Bound to the King - Katarzyna Małecka - ebook
NOWOŚĆ

Bound to the King ebook

Katarzyna Małecka

4,7

1018 osób interesuje się tą książką

Opis

 

Dwudziestosześcioletnia Reva Mariana Souza ma w życiu jeden cel – chce walczyć z przestępczością w rodzinnym Rio de Janeiro. Szkolona przez ojca, wyrasta na odważną i nieugiętą kobietę. Jako agentka elitarnej jednostki policji żyje w tempie niepozwalającym jej na chwilę wytchnienia.

 

Choć praca jest jej pasją, Reva zmaga się z oczekiwaniami rodziców, którzy nie mogą pogodzić się z tym, że córka wykazuje brak zainteresowania sprawami sercowymi. Pod wpływem nacisków kobieta zgadza się przyjąć oświadczyny swojego chłopaka, choć nie czuje się przekonana do małżeństwa. 

 

Wszystko zmienia się w dniu, gdy jej oddział wpada w zasadzkę, a Reva zostaje porwana i trafia w szpony Saverio Bragi – legendy brazylijskiego świata przestępczego. Mężczyzna ma swoje powody, by młodziutka agentka trafiła pod jego dach. 

 

Reva nie jest kobietą, która chowa się w kącie. Walczy o swoją wolność, ale im dłużej przebywa w towarzystwie Saviero, tym bardziej zaczyna dostrzegać, że pod maską brutala kryje się coś, czego nie spodziewała się ujrzeć. 

 

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 593

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (23 oceny)
19
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dariaczytasob

Nie oderwiesz się od lektury

Zdecydowanie polecam!! Jedna z lepszych książek jakie ostatnio czytałam.
10
Karolina0223

Nie oderwiesz się od lektury

Przerosło to moje oczekiwania. Ta historia jest genialna. Jak zaczęłam czytać to nie mogłam przestać. Mamy tu prawdziwy klimat mäfii i gorącego romansu. Saverio to autentyczny król podziemia. Pożądanie wymieszane z nienawiścią totalnie poprzewracało mi w głowie. Myślę, że jeśli ktoś potrzebuje naprawdę dużej dawki emocji i mäfii, w której nikt się nie patyczkuje, to nie musi się nawet wahać. Meeega polecam.
10
mikkaa28

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna historia ❤️🔥
10
bodzio86

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia, polecam ❤️
10
Bubis0812

Nie oderwiesz się od lektury

Mega książka !!! Przeczytam jednym tchem , mega mnie wciągnęła
00



Copyright © for the text by Katarzyna Małecka

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Anna Strączyńska

Korekta: Karina Przybylik, Wiktoria Garczewska, Magdalena Kłodowska

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8418-414-1 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Fragment

Od autorki

Prolog

Rozdział 1. Os Abutres

Rozdział 2. Naprawdę myśleliście, że to się uda?

Rozdział 3. Jesteś za młoda, by umierać

Rozdział 4. Ależ ty jesteś pyskata!

Rozdział 5. To twój nowy pokój. Rozgość się, kwiatuszku.

Rozdział 6. To odwaga czy głupota?

Rozdział 7. Ożeż ty przebrzydły bydlaku!

Rozdział 8. Jesteś upartym dupkiem, wiesz?

Rozdział 9. Och, guerreira…

Rozdział 10. Nie lubisz się bawić, Reva?

Rozdział 11. Nie chcę innych kobiet, Reva. Chcę ciebie.

Rozdział 12. Fu, fu!

Rozdział 13. Należysz do mnie… a ja chronię to, co moje.

Rozdział 14. Myślę, że będziemy się świetnie bawić!

Rozdział 15. Czy to zazdrość w twoich oczach, przyjacielu?

Rozdział 16. No to się porobiło…

Rozdział 17. Co ja najlepszego wyprawiam?!

Rozdział 18. Nigdy przed tobą nie uklęknę, Rei Negro.

Rozdział 19. Deser czeka na ciebie w domu, kwiatuszku.

Rozdział 20. Co zamierzasz zrobić, Saverio?

Rozdział 21. Och, nie dramatyzuj, piękna.

Rozdział 22. Gdzie jesteś, kochanie?

Rozdział 23. Po co przyszedłeś?

Rozdział 24. Spadłaś mi z nieba.

Rozdział 25. Jesteś trudna w obsłudze, Reva.

Rozdział 26. Tęskniłem za tobą.

Rozdział 27. Najgorsza rana to ta, którą zadaje ktoś, kogo całe życie nie chciało się zawieść.

Rozdział 28. Jestem silna, silniejsza niż myślą. Przetrwam.

Rozdział 29. To nie są tylko słowa. To przysięga

Epilog

Przypisy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

OD AUTORKI

Drogi Czytelniku, wszystkie wydarzenia, postacie i instytucje przedstawione w tej książce są fikcyjne. Choć niektóre elementy mogą być inspirowane rzeczywistością, nie należy ich traktować jako wiernego odzwierciedlenia faktów. W szczególności wszelkie informacje dotyczące działań jednostki BOPE zostały częściowo wymyślone lub zmodyfikowane na potrzeby fabuły. Książka nie ma na celu przedstawiania rzeczywistych procedur, operacji ani stanowisk tej formacji.

PROLOG

W życiu zawsze przychodzi taki moment, który wszystko zmienia. Niezauważalny jak cień, przesuwający się po ścianie, zanim światło zmieni kąt. Tym momentem było pojawienie się w moim życiu Revy Mariany Souzy. Kobiety upartej, silnej, wojowniczej.

Kiedy ją zobaczyłem, wiedziałem, że nie będzie łatwą zdobyczą. Wiedziałem, że nie można jej złamać jak innych, ale nie przestawałem próbować.

Mój plan był prosty – zamknąć w ciemności, związać, zmusić do mówienia.

Była agentką, wiedziała o kwestiach, które mógłbym wykorzystać do własnych celów, a potem? Potem miała po prostu zniknąć, pozostać tylko odległym wspomnieniem.

Stało się dokładnie na odwrót, bo o takiej kobiecie nie można zapomnieć.

Z każdą chwilą, z każdym spojrzeniem i gestem wszystko robiło się mniej oczywiste. I chyba właśnie to zaczynało mnie najbardziej niepokoić. Obecność Revy nie była już tylko celem – stała się obsesją, pokusą, żywym ogniem, który tlił się we mnie coraz silniej.

Każda myśl o niej zakrzywiała rzeczywistość, zamazywała granicę między pragnieniem a szaleństwem. Wiedziałem, że ta droga nie prowadzi do zbawienia, nie potrafiłem już jednak z niej zawrócić.

ROZDZIAŁ 1Os Abutres

Reva

Kiedy budzę się w poniedziałkowy poranek, poduszka obok jest pusta. Wyłączam natrętny alarm w telefonie, przeciągam się i spoglądam za okno. Wpadające do sypialni promienie słońca oraz śpiew ptaków od samego rana napawają mnie świetnym humorem. Nic tak nie przygnębia człowieka jak lejący się z nieba deszcz, który w ostatnich dniach uprzykrzał nam życie. Zmiana pogody to dobry znak.

Z pozytywnym nastawieniem opuszczam łóżko, biorę szybki prysznic, ubieram się i zmierzam w stronę kuchni. Na widok stojącego przy blacie mężczyzny nieco pochmurnieję.

Po wczorajszej ostrej kłótni widok narzeczonego ani trochę mnie nie cieszy.

Kaylan Damasceno – trzydziestotrzyletni biznesmen, syn najlepszego przyjaciela mojego ojca oraz mój przyszły mąż. Nasze rodziny znają się od wielu lat, więc siłą rzeczy od czasu do czasu widywaliśmy się przy różnych okazjach. Święta, rodzinne obiady, letnie przyjęcia w ogrodzie. Był gdzieś obok, ale nie zwracałam na niego uwagi bardziej niż na wazon stojący od lat na kominku. Do czasu, aż moja mama nie postanowiła nas… swatać.

Zaczęło się od niewinnych sugestii, jak ładnie byśmy razem wyglądali, o szansie, którą powinnam dać Kaylanowi, choć nie zauważyłam, by się mną interesował. Dopiero jego mama wyznała, że mu się podobam, i nagle wszyscy zaczęli popychać nas ku sobie.

Byliśmy jak ogień i woda, podświadomie wiedziałam, że to nie może się udać.

On, typowy introwertyk, stroniący od ludzi, miasta, zatłoczonych miejsc. Trochę gburowaty, sztywny, porządny. Czasami czułam się przy nim jak dziecko, gdy karcił mnie za popełnione głupstwo albo rzucenie banalnego żartu. Miałam dwadzieścia sześć lat, nie potrzebowałam niani, która przywołuje mnie do porządku, a w tej roli Kaylan spisywał się idealnie.

Niemniej presja ze strony rodziców narastała, przytłaczając mnie coraz bardziej. W końcu dla świętego spokoju i by wreszcie uciszyć ich marudzenie, zgodziłam się na randkę. Mama, patrząc na mnie z troską, raz po raz powtarzała, że już najwyższy czas się ustatkować. Drżała na myśl, że zostanę sama, że przegapię moment, w którym jeszcze można coś zmienić. Według niej kobieta potrzebuje w życiu mężczyzny – kogoś, kto będzie wsparciem, zwłaszcza gdy praca jest wymagająca. Doskonale wiedziała, jak wygląda moje życie zawodowe, i może właśnie dlatego tak usilnie próbowała popchnąć mnie w stronę stabilizacji. Bo przecież po długim dniu zawsze dobrze jest wrócić do domu, gdzie czeka na nas ktoś, kto po prostu jest obok. Z ciepłym uśmiechem, ramieniem gotowym do przytulenia i zapewnieniem, że nie musimy już dźwigać wszystkiego w pojedynkę.

Czy podzielałam jej zdanie? Niekoniecznie. Kochałam swoją pracę, przeszłam wyboistą drogę, by znaleźć się w miejscu, w którym teraz jestem, a facet by jedynie przeszkadzał. I tak miałam dla niego zbyt mało czasu, co często powodowało kłótnie. Oboje z Kaylanem mieliśmy zupełnie inne priorytety. On pragnął mieć trójkę dzieci, ja pragnęłam spełniać się zawodowo. Do tej pory wciąż zadaję sobie pytanie, dlaczego, u licha, przyjęłam pierścionek zaręczynowy i pozwoliłam ustalić datę ślubu, który zbliża się zdecydowanie zbyt szybko. Przygotowania idą pełną parą, a już niedługo zostanę panią Damasceno.

Za cholerę nie jestem na to gotowa.

– Właśnie miałem pójść cię obudzić – mówi przez ramię. – Jak twoja głowa?

Krzywię się na samo wspomnienie goryczy piwa na języku.

Wczoraj wieczorem przynajmniej pięćdziesiąt razy przypominał mi, żebym nie piła kolejnego, tłumacząc jak dziecku, jakie będą tego konsekwencje. Fakt, może nie powinnam była wznosić toastów za zdrowie Carmen tak często, ale cholera… to moja przyjaciółka! Dwudzieste szóste urodziny ma się tylko raz w życiu!

– W porządku – odpowiadam, nie przyznając się do toczącej się w mojej głowie rewolucji.

Nie dam mu tej satysfakcji.

Kaylan nie komentuje tych słów, jedynie przytakuje, wycierając blat mokrą ściereczką.

Zapomniałam wspomnieć, że jest też okropnym pedantem. W jego apartamencie nie ma miejsca na rozrzucone ubrania, okruszki, kubek na stole. Wszystko ma swoje miejsce i, pomimo że lubię porządek, czasami nie mogę znieść pretensji za choćby czekające na złożenie pranie.

– Mam dzisiaj dwa ważne spotkania, mogę wrócić później niż zwykle – informuje formalnym tonem. – Zrobię, co w mojej mocy, żeby stawić się u twoich rodziców.

Wybałuszam oczy, kiedy nagle przypominam sobie o dzisiejszym obiedzie!

– Cholera, kompletnie o tym zapomniałam!

Jego kpiące spojrzenie niemo wyraża pytanie: czy kogoś to naprawdę dziwi?

– Cóż… – Wzrusza ramionami, chowa kubek do zmywarki i sięga po teczkę. – Do zobaczenia na miejscu. Miłego dnia.

Wychodzi, nie dodając nic więcej.

Wzdycham, opadam na krzesło i chowam twarz w dłoniach.

***

Na miejsce docieram punktualnie. Brakiem spóźnienia uciszam w ustach Jareda kolejną reprymendę, od której zawsze później boli mnie głowa. Ten koleś uwielbia się ze mną droczyć, a jeszcze bardziej pokazywać mi, kto tutaj rządzi. Jakbym mogła o tym zapomnieć.

Z uśmiechem na ustach wchodzę do budynku, przemierzam dobrze znany sobie korytarz i przekraczam próg gabinetu szefa, po czym witam się z nim skinieniem głowy. Siedzi wyprostowany, jakby ktoś wcisnął mu kij w tyłek, z tym surowym, władczym spojrzeniem. Patrzy tak intensywnie, że aż palą mnie policzki. Jared Navarro to kawał postawnego skurczybyka. Metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu, kupa mięśni, kwadratowa szczęka i niemal czarne oczy, które wwiercają się w samą duszę! Potrafi przerazić, wielu w tym miejscu trzęsie przed nim portkami.

Ale nie ja.

Pracuję z Jaredem od czterech miesięcy, choć znam go od wielu lat. Nadal bywa częstym gościem w domu moich rodziców, wciąż radzi się mojego ojca, który, podobnie jak on, służył w jednostce BOPE1. Wspólna przeszłość sprawia, że łączy ich wyjątkowa więź, a ojciec zawsze chętnie dzieli się doświadczeniem i radami, co dla Jareda ma ogromne znaczenie. Teraz to on zajął fotel szefa, to na nim ciąży ogromna odpowiedzialność. Dzięki naszej znajomości świetnie się dogadujemy, znamy swoje charaktery oraz mocne i słabe strony naszych osobowości. Mam świadomość, jak niewiele trzeba, by zostać tu stłamszoną przez płeć przeciwną, dlatego muszę mieć twardy tyłek i udowodnić tym facetom, że jestem w miejscu, o którym od zawsze marzyłam.

Nie jest łatwo sprostać wymaganiom rodziców, którzy od dziecka naprowadzają na odpowiednią drogę. Oboje związani z wymiarem sprawiedliwości, zaangażowani w służbę, zawsze oczekiwali, że pójdę w ich ślady, niezależnie od czyhającego niebezpieczeństwa. Odkąd pamiętam, wysoko postawili mi poprzeczkę. Podziwiałam ich pracę, odwagę, mimo iż tak wiele razy drżałam ze strachu na widok krwi sączącej się z rany postrzałowej. Musiałam przywyknąć, zaakceptować fakt, że rodzice robią wszystko, co w ich mocy, by w Rio zapanował porządek. Potem dorosłam, a świadomość tego, jak wielka panuje tutaj przestępczość, podcinała mi skrzydła. Nieistotne, jak wielu baronów narkotykowych lądowało w celach albo ilu wybijało się wzajemnie w toczonych przez siebie wojnach. Kolejni wyrastali jak grzyby po deszczu, by bez skrupułów handlować towarem i siać postrach wśród mieszkańców.

Gdy miałam piętnaście lat, ojciec zabrał mnie na strzelnicę, wręczył mi pistolet i kazał strzelać, czym przeraził mnie na śmierć. Nigdy wcześniej nie trzymałam broni. Ten niewielki przedmiot napawał mnie ogromnym strachem, a palec drżał przy spuście. Ale kiedy wreszcie go nacisnęłam, coś zaskoczyło. Coś dziwnego, czego nie potrafiłam wtedy zrozumieć. To tak, jakby niespodziewanie elementy puzzli odnalazły swoje miejsce. Poczułam podniecenie, adrenalinę, radość i już wiedziałam, że nigdy nie zostanę weterynarzem.

Od tamtej pory tata szkolił mnie niemal każdego dnia. Zaraz po powrocie ze szkoły ciskałam plecak w kąt, zrzucałam mundurek, wkładałam dresowe spodnie i gnałam do niego, by znowu poczuć tę niesamowitą ekscytację płynącą w żyłach. Strzelnica, tor z przeszkodami, lekcje samoobrony, walka z przeciwnikiem. Z każdym dniem stawałam się lepsza, a duma w oczach rodziców była dla mnie najlepszą nagrodą.

– Komuś od rana dopisuje dobry humor, co? – Moje rozmyślania przerywa niski, zachrypnięty głos Jareda. – Nie chciałbym ci go zepsuć, ale czeka cię papierkowa robota.

Jęczę niezadowolona, ale spojrzenie szefa pozostaje niewzruszone. Zero uśmiechu, nie drgają mu nawet kąciki ust, chociaż to przezabawny facet.

– Czy nie może zająć się tym Bernard? Uwielbia to! – dąsam się.

– Nie. Dostał rozwolnienia, więc dałem mu wolny dzień. Cała robota spada na ciebie. – Z perfidnym uśmieszkiem puszcza mi oczko. Bydlak. – Uwiń się z tym raz-dwa. Za dwie godziny mamy zebranie.

– Coś nowego? – dopytuję podekscytowana.

Jared wzdycha z udręką, co daje mi pewność, że jest kiepsko.

Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy niedługo po dołączeniu do BOPE w moje ręce trafiła teczka z podpisem „Os Abutres”2. Niemal całą noc spędziłam nad papierami, chłonęłam informacje o tej grupie, oglądałam przerażające zdjęcia, gdzie widniały odcięte palce, poharatane twarze oraz czarna róża, która zawsze była przy ciele ofiary.

Tyle bólu, tyle niepotrzebnej przemocy.

Wtedy z pełną mocą dotarło do mnie, z kim mamy do czynienia.

Ci ludzie robili potworne rzeczy. Haracze, narkotyki, broń. Dlatego są naszym priorytetem, dlatego tak zawzięcie robimy wszystko, by wsadzić ich za kratki. Co do jednego! Sęk w tym, że sprawa nie jest prosta. To nie dzieciaki handlujące prochami na ulicy, to nie zwyczajni dilerzy, to doskonale zorganizowana grupa przestępcza dowodzona przez mężczyznę, na którego widok po moim ciele przeszły ciarki. Jared ma całą kolekcję jego zdjęć, a mimo to pieprzony Saverio „Rei Negro”3 Braga nadal chodzi na wolności, śmiejąc nam się w twarz. Nigdy nie został złapany za rękę, niczego mu nie udowodniono, mimo iż każdy wie, jaką rolę odgrywa w tej grupie. Jako szef prężnie rozwija interes, w półświatku krążą plotki, że ma znajomości w najwyższych kręgach władzy. Nie zmienia to jednak faktu, że cokolwiek byśmy nie zrobili, ten człowiek zawsze jest o krok przed nami, zawsze balansuje na granicy, lecz nigdy nie przekracza jej na tyle, by zostać pociągniętym do odpowiedzialności.

W pewnym sensie nawet go podziwiam. Prowadzenie interesów niemal z chirurgiczną precyzją sprawia, że pozycja mężczyzny pozostaje niezachwiana, dlatego tak bardzo fascynuje mnie ta sprawa, sam Rei Negro, jego otoczenie. Wciąż pozostaje dla nas człowiekiem zagadką, tajemnicą, którą próbujemy rozwiązać. Kilka razy udało nam się złapać trop, wrzucić w niższe kręgi organizacji naszych informatorów, ale wciąż jesteśmy zbyt daleko.

– Dostałem cynk od jednego z moich ludzi. Zamierzam sprawdzić go jak najszybciej, choć, szczerze mówiąc, nie mam dobrych przeczuć. Ten skurwiel zawsze wie, kiedy się zbliżam.

Kolejny raz nachodzą mnie te same myśli.

Od pewnego czasu podejrzewam coś, o czym boję się mówić głośno, i teraz też tego nie robię. Rei Negro nie jest pieprzonym jasnowidzem, nie ma takich mocy, by przewidywać każdy nasz krok. Myśl nasuwa się sama: kret. Ktoś musi mu donosić o naszych planach i musi być to ktoś, kto o nich wie. Ktoś, kto pracuje w tym budynku.

Jared nigdy w to nie uwierzy. Zbudował świetny zespół, tworzą paczkę przyjaciół, ufają sobie. Żaden z tych ludzi nigdy nie stanąłby po przeciwnej stronie. A jednak wątpliwości bez końca atakują moją głowę. Nie widzę innego rozwiązania.

– Bądź dobrej myśli, przyjacielu. Z takim nastawieniem nic nie zdziałasz.

– Łatwo mówić – burczy rozdrażniony.

Wstaję z fotela, posyłam mu wymuszony uśmiech i ulatniam się do papierkowej roboty.

***

Od progu domu wita mnie cudowny zapach mojej ulubionej potrawy – Escondidinho de carne seca4. Zsuwam z ramion sweter, skopuję buty i kieruję się do serca domu. To właśnie w kuchni rodzice zawsze przyjmują gości, prowadzą ważne rozmowy, podejmują decyzje. Gdy wchodzę do dużego, jasnego, przestronnego pomieszczenia, dostrzegam stojącą przy kuchence mamę. Miesza coś energicznie na patelni, tata zaś sieka aromatyczne zioła. Jak zawsze rozmawiają, śmieją się i żartują. Są zgranym małżeństwem od przeszło dwudziestu pięciu lat. Nigdy nie szczędzą sobie czułości w towarzystwie, wręcz przeciwnie, pokazują, że nie powinno się ich wstydzić. Chciałabym mieć z Kaylanem właśnie taką relację, wziąć przykład z rodziców, stworzyć udane małżeństwo, a potem wychować dzieci, jednak wiem, że to nie będzie możliwe. Nasze małżeństwo będzie istniało tylko na papierze, bo chyba nie jestem stworzona do życia z mężczyzną.

Nagle do moich uszu dociera odgłos kroków. Odwracam się, lecz zanim mam szansę zareagować, młodszy brat wpada na mnie z impetem. Tulę chłopca do siebie i wdycham do płuc zapach arbuza, który tak uwielbia.

– Nie mogłem się ciebie doczekać! – świergocze uradowany.

– Hej, młody – szepczę mu do ucha. – Chyba znowu urosłeś, co?

Odchyla głowę, wydyma dolną wargę i mruży oczy.

Jest tak podobny do mamy, kiedy to robi!

Miałam szesnaście lat, kiedy przyszedł na świat, i nie ukrywam, jak wielki był to dla mnie szok. Rodzice nie planowali więcej dzieci, a już na pewno nie mama, która akurat skończyła wtedy trzydzieści dziewięć lat. Jednak życie bywa nieprzewidywalne, lubi zaskakiwać, wtrącać się w nasze plany, mieszać. I tak oto na świecie pojawił się Benício. Kiedy pierwszy raz spojrzałam w jego niebieskie oczy, zakochałam się od razu. Uroczy, radosny, wiecznie uśmiechnięty, wprowadził do naszego życia świeżość. Stał się promyczkiem szczęścia, kimś, kogo zamierzam chronić za wszelką cenę.

– Wiesz, że mówisz mi to za każdym razem? Nikt nie rośnie tak szybko!

– Ty zdecydowanie rośniesz! – wtrąca tata. – Ktoś, kto pochłania tyle jedzenia, idzie w górę w przyspieszonym tempie. Niedługo mnie przerośniesz, synu!

Beni wyrywa się z moich ramion, kuśtyka do ojca, a ten przechwytuje go i wyrzuca w górę. Pisk oraz śmiech roznoszą się po kuchni, a moje serce na chwilę zamiera. Za każdym razem trochę się boję, czy zdąży złapać młodego, chociaż to głupie, bo tata to najsilniejszy facet, jakiego znam. Niedawno skończył pięćdziesiąt dwa lata, ale można pozazdrościć mu formy. Wysoki, dobrze zbudowany, z bicepsem wielkości piłki do futbolu. Przy pracy w takim zawodzie forma to podstawa, dlatego podrzucenie dziesięciolatka to dla taty bułka z masłem. Beni to uwielbia, a ja uwielbiam podziwiać łączącą ich relację. Myślę, że rodzice ukształtują młodego w odpowiednim kierunku, bo już teraz korzysta z toru przeszkód, który tata wiele lat temu wybudował w ogrodzie specjalnie dla mnie.

Może kiedyś Beni dołączy do BOPE?

– Cześć, córeczko. – Mama wita mnie całusem w policzek. – Daj mi jeszcze dziesięć minut i podaję do stołu. Gdzie Kaylan?

– Miał ważne spotkanie w firmie. Powinien być lada chwila.

Sięgam po telefon do tylnej kieszeni dżinsów i sprawdzam skrzynkę odbiorczą.

Żadnej wiadomości od narzeczonego – typowe. Po kłótni nigdy nie wyciąga dłoni jako pierwszy, jakby męska duma mu na to nie pozwoliła. Zazwyczaj to ja się łamię, by przerwać kilkudniową, uciążliwą ciszę, chociaż nie ukrywam, jak cholernie mam tego dosyć.

– Co słychać, kochanie? – zagaduje tata. – Co nowego w sprawie OA?

Zajmuję jedno z krzeseł przy wyspie kuchennej i chwytam zielone jabłko.

Jeśli miałam nadzieję, że choć na chwilę zapomnę o dręczącej mnie sprawie, nie było mi to dane.

Nie dziwię się, że dopytuje, skoro jest w temacie, a Jared na bieżąco zdaje mu relację. Ojciec wciąż pracuje w zawodzie i nie zapowiada się, by w najbliższym czasie ten stan miał ulec zmianie. Mimo doskonałej kondycji trudno byłoby mu nadążyć za młodymi, dlatego zajął się pracą za biurkiem oraz doradztwem w akcjach. Chwilowo, ze względu na złamaną przez Beniego nogę, musiał wziąć kilka dni urlopu.

– Bez zmian. Jared jest wkurzony, ta bezradność go dobija. Ma jakiś ślad, jutro zamierza go sprawdzić, ale jego nastawienie… Jest coraz gorzej, tato.

– To bardzo ambitny mężczyzna. Wcale się nie dziwię, że dopada go frustracja, a Rei Negro wciąż wymyka mu się z rąk. Musi być cierpliwy.

Och! Cierpliwość nie jest mocną stroną mojego szefa.

– Mam pewne podejrzenia. – Skubię skórkę na jabłku i patrzę tacie w oczy.

Unosi brwi i kiwa głową, zachęcając mnie do mówienia.

– Nie wspominałam o tym Jaredowi w obawie, że mi nie uwierzy, ale sądzę, że mamy kreta.

W kuchni zapada cisza, nawet mama przestaje wycierać dłonie. Z niecierpliwością czekam na odpowiedź taty, ale on milczy. Wpatruje się w okno, w widok na ogród oraz drewnianą huśtawkę, którą wykonał własnymi rękoma.

– Dlaczego mu o tym nie powiedziałaś? – pyta, wciąż na mnie nie patrząc.

– Bo wiem, jak uwielbia tych facetów. To jego przyjaciele, niektórzy nawet ze szkoły średniej. Ufa im bezgranicznie, sam włączył ich do zespołu. Ja sama nie wiem, na którego z nich miałabym postawić, ponieważ wszyscy są wspaniali – tłumaczę.

– I właśnie z tego powodu powinnaś mu powiedzieć. – Tata przekręca głowę, a nasze spojrzenia się krzyżują. – Jesteś u boku Jareda od niedawna, jego kumple są z nim od lat. To mogło go zaślepić. Zaufanie bywa zdradliwe. Ty widzisz to, czego może nie zauważyć on. Nawet jeśli w to nie uwierzy, ta myśl sprawi, że stanie się bardziej czujny.

Wzdycham i przeczesuję palcami włosy.

Tata ma rację. Powinnam powiedzieć o swoich przypuszczeniach nawet dla świętego spokoju. Nie chcę trzymać tego w sobie, a potem żałować, że milczałam. Trudno, najwyżej Jared mnie wyśmieje i za karę usadzi za biurkiem.

Do kuchni nagle wpada zziajany Kaylan. W czarnym, dopasowanym garniturze wygląda elegancko, jak na prezesa rodzinnej firmy transportowej przystało. Od paru tygodni pracuje na pełnych obrotach, próbując ogarnąć bałagan, jakiego narobił ojciec. To właśnie przez niego firma znalazła się na krawędzi upadku, lecz Kaylan robi wszystko, by ją ratować.

– Przepraszam za spóźnienie – kaja się od progu.

– Nie spóźniłeś się, kochanie. Właśnie zamierzam podać do stołu – uspokaja mama.

– Ach, te przeklęte spotkania!

Odkłada teczkę na krzesło, zsuwa marynarkę i spogląda na mnie spod byka. Potem pochyla się i składa na moim czole pocałunek, byle tylko odegrać rolę przykładnego narzeczonego przed moimi rodzicami.

– Cześć, wujku! – Beni z szerokim uśmiechem macha do Kaylana. – Mam nowy, superszybki sterowany samochód. Pojeździmy?

– Pewnie, smyku. Ale chyba najpierw obiad, prawda?

– O tak! Proszę umyć ręce i zapraszam do stołu! – zarządza mama.

***

Nazajurz stawiam się w salonie sukien ślubnych. Czeka mnie ostatnia przymiarka, ewentualne poprawki oraz skrócenie sukni do szpilek, które mam ze sobą. Kreacja, jaką wybrałam, jest przepiękna, wyglądam w niej jak prawdziwa księżniczka, chociaż do księżniczki mi bardzo daleko. Dopasowany dół podkreśla ciężko wypracowaną sylwetkę, koronka otula piersi oraz ramiona niczym delikatna mgiełka, dodając całości subtelnej zmysłowości. Zrezygnowałam z trenu oraz z bieli na rzecz pięknego odcienia kości słoniowej, ku niezadowoleniu mamy i teściowej. To mój ślub, nikt nie będzie decydował o tym, w czym pójdę do ołtarza.

Pozwoliłam im wybrać sobie męża, na nic więcej się nie zgodzę.

– Jesteś! – Przyjaciółka podpiera dłonie na biodrach i tupie nogą.

Wysoka, piękna blondynka z niebieskimi oczami i nogami długimi chyba do nieba piorunuje mnie spojrzeniem. Spóźniłam się tylko cztery minuty, o co ta afera?

– Wybacz. Korki o tej porze są koszmarne – tłumaczę.

– Berta pytała o ciebie już trzy razy! – wyjaśnia z udawanym wzburzeniem.

Macham dłonią, lekceważąc te dyrdymały.

– Berta powinna się cieszyć, że wybrałam jej salon i zostawię tutaj całkiem sporą sumkę – szepczę, by nikt nie usłyszał.

Z ust Carmen ucieka chichot.

– Musimy na nią uważać. Jest dzisiaj strasznie marudna. Chodzi naburmuszona i strzela z oczu piorunami.

– Reva! – Podskakuję na dźwięk surowego głosu Berty. – Spóźniłaś się, a mój dzisiejszy dzień jest zapełniony pod sam korek! – wyjaśnia, krocząc w naszą stronę chodem modelki wprost z wybiegu. Uniesiona lekko dłoń, kołysanie biodrami oraz dziubek z ust to nieodłączne elementy image’u właścicielki salonu. – No już, kochaniutka. Raz-dwa! Rozbieraj się.

Przełykam cięty komentarz, chowam się za kotarą, następnie posłusznie pozbywam się ciuchów. Suknia już na mnie czeka. Dostojnie wisi na wieszaku, a na jej widok ponownie odbiera mi dech. Naprawdę aż żal jej na ślub, którego wcale nie chcę. Przez głowę przebiega mi myśl, żeby wycofać się z tego show, póki jeszcze czas. Nie powinnam spełniać zachcianek rodziców ani nikogo innego, ignorując własne pragnienia. Nie boję się samotności, nie potrzeba mi faceta, by czuć spełnienie, lecz rodzice tego nie rozumieją.

Potrząsam głową, odpędzając ponure myśli, kiedy kotara się odsuwa i do środka wchodzi Carmen. To moja bratnia dusza, ktoś, kto zna wszystkie moje sekrety, zmartwienia oraznajskrytsze pragnienia. Przy tej kobiecie niczego nie muszę udawać, nie muszę być kimś, kim nie jestem. Carmen akceptuje wszystkie moje wady, rozumie moje podejście do życia i nie ocenia. Nigdy nie krytykowała mnie za to, że praca jest dla mnie na pierwszym miejscu, bo doskonale wie, ile poświęciłam i przez co musiałam przejść, by móc się tam znaleźć.

Za to ją właśnie kocham.

– Nie mogę patrzeć na twój smutek… – Obejmuje mnie od tyłu ramionami, opiera mi brodę na ramieniu, a nasze oczy spotykają się w odbiciu lustra. – Wiesz, że wcale nie musisz tego robić, prawda? To twoje życie, Reva, nikt nie powinien wywierać na tobie presji zamążpójścia. Nawet jeśli zostaniesz starą panną, co z tego?

– Znasz moich rodziców. Rodzina jest dla nich bardzo ważna.

– Rodzina to nie tylko mąż, oni też nią są. Jeśli to ci wystarczy…

Wzdycham, zrezygnowana. Tak bardzo ich kocham. Są dla mnie najważniejsi, zrobiłabym dla nich wszystko. Tata poświęcił dla mnie tak wiele – oddał mi swój cenny czas, przygotowując mnie do egzaminów i szkoleń, przekazał mi wiedzę oraz umiejętności, które ukształtowały mnie na kogoś, kim jestem teraz. Dzięki niemu jestem tu, gdzie jestem.

Dlatego tak trudno powiedzieć nie.

Ten ślub musi się odbyć. Nie dlatego, że tego pragnę, nie dlatego, że wierzę w bajki o miłości i szczęśliwe zakończenie. Robię to dla nich.

ROZDZIAŁ 2Naprawdę myśleliście, że to się uda?

Reva

Wchodzę na salę treningową wyluzowana i odprężona. Na widok kilku kolegów, w tym przeklętego Bruxo, na moich ustach pojawia się grymas. Dlaczego mnie nie dziwi, że Jared ustawia moje treningi właśnie z nimi? Lubię wyzwania, trochę rękoczynów dla rozładowania napięcia, zdrowej rywalizacji, ale James to wrzód na tyłku. Od pierwszego dnia dokucza mi przy każdej nadarzającej się okazji, sprawdza mnie, próbuje uświadomić mi, że tutaj nie pasuję i nie mam odpowiednich umiejętności. Gdyby naprawdę tak było, nigdy nie dostałabym się do BOPE, poza tym jestem pewna tego, co potrafię. Miałam najlepszego nauczyciela, który nigdy nie okazał mi litości. Niestraszne mi mróz, deszcz, a nawet strzelające gdzieś nieopodal pioruny. Ojciec mnie zahartował, o czym James nie ma zielonego pojęcia. Śmieszą mnie jego podchody, wywyższanie się, napinanie mięśni i całowanie bicepsów, jakby masa była jego największym osiągnięciem. Błąd. Prócz mięśni liczy się coś więcej: spryt, myślenie i umiejętność przewidzenia ruchu przeciwka. James jest dobry, niestety zbyt wiele uwagi poświęca swojemu ciału, przez co wychodzi na pieprzonego, wpatrzonego w siebie narcyza.

Strzelam karkiem, a potem podskakuję kilka razy, by rozgrzać mięśnie. Mój przeciwnik uśmiecha się kącikiem ust i uderza pięścią w otwartą dłoń, jakby tym gestem próbował mi przekazać, że zmieli mnie na proch.

– No chodź, dziecinko. Nie bój się – prowokuje.

Strzelam kłykciami i pewna siebie staję przed nim. Muszę unieść głowę, bo James jest ode mnie sporo wyższy, ale potrafię poradzić sobie i z tą drobną niedogodnością.

– Jesteś gotowa na łomot, kochaniutka?

– Dałbyś spokój, poważnie. Oboje wiemy, że potrafię skopać ci tyłek.

Stojący nieopodal Rato parska śmiechem. James uwielbia się popisywać, ale kiedy tylko zyskuję nad nim przewagę, zgania przegraną na swój słabszy dzień.

– No dalej. Spróbuj! – Wystawia dłonie i gestem pokazuje, abym do niego podeszła.

Stawiam pierwszy krok, kiedy na salę wchodzi Jared. Na powitanie kiwa do mnie głową i tyle wystarczy Jamesowi. Czuję mocne uderzenie w ramię, aż odrzuca mnie w tył.

– Nie trać koncentracji – ruga mnie ostro.

Zaciskam usta, piorunując go spojrzeniem.

Biorę głęboki wdech i myślę nad atakiem. Bruxo wygląda na rozluźnionego, nie spodziewa się z mojej strony agresji, co daje mi przewagę. Zwinnie ruszam ku mężczyźnie, który robi zamach ręką, więc uginam kolana, prześlizguję się obok niego i zachodzę go od tyłu. Kopię mężczyznę w łydkę, przez co opada na kolana i sapie pod nosem. Nie tracę czasu, owijam ramię wokół jego szyi i zaczynam przyduszać, by na krótko pozbawić go przytomności. James natychmiast zaczyna walczyć, wije się i próbuje uwolnić. Mam świadomość, że tak postawny mężczyzna ma o wiele więcej siły ode mnie, jednak wszystko zależy również od tego, co siedzi w głowie. Jestem silna, wierzę w swoje umiejętności i mimo jego siły nie poluźniam uścisku. Jared zawsze każe nam walczyć do końca, nie okazywać litości, na sali treningowej traktować kumpla niczym największego wroga, którego należy wyeliminować. Na obcym terenie nikt nie podaruje nam życia, nie poklepie po ramieniu i nie poda dłoni, by pomóc wstać.

Ryk wściekłości roznosi się po sali. Wiem, jak bardzo James jest wkurwiony i jak długo będzie się na mnie boczył, ale mam to gdzieś.

– Kurwa! Okej, dość! – Trzy razy uderza mnie w udo, dając znak do przerwania akcji.

Szkoda. Liczyłam na szybki finał i wygraną.

– Nie sądziłam, że tak szybko się poddasz – kpię, mocniej zaciskając frotkę podtrzymującą wysokiego kucyka. – Rewanż?

– Żebyś wiedziała – burczy, łypiąc na siedzących pod ścianą kumpli.

Ach, ta męska duma! Łomot na oczach kumpli, w dodatku zafundowany przez kobietę, musi cholernie boleć i poniekąd to rozumiem. Nasza ekipa składająca się z samych samców alfa to dla mnie codzienne żarciki, docinki, a także presja. Ale uwielbiam każdego z tych facetów, nawet jeśli dzieli nas znaczna różnica wieku. Sombra, Bruxo, Pantera, Bison, Rato, Gavião i Espinho to moja druga rodzina. Wybaczyłam im nawet durny pseudonim, który nadali mi już pierwszego dnia – Víbora5. Jared zapewnił, że zawdzięczam go swojej zwinności i sprytowi, ale wiem, że wziął się od ugryzienia Bisona na moim pierwszym treningu. Wbiłam mu zęby w ramię tak mocno, że aż pociekła krew.

Uśmiecham się od ucha do ucha, gotowa na drugą rundę.

– Nie bądź taka pewna siebie. Zaraz zaboli, dziecino – ostrzega James.

– W naszym fachu pewność siebie to podstawa, czyż nie? – Unoszę brew, kiedy zaczynamy krążyć wokół siebie niczym sępy. – A ból? Nie jest mi straszny, Bruxo.

James rzuca się na mnie z wojennym okrzykiem. Zasięg ramion mężczyzny jest potężny, dlatego tym razem nie udaje mi się odskoczyć. Powala mnie na deski z taką siłą, że powietrze ucieka mi z płuc. Przez kilka sekund mrugam jak oszalała, by przywrócić ostrość widzenia, lecz Bruxo od razu atakuje. Ujmuje moje nadgarstki w swoją wielką łapę, a potem przyszpila je do podłogi, górując nade mną sylwetką.

– Już nie jesteś taka cwana, prawda? – szepcze mi do ucha, napierając na mnie coraz mocniej.

Nie mam pojęcia, ile może ważyć, ale w tym momencie odnoszę wrażenie, jakby leżała na mnie co najmniej tona!

– I co ja mam teraz z tobą zrobić, mała żmijo?

Jak zwykle jego koncentracja natychmiast się rozpływa. Woli marnować czas na czcze gadanie, zamiast skupić się na tym, by dokończyć walkę, chełpić się zwycięstwem, usłyszeć pochwałę od samego szefa. Właśnie to jest najsłabszym punktem mojego przeciwnika. Dobrze, że podczas akcji nie urządza sobie pogawędek między oddaniem jednego i drugiego strzału. Wtedy na pewno nie uszlibyśmy z życiem.

– Przede wszystkim… – Lekko unoszę biodra, a mój głos brzmi zbyt zmysłowo jak na sytuację, w jakiej się znajdujemy.

James mruży oczy, jakby się zastanawiał, co kombinuję.

– Przestań tracić czas na gadanie – dodaję.

Szarpię rękoma, uwalniając się z uścisku. Lewą unoszę nad głowę, prawą pcham w bok, przez co mężczyzna traci równowagę. Mocniej wypycham biodra, wykorzystując jego zawahanie, powalam go na plecy, a potem siadam na nim i ponownie przyduszam ramieniem. Tym razem nie odpuszczam, a po chwili jego twarz robi się czerwona. James walczy zawzięcie, wbija mi palce w ramię, drugą dłoń zaciska na biodrze, zapewne fundując mi siniaki, ale zaciskam zęby i walczę, jakby od tego zależało moje życie.

Po chwili czuję trzykrotne uderzenie w udo i znowu muszę odpuścić.

– Jesteś dla mnie za słaby, kolego. – Puszczam mu oczko, podnoszę się i poprawiam sportowy top, który nieco podsunął się w górę.

Czuję na ramieniu klepnięcie. Przekręcam głowę i napotykam przepełnione dumą spojrzenie Jareda. Wiem, że nie wszyscy w jego zespole pochwalali mój przydział. Wielu z nich kręciło nosem na współpracę z kobietą, w dodatku tak młodą. Czułam niechęć z ich strony, wiedziałam, że nie chcą mnie w grupie i uważają za słabą. Dopiero po upływie wielu tygodni coś zaczęło się zmieniać. Ich podejście, spojrzenia, traktowanie. Wreszcie mnie zaakceptowali, a ja poczułam się jak pełnoprawny członek ekipy. Niemniej nawet po czterech miesiącach wciąż chcę pokazać siłę, determinację i zaangażowanie. Oraz to, że nie znalazłam się tutaj przez znajomości swoich rodziców.

– Myślisz, że James jest naprawdę słaby czy daje mi fory? – pytam, trącając szefa ramieniem.

– Jestem pewny, że ta pierwsza wersja. – Jared wybucha śmiechem, a Bruxo posyła mu mordercze spojrzenie. – Jesteś po prostu dobra, Reva. A Jamesowi chyba trzeba zakleić usta, by wreszcie skupił się na tym, na czym powinien. Prawda?

Mężczyzna nie odpowiada. Z pomocą ręki Jareda wstaje z desek i strzepuje z ubrań kurz. Lekko wbijam mu łokieć w brzuch, by nieco rozluźnić atmosferę. Bez względu na to, kto wygrywa w tym pomieszczeniu, wciąż jesteśmy zespołem.

– I tak następnym razem spuszczę ci łomot. Przygotuj się na to.

– Zawsze jestem gotowa, James. Zawsze.

***

Po treningu biorę szybki prysznic. Następnie przebieram się ze stroju sportowego i suszę włosy. Dzisiaj odbywam dwunastogodzinny dyżur, jednak niebawem muszę wymknąć się na dwie godziny, by odbębnić spotkanie z dekoratorką odpowiedzialną za wystrój sali weselnej. Prawie wszystko mamy już dograne, jednak Sofia wciąż wymyśla nowości wymagające naszej zgody. Nie jestem pewna, czy lodowa rzeźba albo czekoladowa fontanna są nam potrzebne, niemniej Kaylan jest zachwycony każdym pomysłem, byle tylko przyjęcie wypadło perfekcyjnie. Rozumiem jego punkt widzenia. Zaprosił mnóstwo osób z branży, kolegów z pracy, dlatego presja, jaką na siebie narzuca, daje mu popalić.

Po opuszczeniu łazienki udaję się prosto na stołówkę. Zawsze o tej godzinie pozwalam sobie na trzeci kubek kawy, inaczej moja energia spadnie, a mnie dopadnie senność. Macham do siedzącego przy stoliku Rato i włączam ekspres. Zanim urządzenie zdąży wydać pierwszy dźwięk, do pomieszczenia wpada Jared. Wystarczy mi jeden rzut oka i wiem wszystko. Coś ma – coś cennego, co możemy wykorzystać.

– Przebierzcie się! – rozkazuje, spoglądając najpierw na mnie, potem na Rato. – Macie pięć minut. – Nie dodaje nic więcej, po prostu wychodzi.

Biegnę do szatni niczym posłuszne dziecko i zmieniam zwykłe ubrania na te przygotowane specjalnie na akcję. Najpierw wbijam się w mundur, potem nakładam kamizelkę z wkładem ceramicznym, chroniącą przed pociskami, na końcu pas taktyczny, do którego wciskam nóż oraz glocka 17. W biegu chwytam kominiarkę, następnie kask oraz rękawice, po czym dołączam do czekającego na korytarzu Sombra.

W ciszy opuszczamy budynek. Na parkingu czeka na nas czarna Toyota Hilux, za nią zaś stoją ustawione dwa transportery. Dostrzegam siedzącego na miejscu pasażera Jamesa, jednak nie komentuję tego ani słowem. Siadam z tyłu, zapinam pas i zastanawiam się, co przegapiłam w zaledwie czterdzieści minut, kiedy po treningu brałam prysznic.

– Co się dzieje? – odważam się zapytać.

Jared uruchamia silnik i wyjeżdża z parkingu.

– Dostałem cynk, że w jednym z mieszkań w Manguinhos działa boca de fumo6– informuje, włączając się do ruchu. – Jeden ze sprzedających o pseudonimie Vento podobno ma powiązania z OA. Nie wiadomo, kto dokładnie, ale to szansa, żeby w końcu sprawa ruszyła do przodu. Musimy dorwać tego sukinsyna za wszelką cenę! Nie możemy zaprzepaścić tej szansy, jasne? – cedzi, mocniej zaciskając palce na kierownicy.

– A co z pieprzonymi olheiro7? – dopytuje James.

– Nie zadawaj głupich pytań, przyjacielu. – Jared łypie na mężczyznę. – Dotrzemy tam za kilka minut. Macie być gotowi na wszystko.

Do końca drogi nikt z nas już się nie odzywa, w napięciu pokonujemy każdy metr. Dwa razy upewniam się, że moja broń jest na miejscu, a magazynek pełny. Ogarniają mnie jednocześnie podekscytowanie i lęk, bo żadne z nas nie ma pewności, czy wrócimy do domu cali i zdrowi. To niebezpieczna praca, w każdej chwili coś może pójść nie tak, ale każdy z nas wiedział, na co się pisze. Nie zastanawiam się nad tym, co wydarzy się za chwilę, nie rozmyślam nad przyszłością. Wchodzę w buty, które poniosą mnie wprost w sam środek niebezpieczeństwa, latających kul oraz zapachu krwi.

– Przygotujcie się – zarządza Jared.

Wsuwam na głowę kominiarkę, by zasłonić twarz. To istotny element, anonimowość to nasza tarcza – tylko w ten sposób jesteśmy w stanie uchronić się przed zemstą tych, na których polujemy. Potem nakładam kask, który zapinam pod szyją, i sięgam po broń. Mocniej owijam palce na kolbie pistoletu i przełykam ślinę na widok nędznych budynków, odrapanych ścian, sterty śmieci oraz przez smród docierający do środka samochodu nawet przy zamkniętych szybach.

Nienawidzę tego miejsca. Widok biegających na bosaka dzieci, umorusanych, w podartych ubraniach, kopiących zużytą, brudną piłkę ściska moje serce jak imadło. Mam twardy tyłek, lecz ten obraz zawsze sprawia mi ból. Tak bardzo chciałabym pomóc, zrobić cokolwiek, by ta bieda zniknęła, jednak nie mam takich mocy, a gangi panoszące się niczym królowie jedynie pogarszają sytuację. Fawela to bieda, nędza i rozpacz. Nic tu nie wygląda normalnie. Ani paskudne graffiti, ani dziury po kulach w ścianach, a tym bardziej nastolatkowie z AK-47 w rękach pilnujący ulic.

Jared hamuje z piskiem opon, wzniecając kurz w powietrze. Wszyscy wyskakujemy z auta jak na komendę, której nie musi wypowiadać. Ruszam za szefem, trzymając się blisko, ściskam pistolet i rozglądam się na wszystkie strony. Pierwsze, co mi nie pasuje, to panujący dookoła spokój. Przeważnie w takich miejscach jest mnóstwo dzieci, kobiet, lecz dzisiaj wyczuwam w powietrzu coś złowrogiego. Trawią mnie dziwne przeczucia, jednak nie mam szansy nad nimi pomyśleć, bo niespodziewanie dostrzegam nieopodal wychodzącego zza rogu dzieciaka. Nasze oczy spotykają się w tym samym momencie, ale Jared jest szybszy. Wymierza niczym snajper, pociąga za spust i trafia w sam środek czoła jednego z olheiro. Zanim chłopak pada jak długi, z jego dłoni wypadają radio oraz broń, a potem piach zabarwia się czerwienią. Możemy mieć tylko nadzieję, że nie zdążył poinformować nikogo o naszym przybyciu, inaczej element zaskoczenia pójdzie się pieprzyć.

– Vamos8! – krzyczy Jared, machając dłonią.

Wbiegamy do środka z Jaredem, Panterą i Gavião. Espinho wraz z Rato zostają na czatach, tak jak i Medyk. Przemierzamy korytarz, następnie docieramy do głównego pomieszczenia. Zaczyna się chaos, kule latają wokół niczym konfetti, słychać męskie głosy oraz wydawane rozkazy. Otaczamy czterech podejrzanych, zapędzamy ich w pułapkę, więc muszą się poddać, choć po ich minach wnioskuję, że robią to bardzo niechętnie.

Trzymając na muszce chłopaka w wieku nie więcej niż siedemnastu lat, próbuję uspokoić szalejący oddech. Powietrze jest ciężkie, cuchnie spalinami, wilgocią oraz ziołem. Rzucam okiem na stolik, gdzie znajduje się mnóstwo towaru i pieniędzy. Z pokoju obok dochodzą basowe uderzenia funk carioca – muzyki faweli, co zagłusza gwałtowne bicie mojego serca. Chłopak siedzący przy ścianie nie wygląda na przerażonego, wręcz przeciwnie, podpiera łokieć o kolano i żuje wykałaczkę. Jest przyzwyczajony do takich akcji, to dla niego codzienność. Jeszcze nie wie, że dzisiejszą noc spędzi za kratkami, a potem będzie musiał zacząć mówić, inaczej marny jego los.

– Który z was to Vento? – Głos Jareda brzmi pewnie i ostro niczym sztylet.

Nikt nie odpowiada.

– Może ty? – zagaduję do młodego chłopaka, do którego wciąż celuję.

– Chciałabyś, laleczko. – Puszcza mi oczko, oblizując przy tym usta.

Ma ładną, pociągłą twarz, burzę ciemnych włosów oraz ciemne jak noc oczy. Musi być kimś ważnym w hierarchii, co widać na pierwszy rzut oka. Lepsze ubrania, modne adidasy, pewność siebie, której brakuje płotkom. Czy mógłby być tym, kogo szukamy? Bez względu na jego wiek dla OA może być kimś bardzo istotnym.

– Będzie lepiej, jeśli wskażesz nam Vento. Oszczędzisz sobie cierpienia – zachęcam młodego, niemniej po wyrazie jego twarzy widzę, że nie idzie mi najlepiej.

– Powiem pod jednym warunkiem. – Powoli zaczyna podnosić się z podłogi, a ja podążam lufą pistoletu za każdym jego ruchem. – Dasz mi się przelecieć.

Rozchylam usta, przez które nie przechodzi żadne słowo.

Nie do wiary, że gówniarz wyskoczył z czymś takim!

Dopiero kiedy prostuje plecy, orientuję się, że jest co najmniej o głowę wyższy ode mnie. Jest też dobrze zbudowany, mięśnie prężą się pod materiałem T-shirtu, dresowe spodnie opijają masywne uda. Uśmiech na jego ustach dowodzi pewności siebie, może dzieciak nawet myśli, że ma nade mną przewagę.

– Skoro żaden z was nie chce się przyznać, zgarniamy całą czwórkę!

– Nie ma takiej potrzeby. – Z szeregu występuje niewiele starszy od swojego kolegi chłopak. – To ja jestem Vento i wiem, czego ode mnie chcecie. Nie powinno was tutaj być.

Jared wali go kolbą pistoletu w głowę, a krew tryska z rany.

– Wręcz przeciwnie, kolego! To jest odpowiednie miejsce dla ludzi takich jak my – cedzi mu prosto w twarz, górując nad nim wzrostem. – Powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć, a ja pomyślę nad twoim dalszym losem. Jeśli zaczniesz pyskować… – Wymownie spogląda na resztę naszych jeńców. – Twoi kumple nie dożyją rana. Rozumiesz?

Młody jest odważny. Unosi głowę, ociera krew z czoła i patrzy na Jareda z mieszanką znudzenia i jawnej zniewagi. To niesamowite, że znajdując się na celowniku, niczego się nie boją. Jakby mieli zapewnioną ochronę.

– Nie masz pojęcia, z kim zadzierasz, człowieku. Możesz sobie tu wpadać niczym pan i władca, wymachiwać bronią, zamknąć nas za kratkami, ale nic nie ugrasz. Rei Negro i tak cię dojedzie, a za to, co zrobiłeś dzisiaj, dojedzie również mnie!

Jared zaciska usta, a potem kiwa głową do chłopaków. Zabierają całą czwórkę, a kiedy obok mnie przechodzi gówniarz, do którego celowałam, wulgarnie porusza językiem, aż żółć podchodzi mi do gardła. Chryste, te dzieciaki są zepsute do szpiku kości!

Gavião zaczyna zbierać towar oraz mnóstwo pieniędzy, po czym zamyka łupy w foliowej torbie. Nie ma tutaj nic prócz dwóch starych kanap, telewizora na ścianie i stolika.

– Odwrót. – Pada rozkaz.

Podążamy za Jaredem, ochraniamy młodych, nawet przez chwilę nie tracąc czujności. Trzymam w dłoni broń, moja głowa strzela na lewo i prawo, ale na horyzoncie nie ma żywej duszy. Gdzie jest więcej olheiro? Przeważnie kręci się ich co najmniej kilku, to niepokojące, że tego dnia wartę pełnił tylko jeden. Myślę, że to jeszcze nie koniec zabawy.

Po zapakowaniu delikwentów do furgonetki wskakuję między Rato a Bisona. Zapinam pas, czując, jak pierwsza fala adrenaliny opada. Oczy łzawią od kurzu. Dzisiaj panuje ukrop, więc siedzenie w pełnym uzbrojeniu w taką pogodę to istna katorga.

– Te dzieciaki to zło wcielone – psioczy Bison i rusza za Jaredem. – Ledwie odrośli od cycka, a już pyskują i uważają się za królów świata. Nigdy tego nie zrozumiem.

Ja również. Patrząc na takiego dzieciaka, można by rzec, że to t y l k o dzieciak, jednak to zwyczajna zmyłka. Przez życie w biedzie wiedzą, że nie mają nic do stracenia, za to mogą wiele zyskać, będąc po drugiej stronie prawa. Od najmłodszych lat wpaja im się bezwzględność, lojalność wobec swoich, pewność siebie. Szkoli się ich w maskowaniu emocji, ukrywaniu słabości. Wiedzą, jak patrzeć w oczy, by nikt nie dostrzegł strachu. To przerażające, biorąc pod uwagę ich wiek. A zaczynają wcześnie… za wcześnie.

Kiedy opuszczamy to przeklęte miejsce, zaczynam się rozluźniać. Droga przed nami jest czysta, nic nie wygląda podejrzanie. Jeszcze kilkanaście minut czuwania i wreszcie dzieciaki trafią za kraty. Jared przetrzepie ich bez litości, byle tylko uzyskać jakiekolwiek informacje. To nasza wielka szansa, o ile Vento to naprawdę Vento. Mógł wcisnąć nam kit, by odwrócić uwagę, jednak na tę chwilę musi wystarczyć nam to, co mamy.

– Uważajcie. Dziwne ruchy na skrzyżowaniu. Trzy czarne SUV-y.

Spinam się, słysząc dochodzący przez radio głos Jareda.

– Cholera… – szepczę i pochylam się nieco w stronę szyby. – Po prawej wyjeżdżają dwa, z naprzeciwka widzę kolejne trzy.

– Może to po prostu zwykłe SUV-y? – wtrąca Rato.

– Zaczyna się… – Przez mały wizjer dociera do nas głos Vento. – Rei Negro przybył mnie zabić.

Patrzę na Bisona, który ze ściągniętymi brwiami kręci głową.

– Chcesz nam coś powiedzieć? – pytam ze wzrokiem wbitym w szybę.

Dobiega mnie ciężkie westchnięcie chłopaka.

– Naprawdę myśleliście, że to się uda? – prycha z kpiną.

Nie ma szans dodać nic więcej, bo niespodziewanie na środku skrzyżowania zostajemy zablokowani. Wszystkie szyby nagle suną w dół, a seria strzałów leci prosto w stronę furgonetki. Rato wciska hamulce, aż rzuca nas mocno w przód, a strzały nie ustają. Kule odbijają się od pancernej karoserii, nie wyrządzając jej wielkiej krzywdy, jednak to może się za chwilę zmienić. SUV-ów przybywa, co oznacza tylko jedno – pułapkę. Nie powinniśmy stać w miejscu, wtedy stajemy się łatwiejszym celem. Transporter to niemal mały czołg, ale to nie czyni go niezniszczalnym.

– Ja pierdolę, skąd ich się wzięło aż tylu?! – krzyczy Bison.

Napastników rzeczywiście przybywa. Wyłaniają się z każdego kąta niczym szczury uciekające przed wodą. Atakują przez cały czas, a kiedy dostrzegam w ich dłoniach granaty, przełykam ślinę. Sytuacja nie wygląda dobrze, w końcu przez ciągły atak przebiją się przez szybę, na dodatek znajdujemy się na środku pieprzonego skrzyżowania! Ludzie uciekają w popłochu, strach maluje się na ich bladych twarzach. Niektórzy zostali w samochodach, przyblokowani przez SUV-y, bez drogi ucieczki.

– Musimy opuścić furgonetkę. Szybko! Od twojej strony, Rato!

Mężczyzna niemal wypada ze środka, a zaraz za nim skaczemy ja i Bison. Chowamy się za wozem, mimo iż to nie jest bezpieczne miejsce.

– Próbuję skontaktować się z Jaredem, ale zakłócają nam sygnał – kwituje Bison.

– Nie mamy wyjścia, musimy ochronić młodych. Zaraz w naszą stronę polecą granaty, będziemy, kurwa, bez szans. Wyciągniemy ich, a potem odwrót pieszo.

Obaj mężczyźni przytakują.

Przesuwamy się na tył transportera, otoczeni hukiem wystrzałów odbijających się od ścian budynków i gryzącym zapachem prochu unoszącym się w powietrzu. Skądś nieopodal dochodzą do nas krzyki spanikowanych przechodniów i dźwięk roztrzaskiwanych szyb. Nie chcę sobie wyobrażać, jak musi wyglądać to przeklęte skrzyżowanie, ale rozpętała się prawdziwa jatka. Mam nadzieję, że nie ucierpiało zbyt wielu niewinnych ludzi, jakoś udało im się uciec, schronić, bo napastnicy na pewno nie okażą litości.

Mają określony cel i osiągną go choćby po trupach.

Przekręcam głowę, a na widok dwóch zamaskowanych mężczyzn, moje serce przyśpiesza. Idą na czele, co wskazuje, iż są w hierarchii najważniejsi. Otoczeni przez zgraję sługusów, przemieszczają się wprost do transportera. Nie przypominają amatorów. Najlepszy sprzęt, odpowiednie ubrania, kamizelki kuloodporne, kaski. Mam wrażenie, jakby byli jednostką specjalną, z tym że działającą po przeciwnej stronie prawa.

– Nie mogą dotrzeć do transportera! – Spoglądam na kumpli. – Musimy ich wystrzelać jak kaczki. Uważajcie na cywilów!

Zrywamy się na równe nogi, celnie wymierzamy, a potem oddajemy strzały w kierunku napastników. Strzelam od tak dawna, że nie sprawia mi to problemów. Udaje mi się zdjąć czterech, Rato wybija kolejnych, a Bison celnie trafia jednego z liderów. Drugi z nich odwraca głowę w naszą stronę. Nawet mimo odległości widzę przepełnione gniewem spojrzenie, aż czuję ciarki na skórze. Potem orszak rusza dalej, ignorując nasze istnienie.

Potężny huk znów wstrząsa skrzyżowaniem. Tym razem siła eksplozji odrzuca nas do tyłu, aż uderzam plecami o ścianę budynku. Kamizelka częściowo amortyzuje upadek, ale i tak z płuc ucieka mi całe powietrze. Wokół unosi się gęsty, biały dym, który szczypie w oczy i niemal całkowicie ogranicza widoczność.Mrugam kilka razy, przecieram powieki, aż wreszcie dostrzegam faceta w kominiarce pochylającego się nad… Vento.

Nie! Kurwa, miał być naszym środkiem do celu!

– Przykro mi. – Dociera do mnie męski, ochrypły głos. – Rei Negro woli cię martwego niż gadającego.

Dzieciak rozchyla usta do krzyku i wtedy pada strzał.

Jeden. Celny. Prosto w głowę.

Kolejny z napastników pozbywa się reszty chłopaków. Teraz wszyscy są martwi – co do jednego. Żaden z nich nie powie nam już ani słowa, wszystko przepadło. Gapię się na nich, z trudem łapię oddech i próbuję powstrzymać falę rozczarowania rozchodzącą się po moim ciele. Wszystko, co mogło pójść nie tak – poszło. Pokonali nas, jakbyśmy byli dzieciakami bawiącymi się pistoletami na baterie, a przecież jesteśmy najlepsi!

– Odwrót – zarządza ten, który pociągnął za spust.

Ruszają w stronę SUV-a, nie zwracając uwagi na pobojowisko na skrzyżowaniu.

Kark pulsuje mi bólem, rwie mnie w kręgosłupie, dusi od dymu, jednak moja dłoń przesuwa się po chodniku w poszukiwaniu broni. Ten ruch zwraca uwagę przechodzącego nieopodal zamaskowanego mężczyzny. Zamieram, wstrzymuję oddech i modlę się w duchu, by poszedł dalej. Gdyby udało mi się dosięgnąć broni, bez wahania strzeliłabym sukinsynowi w plecy, niestety mój plan szlag trafia.

– Kogo my tu mamy… – Słyszę w jego głosie rozbawienie, choć mnie do śmiechu nie jest. Facet kuca tuż obok i, ku mojemu przerażeniu, odpina zapięcie na kasku i go zdejmuje. Zamieram, bo jeśli to samo zrobi z kominiarką, zobaczy moją twarz, a wtedy nawet Bóg mnie nie ochroni. – Jakież piękne oczy na mnie spoglądają – mruczy, zwracając uwagę kumpli.

Pochylają się nade mną zaciekawieni, jakby patrzyli na rzadki okaz. Mężczyzna bez ceregieli podsuwa w górę moją kominiarkę, a z jego ust wydobywa się gwizd.

– No proszę. Jaka młoda i jaka… piękna. Jak laleczka.

Napastnik cmoka ustami, czule przesuwając po moim policzku opuszką kciuka. Leżę nieruchomo niczym trup, którym za moment będę, i próbuję nie zemdleć.

Żałuję, że Rato i Bison podczas wybuchu stracili przytomność. Mogłabym liczyć na ich wsparcie.

Jego oczy są przerażające. Ciemne, mroczne, ziejące pustką. Nie należę do tchórzy, rzadko coś mnie przeraża, ale ten facet… kimkolwiek jest, nie chcę mieć z nim do czynienia.

– To nie miejsce dla ciebie, kruszyno – duka łagodnie, chociaż czuję, że to tylko fasada. Gdyby chciał, jednym ruchem skręciłby mi kark. – Jak masz na imię?

Ściągam brwi, nie bardzo wiedząc, dlaczego go to interesuje.

Facet ściera mi brud z policzka, mrużąc przy tym oczy. Czuję niepokój, gdy mi się tak przygląda, a jego kumple stoją nade mną jak sępy.

– Andrea – kłamię.

Nie jestem na tyle naiwna, by zdradzić mu swoje prawdziwe imię.

– Nie pasuje do ciebie. – Mężczyzna puszcza mi oczko, po czym wreszcie się podnosi.

Rzuca okiem na pobojowisko, które po sobie zostawił, następnie odchodzi, nie oglądając się za siebie. Przekręcam głowę, śledzę drogę, jaką pokonuje do samochodu, i myślę o tym, jakim, kurwa, cudem, uniknęłam dzisiaj śmierci.

ROZDZIAŁ 3Jesteś za młoda, by umierać

Reva

Podpieram brodę na dłoni i przesuwam widelcem zimną już jajecznicę, którą kilka minut temu nałożył mi Kaylan. Mężczyzna siedzi naprzeciwko, nie spuszczając ze mnie wzroku. Nie mam apetytu, w mojej głowie wiruje tysiąc myśli na sekundę, bez końca rozmyślam nad tym, co poszło nie tak. Jakim cudem zostaliśmy zaskoczeni i ponieśliśmy porażkę? I to w tak ważnej sprawie! Odkąd dołączyłam do zespołu, nie poczułam smaku rozczarowania, wszystkie sprawy dopinaliśmy do końca, sukces gonił sukces, więc co się zjebało kilka dni temu?

– Reva… – Kaylan w końcu przerywa duszącą ciszę panującą między nami.

Nawet nie unoszę głowy, by na niego spojrzeć.

Wiem, że jest na mnie zły. Od sześciu dni nie jestem sobą, żyję strzelaniną na skrzyżowaniu, zawalam wszystkie ważne rzeczy, unikam rodziców, by nie zobaczyć na ich twarzach rozczarowania, zaniedbuję nawet przygotowania do ślubu. Wciąż nie odbyliśmy spotkania z organizatorką, nie zatwierdziliśmy jej nowych pomysłów, ale mam to w dupie. Nie obchodzi mnie czekoladowa fontanna, lodowa rzeźba, nie obchodzi mnie ten ślub. Chcę tylko cofnąć się w czasie i ponownie przeżyć wydarzenia, przez które zginęło czterech naszych ludzi. Na wczorajszym pogrzebie nawet nie mogłam spojrzeć w twarze bliskich tych, z którymi współpracowałam od kilku miesięcy. Słyszałam tylko szloch tnący moje serce na milion kawałków i czułam się winna, choć niewiele wtedy mogłam zrobić. Zginęli Fúria, Granito i Predador, którzy pilnowali dzieciaków, oraz Espectro, próbujący odeprzeć atak. Wciąż nie wiem, dlaczego napastnik oszczędził właśnie mnie. Bison i Rato stracili przytomność, mógł myśleć, że nie żyją, ale ja? Patrzyłam mu w oczy, przez maskę czułam oddech, którym owiewał mi twarz, jego dotyk.

Co to wszystko miało znaczyć?

– Słuchasz mnie? – Głos narzeczonego przebija się przez mój otępiały umysł. – Mówię do ciebie. – Kaylan uderza pięścią w stół, aż drży zastawa. – Domyślam się, że ostatni czas jest dla ciebie trudny, ale nie możesz żyć tylko pracą, Reva. Myślę, że powinnaś wziąć długi urlop.

Mam ochotę prychnąć na jego słowa, jednak powstrzymuję się w ostatniej chwili.

Wiem, że chce dla mnie dobrze. Wiem, że się martwi i przeżył szok, kiedy dowiedział się o strzelaninie. Przez pierwsze dwa dni wciąż powtarzał, jak niewiele dzieliło mnie od śmierci, jak cholernie był przerażony. Po kłótni nie rozmawialiśmy, lecz w obliczu strzelaniny poszła w niepamięć. Trochę sfiksował, ale nie mam mu tego za złe. Niemniej nie mogę zrobić tego, o czym wspomniał. Nie mogę zostawić pracy, o którą tak długo walczyłam, dla której przeszłam wyczerpujące, momentami upokarzające szkolenie. Takich akcji będą tysiące, nie zawsze wszystko ułoży się po naszej myśli, znajdzie się przeciwnik lepszy od nas, który zaskoczy, tak jak ludzie z OA. Kaylan od samego początku wiedział, do czego dążę, kim chcę być. Zaakceptował to. Teraz, w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa, chyba dotarło do niego, czym naprawdę się zajmuję.

Chwytam szklankę z wodą i upijam kilka łyków, spod byka patrząc na mężczyznę.

– Nie chcę o tym rozmawiać – mówię cicho.

Narzeczony mieli pod nosem przekleństwo, lecz nie nalega.

– Umówiłem dzisiaj spotkanie z Sofią. Liczę, że na nim będziesz.

Wstaje od stołu, zbiera naczynia, po czym chowa je do zmywarki.

Chcę się ruszyć, przytulić do mężczyzny, poczuć odrobinę wsparcia, jednak moje ciało ani drgnie. Jakby wzbraniało się przed tym, o czym przed chwilą pomyślałam. Nie zbliżyłam się do Kaylana od tamtego czasu, nie pozwalałam nawet na pocałunki. Karałam kogoś, kto na to nie zasłużył, kogoś, kto w żaden sposób nie przyczynił się do tego, co miało niedawno miejsce. Jednak mój mózg przerzucił się na inne fale, zaczął działać inaczej i jeszcze nie potrafiłam powrócić na odpowiednie miejsce.

– Postaram się… – chrypię.

Kaylan wzdycha z rezygnacją, poprawia mankiet śnieżnobiałej koszuli, a potem wychodzi, nie obdarzając mnie spojrzeniem.

***

Na drżących nogach wchodzę do budynku. Od ścian aż bije przygnębienie, w powietrzu unosi się zapach smutku, żałoby, już od progu czuję brak chłopaków, którzy uwielbiali ze mną żartować. Z dłońmi wciśniętymi do kieszeni bojówek przemierzam korytarz, prąc przed siebie ze wzrokiem wbitym w najdalsze drzwi znajdujące się na samym końcu.

Obudziłam się z myślą, że muszę powiedzieć Jaredowi o swoich podejrzeniach. Nie dbam o to, czy mnie wyśmieje, czy uwierzy mi od razu. To nie ma znaczenia. Muszę pozbyć się tej dręczącej myśli gdzieś z tyłu głowy, która bez końca szepcze, że wróg jest bliżej, niż wszyscy przypuszczamy. Zaufanie to ważna rzecz. Czasami trzeba pracować na nie latami i wiem, że Jared darzy nim wszystkich w zespole. Ale zaufanie jest kruche jak szkło – wystarczy, by drobna rysa zamieniła się w pęknięcie, a potem wszystko rozsypuje się w drobny mak. Dlatego czy Jared tego chce, czy nie – musi spojrzeć na sprawę realnie.

Pukam do drzwi trzy razy, a kiedy słyszę ostre „wejść”, pociągam za klamkę.

Mój szef i jednocześnie przyjaciel siedzi w skórzanym fotelu, ze wzrokiem wbitym w monitor komputera. Studiuję wyraz jego twarzy niczym encyklopedię, próbując dojrzeć na niej to samo, co widziałam na własnej, kiedy rano patrzyłam w lustro. Na twarzy Jareda jednak na próżno szukać oznak słabości, żalu czy przygnębienia. Nie wiem, czy udaje, czy naprawdę śmierć naszych kolegów nie zrobiła na nim wrażenia.

– Co tam, Reva? – pyta, opierając plecy o fotel.

Siadam naprzeciwko, nie pozwalając wątpliwościom przebić się na pierwszy plan.

– Chciałabym z tobą o czymś porozmawiać.

Brwi Jareda ściągają się ku sobie.

– Zamieniam się w słuch. O co chodzi?

– Od kilku dni trapi mnie jedna kwestia, o której nie mogę przestać myśleć. Wiem, że zabrzmi to co najmniej śmiesznie, może nawet cię rozbawię, ale proszę… zanim wyrzucisz mnie ze swojego biura, postaraj się zachować trzeźwy umysł, dobrze?

– Zaczynasz mnie martwić, dziewczyno. – Wzdycha, nie odrywając ode mnie wzroku. – Brzmi na coś poważnego. Przyjaźnimy się, ufamy sobie, nigdy bym cię nie wyśmiał…

– Uważam, że mamy w zespole kreta – wchodzę mu w słowo.

Jared zamiera z lekko rozchylonymi ustami. Patrzy na mnie, zapominając o mruganiu, w pomieszczeniu zapada mrożąca krew w żyłach cisza, a ja… czekam. Pozwalam mu przeanalizować ostatnie wydarzenia, dziwne zbiegi okoliczności, porażkę, która nie miała prawa się wydarzyć, wszystkie tropy urywające się w połowie drogi, i dojść do własnych wniosków.

– Skąd ten pomysł? – pyta po chwili.

– To proste. Wszystko, co do tej pory zrobiliśmy w sprawie OA, nie przyniosło żadnych efektów. Każdy nasz krok zostaje wyprzedzony, cokolwiek udaje nam się zdobyć, szlag trafia. Ostatnia akcja to wisienka na torcie. Na pewno zauważyłeś, że w faweli było cicho, za cicho – podkreślam. – Zawsze kręci się tam mnóstwo dzieciaków, jest kilku olheiro. Poszło zbyt gładko, w dodatku akcja na skrzyżowaniu? Napastnicy wzięli się znikąd, a przecież nikt nas nie śledził. Oni wiedzieli, że tam będziemy.

Jared wstaje z fotela tak gwałtownie, że ten aż odjeżdża i uderza w ścianę.

Uważnie obserwuję mężczyznę, jego reakcję oraz mimikę. Nie wygląda tak, jakby mi nie uwierzył, chyba nie planuje mnie nawet wyśmiać, a to znak, że nasze myśli idą w tym samym kierunku. Jeśli chodzi o OA i samego Rei Negro, sytuacja wygląda gorzej niż źle. Jesteśmy dobrzy, a mimo to ten gość zawsze nas wyprzedza, zawsze udaje mu się wywinąć nam z rąk, nasze zasadzki to niewypały. Pracujemy w pocie czoła, byle dorwać tego sukinsyna, lecz to wszystko i tak na nic. Jeśli mamy kreta, nigdy nam się nie uda.

– Ufam tym ludziom, są dla mnie jak rodzina. Chociaż bardzo nie chcę przyznać ci racji, to, co mówisz, ma sens. Przez chwilę też mi to przeszło przez głowę, ale szybko wyrzuciłem te myśli w cholerę. Nie mam pojęcia, kogo miałbym obstawić.

– Ja również. Jestem tutaj od niedawna, ale naprawdę polubiłam tych facetów. Są lojalni, przyjaźni, Bison nawet uratował mi życie.

Na wspomnienie kuli zmierzającej w moim kierunku i jego wielkiego ciała, które odepchnęło mnie w ostatniej chwili, czuję nieprzyjemny dreszcz na plecach. Tego dnia powietrze aż dusiło, było parno i ten cholerny dzieciak z bronią większą od siebie niespodziewanie pojawił się na dachu. Mało brakowało, a byłoby po mnie.

Podnoszę się z fotela i podchodzę do Jareda.

– Nie ma innego wyjścia, niż w końcu dorwać tego, kto nam bruździ.

Szef nie wygląda na przekonanego, jednak wie, że to jedyne rozwiązanie. Jakkolwiek absurdalny wydaje się wątek z kretem, żeby mieć spokojną głowę, musi to sprawdzić.

– Przemyślę, jak to zrobić, i dam ci znać. Musimy działać ostrożnie.

Przytakuję na znak zgody. Mamy tylko jedną szansę.

***

Dla rozładowania napięcia postanawiam poćwiczyć. Szybko przebieram się w legginsy, sportowy stanik i idę na siłownię. Oprócz mnie nie ma tutaj nikogo, co bardzo mnie cieszy. Najpierw wchodzę na bieżnię, ustawiam prędkość i próbuję chociaż na chwilę wyłączyć myślenie, pozwolić głowie odpocząć. Nie jest mi to dane, bo zanim na dobre się rozpędzam, przede mną staje… tata. Ściągam brwi na jego widok. Nie spodziewałam się go dzisiaj, tak naprawdę w ogóle nie sądziłam, że pofatyguje się do bazy. Po jego minie wnioskuję, że nie będzie miło. Zaciśnięte usta, mordercze spojrzenie, założone na piersiach ramiona. Ojciec jest zły, a ja zaczynam główkować, czy jestem tego powodem. Czyżby za to, że nie spisałam się tak, jak tego ode mnie oczekiwano? Pozwoliłam na zabicie cennego świadka, dopuściłam do morderstwa naszych ludzi. Cała odpowiedzialność w tamtym momencie spadła na ramiona Bisona, Rato i moje, a skoro moi kumple byli nieprzytomni, powinnam zrobić wszystko, by utrzymać sytuację pod kontrolą. Od sześciu dni wciąż męczą mnie koszmary, ciągle wracam na to skrzyżowanie. Jestem na siebie wściekła! Za okazywanie słabości, za pozwolenie głupim snom panoszyć się w moim umyśle, za to paskudne uczucie, że zawiodłam.

Niechętnie zatrzymuję bieżnię. Tata lekko kiwa głową, więc posłusznie idę za nim w stronę dużego okna wychodzącego na parking.

– Co ty tutaj robisz? – pytam wreszcie.

Opieram ramię o szybę, przyglądając się mężczyźnie.

– Rozmawiałem dzisiaj z twoim narzeczonym.

Spinam się na wzmiankę o Kaylanie. Nie dowierzam, że poleciał na skargę do przyszłego teścia! Jak mógł? To nasze sprawy, do cholery, po co wplątuje w to moich rodziców?

– Martwi się o ciebie. I nie tylko on.

– Nic mi nie jest – burczę w odpowiedzi.

Przekręcam głowę, zawieszam wzrok na widoku za oknem, mrużąc oczy przed promieniami słońca ogrzewającymi moją twarz. Nie tylko z tego powodu jest mi gorąco. Gdyby to było możliwe, spojrzenie ojca zmieliłoby mnie na proch.

– Kaylan twierdzi inaczej. Powiedział, że męczą cię koszmary, prawie nic nie jesz, unikasz go jak ognia, przesiadujesz całymi dniami w bazie – wymienia.

W myślach mielę siarczyste przekleństwo.

– To moja praca. Tego się ode mnie wymaga. Przez ostatnie cztery miesiące spędzałam w tym miejscu dużo czasu. Wcześniej Kaylan nie narzekał.

Tata kręci głową, co widzę tylko ukradkiem. Nasze rozmowy na poważne tematy nigdy nie były proste, ponieważ oboje jesteśmy uparci jak osły.

– Wiem, że męczy cię to, co się wydarzyło. – Czuję jego dłoń na ramieniu. – To ogromna tragedia, jednak takie rzeczy będą się zdarzać. Ta praca to ryzyko, nie da się tego uniknąć. Podczas mojej służby pochowałem wielu wspaniałych mężczyzn, wojowników. Brakowało mi ich każdego dnia, ale wiesz co? – Odwraca mnie w swoją stronę, potrząsa lekko, aż wreszcie patrzę mu w oczy. – Żal, tęsknotę, ten uporczywy ucisk w okolicy serca przemieniłem w chęć zemsty. Ich śmierć nie poszła na marne, w odwecie przymknęliśmy wszystkich odpowiedzialnych za tę tragedię. Zrób to samo, Reva. Skup się na zemście, na dorwaniu Rei Negro. Pomścij kolegów.

Zaciskam usta, mój oddech przyśpiesza, myśli się rozpraszają. Tata ma rację. Nie mogę tracić czasu na biadolenie, muszę zrobić wszystko, by dorwać OA, posłać ich do więzienia, z satysfakcją spojrzeć im w oczy. Nie będzie to proste zadanie, ale w końcu nam się uda. Pewnego dnia Saverio Braga będzie oglądał świat zza krat.

– Masz rację – mówię pewnym głosem. – Śmierć Fúria, Granito, Predadora i Espectro zostanie pomszczona. Musimy tylko znaleźć kreta.

– Byłem przed chwilą u Jareda. – Tata ścisza głos i spogląda w stronę drzwi, by się upewnić, że nie mamy towarzystwa. – Podsunąłem mu pewien pomysł. Jutro wcieli go w życie, nie ma czasu do stracenia.

– Powiesz mi, co to za plan? – pytam ciekawa.

– Idź do Jareda. On ci opowie. Ja muszę wracać do Beniego.

Przytakuję i przytulam się do ojca. Jego silne ramiona ściskają mnie niczym imadło, lecz zawsze w chwilach zwątpienia dodawały mi otuchy. Ojciec zawsze był dla mnie surowy, kształcił mnie na wojownika, nie księżniczkę. Zawsze powtarzał: „niezależnie od sytuacji musisz walczyć”. I właśnie to zamierzam zrobić.