Rozbłyski Ciemności - Andrzej Pupin - ebook + książka

Rozbłyski Ciemności ebook

Pupin Andrzej

0,0
39,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Minął rok, odkąd Jerzemu odebrano Wandę.

Rok nieustannej udręki, wściekłości i walki. Rok piekła, w które Jerzy zamienił własne życie i gdyby nie Barbara, jedyna osoba tęskniąca za Wandą równie mocno, jak on, zapewne dokonałby żywota w jakimś pożartym przez Ciemność rynsztoku.

Los jednak bywa przewrotny a los Jerzego, w szczególności. Stawiając mu na drodze kolejną kobietę, a właściwie bezbronną dziewczynkę, skieruje życie detektywa na zupełnie nowe tory. Nowe zlecenie od ostatniej pozostałej przy życiu dziedziczki bajecznej fortuny rzuci Jerzego w sieć intryg, z której ciężko będzie się wyplątać. Ale może gdzieś daleko, na końcu śmiertelnie niebezpiecznej rozgrywki, czeka upragniona nagroda?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 457

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Trylogia Ciemności

Szepty CiemnościRozbłyski Ciemnościw przygotowaniu

Drzwi prowadzące do biura zatrzasnęły się z takim impetem, że posypał się tynk.

– Żmija! Kanalia! – wrzeszczał Jerzy z całych sił.

– Cymbał! Półgłówek! – Barbara również nie żałowała gardła.

Gniewny stukot obcasów na schodach słychać było w całej kamienicy.

Jerzy ciężko dyszał. Był tak wściekły, że ledwie widział na oczy. Co ona sobie wyobrażała?! Nie dość, że od roku panoszyła się w jego biurze, to jeszcze samowolnie przyjęła zlecenie od ministerstwa. Czyli instytucji należącej do tego samego rządu, który odebrał jej najlepszą przyjaciółkę, a jemu ukochaną. Nic to, że minister przemysłu i handlu Eugeniusz Kwiatkowski nie miał nic wspólnego z kontrwywiadem – mimo wszystko należał do struktur odpowiedzialnych za uprowadzenie Wandy. Jerzy poprzysiągł wtedy, że już nigdy nie będzie pracować dla tych ludzi. Nawet jeśli śledztwo dotyczyło prywatnych farm poprawczych dla dzieci i młodzieży. Niestety, jego wspólniczka miała na ten temat inne zdanie. Zresztą jak niemal zawsze podczas ich burzliwej współpracy.

– Oby cię pokręciło podczas podróży! – pomstował, krążąc po niewielkim pomieszczeniu niczym wilk w klatce. – Żebyś tam wszy złapała. A najlepiej, żebym cię już więcej nie widział.

W końcu się uspokoił. Zrobiło mu się głupio, że tak wybuchnął. Nie wiedzieć czemu Barbara Maciejewska miała rzadki dar wpędzania go najpierw w skrajną wściekłość, a później w dotkliwe poczucie winy. Przypuszczał, że wynikało to z wiedzy o jej strasznym dzieciństwie, choć jednocześnie zdawał sobie sprawę, że kobieta jest też wyjątkowo inteligentną manipulatorką. Tak czy siak, większość starć kończyła się jego sromotną porażką.

Markotnie rozejrzał się po biurze. Dawny, rozsądny i wygodny kawalerski wystrój zmienił się nie do poznania. Ściany zajmowały nowoczesne regały, w połowie wypełnione starannie posegregowanymi, zdaniem Jerzego zbędnymi, aktami. Do czasu pojawienia się wspólniczki w zupełności wystarczał mu wierny notatnik. Dwa bliźniacze biurka w stylu art déco w niczym nie przypominały poprzedniego, solidnego mebla, wypełnionego masą przydatnych szuflad. Jednak najgorsza zbrodnia dokonała się na ukochanym fotelu detektywa. Wielkie, wygodne, może tylko nieco zbyt powycierane siedzisko pewnego dnia po prostu zniknęło. Basia, ocierając krokodyle łzy, stwierdziła, że padło łupem złodziei podczas włamania, jednak on wiedział swoje. Harpia wyczekała, aż Jerzy będzie dłużej poza biurem, i odebrała mu jedyną przyjemność, jaką miał w pracy. Na nowych fotelach nie dało się wygodnie siedzieć, myśleć czy też zaznać regenerującej drzemki. Ale za to jakie są PIĘKNE, sparodiował w myślach głos Barbary. Do tego wszędzie te cholerne kwiaty, jakby już i tak nie było za mało miejsca.

Położył nogi na biurku i zaczął wertować notatki. Nie miał dzisiaj za wiele do roboty. Dokładnie tak, jak lubił. Czasy pracy po kilkanaście godzin dziennie uważał za błędy młodości. Obecnie, gdy zbliżał się do czterdziestki, nade wszystko cenił sobie święty spokój. O który od czasu pojawienia się wspólniczki było coraz trudniej.

Sięgnął po na wpół pełną butelkę koniaku schowaną w szufladzie pod papierami. Po chwili namysłu jednak ją odłożył. Była dopiero czternasta, zdecydowanie za wcześnie na drinka. Od czasu dwumiesięcznej pijackiej maligny spowodowanej utratą Wandy starał się bardziej uważać na trunki. Upaść było bardzo łatwo, wstać znacznie trudniej. Nie chciał zmienić się w bezdomnego ochlajmordę. Mimo wszystko był kapitanem Wojska Polskiego, co prawda w stanie spoczynku, ale zawsze.

Sięgnął po gazetę. Niestety, artykuł, na który czekał od blisko roku, nadal się nie ukazał. Przeklęty ojciec Barbary, Stanisław Maciejewski, nadal pozostawał nieuchwytny. Mimo szerokiej akcji poszukiwawczej zwyrodnialec przepadł jak kamień w wodę. Jerzy westchnął przeciągle i wrócił do lektury.

Rzucił tylko okiem na aferę korupcyjną, w którą zamieszany był wiceminister rolnictwa. Prasa od dwóch tygodni rozpisywała się o ogromnych połaciach ziemi, które zostały sprzedane za bezcen francusko-polskiej spółce górniczej. Rzekomo miały tam stanąć nowoczesne kamienice dla robotników, doskonale oświetlone i wyposażone w nowoczesną infrastrukturę. Przyjaciel Jerzego, redaktor Kunowski, dotarł jednak do planów zagospodarowania przestrzennego, które przypominały raczej ośrodek karny o zaostrzonym rygorze, a nie osiedle przyszłości.

Detektyw zaniepokoił się nieco treścią artykułu o nowych badaniach nad schorzeniami wynikającymi ze złej jakości snu. Zasypianie przy wszechobecnym świetle było globalnym problemem ocalałego świata. Ludzkie umysły nie były do tego przystosowane: sen był płytszy i nie regenerował zmęczonego mózgu w wystarczającym stopniu. Dodatkowo co wrażliwsi nie wytrzymywali stałego nacisku Ciemności, czyhającej na najmniejszy błąd czy choćby prozaiczną awarię oświetlenia. Rosła liczba nałogów, a współczynnik samobójstw od lat utrzymywał się na dramatycznie wysokim poziomie. Jakby tego było mało, w artykule twierdzono, że za liczne przypadki zupełnie nowych chorób psychicznych również odpowiada ten czynnik.

Dział polityki zagranicznej także nie był zbyt optymistyczny. Zresztą było tak, odkąd Jerzy pamiętał. Październik tysiąc dziewięćset dwudziestego dziewiątego nie stanowił w tym przypadku wyjątku. Wojenki ekonomiczne z Cesarstwem Niemieckim przeplatały się z prowadzonymi ze Związkiem Radzieckim utarczkami granicznymi. Jedynie ze Stanów Zjednoczonych płynęły dobre wiadomości. Pokrywanie infrastrukturą świetlną coraz to nowszych terytoriów napędzało szalone zyski na nowojorskiej giełdzie. Jerzy westchnął pod nosem. W USA łatwo można było zarobić na godne życie... Wystarczyło jedynie zainwestować w akcje działek, które w następnej kolejności zostaną przyłączone do życiodajnego prądu, i odbierać dywidendy do końca życia. W Polsce nie było tak dobrze.

Entuzjastyczna recenzja filmu „Grzeszna miłość” niespecjalnie go obeszła. W obecnych czasach trzeba było znaleźć jakieś opium dla mas, więc liczne obwoźne kina powstawały jak grzyby po deszczu. Dostępność elektryczności ułatwiła też ekspansję odbiorników radiowych – trudno było znaleźć dom bez choćby najprostszego modelu. Sfrustrowani, gnieżdżący się w okrutnej ciasnocie ludzie musieli czymś zająć myśli. Szczególnie przy blisko czterdziestoprocentowym bezrobociu. Jerzy jednak unikał kina, a radia słuchał, tylko gdy był chory. Wolał staromodny gramofon.

Rubrykę sportową też pominął. Nigdy nie rozumiał fascynacji cudzymi osiągami fizycznymi. Poza tym niepotrzebnie przypominało mu to o porannej gimnastyce, której jak zwykle nie wykonał. W końcu dotarł do celu, czyli kolumny z drobnymi ogłoszeniami. Co tydzień umieszczał informację o nagrodzie za jakiekolwiek wieści o Wandzie Brzozowskiej – niestety, jak dotąd bez większego powodzenia. Kilkadziesiąt nadesłanych do redakcji listów zawierało wyłącznie bełkot szaleńców lub próby naciągania przez sprytnych oszustów. Mimo wszystko się nie poddawał – widok wydrukowanych ogłoszeń sprawiał, że nadal nie tracił nadziei.

Wciąż nie rozumiał, w jaki sposób ta kobieta zawładnęła jego sercem. Spędzili ze sobą raptem kilka tygodni, rzecz jasna, cudownych i wspaniałych, jednak była to ledwie chwila. Teraz, mimo że od czasu jej uprowadzenia upłynął rok, Jerzy nie potrafił myśleć o innych. Zawsze łatwo się zakochiwał, zwłaszcza w inteligentnych, silnych czy intrygujących paniach. A gdy te na dodatek znajdowały się w tarapatach albo działa im się jakaś krzywda, miłość wybuchała w nim z siłą bomby lotniczej. Jednak zawsze równie szybko się odkochiwał i dyplomatycznie dawał nogę, nie tracąc zbyt wielu sił na dramatyczne rozstania. Tym razem coś się zmieniło. Nie mógł przestać myśleć o pannie Brzozowskiej: była z nim, gdy zwlekał się z łóżka i gdy kładł się spać. Czasami w przypływie udręki zastanawiał się, czy go nie opętała. W końcu była Inną z niewyobrażalnymi dotąd mocami. Jednak najdalej po godzinie łajał się za takie myśli. Po prostu kochał, jak na współczesnego mężczyznę i oficera przystało, całym sercem i na zabój.

Markotne rozważania przerwał dzwonek telefonu. Jerzy zastanawiał się chwilę, czy chce mu się podnieść słuchawkę. W końcu przyłożył ją do ucha. I tak nie miał nic lepszego do roboty.

– Kapitan Jerzy Kowalski? – Głos należał do starszej osoby.

– Tak, przy telefonie. Z kim mam przyjemność?

– Nazywam się Bogna Ziemiańska.

Rozmówczyni na chwilę zamilkła. Słychać było jakieś trzaski, jakby słuchawka wypadła jej z dłoni i uderzyła o twardą powierzchnię.

– Niech pan kapitan wybaczy, dla mnie telefon to wciąż diabelski wynalazek.

– Proszę niczym się nie przejmować. – Jerzy uśmiechnął się. – Sam za nim nie przepadam. W czym mogę pomóc?

– Czy mogłabym się z panem spotkać osobiście? Nigdy nie wiadomo, kto tam słucha naszej rozmowy – stwierdziła oschłym głosem, najwidoczniej skierowanym do podsłuchujących.

– Ma się rozumieć, serdecznie zapraszam. Podać pani adres mojego biura? – zaproponował Jerzy, chociaż nieco się zaniepokoił paranoją potencjalnej klientki.

– Wolałabym, żebyśmy spotkali się u mnie. W moim wieku nawet krótki spacer jest niezwykle męczący.

– Oczywiście, mogę się zjawić jutro około południa.

Zanotował adres.

Sprawdził mapę Warszawy: riksza powinna dojechać w rejon Fortu Babice w ciągu godziny.

Przynajmniej mógł się porządnie wyspać. Barbara zamęczała go stałymi godzinami pracy aż sześć dni w tygodniu. Co gorsza, nie potrafiła zrozumieć, że zawód detektywa nie wymaga siedzenia w biurze od siódmej rano. Próbował z tym walczyć, jednak jego mieszkanie znajdowało się jedynie piętro wyżej niż gabinet, więc przez miesiąc około szóstej rano budziło go wściekłe walenie do drzwi. W końcu uzyskali kompromis: Jerzy wstawał za piętnaście siódma i zwlekał się na dół, a Maciejewska dawała mu spokój.

Musiał przyznać, że nawet się ucieszył z potencjalnej roboty. W obecnym paskudnym nastroju przydałoby się zająć czymś myśli, a sprawa lekko zbzikowanej staruszki nie zapowiadała się zbyt męcząco.

Detektyw zerknął do notesu: na dziś miał jeszcze zaplanowaną wizytę na mokotowskim posterunku policji. Jeden z podopiecznych Fundacji Scutum wpadł w kłopoty, a Barbara wymusiła na Jerzym obietnicę, że ten przynajmniej spróbuje załagodzić sprawę. Fundacja, założona za brudne pieniądze ojca Maciejewskiej, obecnie radziła sobie lepiej niż dobrze. Wprawdzie dziedziczka ogromnego majątku nie miała jeszcze dostępu do pieniędzy, jednak przekazany przez jej ojca kapitał początkowy był wystarczający na udany start. Ponadto Basia znakomicie radziła sobie z pozyskiwaniem środków zarówno od instytucji państwowych, jak i zamożnych darczyńców. Wszyscy wiedzieli, że w chwili gdy jej zepsuty do szpiku kości rodzic wpadnie wreszcie w łapy wymiaru sprawiedliwości, świetlne imperium trafi w jej ręce.

Jerzy stwierdził, że musi wreszcie zacząć mniej poważnie traktować swoje obietnice, przynajmniej te dane wspólniczce. Mimo wszystko westchnął, włożył marynarkę, płaszcz i kapelusz, po czym zbiegł po schodach. Na rikszę nie musiał długo czekać.

Posterunek Policji Państwowej mieścił się w sporej kamienicy. Zakratowane okna oraz stalowe siatki na szybach sprawiały przygnębiające wrażenie, a ufortyfikowane starannie ułożonymi workami z piaskiem wejście na posterunek nie dodawało budynkowi uroku. Podobne worki znajdowały się również na dachu, za okapem, ustawione na stromej połaci na specjalnie przygotowanych drewnianych konstrukcjach. Przed komisariatem stało dwóch opancerzonych i uzbrojonych funkcjonariuszy. Zgodnie z regulaminem nosili stare poniemieckie hełmy i stalowe napierśniki, jednak wymarznięte oblicza wskazywały, że za ochronę płacą wysoką cenę. Oparte o barykadę karabiny Mausera również pochodziły z dawnych zbrojowni kajzera, podobnie jak ciężkie, przypominające maczety bagnety założone pod lufy broni.

Jerzy skinął głową policjantom i bez wahania wszedł do środka. Liczył, że ostentacyjna pewność siebie pozwoli mu uniknąć nużącego przepytywania na bramce. Po raz kolejny okazało się, że miał rację.

Korytarz pokryty odrapaną jaskrawoniebieską lamperią prowadził prosto do dyżurki. Siedziało tam dwóch funkcjonariuszy, z których jeden mozolnie pisał na maszynie, a drugi układał papiery na kilkunastu kupkach.

– Kapitan Jerzy Kowalski – zaanonsował się detektyw. – Potrzebuję porozmawiać z kimś odpowiedzialnym za młodocianych.

– Proszę okazać dokumenty. – Policjant sortujący druki nawet nie podniósł wzroku. – Od razu powiem, że wszyscy są bardzo zajęci i trzeba będzie długo poczekać. Nawet bardzo długo.

– Proszę bardzo.

Jerzy położył papiery i odczekał, aż mężczyzna zauważy należącą do kontrwywiadu nocną przepustkę, podpisaną przez samego marszałka Piłsudskiego.

– Oczywiście, panie kapitanie, proszę tylko o małą chwilkę.

Funkcjonariusz zerwał się z krzesła i zasalutował nerwowo, nieporadnie. Pamiątka z pracy działała niemal zawsze.

– Natychmiast się tym zajmę – dodał. – Już pędzę po przodownika.

Jerzy, czekając na powrót posterunkowego, przyjrzał się galerii osób poszukiwanych. Uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na zdjęcie Tomcia Palucha, młodocianego szefa gangu składającego się z bezdomnych dzieciaków. Nagroda wciąż rosła, jednak chłopak nadal był nieuchwytny. Jerzy szczerze kibicował tej grupie, uznając, że skoro państwo nie było w stanie zadbać o sieroty, te miały prawo same zatroszczyć się o siebie. Na pozostałych przestępców patrzył jednak bez pobłażania. Liczne twarze oszustów, bandytów i morderców dobitnie pokazywały, że niedoinwestowana policja nie radzi sobie z ogromną falą uchodźców. Niestety, we wszystkich miastach Europy było podobnie. Drapieżniki i padlinożercy żerowali na najsłabszych, a władze z trudem utrzymywały pozory porządku. Wydawać by się mogło, że przynajmniej teraz ludzkość skupi się na przetrwaniu i odbudowie cywilizacji, jednak już dwa lata po światowej hekatombie na Polskę najechały hordy Sowietów. Okazało się, że wojny można było prowadzić pomimo globalnej katastrofy. Obecnie znaczną część i tak niewielkich budżetów pochłaniały zbrojenia. Tym bardziej że Wielka Wojna nie została zakończona zwycięstwem żadnego z mocarstw, więc liczni demagodzy nadal dopominali się rewizji granic. Na utrzymanie porządku nie zostawało już zbyt wiele środków.

Ponure myśli przerwał powrót posterunkowego wraz z innym funkcjonariuszem. Około pięćdziesięcioletni, niski i krępy mężczyzna wyciągnął dłoń na powitanie. Był zupełnie łysy, a twarz znaczyły mu głębokie bruzdy. Sumiasty wąs był starannie wypomadowany. Mężczyzna nosił też mundur z oznaczeniami przodownika.

– Panie kapitanie, nazywam się Jacek Wiśniowski. – Miał mocny, pewny uścisk. – Jestem tutaj szefem wydziału do spraw przestępczości nieletnich. Zapraszam do środka.

Kolejny korytarz, pokryty taką samą odpadającą lamperią jak poprzedni, prowadził wzdłuż szeregu równie zaniedbanych drzwi. Weszli do piątego pomieszczenia. Cztery biurka były zawalone papierami i resztkami jedzenia, a stojące przy nich krzesła wyglądały, jakby zaraz miały się rozpaść. Wewnątrz unosił się zapach kapusty, potu i przetrawionego alkoholu. Wiśniowski wziął jedno z siedzisk i ustawił przy swoim biurku. Gestem wskazał gościowi miejsce, po czym ostrożnie usiadł na swoim. Podobnie postąpił Jerzy. Detektyw poczuł, jak drewno ugina się niebezpiecznie pod jego ciężarem, po czym mimo rozpaczliwego skrzypienia decyduje się jeszcze nie rozlecieć.

– Co mogę dla pana zrobić, panie kapitanie? – Mimo swobodnego tonu oczy policjanta pozostawały czujne.

– Na początek: gdzie pan służył?

Jerzy wskazał na pudełko po medalu pamiątkowym za wojnę z bolszewikami, leżące na biurku. Dobrze było najpierw rozmiękczyć przeciwnika.

– Przepraszam za nieporządek – odparł policjant. – Syn musiał tu grzebać. Żona była chora, więc spędził tu dwa dni. Ten to zawsze narobi bałaganu, nie mam już do niego siły.

Szybko schował przedmiot do szuflady.

– Biłem się z Sowietami jako kapral w Dwudziestym Siódmym Pułku Piechoty. Wcześniej odsłużyłem swoje w carskiej armii, ale po zajęciu Częstochowy przez Prusaków Niemcy powołali mnie na front zachodni – mówił, jakby składał raport.

– Też tam służyłem. Piąty Szturmowy.

Brwi policjanta uniosły się po usłyszeniu nazwy legendarnej formacji.

– Potem Dwójka – dodał Jerzy. – Podczas ataku bolszewików zostałem oddelegowany bezpośrednio do oddziałów liniowych.

– Cóż, czyli też nawąchał się pan prochu. – Wiśniowski uśmiechnął się, a jego oblicze wyraźnie złagodniało. – Jednak chyba nie przyszedł pan na wspominki. Czego potrzebuje od nas kontrwywiad?

– Zaszło małe nieporozumienie. – Jerzy zamachał dłonią. – Nie jestem już w służbie czynnej i nie pracuję dla Dwójki. Obecnie dorabiam w sektorze prywatnym.

– Czyli detektyw? Ładnie pan nastraszył naszego poczciwego Alojzego. – Policjant roześmiał się. – Cały komisariat postawił na baczność. Dobrze, więc o co chodzi?

– Przyszedłem do pana na prośbę Fundacji Scutum. To ci od walki o prawa nieletnich. Podobno macie w areszcie jednego z ich podopiecznych.

– Dobrze, zaraz sprawdzę. – Przodownik podszedł do jednej z szaf i zaczął przetrząsać papiery. – Faktycznie, dostaliśmy od nich pismo w sprawie złapanego kieszonkowca.

– Czy istnieje możliwość jakoś się dogadać? – Detektyw sięgnął do kieszeni znaczącym gestem. – Mam nieprzyjemność pracować dla szefowej fundacji i powiem panu, że większej cholery ziemia nie nosiła.

– Jeśli proponuje pan łapówkę, to nie ma mowy! – Mężczyzna cały się zjeżył. – Wiem, co o nas mówią, ale nie każdy jest skorumpowany. A ja za takie sugestie zazwyczaj daję po mordzie!

– Nie miałem zamiaru pana obrazić.

Jerzy mocno się zdziwił. Spodziewał się, że załatwi sprawę za maksymalnie pięćdziesiąt złotych. Na jego nieszczęście musiał mu się trafić jedyny uczciwy policjant w tej dzielnicy.

– Myślałem bardziej o poręczeniu od fundacji – powiedział. – Szkoda byłoby wrzucać dzieciaka w tryby aparatu państwowego, jeśli ma zapewnioną prawdziwą pomoc. Może jeszcze coś z niego wyrośnie.

– Poręczenie od organizacji pozarządowej ma dla mnie wartość gazety w wychodku. – Wiśniowski oparł się o szafę. – W tym przypadku dałoby się coś zrobić, gdyby ktoś tak szanowany jak pan podpisał opiekę.

– Co podpisał...? – Detektyw zamarł.

– Prowadzimy na Mokotowie nowy, pilotażowy program. Informowaliśmy o tym fundację. – Policjant jeszcze raz zerknął do dokumentów. – Mam notatkę, że panna Barbara Maciejewska potwierdziła, że zgłosi się pan w tym celu. Wysłała też wszystkie papiery do weryfikacji.

– Co zrobiła?!

– Sierota zamieszka z panem na okres próbny. Zazwyczaj to pół roku. Jest pan wtedy osobiście odpowiedzialny za wychowanie i uczynki dziecka.

Jerzy poczuł, że krew uderza mu do głowy. Ta żmija go wystawiła!

– Potem czyścimy papiery takich gagatków – ciągnął policjant.

– Nie ma mowy! Na to nie mogę się zgodzić!

– Oczywiście, rozumiem. W takim razie zastosujemy standardową procedurę. – Mężczyzna odłożył dokumenty i ponownie usiadł za biurkiem. – Przymusowe farmy nieustannie potrzebują nowych więźniów.

– Chwileczkę, niech pan poczeka. – Jerzy próbował negocjować. – Przecież nie możecie wysłać nieletniego z jakimś nieznajomym. Co, jeśli okażę się jakimś zboczeńcem czy mordercą?

– Wydaje mi się, że dewiant raczej by tak nie oponował. – Policjant tylko się uśmiechnął. – Jak już mówiłem, zweryfikowaliśmy pana na podstawie wysłanych dokumentów.

– Mimo wszystko to kompletne szaleństwo!

– Szaleństwo? – oburzył się przodownik. – Wie pan, jaki los czeka te dzieciaki? Co się z nich robi po pięcioletnim wyroku na farmach? Dziwi to pana, że chcę im dać choć cień szansy na normalne życie?

– Normalne życie u starego kawalera? Do tego detektywa? Kiedy miałbym się zajmować dzieckiem?

– Ze starszymi dzieciakami nie ma już tyle roboty, proszę mi wierzyć. – Policjant wskazał ruchem głowy rodzinne zdjęcie. – Do tego państwo dokłada osiem złotych miesięcznie na koszty utrzymania. To jak? Bierze pan czy kończymy temat?

– Czy jeśli pojawi się inny szanowany obywatel, to istnieje możliwość przekazania tej opieki?

W głowie detektywa kiełkował chytry plan. Już wiedział, jak się zemścić na Barbarze. Nie pozwoli jej tak łatwo się wywinąć. Przekroczyła wszelkie granice.

– Istnieje taka opcja – stwierdził policjant. – Po zweryfikowaniu potencjalnego opiekuna wystarczy jedynie wspólnie podpisać papiery na komisariacie.

– Osoba, którą mam na myśli, jest niezwykle zajęta. Czy są jakieś inne rozwiązania?

– Tak, w ostateczności wystarczą potwierdzone przez notariusza lub adwokata podpisy aktualnego oraz nowego opiekuna.

– Pół roku to dość krótko. Sierota nie zdąży się nawet dobrze rozpakować. – Jerzy uśmiechał się w duchu. Szykował dla Basi prawdziwą niespodziankę. Pewien notariusz był mu bardzo dużo winien. – Tak szczerze, jak weteran weteranowi, nie dałoby się coś z tym zrobić?

– Niech będzie moja strata. – Wiśniowski mrugnął, wyczuwając intencję rozmówcy. – Wpiszę do papierów cały rok.

– Od razu lepiej. – Uścisnęli sobie dłonie. – Gdzie mam podpisać?

Ruszyli w głąb budynku, kierując się prosto do aresztu. Jerzy zdawał sobie sprawę, że tego typu pomieszczenia nie są zbyt reprezentatywne, jednak nie był przygotowany na taki widok. W każdej z mijanych cel powinno przebywać co najwyżej dziesięciu więźniów. Niestety, tłoczyło się w nich po czterdzieści, pięćdziesiąt osób. Panował potworny zaduch, zapach potu mieszał się z odorem fekaliów i wymiocin. Słychać było płacz, krzyki i błagalne jęki. Prośby o uwolnienie przeplatały się z ordynarnymi przekleństwami. Jerzy czuł się niczym w dantejskim piekle.

– Tutaj tak zawsze?! – krzyknął, żeby Wiśniowski go usłyszał.

– Na szczęście nie. Chybabyśmy oszaleli! – Policjant również nie oszczędzał głosu. – Jacyś bandyci wysadzili tory na Rzeszów. Pociągi wstrzymano, a po stołecznych komisariatach upchnięto wszystkich skazanych na farmy. Teraz mamy tu istny dom wariatów.

– Cóż, przynajmniej jednego aresztanta się pozbędziecie – odparł markotnie Jerzy.

– Niech się pan nie martwi, to dobra dziewucha. Od razu widać, że to bystra i rezolutna sierota.

– Co?! – Jerzy nie dowierzał własnym uszom. – To dziewczynka? Nic pan wcześniej nie powiedział! Przecież ja nie mam zielonego pojęcia o wychowywaniu dziewczyn! Nie wiem, co robić!

– Bez przesady, to jak z chłopakiem, tylko inaczej – zaśmiał się przodownik. – Tylko proszę za długo nie patrzeć im w oczy. To je prowokuje.

– Co?! – krzyknął Jerzy po raz drugi.

W niewielkiej celi gnieździło się blisko pięćdziesiąt dziewczynek. Najmłodsza mogła mieć dziesięć lat, najstarsza około osiemnastu. Wszystkie ubrane były w przepocone brudnoszare sukienki oraz drewniane chodaki. Na widok policjanta kilka ostentacyjnie splunęło przez kraty, parę zaklęło, a dwie młodziutkie rozpaczliwie załkały.

– Zosia Sabińska do mnie! – Funkcjonariusz otworzył kluczem masywne drzwi. – Szybciej, nie mam całego dnia!

Przez tłum przecisnęła się drobna postać. Była strasznie wychudzona, co utrudniało określenie wieku. Wyglądała na dziesięć lat, jednak mogła być nieco starsza. Długie brązowe włosy były skołtunione i sterczały na wszystkie strony. Na szczupłej dziecięcej twarzyczce widniało kilka siniaków, miała też rozbitą wargę. W wielkich brązowych oczach lśniły łzy, które, jak zazwyczaj w takich sytuacjach, poruszyły detektywa do żywego. Przeklął w myślach swoje miękkie serce. Teraz już nie mógł potraktować opieki tak lekceważąco, jak planował. Przy wtórze krzyków i wulgaryzmów wrócili do gabinetu.

– Musisz się tutaj podpisać. – Przodownik, widząc wahanie dziewczynki, pokazał palcem rubrykę. – Jak nie potrafisz, to mogą być trzy krzyżyki.

– Umiem czytać i pisać – wyszeptała cichutko, ale z widoczną dumą.

Jako że trzydzieści pięć procent obywateli nadal było analfabetami, a niemal drugie tyle miało problem z przeczytaniem gazety, dla sieroty zapewne stanowiło to nie lada osiągnięcie.

– No to jeszcze tylko adres zamieszkania oraz pański podpis, panie kapitanie, i kończymy sprawę. – Mężczyzna schował dokumenty do teczki i uśmiechnął się pod wąsem. – Za trzydzieści dni zjawi się urzędnik, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Przekaże też zasiłek za dwa miesiące. Życzę powodzenia, a tobie, Zosiu, wykorzystania sposobności na normalne życie.

– Oczywiście, panie przodowniku – odparła dziewczynka z pokornie spuszczoną głową. – Jestem bardzo wdzięczna za tę szansę.

Na zewnątrz złapali rikszę. Przez całą drogę milczeli. Jerzy ze trzy razy próbował zagaić rozmowę, jednak za każdym razem stwierdzał, że to, co wymyślił, brzmi niedorzecznie. Nie miał pojęcia, jak rozmawiać z małą sierotą. Podróż dłużyła się w nieskończoność, aż w końcu dojechali do celu. W ciszy wspięli się po schodach i weszli do biura.

– Usiądź i poczekaj – poprosił dziewczynkę. – Muszę chwilę pomyśleć.

Szukał w myślach osób, które mógłby poprosić o pomoc. Na jego nieszczęście niewiele z nich miało pojęcie o dzieciach, a nieliczne wyjątki od reguły mieszkały zbyt daleko. Zerknął na Zosię. Siedziała grzecznie, ze wzrokiem wbitym w podłogę, zupełnie nieruchomo. Tylko napięte ramiona i łydki zdradzały, jak bardzo się boi. Westchnął. Nie wiedział, co dalej robić. W końcu się odezwał.

– Chodź, Zosiu, pójdziemy kupić ci jakieś ubrania. Potem zobaczymy.

Skierowali się do sklepu Moszego. Po zeszłorocznej napaści oprychów Maciejewskiego nie pozostało ani śladu, jednak Żyd, w przeciwieństwie do pozostałych sklepikarzy, nie zainwestował sutej rekompensaty w remont czy ozdobienie fasady. Nawet szyld „Towary Różne” pozostał ten sam. Weszli do środka przy wtórze zawieszonego u drzwi dzwonka. Właściciel na widok Jerzego wyraźnie się rozpromienił. Szczupły, wręcz chudy mężczyzna pod pięćdziesiątkę ubrany był w wyświechtany, choć idealnie czysty garnitur i śnieżnobiałą koszulę z nieco wystrzępionym kołnierzykiem. Przeczesywał palcami zadbaną i długą brodę – swoją największą dumę (zaraz po córce). Detektyw wiedział, że to znak niezwykłego zadowolenia.

– Mosze, przyjacielu! – zawołał od progu. – Czemu nie zrobisz wreszcie remontu? Masz największy sklep w okolicy, a wygląda, jakbyś ledwie wiązał koniec z końcem.

– Oj, Jerzyk, Jerzyk... – roześmiał się sklepikarz. – Czy ja cię uczę, jak prowadzić śledztwa? Na interesach to ty się znasz jak, nie przymierzając, krowa na modzie. Ładna fasada to wysokie ceny.

Mosze wyszedł zza lady i podał Jerzemu dłoń. Przy okazji z ciekawością przyjrzał się dziewczynce.

– Klient się bardziej targuje, bo myśli, że jego pieniądze idą na te złocenia i ozdobne tynki – wyjaśnił. – Do tego złodzieje też liczą na większy łup. A na co to komu? Jest dobrze tak, jak jest.

– Niech ci będzie, ale nadal mnie nie przekonałeś. – Jerzy wskazał na Zosię. – Mam prośbę. Potrzebuję dla niej trochę ubrań, jakieś przybory do mycia i co tam jeszcze może być potrzebne. Może Sara mi pomoże?

– Oczywiście. Zaraz ją zawołam. – Mężczyzna poszedł na zaplecze.

Po chwili z magazynu wyszła córka Moszego. Szczupłą, wysoką dwudziestolatkę o przepięknych wschodnich rysach twarzy szpecił jedynie nieco zbyt duży nos. Mimo wszystko na brak adoratorów nie mogła narzekać. Z jakiegoś powodu jednak miała słabość do detektywa. Na widok Jerzego spąsowiała.

– Sara, dziecko drogie... – Detektyw uśmiechnął się. Dziewczyna poczerwieniała jeszcze bardziej. – Pilnie potrzebuję twojej pomocy. Czy mogłabyś przygotować dla tej sieroty małą wyprawkę? Jakiś czas tutaj pomieszka.

– Z przyjemnością, panie kapitanie, ale to trochę potrwa. Może odprowadzę ją do pana, gdy już skończymy? – zaproponowała dziewczyna.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Andrzej Pupin

Urodził się we Wrocławiu.

Człowiek wielu pasji i talentów: fan gier RPG, szeroko pojętej fantastyki, kolekcjoner broni białej. Trenuje sztuki walki, dużo jeździ na rowerze, nie gardzi siłownią. Czyta mnóstwo książek i ogląda zdecydowanie za dużo seriali.

W życiu zawodowym przeszedł długą i wyboistą drogę: od pracownika oczyszczalni ścieków do prezesa zarządu kilku spółek. Osiągnąwszy życiową i zawodową stabilizację, oddał się wreszcie swojej największej pasji: pisaniu.

Już drugie opowiadanie, którym podzielił się ze światem, zdobyło III miejsce na XI Ogólnopolskim Konkursie Pigmalion Fantastyki. Trzecie dostało się do Biblioteki Nowej Fantastyki.

W Fabryce Słów zadebiutował powieścią „Szepty Ciemności”, która została z entuzjazmem przyjęta przez czytelników fantastyki.

COPYRIGHT © BY Andrzej Pupin COPYRIGHT © BY Fabryka Słów sp. z o.o., 2024

WYDANIE I

ISBN 978-83-8375-055-2

Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA Eryk Górski, Robert Łakuta

GRAFIKA ORAZ PROJEKT OKŁADKI Szymon Wójciak

ILUSTRACJE Szymon Wójciak, Paweł Zaręba

REDAKCJA Ewa Białołęcka

KOREKTA Anna Koral, Magdalena Byrska

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ [email protected]

SPRZEDAŻ INTERNETOWA

Zamówienia hurtowe Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]

WYDAWNICTWO Fabryka Słów sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowieckiwww.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabrykainstagram.com/fabrykaslow