Play me, Baby - Zagraj mną, Kochanie - Rebecca Baker - ebook

Play me, Baby - Zagraj mną, Kochanie ebook

Rebecca Baker

0,0

Opis

Nigdy nie zachodź w ciążę z miliarderem, który tobą gra – zwłaszcza gdy jego podwójne życie oznacza, że wasze dziecko jest teraz niebezpiecznym sekretem.

Jedna partia pokera. Jedna noc w jego penthousie. Jeden pozytywny test ciążowy, który zmienia wszystko.

Jacob nie tylko wygrywa w karty. On jest właścicielem kasyna. Hotelu. A po tej nocy – także mnie.

Powinnam była wiedzieć, że nie warto zakładać się z najniebezpieczniejszym miliarderem Nowego Jorku. Powinnam była odejść, gdy jego oczy rozbierały mnie przy pokerowym stole. Powinnam była odmówić, gdy zaproponował, że ureguluję swój dług w jego apartamencie.

Ale dłonie Jacoba sprawiają, że zapominam, iż jestem tylko kolejną samotną kobietą topiącą smutki w whisky i złych decyzjach. Sprawiają, że zapominam, że mężczyźni tacy jak on kolekcjonują dziewczyny takie jak ja – zdesperowane, spłukane i na tyle głupie, by uwierzyć, że są wyjątkowe.

Aż do chwili, gdy widzę obrączkę, której zapomniał ukryć.

Teraz noszę jego dziecko, a ojciec mojego dziecka jest nie tylko żonaty. To nawet nie jest Jacob. To ktoś znacznie gorszy. Ktoś, czyje prawdziwe nazwisko pojawia się w nagłówkach gazet. Ktoś, kogo wrogowie wykorzystaliby mnie i to dziecko, żeby go zniszczyć.

Składa mi propozycję: „Zniknij. Weź pieniądze. Zapomnij, że to się wydarzyło”.

Ale miliarderzy nie płacą kobietom za to, by zniknęły. Płacą im za milczenie, jednocześnie trzymając je blisko. Kontrolując je. Posiadając.

Und die Art, wie Jakob mich jetzt ansieht – seine Hand ruht besitzergreifend auf meinem immer noch flachen Bauch – sagt alles:

Ich bin nicht sein Fehler, den er auslöschen kann.

Ich bin sein Geheimnis, das er verbergen muss.

Und das Baby? Es macht es nur schwieriger, mich loszuwerden.

Eine Nacht sollte bedeutungslos sein. Jetzt bedeutet sie, dass ich einem Mann gehöre, dessen richtigen Namen ich nicht einmal kenne.

Und wann werde ich erfahren, wer er wirklich ist?

Flucht wird keine Option mehr sein.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 325

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Play me, Baby - Zagraj mną, Kochanie

Zakazane pragnienia - Romans z sekretnym dzieckiem.

Rebecca Baker

Spis treści

Rozdział 1 – SophiaRozdział 2 – JacobRozdział 3 – SophiaRozdział 4 – JacobRozdział 5 – SophiaRozdział 6 – JacobRozdział 7 – SophiaRozdział 8 – JacobRozdział 9 - SophiaRozdział 10 – JacobRozdział 11 – SophiaRozdział 12 — JacobRozdział 13 – SophiaRozdział 14 – SophiaRozdział 15 – JacobRozdział 16 – SophiaRozdział 17 – SophiaRozdział 18 – JacobRozdział 19 – SophiaRozdział 20 – JacobRozdział 21 – JacobRozdział 22 – SophiaRozdział 23 – JacobRozdział 24 – SophiaRozdział 25 – SophiaRozdział 26 – JacobRozdział 27 – SophiaRozdział 28 – SophiaRozdział 29 – JacobRozdział 30 – SophiaRozdział 31 – JacobRozdział 32 – SophiaRozdział 33 – SophiaRozdział 34 – JacobRozdział 35 – JacobRozdział 36 – SophiaRozdział 37 – JacobRozdział 38 – JacobRozdział 39 – JacobRozdział 40 – SophiaRozdział 41 – JacobRozdział 42 – SophiaRozdział 43 – JacobRozdział 44 – SophiaRozdział 45 – JacobRozdział 46 – JacobRozdział 47 – Sophia

Rozdział 1 – Sophia

„Masz naprawdę piękne oczy. Tak cudownie błyszczą…

— Daj spokój, chyba nie mówisz poważnie. Przecież ledwo się znamy — odpowiadam.

— Ależ tak, mówię całkiem serio. Nigdy nie widziałem czegoś tak pięknego. Musisz być darem niebios. Naprawdę! I Bóg mi świadkiem, nie mówię tego każdej kobiecie.

Przewracam oczami i wzdycham. To chyba jakiś żart. Do tej pory rozmowa zapowiadała się całkiem obiecująco. Co się nagle stało?

— Twoje krągłości też są takie kuszące. Najchętniej przejechałbym językiem po całym twoim ciele i wziął cię porządnie od tyłu…

KLIK

Sfrustrowana, z głębokim westchnieniem zamykam okno przeglądarki internetowej. To jest nie do wytrzymania. Dlaczego te wszystkie babskie czasopisma w ogóle polecają te portale randkowe, skoro można tam znaleźć tylko napalonych zboczeńców?

Zamykam wszystkie programy, wyłączam komputer, opieram głowę na dłoniach i z roztargnieniem wyglądam przez małe okno obok monitora.

Jasne, zdjęcie profilowe wyglądało dobrze, a w pierwszych minutach rozmowy facet o nicku „John_Miller84” był absolutnie czarujący. Zainteresowany, miły i uprzejmy. Wydawał się inny niż pozostali, których podsuwał mi portal randkowy. Sprawiał wrażenie naprawdę szczerze zaciekawionego. Ale potem chyba zawładnęła nim żądza czy też chciwość na kobiece ciało. Oczywiście, na tym portalu warunkiem jest włączenie kamerki podczas czatu. Bez wideo nie ma rozmowy. To przynajmniej zapobiega czatowaniu z ludźmi, którzy ukrywają się za fałszywymi zdjęciami profilowymi. Ta funkcja mi się spodobała, dlatego zdecydowałam się na tę stronę. Od czasu przeprowadzki z L.A. tutaj, do Nowego Jorku, mam dużo czasu. Również na testowanie różnych portali randkowych. Niestety jak dotąd nie trafił się jeszcze ten właściwy facet, z którym chciałabym się spotkać w realu.

Zastanawiam się, co napędza takich mężczyzn? Czy to czysta desperacja? Czy nie ma wystarczająco dużo przybytków, w których mężczyźni za opłatą mogą dostać tyle nagiej skóry, ile tylko zechcą? Czy taki prostacki podryw działa choć jeden jedyny raz na jakąkolwiek kobietę?

Z niedowierzaniem kręcę głową i absolutnie nie potrafię sobie wyobrazić, że takie podejście kiedykolwiek prowadzi do sukcesu. Jak bardzo zdesperowani muszą być faceci na tej platformie? A przede wszystkim: jaki typ kobiety być może faktycznie na takie teksty leci?

Z drugiej strony…

Jak bardzo zdesperowana jestem ja sama? W końcu też zarejestrowałam się na tej stronie i czatowałam już z kilkoma typami tego pokroju. Jeden z nich chciał mi pokazać swojego członka do kamery po niecałych sześćdziesięciu sekundach. Byłam tak zszokowana i zaskoczona, że początkowo nie byłam w stanie zareagować. Ale gdy wstał i w kamerze ukazał się pas jego spodni, udało mi się zakończyć połączenie w ostatniej chwili, zanim nabawiłabym się koszmarów nocnych.

To ja, nawet po tym fiasku, podjęłam kilka kolejnych prób, by poznać na tej stronie porządnego mężczyznę. Czy to nie czyni mnie co najmniej tak samo zdesperowaną jak tych facetów?

Nie! To nie tak! Nie jestem na tyle zdesperowana, by rozbierać się przed kamerą dla jakiegoś tam poklasku. Gdybym w ogóle miała jeszcze spróbować na tej platformie, następny kandydat tego typu naprawdę by sobie posłuchał. Ale właściwie myślę, że mam już dość i więcej się tam nie zaloguję.

Oczywiście, jestem sama i to dla mnie duża zmiana. Zbyt długo mieszkałam z moją najlepszą przyjaciółką Emmą i jej córką Emily. Najpierw tutaj, w Nowym Jorku, potem razem przeprowadziłyśmy się do L.A., żeby zacząć od nowa. Ale wszystko potoczyło się zupełnie inaczej i Emma spotkała tam ponownie ojca Emily.

Po szalonej huśtawce nastrojów ostatecznie zamieszkali razem tutaj, w Nowym Jorku, w domu w Hamptons. Od tamtej pory kontakt z Emmą staje się coraz rzadszy.

Z jednej strony oczywiście to rozumiem. Emma ma teraz rodzinę, męża i słodką córeczkę, która ma już rok i wymaga coraz więcej uwagi. Ale jakoś nie mogę się pozbyć wrażenia, że wylądowałam na bocznym torze, tu, w moim mieszkaniu w Queens.

Czy jestem bezduszną wiedźmą, myśląc w ten sposób? Emma dzwoni do mnie dwa, trzy razy w tygodniu i od czasu do czasu się spotykamy. Jest tak samo serdeczna i kochana jak zawsze i absolutnie nic się między nami nie wydarzyło. Prawdopodobnie po prostu brakuje mi tej intensywnej wymiany zdań, którą miałyśmy wcześniej niemal codziennie.

Ale czy w innym babskim czasopiśmie nie czytałam, że to zupełnie normalne, że kobiece przyjaźnie się rozluźniają, kiedy jedna przyjaciółka ma męża (i dziecko), a druga wciąż jest singielką? Skąd te pisma w ogóle biorą te swoje legendarne mądrości? Czy to w ogóle prawda?

No cóż. Z drugiej strony, może właśnie ta świadomość zagnała mnie na ten portal randkowy. Gdybym miała u boku mężczyznę, może widywałybyśmy się częściej, a i jej mąż miałby partnera do rozmowy.

Gwizd wiatru wyrywa mnie z zamyślenia. Zerkam przez małe okno obok komputera na zewnątrz. Pogoda jest ponura. Co prawda nie pada, ale jeśli warstwa chmur jest nadal tak gęsta i ciemna jak pół godziny temu, kiedy wracałam z zakupów, to całkiem możliwe, że niebo lada chwila otworzy swoje śluzy.

Super pogoda, żeby w piątkowy wieczór samotnie zaczynać weekend. Bez planów i spotkań. Fantastycznie! Kiedyś byłoby oczywiste, że Emma i ja coś razem robimy. Zanim na świat przyszła Emily, ruszałyśmy w miasto. Kiedy pojawił się ten mały, słodki brzdąc, oglądałyśmy seriale na Netfliksie i zastawiałyśmy cały stolik kawowy smakołykami. Objedzone, ale szczęśliwe, a ja do tego lekko wstawiona, padałyśmy potem do łóżek.

Kiedy myślę o zakupach w plastikowej torbie na kuchennym blacie, to w sumie mogłabym dziś wieczorem zrobić to samo. Torba była pełna chipsów i chrupek. Ale w pojedynkę to po prostu żadna frajda i bardziej czuję się wtedy, jakbym próbowała zajeść samotność chipsami ziemniaczanymi. To jednak nie działa. Wiem dokładnie, o czym mówię, bo próbowałam już wielokrotnie.

Wstaję i znowu rzucają mi się w oczy trzy kartony stojące w rogu salonu, obok kanapy. Miesiące temu napisałyśmy na bokach pudeł grubym markerem, wielkimi literami: „EMMA”. Kartony po ostatniej przeprowadzce z L.A. jakoś wylądowały w moim mieszkaniu i od tamtej pory są symbolem tego, jak bardzo osłabł kontakt między mną a Emmą.

Czy ona w ogóle była choć raz tutaj, w moim mieszkaniu? Nie przypominam sobie. Jest raczej tak, że to zawsze ja ich odwiedzam. Nie, to też nie do końca prawda. Przeważnie odwiedzam Emmę tylko wtedy, gdy Ethana nie ma w domu. Nie wiem, czy to celowe, ale wydaje mi się, że ostatnio dostrzegam w tym pewien schemat.

Przyznaję, że sama nigdy tak naprawdę nie polubiłam go od czasu, gdy wróciliśmy do Nowego Jorku, ale nigdy nie powiedziałam tego Emmie. Jeśli Ethan jest jej wielką miłością, to chcę to zaakceptować i nie wtrącać się w jej sprawy. A może Ethan ma tak samo jak ja i dlatego jestem zapraszana tylko wtedy, gdy on ma jakieś spotkania poza domem?

Kręcę głową i włączam radio, żeby uciszyć muzyką tę gonitwę myśli. Wieczna samotność najwyraźniej mi nie służy. Może to wszystko sobie tylko wmawiam, bo przecież to ja podtrzymywałam Emmę na duchu i utwierdzałam ją w przekonaniu, żeby spróbowała z Ethanem. Dźwięk lekkiej piosenki pop natychmiast poprawia mi nastrój i nieświadomie kołyszę się w rytm z nogi na nogę.

Skoro pogoda nie zachęca do wyjścia na miasto, to teraz po prostu urządzę sobie przytulny wieczór tutaj, przemyka mi przez głowę. Podgłaśniam muzykę i tanecznym krokiem ruszam w stronę kuchni, żeby nalać sobie kieliszek czerwonego wina.

Gdy wesoło obracam się wokół własnej osi, przed moimi oczami rozgrywa się film. W tym filmie znowu mam dziesięć lat, mam na sobie strój tancerki i stoję z koleżankami w studiu tanecznym. Nauczycielka tańca chwali mnie przed całą klasą za mój popis, a wszyscy entuzjastycznie biją brawo. Nie mogę uwierzyć w swoje szczęście i ja…

— Ał! — Myśl znika, a ja z twarzą wykrzywioną bólem łapię się za kolano, które tak gwałtownie zakończyło moją karierę taneczną. Żaden lekarz nie potrafił mi do końca wyjaśnić, o co w tym chodziło. Po upadku na zajęciach tanecznych musiałam przejść operację kolana. Klinicznie kolano było idealnie wyleczone. Ale w dni ze zmianą pogody, takie jak dziś, od czasu do czasu czułam bolesne szarpnięcia, które dość szybko położyły kres mojej obiecującej karierze tanecznej i mojemu ukochanemu hobby.

Do dziś podejrzewam, że to w głębi duszy jest powód, dla którego zdecydowałam się na zawód wizażystki. Dzięki temu od czasu do czasu mam kontakt z ludźmi, którzy zarabiają na życie tańcem i jakoś mogę połączyć zarabianie na życie z moją pasją do tańca.

Chociaż…

Ostatnio znowu jest kiepsko ze zleceniami! Ale odsuwam tę myśl, ostrożnie robię ostatnie kroki do kuchni i czuję, jak ból w kolanie powoli ustępuje. Otwieram butelkę wina i nalewam sobie mały łyk do jednego z dwóch kieliszków, które wyjmuję z szafki kuchennej.

Z kieliszkiem w dłoni wracam do salonu i znów kołyszę się w rytm muzyki z radia.

Znowu rzucają mi się w oczy kartony Emmy i podejmuję decyzję. Te pudła stąd znikną! Jeszcze w ten weekend! Biorę górny karton i chcę go postawić na środku pokoju. Ale gdy go podnoszę, dno puszcza, a zawartość wysypuje się na stojącą obok kanapę. Szczęście w nieszczęściu, bo dzięki temu większość przedmiotów ląduje na miękkim podłożu i nic się nie tłucze.

Cholera! Klnę i sprawdzam karton. Przy odrobinie taśmy klejącej mogłabym go naprawić i znowu spakować rzeczy. A potem wreszcie mogłabym zanieść kartony na strych w naszej kamienicy. Przynajmniej zniknęłyby mi z oczu, a Emma wciąż mogłaby je w każdej chwili odzyskać. Ale kiedy podnoszę zawartość z kanapy i kładę ją na stoliku, wątpię, by kiedykolwiek się o nie upomniała. W kartonie jest kilka artykułów dekoracyjnych, kubki i stare poduszki. Nic, czego, jak sądzę, brakowałoby w domu w Hamptons.

Potem biorę do ręki ramkę na zdjęcie, odwracam ją i nieświadomie wzdrygam się. To zdjęcie było tutaj? Musiało przypadkiem wylądować w tym kartonie.

Na widok zdjęcia od razu robi mi się ciężko na sercu. Fotografia przedstawia mnie, moich rodziców i mojego brata. Ma około czterech lat i zostało zrobione na krótko przed śmiercią rodziców. Tragicznie zmarli jedno po drugim. To nie była nagła śmierć, ale śmierć, która nie przyszła niespodziewanie.

Na zdjęciu widać, że uśmiech kosztował moich rodziców mnóstwo wysiłku, a mój tata był naznaczony chorobą. Ponad pięć lat temu zdiagnozowano u niego raka płuc. Liczne zabiegi i terapie nie zdołały pokonać nowotworu. Zawsze znosił to z godnością i mówił, żebyśmy nie robili z tego wielkiego halo. Myślę, że zawsze ukrywał przed nami swoje prawdziwe cierpienie. Ciągle nam powtarzał, jakimi wspaniałymi jesteśmy dziećmi i że powinniśmy się już z nim żegnać. Do dziś podziwiam go za to, w jaki sposób podszedł do zbliżającej się śmierci. Ale to nie ułatwiło czasu, który nadszedł później, a kiedy wkrótce potem zmarła także moja mama, był to najciemniejszy okres w moim życiu.

Pamiętam, że już wtedy Emma była przy mnie i w żałobie zawsze dodawała mi otuchy i nadziei, na ile była w stanie, a właściwie na ile ja na to pozwalałam. Z moim bratem George'em nie potrafiłam tak naprawdę dzielić żałoby, bo nasze relacje już wtedy były bardzo napięte, a do tego była jeszcze ta jedna sprawa…

Dzwonek smartfona wyrywa mnie z zamyślenia. Odstawiam zdjęcie na półkę obok telewizora i cieszę się, że tak niespodziewanie je odnalazłam, po tym jak myślałam, że je zgubiłam.

Kiedy spoglądam na smartfona i widzę, kto do mnie dzwoni, na mojej twarzy pojawia się uśmiech.

— Cześć, Emmo, miło cię słyszeć — witam rozmówczynię.

— Hej, Sophia. Wszystko w porządku u ciebie?

— Tak. Wszystko super. Właśnie trochę sprzątam, a co u was? — odpowiadam, nie chcąc się przyznać, że czeka mnie nudny weekend.

— Ach, jest tu po prostu tak pięknie. Moja mama właśnie zajmuje się Emily, trochę się bawią. Ethan jest jeszcze w biurze, a ja chciałam znowu usłyszeć twój głos — szczebiocze mi do słuchawki Emma w dobrym humorze.

— Naprawdę się cieszę, Emmo — odpowiadam, ale zaraz potem nie wiem, co jeszcze powiedzieć. Ale to nic, bo Emma od razu kontynuuje.

— Chciałabym cię zaprosić na wycieczkę do Las Vegas. Dla starych, dobrych czasów. Już kiedyś świetnie się tam bawiłyśmy. Co ty na to?

Nie mogę od razu odpowiedzieć, bo jestem tym zaproszeniem naprawdę trochę zaskoczona.

— Sophia? Jesteś tam jeszcze? — pyta ostrożnie Emma.

— Eee… Tak! Przepraszam, to było takie… Zupełnie się tego nie spodziewałam. Ale oczywiście, bardzo chętnie. A kiedy?

— Jak cudownie. Naprawdę się cieszę! Wylatujemy za dwa dni. Wszystko jest już zorganizowane, odbierzemy cię. W poniedziałek wieczorem będziemy z powrotem.

Za dwa dni była niedziela. A dziś rano klient odwołał mi zlecenia na poniedziałek i wtorek. Więc faktycznie nie mam w te dni nic do roboty i mam mnóstwo czasu.

— Okej. Wchodzę w to — odpowiadam i bardzo się cieszę na ten babski weekend z Emmą w Las Vegas. Ciekawe, skąd ta nagła zmiana nastroju? Ale odrzucam tę myśl i postanawiam po prostu się cieszyć.

— Niestety muszę kończyć. Emily płacze. Ja… Do niedzieli, Sophia! O jedenastej u ciebie! Cześć.

Nie zdążam się nawet pożegnać, a Emma już się rozłączyła. Ale nawet to gwałtowne zakończenie rozmowy nie jest w stanie odebrać mi ekscytacji na myśl o tej niespodziewanej wycieczce do Vegas.

Biorę duży łyk z kieliszka wina i zastanawiam się, co tym razem tam się wydarzy…

Rozdział 2 – Jacob

Tymczasem w Las Vegas

Zbyt głośny kawałek zespołu Slipknot dudni mi w uszach. Niewiarygodne. Trzy z pięciu ostatnich piosenek, które puszczono w tym barze, były Slipknota. Kiedyś, w czasach armii, gdy stacjonowaliśmy w Iraku, uwielbiałem te piosenki i darłem się wniebogłosy, gdy znów za dużo wypiliśmy. W pustynnym pyle wszystko, co choć trochę przypomina ojczyznę, wydaje się przyjemne i melodyjne. Ale tutaj?

Sam nie wiem, co mi się wtedy podobało w tych piosenkach. To nie jest muzyka, to po prostu wściekły wrzask faceta do mikrofonu. Możliwe, że duże ilości alkoholu albo nieustanne zagrożenie podczas patroli pomogły mi polubić tę muzykę. Ale to było wieki temu i tamte czasy minęły. Dziś prowadzę inne życie.

Ale Carl najwyraźniej nie. To on zaproponował ten bar. — Sprawdźmy coś nowego. Znam miejscówkę, która jest podobno najgorętszym gównem w mieście. — Takie były jego słowa dziś w południe przez telefon.

Jak to często bywa, i tym razem nie mogłem mu odmówić, chociaż miałem jeszcze mnóstwo pracy. Zżerała mnie jednak ciekawość i chciałem zobaczyć, jaką to znowu knajpę wynalazł.

Tego jednak nie można nawet nazwać barem. To zwykła speluna dla rockmanów i życiowych nieudaczników, którzy nie radzą sobie w prawdziwym świecie.

Jak się tak zastanowić, Carl chyba też się do nich zalicza. Poznaliśmy się w Iraku, chociaż obaj wychowaliśmy się tutaj, w Nevadzie. Przypadkiem przydzielono nas do tego samego oddziału. Upał i duszne powietrze nie robiły na nas, chłopakach z pustynnego stanu, żadnego wrażenia. Zawsze śmialiśmy się z mięczaków z wielkich miast, którzy cierpieli w obozie z powodu palącego słońca. Od razu zaczęliśmy nadawać na tych samych falach.

Staliśmy się nierozłączni najpóźniej wtedy, gdy podczas jednego z naszych patroli Carl uratował mi życie. Dostałem postrzał i pewnie bym się wykrwawił, gdyby Carl nie zmusił trzech napastników do ucieczki i nie zaniósł mnie z powrotem do obozu na własnych plecach.

Prawdopodobnie dlatego tak trudno mi czegokolwiek mu odmówić. Nawet dzisiaj czuję się, jakbym był mu coś winien. Nienawidzę myśli, że być może nigdy nie będę w stanie spłacić tego długu. Bo jak odwdzięczyć się komuś za uratowanie życia?

Po powrocie i odejściu z wojska nasze życia potoczyły się zupełnie inaczej.

Spoglądam na zegarek: Carl spóźnia się już jakieś dwadzieścia minut. Jeden z jego typowych nawyków. Po prostu nie potrafi być punktualny.

Sam zawsze powtarza, że przed wojną był uosobieniem punktualności, a cała ta strzelanina w Iraku kompletnie namieszała mu w głowie. Ale jakoś nie mogę mu uwierzyć, a sądząc po jego łobuzerskim uśmieszku, on sam nie traktuje tej wymówki zbyt poważnie.

Podejrzewam, że nigdy tak naprawdę nie zamknął za sobą rozdziału irackiego. Co osiągnął od tamtego czasu? Ja zbudowałem firmę, która codziennie obraca milionami dolarów, i jestem kompletnie ustawiony finansowo. A Carl? Nic… Mam wrażenie, że jest z nim coraz gorzej, a ta knajpa to nowy szczyt upadku. Oczywiście, w pewnym sensie fajnie jest mieć takiego przyjaciela jak Carl. Z jednej strony twardo stąpa po ziemi, a z drugiej w głowie ma tylko seks i alkohol. W dobre dni cieszę się, że się znamy. Bo w tym pokręconym świecie biznesu, pełnym facetów w drogich garniturach, wszyscy udają wielkich panów i wymachują tymi swoimi pieprzonymi poszetkami.

Ja też lubię się dobrze ubrać, ale wszystko musi pozostać funkcjonalne i praktyczne. Poza tym nigdy nie sprawiłbym sobie krawata ani tej idiotycznej poszetki. Już i tak przesadą jest, że siedzę w tej rockowej spelunie w koszuli i muszę czekać na przyjaciela.

— Fajna koszula, brachu! — słyszę za sobą ochrypły głos.

Odwracam się gwałtownie. Stoi przede mną dwóch typów w chustach na głowach i dżinsowych kurtkach obszytych mnóstwem naszywek. Większego stereotypu już chyba być nie mogło.

— Czego chcecie, chłopaki? — pytam, wiedząc doskonale, do czego to wszystko zmierza. Nie mogę powstrzymać uśmiechu. Kiedy ostatnio tak naprawdę komuś spuściłem lanie? Musiało to być dawno temu. Jeśli ci dwaj szukają zwady, to trafili na niewłaściwą osobę. Już w wojsku żaden z żołnierzy nie mógł mi podskoczyć w walce wręcz. A od tamtego czasu swoje umiejętności tylko udoskonaliłem podczas wielu godzin treningu.

Gość pewnie myśli, że jestem jakimś przypadkowym, bogatym biznesmenem. Po prostu łatwą ofiarą. Ale grubo się myli.

Zanim zdążyli cokolwiek odpowiedzieć, ktoś potrąca ich od tyłu. — Można prosić, płaskie fiuty? Muszę przejść. — Carl przeciska się dokładnie między nimi i staje obok mnie przy barze. Czyżby obserwował całą scenę z daleka i tylko czekał na odpowiedni moment?

— Hej, stary — wita się ze mną i przyjacielsko klepie mnie po ramieniu. Błysku w jego oczach nie da się nie zauważyć. Potem spogląda na dwóch rockmanów przed nami. — Czy te ciule cię zaczepiały? Co ty na to, żebyśmy pokazali im, kto tu rządzi? — pyta mnie Carl i znów patrzy na mnie, jakbyśmy musieli się zastanowić, czy zniżymy się do tego, by ich pobić.

— Co ty sobie, kurwa, myślisz… — słyszę warczący głos typa, który przed chwilą skomentował moją koszulę. Kątem oka dostrzegam pięść lecącą w kierunku Carla, która trafia go prosto w twarz.

Carl nawet się nie zachwiał. Stoi jak wryty. Spogląda w stronę baru, potem na mnie. Uśmiecha się szeroko i widzę, że na jego siekaczach jest krew.

— Carl, odpuść. Krwawisz. — Czuję przypływ adrenaliny i pragnienie, by pokazać tej dwójce, kto jest silniejszy. Ale czy to na pewno dobry pomysł w barze z około dwudziestoma rockmanami? W Iraku zawsze działaliśmy strategicznie. To nie ma nic wspólnego ze strategią. A spojrzenie Carla mówi mi, że on jej nie ma wcale.

— To tylko draśnięcie — mówi z szaleńczym uśmiechem i spluwa krwią na zasyfioną podłogę obok mnie. — A teraz wiem dokładnie, na co ten typ zasłużył. — Nie czekając na moją odpowiedź, rzuca się z zapałem na swojego przeciwnika. Obaj lądują na ziemi. Carl siada na nim i okłada go jak szaleniec. Kurwa! Jeśli tak dalej pójdzie, to na twarzy gościa wkrótce nie zostanie ani jedna cała kość.

— Masz, garniturkowcu! — słyszę wrzeszczącego typa, który do tej pory stał w milczeniu. Odwracam się i widzę, jak pędzi w moją stronę. Atak z zapowiedzią? Prawie chce mi się śmiać. Facet chyba naoglądał się za dużo komiksów z superbohaterami.

Błyskawicznie wstaję ze stołka i wymierzam zbliżającemu się amatorowi precyzyjny cios w krtań. Z jękiem i stęknięciem pada przede mną na ziemię i patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Chyba nadal nie zrozumiał, co się właśnie stało.

Rozglądam się krótko po sali. Reszta gości nie wydaje się zainteresowana dołączeniem do bijatyki. Przynajmniej nie wylądowaliśmy w jakiejś spelunie gangu, gdzie każdy staje w obronie każdego. Inni klienci patrzą na nas z umiarkowanym zainteresowaniem. Nikt nie wygląda, jakby to była pierwsza bójka w tym miejscu. Traktują to chyba jako rodzaj programu rozrywkowego, pijąc i nawet śmiejąc się przy tym.

Wtedy mój wzrok pada na Carla. Wciąż siedzi na tamtym obcym, któremu udało się zasłonić twarz rękami. Carl niestrudzenie obrabia jego gardę i wali w niego jak maszyna.

Postanawiam zakończyć tę sprawę. Po ostatniej bójce Carl o mało nie został skazany na więzienie. Jego przeciwnik nie doznał jednak trwałych obrażeń, więc skończyło się na wyroku w zawieszeniu. Ale wydaje się, że stracił nad sobą panowanie. Jeśli jeszcze dłużej będzie okładał tego typa, wkrótce może być za późno. Ciągnę Carla za ramię. Spogląda na mnie zdezorientowany.

— Chodź! Idziemy — mówię do niego surowym tonem.

— Okej — odpowiada tylko Carl, puszcza przeciwnika, wstaje i otrzepuje ręce o spodnie, jakby właśnie skończył jakąś pracę.

W milczeniu, ale zdecydowanie, wyprowadzam Carla z baru. Przyjemnie ciepłe powietrze to prawdziwe błogosławieństwo po smrodzie panującym w środku.

— Ale była zabawa, co? — krzyczy z radością Carl i podnosi rękę, żeby przybić piątkę.

— Musisz się nauczyć nie zabijać ludzi, kiedy się bijesz. — Złość w moim głosie jest wciąż wyraźnie słyszalna, ale i tak z wahaniem przybijam z nim piątkę.

— Jaki ty troskliwy, mój miliarderski kumplu — mruczy pojednawczo Carl i zarzuca mi ramię na szyję. — Co ja bym bez ciebie zrobił? — Nie mogę powstrzymać uśmiechu. Oczywiście wiem, że to było nierozsądne, ale mimo wszystko fajnie było znowu komuś pokazać, kto tu jest silniejszy. W świecie pieniędzy gra o władzę stała się nudna. Dlatego od czasu do czasu taka fizyczna wymiana ciosów dobrze mi robi. Nawet jeśli tym razem był to tylko jeden precyzyjny cios. Ale tak to już jest. Jeśli chcę porządnie rzucić wyzwanie moim górom mięśni na ramionach i karku, muszę poszukać sobie innego przeciwnika.

— A teraz chodźmy zagrać w pokera. Mam kasę. — Carl z promiennym uśmiechem wyciąga z kieszeni zwitek banknotów. Rozpoznaję cyfrę 100 na jednym z nich. Jeśli to wszystko setki, to Carl ma przy sobie ponad 20 000 dolarów.

Nie mam pojęcia, skąd ma te pieniądze, bo o ile wiem, nie ma stałej pracy i do tej pory zawsze odmawiał, gdy proponowałem mu pracę u mnie. Ale nie chcę psuć nastroju. Zawsze reaguje tak nerwowo, gdy ktoś pyta go o pieniądze.

— Znam takie fajne kasyno na zapleczu. Coś zupełnie innego niż te eleganckie miejscówki na Stripie. Ostatni krzyk mody. — Carl próbuje zamaszystymi ruchami ramion nadać swoim słowom jeszcze większe znaczenie.

— Jeśli to taka sama miejscówka jak ta speluna, to raczej nie — odpowiadam, wskazując za siebie na drzwi wejściowe lokalu, od którego się oddalamy.

— Daj spokój. Zaufaj mi, stary! Jeśli chodzi o pokera i hazard, w tym mieście po prostu nie ma złych miejsc. Nie mogliby sobie na to pozwolić. Las Vegas jest uosobieniem hazardu. Poza tym sprawdziłem tę miejscówkę i powiem ci jedno: cała obsługa to wyłącznie młode laski i wszystkie są ekstremalnie gorące. — Mruga do mnie znacząco.

— Przekonałeś mnie — uśmiecham się. — Którędy?

Rozdział 3 – Sophia

Dwa dni później.

Zegar nad stołem w kuchni wskazuje 10:47. Cholera. Jak mogłam tak stracić poczucie czasu? Wstałam o czasie, wzięłam prysznic i ubrałam się. Ponieważ do przyjazdu Emmy zostało jeszcze sporo czasu, postanowiłam wyciągnąć z salonu książkę „Niekończąca się opowieść” i poczytać trochę przy śniadaniu.

Dawno zjadłam musli i z książką w ręku nalałam sobie kolejną kawę. Musiałam kompletnie stracić rachubę czasu podczas czytania. Z jednej strony to cudownie, bo ta niemiecka opowieść o Bastianie Balthasarze Buxie i Atreju jest tak obca, a zarazem tak wspaniała. Każdego innego dnia uśmiechnęłabym się na widok zegara, widząc, jak bardzo się w niej zatraciłam. Ale nie dzisiaj.

Dzisiaj mam spotkanie z Emmą. Chce po mnie przyjechać o jedenastej, a ja właściwie prawie nic jeszcze nie spakowałam.

Pośpiesznie wstaję, pędzę do sypialni i zdejmuję małą walizkę z szafy. Otwieram przesuwne drzwi mojej garderoby i przelatuję wzrokiem po ubraniach. Mój wzrok zatrzymuje się na sukience, którą kupiłam podczas ostatniej wyprawy z Emmą do centrum handlowego w Las Vegas. Uśmiecham się mimowolnie, zdejmuję ją z wieszaka i rzucam na łóżko. Potem pospiesznie dobieram dwa czy trzy inne stroje i kładę je obok sukienki na łóżku.

Szukając pończoch i bielizny, denerwuję się, że pomysł z książką nie wpadł mi do głowy już wczoraj. Zamiast tego zmarnowałam wczorajszy dzień na oglądanie nic nieznaczących seriali na Netfliksie.

Pędzę do łazienki i chaotycznie zbieram rzeczy, które akurat przychodzą mi na myśl. W drodze powrotnej mijam szafkę na buty i błyskawicznie wybieram trzy różne pary. Przy gwałtownym obrocie przy szafie znów czuję lekkie kłucie w kolanie. To właśnie te drobne ukłucia tak utrudniały mi taniec w dzieciństwie. W niektóre dni wszystko było w porządku, ale potem przychodziły dni z tyloma małymi, bolesnymi ukłuciami w kolanie, że taniec stawał się niemożliwy. I nikt nie wiedział dlaczego. To było jak jakaś klątwa. Otrząsam się z tej myśli i przypominam sobie, że nie mam już zbyt wiele czasu do przyjazdu Emmy. Lepiej skupię się na pakowaniu walizki. Teraz wystarczy tylko wszystko do niej włożyć i w mgnieniu oka uda mi się spakować rzeczy na krótki wyjazd.

Mój wzrok przesuwa się po łóżku i jeszcze raz szybko zastanawiam się, czy o czymś nie zapomniałam. Cicho wyliczam w myślach, czego potrzebuję na krótki wypad do Vegas i odhaczam rzeczy, wskazując je palcem. Idealnie. Wszystko tu jest.

Gdy ostrożnie składam sukienkę, dzwoni mój smartfon. Wzdrygam się i spoglądam na budzik obok łóżka. Jest 10:54. Emma jest znana ze swojej punktualności. Może już czeka na dole?

Patrzę na wyświetlacz smartfona. Na widok imienia, które się tam pojawia, serce natychmiast podchodzi mi do gardła. Może powinnam po prostu pozwolić mu dzwonić? Właściwie to dobry pomysł. Telefon od niego nie może zwiastować niczego dobrego. Z drugiej strony znam siebie na tyle dobrze, że w Las Vegas nie zaznam ani chwili spokoju i ciągle będę się zadręczać, czego mógł ode mnie chcieć. Dzwonek staje się coraz głośniejszy i wygląda na to, że nawet mój smartfon nalega, żebym odebrała.

Wzdycham, biorę głęboki oddech i naciskam odbierz połączenie.

— Cześć, George. Kopę lat! — witam dzwoniącego.

— Cześć, siostrzyczko. Tak, to prawda. — Zaskoczona, milknę. Siostrzyczko? Kiedy ostatni raz tak do mnie powiedział? Chyba jeszcze w dzieciństwie. W każdym razie na pewno przed tą sprawą z…

— Przejdę od razu do rzeczy: dzwonię, bo niedługo będę w Nowym Jorku. Musimy się spotkać — wyjaśnia mi George bez ogródek powód swojego telefonu.

— C-czy mogę zapytać, z jakiej okazji? — jąkam niepewnie, czując wyrzuty sumienia z powodu tamtej sytuacji.

— Spokojnie, nie chcę z tobą rozmawiać o Belindzie — odpowiada. Samo wspomnienie jej imienia sprawia, że moje policzki płoną i mam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Obrazy znów pojawiają się przed moimi oczami i czuję się, jakby to było wczoraj.

Zdarzyło się to krótko po śmierci mamy i taty. Byłam pogrążona w żałobie, a wieczorami, kiedy Emma nie miała czasu, próbowałam pocieszać się alkoholem. Pewnego wieczoru nagle i bez zapowiedzi przed drzwiami stanęli George i Belinda. Belinda była jego dziewczyną, jak to określił.

Gdy jednak George musiał na chwilę wyjść, żeby załatwić coś służbowego i zostawił nas same z mnóstwem mocnego alkoholu, wyznała mi, że jest z George’em tylko dla pieniędzy jego, a właściwie naszych, rodziców. „Może mnie ruchać. Nawet w tyłek. Nie lubię tego, ale jeśli po ślubie dostanę jego pieniądze, to mi pasuje” — wyjaśniła mi podpita, z wschodnioeuropejskim akcentem.

Gdy mi to wyznała, z przerażenia wyplułam łyk wina na dywan w moim ówczesnym mieszkaniu. Właściciel przy wyprowadzce był wściekły, bo plamy były prawie niemożliwe do usunięcia, a cała sprawa kosztowała mnie kupę kasy.

Odebrało mi mowę. Kobieta, która chciała dosłownie oskubać mojego brata, siedziała w moim salonie i piła ze mną mój alkohol. To było niewiarygodne. Ale miało być jeszcze gorzej. Przysunęła się do mnie i szepnęła: „Ale ty jesteś naprawdę piękna i tak dawno nie uprawiałam seksu z taką kobietą”. Potem pocałowała mnie w usta i poczułam, jak jej ręka zaczyna majstrować przy moich piersiach.

Dużo alkoholu i osłupienie z powodu motywów tej kobiety sprawiły, że nie zdążyłam zareagować. Dokładnie w momencie naszego pocałunku wrócił George, który wychodząc musiał zabrać mój klucz, i przyłapał nas, że tak powiem, na gorącym uczynku. Oczywiście, oprócz pocałunku nic więcej się nie wydarzyło, ale komu nie byłoby wstyd?

— To ona zaczęła. Chciała mnie rozebrać — pisnęła Belinda i odsunęła się ode mnie. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Czy to wszystko było częścią jej gry?

Pijana i zdesperowana próbowałam wyjaśnić George’owi, co naprawdę się stało. Ale już przedtem nie mieliśmy dobrych relacji. Dzieliły nas tylko dwa lata, ale w okresie dojrzewania mieliśmy zupełnie inne zainteresowania i, prawdę mówiąc, prowadziliśmy dwa zupełnie różne życia. Wśród licznych obelg ze strony George’a i niekończących się zapewnień o niewinności ze strony Belindy, oboje opuścili moje mieszkanie.

To był ostatni raz, kiedy rozmawiałam z George’em. Wielokrotnie próbowałam do niego dzwonić. Ale moje telefony były ignorowane albo odrzucane. Moje wiadomości na WhatsAppie również pozostawały bez odpowiedzi.

— Jesteś tam jeszcze? — słyszę jego głos.

— Tak, przepraszam ja… właśnie wychodzę do koleżanki.

— W porządku. Będę w Nowym Jorku w połowie tygodnia. Musimy porozmawiać o sprawie spadkowej.

— Okay. Co z nim? — przełykam gulę w gardle.

— Lepiej nie przez telefon. Lepiej osobiście — odpowiada George sztywnym tonem.

Super. Trzeba było nie odbierać. Teraz mam wystarczająco dużo materiału do zamartwiania się.

— Czyli coś dałeś Belindzie? — dopytuję, żeby mimo wszystko dowiedzieć się czegoś więcej.

— Nie. Rozstaliśmy się jakiś czas temu. Więc znów jest do wzięcia, jeśli to cię interesuje.

Unoszę brwi, zdziwiona, że po tak długim czasie można tak opryskliwie odpowiedzieć na takie pytanie. Co mam na to odrzec? Cokolwiek powiem, weźmie mi to za złe. I prawdopodobnie dziś też nie uwierzy w prawdę.

— Dobra, nieważne. Muszę już lecieć. Po prostu zadzwoń, jak będziesz w mieście. Na razie. — Nie czekając na jego odpowiedź, rozłączam się.

— Uff! — opadam na łóżko obok spakowanej już walizki.

Mój smartfon znów dzwoni i podrywam się na nogi. Czy o czymś zapomniał? Patrzę na wyświetlacz i tym razem wyświetlone imię wywołuje uśmiech. To nie George, tylko Emma teraz dzwoni. Widzę, jak zegar na mojej szafce nocnej właśnie przeskakuje z 10:59 na 11:00. To niesamowite: według Emmy zawsze można było nastawiać zegarek. Zawsze była punktualna.

— Hej, Sophia. Zejdziesz na dół? Czekamy wszyscy w samochodzie, stoimy tuż pod twoimi drzwiami — szczebiocze wesoło Emma.

— Hej, Emma. Już schodzę. Do zobaczenia! — odpowiadam i rozłączam się. Podnoszę walizkę z łóżka i ciągnę ją za sobą przez korytarz. Gdy biorę klucz z komody, zatrzymuję się. Słowa Emmy dźwięczą mi w uszach:

Czekamy wszyscy… Czy Emma właśnie powiedziała MY? Ogarnia mnie niemiłe przeczucie, ale idę dalej. Na klatce schodowej spotykam moją sąsiadkę Lisę, która właśnie wnosi na górę kilka toreb z zakupami. Zakupy w niedzielę: to możliwe tylko w Nowym Jorku. Na wsi byłoby to nie do pomyślenia.

— Hej, Sophia. Miło cię widzieć. Jak się masz? — wita mnie Lisa i robi mi miejsce, żebym mogła przejść obok niej z walizką.

— Dobrze, dziękuję. Ale niestety muszę już lecieć. Moja koleżanka czeka na dole.

— Ach, ta limuzyna? Widziałam ten wóz. Wygląda na niezłą rodzinną imprezę. Cieszę się twoim szczęściem. Jak wrócisz, mogłybyśmy coś razem porobić, jeśli chcesz?

— Bardzo chętnie. Odezwę się. Może być? — odpowiadam przyjaźnie. Lisa i ja ostatnio od czasu do czasu coś razem robiłyśmy i powoli zaczynałyśmy się zaprzyjaźniać. Ale z powodu moich różnych zleceń i kilku podróży służbowych Lisy, wszystko jakoś ucichło. Szkoda, bo Lisa była naprawdę sympatyczna. Postanawiam odezwać się do niej, jak tylko wrócę.

Żegnam się i schodząc na dół, myślę tylko o słowach limuzyna i rodzinna impreza, które wypowiedziała Lisa. Dlaczego Emma czeka w limuzynie i co ma na myśli, mówiąc o rodzinnej imprezie?

Moje pytania zaraz znajdą odpowiedź. Otwieram drzwi wejściowe od wewnątrz i od razu widzę limuzynę, która czeka tuż przed moim domem. To rzeczywiście jedna z tych przydługich, luksusowych bryk. Zaskoczona, zatrzymuję się i próbuję ogarnąć wzrokiem całą długość pojazdu.

— Hej, Sophia, tutaj! — woła Emma i dopiero teraz dostrzegam, jak macha do mnie z otwartych tylnych drzwi na końcu samochodu. Odmachuję i z radością idę w jej stronę.

— Chodź, wsiadaj. Walizkę możesz zabrać ze sobą. Tu w środku jest mnóstwo miejsca — wyjaśnia mi Emma, po tym jak się przywitałyśmy uściskiem i kilkoma całusami w policzki.

— Moją mamę i Ethana już znasz. A Emily to już w ogóle — wyjaśnia Emma i wskazuje na trzy osoby, które już zapięte pasami siedzą na drugim końcu limuzyny.

— Cześć, Sophia. Miło cię widzieć — wita mnie mama Emmy, trzymając paluszki Emily, która obok niej, zapięta w foteliku, coś sobie gaworzy.

— Dzień dobry, pani Simmons — witam mamę Emmy. Z Ethanem witamy się bezsłownym skinieniem głowy, co zdaje się potwierdzać moje przypuszczenia, że on też czuje do mnie niechęć.

— Tak, w takim razie musimy jeszcze raz sprawdzić firmę — odzywa się. Dopiero teraz zauważam, że ma w uchu bezprzewodowe słuchawki i najwyraźniej rozmawia przez telefon. Może byłam zbyt pochopna?

— Emmo? J-ja myślałam, że to będzie wyjazd tylko we dwie? — pytam ją, czując, jak limuzyna powoli rusza.

— Przepraszam, chyba zapomniałam o tym szczególe — odpowiada Emma pojednawczo. Z niezadowoleniem i w milczeniu zapinam pasy i kładę walizkę w obszernej przestrzeni na nogi. Wtedy Emma kładzie dłoń na moim udzie i patrzy na mnie. — Na pewno znajdzie się mnóstwo czasu dla nas obu. Jestem tego pewna — mówi z promiennym uśmiechem na twarzy.

Wątpię w to, ponieważ dokładnie te trzy powody, dla których ostatnio prawie się nie widywałyśmy, siedzą razem z nami w limuzynie.

Wiem, że nie mam prawa jej za to osądzać, ale czuję, jak wszystko, co sobie wyobrażałam na nasz wyjazd, nagle rozpływa się w powietrzu.

— W porządku — rzucam i z rozczarowaniem patrzę przez okno, podczas gdy jedziemy w kierunku lotniska.

— Nasz lot jest za godzinę. A dziś wieczorem jest wielka impreza. Zobaczysz, będzie super. Mama zaopiekuje się Emily, a my we troje będziemy mogli porządnie poimprezować.

— Mhm. — Już mogę sobie wyobrazić, jak wygląda taka impreza i kto będzie tam jak piąte koło u wozu, znudzony i z bolącym kolanem, przestępował z nogi na nogę.

Rozdział 4 – Jacob

Patrzę przez panoramiczne okno i wodzę wzrokiem po panoramie Las Vegas. Wschodzące słońce kąpie miasto w zapierającym dech w piersiach, czerwonawym świetle. Ten odcień ma w sobie coś mistycznego i przyćmiewa jaskrawo migoczące światła tam na dole, na Stripie, które widać nawet o tak wczesnej porze.

Pewnie w Las Vegas zawsze gdzieś jest otwarte jakieś kasyno i zawsze ktoś właśnie dobija targu swojego życia albo jednym wielkim rzutem przegrywa wszystko. To życie na krawędzi. To, obok pustynnego klimatu, jeden z powodów, dla których tak bardzo kocham to miasto.

Odwracam się z powrotem do lustra i zapinam koszulę do końca, tak że mój sześciopak jest teraz całkowicie pod nią ukryty. — Jacob, pobawisz się jeszcze? — szepcze zmysłowo głos za moimi plecami spomiędzy pościeli.

— Nie. Nie mam czasu! — Muszę się uśmiechnąć na myśl o naszych nocnych igraszkach, ale staję przed lustrem tak, żeby tego nie zauważyła i nie odebrała przypadkiem jako zachęty. To był po prostu seks bez zobowiązań, a teraz nadchodzi ta część, która za każdym razem jest nieprzyjemna i uciążliwa: jak pozbyć się przygodnego numerka następnego ranka? Właściwie jestem w tym całkiem dobry, ale zdarzają się kandydatki, które po prostu nie chcą spojrzeć prawdzie w oczy.

Najpóźniej, gdy wczoraj podczas seksu krzyknęła Chcę być z tobą na zawsze, stało się dla mnie jasne, że tak to się skończy. Przez chwilę bawiłem się myślą, żeby od razu wyrzucić ją z pokoju. Ale byłem podniecony i napalony jak diabli, więc zamiast tego wykorzystałem to na swoją korzyść. Skoro była mi tak oddana, to na pewno przełknie wszystko, co jej dam. I miałem rację…

— Nie. Muszę już iść. Nie spiesz się, zamów sobie śniadanie na mój rachunek, ale proszę, opuść pokój, jak już skończysz. — Wygładzam koszulę na ramieniu i staram się już o tym nie myśleć, zanim się nie rozmyślę. Mój kutas w spodniach znowu staje i jest gotowy do akcji. Ale nie chcę, żeby to się jeszcze bardziej skomplikowało. Dlatego próbuję skupić się na czymś innym. Przesuwam dłonią po materiale koszuli i próbuję sobie przypomnieć, kiedy kupiłem ten model.

Oczywiście, jako pierwsza przychodzi mi na myśl gorąca sprzedawczyni z drogiego sklepu z modą męską. Najchętniej porządnie bym przeleciał tę słodką laskę w przymierzalni, ale zanim się obejrzałem, musiała nagle iść na przerwę na lunch, akurat gdy zdecydowałem się na kilka ubrań. Skasował mnie brzuchaty właściciel i dopiero na paragonie zobaczyłem, że jedna z koszul kosztowała ponad 500 dolarów.

Szaleńcza cena jak za koszulę, ale w gruncie rzeczy było mi to obojętne. Te nieco ponad 7 000 dolarów, które zostawiłem tego przedpołudnia w sklepie, były warte swojej ceny. Materiał był wysokiej jakości, a pieniędzy miałem więcej niż pod dostatkiem.

— Czyli to była dla ciebie tylko jednorazowa przygoda? — słyszę piskliwy głos z łóżka.

— Dokładnie tak — odpowiadam, nie odwracając się. — Muszę iść. Miło było — mówię, idąc w stronę drzwi i unosząc rękę, jakbym chciał ją jeszcze raz pozdrowić.

— Ty dupku. A ja myślałam, że to, co między nami, jest czymś wyjątkowym. Jestem tu tylko do dzisiaj i… — reszty zdania już nie słyszę, bo jedna z poduszek trafia mnie w dolną część pleców, zanim opuszczam pokój.

To, że jest zadziorna i porywcza, jakoś mi się podoba. Lubię takie kobiety, które nie dają sobie w kaszę dmuchać. Ale jak sama chciała powiedzieć: była tylko turystką w mieście i myślę, że przyjechała tu właśnie po tego rodzaju rozrywkę. Czy naprawdę myśli, że wczoraj nie zauważyłem, jak ukradkiem ściągnęła obrączkę z palca i schowała ją do torebki? Ach, te gierki były po prostu zbyt zabawne. Gdyby tylko każdy dzień zaczynał się tak przyjemnie.

A właściwie, dlaczego nie? Może powinienem zadzwonić do Carla i zapytać, co się dzisiaj szykuje? Mam niezłą ochotę znowu zaszaleć.

Zanim zdążam się zdecydować, czy nie jest za wcześnie na telefon do Carla, smartfon w mojej kieszeni dzwoni. Wyjmuję go i widzę, że dzwoni do mnie jeden z moich pracowników ze swojego domowego biura.

— Hej, Jack. Co tam tak wcześnie? Czy i tak nie mamy za chwilę spotkania online? — witam go radośnie.