenie.

– W tym, że nie jadam śniadań. I nie gadaj tyle przy stole, bo ci znów sztuczna szczęka wypadnie.

– Cassandra. – Głos matki sprawia, że spuszczam wzrok, lecz nie przepraszam za swoje zachowanie. W końcu wszystko ma swoje granice, a moja cierpliwość tym bardziej.

– Proszę, oto do czego doprowadza zaniechanie tradycji – fuka seniorka. – Ja w jej wieku byłam już ułożoną matką. – Spogląda wściekle na ojca.

– Nie nazywaj się matką, bo rzadko nią tak naprawdę byłaś – kwituje ten, a ja przykładam do ust filiżankę z kawą, by zamaskować uśmiech. – Idę po swoje rzeczy, a potem możemy jechać – informuje, posyłając mi krótkie spojrzenie.

Przytakuję na zgodę i odprowadzam go wzrokiem.

– Dokąd się wybieracie? – Wścibstwo babci nie zna umiaru.

– Mamy się rozejrzeć za nowym domem dla ciebie. Podobno na cmentarzu jest dziś jakaś wyprzedaż miejsc.

– Ty niewdzięczna…

– Córeczko, tata czeka. – Mama wchodzi teściowej w słowo, zatrzymując jej potok wyzwisk. – A ty przestań prowokować kłótnie albo osobiście wywiozę cię do najbliższego domu starców – ostrzega, celując palcem w jej stronę. – I gdzieś mam twoje groźby i zapisy. Zatrułaś życie mnie i George’owi, ale mojej córce już nie pozwolę!

Po tych słowach z impetem wstaje z miejsca, po czym kiwa na mnie głową, a ja bezzwłocznie wychodzę za nią z jadalni.

– Mamo…

– Dość, Cass – przerywa mi, gdy tylko znajdujemy się na korytarzu. – Wiem, że ta sytuacja i powrót nie są dla ciebie łatwe. Wiem, że babcia jest…

– Wiedźmą – podpowiadam.

– Męcząca – poprawia mnie, karcąc wzrokiem. – Ale to starsza osoba, a my z ojcem uczyliśmy cię, byś każdemu okazywała szacunek.

– Ale ona mnie też nie szanuje! – bronię się.

– Skończ, nie będzie żyć wiecznie! Chyba – dopowiada po chwili pod nosem.

Niepewność w jej głosie sprawia, że mimowolnie zaczynam chichotać, a ostatecznie kącik jej ust również się unosi.

– Jedź z ojcem i nie rozrabiaj w mieście. Benson zawiezie cię, dokądkolwiek go poprosisz, więc mu nie uciekaj.

By ją nieco ułagodzić, przytakuję na zgodę, a w tej samej chwili w holu pojawia się tata. Spogląda na mnie i mamę z lekkim uśmiechem. Czuję rozsadzający ból na samą myśl, że już niedługo te uśmiechy pozostaną tylko wspomnieniem.

Cmokam rodzicielkę w policzek, a następnie chwytam torbę i ruszam za tatą do wyjścia, przyglądając się jego zgarbionej postawie. Gdy wraz z mamą pojawili się na rozdaniu dyplomów, byłam zaskoczona tym, jak ojciec dobrze wygląda, mimo domniemanej choroby. Dopiero potem, w hotelu, dowiedziałam się o makijażu, który maskuje cienie pod oczami, czy do złudzenia przypominającej jego własną czuprynę peruce.

– Jakie masz plany na dziś? – zagaja rozmowę, gdy tylko siadamy na tylnej kanapie samochodu.

– Eloise chciała, żebym wyskoczyła z nią na jakieś zakupy, a potem lunch. Obiecała, że zgarnie więcej dziewczyn.

– Cieszę się, że mimo tak długiej nieobecności w mieście twoje stare przyjaźnie przetrwały. Obawiałem się, ile czasu zajmie ci zaaklimatyzowanie się na nowo w domu, ale widzę, że na wyrost.

Odwracam wzrok.

– Nie lubię samotności i ciszy, więc muszę jakoś wypełnić czas, a dziewczyny same się odezwały tuż po tym, jak rozeszła się wieść o moim powrocie. Trudno utrzymać codzienny kontakt z przyjaciółmi z Los Angeles, gdy dzieli nas tyle mil, a rozmowy telefoniczne to nie to samo. Zresztą wiesz.

– Tęsknisz – zgaduje, a ja nie odpowiadam, bo nie ma takiej potrzeby. – Gdybym mógł, zostawiłbym twoje życie takim, jak je sobie sama poukładałaś.

– Dlaczego więc tego nie zrobisz?

– Bo ciążą nad nami pewne obowiązki. I moim jest…

– Wywiązanie się z tradycji – kończę za niego kwaśno.

– Zapewnienie ci godnego życia po mojej śmierci – szepcze, chwytając mnie za dłoń. – Jeśli zaś chodzi o tradycję… Mam cichą nadzieję, że będziesz ostatnią z rodu, która została do niej zmuszona.

Obracam głowę w jego stronę tak szybko, że niemal słyszę chrzęst kostek w karku.

– Ostatnią?

Przez chwilę wygląda przez okno, lecz w końcu obraca się przodem do mnie i ściska moją dłoń.

– Jak dobrze wiesz, jestem ostatnim męskim potomkiem w prostej linii. Moje dwie siostry doczekały się synów, lecz to już boczne gałęzie. Brat babci zmarł młodo jako bezdzietny kawaler, a jej siostra nie doczekała się syna, ale to już dalecy krewni, o których nie musimy wspominać. Niemniej jednak, wracając do tradycji ślubów… – Ściska moją dłoń. – Wiesz… W młodości nienawidziłem jej tak samo jak ty. Do tego moje początki z twoją mamą były naprawdę trudne, dlatego… Dlatego niedługo po ogłoszeniu naszych zaręczyn, w tajemnicy przed wszystkimi, poddałem się zabiegowi, który uniemożliwił mi posiadanie dzieci. Chciałem w ten sposób zakończyć tę głupią farsę, ale, jak się potem okazało, w tamtym czasie Mary była już z tobą w ciąży.

Rozszerzam oczy, bo nie spodziewałam się po ojcu takich wyznań.

– Twoje pojawienie się na świecie sprawiło, że doszliśmy w naszym małżeństwie do porozumienia, a z czasem zrodziło się między nami coś więcej niż wzajemny szacunek, lecz to nie zmieniło mojego stosunku do narzucanych nam od lat nakazów czy zakazów. Dlatego gdy dotarło do mnie, jak bardzo jesteś zbliżona do mnie charakterem, zgodziłem się na twoje studia i ucieczkę na drugi koniec kraju. Pozwoliłem ci posmakować życia. I wierz mi, że gdybym miał pewność, że twoja babcia umrze przede mną, pewnie zaniechałbym swoich matrymonialnych planów. Ale nie mogę.

– Zawsze możemy ją otruć – podpowiadam.

Tata zaczyna się śmiać, a ten dźwięk jest melodią dla moich uszu.

– Tu nie chodzi tylko o nią, ale resztę rodziny. Jak wiesz, mamy ogromną firmę, którą zarządza głowa rodu, a więc ja. Nie mogę jej oddać w obce ręce, bo nasi przodkowie od dekad dochodzili do tego miejsca, w którym właśnie się znajdujemy. Co więcej, nasi krewni wciąż mają w niej swoje udziały i czerpią comiesięczne zyski. Po mojej śmierci firma musi być zarządzana przez kogoś z rodziny. Musi trafić we właściwe ręce– podkreśla.

– Ale nie moje – burczę.

– Powiedziałem: właściwe. – Klepie mnie po nodze. – Czyli ani twoje, ani nikogo z twoich kuzynów.

– A co jest z nimi nie tak?

Tata zaciska zęby.

– Są zbyt pazerni. Jeśli któryś z nich obejmie władzę, wraz z matką zostaniecie z niczym. Nawet bez domu.

Sztywnieję. Okej, nie miałam pojęcia, że sprawa jest tak poważna.

– Czyli… Czyli po ślubie mogę skończyć z tymi głupimi tradycjami? – upewniam się.

– Przecież oboje wiemy, że nie zmusiłabyś córki do wyjścia za mąż za jakiegoś obcego faceta, w dodatku przed dwudziestką – rzuca pod nosem. – Musisz jednak poczekać z tymi rewolucjami do śmierci babci.

– Dlaczego?

Jego usta zaciskają się w wąską kreskę.

– Bo ta stara wiedźma wciąż ma moc.

Samochód niespodziewanie parkuje pod wysokim wieżowcem, a tata składa na mojej skroni lekki pocałunek.

– Benson zawiezie cię wszędzie, gdzie będziesz chciała. Nie uciekaj mu, bo przy okazji ma cię chronić.

W ciszy obserwuję, jak ojciec wychodzi na chodnik, a gdy znika w budynku, zwracam się do kierowcy.

– Zawieź mnie, proszę, do centrum.

Rozdział 2

Cass

Rozchichotane opuszczamy właśnie jeden z nowych butików obok galerii, gdy naszą uwagę zwraca mój dzwoniący telefon. Sięgam po niego do torebki, lecz chwila nieuwagi wystarcza, bym na kogoś wpadła.

– Uważaj trochę, dziewczyno! – Na te słowa odwracam się do przodem do potrąconego mężczyzny. – Przez ciebie oblałem się kawą! – syczy zbulwersowany.

Podnoszę wzrok na tors nieznajomego, gdzie faktycznie dostrzegam brunatną plamę. Już mam zaproponować napój i pączka na przeprosiny, ale wystarczy jedno spojrzenie na twarz bruneta i już wiem, że to go nie udobrucha.

– P-przepraszam.

– W nosie mam twoje „przepraszam”! Spójrz tylko na mnie! Za chwilę mam ważne spotkanie!

– Hej, może trochę więcej empatii?! – fuka Eloise przy moim boku. – Sam też mogłeś patrzeć, dokąd idziesz! Równie dobrze można powiedzieć, że to ty na nią wpadłeś!

– Nie przypominam sobie, byśmy przeszli na ty, laleczko – kwituje sucho nieznajomy.

Zdumiona tak opryskliwym zachowaniem mężczyzny nie potrafię wydusić z siebie słowa.

– Laleczko?! – sarka moja koleżanka, najwyraźniej chętna do dalszej dyskusji. – Już ja ci dam! Pomocy! Zboczeniec!!! – wrzeszczy, zwracając na nas uwagę pozostałych przechodniów.

Czym prędzej chwytam ją za dłoń i ciągnę do czekających na nas dziewczyn, a następnie razem uciekamy z miejsca zbrodni.

– Przesadziłaś – kwituję sucho.

– Przesadził to on. Nie jestem żadną laleczką!

– Przestań się ubierać na różowo, to może ktoś to w końcu zauważy.

– Hej! O co ci chodzi? Stanęłam w twojej obronie!

Przymykam powieki.

– O nic, przepraszam. Po prostu… Po prostu ja załatwiłabym to inaczej i tyle.

– Ale scena była epicka! – zauważa ze śmiechem Jolene. – No i mina tego kolesia!

Pchając Eloise przed sobą, zerkam przez ramię do tyłu, lecz zdążyłyśmy odejść już tak daleko, że nie widzę, czy nieznajomy odszedł, czy może ktoś z przechodniów zareagował i wezwał policję.

Kręcę głową, odsuwając od siebie natrętne myśli. Było, minęło. Kropka.

Szkoda tylko koszuli.

***

Niepomna na prośby koleżanek, tuż po wczesnym lunchu zadzwoniłam po kierowcę z zamiarem powrotu do domu. Lubię te dziewczyny, naprawdę. Zresztą, przypominają mi o szalonych czasach sprzed studiów. Ostatnie cztery lata w Los Angeles zmieniły mnie jednak i teraz wyraźnie od nich odstaję. One wciąż są beztroskie, bez planów na przyszłość i zdane na rodziców czy ich pieniądze. Ja zaś zdążyłam… zmądrzeć. Przynajmniej trochę.

Mieszkanie z dala od nadzorujących bliskich zmusiło mnie do tego, bym sama się o siebie zatroszczyła. To nie tak, że mama z tatą wypuścili mnie w świat ze słowami: „A teraz sobie radź”. Co to to nie. Długo musiałam z nimi walczyć o to, by mieszkanie, które dla mnie wynajęli, było skromne, albo kieszonkowe, które dostawałam co miesiąc na konto, niezbyt wysokie. Na samo wspomnienie walki, by odpuścili ochroniarza, skręca mnie w żołądku, bo niewiele brakowało, a studia pozostałyby tylko marzeniem. Niemniej jednak udało się. Uciekłam na drugi koniec kraju, dosłownie, odcinając się nie tyle od bliskich, ile ich bogactwa i władzy, a to tylko po to, by zaznać wolności i się usamodzielnić – a więc osiągnąć coś, czego moje tutejsze koleżanki nigdy nie doświadczyły i prawdopodobnie już nie doświadczą.

Kolejne piknięcia mojego telefonu sprawiają, że sięgam do leżącej obok torebki i wyciągam urządzenie. Rozciągam usta w uśmiechu na widok całej serii zdjęć od Vanessy, mojej przyjaciółki ze studiów. Dosłownie tydzień temu wyjechała do dziadków na wakacje i od tej pory zasypuje mnie masą wiadomości i fotografii z pobytu, a bijące od niej szczęście sprawia, że jeszcze mocniej tęsknię za nią i tym, co zostawiłam w Los Angeles.

– Panienko Watson, wszystko w porządku? – Zatroskany głos Bensona sprawia, że podnoszę na niego wzrok.

– Tak, tak, a czemu pytasz?

– Bo już jesteśmy na miejscu – zauważa z lekkim uśmiechem. – Zawołam kogoś ze służby, by zabrał wszystkie torby do pani pokoju.

Przeczę ruchem głowy.

– Nie trzeba, dam sobie radę.

Chowam telefon i wyskakuję z pojazdu, a następnie odbieram od kierowcy kilka toreb, które ten wcześniej umieścił w bagażniku.

– Widzę, że miałaś udany dzień – zagaja dobrodusznie mama, gdy mijam ją w holu.

Krzywię się.

– Powiedzmy. Nie zamierzałam nic kupować, ale z dziewczynami nie da się wyjść z butiku z pustymi rękoma.

Rodzicielka nie komentuje moich słów, za to podąża za mną do mojej sypialni.

– Możesz poprosić pokojówkę, by rozpakowała te rzeczy – przypomina, gdy otwieram drzwi do garderoby.

– Przez minione cztery lata musiałam obejść się bez pomocy domowej i uwierz, że całkiem nieźle sobie radziłam.

– Niewiele opowiadasz o Los Angeles, a przecież pokochałaś tamto miejsce – zauważa cicho, przyglądając mi się uważnie, a ja zamieram. – Czy to przez tego chłopaka? Tego, z którym rozstałaś się na krótko przed zakończeniem studiów? Złamał ci serce? Skrzywdził?

Odwracam wzrok.

– Mamo, Kevin nigdy nie był moim chłopakiem. Po prostu zaprzyjaźniliśmy się, ale nie wyszło z tego nic więcej. – Odchrząkuję, po czym zerkam w jej stronę. – Rozstaliśmy się w przyjaźni – kłamię, zmuszając usta do uśmiechu.

– Jesteś pewna, że wszystko jest w porządku? Może to się jeszcze uda…

– Nie uda, bo to nie jest typ faceta, który byłby zdolny do związku – przerywam jej.

A przynajmniej nie do związku ze mną.

– Zamknęłam tamten rozdział i wróciłam do Nowego Jorku – kontynuuję już spokojniej. – To przeszłość. Nie wracajmy do niej.

Jeszcze przez chwilę mnie obserwuje, ale w końcu wzdycha pod nosem.

– Skoro tak twierdzisz, to nawet lepiej, bo tata chce cię jutro zabrać do firmy.

Nie dodaje nic więcej, a ja też nie pytam, bo jestem boleśnie świadoma tego, po co mam tam z nim pojechać.

Albo do kogo.

Jasper

Sięgam właśnie do drukarki po plik kartek, gdy drzwi gabinetu stają otworem, a do środka wpada wściekły jak byk Barthy, mój współpracownik.

– Wszystko okej? – zagajam, obserwując go uważnie.

– Nic nie mów. Mam ochotę pójść do lekarza, a następnie wysępić od niego zwolnienie lekarskie na kolejne pół roku.

– Hmm, takie to jedynie od psychiatry.

– Wiem i tylko świadomość, że wszyscy zaczną wyzywać mnie od wariatów, powstrzymuje mnie przed tym, by umówić wizytę – kwituje z frustracją. – Peterson tu był?

Niechętnie przytakuję.

– Szukał cię w sprawie stażystów. Masz się u niego zjawić, jak tylko się ogarniesz – informuję. – Spadam. Mam spotkanie z szefem. – Wskazuję na trzymany w dłoni plik kartek. – Nie wiem, kiedy wrócę.

Kumpel przytakuje, dlatego czym prędzej opuszczam pomieszczenie i ruszam do windy, która zabiera mnie na górę. Na mój widok starsza sekretarka od razu bierze do ręki telefon i wybiera połączenie.

– Panie prezesie, pan Hyde już jest.

Gdy tylko kobieta kiwa głową, ruszam w stronę okazałych drzwi i pukam, lecz nie czekam na zaproszenie. Po prostu wchodzę do pomieszczenia i zerkam w stronę biurka.

– Wyglądasz dziś mizernie – rzucam na dzień dobry, zamknąwszy za sobą drzwi.

Watson uśmiecha się pod nosem, lecz nie komentuje moich słów. Gestem dłoni zaprasza, bym usiadł naprzeciwko niego, a ja spełniam polecenie.

– Mam dla ciebie ten raport finansowy. Myślę, że…

– Nie teraz – przerywa mi. – Jest coś, o czym chciałbym z tobą porozmawiać.

Zaintrygowany unoszę brew.

– Chodzi o moją córkę. Bo pamiętasz, że ją mam?

Spogląda na mnie z powagą, lecz kącik jego ust drga, co zdradza jego dobry humor.

– Czekaj, coś mi się przypomina, ale… Hmm… Oddałeś ją do adopcji? To ta? – droczę się z nim.

Nikt w firmie nie ma pojęcia, jak bliskie relacje łączą mnie z prezesem Watson Enterprise. Nikt też nie wie, jak wiele mu zawdzięczam i że traktuję go niczym przybranego ojca. Przed innymi tworzymy relację szef–podwładny, ale za zamkniętymi drzwiami rozmawiamy o wszystkim. I tak, faktem jest, że w ostatnim czasie George sporo opowiadał o Cass, i nie trzeba być jasnowidzem, by wiedzieć, że dziewczyna jest oczkiem w głowie swojego staruszka, czego szczerze jej zazdroszczę.

Moja rodzina nie była idealna, a to za sprawą ojca alkoholika, który bił zarówno matkę, jak i mnie. Tak więc gdy pewnego dnia po prostu nie wrócił do domu, żadne z nas nie zamierzało go szukać. Sprawa wyglądała zupełnie inaczej w przypadku matki. Pracowała na trzy etaty i wypruwała sobie flaki, bym miał co jeść czy w co się ubrać. To dla niej starałem się mieć w szkole najlepsze oceny. To dla niej ukończyłem studia. Z myślą o niej podjąłem tę pracę.

A ona zmarła trzy miesiące później.

– No dobra, do brzegu, George. Co się dzieje? Mała ma kłopoty? – dociekam już całkowicie poważnie.

Jeśli młoda Watson wpadła w tarapaty, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pomóc przyjacielowi ją z nich wyciągnąć. Bo on mi również kiedyś pomógł. Wciąż zresztą pomaga.Chyba nigdy nie zdołam mu się odpłacić za jego dobroć.

– Umieram – szepcze, spoglądając w moją twarz, a ja cały się spinam.

– Ekhem… Jak my wszyscy – zauważam, prosząc go wzrokiem, by się ze mną zgodził, lecz ten spogląda w bok.

– Cóż, być może, ale ja w nieco szybszym tempie.

Wpatruję się w niego z niedowierzaniem.

– A-ale jak?

– Rak – wyjaśnia cicho. – Nieoperacyjny. Podjąłem leczenie, choć to tylko walka z czasem.

Zrywam się z miejsca i podchodzę do okna. Do dziś nie uporałem się ze śmiercią matki, a teraz przyjdzie mi się mierzyć ze śmiercią najbliższego przyjaciela i mentora. Człowieka, któremu wszystko zawdzięczam. Jak sobie z tym poradzę?

– Jak mogę ci pomóc? – pytam głosem wypranym z emocji.

– Ożeń się z moją córką.

Rozdział 3

Jasper

Barthy gdzieś zniknął, dlatego korzystam z chwili samotności i stoję przed panoramicznym oknem. Spoglądam na zatłoczone ulice miasta, a gwar i wrzawa dobiegające zza uchylonej szyby odzwierciedlają chaos w mojej głowie.

George umiera.

Już jakiś czas temu zauważyłem, że z przyjacielem dzieje się coś niedobrego, lecz gdy zapytałem go o zdrowie, zbył mnie wymówką o problemach i nieprzespanych nocach. Nie naciskałem. W końcu każdy ma prawo do swoich tajemnic. A jednak teraz czuję ukłucie bólu na myśl, że od miesięcy wie o swojej chorobie, a podzielił się ze mną tą informacją dopiero dziś.

Z cichym jękiem opieram czoło o zimne szkło przed sobą i przymykam oczy. Ślub. Z jego córką. Gdybym go nie znał, pomyślałbym, że oszalał. No bo kto normalny tuż przed śmiercią szuka zięcia? Tyle że Watson już kiedyś, przy okazji przejęcia przez niego fotela prezesa, opowiedział mi o strukturze swojej rodziny i obowiązujących w niej zasadach. Wtedy mnie to jakoś szczególnie nie interesowało, teraz zaś żałuję, że tak mało pamiętam.

Według tego, co dziś usłyszałem, George musi zabezpieczyć przyszłość żony i córki, a jedynym sposobem, by to osiągnąć, jest ślub tej drugiej. Z racji samego pochodzenia kobieta już ma określony procent udziałów w firmie, niestety jest pewien kruczek.

Dziecko głównego udziałowcy dziedziczy jego udziały i resztę majątku dopiero w dniu ślubu. Co to znaczy? A tylko tyle, że jeśli Cass przed śmiercią ojca nie wyjdzie za mąż, zostanie jedynie ze swoim marnym procentem, bo wszystko, co należy do Watsona, podzielą między siebie jego matka, jego rodzeństwo i ich dzieci czy nawet wnuki, a więc najbliższa linia krewnych, z wyjątkiem żony i własnych dzieci, a przynajmniej tych, które są po dwudziestym roku życia i wciąż nie zmieniły stanu cywilnego.

Poplątane to wszystko.

Oczywiście sam ślub to niejedyny problem. Gdyby chodziło tylko o zmianę stanu cywilnego, można by złapać pierwszego lepszego faceta z ulicy, który podpisałby stosowny kontrakt przedślubny i po kłopocie. Ale nie, tu oczywiście sprawa musi być bardziej zawiła, bo przecież chodzi o samą dynastię Watsonów!

Szlag!

Firma. Ktoś musi przejąć stery nad tym cholernym imperium. Tak, imperium, bo nie da się inaczej określić zakresu działań Watson Enterprise. Przedsiębiorstwo zaczynało jako mały warsztat samochodowy, ale dość szybko rozwinęło się do rozmiaru ogromnego koncernu, produkując pojazdy klasy premium, i to na skalę światową. Obecnie mamy swoje siedziby w Stanach, Europie i Chinach i wciąż się rozwijamy, dodając nowe technologie.

I ja miałbym sprawować nad tym władzę?

Kręcę głową, bo to jakaś abstrakcja. Zarówno ślub, jak i przejęcie schedy po George’u. A jednak to pojedyncze, kończące naszą rozmowę zdanie sprawiło, że poważnie zastanawiam się nad jego prośbą.

„Pomóż mi, tak jak ja niegdyś tobie”.

Nie da się ukryć, że nie byłoby mnie w tym miejscu, gdyby nie Watson. To on ufundował mi stypendium, dzięki któremu mogłem studiować na najlepszej uczelni w mieście. To on zatrudnił mnie zaraz po odebraniu dyplomu, i to na prawdziwej umowie, z wysokimi zarobkami, bez jakichś śmiesznych staży czy wolontariatów. Zapewnił mi dodatkowe szkolenia, kursy, a nawet opłacał na początku mieszkanie. Zainwestował we mnie, bym nie powielił losu mojego ojca. Jak więc mógłbym mu odmówić teraz, gdy jest jedną nogą w grobie?

– Do diabła, stary, tu chodzi o ślub! – karcę sam siebie. – W dodatku z tą małą!

Wracam do biurka, siadam w fotelu i spoglądam na lampy na suficie. To ma być małżeństwo z rozsądku, a Cass o tym wie i to akceptuje. Nikt nie oczekuje od nas miłości ani fajerwerków. Mam ją szanować i zapewnić jej bezpieczeństwo. Mam się zaopiekować jej matką. Mam stanąć na czele ich rodziny. I poświęcić własne życie dla obcych ludzi.

Życie, którego de facto i tak nie mam.

Cass

Wstaję właśnie od stołu po skończonej kolacji i kolejnej kłótni z babcią, gdy w jadalni rozbrzmiewa głos ojca.

– Skarbie, pozwól ze mną do gabinetu.

Przytakuję, a już po chwili z lekką obawą podążam za nim przez hol, prosto do jego królestwa.

– Chciałbym, żebyś jutro rano pojechała ze mną do firmy – informuje cicho, gdy tylko zamyka za nami drzwi.

– Tak, mama coś wspominała – mamroczę niechętnie, dając mu w ten sposób do zrozumienia, że znam jego zamiary. – Jesteś pewien, że nie ma innego sposobu?

Bez problemu domyśla się, o co mi chodzi, bo jego usta na moment zaciskają się w wąską kreskę.

– Przykro mi.

W milczeniu kiwam głową, a następnie siadam na jednym z wygodnych foteli.

– Opowiedz mi o nim.

Przez chwilę przygląda mi się w napięciu, ale w końcu sam zajmuje miejsce i spogląda na mnie z czułością.

– Poznałem go, gdy miał bodajże siedemnaście…? Nie, szesnaście lat. Jego mama była sprzątaczką w naszej firmie, a skoro ja często pracuję po godzinach… – Urywa z przepraszającym uśmiechem. – Kiedyś zaczęliśmy rozmawiać, a temat od razu zszedł na dzieci. Ja nie mogłem przestać chwalić ciebie za występ w szkole baletowej, ona zaś wspomniała, że jej syn jest niezwykle uzdolniony i inteligentny, a jej nie stać na to, by posłać go na studia. Kredyt studencki również nie wchodził w grę. Zaprosiłem ich oboje na spotkanie, a gdy się okazało, że kobieta nie kłamie, a młody naprawdę ma łeb na karku, zawarłem z nim umowę.

– Umowę?

Przytakuje.

– Obiecałem mu stypendium i pracę w swojej firmie pod warunkiem, że skończy studia z wyróżnieniem.

– Skoro dostał tę pracę, to domyślam się, że wywiązał się ze swojej części? – zgaduję, na co tata się uśmiecha. – Jak się nazywa i ile tak właściwie ma lat?

– Jasper Hyde, lat trzydzieści dwa. Początkowo obawiałem się, czy wiek nie okaże się dla ciebie przeszkodą, ale potem wspomniałaś o tym twoim przyjacielu i… – Na wzmiankę o Kevinie marszczę nos, co on od razu zauważa, bo przerywa. – Cóż, myślę, że to nie będzie problemem.

Nie będzie.

– Co jeszcze możesz mi o nim powiedzieć? – ciągnę, trzymając się usilnie jednego tematu.

– Jasper jest niezwykle inteligentny i ambitny. Można mu też zaufać, a nawet powierzyć własne życie. Poukładany, spokojny, może nieco wyciszony, ale w porównaniu z tobą każdy taki jest – zauważa z uśmiechem, lecz nie potrafię go odwzajemnić. Czuję, jakbyśmy byli totalnymi przeciwieństwami. – Skarbie, nikt nie oczekuje od was miłości czy gromadki dzieci. To leży wyłącznie w waszej gestii. Gwarantuję ci jednak, że twój przyszły mąż będzie cię szanował i dbał o twoje potrzeby. Zapewni ci bezpieczeństwo i dostatek. Da swobodę, której potrzebujesz do życia. A reszta… Reszta sama się ułoży.

– Jak między tobą i mamą? – szepczę.

– Jak między mną i mamą. Po prostu… Nie popełnij naszego błędu i nie walcz. Nie podchodź do tego negatywnie. Dajcie sobie szansę, by się zaprzyjaźnić. Wtedy wszystko przyjdzie łatwiej, obiecuję.

Posyłam mu blady uśmiech, a następnie wstaję z miejsca i wychodzę z gabinetu. Od razu kieruję krok na schody, a gdy docieram na piętro, zamykam się w swoim pokoju i rzucam na łóżko. Mój wzrok mimowolnie odnajduje stojącą na szafce nocnej ramkę, a w niej zdjęcie, na którym wraz z Ness i Nickiem, Justinem, Owenem i Kevinem wznosimy toast z okazji moich dwudziestych drugich urodzin. Zdjęcie wykonane zaledwie dwa miesiące temu, gdy wszystko wydawało się lepsze, łatwiejsze i… znacznie kolorowsze.

Czuję pod powiekami łzy. Vanessę poznałam na pierwszym roku studiów. Ten sam kierunek, podobnie ułożony program nauczania. Widywałyśmy się na różnych kursach i bardzo szybko nawiązałyśmy szczerą i głęboką nić sympatii. Obie jedynaczki, spragnione bliskości innej dziewczyny, bardzo szybko stałyśmy się dla siebie niczym siostry. Razem świętowałyśmy wszelkie sukcesy, razem płakałyśmy nad różnymi przeciwnościami losu czy niepowodzeniami, razem radziłyśmy sobie z problemami. Co prawda nigdy nie powiedziałam jej o pieniądzach mojej rodziny, ale bynajmniej nie dlatego, że jej nie ufałam. To dzięki niej moje grono najbliższych przyjaciół powiększyło się o braci Johnson i Kevina, choć, jak się okazało, on miał w głowie nieco odmienną wizję naszej relacji. Gdy ja łudziłam się, że wyjdzie z tego coś więcej, on nie zamierzał wychylać się poza ramy przyjaciół z bonusem, a już na pewno nie na wyłączność.

Kutas.

Bez namysłu sięgam do szafki, po czym chwytam ramkę w dłoń. Jednym szarpnięciem wyjmuję z niej zdjęcie i zaginam jego lewą stronę tak, by ukryć ostatniego członka tamtej paczki. Nie jest to wcale trudne, bo Kevin dołączył do ujęcia w ostatniej chwili, przez co odstaje nieco od reszty. Gdy już mam pewność, że go nie widać, wkładam zdjęcie z powrotem na miejsce i odkładam ramkę na blat.

Niech cię szlag, Lange, za to, że mnie nie chciałeś.

Rozdział 4

Cass

Ubrana w jedną z przygotowanych wczorajszego wieczoru stylizacji, schodzę do jadalni niemal na równi z rodzicami.

– Pięknie dziś wyglądasz – stwierdza tata, lustrując mnie uważnym spojrzeniem.

– Czyli wczoraj nie wyglądałam pięknie?

Pokonany własną bronią, natychmiast unosi ręce w poddańczym geście.

– O, ktoś w końcu przestawił budzik – podsumowuje babcia, gdy tylko wkracza do pomieszczenia.

Ignoruję jej przytyk. Nie mam ochoty tracić sił na wojnę z nią, skoro czeka mnie przeprawa z tatą i jego kandydatem. Dlatego nawiązuję z rodzicami luźną rozmowę, lekceważąc wszelkie kierowane pod moim adresem pytania seniorki.

– Na litość boską! Czy ty musisz być tak bezczelna?! – sapie w końcu z oburzeniem.

– Mam to po tobie, w końcu sama często powtarzasz, że niektórych genów nie da się oszukać. A teraz przepraszam. Idę po torbę i możemy jechać.

Nim zdąży coś odpowiedzieć, wychodzę, a w duchu biję sobie brawa.

Pierwsze starcie i już zwycięstwo.

***

Drogę do firmy pokonujemy w ciszy. Zresztą, nawet gdybym chciała porozmawiać o czymś z tatą, jest to niemożliwe, ponieważ ten stale odbiera jakieś telefony. Znudzona przeglądam internet i social media.

– Jasper wie, że przyjedziesz dziś ze mną do firmy, więc jak tylko pojawi się w pracy, wezwę go na rozmowę – oznajmia ojciec w przerwie między jednym i drugim połączeniem.

– Nie wiem, czy znajdziesz czas. – Wskazuję na telefon w jego dłoni, który znów zaczyna brzęczeć. – Jakiś krach na giełdzie? – wypalam.

– Nic z tych rzeczy. Udało nam się kupić nową firmę.

Z lekkim uśmiechem puszcza do mnie oczko, po czym skupia uwagę na następnym rozmówcy, a ja zaczynam układać w myślach orientacyjny plan dzisiejszego spotkania.

Wiadomo, najpierw wypadałoby się przedstawić. Jak już będziemy mieć kurtuazję za sobą, moglibyśmy nakreślić jakiś ogólny szkic tego małżeństwa. Wstępne zasady, zakazy, oczekiwania. A potem wystarczy ustalić datę ślubu i trzymać się wcześniejszych ustaleń. Proste.

Właśnie tak do tego podejdę. Jak do zadania. Zaliczenia na studiach. Pracy semestralnej, ale takiej na resztę życia.

Samochód w końcu zatrzymuje się przed znajomym gmachem, lecz tym razem wyskakuję z pojazdu tuż za tatą. Nie przerywając rozmowy, ruchem dłoni wskazuje, bym udała się do ochrony po przygotowaną wcześniej przepustkę, a gdy już trzymam w dłoni właściwy blankiet, razem wchodzimy do windy, która zabiera nas na najwyższe piętro.

Witając po drodze mijanych pracowników ojca, kroczę za nim w stronę głównego gabinetu, przy okazji podziwiając przestronne i modnie urządzone wnętrza. Prawdą jest, że od lat nie byłam w firmie. Co więcej, wielu z pracowników nawet nie ma pojęcia, kto właśnie kroczy za ich pracodawcą. Specjalnie schowałam przepustkę do kieszeni, by móc delektować się tą chwilą anonimowości, nawet kilkuminutową.

Jak w Los Angeles.

W końcu docieramy do właściwego pomieszczenia, a ja zajmuję miejsce na jednej z ustawionych w kącie kanap. Gdy jednak po dziesięciu minutach czekania ojciec wciąż rozmawia przez telefon, tracę cierpliwość.

– Idę do Hyde’a – informuję cicho, pochylając się nad biurkiem. – Jak skończysz, możesz do nas dołączyć.

Moje słowa sprawiają, że na moment przerywa rozmowę.

– Jesteś pewna? Potrzebuję jeszcze kilku minut i…

– Będzie lepiej, jeśli najpierw porozmawiamy sami, bez świadków – decyduję. – To da nam więcej swobody w nakreśleniu naszych wzajemnych relacji.

Tata przytakuje na zgodę, dlatego biorę torebkę i wychodzę z gabinetu, a następnie przystaję przy biurku sekretarki.

– Przepraszam, gdzie znajdę Jaspera Hyde’a? – pytam uprzejmie.

– Pan Hyde ma gabinet piętro niżej. Zadzwonię do niego i powiem…

– Nie, proszę, chcę mu zrobić niespodziankę – wypalam, bo jeśli kobieta zacznie dzwonić, to od razu rozejdzie się wieść, że córka szefa kręci się po firmie, a nie chcę żadnej atencji. – Niech mi tylko pani powie, jak się do niego dostać.

Już po chwili wkraczam do windy i zjeżdżam na niższy poziom, a następnie, kierowana wcześniejszymi wskazówkami kobiety, ruszam głównym korytarzem. Dotarcie na miejsce nie zajmuje mi wiele czasu, a droga wcale nie jest skomplikowana, bo, jak się okazuje, Hyde zajmuje jeden z mniejszych gabinetów tuż pod tatą.

Przystaję przed drzwiami i biorę głęboki wdech, a następnie pukam.

– Proszę!

Z duszą na ramieniu wchodzę do pomieszczenia, a mój wzrok od razu skupia się na siedzącym za biurkiem mężczyźnie. Nie patrzy w moją stronę, tylko w ekran komputera, dlatego zamykam za sobą cicho drzwi i odchrząkuję.

– Ekhem… Dzień dobry, nazywam się…

– Wiem, kim pani jest – wchodzi mi w słowo, lecz wciąż uparcie nie podnosi wzroku. – Proszę usiąść. – Gestem dłoni wskazuje jedno z krzeseł.

Nieco zaskoczona jego służbowym tonem, wykonuję to swoiste polecenie. Jak widać, koleś jest typowym gburem, a tata albo jego sekretarka mimo mojej prośby uprzedzili go, iż nadchodzę.

– Chciałabym porozmawiać na temat…

– Jeszcze nigdy nie przydzielono mi żadnego stażysty – znowu mi przerywa – lecz szef działu rozpoczął dziś urlop, dlatego to na mnie spadł ten przykry obowiązek, by panią nadzorować, a także przedstawić zakres obowiązków. Zaczniemy od trzech najważniejszych punktów i lepiej dla pani będzie je szybko przyswoić.

W końcu podnosi na mnie wzrok, ale ekran monitora przede mną zakrywa połowę jego twarzy.

– Po pierwsze punktualność. Każde spóźnienie czy nieobecność musi pani odpracować, zostając po godzinach. Bez wypracowania określonej w umowie stażu liczby godzin, nie dostanie pani wynagrodzenia.

– A-ale…

– Po drugie sumienność i pracowitość. Jeśli uznam, że się pani obija, bez skrupułów panią wyrzucę. Pomogę pani, gdy powierzone zadanie będzie tego wymagać, ale nie zamierzam tolerować lenistwa ani chodzenia na skróty.

– J-ja…

– Po trzecie, w firmie panuje zakaz spoufalania się między pracownikami.

Marszczę czoło.

– Od kiedy? – wypalam, bo przecież kilka dni temu tata wspominał o nadchodzącym ślubie dwójki swoich pracowników.

– Ujmę to inaczej. Proszę nie liczyć na żadne romanse. Jeśli tylko zauważę z pani strony jakieś niestosowne zachowanie, wyleci pani.

Jego chłód i nieprzyjemny sposób bycia sprawiają, że mam ochotę zagrać mu na nosie. Wstaję z miejsca i pochylam się nad biurkiem tak, by wyeksponować nieco dekolt, a chwilę później zamieram, bo w tym mężczyźnie rozpoznaję kolesia od kawy.

Co więcej, on też mnie rozpoznaje.

– Cóż, jeśli miałabym zawiesić oko na kimś w tej firmie, to mój wybór padłby na ochroniarza, bo z doświadczenia wiem, że ci pod swoimi koszulami skrywają bardzo wyćwiczone mięśnie – rzucam z lekkim rozmarzeniem. – Ale jeśli chodzi o pana… Nie, spokojnie, na pana na pewno nie polecę.

Na jego twarzy pojawia się złość. Nim zdążę mrugnąć, zrywa się z miejsca i podchodzi do mnie, a sposób, w jaki nade mną góruje, sprawia, że czuję nieprzyjemny dreszcz.

– Gratuluję, właśnie straciła pani pracę. Co więcej, skoro już mamy w papierach pani adres, to przekieruję do pani rachunek za pralnię. A teraz proszę opuścić ten gabinet i udać się do kadr po swoje dokumenty.

Niespodziewanie drzwi stają otworem, a my oboje podrywamy głowy. Nieco się odprężam, gdy dostrzegam tatę.

– Przeszkadzam? – pyta, przeskakując wzrokiem między mną i swoim pracownikiem.

– Nie, spokojnie, właśnie informuję naszą nową stażystkę, że jej przygoda z Watson Enterprise skończyła się szybciej, niż zaczęła – odpiera zimno Hyde. – Tak jak mówiłem, proszę zgłosić się do kadr po swoje papiery, a potem droga wolna. Może pani zaglądać pod koszulę każdego z naszych ochroniarzy – rzuca opryskliwie w moją stronę, po czym sięga po słuchawkę.

– Stażystkę? Jaką stażystkę? – zdumiewa się tata. – Cass… – Posyła mi zirytowane spojrzenie.

– Tatku, to nie tak – bronię się, ruszając w jego stronę z miną niewiniątka. – Doszło do pewnego nieporozumienia i właśnie próbowałam to wytłumaczyć, ale nie dano mi dojść do słowa.

– Tatku? – Zdumiony szept sprawia, że oboje zerkamy na stojącego przy biurku mężczyznę.

Ojciec z dumą obejmuje mnie w pasie, mylnie interpretując zaskoczenie swojego podwładnego.

– Tak, Cross, pozwól, że przedstawię ci Cassandrę. Chciała porozmawiać z Jasperem – dodaje.

Chwila, a więc koleś przy biurku to nie Hyde?! Dzięki Bogu!

Przenoszę wzrok na oszołomionego pracownika.

– Panie Cross, skoro wyjaśniliśmy pewne nieścisłości, chciałabym pana przeprosić za tę wczorajszą kawę i późniejsze zachowanie przyjaciółki. Nie wiem, co jej odbiło, i jest mi za nią wstyd. Proszę wysłać na mój adres rachunek za pralnię, a jeśli plama nie zejdzie, kupię panu nową.

– Koszula? Pralnia? Co mnie ominęło? – mamrocze tata.

– Potem ci wyjaśnię – szepczę. – To jak? – Wyciągam dłoń w stronę nieznajomego, chcąc zażegnać przynajmniej jeden z konfliktów.

Po chwili wahania zerka na swojego pracodawcę, a następnie przyjmuje przeprosiny.A przynajmniej tak mi się wydaje.

– Nie ma sprawy. Zapomnijmy o całym zdarzeniu. A teraz, skoro chcieliście porozmawiać z Hyde’em, to może zadzwonię do niego i zapytam, gdzie jest? – sugeruje, po czym sięga po słuchawkę telefonu.

– Nie, spokojnie. Sami go znajdziemy – oponuje tata.

Następnie wskazuje na mnie głową, bym opuściła pokój, a ja w progu wpadam na kolejnego mężczyznę.

– O, jak widzicie, Jasper sam się znalazł. – Do moich uszu dociera rozbawiony głos taty, a ja zamieram.

– Coś mnie ominęło? – Nieznajomy unosi pytająco brew.

– T-to ty! – sapię cicho, gdy rozpoznaję jego twarz i głos.

– Zaraz, to wy się znacie? – zdumiewa się cicho mój ojciec, gdy tylko zamyka za sobą drzwi.

– Cóż, można tak powiedzieć – ucina sucho Hyde. Ten prawdziwy. – Ale może porozmawiajmy o tym w spokojniejszym miejscu, a nie na korytarzu.