Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
1450 osób interesuje się tą książką
Mia trafia do niewielkiego hotelu w górskim miasteczku, gdzie błaga o zatrudnienie i wynajęcie pokoju. Ostatecznie właścicielka, która nigdy nie odmawia pomocy, pozwala jej zostać, czując, że za dziewczyną ciągnie się mroczna historia.
Bojąca się własnego cienia młoda kobieta, pomimo powściągliwości i wyraźnego braku zaufania do kogokolwiek, zostaje przyjęta przez lokalną, wąską społeczność.
Zaczyna wkupywać się w łaski wszystkich odwiedzających hotelową knajpkę, lecz jeden ze stałych klientów – Mason – jest wyraźnie przeciwny jej obecności w tym miejscu.
Wszystko zmienia się w chwili, gdy to on staje się tym, którego pomocy Mia potrzebuje, a ratunek, który jej niesie, znacznie przekracza granice jego kompetencji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 270
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by A.P. Mist, 2025Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Magdalena Czmochowska
Projekt okładki: Patrycja Kiewlak
Zdjęcie na okładce: pkproject - Freepik.com
Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree.com
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-869-5
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Epilog
Prolog
Mia
Popełniłam błąd. Byłam naiwna, myśląc, że mnie nie namierzą, kiedy bezmyślnie zarezerwowałam przejazd z Edmonton do Calgary, przez internet. Gdy wysiadłam z pociągu w Whitehorn, czekali już na mnie ludzie ojca i tego zwyrodnialca Davida.
Musiałam biec ile sił. Nie mogłam się zatrzymać. Nie mogłam pozwolić, żeby mnie dorwali. Nie dbałam o to, że moje stopy i ręce są przemarznięte na kość, nic nie było ważne. Najważniejsze, by zostawić za sobą całe zło. Żebym już nigdy nie czuła na karku obrzydliwego, gorącego oddechu. Żeby okropny szept, mówiący mi, że na tym polega życie, już nigdy nie docierał do moich uszu. Żeby stał się przeszłością.
Wybiegłam na ulicę, w ogóle nie myśląc o tym, że mogłam wbiec wprost pod koła samochodu. Ona jednak nie wydawała się zbyt uczęszczana. W oddali zobaczyłam zbliżające się światła, więc zaczęłam machać rękami, modląc się w duchu, żebym nie złapała na stopa jakiegoś psychopaty, który wywiezie mnie do lasu, zgwałci i zabije.
Choć perspektywa śmierci wcale nie była taka zła, w porównaniu z tym, od czego uciekłam. Obok mnie zatrzymał się autobus, kierowca otworzył drzwi i spojrzał na mnie wrogo.
– Przystanek jest dwie mile stąd – zawarczał, ukazując braki w uzębieniu.
Gdzieś z wnętrza dobiegły mnie zniecierpliwione głosy pasażerów.
– Wsiadaj – mruknął, a kiedy ochoczo weszłam do środka i chciałam zająć miejsce, zatrzymał mnie stanowczym ruchem. – Płacisz za przejazd albo się wynoś.
– C-co? – zająknęłam się. – Tak! Pieniądze! Mam, gdzieś je mam…
Zaczęłam przeszukiwać plecak, który był moim jedynym bagażem i z przerażeniem zauważyłam, że mój portfel zniknął. A wraz z nim wszystkie pieniądze, które udało mi się zgromadzić i ukryć w ciągu ostatnich sześciu miesięcy.
– Więc wypad – prychnął. – Nie ma przejazdów na gapę.
– Nie! Błagam! Ja muszę…. Ja… – Wtedy zobaczyłam pierścionek na swoim serdecznym palcu. – Mam pierścionek! To prawdziwe złoto! Proszę! – Zdjęłam go i wcisnęłam mężczyźnie w pomarszczone, szorstkie dłonie.
– To nie lombard. Wypierdalaj.
– Proszę! – zapłakałam. – Jest wart… – zacięłam się.
Nie mogłam powiedzieć, że mój psychopatyczny narzeczony zapłacił za niego pół miliona. Byłabym ustawiona na bardzo długi czas, gdybym go sprzedała, lecz teraz najważniejsze było dla mnie, by uciec. I przeżyć.
– Jest wart bardzo dużo – dokończyłam cicho, a po moich policzkach popłynęły łzy.
Mężczyzna popatrzył na mnie z ukosa i skrzywił się, widząc, że płaczę. Uniósł pierścionek do oczu, a później włożył go pomiędzy zęby, które mu pozostały i lekko przygryzł, jakby sprawdzał prawdziwość monety w średniowieczu, czy innej dawnej epoce.
– Siadaj – mruknął i machnął ręką, po czym zamknął drzwi autobusu i ruszył śliską po niedawnej śnieżycy drogą.
Opadłam na brudne siedzenie na samym końcu pojazdu i zamknęłam oczy. Wciąż powtarzałam w myślach jak mantrę, wręcz modlitwę, żeby nikt mnie nie znalazł.
– Wstawaj!
Nieprzyjemny warkot i szarpanie za ramię wyrwały mnie ze snu.
– Ta twoja błyskotka na pewno nie jest warta tyle, żebym pozwolił ci tu spać! – krzyknął mężczyzna, kiedy rozchyliłam powieki.
– C-co? Co się dzieje? – wymamrotałam, nie rozumiejąc, gdzie się znajduję.
Dopiero po chwili trybiki w mojej głowie wskoczyły na swoje miejsca.
– Wysiadaj. Koniec trasy – zawarczał kierowca i wskazał mi wyjście z autobusu.
Przycisnęłam do piersi plecak i prędko opuściłam pojazd, kompletnie nie mając pojęcia, gdzie jestem.
Rozdział 1
Mia
Nie czułam już chłodu. Zastąpił go ból. W dalszym ciągu nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję ani w którą stronę powinnam pójść. Kierowałam się tam, gdzie widziałam dym wydobywający się z kominów, lecz miałam wrażenie, że wcale nie zbliżam się do celu. Każdy krok kosztował mnie wiele wysiłku, a domy zdawały się stać coraz dalej.
Dopiero drewniana tablica z neonowym napisem „Witamy w Fernie”, dała mi odrobinę nadziei. Nie wiedziałam, co to za miejscowość, ale mimo wszystko cieszyłam się, że dotarłam do jakiejś cywilizacji. Był środek nocy, właściwie nie wiedziałam, która godzina, ponieważ telefon wyrzuciłam po drodze, kiedy siedziałam w pociągu z Edmonton. Miałam nadzieję, że to ich zmyli…
Powłóczyłam nogami, od czasu do czasu ślizgając się na oblodzonej drodze, i rozglądałam się na wszystkie strony.
Nie miałam pojęcia, gdzie tak naprawdę szukać pomocy. Czy mogłabym komukolwiek zaufać? Przecież ja nawet nie wiedziałam, jak daleko od domu się znajduję.
Czy byłam wystarczająco daleko, by nikt mnie nie rozpoznał i tym bardziej nie znalazł…
Światła dostrzegłam tylko w jednym budynku, na końcu drogi, którą szłam. W oddali rozpościerały się ogromne góry, których śnieżna pokrywa oświetlona była blaskiem księżyca. Dodatkowo zaczął padać biały puch. W innych okolicznościach z pewnością doceniłabym te wyjątkowe widoki, lecz kiedy umierałam z zimna, żadna sceneria nie była w stanie mnie ucieszyć. Nawet tak spektakularna i klimatyczna.
Zbliżyłam się do budynku, w którego wielkich oknach dostrzegałam ciepłe światło. Z jego wnętrza wydobywał się zapach pieczonego mięsa, na co mój żołądek zareagował głośnym, bolesnym burczeniem. Spojrzałam w górę na szyld: Pokoje & Bistro u Alberthy.
Skostniałą dłonią sięgnęłam do kieszeni, w której były jeszcze jakieś drobne. Trzęsąc się niemiłosiernie, próbowałam je policzyć, lecz odnosiłam wrażenie, że moje oczy pokrywa lód, co sprawiało, że miałam problem z widzeniem.
Weszłam po kilku drewnianych stopniach, prowadzących do wejścia, i drżącą ręką nacisnęłam klamkę. Nad moją głową rozbrzmiał dźwięk dzwonka, komunikującego, że ktoś wszedł do lokalu.
– Zamknięte! Zapraszam jutro! – krzyknęła kobieta, nie odwracając się nawet w stronę drzwi. Chyba myła podłogę.
Zanim się odezwałam, omiotłam wzrokiem wnętrze. Drewniany, długi bar, a za nim mnóstwo alkoholi, ustawionych na szklanych półkach, dalej stół bilardowy i stoliki z krzesłami w sielskim stylu. Wszystko to doprawione różnymi bibelotami.
– Słysz… – Kobieta znów chciała mnie przegonić, ale urwała wpół słowa, kiedy mnie zobaczyła. – Zgubiłaś się, dziecko? – zapytała i prędko do mnie podeszła.
Była krępej budowy, a z jej twarzy biło ciepło. Wyglądała jak dobra ciotka, która częstuje ciasteczkami wszystkie dzieci. Pokręciłam głową, bo moje wnioski były zbyt naiwne. Musiałam nauczyć się, by nikomu nie ufać, nawet osobom, które wyglądają na przyjaźnie nastawione.
– C-co? Ja nie… Ja… – jąkałam się i szczękałam zębami.
– Chodź, zrobię ci gorącą czekoladę. Jesteś strasznie zziębnięta. – Wzięła mnie pod ramię i stanowczo zaprowadziła w stronę baru. – Siadaj.
– Ale… Ja nie mam pieniędzy. To znaczy… Mam, ale nie wiem, czy mi wystarczy. Chciałabym… Widziałam, że tu… Tu są pokoje i…
Kobieta zmrużyła oczy i obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem. Miałam na sobie puchową kurtkę, która teraz była sztywna od mrozu, sportowe buty, w ogóle nie przystosowane do takiej pogody, dżinsy, a pod nimi białe pończochy, w dodatku spod kurtki wystawała cienka bluzka. Nie miałam czapki, szalika czy rękawiczek. Wyglądałam jak zbieg. Byłam nim…
Wyciągnęłam z kieszeni pieniądze, które mi zostały, i choć obraz wciąż mi się zamazywał, byłam pewna, że nie wystarczy nawet na gorącą czekoladę, którą kobieta mi zaoferowała.
Popatrzyła na moje purpurowe od zimna dłonie, a później skupiła wzrok na mojej twarzy.
– Nie wystarczy ci na pokój, skarbie.
– Błagam! Ja odpracuję! – zapłakałam. – Mogę myć podłogi, naczynia, cokolwiek! Proszę! Potrzebuję się tylko trochę ogrzać!
– Nie potrzebuję pracownika. – Pokręciła głową. – Mam kucharza i kelnera, pokoje sprzątam sama, więc przykro mi, dziecko.
– Rozumiem – wyszeptałam i zaczęłam wycofywać się do wyjścia.
– Ale ciepła ci nie odmówię – zatrzymała mnie. – Usiądź. – Wskazała mi na stołek barowy i weszła za ladę.
Niepewnie zajęłam miejsce i położyłam pieniądze na drewnianym blacie, żeby zapłacić choć za gorący napój, który mi zaoferowała.
Starałam się powstrzymać napływające do oczu łzy, ale kilka nieposłusznych kropel popłynęło po moich policzkach.
Wszystko wskazywało na to, że tak naprawdę wybierałam pomiędzy śmiercią i śmiercią. Uniknęłam jej, uciekłam, tylko po to, żeby teraz umrzeć z zimna i głodu.
– Co cię tu sprowadza?
Z zamyślenia wyrwał mnie głos kobiety.
– Jesteś zagubioną turystką? Zboczyłaś ze szlaku, tak?
– Dopiero próbuję wejść na jakikolwiek szlak – odparłam pierwsze, co przyszło mi do głowy.
Kobieta postawiła przede mną piękny, duży kubek i kiwnęła głową.
– Zdejmij tę kurtkę, zaczyna z niej kapać – rzekła bez grama irytacji, że moczę jej świeżo wymytą podłogę. – Jak się nazywasz? – zapytała, kiedy niepewnie zdjęłam plecak i skostniałymi palcami próbowałam rozsunąć suwak kurtki.
– M… Mia… Mia – jąkałam się, ponieważ uzmysłowiłam sobie, że nie powinnam podawać swojego prawdziwego imienia. – Fisher – dodałam, prędko wymyśliwszy nazwisko.
– Ja jestem Albertha, a to mój mały hotel. – Uśmiechnęła się, sięgnęła ręką ponad ladą i pomogła mi w końcu rozpiąć mokrą kurtkę.
Wciąż nie panując nad drżeniem całego ciała, zdjęłam nakrycie.
– Daj, powieszę przy kominku, to szybciej wyschnie.
Podałam kobiecie kurtkę i bąknęłam niepewnie.
– Dziękuję.
Odeszła gdzieś w głąb sali, trącając po drodze kilka krzeseł, ale już po chwili wróciła z grubym kocem. Podeszła do mnie i narzuciła mi go na ramiona.
– Pozwolę ci tu zostać do jutra. Nie mam serca wyrzucać cię na tę śnieżycę. – Pokazała okno, za którym śnieg teraz już nie prószył, ale sypał, jakby ktoś rozerwał worki z pierzem. – A później skontaktuj się z kimś, kto cię zabierze do domu. Ewidentnie się zgubiłaś.
– Nie, nie… Ja naprawdę się nie zgubiłam. Przyjechałam tu autobusem i… Szukam pracy i mieszkania – kłamałam.
Nie miałam żadnego planu. To znaczy miałam, póki nie ukradziono mi portfela podczas jazdy pociągiem. Teraz, bez pieniędzy, nie byłam w stanie przewidzieć, jaki czeka mnie los.
W Calgary miałam wynająć wóz i pojechać w dalszą trasę, ale moje plany spełzły na niczym. Wszystko poszło nie tak.
– Tu raczej nie znajdziesz mieszkania, wszystko jest wynajmowane turystom, a i nikt niczego nie sprzedaje, od lat mieszkają tu ci sami ludzie. Pracy również nie znajdziesz, wszędzie jest pełna obsada – mówiła spokojnie, ale wciąż patrzyła na mnie tak, jakby chciała poznać moje myśli.
By uniknąć jej wzroku, wzięłam w dłonie kubek i zatopiłam usta w gorącej czekoladzie. Zdusiłam jęk wywołany gorącem rozlewającym się po moim przełyku.
Spojrzałam na wielki zegar wiszący nad półkami z alkoholem.
Było już po północy, a to oznaczało, że nie miałam w ustach niczego od ponad doby.
– Mogłabym odśnieżać chodniki – zaproponowałam spontanicznie, nie mając już więcej pomysłów.
– Naprawdę? – Kobieta się zaśmiała. – Chciałabyś walczyć z tym? – ponownie wskazała na padający za oknem śnieg. – My już tego nie robimy, nie ma sensu.
– Błagam – wykrztusiłam. – Nie mam gdzie się podziać – dodałam ciszej.
– Porozmawiamy jutro – ucięła. – Zaprowadzę cię do pokoju. Raczej nie mam niczego do ubrania w twoim rozmiarze, ale poszukam czegoś po mojej córce, myślę, że będzie pasować.
– Naprawdę? – zapiszczałam i zerwałam się ze stołka, przez co wylałam na siebie gorący napój. – Szlag! – krzyknęłam, a ona tylko pokręciła głową.
Wzięłam kilka serwetek, leżących na barze, ale powstrzymała mnie stanowczym ruchem.
– Zostaw – mruknęła. – I chodź za mną.
Zwiesiłam głowę, bo było mi wstyd, że narobiłam bałaganu. Obca kobieta przyjęła mnie pod swój dach, a ja od samego początku sprawiałam kłopot. Poprowadziła wąskimi schodami na pierwsze piętro i otworzyła jedne z sosnowych drzwi. Kiedy włączyła światło, ujrzałam niewielki, przytulny pokój. Duże łóżko w drewnianej ramie, z wieloma poduszkami wręcz prosiło, by na nim spocząć. Pod oknem mieścił się mały, okrągły stolik, a obok niego dwa fotele. Oprócz tego w rogu stała szafa, a naprzeciwko łóżka komoda z małym telewizorem. Po lewej były jeszcze jedne drzwi, najprawdopodobniej prowadzące do łazienki.
– Masz tu wszystko, co będzie ci potrzebne. Ręczniki, koce, płyn do kąpieli. Jak będziesz chciała zrobić sobie coś do picia, to w szafie są czajnik i kubki, a także herbata i kawa – mówiła cicho. – Zaraz przyniosę ci jakieś ubranie – dodała, odchodząc.
Po chwili jednak odwróciła się przez ramię i zmrużyła oczy.
– Nie wiem, co cię tu przywiodło, ale mam nadzieję, że nie narobisz problemów. W Fernie cenimy sobie spokój.
– Przysięgam, że nie sprawię kłopotu – powiedziałam łamiącym się głosem, licząc, że tak rzeczywiście będzie.
Rozdział 2
Mason
Stanąłem przed drzwiami prowadzącymi do bistro Alberthy i czekałem, aż otworzy. Zawsze przychodziłem w to miejsce jako pierwszy, bo najwcześniej otwierałem sklep i wypożyczalnię. Dzięki temu interes szedł mi znacznie lepiej niż tym wszystkim ważniakom z wielkich, resortowych wypożyczalni.
Z daleka dostrzegłem pick-upa Diega, a to oznaczało, że podobnie jak ja, nie mógł dospać po nocnej akcji. Za moimi plecami rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciłem się i posłałem gospodyni uśmiech.
– Zacznę otwierać wam w piżamie. Nie możecie zacząć gotować sobie w domu? – zapytała jak zwykle.
– Nikt nie robi takiej jajecznicy na bekonie jak ty, poza tym kawa z twojego dzbanka jest magiczna – odpowiedziałem i wszedłem do środka.
– Nie czaruj, przystojniaku, tylko siadaj i czekaj. Dzisiaj zaspałam – wyburczała i przetarła twarz.
– Goście wojowali? – zapytałem i zdjąłem kurtkę.
Odrzuciłem ją koło kominka i zauważyłem, że na haku wisi mała, biało-różowa kurtka.
Posłałem Albercie pytające spojrzenie.
– Miałam w nocy nieoczekiwanego gościa i tak jakoś wyszło – wyjaśniła, jakby czytała mi w myślach, i zniknęła w kuchni, z której już dobiegał zapach smażonego bekonu i świeżo mielonej kawy.
Zająłem swoje stałe miejsce, a po chwili drzwi baru otworzyły się z hukiem i do środka wszedł Diego. Zrzucił grubą czapkę i zdjął okulary, które błyskawicznie mu zaparowały, po czym podszedł i rozsiadł się na krześle naprzeciwko. Westchnął ciężko i spojrzał, mrużąc oczy.
– Też nie mogłeś…
– Dospać – dokończyłem za niego. – Nigdy nie zrozumiem bezmyślności ludzi – dodałem w chwili, kiedy gospodyni stawiała przed nami talerze i kubki z kawą.
– Skąd wiedziałaś, że też chcę? – Diego się wyszczerzył i sięgnął po serwetkę, żeby przetrzeć szkła zaparowanych okularów.
– Wchodzisz tu jak do stodoły, więc od razu wiadomo, że jesteś głodny – parsknęła i zamachnęła się ścierką, uderzając go nią w tył głowy. – Smacznego, chłopcy – rzuciła i umknęła do kuchni.
Przyjaciel od razu wziął kilka głębokich łyków gorącej kawy i jęknął. Kawa w tym miejscu naprawdę była magiczna. W żadnej innej knajpie, ani w domu, nie smakowała tak dobrze.
– Jakieś wieści? – zapytałem.
– Złamana noga w kolanie i obita dupa. Wyliże się i może będzie pamiętał, żeby następnym razem włączyć mózg – stwierdził.
– Tacy zwykle zapominają bardzo szybko.
– Albo pamiętają już na zawsze i rezygnują z jazdy całkowicie – mruknął. – Gdyby nie wypożyczył nart u ciebie, to nikt nawet by nie wiedział, że nie wrócił. Znaleźliby go na dzikim stoku, jak byłby już kostką lodu – dodał.
– Czyli jeszcze na coś się przydaję – parsknąłem i zacząłem jeść.
– Mhm, czasem jesteś pożyteczny. – Zaśmiał się. – Jedziesz do pracy? – zapytał.
– Tak. Kilka osób chciało kupić narty, zanim kolejka do wyciągu będzie ciągnąć się na milę.
Wnętrze knajpy wypełniło się muzyką, a do środka zaczęli wchodzić pracownicy Alberthy. Nikolai, który gotował u niej od zawsze, i Terry, który zajmował się barem oraz obsługą stolików.
– Cześć, chłopaki – rzucili chórem i obaj zniknęli w kuchni, przez którą przechodzili na zaplecze.
– Podziwiam ją. Ogarnia to wszystko z pomocą dwóch gości i wciąż ma tu tłumy. Chyba jest wiedźmą – parsknął Diego, a ja przewróciłem oczami.
W jego słowach był ułamek prawdy.
Albertha prowadziła ten interes od wielu lat, już jako dziecko przychodziłem do niej i udawałem, że potrafię grać w bilard. Najpierw miała kilka pokoi dla turystów i serwowała jedną zupę i gorące napoje.
Z biegiem lat zaczęła rozbudowywać interes, dobudowała piętro i stworzyła obszerne menu.
Co więcej, gości miała przez cały rok bez przerwy. Kiedyś pomagała jej córka, którą wychowywała sama, ale ta kilka lat temu założyła rodzinę i wyprowadziła się do Nowego Jorku.
Wkrótce knajpa zaczęła wypełniać się gośćmi hotelowymi, którzy zeszli na śniadanie. Gwar i zamieszanie zaczęły mi przeszkadzać, dlatego dokończyłem prędko swoje jedzenie, wypiłem kawę duszkiem i zacząłem zbierać się do wyjścia. Wtedy z korytarza, prowadzącego do części hotelowej, wyszła jakaś dziewczyna.
Spojrzała na mnie wystraszonymi, niemal czarnymi oczami i zaczęła rozglądać się nerwowo. Obejmowała się przy tym ramionami, jakby było jej zimno albo jakby się czegoś bała. Wydawała mi się znajoma, ale nie potrafiłem sobie przypomnieć, gdzie mogłem wcześniej ją spotkać.
– Spadam – mruknąłem i poklepałem przyjaciela po ramieniu.
Kiedy opuszczałem lokal, zauważyłem, że gospodyni prędko podeszła do dziewczyny, objęła ją ramieniem i zaprowadziła do wolnego stolika. Dobra, poczciwa Albertha. Zawsze starała się, żeby atmosfera w tym miejscu przypominała ciepło domowego ogniska.
Wsiadłem do wozu i odjechałem w kierunku drugiego końca miasta, gdzie miałem swój coraz większy sklep i wypożyczalnię sprzętu narciarskiego.
Kiedy wróciłem przed trzema laty, po rocznym pobycie w Edmonton i nieudanej karierze ochroniarza jakiegoś napuszonego idioty, nie miałem pomysłu, co ze sobą zrobić.
Wyjechałem, bo skusiła mnie duża kasa, którą oferował. Finalnie, kiedy widziałem, jakim jest zwyrodnialcem, zrozumiałem, dlaczego potrzebna mu była ochrona – bo sam miałem ochotę odstrzelić mu łeb. Pieniądze psuły ludzi, budziły drzemiące w nich potwory i karmiły je, sprawiając, że stawały się coraz bardziej niebezpieczne i bezwzględne.
Miałem dość zaciskania szczęk i pięści, więc zwyczajnie podziękowałem za współpracę i z podkulonym ogonem wróciłem do rodzinnego miasteczka. Nie miałem już rodziny, więc nic mnie tu nie ciągnęło, ale wówczas miałem dość eksperymentów z próbami życia w innym miejscu niż to, które znałem.
Albo miało się hotel czy knajpę w Fernie, albo trzeba było wyjechać do pracy w innym mieście. Nie pokładałem nadziei w swoim biznesie, ale na szczęście się pomyliłem i śmiało mogłem stwierdzić, że dorobiłem się na nartach, dzięki czemu w sezonie zimowym zarabiałem na życie przez resztę roku. Ku uciesze mojej i niezadowoleniu właścicieli wypożyczalni tuż przy stokach.
Zatrudniałem sześcioro pracowników, z czego czworo było wykwalifikowanymi instruktorami, ale z powodu kontuzji musiało zrezygnować z jazdy na nartach czy deskach, a dwoje miało smykałkę do handlu.
Zaparkowałem przed budynkiem i dostrzegłem, że moi ludzie czekają na mnie na zewnątrz. Zmarszczyłem brwi i wysiadłem z wozu.
– Przecież macie klucze – zawarczałem, na co wszyscy zwrócili się w moją stronę ze skruszonymi minami.
Rozstąpili się, ale wciąż nie rozumiałem, dlaczego nie weszli do środka, tylko marzli przed wejściem. Po chwili dostrzegłem, że w jeden z zamków wbite są gwoździe tak, żeby nie można było włożyć klucza.
Zacisnąłem mocno szczęki i zazgrzytałem zębami. To był właśnie minus tego, że mi się powiodło. Konkurencja próbowała pozbawić mnie kasy na różne sposoby. Na przykład taki, żebym nie był w stanie obsłużyć klientów, którzy właśnie wjeżdżali na parking z nadzieją, że kupią odpowiednie narty.
– Rozwalcie – warknąłem i wyjąłem telefon, żeby zadzwonić do ślusarza, by kolejny raz wymienił zamki w drzwiach.
Rozdział 3
Mia
W pokoju, który udostępniła mi ta dobra kobieta, na jednej ze ścian wisiała mapa. Odszukałam na niej Edmonton, a później z trudem miasteczko, w którym teraz się znajdowałam. Po prędkim obliczeniu wszystko wskazywało na to, że przemierzyłam prawie czterysta mil. To dawało mi nadzieję, że mnie nie znajdą. Że zrezygnują.
Nie mogłam zasnąć przez resztę nocy, ponieważ pomimo ciepła panującego w całym budynku wciąż drżałam z zimna i nawet gorąca kąpiel, gruba kołdra i koce nie pomogły mi się rozgrzać.
Rankiem, kiedy dobiegły mnie dźwięki z dołu, poszłam do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic. Stanęłam przed lustrem i dopiero wtedy dostrzegłam, że na moim policzku wciąż jest widoczny siniak, a moja dolna warga jest przecięta. Najprawdopodobniej to sprawiło, że pani Albertha tak mi się przyglądała, a później okazała litość i pozwoliła zostać na noc.
Po kąpieli włożyłam legginsy, które mi przyniosła, i gruby, wełniany sweter w liliowym kolorze. Nie miałam nawet bielizny na zmianę, więc musiałam obyć się bez niej. Później wyjęłam z plecaka drobiazgi, które wzięłam ze sobą. Było tego niewiele. Nic niewart notes, długopis, dokumenty.
Nie miałam żadnych ubrań czy kosmetyków, żeby zamaskować ślady na mojej skórze. Włosy przeczesałam palcami i ułożyłam je tak, żeby zasłaniały policzek.
Nie wiedziałam, co będzie dalej. Nie mogłam nadużywać dobroci tej kobiety, ale też nie miałam gdzie się podziać. Z paroma drobniakami w kieszeni nie byłam w stanie ruszyć w dalszą drogę. Zostać z pewnością też nie mogłam.
Wychyliłam się z pokoju i zmrużyłam oczy, próbując sobie przypomnieć, gdzie powinnam pójść, żeby dotrzeć na dół i porozmawiać z kobietą, która mi pomogła. Kiedy usłyszałam gwar rozmów, postanowiłam kierować się w ich stronę. Już po chwili schodziłam po schodach i wyszłam wprost na salę, w której teraz roiło się od ludzi, jedzących śniadanie i popijających nieziemsko pachnącą kawę.
Rozejrzałam się nerwowo na wszystkie strony i napotkałam chłodne spojrzenie jakiegoś mężczyzny. Przypatrywał mi się przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami. Prędko odwróciłam wzrok i ruszyłam dalej, kątem oka rejestrując, że wychodzi. Wówczas dostrzegła mnie właścicielka.
– Chodź, dziecko. Zaraz dam ci coś do jedzenia i porozmawiamy. Lubisz kawę? – zapytała i objęła mnie ramieniem. Poprowadziła do stolika i stanowczo przy nim posadziła.
– Uwielbiam kawę – powiedziałam cicho, a ona uśmiechnęła się ciepło i szybkim krokiem poszła do pomieszczenia za barową ladą, przy której teraz siedziało mnóstwo ludzi i popijało ciepłe napoje.
Już po kilku minutach pod moim nosem stał talerz z jajecznicą, pachnącymi kiełbaskami i gorącymi tostami, a także ogromny kubek aromatycznej kawy. Kobieta usiadła naprzeciwko mnie i zmrużyła oczy, jak poprzedniej nocy, i przyglądała mi się z uwagą.
– No, jedz.
Przełknęłam ciężko ślinę i niemal rzuciłam się na smakowicie pachnące jedzenie. Spoglądałam na kobietę, czując się nieco nieswojo ze swoim łakomstwem, ale nie byłam w stanie się pohamować.
– Przepraszam – mówiłam z pełnymi ustami. – Ja jestem strasznie… głodna.
– Nie będę pytać, co cię tu przywiodło – zaczęła twardym tonem. – Jeśli kiedyś zechcesz, to mi opowiesz. Będziesz mi pomagać sprzątać pokoje, a Terry’emu w obsłudze stolików, jak będą tłumy.
– N-naprawdę? – wyjąkałam i prędko otarłam usta serwetką.
Poderwałam się z krzesła i rzuciłam się w stronę kobiety.
Uścisnęłam ją mocno i zaczęłam po prostu płakać.
– Dziękuję, tak bardzo pani dziękuję! Ratuje mi pani życie – szlochałam.
Ona również mnie objęła i pogładziła moje drżące plecy.
– Dziś jeszcze odpocznij, a jutro ci wszystko pokażę – powiedziała, odsuwając się ode mnie. Nagle położyła na stoliku plik banknotów. – Idź na zakupy. Potrzebujesz cieplejszych ubrań i na pewno wielu innych rzeczy.
– C-co? Ale ja nie mogę tego przyjąć – sprzeciwiłam się, a ona pokręciła głową i machnęła niedbale ręką.
– Będę odciągać ci od wypłaty. Za to – wskazała na pieniądze – i za pokój. To, co ci zostanie, wystarczy na skromne życie. Dziś wieczorem podpiszemy umowę.
– Umo… umowę? – wyjąkałam, a mina kobiety stężała.
Nie mogłam przecież przedstawić swoich dokumentów i podpisać żadnej umowy. Nie mogłam zostawiać po sobie żadnych śladów!
Początkowe radość i ulgę zastąpiła rezygnacja i kolejny raz pojawił się strach.
Pani Albertha pochyliła się do mnie, kiedy opadłam z powrotem na krzesło.
– Zrobiłaś coś złego? – zapytała szeptem, a ja zaprzeczyłam ruchem głowy. – Ukrywasz się, bo ciebie spotkało coś niedobrego – wywnioskowała trafnie, ale ja tylko spojrzałam jej w oczy i nie odpowiedziałam.
Byłam świadoma, że wszystko przepadło. Westchnęłam i zacisnęłam mocno usta, po czym wstałam.
– Nie chcę robić kłopotu, zabiorę swoje rzeczy i…
– Zostań, dziecko. Jakoś to rozwiążemy. – Złapała mnie za rękę i popatrzyła z troską. – Tu będziesz bezpieczna. A w razie czego… Powiemy, że jesteś córką mojej kuzynki z Chicago.
– Jest pani pewna?
– Tak. A teraz dokończ śniadanie i idź wydać trochę pieniędzy – powiedziała już radośniej i wstała. – Niczym się nie martw – dodała, po czym odeszła w stronę stolików, przy których jej goście skończyli jeść posiłek.
Spojrzałam na pieniądze leżące na blacie i ze świstem wypuściłam powietrze. Rozejrzałam się na boki, jakbym obawiała się, że ktoś mnie obserwuje. Nie mogłam uwierzyć, że obca kobieta okazała mi tyle dobroci. W ciągu jednego poranka otrzymałam jej więcej niż od ojca przez całe dotychczasowe życie.
Niepewnie wzięłam banknoty w dłonie i wsunęłam je w rękaw swetra, tak jak robiłam przez ostatnie pół roku, kiedy podbierałam pieniądze Davidowi, gdy gdzieś je zostawiał. Ze spuszczoną głową, starając się nie nawiązywać z nikim kontaktu wzrokowego, umknęłam w stronę schodów.
W głowie wciąż miałam wrogie spojrzenie mężczyzny, który tego ranka był w barze. Nie wyglądał raczej na turystę, choć miałam trudność z określaniem ludzi na podstawie wyglądu. A jego, cóż… Robił wrażenie. Niebieskie, chłodne oczy, ciemne włosy i zarost, pokrywający mocno zarysowaną szczękę, ostre rysy twarzy i postawna sylwetka z pewnością zapierały dech w piersiach niejednej kobiecie.
Pobiegłam na górę wąskimi schodami i wpadłam do pokoju, który najprawdopodobniej będzie należał do mnie na dłużej. Prędko przejrzałam ubrania, które dostałam od pani Alberthy, i na legginsy włożyłam jeszcze grube spodnie dresowe. Sportowe buty, które całą noc suszyłam na kaloryferze, na szczęście zdążyły wyschnąć, a kurtka wciąż wisiała przy kominku na dole.
Kiedy byłam już gotowa do wyjścia, zeszłam na parter i odszukałam gospodynię.
– Nie mam pojęcia, w którą stronę iść, żeby znaleźć jakiś sklep – bąknęłam zawstydzona. Było mi naprawdę głupio, że dała mi pieniądze.
Choć przez całe życie opływałam w luksusy i nie brakowało mi drogich ubrań czy kosmetyków, czułam niedostatek innych bardziej istotnych rzeczy. Nie miałam rodzicielskiej miłości, nikt nie poświęcał mi czasu, nie dbał o uczucia. W gruncie rzeczy właśnie te braki ukształtowały mnie na tyle, że nie byłam zepsuta bogactwem. Bo czułam się uboga.
Kobieta objęła mnie pulchnym ramieniem, poprowadziła do drzwi i przez szybę pokazała ośnieżoną ulicę.
– Jeśli pójdziesz tą drogą cały czas prosto, to dotrzesz do centrum. Tam znajdziesz wszystko, czego będziesz potrzebować. Kup sobie czapkę i rękawiczki, ciepłe spodnie i bluzy, a także buty. Zresztą – machnęła ręką – sama będziesz wiedzieć. Ma być ciepło.
– Nie wiem, jak mam pani dziękować – wyszeptałam.
– Daj spokój, dziecko. W Fernie nie pozostawiamy nikogo bez pomocy – odparła z uśmiechem. – No, leć, bo zapowiada się na kolejną śnieżycę. – Wskazała na zasnute chmurami niebo i zaciągnęła na moją głowę kaptur, który wciąż był nagrzany przez płomienie z kominka.
W końcu wyruszyłam w drogę, mając nadzieję, że będzie mi dane zaznać spokoju.
Rozdział 4
Mason
– Dlaczego nie wpadłeś wieczorem? – pytał Diego, który teraz rozpostarł się na drewnianym krześle i wodził wzrokiem za dziewczyną, którą i ja obserwowałem od dobrej godziny.
– Miałem kolejną awarię – mruknąłem z niezadowoleniem. – Tym razem całe drzwi.
– Galagher? – Pochylił się i uniósł brew.
Wiedział, że właściciel największego kurortu w Fernie mnie nienawidzi. Odkąd tylko się pojawiłem i zacząłem rozkręcać interes, sabotował moje działania jak mógł. Próbował straszyć, później proponował spółki, a teraz zwyczajnie bawił się jak dzieciak w przedszkolu.
– Nie mam pewności, nikogo nie złapałem – odparłem i wziąłem łyk kawy.
– Zamontuj w końcu kamery. Jak go zamkną, to może się nauczy, czym jest zdrowa konkurencja – prychnął i ponownie skupił wzrok na brunetce.
– Kto to? – zapytałem w końcu.
Wciąż towarzyszyło mi poczucie, że gdzieś już ją widziałem i nie był to moment, w którym schodziła z części hotelowej u Alberthy.
– Nie wiem, od jakiegoś czasu kręci się przy nodze Alberthy. Chyba ją zatrudniła – odpowiedział i ewidentnie rozbierał laskę wzrokiem.
– Do czego? – prychnąłem i zerknąłem na Terry’ego, który też wlepiał wzrok w tyłek dziewczyny. Przewróciłem oczami i skupiłem się na kumplu.
– Może będzie miała poszerzony zakres usług. – Oblizał usta i znów przewiercał ją głodnym spojrzeniem. – Z taką figurą to mogłaby tańczyć nam na tym stoliku.
– Idź sobie zwalić w kiblu, bo sperma ci mózg wyżera – prychnąłem.
Nie rozumiałem, co ich wszystkich napadło, zobaczyli nową laskę i stracili ostatnie szare komórki, a ślina zaczynała skapywać im po brodach.
– Nie powiesz, że nie ma fajnej dupy – kontynuował, a ja powstrzymałem się, żeby rzeczywiście nie spojrzeć na jej tyłek. Przecież już dawno zauważyłem, że jest ładna. Bardzo. Cholera, była zjawiskowa, ale coś nie dawało mi spokoju.
Tę jakże elokwentną rozmowę przerwał huk roztrzaskujących się naczyń.
Wszystkie oczy skierowały się w stronę drugiego końca sali. Teraz dziewczyna klęczała na podłodze i próbowała zbierać to, co potłukła.
– Mhm i dziurawe ręce – mruknąłem. – Zapomnij o tańcu, bo nogi pewnie też ma dwie lewe – szydziłem.
– Ważne, żeby się szeroko rozkładały – zarechotał, a ja kolejny już raz przewróciłem oczami.
– Z takim podejściem nigdy nie wyrwiesz laski na stałe – stwierdziłem, na co zareagował kpiącym uśmieszkiem.
– I mówi mi to trzydziestopięcioletni kawaler? – parsknął. – To patrz i się ucz – rzucił i prędko podniósł się z krzesła, po czym podszedł do dziewczyny i Alberthy, które sprzątały odłamki z podłogi.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem i zacząłem zbierać się do wyjścia.
Diego zawsze był pewien siebie, zbyt pewien. Lubił zaczepiać turystki, wdawał się w liczne romanse. Twierdził, że takie życie go satysfakcjonuje.
Włożyłem kurtkę i wcisnąłem ręce w kieszenie, kierując się powolnym krokiem do drzwi. Mimo wszystko byłem ciekaw, czy tym razem wątpliwy urok mojego przyjaciela zadziała jak lep.
Już po chwili został przepędzony przez gospodynię, a czarnula wstała z kolan i spojrzała na nią z wyraźną wdzięcznością. Czyli nie była zainteresowana.
– Jednak nie? – zakpiłem, kiedy zbliżył się do mnie.
– Jeszcze nie. Ta dziewczyna jest jakaś dzi…
Nie dokończył, ponieważ tym razem w barze rozniósł się huk. Ponownie skupiliśmy wzrok na źródle tego dźwięku. Nowa pracownica Alberthy upuściła tym razem nartę, na której wieczorami ustawiane były kieliszki podczas zawodów w synchronicznym piciu shotów.
– To jakaś pokraka – stwierdziłem i podszedłem do gospodyni.
Kobieta spojrzała na mnie ze zmartwieniem wypisanym na twarzy.
– Kto to jest? – zapytałem cicho. – Zatrudniasz jakieś obce dziewuchy? Chcesz, żeby doprowadziła cię do ruiny? – pytałem i wskazałem na czarnulę, która teraz znikała za drzwiami do kuchni. – Tylko czekać, aż puści coś z dymem.
– Masonie Walsh, czyżbyś oceniał ludzi po pozorach? Co się z tobą dzieje? – spytała, patrząc na mnie z przyganą.
– Czuję, że będą z nią kłopoty. I to nie pozory, ale fakty. Ile tu jest? Kilka dni? Ile dopłacisz do interesu?
– Ona potrzebuje pomocy, jest wystraszona. Nauczy się wszystkiego, a ty bądź miły. Nie możesz jej wystraszyć jeszcze bardziej.
– Miły? Wystraszyć? – powtórzyłem za nią. – Wolę trzymać się z daleka, bo to tylko kwestia czasu, aż potłuczone talerze to będzie za mało i zacznie stwarzać zagrożenie dla gości – prychnąłem. – Jak ona się nazywa? Sprawdzę ją – dodałem, a kobieta popatrzyła na mnie ze ściągniętymi ku sobie brwiami.
– Daj spokój dziewczynie.
– Przecież wiesz, że chcę dla ciebie dobrze – naciskałem, a ona westchnęła i wskazała na wolny stolik.
Usiedliśmy przy nim, a ona się pochyliła i wykonała gest, żebym zrobił to samo. Jak miałem się nie martwić, skoro zachowywała się w taki sposób, jakby ukrywała tu jakiegoś zbiega. Albertha zawsze miała dobre serce, ale były pewne granice, których nie powinna przekraczać.
– Odczep się od Mii – wyszeptała. – To dobra dziewczyna, a ty jesteś uprzedzony.
– Ja wcale nie jestem u…
Nie dokończyłem. Kobieta uniosła brew i odchyliła się ze skrzyżowanymi rękami. Miała rację. Byłem uprzedzony do ludzi niebędących turystami, którzy jakimś cudem trafiali w to miejsce.
– To dobra, ale trochę wystraszona i zagubiona dziewczyna – powtórzyła już chyba setny raz.
– Jest cholerną ciamajdą – prychnąłem.
– Nauczy się. Ty od razu potrafiłeś wszystko? Ile razy musieli zbierać cię ze stoku, zanim sam stałeś się tym, który ściąga z niego turystów? A ile razy…
– Dobra – przerwałem jej. – Zrozumiałem. Po prostu mi się nie podoba. Czuję, że będą z nią problemy. Chociażby takie, że wszyscy ślinią się na jej widok – wypaliłem, a kobieta uśmiechnęła się szeroko.
– Ale nie ty, prawda? Przeszkadza ci to, że komuś się podoba? Przecież jest piękna, to oczywiste, że będzie zwracać uwagę mężczyzn. Jest dorosła i mnie, ani tym bardziej tobie, nic do tego – mówiła z nutą złośliwości.
– Bądź ostrożna. Jesteś zbyt ufna – stwierdziłem.
Uniosłem ręce w geście poddania i wstałem z krzesła, po czym wróciłem do swojego stolika. Nie wiedzieć dlaczego, zrezygnowałem z wyjścia.
– Rodzicielskie kazanie? – zagadnął Diego, który najprawdopodobniej spławiony przez tę pokrakę patrzył teraz tęsknym wzrokiem w stronę kuchni, w której zniknęła.
– Nie podoba mi się ta laska – przyznałem. – Coś mnie niepokoi.
Przeczucie rzadko mnie myliło. A fakt, że wydawała mi się znajoma, wzbudzał we mnie jeszcze większe obawy. Jeśli w tym miejscu widziałem ją pierwszy raz, to musiałem spotkać ją podczas swojego pobytu w Edmonton. A tam miałem do czynienia wyłącznie z Therrienem i jego pojebaną świtą.
Zerwałem się z miejsca i bez słowa wyszedłem.