Pokój już na ciebie czeka - Catherine Reiss - ebook + audiobook + książka

Pokój już na ciebie czeka ebook i audiobook

Reiss Catherine

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

NIE WSZYSTKO, CO SŁYSZYSZ, JEST PRAWDZIWE

 

Istnieje gdzieś pokój, w którym doszło do strasznej tragedii. Istnieje gdzieś pokój, w którym ktoś czuł się bardzo samotny i być może postradał zmysły. Istnieje pokój dla zdrajców, dla winnych i niewinnych. Drzwi do każdego z tych pomieszczeń pozostają otwarte. Ostateczna decyzja należy do ciebie – czy pozwolisz, aby zamknięto cię w którymś z nich.

 

Osiemnastoletnia Anna Miruć budzi się w dziwnym pokoju, zupełnie nie pamiętając, jak się w nim znalazła. Jest z nią Lola, która zachowuje się co najmniej dziwnie. Choć jej fizyczność wskazuje, że jest rówieśniczką Anny, opisuje siebie jako dwunastoletnią dziewczynkę, a na łóżku trzyma kolekcję pluszowych maskotek pozbawionych oczu. Inna mieszkanka ośrodka – Eris, która wydaje się chodzącą dobrocią – oprowadza Annę po „domu” i zapoznaje z panującymi zasadami. Co jednak dzieje się naprawdę, a co stanowi wytwór wyobraźni bohaterki? Równocześnie ktoś z zewnątrz pragnie mieć Annę tylko dla siebie i przygotowuje dla niej specjalnie wygłuszone pomieszczenie.

 

Pokój już na ciebie czeka” to niepokojąca, wciągająca opowieść, w której czytelnik z każdą kolejną stroną przekonuje się, że nic nie wie o Annie, o miejscu, w którym się znalazła, ani o miejscu, do którego ktoś bardzo chce ją zabrać.

 

Gdzie przeszłość i przyszłość giną w mroku, a teraźniejszość skrywa się w ciemności…

Catherine Reiss zabiera nas do miejsca, w którym własny umysł staje się wrogiem. Błądzimy we mgle razem z bohaterami, a każda strona przynosi kolejne tajemnice.

Jeśli jesteś na tyle odważny, by odkryć, co ukrywa sekretny pokój, to ta książka jest dla Ciebie.

Polecam! – Julita Dziekańska (J.Dean), autorka

 

Nieszablonowa, okryta tajemnicą historia, przez którą nie można zasnąć… dopóki nie skończy się czytać.

Catherine Reiss wkracza w świat mrocznej literatury i nadaje mu nowy wymiar. – Karolina Adamska, @pasjonistka

 

Biorąc do ręki Pokój już na ciebie czeka, przeniesiesz się do spowitego gęstą mgłą tajemniczości świata, w którym rzeczywistość miesza się z urojeniami. Świata, w którym nie będziesz wiedzieć, komu możesz zaufać, a niebezpieczeństwo będzie łypać na ciebie z każdego pogrążonego w cieniu kąta. Uważaj, bo pokój, w którym postanowisz się skryć, może okazać się śmiertelną pułapką… – Monika Trzaskowska-Zawalich, @za_czy_ta_na

 

 

Catherine Reiss

Polska autorka thrillerów psychologicznych pochodząca z Kozienic. Z wykształcenia psycholog. Ważne są dla niej zagadnienia zdrowia psychicznego, wspieranie go i kultywowanie tolerancji dla osób chorych.

Poprzez swoją twórczość stara się nakłonić do głębszych refleksji dotyczących kondycji dzisiejszego świata, a także istotnych z jej punktu widzenia problemów społecznych oraz psychologicznych.

Zadebiutowała w czerwcu 2022 roku thrillerem psychologicznym Fetor, który przez czytelników został określony mianem „przerażającego studium ludzkiej samotności”. W najbliższym czasie ukaże się jego kontynuacja – Farma złych dusz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 318

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 57 min

Lektor: Mirella Rogoza-Biel, Konrad Biel

Oceny
3,7 (82 oceny)
25
21
24
7
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
CzytelniczaaAa
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Średnia ocen jest źle zliczona dla tej książki. W Recenzjach same piątki. Dla mnie też 5 ;)
60
MrocznaDusza1245998

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca. Ciekawa metafora diabła.
60
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

fajna akcja, świetnie się czyta. polecam
60
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka
60
akaniuk85

Dobrze spędzony czas

Moi drodzy chcę podzielić się z wami bardzo trudnymi i dojmującymi przeżyciami, których doświadczyłam w ostatnim czasie. Otóż miałam możliwość odwiedzenia ośrodka dla osób z zaburzeniami dysfunkcyjnymi. Abyście mieli świadomość tego, jakie osoby są pacjentami takiego rodzaju placówki, musicie wiedzieć, że zaburzenia dysocjacyjne zwane też konwersyjnymi, charakteryzują się częściową lub całkowitą utratą prawidłowej integracji pomiędzy wspomnieniami, poczuciem własnej tożsamości, bezpośrednimi wrażeniami i kontrolą ruchów dowolnych ciała. Zaburzenia dysocjacyjne zakwalifikowane zostały do grupy zaburzeń nerwicowych, lękowych. Za ich źródło uznaje się traumatyczne, wysoce stresujące wydarzenia życiowe, które jednostka nieświadomie zaczyna wypierać ze swojej świadomości. W ten sposób dochodzi do rozszczepienia funkcji psychicznych. Od razu jednak chcę was uspokoić, gdyż nic mi nie dolega, a to miejsce poznałam tylko za sprawą książki Catherine Reiss „Pokój już na ciebie czeka”, z której r...
20

Popularność




Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

CYKL FETOR

Fetor

Farma złych dusz (wprzygotowaniu)

POZOSTAŁE POZYCJE

Pokój już na ciebie czeka

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Catherine Reiss, 2022Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Zdjęcie na okładce: © by Natali Brillianata/Shutterstock

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-204-4

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

PLAYLISTA

PROLOG

Czwartek

ROZDZIAŁ 1

ROZDZIAŁ 2

ROZDZIAŁ 3

ROZDZIAŁ 4

ROZDZIAŁ 5

ROZDZIAŁ 6

ROZDZIAŁ 7

Piątek

ROZDZIAŁ 8

ROZDZIAŁ 9

ROZDZIAŁ 10

ROZDZIAŁ 11

ROZDZIAŁ 12

Sobota

ROZDZIAŁ 13

ROZDZIAŁ 14

ROZDZIAŁ 15

ROZDZIAŁ 16

ROZDZIAŁ 17

ROZDZIAŁ 18

ROZDZIAŁ 19

Niedziela

ROZDZIAŁ 20

ROZDZIAŁ 21

Poniedziałek

ROZDZIAŁ 22

ROZDZIAŁ 23

ROZDZIAŁ 24

ROZDZIAŁ 25

EPILOG

Od Autora

Podziękowania

Czy szaleniec wie, że jestszaleńcem?Cień wiatru, Carlos Ruiz Zafón

PLAYLISTA

Nirvana – Smells Like Teen Spirit

GAYLE – abcdefu

Måneskin – Le parole lontane

Blackbriar – I’d Rather Burn

Muse – Supermassive Black Hole

Charlotte Lawrence – Joke’s On You

R. Kelly – I believe I can fly

Queen – Bohemian Rhapsody

Guns N’ Roses – Rocket Queen

Scarlet Pleasure – What A Life

Get Scared – Keep Myself

Skubas – Nie mam dla ciebie miłości

SAYGRACE – You Don’t Own Me ft. G-Eazy

Muse – Neutron Star Collision (Love IsForever)

PROLOG

– Wszystko musi być ułożone perfekcyjnie – przypominam sobie i pociągamnosem.

Z kartonu wyjmuję kolejny panel akustyczny, sześciokątny o grubości czterech centymetrów. Kładę go ostrożnie na podłodze, tuż przed moimi kolanami. Absolutnie nic nie może się tutaj zagiąć. Nie mogę sobie pozwolić nawet na najdrobniejszybłąd.

Stopy mam podwinięte pod tyłek, ale szczerze mówiąc, zaczynam czuć, że już niedługo będą chodziły po nich setkimrówek.

Aj, to nic, jakoś muszęwytrzymać.

Maczam pędzel w wiadrze do połowy wypełnionym klejem. Otrzepuję go z nadmiaru, a następnie energicznie przejeżdżam wilgotnym włosiem po poliuretanowej piance o barwie popiołu. Do wyboru była jeszcze żółta. Ba! Były też zwyczajne panele prostokątne, i to w znacznie niższej cenie, ale nie o to tu chodzi. Istotne jest nie tylko maksymalne wyciszenie, lecz także pełny komfort mojej dziewczynki. Chcę, by czuła się jak w prawdziwym domu. Żółta ściana byłaby zbyt ekspresyjna. Nie pasowałaby doniej.

Unoszę się z lekkim uśmiechem. Dociskam sześciokątną płytę do ściany i cieszę się, słysząc charakterystyczny dźwięk mlaśnięcia spowodowany zetknięciem pianki z tynkiem. To wygląda naprawdę prześlicznie. Figury są idealnie dopasowane dosiebie.

Dłonią złożoną w pięść walę z całych sił w nowy element. Wędruję od jednego rogu do drugiego, a następnie przecinam go przez środek. Niby wiem, że ten klej jest bardzo mocny, a co więcej, w zasadzie nie jest w ogóle potrzebny ze względu na samoprzylepność paneli, ale co, gdyby nagle jeden z kawałków odpadł i cały mój wysiłek okazał się daremny? To istnakatastrofa!

Prostuję palce i przejeżdżam nimi po chropowatej teksturze. Zatrzymuję się w momencie, w którym opuszki odnajdujądziurę.

Została już tylko jedna wolnaprzestrzeń.

Wypełnia mnie fala podniecenia. Wyobrażam sobie, jak do tej dziury wetknę ostatni element. Szybciutko oblizuję spierzchnięte usta i nie chowając języka, zajmuję moje ulubione miejsce na podłodze tuż przy wiadrze z klejem. Powtarzam całą tę sekwencję ruchów, lecz tym razem pulsowanie w podbrzuszu doprowadza mnie na skrajszaleństwa.

Naprawdę nie mogę się już doczekać tego niesamowitego widoku: jej w moimpokoju.

Uspokój się – karcę się w myślach, wstaję i wypełniam tę pustą przestrzeń. Tym razem dociskam panel nie ręką, a całym ciałem. Potem wybiegam na sam środek pokoju, rozkładam ręce i kręcę się jak dziecko, niekontrolowanie się przy tym śmiejąc. Jest wspaniale. Jest pięknie! A wkrótce będzie jeszcze lepiej! Ona lubi szary, powinno jej się spodobać, w końcu staram się od tak wielu godzin. Ona po prostu musi todocenić.

Kiedy pierwsze emocje stopniowo opadają, wynoszę z pokoju puste pudło oraz na wpół opróżnione wiadro. Wtedy też chwytam za miotłę, która dotąd nieśmiało stała w rogu. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że są różne techniki zamiatania. Można zamiatać, wykonując ruchy od jednej krawędzi do drugiej, przesuwając się wzdłuż dłużej bądź krótszej krawędzi pomieszczenia, oczywiście zakładając, że nie jest ono kwadratowe. Co więcej, można odpychać pyłki bądź zgarniać je do siebie. Można również obrać punkt na samym środku podłogi i ruchem kolistym sprowadzać do niego cały brud. Ja stawiam jednak na wykorzystywanie techniki łączonej i poprawianie wszystkiego kilkarazy.

Dodatkowym utrudnieniem w tym przypadku jest stara podłoga pokryta deskami, między którymi są drobne szczeliny. Większość osadu i tak wpada właśnie w te szpary, co, muszę przyznać, niesłychanie mnie denerwuje, ale nie mogę teraz wybuchnąć. Potrzebne jest pełneskupienie.

Widok podwieszanego sufitu koi mój stres. Doskonała robota, lecz nie była wcale łatwa. Najpierw w wyznaczonych miejscach na stropie należy zamocować pręty. W następnej kolejności doczepić do nich wieszaki obrotowe. Przykręcić płyty i szpachlować. Do tego potrzebny jest naprawdę dobry sprzęt. Koleś w sklepie polecił najdroższą masę wykończeniową, to on wybrał dla mnie też ten supermocny klej. Ale już tylko mój był pomysł, by dodatkowo w suficie wywiercić dziurę o średnicy pięciu centymetrów i wprowadzić w tę przestrzeń stalowy kołek idealny do podtrzymania ciężkiegołańcucha.

Kiedy kończę zamiatać, zgarniam wszystko na szufelkę i wynoszę z pokoju. Wracam, ciągnąc od razu za sobą wykładzinę. Mata akustyczna jest już przygotowana na wymiar, nie zamierzam smarować jej całej klejem, wystarczy delikatne muśnięcie w rogach. Rozwijam ją i wygładzam na końcu. Ściągam buty i chwytam otrzepany pędzel. Potrzebuję tylko odrobinki. Przecież ona i tak się nie przesunie, a moja dziewczynka nie wpadnie raczej na pomysł, by z jakiegoś powodu jązwijać.

Czując stuprocentową pewność, że mata jest umieszczona poprawnie, mogę już wypełnić pokój innymi dodatkami. Najpierw przynoszę stolik. Niosę go ostrożnie i wysoko. Stawiam go w odpowiednim miejscu, czyli w przeciwległym rogu pokoju względem ciężkiego metalowego łańcucha zwisającego zsufitu.

Śliczny ten stolik – myślęsobie.

Jest idealnie biały, bez żadnej skazy. Przywodzi mi wspomnienie porcelanowej skóry mojej dziewczynki. No nic, to nie jest czas na retrospekcje, w końcu niedługo znowu będzie przy mnie. Kucam przy stoliczku i chucham na blat, następnie delikatnie przecieram go rękawem bluzki. Wszystko tu powinno być w ten sposób oznaczone. Uśmiecham się zalotnie i znowu wychodzę, by zaraz wrócić z metalowym pudełkiem wypełnionymzabawkami.

Zostały wcześniej odkażone, dzięki temu pięknie się błyszczą. Ocieram pot z czoła i marszczę je w wyrazie gniewu. Gdyby choć jedna kropla spadła na przygotowaną powierzchnię, to byłaby katastrofa. Trzeba by wszystko zaczynać od nowa, zwijać wykładzinę, ściągać panele. Tyle pracy mogłoby pójść na marne przez mieszaninę wody, elektrolitów iaminokwasów.

Przestań – uspokajam się wmyślach.

W końcu jeszcze nic takiego się nie stało. Kropla została powstrzymana na czas. W pokoju jest duszno. Każdy oddech wydaje się jakby ciepły. Kiedy drzwi są zamknięte, a okna i niemal wszystkie dziury, poza jedną kratką wentylacyjną, zaklejone, staje się naprawdę parno. Na moje oko temperatura musi tu wynosić około trzydziestu stopni. Długie przebywanie w tym pomieszczeniu może powodować ból i zawroty głowy, dezorientację, a także doprowadzić do odwodnienia. Może również pojawić się obrzęk cieplny rąk i nóg, ponieważ organizm rozszerza naczynia krwionośne i w ten sposób broni się przed przegrzaniem. Najprościej mówiąc: można tutajzwariować.

Unoszę kącik ust i kontynuuję wykładanie narzędzi. Obok metalowych, lśniących nożyc operacyjnych – ostrych, czternastocentymetrowych – układam nożyce tępe, zagięte, następnie niewielki nożyk. Myślę przez chwilę, czy wypróbować jego moc i wbić sobie czubek w palec. To jednak spowodowałoby zbyt dużo brudu. Teraz pora na pincetę. W skrzyneczce mam trzy rodzaje: zagiętą o długości dwunastu i pół centymetra, piętnastu centymetrów oraz chirurgiczną, szesnastocentymetrową. Mój stolik powoli zaczyna wyglądać tak, jak powinien. Jeszcze tylko kleszczyki naczyniowe, zgłębnik, igłotrzymacz. Zamykam skrzynkę, w której pozostaje wyłącznie jeden przedmiot. Jego na razie nie chcęeksponować.

– Jeszcze wiadro – szepczę pod nosem i przynoszę jeszybko.

Ustawiam w okolicach łańcuchów, lecz nie za blisko. Nie chcę ułatwiać jej zadania. Na pewno znajdzie sposób, by przysunąć je sobie w razie potrzeby fizjologicznej. To mądradziewczynka.

Wychodzę. Zamykam za sobą drzwi i wsuwam klucz do zamka, przekręcam go dwukrotnie. Przed wyciągnięciem jeszcze na moment zatrzymuję na nim dłoń. Mrużę oczy do takiego stopnia, że dociera do mnie już tylko cieniutki, rozmazany obraz. Unoszę dumnie głowę. Głośno wciągampowietrze.

Wszystko jest gotowe. Brakuje wyłącznieciebie.

Moja słodka ptaszynko, wyśniony pokój już na ciebieczeka.

Czwartek

ROZDZIAŁ 1

Anna

Coś ukłuło mnie w rękę. Cieniusieńka igła zaświdrowała w ciele zupełnie tak, jakby znalezienie żyły graniczyło z cudem. Skrzywiłam się, ale nie otworzyłamoczu.

– To rutynowebadanie.

Usłyszałam ciepły głos, a chwilę potem znowuzasnęłam.

Aua – to pierwsza myśl, która naszła mnie poprzebudzeniu.

Dlaczego już od rana musiała boleć mnie głowa? Powieki wciąż zdawały się ważyć tonę, lecz z jakiegoś powodu podjęłam z nimi walkę. Smugi światła tańczyły przed moimi oczami, co rusz zmieniając kolory – z zimnych odcieni w ciepłe. Ostrość widzenia powracałamozolnie.

Jednocześnie uniosłam prawą dłoń do skroni i docisnęłam knykcie do skóry. Starałam się rozmasować bolące miejsce, chociaż doskonale wiedziałam, że nie przyniesie to zamierzonego efektu. To uczucie było zbyt głębokie, bym sama mogła je w jakikolwiek sposób ukoić.

Przytknęłam całą dłoń do czoła i tarłam z całych sił, co wywołało nieprzyjemny dźwięk w momencie, gdy zahaczyłam owłosy.

– Przestań.

Wyłącznie to jedno słowo zdołało się przebić przez wypełniającą pomieszczenie kakofoniędźwięków.

– Przepraszam, mamusiu, jatylko…

Starałam się odpowiedzieć, lecz nagle wskakujące na swoje miejsce myśli siłą wyciągnęły mnie z łóżka. Wstałam nieco zbyt szybko, przez co znów musiałam przymrużyć oczy, a ostrość widzenia, która chwilę temu pozwoliła mi na uważne przyglądanie się smugom na białym suficie, znowu ode mnieodeszła.

Kręciło mi się w głowie na tyle, że straciłam czucie w stopach i opadłam bezwładnie na podłogę. Nikt mnie nie złapał, a mimo tego nie miałam wątpliwości, że głos, który usłyszałam przed momentem, istniał naprawdę, bo znowu dobiegło do mnie to samo krótkie słowo, rzucone słodziutkimgłosikiem.

– Przestań.

Dźwięk wlał się wprost do mojejgłowy.

– To nie moja matka, Magdalena – odparłam, lecz bardziej sobie niż mojejrozmówczyni.

– Nie znam twojej mamy, ale jeśli chcesz, to mogę stać się dla ciebie siostrą – rzuciła figlarnie dziewczyna. Potem kucnęła tuż przy mnie i wyciągnęła w moim kierunku dłoń. – Ja jestem Lola – dodała.

Zawiesiłam spojrzenie na jej brązowych oczach. Dopiero później zwróciłam uwagę na inne szczegółytwarzy.

– Lola? – zapytałam bezgłośnie, jedynie poruszającustami.

– To znaczy mam na imię Inga, ale wszyscy wołają na mnieLooola.

– Okej – wypaliłam.

Dziewczyna szybko poradziła sobie z odczytaniem mojego skonsternowania, lecz zareagowała w inny sposób, niż się tego spodziewałam. Na moment ściągnęła brwi i przygryzła dolną wargę, a jej spojrzenie jakby zalało się mrokiem. Na szczęście to trwało tylko sekundę, zaraz potem znów wyszczerzyła się, prezentując dwa rzędy białychzębów.

Z jednej strony ucieszyłam się, że nie przyczyniłam się do tego, by smuciła się jakoś wyjątkowo długo. Z drugiej jednak strony nieco dziwne wydało mi się to, że w zaledwie ułamku sekundy popadła ze skrajności wskrajność.

– A ty jak masz na imię? – zapytaławreszcie.

Ja w tym samym momencie wstałam, podtrzymując się jejdłoni.

Dopiero teraz mogłam rozejrzeć się po pomieszczeniu. Pokój był niewielki i na pierwszy rzut oka nie różnił się jakoś znacząco odmojego.

Ściany były białe. Wzdłuż jednej z nich stały dwa łóżka w odległości około dwóch metrów od siebie. Obok każdego z nich z lewej strony znajdowała się mała szafeczka, z prawej zaś jednodrzwiowa szafa w kolorzeolchy.

– Wyglądasz na Olę lub Anię – powiedziała, a na znak swojego zniecierpliwienia rytmicznie uderzała stopą oposadzkę.

– Blisko – ukróciłam w końcu jej męki. – Anna – uściśliłam.

– Eee, czyli trafiłam idealnie, a nie tam blisko! – zawołała, podskakując i klaszcząctriumfalnie.

– Wcale nie. Mam na imię Anna, nieAnia.

Na twarzy dziewczyny znów na sekundę zagościłoskonsternowanie.

– To zbyt trudne! – wykrzyczała.

Ściągnęła usta w dzióbek i ostentacyjnie opadła na swoje łóżko. Wylądowała w taki sposób, że niemal całe nogi, które w przypadku tej dziewczyny zdawały się mieć metr długości, wystawały poza materac, a stopy dotykałyziemi.

Na posłaniu Loli znajdowało się kilkanaście pluszowych misiów i minimum dwie szmaciane lalki. Do tego znacznie więcej poduszek niż na moim. Zrobiłam krok w tył, by stanąć bliżej należącego do mnie łóżka i rzuciłam ku niemu krótkie spojrzenie. Jedna poduszka i jedna wymiętolona kołdra. Zielone poszewki z kwiatowymnadrukiem.

Nie gniewaj się – chciałam powiedzieć do dziewczyny, lecz coś mnieblokowało.

Nie powinnam była się nią interesować. Nie powinnam była nawet z nią rozmawiać. Tak podpowiadał mi wewnętrzny głos, który przez ostatnie lata stopniowo izolował mnie odspołeczeństwa.

Usiadłam na samym rogu łóżka i zaplotłam ręce na wysokości piersi. Co to za miejsce? Gdzie ja właściwie jestem? Drzwi do pokoju były zamknięte. W pomieszczeniu śmierdziało jakby jakimiś chemikaliami, a każdy milimetr kwadratowy lśnił czystością, co nadawało surowy i sterylny wygląd. Gdyby nie pluszaki mojej współlokatorki, można by pomyśleć, że znajduję się w szpitalu. Teoretycznie mogłabym poprosić Lolę o choćby słowo wyjaśnienia. Pewnie by mi odpowiedziała i rozwiała wątpliwości, ale po pierwsze jest teraz na mnie obrażona, a po drugie ja jestem zbyt butna, by prosić kogokolwiek ocokolwiek.

– No dobra. Już się nie gniewam – powiedziała, czym mnie zaskoczyła. Obróciła głowę w moją stronę i znów zaprezentowała dwa rzędy zębów. – A więc jesteś Anna, nie Ania? Zgadzasię?

Przytaknęłam, a ona wydała z siebie taki dźwięk, jakby pisnęła z radości. Chwyciła jednego z misiów za łapkę i przyciągnęła go do swojej twarzy. Następnie wraz z nim podniosła się na łóżku i usiadła na brzegu. Przez myśl przeszło mi, że dziewczyna parodiuje moją pozycję, a chwilę potem już nie miałam wątpliwości, że rzeczywiście to robi. Zaplotła ręce na wysokości piersi zupełnie jak ja, z tą małą różnicą, że do serca dociskała pluszowegoniedźwiadka.

– Gdzie jesteśmy? – wyrzuciłam z siebie i jestem wręcz pewna, że w tym momencie moją twarz zalałapurpura.

Kilkakrotnie zamknęłam i otworzyłam powieki, a górną wargę zassałam do środka i zacisnęłam na niejzęby.

Miałaś nie pytać! Nie prosić o pomoc! – skarciłam się wmyślach.

Moja dziwaczna reakcja najwidoczniej wcale nie wydała się szczególnie interesująca dla współlokatorki, bo Lola patrzyła w dół, a prawy policzek docisnęła do głowymaskotki.

– Jak to gdzie? – zapytała, pocierając twarzą o mięciutki łepek. – Jesteśmy tutaj – odparła, a ja wybuchnęłamśmiechem.

Podrapałam się po głowie i obserwowałam proceder czyniony przezbrązowooką.

Szybko doszłam do wniosku, że skoro i tak złamałam już swoje postanowienie i zagaiłam rozmowę, to za wszelką cenę muszę teraz doprowadzić ją do końca. Musiałam dowiedzieć się, co tu się właściwie dzieje. A żeby to osiągnąć, należało zjednać sobie sympatięLoli.

– Dlaczego niektóre z twoich maskotek nie mająoczu?

– Phi – parsknęła i na moment przestała pocierać polikiem omisia.

Ten, którego właśnie ściskała, nie miał oczu. Podobnie jak kilka innych, co szybko zdążyłam zauważyć. Lalki zaś miały już wyszyte oczka i rzęsy czarnąwłóczką.

– Pan Ptyś nie ma oczu, bo nie chciałam, żeby na mnie patrzył – odpowiedziaławreszcie.

Akurat w chwili, gdy ja straciłam nadzieję na rozwikłanie choć jednejzagadki.

– A w czym on jest gorszy od lalek? – ciągnęłam.

– Lalki przecież nie patrzą! – odparła zdecydowanie głośniej i tupnęła przy tym nogą. Szerzej otworzyła oczy, a brwi uniosła niemal do liniiwłosów.

Inga nie była w stanie zbyt szybko zrozumieć, że moje imię to Anna, nie Ania, ale za to zupełnie normalne wydawało jej się to, że część maskotek patrzy, nie mając oczu, a część nie patrzy, mającoczy.

– Emmm…

Sama nie wiem, co powinnam jej na to odpowiedzieć. Czy przytaknąć i udawać, że wszystko, co mówi, jest jak najbardziej sensowne, aby w dalszej perspektywie zdobyć informacje, których potrzebuję, czy też walnąć prosto z mostu, co o tym wszystkimsądzę?

Podjęłam w końcu decyzję, a może po prostu jakaś głęboko schowana we mnie część chciała to wszystkozrozumieć.

– Dlaczego uważasz, że lalki nie patrzą, mimo że mająoczy?

– Anno, lalki mają oczy z włóczki. One nie są prawdziwe. Lalki nic przez nie nie widzą. – Zachichotała.

– A oczy Pana Ptysia – przełknęłam głośno ślinę – jakie były? Prawdziwe?

– Były szklane. Odbijałam się w nich. Pan Ptyś widział. Teraz nie ma oczu, więc już mnie nieskrzywdzi.

Wpatrywałam się w Lolę przez dłuższą chwilę. Obie tkwiłyśmy w ciszy. Na szczęście nie chciała opowiedzieć mi nic więcej o swojej pluszowej kolekcji. Ta krótka rozmowa wystarczyła, bym zorientowała się w sytuacji. Już praktycznie byłam pewna co do miejsca, w którym się znajduję. Uświadomiwszy sobie to wszystko, mniej bałam się zrobić to, co teoretycznie mogłam uczynić od samegopoczątku.

Wstałam z łóżka. Dłońmi wygładziłam ubranie. Wetknęłam niesforny kosmyk włosów za ucho i mozolnie powłóczyłam w stronę jedynego w tym pomieszczeniu okna. Inga bezpruderyjnie śledziła każdy mój ruch, a gdy stanęłam na wprost mojego celu, ona podskoczyła energicznie i w mgnieniu oka znalazła się tuż przy mnie. Położyła rękę na moim ramieniu, a ja automatycznie się wzdrygnęłam, chcąc pozbyć się ciężaru cudzego dotyku. Przyniosło to zamierzony efekt, ale tylko na chwilę. Zaraz potem dziewczyna znowu położyła drobne palce na moimbarku.

– Pięknie, prawda? – zapytała.

Głośno wciągnęłam powietrze nosem i wypięłampiersi.

– Tak, Lola. Jest pięknie – odparłam.

Na wprost mnie rozciągał się ogromny park. Drzewa piętrzyły się ciasno i sprawiały wrażenie, że osiągnęły najpiękniejszy stan, jaki tylko mogły. Z mojej perspektywy dobrze widziałam ich regularne korony. Ich liście w większości były ciemnozielone i swoim kształtem przypominały typowy wzór serca, który rysują dzieci. Były osadzone blisko siebie i skierowane kuziemi.

Zdawało mi się, że drzewa mają jakieś trzydzieści, może czterdzieści metrów wysokości i nie potrzebowałam już żadnych wskazówek, aby bezbłędnie orzec, że właśnie podziwiam park lipowy. Idealnie zaprojektowany, gdyż wszystko było tusymetryczne.

Alejki przecinały się pod kątem prostym. Trawa była równo przystrzyżona na wysokość kilku centymetrów, a białe ławeczki wręcz hipnotyzowały i namawiały, by pod pretekstem odpoczynku zasiąść na nich, na wieczność stapiając się z pięknemnatury.

Wierzchem dłoni starłam łzę niesfornie spływającą po moim policzku. Ten ruch był jednak zbyt wolny, a kropla wpłynęła do moich lekko rozchylonych warg i nawilżyła suchy język, drażniąc go swojąsłonością.

– Jest naprawdę pięknie – powtórzyłam, zwracając się do dziewczyny stojącej tuż za mną. – Jak długo już tutaj jesteś? – kontynuowałam wcześniejszeprzesłuchanie.

– Hm, trudnopowiedzieć.

Lola zabrała rękę z mojego ramienia i postawiła krok w tył. Kołysała się na boki. Między palec wskazujący a serdeczny złapała kosmyk jasnobrązowych włosów, ściętych równo do ramion, niemal podlinijkę.

– Kiedy pierwszy raz tu przyjechałam, była zima, a potem była jeszczejedna.

– To szmatczasu.

– Może i tak – odparła i zachichotałafiglarnie.

Zmierzyłam ją wzrokiem od góry dodołu.

– A ile ty masz w ogóle lat? – zapytałamwreszcie.

– Ha! Dwanaście! – zawołała i klasnęłauradowana.

– Chyba nie – palnęłam, nim w ogóle zdążyłam sięzastanowić.

– Sugerujesz, żezmyślam?!

Spochmurniała w jedną sekundę, ale ja wolałam nie brnąć w roztrząsanie roku jej urodzenia. Oblizałam usta i wreszcie wyrzuciłam z siebie kluczowe dla mniepytanie.

– A ja, Lola? Jak długo tujestem?

– Ty. Hm…

Wypuściła kosmyk włosów, a następnie wyprostowała każdy palec prawej ręki i odliczając na głos, zaginała kolejny z nich aż do momentu, gdy wszystkie były już zaciśnięte w pięść. Wtedy podobny proceder uczyniła z lewą dłonią, aż wreszciezawołała:

– Wiem! Jesteś tu dziesiąty dzień! Dziewięć nocy nie mogłam przez ciebiespać!

Wstrzymałam oddech i złapałam za znajdującą się przy moim boku szafkę. Byłam pewna, że gdybym tego nie zrobiła, to wylądowałabym napodłodze.

– W ogóle cię nie pamiętam – wyszeptałam, ale bardziej do siebie niż doniej.

Mimo mojego zdezorientowania z jej twarzy nadal nie schodził uśmiech, a bielutkie zęby wręcz zaczynały wypalać mioczy.

– To zrozumiałe – oznajmiła. – W końcu poznałyśmy się dzisiaj, ale zostaniesz moją przyjaciółką, prawda?

– Czekaj… – Pokręciłam energicznie głową i uniosłam palec. – Przecież powiedziałaś, że jestem tu dziesiąty dzień – przypomniałamdziewczynie.

Postanowiłam, że każde kolejne pytanie w jej kierunku muszę konstruować w jak najprostszy sposób z uściśleniem wszystkich aspektów, nawet tych, które dla mnie wydawały sięoczywiste.

– Bo tak jest! Nie jestem kłamczuchą. Po prostu nie było cię w moim pokoju. Byłaś tam. – Ruchem głowy wskazała zamknięte drzwi pomieszczenia. – W izolatce – doprecyzowała.

Objęła się ciasno ramionami, imitując uścisk, jakim matka obdarowujedziecko.

– No i tam krzyczałaś każdej nocy. Pewnie się czegoś bałaś. Ja wiem, jak to jest – powiedziała zdecydowanie smutniejszym tonem, ale chwilę potem podskoczyła i na nowo przepełniona entuzjazmem powtórzyła pytanie, które akurat dla niej wydawało się kluczowe. – Ale zostaniemy przyjaciółkami, prawda?

– Nie – skwitowałam oschle i rzuciwszy się na łóżko, docisnęłam twarz do powierzchnipoduszki.

W tej samej chwili Lola zaczęła zawodzić z taką mocą, że na usta cisnęło się: „Zamknij się, błagam”. Na szczęście im mocniej wciskałam się w pościel, tym bardziej te dźwięki wydawały się odległe, odrealnione.

Dlaczego tu jestem? Dlaczego nie jestem w domu? Dlaczego nic nie pamiętam… Inga powiedziała, że dziesięć dni trzymano mnie w izolatce, że krzyczałam każdej nocy, tym samym nie dając jej zasnąć. Nic z tego nie pamiętam. Nic z tego nierozumiem.

Ostatnie, co widziałam, przeszukując wspomnienia, to śmierć mojej rodziny. Potwory kolejno wyciągały jedno po drugim. Najpierw mamę, potem tatę. Odrywały im głowy i rzucały na ziemię niczym nic nieznaczący przedmiot. A ja tkwiłam tam. Leżałam zupełnie sama, skulona na zimnej, szorstkiej powierzchni. Byłam naga, okryta jedynie mgłą, i powoli stawałam się częścią muzyki układającej się z cierpienia i płaczu. Nie byłam w stanie się poruszyć. Musiałam tkwić w tej krępującej pozycji, patrzeć i czekać. Nie miałam władzy, nie miałam mocy, nawet na tyle, by poruszyć własnym ciałem, by wydobyć słowa z wysuszonych na wiór ust. Tkwiłam tam niczym antena, radiostacja, przechwytująca wszystkie sygnały z otoczenia, ale sama niemogąca zrobić absolutnienic.

Drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że klamka uderzyła o ścianę i nawet nie trzeba było spoglądać, by mieć pewność, iż impet tego uderzenia wyżłobił dziurę wfarbie.

– Co się znowu stało?! – zawołałakobieta.

W jej głosie bez trudu można było usłyszeć przewagę wieku nade mną czy nadLolą.

Zainteresowana tym niespodziewanym gościem rozluźniłam mięśnie twarzy przyklejonej do poduszki i uniosłam ją na wysokość kilku centymetrów, czyli taką, która umożliwiała mi ukradkowe rzucenie okiem w jejstronę.

Kobieta była nieco przy tuszy. Na moje oko dobijała do pięćdziesiątki. Jasne, wypłowiałe włosy miała luźno puszczone. Sięgały jej nieco za ramiona, a końce wywijały się w kierunku przeciwnym do twarzy. Ubrana była w dość dopasowane ciemne dżinsy, białą koszulkę, a na to miała narzucony rozpięty, biały fartuch z krótkim rękawkiem. Jej twarz była napięta i jak gdyby cała ściągnięta w dół. Zarówno w okolicach oczu, jak i nad ustami mocno widoczne były już zmarszczki i nie była w stanie zneutralizować tego nawet lekkanadwaga.

– Maju, bo ta nowa dziewczyna nie chce się ze mną bawić – żaliła się, chlipiąc, moja współlokatorka. Łapała przy tym krótkie przerywane oddechy i pociągałanosem.

Kiedy przekręciłam twarz w jej kierunku, zauważyłam, że w ramionach ściskała prawie wszystkie swoje pluszaki, ledwo będąc w stanie objąć je swoimi wątłymirękami.

– Dziecinko, mówiłam ci już, że nie możesz wszystkich zmuszać, by się z tobą przyjaźnili – odparła starsza kobieta i puściła oczko w stronę zapłakanejdziewczyny.

Następnie wbiła spojrzenie prosto we mnie, a ja, licząc na to, że zdołam ukryć głowę w poduszce, szarpnęłam nią zbyt mocno i od razu poczułam coś jak gdyby mały wybuch wewnątrz czaszki. Syknęłam z bólu, a wtedy kobieta podeszła do mojego łóżka i kucnęła tuż przynim.

– A panienka jak się czuje? Wyspała się? – zapytała i tkwiła tak nade mną przez jakiś czas, prawdopodobnie wciąż nie tracąc nadziei na moją odpowiedź. – No nic – powiedziała wreszcie i uniosła się. – Jak będziesz gotowa, to ja chętnie z tobąporozmawiam.

Podeszła kilka kroków w stronę Loli, a ja pozwoliłam sobie zerknąć po raz kolejny. Maja położyła dłoń na włosach dziewczyny i pogładziła jekilkakrotnie.

– Już możecie się zbierać na śniadanie. Pokaż nowej koleżance, gdzie jest stołówka – poleciła i wyszła z pokoju, zostawiając za sobą otwarte na ościeżdrzwi.

Przez moment słychać było tylko oddalające się kroki kobiety. Zaraz potem otworzyła następne pokoje i rozmawiała z innymidziewczętami.

Nie mam zamiaru wstawać – postanowiłam w duchu. – Spędzę cały dzień w łóżku. Kolejnerównież.

Pamiętałam jeszcze dym… Spowijał cały świat. Był gęsty jak budyń. Pojawiało się go coraz więcej i więcej, nie wiadomo skąd. Gdybym była w stanie wyciągnąć dłoń, to mogłabym kawałeczek złapać i oderwać. Schowałabym go do kieszeni i miała dowód, że to wszystko wydarzyło się wtedynaprawdę.

– Cześć, Lola! – W pokoju rozbrzmiał rozradowany głos i skutecznie przywrócił mnie do światażywych.

– Hej, Wiśnia! – odrzekła równie radośnie Inga. W mgnieniu oka podniosła się i usiadła na łóżku. Przetarła rękawem oczy, a później nos. – Ładnie wyglądasz – dodała, a ja automatycznie się skrzywiłam, bo patrząc na nowo przybyłą, od razu zrozumiałam, dlaczego ma ksywkęWiśnia.

Była to wysoka dziewczyna, na moje oko mierząca niemal dwa metry, do tego jej ciało zdecydowanie przytłoczyłoby nawet siostrę Maję, która w tym zestawieniu wydawała się filigranową istotą. Wiśnia miała krótko ścięte, ciemne włosy, roztrzepane na wszystkie strony i widocznie tłuste. Ten fakt akurat nie był czymś zaskakującym, bo, jak mniemałam, ja sama nie myłam włosów od długiego czasu. Co więcej, pyzata buzia dziewczyny cały ten czas była uśmiechnięta od ucha do ucha i czerwona… Trądzik miała tak gęsty i w tak zaawansowanym stanie zapalnym, że zdawało się, iż stanowił naturalną skorupę chroniącą Wiśnię przedwszystkim.

– Jesteś już gotowa na śniadanie? – zapytała ochoczo i pogładziła się po pokaźnymbrzuchu.

W tym samym momencie w moim niekontrolowanie głośnozaburczało.

– Oho – skomentowała krótko ściętadziewczyna.

Podejrzewałam, że odcień skóry na mojej twarzy zbliżał się do tego, który zdobiłWiśnię.

Kiedy ja właściwie ostatnio jadłam? Z tą myślą podwinęłam dłonie pod siebie i docisnęłam. Z jakiegoś powodu uznałam, że w ten sposób albo zagłuszę wydźwięk burczenia, albo przytłumię ból. Efekt był zgoła odmienny. Syknęłam przez zaciśnięte zęby. Pod koniuszkami palców wyczuwałam zgrubienia, które szły przez całe moje podbrzusze, od jednej kości biodrowej dodrugiej.

– Dziwna jakaś ta nowa – skwitowała pulchnadziewczyna.

W innych warunkach być może parsknęłabymśmiechem.

Aktualnie przygryzłam z całych sił dolną wargę i mocno ścisnęłam powieki. Nie widziałam ciemności. Dla mnie już zawsze w tej przestrzeni miało być szaro, a zapach dymu miał nawiedzać mnie zza każdychdrzwi.

– Nie jest dziwna. Tylko trochę nieokiełznana. Pójdzie dziś z nami naśniadanie.

– Dobrze, Lola – odparła Wiśnia, wbijając stopę w podłogę i zataczając niąkoła.

– Myślisz, że jeśli zrobię dzisiaj kucyki, to Maja znowu mnie okrzyczy? – Moja współlokatorka zachichotała i dłońmi złapała dwie kępy włosów, po czym uniosła je wysoko, jakby miała uszykrólika.

– Ja nie pozwolę, żeby ktoś na ciebie krzyczał – rzekła dumnie drugadziewczyna.

– No nic. Dzisiaj nie będę ryzykować. Nie chcę, żeby Anna od razu przekonała się, jak ostra potrafi być siostra Maja – oznajmiła i uwolniła swoje brązowe kosmyki z uścisku. – Włożę buty i możemyiść.

Zza pleców Wiśni kolejne dziewczęta zaczynały wstawiać swoje łebki do pokoju i zwracać się do mojej współlokatorki tym samym sztucznym tekstem „Cześć, Lola”, a mnie przeszło przez myśl, że jest to ich wyuczona, nakazana odgórnie kwestia. Tylko niby dlaczego miałyby okazywać tak duży respekt dziewczynie, która wyraźnie funkcjonowała na poziomie dziecka, a co więcej, sama twierdziła, że ma dwanaście lat, mimo że jej fizyczność wyraźnie temuzaprzeczała?

Lola, najwidoczniej nie widząc w ich zachowaniu niczego podejrzanego, odpowiedziała każdej z osobna i posłała jeden ze swoich najsłodszychuśmiechów.

– No dalej, Anno. Wkładaj buty, pójdziesz z nami. Już chyba każdy słyszał, jak głośno burczy ci w brzuszku – ponagliła, a ja nie ośmieliłam się już temuzaprzeczyć.

Po prostu pójdę coś zjeść i wrócę tutaj leżeć tak dalej. Nie muszę nawet z nimi rozmawiać – pomyślałam sobie naiwnie i mozolnie się uniosłam, wspierając na dłoniach, jednocześnie starając się nie urazić grubej rany na podbrzuszu, którą wcześniej wyczułam podpalcami.

Ostrożnie usiadłam na skraju łóżka i rozejrzałam się bacznie w poszukiwaniu butów. Zawsze nosiłam czarne, wysłużone trampki i z jakiegoś powodu liczyłam, że i tutaj takieznajdę.

– Mam jej je podać? – rzuciła Wiśnia w kierunku Ingi, która najwyraźniej zdążyła się już przygotować i teraz stała prosto przy boku swojejkoleżanki.

Widok był wręcz śmieszny. Dziewczyny wyglądały jak wróżka i olbrzym z bajkowychscen.

Lola zachichotała i klasnęła, zupełnie jakby właśnie usłyszała doskonałykawał.

– Przecież Anna nie jest niewidoma! – odpowiedziała i sama wbiła spojrzenie w przestrzeń pod moimłóżkiem.

Zachęcona jej odruchem, nadal siedząc na skraju łóżka, wsunęłam stopę nieco głębiej i wyczułam przedmiot. Szurając po podłodze, wytargałam go spod łóżka, w myślach wciąż powtarzając prośbę, żeby to były moje ukochane czarnetrampki.

Skrzywiłam się, widząc białe wsuwane tenisówki typu slip on, na niskiej podeszwie w tym samymkolorze.

– To nie moje – rzuciłam cicho pierwsze od kilkunastu minutzdanie.

– Teraz już twoje – wyjaśniłaLola.

Przez moment naprawdę nie wiedziałam, co mam w tej sytuacji zrobić. Mój brzuch ponownie wydał z siebie dźwięk podobny do odgłosu odpalanego silnika. Wsunęłam więc stopy w tenisówki, zawieszając jeszcze tylko spojrzenie na różowych skarpetkach, które wcześniej również nie należały domnie.

– Za małe – podsumowałam.

Przeniosłam wzrok na stopy czekających na mnie dziewcząt i dopiero wtedy zauważyłam, że zdobiło je takie samo obuwie jakmoje.

– Zamieńmy się – zaproponowała bez zastanowieniaWiśnia.

Doskonale wiedziałam, że jej rozmiar buta był znacznie większy niż moje trzydzieści osiem ipół.

– Ja chcę po prostu moje czarne trampki – rzekłam ze smutkiem, a onezachichotały.

– Anno, nie możesz ich mieć tutaj! – oznajmiła Lola, cały czas sięśmiejąc.

Sprawiała przy tym wrażenie, jak gdybym powiedziała coś całkowicie niedorzecznego, a ja naprawdę nierozumiałam…

– Dlaczego?

– Jak mniemam, twoje buty mają sznurówki, bo pewnie umiesz je wiązać. Ja umiem! – zawołała i podskoczyła przepełnionadumą.

– Co ztego?

– Sznurówki są niebezpieczne – wyjaśniła Wiśnia. – Mogłabyś się na nich powiesić albo, co gorsza, skrzywdzićLolę.

– Powiesić? – powtórzyłam, a oczy niemal wyszły mi z orbit. Co za niedorzeczny pomysł. – Niby dlaczego miałabym zrobić cośtakiego?

Dziewczyny spojrzały na siebie, a następnie na mnie – tak jakbym pochodziła z innej planety i nie rozumiała podstawowych praw panujących naziemi.

– To nie ma sensu. Już jest po ósmej. Lepiej chodźmy, bo nic nam nie zostanie – odparłaWiśnia.

Złapała mnie za rękaw bluzki, a następnie pociągnęła z takim impetem, że nie byłam w stanie jej się sprzeciwić. Puściła mnie dopiero, gdy wszystkie trzy przestąpiłyśmy próg pokoju. Wtedy też na chwilęznieruchomiałam.

Ściany na wąskim korytarzu były pomalowane na pudrowy róż.

Dodatkowo zdobiły je liczne obrazy umieszczone w drewnianych ramkach bez szkła. Choć w sumie nie byłam pewna, czy słowo „obraz” było tutaj odpowiednie. Raczej trafniej można by określić je jako zwykłe bohomazy przypominające tęczowe plamy stworzone przez małedzieci.

Po tej stronie korytarza, po której znajdował się mój pokój, prawdopodobnie mieściły się jeszcze dwa inne. Z drugiej strony również były trzy. Na końcu holu najprawdopodobniej stołówka, bo właśnie z tamtego kierunku dochodził zapach przypalonego mleka, który uderzył mnie wnozdrza.

Lola i Wiśnia zwabione aromatem jedzenia pognały czym prędzej na koniec korytarza, zostawiając mnie zastygniętą niczym figura woskowa i wpatrzoną w te różowe obrzydliwe ściany i tęczowe bohomazy. Jak przez mgłę docierały do mnie stłumione dźwięki rozmów i stukania łyżkami o talerze. W brzuchu ponownie rozpoczynał się koncert, a ostrość widzenia opuszczała mnie wraz z kolejną mijającąsekundą.

Zaraz zemdleję – co do tego nie miałam wątpliwości, w związku z tym w tej chwili ważniejsze było dla mnie przeżycie niż moje artystyczne odczucia wywołane obrazami i farbą naścianach.

Do stołówki weszłam powolnie. Bacznie stawiałam kroki, a tuż przed przestąpieniem progu zacisnęłam dłonie wpięści.

Gdy tam wejdę, wszyscy będą na mnie patrzeć. Być może wyśmieją mnie, zaczną obgadywać i szydzić. Ten scenariusz powtarza się zawsze. Gdziekolwiek się pojawiam, zawsze jestem klasyfikowana jako wyrzutek – podsumowałam wduchu.

Tyle razy zmieniałam szkołę, zaczynałam wszystko od nowa, że można by przypuszczać, że zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Nic z tych rzeczy. Moim zdaniem nie dało się przyzwyczaić do samotności, niezależnie od tego, jak bardzo ktoś starałby się to osiągnąć. To prosta droga prowadząca do szaleństwa. Prowadząca właśnie do tej placówki. W sumie nawet nie wiedziałam, jaką nazwę nosiło to miejsce i w jakiej miejscowości sięmieściło.

Zapamiętać, zapytać kogoś innego niż Lolę, gdzie właściwie jestem – zanotowałam w myślach i uniosłam głowęwysoko.

Jeszcze mocniej zacisnęłam pięści i weszłam, czekając na te wszystkie drwiny, które za chwilę miały na mniespaść.

– Tu, Anno! Tu siadaj! Koło mnie. Zajęłam ci miejsce! – wydarła się Lola, machając rękami nad głową i niemal podskakując nakrześle.

Po jej prawej stronie nieco spokojniej siedziała Wiśnia, uśmiechnięta od ucha do ucha, zapewne uszczęśliwiona z powoduposiłku.

Wetknęłam kosmyk włosów za ucho i wlepiłam spojrzenie w moje nowe, białe buty, odrobinę uciskające mnie w duży palec. W takiej pozycji przeszłam wzdłuż pomieszczenia, mijając pozostałe dziewczyny i wysunęłam wolne krzesło znajdujące się z lewej strony mojejwspółlokatorki.

– To właśnie ona! Mówiłam wam! Moja nowa przyjaciółka! – kontynuowała swoje szalone piskiLola.

– Cześć, Anna, ja jestem Eris, mieszkam w pokoju razem z Wiśnią, tuż obok twojego. Gdybyś czegoś potrzebowała, to zawsze możesz… – zaczęła jedna z dziewcząt siedzących naprzeciwko, lecz z jakiegoś powodu zamilkła, nim zdążyłam się dowiedzieć, co właściwie mogłam, a czegonie.

Eris była około trzydziestoletnią drobną kobietą, o wyjątkowo niskim wzroście, nawet w porównaniu z Lolą, która mierzyła jakieś metr sześćdziesiąt. To, co wyróżniało Eris poza kupowaniem ubrań na dziale dziecięcym, to jej niesamowicie niebieskie oczy. Zdawało mi się, że nie było w nich absolutnie żadnego krateru, a jedynie czysty, głębokibłękit.

Poza tymi trzema, które zdążyłam poznać, przy stole siedziały jeszcze cztery inne kobiety. Dwie z nich wyjątkowo blisko siebie i zamiast jeść, wydawało mi się, że pod stołem trzymały się zaręce.

Wiśnia głośno siorbała, a ja jak zaprogramowana przeniosłam spojrzenie na miskę stojącą naprzeciwko niej, po brzegi wypełnioną czekoladowymi kulkami i mlekiem. Szybko skanowałam wzrokiem resztę stołu i doliczyłam się siedmiu misek pełnych jedzenia. Popatrzyłam przez prawe ramię, a następnie znowu na stół i nie miałam pojęcia, jak mam zdobyć śniadanie. Czy powinnam czekać, aż siostra Maja przyniesie miskę również dla mnie, a może powinnam wstać i pójść w kierunku… sama nie wiedziałam w jakim… A może powinnam wstać i zawołać? Naprawdę niewiedziałam.

– To Wiśnia zjadła twoją porcję, zanim przyszłaś – oznajmiła jedna z dziewcząt trzymających się za ręce, najwidoczniej doskonale odgadnąwszy, za czym tak błagalnie sięrozglądałam.

– Że co?! – zawołała wzburzona dziewczyna i poderwała się z zamiaremwstania.

Cała sala oprócz mnie zaczęła się z niejśmiać.

Krzesło, na którym siedziała, zakleszczyło się na jej obszernych pośladkach, powodując, że nie mogła się do końca wyprostować, a mebel odstawał niczym jakiś ekscentryczny rodzajubrania.

– Żartowałam. Nie zjadła twoich płatków. Chciałam tylko, żebyś zobaczyła, jak śmiesznie wygląda z tym krzesłem – wyjaśniła dziewczyna, niemal płacząc ześmiechu.

Podobnie zanosiły się wszystkie pozostałe, włącznie z Lolą, a chwilę potem dołączyła do nich sama Wiśnia, której udało się wyswobodzić z drewnianegouścisku.

Tylko mnie jakoś nie było do śmiechu. Doskonale pamiętałam, jak jeszcze niedawno to ze mnie szydzono w najróżniejsze okrutne sposoby. Choć miejsce było inne, a drwiny nie dotyczyły w tym momencie mnie, pozostałe okoliczności były takie same. Dokąd bym trafiła, wszystko się powtarzało, ludzie byli tak samo bezduszni. Uniosłam się ze swojego miejsca i skierowałam dowyjścia.

– Co robisz? Zaraz dostaniesz swoją porcję! – zawołała partnerka tej, która chwilę temu zainicjowała tę całąszopkę.

– Nie jestem już głodna – wydukałam podnosem.

Mój brzuch miał odmienne zdanie, ale w tym momencie wolałam umrzeć z głodu, niż siedzieć znimi.

Obeszłam długi stół i ruszyłam do wyjścia. Coraz wyraźniej słyszałam szmery i słowa. Zacisnęłam mocno powieki i kilkakrotnie pokręciłamgłową.

Zostawcie mnie! – chciałam wykrzyczeć, pewna, że koncert, który rozpoczął się w mojej głowie, nie opuści mnie bez wyraźnegopolecenia.

Wtedy też otworzyły się ogromne białe drzwi będące drogą do światazewnętrznego.

Być może to moja jedyna szansa, by się stąd wydostać – przebiegło przez mój zamglony umysł, lecz nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Znieruchomiały zupełnie jak gdyby ważyły tonę, jak gdyby pokrywała je lepka maź, smoła… Kiedyś już tak właśnie się czułam, ale to było chyba w innymżyciu.

Wrota otworzyły się na dobre i do środka wlały się trzy szarpiące się postacie, a uściślając, to wyłącznie jedna się szarpała. Dwie pozostałe najwyraźniej starały się jąpowstrzymać.

– O, nie. Tylko nie ona. – Usłyszałam westchnienie Loli gdzieś za moimiplecami.

– Zostawcie mnie, powiedziałam! – wykrzyczała dziewczyna do dwóch strażników, a zaraz potem splunęła jednemu wtwarz.

Jak widać, ten czyn poskutkował w przeciwieństwie do nic nieznaczącychsłów.

– Ty suko! – warknął młodszy ze strażników i starł ze swojej twarzy plwocinę1.

Co za tym idzie – rozluźnił uścisk, co dziewczyna wykorzystała idealnie i powaliła nieświadomego zagrożenia drugiego zmężczyzn.

Czy powinnam była coś zrobić? Jakoś zareagować? Tylko komu pomóc? Stróżom prawa chcącym utrzymać porządek czy może dziewczynie, która najwyraźniej należy do tej samej „drużyny” co ja. Wszystkie te rozterki zgarnęłam na bok, zamykając oczy. Uważam, że byłoby to dobre rozwiązanie większości zmartwień i problemów pod warunkiem, że mogłabym wtedy widzieć cokolwiek innego niż dym. Bądź co bądź czasem warto skorzystać z takiego wyjścia i łudzić się jak dziecko, że kiedy ja nie widzę otoczenia, otoczenie również nie widzi mnie. Zapewne kącik moich ust uniósł sięniekontrolowanie.

Zdecydowałam się znowu patrzeć dopiero wtedy, kiedy do recitalu dołączył dodatkowy muzyk. Siostra Maja wychyliła się ze swojego gabinetu, ściskając w dłoni czarną słuchawkę telefonu stacjonarnego. Poskręcany kabel najwidoczniej uniemożliwiał jej jednak postawienie kolejnego kroku do przodu, a ona przez moment chyba myślała, że ten kabel stanowi przedłużenie jej ciała. Gdy jej powieki rozszerzyły się na tyle, że oczy o mało nie wyszły z orbit, odpowiednie styki natrafiły na siebie, a słuchawka odskoczyła i prawdopodobnie uderzyła o ścianę, a przynajmniej na to wskazywał dźwięk, który wybrzmiał chwilę potem. Albo była to pękająca kość starszego ze strażników, który jęczał uwięziony pod ciężarem ciała dziewczyny siedzącej na nim okrakiem i z twarzą schowaną gdzieś przy jegoszyi.

Siostra Maja ukryła się w gabinecie, a ja zachowawczo rozejrzałam się w prawo i w lewo, oceniając, czy mam dokąduciec.

Czerwony wykwit wypełznął na moją twarz w momencie, w którym zdałam sobie sprawę, że pielęgniarka nie weszła do pokoju dlatego, że się bała. Gorące uczucie wstydu załaskotało mnie gdzieś na wysokości serca, a dobijająca pięćdziesiątki kobieta wyłoniła się z pomieszczenia i zwinnym ruchem wbiła strzykawkę w plecy nowo przybyłejdziewczyny.

Jasne wypłowiałe włosy Mai rozczochrały się, a ona starała się je w jakikolwiek sposób ułożyć. Dopiero gdy najprawdopodobniej uznała, że wygląda w miarę dobrze, odezwała się tonem pełnym współczucia izrozumienia.

– Już ci lepiej, dziecinko?

Przez myśl przeszło mi, że mężczyzna leżący na ziemi to jej mąż bądź krewny. Niewiarygodne, że to właśnie ona, starsza kobieta, musiała stanąć w jegoobronie.

Jeśli rzeczywiście są razem, to widać kto tutaj nosi spodnie – pomyślałam.

Zaraz potem spojrzałam na tego drugiego, młodszego strażnika. Stał jak wmurowany, cały blady, a na jego czole pojawiło się kilka kropel potu. Wpatrywał się wprost wemnie.

Miał gęste, ciemne brwi. Idealnie zgolony zarost i szeroką szczękę. Z lekko rozchylonych ust wystawały idealnie białe zęby. A oczy zdawały siębłyszczeć…

Nowo przybyła dziewczyna stoczyła się z ciała mężczyzny i splunęła czymś na podłogę. Wierzchem dłoni przetarła ściekającą z kącika ust krew, a zauważywszy, że było jej zbyt dużo, by mogła zostać na ręce, wytarła ją wbluzkę.

– Tak, już w porządku, dziękuję, Maju – odparła delikatnie główna postać tegoprzedstawienia.

Uniosłam brwi tak wysoko, że moje czoło zapewne pomarszczyło się tak jak powierzchnia mózgu… Że niby ona jest „dziecinką”?

Przecież to jakaś powalona wampirzyca! – cisnęło mi się nausta.

Zapewne podobnie jak starszemu mężczyźnie, który właśnie podnosił się z ziemi, a jednocześnie dociskał palce do ucha. Nawet mimo tego zabiegu krew sączyła się wartkim strumieniem i dopiero zobaczywszy tę scenę, drugi strażnik oprzytomniał. Zarówno on, jak i siostra Maja doskoczyli do rannego, by ocenić sytuację. Kobieta w białym kitlu zasyczała przez zaciśnięte zęby na widokrany.

– Uciskaj – poleciła zupełnie tak, jak gdyby nie robił tego już wcześniej. – Zaraz wracam. A wy rozejść się! – dodała ostro, wskazując palcem wprost namnie.

Przecież jestem tu sama – chciałam odpowiedzieć i na wszelki wypadek odwróciłam się zasiebie.

W końcu taka szarpanina połączona z krzykami i piskiem zaalarmowałaby każdego zdrowego człowieka. Tymczasem siódemka dziewcząt siedziała przy długim stole i jadła płatki zupełnie, jakby cała ta scena rozegrała się za szybą z bardzo grubegoszkła.

Maja żwawo weszła do gabinetu, w którym jeszcze kilka minut wcześniej rozmawiała z kimś przez telefon i wróciła, ściskając dwie pełne garści opatrunków. Równocześnie sprawczyni tego zamieszania zdążyła się już pozbierać. Wytrzepała ubrania, które w dużej mierze poplamione były krwią, i zmierzała obojętnie w moimkierunku.

– Bernadetta przeszukała panienkę przed wejściem, tak? – zapytała tego bardziej świadomego, młodszego strażnika, Maja.

Wstrzymałam oddech, uświadamiając sobie, w jakim momencie go o to zapytała. Nie usłyszałam odpowiedzi, ale wolałam łudzić się, że mężczyzna skinął głową, gdy akuratmrugnęłam.

Dziewczyna wampir była już niemal na wyciągnięcieręki.

– Hej, słodziutka. Ładne masz włoski – rzuciłazawadiacko.

– Nie jestem ruda – wydobyło się z moich ust zupełnie bez mojejkontroli.

Świetnie! Obserwując odgryzanie ucha starszemu mężczyźnie, stałam jak znieruchomiała, nie mogąc się ruszyć ani nawet wydobyć z siebie słowa, a teraz zupełnie bez mojej woli odpyskowałam niebezpiecznej dziewczynie, i to na tak trywialnązaczepkę.

Anna, brawo. Jesteśmistrzem.

– Ale ja przecież nie powiedziałam, że… azresztą…

Śmiała się ze mnie do rozpuku. Ciekawe, czy zareagowałaby w taki sam sposób, gdyby nie cieniutka igła wbita w jej plecy zaledwie przed kilkoma minutami. Uradowana do granic możliwości minęła mnie, trącając przy tym lekkołokciem.

– Loooola, kochana! O, i są nawet inne moje przyjaciółki. Dziewczyny! – zawołała, rozkładając ręce niczym Mesjasz. – Tęskniłyście zamną?

– Niekoniecznie – skwitowała moja współlokatorka. Skrzyżowała ramiona, brodę zadarła, a usta ściągnęła wdzióbek.

– Oooo, jak mi miło – zaczęła dziewczyna i dotknęła dłoniąserca.

– Gdzie byłaś, Dejna? – Wiśnia szybko przerwała tę ostentacyjnąszopkę.

Nie wiedziałam, czy po prostu jakoś jej tak wyszło, czy naprawdę wiedziała, że to pytanie spowoduje chociaż chwilową ciszę, której każda z nas potrzebowała po kakofoniidźwięków.

– Dlaczego nie wróciłaś od razu po terminieprzepustki?

– Szykowałam wyjątkowe miejsce dla jednej z was – odparłanonszalancko.

Usta wykrzywiła wuśmiechu.

1Plwocina – wykrztuszana wydzielina drógoddechowych.

ROZDZIAŁ 2

Bartłomiej

– Dzień dobry. Tu znowu Bartłomiej Miruć. Ja dzwonię w sprawie mojejcórki…

– Ach, tak. Poznałam pana – przerwała niespodziewanie kobieta o sympatycznym głosie. – Mówiłam już, żeby nie dzwonił pan bezpośrednio do mnie, tylko do działu informacji. Nawet nie wiem, skąd pan wziął mój numer – ciągnęła, nie zmieniając przy tymtonu.

Jej cierpliwość zdawała się wręcz anielska, a ja bez skrupułów z niej korzystałem. Podrapałem posiwiałą głowę, a później potarłem wąs i złapawszy go między palce, począłemskręcać.

– Oni nie chcą podać mi żadnych informacji, a na infolinii czeka się pół godziny, ja nie mam tyle pieniędzy, żeby móc sobie na to pozwolić – tłumaczyłem.

Postanowiłem, że tym razem nie będę niczego ukrywał, koloryzował ani unosił się dumą. To już jedenasta próba i nie chciałem pozwolić, by tak jak wszystkie pozostałe zakończyła się fiaskiem. Ona jest tam zupełnie sama i naprawdę nie wierzyłem, że przez tyle dni nie jest w stanie podejść dotelefonu.

– Ja chcę tylko usłyszeć jej głos… – oznajmiłem i głośno pociągnąłemnosem.

Kobieta westchnęła, a ja niemal widziałem, jak bezradnie rozkładaręce.

– Anna nie może podejść do telefonu – powtórzyła tę samąśpiewkę.

Zacisnąłem i rozluźniłem palce, a później przeniosłem je w okolicę serca i pogładziłem się, równocześnie wyczuwając dziurę w mojej domowejbluzce.

– Pani Maju, ja naprawdę bardzo proszę, toż to jeszcze dziecko, mała dziewczynka dopiero z niejbyła.

Nie dawałem za wygraną, a jednak jakaś część mnie już wyczuwała kolejnąporażkę.

– Nie dał mi pan dokończyć. – Uprzejmy głos Mai zdawał się nieco bardziej poważny. – Pana córka nie może podejść, ponieważ spożywa teraz śniadanie wraz z innymi dziewczętami, ale niech mnie pan uważnie posłucha… – Kobieta na chwilęzamilkła.

Byłem wręcz pewien, że lada moment zgniotę słuchawkętelefonu.

Mówże, babo! – chciałem krzyknąć, lecz wiedziałem, że to mogłoby na zawsze pozbawić mnie tejinformacji.

Na sekundę wstrzymałem oddech i jeszcze głębiej zatopiłem się wkanapie.

– Anna wydaje się stabilna – kontynuowaławreszcie.

Było mi już tak gorąco, że po tej rozmowie konieczne było zdjęcie tej starej bluzki i wyżęcie domiski.

– W związku z tym uważam, że mógłby pan przyjechać za kilka dni. Przekieruję pana do koleżanki z biura informacji, będzie pan mógł się u niej umówić na konkretnągodzinę.

Moje serce waliło jak oszalałe, a oczy otwarły się tak szeroko jak nigdy dotąd. Mógłbym normalnie poślubić tę kobietę w podzięce za to, co właśnie powiedziała. Gdybym ważył chociaż odrobinę mniej, skakałbym z radości pod samsufit.

– Pani Maju, ja panią… – zacząłem moją litanię, którą przerwał nagły kobiecywrzask.

– Zostawcie mnie! – krzyczała jakaś dziewczyna, a chwilę później jakiś mężczyzna rzucił w jej kierunku obraźliwesłowo.

– Panie Bartku, ja muszę chyba… – odezwała się w końcu siostra Maja i tak jak poprzednio przerwała swoją wypowiedź w półzdania.

Usłyszałem coś jakby stukanie butów o parkiet, a jednocześnie krzyki narastające z każdym krokiem mojej rozmówczyni. Głośność wreszcie się ustabilizowała, ale nasilił się płytki oddech kierowniczki placówki i zaraz potem nastąpił przerażający huk przypominający wybuch bombyatomowej.

– Aaaa! – W konsekwencji sam niekontrolowanie zawyłem i wypuściłem telefon ze spoconej dłoni. Musiałem chwilę rozmasować prawe ucho, cały czas czując w nim dziwne wibracje. – Moja córka nie może tam zostać – wysyczałem pod wąsem. – Przecież to jakiś cyrk. Ledwo co skończyła osiemnaście wiosen, a ma siedzieć zamknięta w jednym miejscu z obłąkanymikryminalistkami!

Ponownie przytknąłem telefon do ucha, ale połączenie było jużzakończone.

Pełen determinacji wstałem z kanapy i ruszyłem w kierunkukredensu.

– Gdzieś tutaj powinna być – mówiłem, rozsuwając kolejne szuflady. – Tak! – zakrzyczałem triumfalnie, odnalazłszy wymiętą karteczkę z numerem telefonu do biura obsługi, który kilkukrotnie podawała mi siostra MajaŁużycka.

Wiedziałem, że nie mogę już sobie pozwolić na łagodny ton i zbędne życzliwości. Musiałem to załatwić twardo izdecydowanie.

Poza Anną nie mam nikogo, a ona nikogo nie ma poza mną – pomyślałem, wracając na kanapę i opadłem na nią z głośnymstęknięciem.

Niby krótka trasa od tapczanu do kredensu i z powrotem, a jednak zdołała wymęczyć staregogrubasa.

Pozostały mi już tylko głęboki wdech i chociaż iluzoryczne uspokojenie głosu. Ponownie ścisnąłem słuchawkę w dłoni. Drugą wybrałem odpowiedni numer. Od razu wiedziałem, że to będzie długi czas oczekiwań i żałowałem, że nie przyniosłem sobie żadnychprzekąsek.

Dzień dobry. Dodzwoniłeś się do Centrum Informacji Ośrodka Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym. Twoje połączenie zostanie przekierowane do pierwszego wolnego konsultanta. Czas oczekiwania może zająć do kilku minut w związku z tym, by umilić ci tę chwilę, zostanie włączona muzyka klasyczna. Dziękujemy zakontakt.

Wysłuchałem głosu robota, położyłem wolną dłoń na brzuchu i kilkukrotnie się po nimpogładziłem.

Kto to wymyślił, by uczciwych ludzi zamieniać na maszyny? Wszystko się takie porobiło – telefony bez kabla, kontakt bez potrzeby spotkania, pisanie listów na klawiaturze. Gdyby technika nie poszła aż tak do przodu, to być może mój brat częściej rozmawiałby ze swoją żoną, a dzięki temu ona nie straciłaby rozumu i nie zrobiła tego, cozrobiła…

Ściągnąłem dłoń z brzucha i wytarłem nią nos. Nie mogłem wspominać tego wszystkiego. To było trudne nawet teraz. A kiedy już myślałem, że doczekam się w końcu własnej rodziny i wziąłem do siebie ich dziecko, to takie rzeczy się podziały… Ale ona zawsze już będzie tylko mojącórką.

Muzyka klasyczna drażniła moje uszy. Jakiś Mozart bądź Chopin. Ktoś dzwonił w ważnej sprawie, a oni mu takie coś puszczali. Dźwięk rytmicznego uderzania w klawisze miał niby uspokoić? Mnie to tylko jeszcze bardziejdenerwowało.

– Odbierzcie w końcu! – zawołałem, ale to nic niedało.

Dlaczego siostra Maja nie mogła mi od razu powiedzieć, kiedy mogę przyjechać? Co chwilę oddalałem odrobinę telefon od nadwrażliwego ucha, a jednocześnie cały czas miałem wrażenie, że melodia staje się głośniejsza. Z tego wszystkiego rozbolała mnie ręka. Mógłbym podtrzymać słuchawkę, wciskając ją między policzek a ramię, ale wiedziałem, że to i tak nie ma sensu. Czekała mnie powtórka z rozrywki, czyli jeszcze dobre trzydzieści minut spędzę, słuchając tegorzępolenia.

Może się zdrzemnę troszeczkę? W końcu ludzki głos na pewno zdoła mnie obudzić – skwitowałem wduchu.

Przymknąłem oczy. Głowę odchyliłem i oparłem ją na oparciu łóżka. Prawą dłoń ze słuchawką ułożyłem na kolanach. Starałem się oddychać miarowo i myśleć tylko o mojej córeczce, którą niedługo znów będę miał przy sobie. Anna miała taką pięknąskórę.

– Nie no, zwariowaćidzie!

Nie wytrzymałem wreszcie. Nawet mając słuchawkę w takiej odległości, ta przeklęta muzyka nie pozwalała mi nasen.

Trudno. Figa z makiem będzie z mojej diety. Wstałem i ruszyłem po przekąski. Odłożyłem słuchawkę na tapczan i dla pewności podłożyłem poduszkę, by nie zsunęła się nabok.

Zagwizdałem pod nosem, pokonując drogę do kuchni. Otworzyłem lodówkę, a w jej wnętrzu było wyłącznieświatło.

– To nic – uspokajałem samsiebie.

Nie miałem czasu zrobić zakupów. Od kilkunastu dni tylko siedziałem i dzwoniłem. Wszystkie kursy odwołałem i ludziska ze wsi przez to nie miały jak dojeżdżać do miasta, ale musiały mnie zrozumieć. W końcu każdy z osobna doskonale wiedział, co się wydarzyło w moim domu. Co więcej, część z nich zeznawała nawet wsądzie.

Zamknąłem drzwi lodówki i odszedłem z pustymi rękami, ale nie smuciłem się nawet przez moment. Od razu skierowałem się do przeciwległej szafki i otworzyłem drzwiczki na samej górze. Wciągnąłem haust powietrza ustami, zupełnie tak jakbym rozpoczął już proces spożywania tych wszystkich pyszności. W tej szafce zawsze coś się znalazło. Ciastka, chipsy, precle, kabanosy, rozwiązane problemy, minuty chwilowego zapomnienia. Miałem tam wszystko, czego potrzebowałem. Chwyciłem za róg paczki prażynek serowych i przy okazji sięgnąłem też po snickersa. Na razie powinno wystarczyć. Odkąd Anny nie było w domu, nie jadłem zbyt wiele. Może nawet odrobinę schudłem. Większość czynności jednak nadal sprawiało mi duży problem, a nadmierny pot i zadyszka pojawiały się w najróżniejszychmomentach.

Ściskając moje zdobycze, wróciłem do salonu i nasłuchiwałem muzyki klasycznej. Albo byłem już za stary na wychwycenie zbyt wysokich dźwięków, albo zlitowali się nade mną i w końcu ją ściszyli. Kiedy rozsiadłem się wygodnie, niezwłocznie otworzyłem paczkę prażynek serowych i otuliłem się zapachemszczęścia.

Nie mogłem się doczekać, aż chropowata struktura stworzona z mieszaniny skrobi i oleju wypełni mojewnętrze.

– No halo, jest tamktoś?

Wreszcie dotarł do mnie odległy głos. Podskoczyłem i w rezultacie rozsypałem całą zawartość paczki dookoła siebie. Prażynki leżały na łóżku, na dywanie i na podłodze. Odwróciłem się, nie będąc na początku pewnym, skąd wydobyły się te słowa. Dopiero po chwili odpowiednie styki natrafiły na siebie, a ja podniosłem słuchawkę wciśniętą między poduszkę a oparcie. Tłusta serowa maź na moich palcach oblepiła aparaturę, ale nie przejmowałem się tym. Wziąłem się w garść i tak jak zaplanowałem, od razu przeszedłem dorzeczy.

– Dzień dobry. Bartłomiej Miruć się kłania. Ja dzwonię w sprawie mojej córki, panienki Anny Miruć, która przebywa u was od zeszłego poniedziałku. Otrzymałem dzisiaj informację, że jej stan jest stabilny i że mogę do niej przyjechać – wyrzuciłem z siebie wcześniej przygotowanąregułkę.

– Mhm – przytaknęła kobieta i najwidoczniej nie dowierzała moim słowom, bo zaraz potem dodała. – Od kogo pan otrzymał takąinformację?

– Od siostry Mai – zacząłem niepewnie. – Od doktor Mai Łużyckiej, kierowniczkiplacówki.

Niby wiedziałem, że jest tylko pielęgniarką, ale chyba, tak czy siak, musiała skończyć medycynę, a miano „doktor” brzmiało porządniej, takiej osobie nie można było się sprzeciwić no i chyba była też kierowniczką. Kiedyś taksłyszałem.

– Rozumiem – odparła konsultantka, ale ja nie byłem pewien, czy rzeczywiście pojęła to, co usiłowałem jej przekazać. – Czy siostra Maja powiedziała, którego dnia będzie mógł pan do nasprzybyć?

A może jednak nie była taka głupiutka, jak chwilę wcześniej mi sięwydawało.

– Jutro – wyrzuciłem z siebie bez namysłu i niemal zniszczyłem wszystko, co udało mi się jużzdobyć.

– Doprawdy? Zwykle w piątki nie przyjmujemy gości, bo przyjeżdża wtedy ordynator naszegooddziału…

– Naprawdę tak powiedziała, przysięgam – oznajmiłem i jednocześnie uczyniłem znakkrzyża.

Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz, kochana Matuchno, wstaw się za mną, sama jesteś matką i doskonale wiesz, że dla dobra jedynego dziecka czasem trzeba skłamać – rzekłem wduchu.

Moje serce biło jak oszalałe, a z wąsów skapywały już gęste krople potu. Ręce złożyłem jak do modlitwy i w głowie powtarzałem błagalne wywody do NajświętszejPanny.

– Niech pan powtórzy swoje nazwisko – nakazałakobieta.

Zmarszczyłem czoło i zadrżałem niczym galareta, nie mając pojęcia, o co jej może chodzić. Chyba nie zamierzała zablokować numeru i wpisać moich personaliów na czarną listę nękającychfacetów?

– Bartłomiej Miruć – rzekłamwreszcie.

– Dobrze. Zapisałam pana na jutro o piętnastej – poinformowałakobieta.

Ach tak, moje dane były potrzebne tylko do wpisania ich na listę. Poczułem, jak kamień, który dotąd zalegał w mym sercu, z hukiem uderzył o podłogę. DziękowałemBogu.

– I dzięki ci, pani kochana! – wyrwało misię.

Chyba to nie było odpowiednie. Na szczęście kobieta zignorowała te słowa i znowu przyjęła ton zimnejsłużbistki.

– Niech weźmie pan kartkę i długopis, opowiem panu o zasadachodwiedzin.

– Ach nie, nie trzeba. Aż taki stary nie jestem, żeby musieć zapisywać, że nie można przynosić żadnych niebezpiecznych rzeczy. To jestoczywiste.

– Okej. To zaczynam wymieniać i przypominam, że jakiekolwiek naruszenie regulaminu uniemożliwi panu to spotkanie – oznajmiłakobieta.

Wciągnąłem więc haust powietrza, odruchowo skinąłem, choć wiedziałem, że kobieta nie może tego widzieć, i wytężyłemsłuch.

Co też to dziewczę chce mi powiedzieć ponad to, co każdy głupi wie – zastanowiłemsię.

– Maksymalny czas odwiedzin wynosi dwiegodziny.

– Dwie godziny – powtórzyłem pod nosem, byzapamiętać.

Choć w sumie nie wiedziałem, czy to jest akurat takie istotne. My nigdy nie toczyliśmy ze sobą jakichś szczególnie długich rozmów, raczej przelotne powitania, gdy akurat zawoziłem ją moim autobusem do szkoły. Potem nawet ze mną nie wracała, tylko szła sobie sama przez las skrótem i od razu na górępędziła.

– Odwiedziny odbywają się w specjalnie wyznaczonym do tego pokoju w towarzystwiestrażnika.

– Ochrona? Przecież to moja córka. Z własnym dzieckiem w cztery oczy nie możnaporozmawiać?!

Ta informacja mnieoburzyła.

Długo czekałem na rozmowę z Anną, a teraz okazało się, że nie będzie mi nawet mogła swobodnie powiedzieć, co to tam się wyprawia, że od samego ranka jakieś dziewczęta wrzeszczą, jakby ktoś je co najmniejzarzynał.

– Każdego obowiązuje taki sam regulamin – oznajmiła chłodno rozmówczyni. – Proszę pamiętać, że każda z przebywających tu kobiet nie znalazła się w ośrodku bezpowodu.

Sranie w banie – chciałoby się jejodrzec.

– Osoby odwiedzające są zobowiązane przed wejściem do okazania pracownikowi ochrony dokumentu tożsamości zezdjęciem.

Zapamiętać, by zabrać dowód – zanotowałem w głowie. – Kurczę, może jednak trzeba było wziąć kartkę, kiedy konsultantka o toprosiła.

– Odwiedzający zobowiązani są do udzielenia pracownikowi ochrony wszystkich informacji dotyczących tego, co zostanie przekazane pacjentowi w trakcie odwiedzin, oraz do oddania do depozytu wszystkich niebezpiecznych przedmiotów, które mogą stwarzać jakiekolwiek, choćby potencjalne, niebezpieczeństwo dla pacjentów: noże, scyzoryki, żyletki…

– Dobra, niech pani jednak poczeka chwileczkę, ja pójdę szybko po kartkę, a tych narzędzi to nawet nie trzeba wymieniać. Ja nie noszę czegoś takiego przy sobie. Minutkę dosłownie – poprosiłem ją, ale nie uzyskałempozwolenia.

Tak czy inaczej, na moment odłożyłem słuchawkę i od razu ruszyłem ponotes.

Otworzyłem pierwszą szufladę i wyciągnąłem zeszyt. Westchnąłem głośno, zdawszy sobie sprawę, że po tym domu zawsze walała się setka długopisów, a jak raz mi był potrzebny, to nigdzie nie mogłem goznaleźć.

– Musi być koło krzyżówki! – krzyknąłem głośno trochę do siebie, a trochę do kobiety, która pewnie i tak tego niesłyszała.

Chciałem jednak, żeby wiedziała, dlaczego to trwało tak długo. Przeszedłem do sypialni i zobaczyłem długopis wystający z zamkniętej krzyżówki leżącej na szafeczce nocnej przy łóżku. Wyciągnąłem go zwinnie i wróciłem do salonu, licząc, że kobieta się nierozłączyła.

– No jestem już – wydyszałem do telefonu. – Dowód trzeba i nic ostrego? Zgadzasię.

– Tak – potwierdziłachłodno.

Wielkimi literami zapisałem: „DOWÓD”. Gdzieś przy „W” dostrzegłem, że tusz się powoli kończy, a barwa każdej kolejnej kreski staje się odrobinę bledsza. Ugryzłem się w język, by nie przekląć przy tej kobiecie. Na szczęście ona sama wyratowała mnie z opresji i kontynuowała cytowanie regulaminu, zagłuszając mojestęki.

– Wszystkie produkty żywnościowe oraz rzeczy przekazywane pacjentowi podlegają szczegółowej kontroli przeprowadzonej przez pracownikaochrony.

Szczerze mówiąc, nawet nie pomyślałem, żeby zawozić Annie jakieś jedzenie. Gdy rozmawiałem z ordynatorką, mówiła, że w ośrodku wszystko jest. To i pewność miałem, że jedzenia bez liku będzie tam miała. U mnie się nie przelewało, ale bardzo dużo pieniędzy zawsze szło na jedzenie… Nieważne. Postanowiłem, że w takim razie kupię jej jakieś drobiazgi. Może pomarańcze? Może tam rzeczywiście nie mają takich rarytasów, ale wracając do regulaminu, to po jakiego grzyba ktoś miałby te owoce przeszukiwać? Raczej nie powinienem był zadawać tegopytania.

– W przypadku przekazywania pacjentowi środków płatniczych odwiedzający ma obowiązek przekazania pieniędzy w obecności pracownika ochrony, jednocześnie informując, jaka jest tokwota.

– Teraz to już naprawdę nie rozumiem, a pieniądze to niby po co jej tam? – zapytałem coraz bardziej zdezorientowany, a kobieta bezpruderyjnie mniezignorowała.

– Zakazuje się podejmowania jakichkolwiek czynności mogących stwarzać potencjalne zagrożenie bezpieczeństwa pacjentów. W przypadku nieprzestrzegania regulaminu odwiedzin, ze względu na bezpieczeństwo pracownik ochrony może przerwać spotkanie. Ponadto pracownicy ochrony są upoważnieni do podjęcia działań, które są niezbędne do zapewnienia bezpieczeństwa oraz mają wymóc przestrzeganie regulaminu – wyrzuciła z siebie kobieta, nie robiąc żadnychpauz.

Zacząłem się już zastanawiać, czy nie połączono mnie znowu z robotem, który przywitał mnie przed puszczeniem kompozycji Chopina lub Mozarta albo jakiegoś innegograjka.

– Wszystko panzrozumiał?

– Tak – odparłem z automatu, a dopiero później uświadomiłem sobie, że przecież dopiero miałem tyle pytań, bo szczerze mówiąc, prawie nic niezrozumiałem.

– To do widzenia, panie Bartłomieju. Zapraszamy jutro o piętnastej – powtórzyła kobieta i rozłączyła się, nim zdążyłem jejodpowiedzieć.

Jeszcze przez chwilę tkwiłem tak z kablem przełożonym przez szyję i lewą ręką dociskałem słuchawkę do prawego ucha. Na kartce przede mną zapisane było tylko jedno koślawe słowo. Wypadałoby koło niego dopisać datę i godzinę spotkania, ale wiedziałem, że tuszu nie starczy na to wszystko. Dociskając długopis mocno do kartki, nakreśliłem jedynkę. Oblizałem końcówkę i resztą tuszu dopisałempiątkę.

– To już jutro – powiedziałem, bo wierzyłem, że dzięki temu stanie się to trochę bardziej realne. – To już jutro! – powtórzyłem i dopiero wtedy to do mniedotarło.

Ośrodek był kawał drogi od domu, a ja nie byłem w ogóle przygotowany. Zdawało mi się, że umówienie wizyty będzie najważniejszym punktem, ale dopiero teraz zorientowałem się, jak jawyglądałem.