Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
1736 osób interesuje się tą książką
MROCZNA, ZABAWNA I PIKANTNA
ILE JESTEŚ W STANIE ZNIEŚĆ?
Chcę kogoś z duszą czarną jak atrament. Kogoś, kto spaliłby dla mnie świat i nie miał z tego powodu ani odrobiny wyrzutów sumienia.
Aly, pielęgniarka na oddziale ratunkowym, ucieka od wyczerpującej pracy, marząc o zamaskowanych mężczyznach, których wyszukuje w sieci. Ale w jej mrocznych fantazjach dominuje jeden – wytatuowany Facet Bez Twarzy.
Kobieta nie przypuszcza, że jedna niewinna wiadomość wysłana pod wpływem alkoholu zmieni te pragnienia w coś rzeczywistego…
Pragnę czegoś innego niż większość ludzi: mroku i deprawacji zamiast światła i miłości.
Josh skrywa się przed światem, ale w sieci ma też drugie oblicze. Wtedy obce są mu jakiekolwiek granice prywatności i moralności.
W nocy staje się Facetem Bez Twarzy, nagrywa filmiki, które rozgrzewają fanki do czerwoności. Szczególnie jedna przykuwa jego uwagę.
Aly i Josh wspólnie realizują swoje najmroczniejsze fantazje. Nie zdają sobie sprawy, że Aly przyciągnęła uwagę kogoś jeszcze, kogoś, kto ma wobec niej bardzo złe zamiary. Gdy Josh z drapieżnika zamienia się w obrońcę, musi sobie odpowiedzieć na pytanie, jak daleko jest się w stanie posunąć dla kobiety, bez której nie może żyć.
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 576
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Lights Out
Copyright © 2024 by Navessa Allen. By arrangement with the author. All rights reserved.
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Brodzik, 2025
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025
Redaktorka inicjująca: Joanna Jeziorna-Kramarz
Redaktorka prowadząca: Joanna Jeziorna-Kramarz
Marketing i promocja: Aleksandra Wróblewska
Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak
Korekta: Anna Nowak, Joanna Jóźwiak
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
Fotografia na okładce: © mamita | Shutterstock
Oryginalny projekt okładki: © Christopher Brian King
Adaptacja okładki i strony tytułowe: Magda Bloch
Ilustracje na zadruku wnętrza: Anna Niemczak
Fotografia autorki na skrzydełku: archiwum autorki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
ISBN 978-83-68576-46-7
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
1. Aly
2. Josh
3. Aly
4. Josh
5. Aly
6. Josh
7. Aly
8. Josh
9. Aly
10. Josh
11. Aly
12. Josh
13. Aly
14. Josh
15. Aly
16. Josh
17. Aly
18. Josh
19. Aly
20. Josh
21. Aly
22. Josh
23. Aly
24. Josh
25. Aly
26. Josh
Epilog. Aly
Podziękowania
Pierwszy film Aly. Josh
Polecamy
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
OSTRZEŻENIE
NINIEJSZA KSIĄŻKA TO MROCZNA komedia romantyczna, która porusza trudne tematy. Przed lekturą zastanów się, czy czujesz się na siłach, by czytać tekst zawierający:
niedwuznaczne sceny erotyczne (w tym seks analny)
spożywanie alkoholu
wzmianki o gwałcie (bez bezpośredniego opisu)
wspomnienia o przemocy wobec dzieci
treści medyczne
sceny zawierające krwawe opisy (w kontekście szpitalnym)
dyskusje o zdrowiu psychicznym
wzmianki o seryjnych mordercach i ich zbrodniach
ogólnikowy opis strzelaniny z licznymi ofiarami
opisy stalkingu oraz naruszenia prywatności
sceny z włamaniem i ukrytymi kamerami
hakerstwo
kradzież
wspomnienia niezamierzonego kanibalizmu
śmierć
wspomnienia z wypadku samochodowego
śmierć rodzica
w kontekście erotycznym: podduszanie, grożenie (w tym bronią białą oraz palną)
maska w roli gadżetu erotycznego
primal play
opisy seksualne z wątpliwą zgodą.
Dla każdego, kto jest na tyle odważny, żeby ujeżdżać rękojeść noża
NOWA DZIEWCZYNA NIE RADZIŁA sobie zbyt dobrze. Kiedy weszłam do naszej kanciapy, siedziała skulona na jednym z tanich, niewygodnych plastikowych krzeseł i wpatrywała się w przestrzeń. Jej strój medyczny był pomięty, niechlujny kok zsunął się na bok głowy, a blond kosmyki sterczały, jakby wcześniej za nie ciągnęła. W świetle jarzeniówek jej skóra wydawała się blada, woskowa.
Dwie pozostałe pielęgniarki na sali omijały ją szerokim łukiem, rzucały tylko zaniepokojone spojrzenia, jakby w obawie, że nowa koleżanka zwymiotuje lub zemdleje. Albo, co gorsza, odejdzie, jak wiele innych.
Po moim trupie.
Potrzebowaliśmy jej. Jeszcze kilka maratonów piętnastogodzinnych dyżurów i groziło mi całkowite wypalenie zawodowe.
Wzięłam głęboki wdech i podeszłam do niej, na wszelki wypadek od boku, by przypadkiem nie znaleźć się w polu rażenia, gdyby jednak miała zwymiotować. Dziewczyna nie zwracała na mnie uwagi. To zły znak.
– Hej, nazywasz się Brinley, prawda? – zapytałam łagodnym, spokojnym głosem. Tym samym zawsze zwracałam się do chorych dzieci.
Zamrugała i odwróciła się w moją stronę, błękitne oczy miała szkliste, wzrok nieskupiony, jakby wcale mnie nie widziała. Prawie jakby doznała szoku. A co nieco o szoku wiedziałam, w końcu na każdej zmianie widziałam go u przynajmniej jednego ze swoich pacjentów.
Szlag, ona naprawdę odejdzie.
Obróciłam się lekko w bok, nie odrywając wzroku od Brinley.
– Może kocyk?
Odgłos szurania stóp świadczył o tym, że ktoś już szedł spełnić moją prośbę, więc ponownie zwróciłam się ku dziewczynie i skupiłam na niej calutką uwagę. Inna koleżanka przekazała mi plotki na jej temat. Podobno Brinley była pielęgniarką od trzech lat i niedawno przeniosła się tutaj z mniejszego oddziału ratunkowego. W szpitalu urazowym pracowała po raz pierwszy.
Niektórzy ludzie radzili sobie całkiem nieźle na normalnych oddziałach ratunkowych, ale po przejściu do nas przeżywali załamanie nerwowe. Znajdowaliśmy się w centrum miasta, w metropolii znanej z niebotycznie wysokich wskaźników przestępczości. Każdy dyżur oznaczał najgorsze z najgorszych przypadków: dźgnięcia nożem, gwałty, rany postrzałowe, ofiary przemocy i makabrycznych wypadków samochodowych. Można by wymieniać bez końca.
Dzisiejsza noc była szczególnie ciężka, nawet dla mnie, a widziałam już tyle, że niewiele było mnie w stanie ruszyć. Dla kogoś nowego w szpitalu urazowym – na przykład Brinley – taki dyżur musiał być przerażający, a na nieszczęście to był też pierwszy raz, gdy pracowała samodzielnie.
Na obrzeżach mojego pola widzenia pojawił się koc. Wzięłam go bez patrzenia i owinęłam nim ramiona dziewczyny. Poruszała się jak robot, nienaturalnie sztywno, ciągnąc za rogi, by opatulić się ciaśniej.
– Jego klatka piersiowa… – powiedziała tak cicho, że ledwo dosłyszałam. – Cały środek był… no, właściwie go nie było.
A więc dostała tamtą ranę postrzałową z bliskiej odległości. Niesamowite, że mężczyzna w ogóle żył, gdy go przywieźli, i jednocześnie smutne, bo w takich przypadkach prawie nic się nie da zrobić. Serce, płuca i inne organy doznały zbyt poważnych uszkodzeń, by ten człowiek to przetrwał. Słyszałam, że zmarł wkrótce po tym, jak tu trafił. Skoro Brinley się nim zajmowała, pewnie była cała unurzana w jego krwi. Nic dziwnego, że miała teraz na sobie inny strój medyczny niż wcześniej, a włosy nie wyschły jej jeszcze do końca po prysznicu.
– Nie mogłaś mu pomóc – powiedziałam jej.
Pociągnęła nosem, a jej oczy w końcu się na mnie skupiły.
– Wiem, ale… Boże. Wątpię, bym kiedykolwiek zapomniała ten widok.
W mojej głowie pojawiła się mroczna myśl: Nie martw się, jutro zobaczysz coś równie traumatycznego i to zajmie jego miejsce. Oczywiście nigdy nie powiedziałabym czegoś takiego na głos.
– Wspominał ci ktoś o terapeutach? – zapytałam.
Przytaknęła.
– Trzecie piętro, prawda?
– A jeśli pracujesz akurat na nocnej zmianie i potrzebujesz z kimś pogadać, dostępna jest całodobowa linia telefoniczna.
Może i władze szpitala dawały nam za dużo godzin, ale należało ich pochwalić za to, jak dbali o dobrostan psychiczny personelu. Codziennie oglądaliśmy traumy podobne do tych, z jakimi żołnierze spotykają się na linii frontu. Z tego powodu wskaźniki wypalenia zawodowego i PTSD były niebotycznie wysokie.
Regularnie rozmawiałam z dyżurnym terapeutą. To jedna z niewielu rzeczy, które utrzymywały mnie przy zdrowych zmysłach w chwili, gdy wszędzie dokoła system opieki zdrowotnej się załamywał i z pracy odchodziło tak wiele osób, że mieliśmy niebezpieczne braki kadrowe.
– Nie znam numeru – przyznała Brinley, a po jej policzku spłynęła łza.
Okej, łzy to dobry znak. Łzy świadczyły o tym, że dziewczyna już znalazła się na etapie przepracowywania tego doświadczenia, a to zmniejszało ryzyko, że faktycznie wejdzie w stan szoku.
– Do której szafki włożyłaś swoje rzeczy? – zapytałam. – Wezmę twój telefon i ci wpiszę.
Dwadzieścia minut później już była znowu na nogach, z kubkiem naparu z rumianku w dłoniach. Wklepałam jej numer na infolinię, ona przestała drżeć, a na jej policzki powrócił kolor. Tylko jedna inna pielęgniarka była teraz z nami w pokoju, po tym jak poszły sobie dwie wcześniejsze, niezbyt pomocne. Została Tanya, szczupła czarna kobieta po czterdziestce, która pracowała w szpitalach urazowych w czasach, gdy Brinley pewnie jeszcze nosiła pieluchy. Z Tanyą pracowało mi się najlepiej. Świetnie radziła sobie pod presją, miała doskonałe podejście do pacjenta i wiedziała więcej o tym, jak traktować ludzi, którzy przeszli poważne wypadki, niż większość tutejszych lekarzy.
W tej chwili stała z Brinley przy oknie i rozmawiała z nią cicho, obejmując ją jedną ręką. Zbierałam właśnie rzeczy swoje i Brinley, słuchając jednym uchem, bo byłam pewna, że Tanya powie to wszystko, co trzeba, by dziewczyna zawróciła znad przepaści.
– Świetnie ci poszło – tłumaczyła. – I nie wciskam ci kitu tylko po to, by podnieść cię na duchu. Widziałam pielęgniarki z większym doświadczeniem, które w takiej sytuacji traciły zimną krew, ale ty zapanowałaś nad emocjami i zrobiłaś to, co do ciebie należało. – Odwróciła się do mnie. – Aly się ze mną zgodzi.
Przerzuciłam torbę Brinley przez ramię i dołączyłam do nich.
– Owszem. Z tego, co widziałam, dałaś czadu. I to załamanie potem to coś zupełnie normalnego. Dostałaś końską dawkę adrenaliny, a kortyzol wystrzelił ci w kosmos. To żaden wstyd po takim stresie na chwilę zastygnąć. Mnie też się to zdarza w naprawdę trudne dyżury.
Brinley zbladła.
– Myślałam, że gorzej niż dzisiaj już nie będzie.
Ups. Czas się wycofać.
– Tak, tak. Chodziło mi tylko o to, że mnie tym razem najgorsze ominęło. Myślę, że ty i Mallory miałyście najcięższy przypadek.
Z drżeniem wypuściła powietrze.
– Aha, okej.
– Teraz Aly odwiezie cię do domu – zwróciła się do niej Tanya. – Też właśnie skończyła dyżur.
Brinley popatrzyła na nas z wahaniem.
– Ale przyjechałam tu swoim autem.
Tanya skinęła głową.
– W takim stanie nie powinnaś prowadzić.
Najwyraźniej dziewczyna dostrzegła w tym pewną mądrość.
– Tak, pewnie masz rację.
– Nie martw się – uspokoiłam ją. – Sprawdziłam twój grafik. Jutro pracujemy w tych samych godzinach, więc cię podwiozę. Twoje auto stoi na parkingu dla pracowników?
Przytaknęła.
– Nic mu tam nie będzie. Potrzebujesz coś z niego wziąć?
Zmarszczyła brwi.
– Chyba nie.
Tanya zabrała jej kubek.
– W takim razie powinnyście się stąd wynieść, póki jeszcze możecie.
Dziękuję, powiedziałam bezgłośnie.
Kiwnęła głową.
Nierzadko bywało, że jeśli ktoś za bardzo się guzdrał po dyżurze, wciągano go jeszcze na parę godzin, ponieważ zawsze ktoś potrzebował dodatkowej pary rąk. W tej chwili Brinley się do tego nie nadawała, a ja i tak siedziałam tu cztery godziny dłużej. Nadszedł czas, żeby wrócić do domu.
Pokierowałam Brinley w stronę tylnego wyjścia, żeby na nikogo po drodze nie wpaść. Dziewczyna co prawda milczała, ale mimo wszystko chyba była w lepszym stanie niż wcześniej, więc uznałam to za dobry znak.
– Mieszkasz z kimś? – zapytałam.
– Z chłopakiem – odparła.
– Jest teraz w domu? – Wolałabym nie zostawiać jej samej.
Skinęła głową.
– Tak. Wysłałam mu esemesa pod koniec dyżuru, zanim usiadłam i… No, sama widziałaś.
– Rozmowa pomaga. Nie wiem, czy twój chłopak jest wyjątkowo wrażliwy, ale jeśli mu opowiesz o tym, co cię dzisiaj spotkało, będzie ci łatwiej przestać o tym myśleć.
– No, nie wiem – rzuciła niepewnie.
– Nie musisz wchodzić w szczegóły. Ogólny zarys wystarczy. Oprócz numeru na infolinię wpisałam ci też swój, więc zawsze możesz zadzwonić.
Spojrzała na mnie z ulgą.
– Dziękuję. On tego raczej nie zrozumie, wiesz?
Wiedziałam. W przeciwieństwie do Brinley byłam singielką, ale nawet gdy miałam partnerów, nie rozmawiałam z nimi o dyżurach. Nigdy nie spotykałam się z nikim na poważnie – za bardzo koncentrowałam się na pracy – a zawsze mi się wydawało, że zwierzanie się ze złego dnia w szpitalu albo tego, że straciłam pacjenta, to coś zarezerwowanego dla drugiej połówki. Przeważnie żaliłam się terapeutom albo innym pielęgniarkom, a po wyrazie twarzy Brinley można było poznać, że będzie taka sama. Cywile, jak nazywaliśmy pracowników spoza służby zdrowia, często nie rozumieli, jak to jest.
W drodze do domu poruszałyśmy już bezpieczniejsze tematy – na przykład nowy telewizyjny hit – by odwrócić naszą uwagę od wydarzeń z nocy. Kiedy odwiozłam Brinley do jej szeregowca, słońce zaczęło wschodzić nad miastem, odbijając się od wieżowców w oddali i malując na chmurach makabryczne ombre od głębokiego fioletu świeżych siniaków do czerwieni tętniczej krwi.
Boże, ale mam dzisiaj parszywy nastrój, pomyślałam, odrywając wzrok od nieba.
Tak wiele czasu poświęciłam najpierw pomocy, a później odwracaniu uwagi Brinley, że zabrakło mi go, by przetrawić własne przykre doświadczenia z dzisiaj. Miałam na dyżurze faceta trzykrotnie dźgniętego nożem, kobietę ze złamanym nadgarstkiem, zakrwawionym nosem i mężem oprawcą, który nie pozwalał jej mówić, oraz dwulatka z tak poważną infekcją RSV, że musiał zostać przetransportowany do szpitala dziecięcego.
Najgorszy był bezdomny z odmrożeniami. Nie dlatego, że był to ekstremalny przypadek – odmrożenia okazały się stosunkowo łagodne i zachował wszystkie palce u nóg – ale dlatego, że nikt inny z mojej zmiany nie chciał iść do niego ze względu na smród, do tego narzekali na to tak głośno, że prawdopodobnie ich usłyszał. Zrobiło mi się przykro i wkurzyłam się do tego stopnia, że kazałam im spadać i sama się nim zajęłam.
Właśnie takie przypadki utkwiły mi w pamięci, nie te zbyt krwawe, lecz te smutne. Na nich się fiksowałam. Gdzie się podziała rodzina tego człowieka? Czy go szukali? Co z kobietą maltretowaną przez męża? Czy uda jej się uciec, zanim znów ją skrzywdzi?
Z głową zajętą takimi rozmyślaniami dojechałam do domu nawet nie wiem kiedy. Na ulicy było na tyle ciemno, że mój dom oświetlały migoczące lampki choinkowe. Mieliśmy już drugi tydzień stycznia, mimo to kilku moich sąsiadów wciąż nie zdjęło świątecznych dekoracji, więc ze swoimi też się nie spieszyłam. Widok tych światełek migoczących w mroku ostatnich chwil przed wschodem słońca był dokładnie tym, czego potrzebowałam – to one trzymały ciemność na wodzy.
Zgasiłam silnik i wysiadłam. Mój dom nie był zbyt duży – ot, dwa pokoje i wykończenie w stylu rzemieślniczym – do tego znajdował się w średnio bezpiecznej okolicy, ale należał do mnie i czułam się zajebiście dumna z tego, ile pracy poświęciłam, by nadać mu niepowtarzalny charakter. Blady niebieskozielony siding, wykończenia w ciepłej bieli. Mały ganek dzięki bożonarodzeniowej wycieraczce oraz choince błyszczącej od dekoracji wyglądał wyjątkowo i przytulnie.
Wewnątrz było równie świątecznie. Nie miałam już kochającej rodziny, a strojenie domu od góry do dołu było sposobem na odwrócenie uwagi od przygnębiającego faktu, że co roku ten wyjątkowy czas spędzałam samotnie albo w pracy.
Ledwo zamknęłam za sobą drzwi i zdjęłam buty, rozległo się głośne larum.
Cóż, nie byłam całkiem sama. Towarzystwa dotrzymywał mi Fred. Najwyraźniej spał na moim łóżku, ponieważ jego miauczenie na początku rozbrzmiewało z daleka, ale szybko zyskiwało na mocy i w korytarzu przypominało już karetkę na sygnale.
Rany, zeźlony jest naprawdę głośny. Jeszcze trochę i sąsiedzi uznają, że go biję.
– Rany boskie, Fred – rzuciłam, gdy zza rogu wypadło moje długowłose czarno-białe kocisko. – Przecież nic się nie dzieje. Tym razem wróciłam tylko parę godzin później, niż powinnam.
Kiedy już do mnie dotarł, wzięłam go na ręce, obróciłam na plecy i wtuliłam twarz w jego puszysty brzuszek. Moja mama nazywała to „futrzaną terapią”. Wracała do domu po długim dniu pracy i zanim przywitała się z tatą lub ze mną, szła prosto do kota i ściskała go, dopóki nie zaczął protestować. Zawsze poprawiało jej to nastrój, więc sama zaczęłam robić tak z Fredem, odkąd pojawił się na moim podwórku jako na wpół utopione kocię, które próbowało uciec przed ulewą. Trudno powiedzieć, czy to ze względu na to, że przyzwyczajał się od maleńkości, ale całkiem dobrze znosił tę futrzaną terapię, mrucząc i ugniatając mi włosy.
W oczach ludzi, którzy nie lubią kotów, pewnie wychodziłam na wariatkę, ale walić to. Zasadniczo nie ufałam osobom tego pokroju, więc i tak nie było takich w pobliżu, by mnie osądzać.
Dostałam, co chciałam, więc odłożyłam Freda i poszłam do pokoju się przebrać, a on podreptał za mną. Można by pomyśleć, że po tak długiej zmianie będę zmęczona, a jednak w ogóle nie chciało mi się spać. Pewnie zawdzięczałam to umiejętności zasypiania w okamgnieniu, gdy tylko było pięć minut spokoju. Od północy do pierwszej w szpitalu zapanowała dziwna cisza, więc przespałam całą godzinę. Tanya powiedziała mi, że jedna z pielęgniarek – ktoś, kto pracował na wyższym piętrze na oddziale specjalistycznym – wpadła odebrać wyniki badań i zapeszyła, mówiąc, że coś cicho. Pielęgniarki na ostrym dyżurze wiedziały, że takie komentarze nie przynoszą nic dobrego.
Wzięłam prysznic, przebrałam się w najbardziej milusią piżamę, jaką miałam, nalałam sobie duży kieliszek białego wina i przytuliłam się do Freda na kanapie. Miałam ochotę włączyć telewizor i odpłynąć na chwilę, ale podczas dyżuru ani razu nie sprawdziłam telefonu, a powiadomienia z mediów społecznościowych prosiły o moją uwagę.
Nie walcząc z tym, co nieuniknione, włączyłam ulubioną aplikację i zaczęłam skrolować. Jak można się było spodziewać, algorytm wypluł filmiki z uroczymi zwierzętami robiącymi urocze rzeczy, idiotami bez instynktu samozachowawczego, utyskiwaniami na eksów i mięśniakami przeglądającymi się w lustrach na siłowni. Ale przede wszystkim roiło się od seksownie prężących się gości. A dokładniej – facetów w maskach. Moja obsesja na ich punkcie zaczęła się na początku jesieni, bo Halloween to okres, kiedy ten podgatunek filmików nabiera popularności wśród napalonych książkar oraz takich wyposzczonych podglądaczek jak ja.
Jedną ręką drapałam Freda za uszami, drugą wysyłałam polubienia dla filmików z cosplayerami z futurystycznym sprzętem wojskowym, ale też kilku w pełnych kostiumach rodem z horrorów. Jednak moimi ulubionymi byli ci w maskach duchów. Śliniłam się do tych bez koszulek. Wystarczy jeszcze nóż, trochę krwi i cyk, mieli nową obserwującą.
Moim absolutnie ulubionym twórcą był użytkownik o pseudonimie „facet.bez.twarzy”, ponieważ miał wszystko, co kochałam najbardziej: niestandardową maskę, która była niepodobna do żadnej innej i równie zmysłowa, co przerażająca; do tego mięśnie, dobre oświetlenie, wyjątkowy dobór muzyki i naturalne wyczucie tego, jak zainteresować widza i sprawić, by błagał o więcej. Miałam w zakładkach cały folder poświęcony wyłącznie jego materiałom i regularnie do nich wracałam, gdy potrzebowałam zająć czymś myśli po ciężkim dyżurze.
Na przykład dzisiaj.
Dopiłam wino – cholera, zupełnie straciłam poczucie czasu – i wstałam, by sobie dolać. Fred najwyraźniej miał już dość przytulania na ten wieczór, bo zeskoczył z kanapy i położył się w swoim małym filcowym domku przy telewizorze. Sprawdziłam w kuchni, czy ma pełne miski, po czym wylałam resztkę wina z butelki do kieliszka.
Jeszcze chwila i się wstawię, a także, przy odrobinie szczęścia, zrobię się senna. Zostało mi tylko dziesięć godzin do rozpoczęcia następnego dyżuru i desperacko potrzebowałam nadrobić zaległości w spaniu po typowym w okresie świątecznym zwiększonym ruchu w szpitalu.
Usiadłam, okryłam się kocem i zaczęłam oglądać filmiki Faceta bez Twarzy. Uwielbiam wszystkie, ale gdybym naprawdę musiała wybrać ten jeden jedyny, wskazałabym ten, w którym leży półnagi na kanapie, z głową opartą na ramieniu, skąpany w czerwonym świetle. Widać go tylko od żeber w górę, jego mięśnie obleczone wydziaraną skórą pracują, a ręka porusza się w taki sposób, jakby właśnie robił sobie dobrze, ale całość jest na tyle niewinna, by nie dostał bana.
Nigdy nie wiedziałam, gdzie patrzeć przy oglądaniu. Na jego naprężające się przy każdym ruchu bicepsy? Czy na pierś, która unosiła się, jakby był na skraju orgazmu? Albo tuż poza ekranem, gdzie wyobrażałam sobie jego rękę pompującą naprężonego penisa?
Rozpoczął nagranie, wpatrując się w sufit. Pod sam koniec odwrócił głowę, by spojrzeć prosto w kamerę, i chociaż wiedziałam, że maska nie może mieć wyrazu twarzy, czułam coś zupełnie innego. Te wielkie, czarne oczodoły wydawały się zaglądać w moją duszę, a szydercze usta wołały moje imię. Nagranie ucinało się zaraz po tym i to naprawdę żenujące, ile razy zatrzymywałam je w tym momencie, żeby móc wpatrywać się w te czarne oczodoły jeszcze przez kilka chwil.
Jak by to było być z nim w pokoju, gdy to filmował? Być tą, o której myślał, gdy się masturbował? Albo jeszcze lepiej, wrócić pewnego dnia do domu i zastać go na tej właśnie kanapie, czekającego na mnie w półmroku, pokrytego krwią, ze światłem odbijającym się od stali jego noża?
Na tę myśl zadrżałam z pożądania i strachu. Pragnęłam tego w sposób, który prawdopodobnie nie był zdrowy, ale po tych wszystkich paskudnych rzeczach, które widziałam w szpitalu urazowym, a nawet wcześniej, gdy jako nastolatka miałam naprawdę popierdolone życie, to naturalne, że moje gusta zawędrowały w mrok.
Może Tyler ją dla mnie założy.
Właśnie, Tyler. Facet, z którym spotykałam się na seks przez prawie rok.
Niemal o nim zapomniałam. Nie chodziło o to, że nie zapadał w pamięć – był przystojny i nieźle się pieprzył – ale kiedy w robocie było ciężko, miałam tendencję do zatracania się w niej, a przez miażdżące braki kadrowe ostatnio zdarzało to się niestety często.
Kiedy ostatni raz się spiknęliśmy? Na pewno jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Czyli najwyższy czas na jakiś szybki numerek. Jutro miałam ostatnią zmianę w tym tygodniu, a potem wspaniałe dwa dni wolnego. Czy istnieje lepszy sposób na ich spędzenie niż wskoczyć do łóżka z gościem, który potrafi zlokalizować łechtaczkę?
Dopiłam wino, czując ekscytację możliwością spotkania zamaskowanego mężczyzny w prawdziwym życiu. Szybko, by nie nabrać wątpliwości, zrobiłam zrzut ekranu z mojego ulubionego filmiku i wysłałam go Tylerowi wraz z wiadomością:
Mam wolny piątek i sobotę. Może wpadniesz i przyniesiesz taką maskę? Obiecuję, że będzie ciekawie.
Jego odpowiedź nadeszła dopiero po kilku godzinach mojego dyżuru następnego dnia, ponieważ jak każdy normalny człowiek spał, kiedy do niego napisałam.
Aż mnie serce zabolało, gdy odczytałam.
Ja pierdzielę, laska, to ty jeszcze żyjesz? Myślałem, że już mnie zghostowałaś. Minęły dwa miesiące. Sorry, ale darujmy sobie tę maskę. Nie kręci mnie to, a w ogóle to się z kimś spotykam.
Dwa miesiące? Naprawdę aż tyle czasu? Przewinęłam nasz czat i faktycznie. Może powinnam znowu odezwać się do terapeuty i zapytać o sposoby na znalezienie równowagi między pracą pielęgniarki i życiem osobistym.
Ponieważ najwyraźniej nie szło mi najlepiej.