Farma złych dusz - Catherine Reiss - ebook + książka

Farma złych dusz ebook

Reiss Catherine

4,3

Opis

Przekonam cię, że twoja dusza jest zła. Czujesz fetor? Nie czujesz. Słyszysz krzyki? Nie słyszysz. Myślisz, że robisz coś nikczemnego? Nie myślisz.

 

Nowa Matka zakonu werbuje zagubione duszyczki. Na polecenie Najwyższej Kapłanki funduje im krwawe wdrożenie do małej społeczności mamiącej swych członków obietnicą odkupienia. Pierwszą z nich jest Koryna Dylewska, niegdyś uznawana pisarka. Jeśli chce żyć, musi wyznać grzechy.

 

Siedmioletni Aleksander kiedyś mieszkał na farmie złych dusz. Z pomocą przyjaciół udało mu się uciec. Znalazł bezpieczny kąt w leśnej chacie, ale czy obecność pustelnika w tak małej odległości od zakonu może być przypadkowa? Jedno jest pewne, dopóki w strukturach zgromadzenia znajdują się dzieci, Aleks nie pozwoli sobie na odpoczynek. Czy jedno czyste serce jest w stanie zbawić cały ten podły świat?

 

Obserwuj. Wyczekuj. Bądź ostrożny i zaatakuj, zanim oni zaatakują ciebie.

 

„A zanim zaśniesz, wyjaśnię ci jeszcze jedno: za murami tego zakonu nie ma już życia. Za nimi rozciąga się tylko piekło."

 

 

„Fetor” sprawił, że Twoje emocje były w strzępach? Witaj na farmie złych dusz. Szokująca kontynuacja, która otwiera czytelnikowi drzwi do kolejnej dawki bólu, tajemnic i samotności. Wystawia także wszystkie zmysły na próbę. Jeśli przekroczysz próg, nigdy nie da o sobie zapomnieć. – Ewa Oleksiewicz, @booki_eci

 

Niepokojąca kontynuacja powieści „Fetor”. „Farma złych dusz” to hodowla, to wylęgarnia ludzkiego bólu i grzechów. Autorka ponownie porzuca nas na granicy dwóch światów i każe przenikać do umysłów postaci. Z każdą stroną sprowadza na czytelnika coraz głębszy mrok, brud i uczucie duszącej niepewności. Zgrabnie manewruje pomiędzy niewinnością a zepsuciem. Prowadzi grę, której celem jest pokazanie bolesnej pokuty za grzechy oraz próby oczyszczenia przez cierpienie i udrękę. Powieść w prosty sposób przekazuje trudne i skomplikowane treści, dając możliwość dotarcia do brutalnej, jakże niechcianej prawdy: każdego da się przekonać, że jest potworem, a największym z nich jest właśnie człowiek. Sięgnijcie, aby przekonać się na własnej skórze, czy każdy grzech da się odkupić… – Anna Falatyn, autorka serii Prawniczka Camorry i dylogii KodeX

 

Ta książka wciąga, drażni, intryguje i budzi pytania. Punktuje najgorsze ludzkie zachowania, a jednocześnie w chory sposób podsuwa czytelnikowi okoliczności łagodzące dla okrucieństw. Jaki byłby wyrok, gdybyśmy znali wszystkie fakty? Gdzie jest prawda, a gdzie na scenę wchodzą obrazy głęboko zranionej psychiki? Warto przeczytać! Polecam. – Alex Sand, autorka książek Pan Strach i Człowiek w bandażach

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (14 ocen)
9
2
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
natiszon

Nie oderwiesz się od lektury

"Kiedy spotyka cię coś okropnego, otwierają się przed tobą dwie drogi. Jedna prowadzi do przebaczenia, a druga zmusza do czynienia jeszcze okropniejszego zła." Koryna Dylewska jest autorką bestsellerowych powieści, które podbiły serce wielu czytelników. Mimo niewątpliwego sukcesu, nie jest szczęśliwa, przeciwnie coraz bardziej zatraca się w otchłani samotności. Nawet w małżeństwie nie odnajduje zrozumienia i ciepła. Jakie wydarzenia sprawiły, że jej obecne życie to nieustające cierpienie, lęk i ból? Jakie grzechy musi wyznać, żeby uzyskać odkupienie? Aleksander, Maks i Klara znajdują bezpieczne schronienie w leśnej chacie. Jednak koszmar, jaki przeżyli wciąż tli się żarem w ich pamięci... Farma złych dusz przesiąknięta jest cierpieniem, okrucieństwem, złem. Jest jak spełnienie najgłębszych, nocnych koszmarów. Pochłaniania nas namacalny wręcz, duszny, ciężki klimat. Co pewien czas powracało w mojej głowie pytanie, czy człowiek rodzi się zły z natury, czy zmienia się pod wpływem jakiś ...
20
emakama

Nie oderwiesz się od lektury

jestem na nie .
00
za_czy_ta_na

Nie oderwiesz się od lektury

„Farma złych dusz „, sami przyznajcie, czy ten tytuł nie brzmi intrygująco? Jest to bezpośrednia kontynuacja „Fetoru” dlatego aby lepiej zrozumieć historię stworzoną przez Catherine Reiss zacznijcie od tej właśnie książki. „- 𝐋𝐞𝐤𝐜𝐣𝐚, 𝐤𝐭ó𝐫𝐞𝐣 𝐧𝐢𝐞 𝐭𝐨𝐰𝐚𝐫𝐳𝐲𝐬𝐳𝐲 𝐛ó𝐥, 𝐧𝐢𝐜𝐳𝐞𝐠𝐨 𝐧𝐢𝐞 𝐧𝐚𝐮𝐜𝐳𝐲…”. Zarys fabuły: Aleksander, Maks i Laura po ucieczce z zakonu znajdują schronienie w leśnej chatce zamieszkanej przez starszego mężczyznę. Tymczasem nowa Matka Zakonu nie przestaje werbować zagubionych duszyczek. Aby skłonić je do wyznania grzechów na polecenie Najwyższej Kapłanki stosuje wobec nowych członkiń bezlitosne, krwawe praktyki. Przekonuje je, że tylko w ten sposób mogą odkupić swoje winy. Czy nowo zwerbowana Koryna Dylewska, niegdyś uznawana pisarka, ulegnie manipulacjom sióstr zakonnych? Kim tak naprawdę jest mężczyzna, który przygarnął i zaopiekował się dziećmi? Czy ma wobec nich czyste zamiary? Czy Aleksander wraz z przyjacielem i maleńką Laurą mogą c...
00

Popularność




„Fetor” sprawił, że Twoje emocje były w strzępach? Witaj na farmie złych dusz. Szokująca kontynuacja, która otwiera czytelnikowi drzwi do kolejnej dawki bólu, tajemnic i samotności. Wystawia także wszystkie zmysły na próbę. Jeśli przekroczysz próg, nigdy nie da o sobie zapomnieć. – EwaOleksiewicz,@booki_eci

Niepokojąca kontynuacja powieści „Fetor”. „Farma złych dusz” to hodowla, to wylęgarnia ludzkiego bólu i grzechów. Autorka ponownie porzuca nas na granicy dwóch światów i każe przenikać do umysłów postaci. Z każdą stroną sprowadza na czytelnika coraz głębszy mrok, brud i uczucie duszącej niepewności. Zgrabnie manewruje pomiędzy niewinnością a zepsuciem. Prowadzi grę, której celem jest pokazanie bolesnej pokuty za grzechy oraz próby oczyszczenia przez cierpienie i udrękę. Powieść w prosty sposób przekazuje trudne i skomplikowane treści, dając możliwość dotarcia do brutalnej, jakże niechcianej prawdy: każdego da się przekonać, że jest potworem, a największym z nich jest właśnie człowiek. Sięgnijcie, aby przekonać się na własnej skórze, czy każdy grzech da się odkupić… – Anna Falatyn, autorka serii Prawniczka Camorryi dylogii KodeX

Ta książka wciąga, drażni, intryguje i budzi pytania. Punktuje najgorsze ludzkie zachowania, a jednocześnie w chory sposób podsuwa czytelnikowi okoliczności łagodzące dla okrucieństw. Jaki byłby wyrok, gdybyśmy znali wszystkie fakty? Gdzie jest prawda, a gdzie na scenę wchodzą obrazy głęboko zranionej psychiki? Warto przeczytać! Polecam. – Alex Sand, autorka książek „Pan Strach” i „Człowiek wbandażach”

Copyright © by Catherine Reiss, 2022Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Zdjęcia na okładce: © by Lario Tus/Shutterstock

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]

Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree.com

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-304-1

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

PRZED BURZĄ

ROZDZIAŁ 1

ROZDZIAŁ 2

DZIEŃ PIERWSZY UWIĘZI KORYNY DYLEWSKIEJ

ROZDZIAŁ 3

ROZDZIAŁ 4

ROZDZIAŁ 5

ROZDZIAŁ 6

ROZDZIAŁ 7

ROZDZIAŁ 8

ROZDZIAŁ 9

ROZDZIAŁ 10

ROZDZIAŁ 11

DZIEŃ DRUGI UWIĘZI KORYNY DYLEWSKIEJ

ROZDZIAŁ 12

ROZDZIAŁ 13

ROZDZIAŁ 14

ROZDZIAŁ 15

ROZDZIAŁ 16

ROZDZIAŁ 17

ROZDZIAŁ 18

ROZDZIAŁ 19

ROZDZIAŁ 20

ROZDZIAŁ 21

ROZDZIAŁ 22

ROZDZIAŁ 23

ROZDZIAŁ 24

ROZDZIAŁ 25

ROZDZIAŁ 26

DZIEŃ TRZECI UWIĘZI KORYNY DYLEWSKIEJ

ROZDZIAŁ 27

ROZDZIAŁ 28

ROZDZIAŁ 29

ROZDZIAŁ 30

ROZDZIAŁ 31

ROZDZIAŁ 32

ROZDZIAŁ 33

ROZDZIAŁ 34

ROZDZIAŁ 35

ROZDZIAŁ 36

EPILOG

Dla moich rodziców

Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy [tu] wchodzicie.

Dante Alighieri, Boska komedia

PRZED BURZĄ

ROZDZIAŁ 1

Koryna Dylewska

– Burza z piorunami ogarnie północną część kraju. Według meteorologów ulewy rozpoczną się dziś w nocy i będą trwały przez następne trzy doby. Opady mogą wywołać czasowe usterki sprzętów elektronicznych i problemy z komunikacją. Ochrona cywilna wydała zalecenia dotyczące bezpieczeństwa. Lepiej będzie, jeśli pozostaną państwo w domach. Właśnie nadeszły informacje z ostatniej chwili. Prosto z Olsztyna łączy się z nami korespondent ArturKoryński.

– Witam państwa, donoszę, że ulice miasta są niemal puste. Kolejne informacje o zaginięciach dzieci powodują ogólną panikę. W sumie to już szóste zniknięcie w tym miesiącu i to tylko w województwie warmińsko-mazurskim. Ciągle pojawiające się plotki na temat tej sprawy potęgują wzajemną nieufność. Samodzielne Pododdziały Antyterrorystyczne Policji nawet mimo zapowiadanych warunków atmosferycznych nie kończą pracy. Z nieoficjalnych źródeł wiemy, że uprowadzenia mogą być szeroko zakrojoną akcją werbowania dzieci do zagranicznych sekt. Specjalnie dla państwamówił…

Telewizor wyłączył się w tym samym momencie, w którym drżąca dłoń kobiety wyprężyła się, z całych sił ściskając pilot. Palce splotła na nim tak mocno, że czuła, iż coś za chwilę pęknie. Nie wiedziała tylko, czy ona, czy ten bezużytecznyprzedmiot.

– Mówisz bez sensu, Artur! – krzyknęła jak opętana do ciemnego ekranu, w którym odbijała się jej sylwetka. Opadła na łóżko niczym szmaciana kukła. – Oni nic nie robią. Wcale nie szukają mojego dzidziusia – wyrzucała słowa półszeptem, a prosto do jej warg wpłynęła słonałza.

Kobieta wybałuszyła oczy i językiem zgarnęła kroplę. Nie spodziewała się, że spod jej powiek jeszcze kiedykolwiek wydobędzie się woda. Płakała przez tak wiele godzin, iż podejrzewała, że cała ciecz już z niej uciekła, że wyszło z niej zupełniewszystko…

– Jestem pusta. Bez ciebie jestem pusta – mruczała.

Leżała prosto na plecach niczym żołnierz gotowy w każdej chwili do wymarszu. Uniosła dłonie, lekko uginając ręce. Wpatrywała się w przestrzeń pomiędzypalcami.

– Nie mam nawet twojego zdjęcia… Niedługo zapomnę, jakwyglądasz.

Raptownie opuściła ręce i zerwała się na równe nogi. Tuż przy łóżku, na którym przed momentem leżała, stało drewniane łóżeczko dla dziecka. Kobieta zbliżyła się do niego o dwa kroki i po raz miliardowy rzuciła do jego wnętrza błagalne spojrzenie. Zimna pustka przypomniała o mrocznejrzeczywistości.

Dziewczyna uniosła głowę, chcąc wymazać z pamięci widok kolorowych poduszeczek i beżowego kocyka, które nie otulały swym ciepłem dziecka. Zacisnęła powieki z całych sił, jednocześnie ściągając wargi w wąską linię i marszcząc nos. Wiedziała doskonale, że ponowne rozluźnienie powiek może ją zabić. Nie była w stanie znieść już tego widoku. Nie mogła być dłużej w tymmieszkaniu.

Jak rażona prądem doskoczyła do telefonu leżącego na szafce naprzeciwko łóżeczka. Dopiero czując pod palcami chłód wyświetlacza, pozwoliła sobie spojrzeć. Całą swoją uwagę skupiła na wystukaniu poprawnych cyfr, a sekundę później przytknęła smartfon do ucha i ponownie zmrużyłaoczy.

– Taxi Olsztyn, czym mogę służyć? – rzuciła pogodnym głosem prawdopodobnie niespełna dwudziestoletniastudentka.

„Jest wiele rzeczy, z którymi sobie nie radzę” – cisnęło się Korynie na usta, lecz zamiast tego odparła to, co musiała: jedyne zdanie, które uwodziło obietnicą chwilowejulgi.

– Poproszę na ulicę Zientary-Malewskiej. – Przełknęła głośno ślinę. – Jaknajszybciej.

– Oczywiście – odpowiedziała dziewczyna tak samo obślizgle miłym głosem. Im dłużej się go słuchało, tym bardziej zdawał się należeć do dziesięcioletniej dziewczynki, a nie do studentki. – Pan Edward zjawi się u pani zajakieś…

Dalsza rozmowa nie miała dla Koryny najmniejszegosensu.

Doskonale wiedziała, że czy miałaby czekać pięć minut, czy też pół godziny, to musiała wyjść z domu natychmiast. Chwyciła za torebkę leżącą na podłodze tuż przy szafce i wrzuciła do niej telefon. Poza tym była praktycznie pusta. Co najwyżej znalazłyby się w niej zużyta chusteczka higieniczna i listek gumy dożucia.

O dokumentach, pieniądzach czy choćby portfelu nie było mowy. Koryna straciła te rzeczy już jakiś czas temu, kiedy późnymi wieczorami kilkukrotnie wybiegała z domu wabiona czymś na kształt głosu dziecka. Któregoś razu nieumyślnie pędziła wprost przed siebie, nie zważając na estetykę miejsca, przemierzane kilometry czy gwizdy mijanych mężczyzn. Nic się dla niej nie liczyło w momencie, w którym umysł podpowiadał, że w pobliżu znajduje się twojedziecko.

Koryna przeszła do przedpokoju, gdzie szybko wsunęła czarne adidasy. Nie zamknęła nawet mieszkania. Zbiegła po schodach, biorąc krótkie oddechy. Popchnęła drzwi frontowe i pozwoliła, aby majowe rześkie powietrze wypełniło jejnozdrza.

Wszystko wokół wyglądało obrzydliwie normalnie. Po drugiej stronie ulicy szła jakaś parka trzymająca się za ręce, kobieta niosła opuszczoną kolorową parasolkę. Z prawej dochodziły dźwięki jeżdżących samochodów. Oni wszyscy nie mieli pojęcia. Tylko niebo rozumiało. Czarne chmury przysłoniły słońce i zapowiadały niekończącą się ulewę. Artur Koryński mówił, że według meteorologów będą trwały przez trzy doby, lecz Koryna nie miała cienia wątpliwości, że nie ustąpią, dopóki w jej ramionach nie znajdzie się drobniutka istotka o tym kolorze oczu, który dostrzegała teraz u każdego obcegodziecka.

– Wszystko wporządku?

Kobieta nawet nie zauważyła, w którym momencie idąca naprzeciwko parka zatrzymała się i skręciła w jej stronę. Dłoń mężczyzny spoczywała na jej ramieniu, a tuż za nią widocznie przestraszona trzęsła się jego partnerka z tęczowąparasolką.

Koryna wpatrywała się z szeroko otwartymi oczami w twarz chłopaka, po czym jednym szarpnięciem ściągnęła z siebie jegołapę.

Tę obślizgłą świńskąrękę.

– Nie dotykaj mnie! – pisnęła. – Dlaczego mi to robicie? Dlaczego wszyscy o to pytacie?! – wołała wniebogłosy, na co randkowicze zareagowali dość radykalnie, oddalając się niemaltruchtem.

Koryna widziała, że chłopak wyjął telefon i dokądśdzwonił.

To nieistotne. Znów poczuła ten ucisk w klatce piersiowej. Otwartą dłoń przyłożyła do serca i przez chwilę rozmasowała tenpunkt.

Wtedy też podjechał samochód. Srebrny opel z żółtym znakiem „TAXI” nadachu.

Koryna szarpnęła za klamkę, niemal wyrwała drzwi z zawiasów i wtoczyła się na tylne siedzenie. Od razu zarejestrowała, że to wnętrze nie jest zbyt przyjemne, podobnie jak zapach podstarzałegomężczyzny.

– Nie tak gwałtownie. To dobry sprzęt, ale szybko się psuje – zażartował kierowca, a w przednim lusterku można było dostrzec rytmicznie unoszący się i opadający czarny, bujny wąs, przysłaniający wargi wygięte w wąski łuk. – Dokąd to dzisiajjedziemy?

„Dokądkolwiek” – cisnęło się Korynie na usta i po raz pierwszy zdała sobie sprawę, jak bardzo irracjonalne jest teraz jej zachowanie. Nakrzyczała na nastolatków, po czym wsiadła do taksówki, zupełnie nie mając pomysłu, dokąd właściwie chcejechać.

Najwidoczniej mężczyzna szybko rozeznał się w sytuacji, bo pełnym wsparcia tonemdodał:

– Nie ma pośpiechu. Bylebyśmy zdążyli przed tą burzą, cozapowiadali.

– Myśliwskie Zacisze – wydukała wreszcie, oblizując usta i sprawiając wrażenie, że o czymś właśnie sobieprzypomniała.

– Jak sobie panienka życzy – odparł kierowca, a silnik cichutkozawarczał.

Koryna oparła łokieć na drzwiach, a tuż na nim osadziła głowę. Wpatrywała się w mijaną przestrzeń i dziękowała Bogu, że Edward nie próbuje z nią rozmawiać więcej, niż jest tokonieczne.

Niebo zdawało się ciemnieć z każdą sekundą, mimo że dziewczyna była pewna, iż bardziej mroczne już być niemoże.

Mijała bloki i domy tej części Olsztyna, która nie należała do najbardziej atrakcyjnych. Znajdujące się tutaj budynki były pobudowane jeszcze na stary wzór, a dodatkowo liczne graffiti potęgowały poczucie opuszczania slumsów. Wkrótce wszystko to zniknęło, a w ich miejscu pojawiły się wysokie, szumiącedrzewa.

Jej mrugnięcia były coraz dłuższe i coraz bardziej senne. Za każdym razem, gdy Koryna spuszczała powieki, widziała maleńką twarzyczkę, a wraz z tym widokiem na jej usta cisnął się wrzask wręcz nie do opanowania. W takich sytuacjach histerycznie próbowała przypomnieć sobie, jak należało wykonywać trening relaksacyjny, który zaprezentowała jej ta dzika terapeutka, LaurenSouthern.

Najpierw napięła prawą rękę i usiłowała przekonać samą siebie, że jej kończyna z niewiadomych przyczyn staje się coraz cięższa. Przyjemnie cięższa. To samo chciała zrobić z lewą. W radio leciał akurat radosny, dość wolny utwór, który w pewnym stopniu był podobny do tego, który puściła doktor Southern na spotkaniu. Koryna naprawdę poczuła, że jej ręce są cięższe. Szczególnie prawa, na której opierała się jejgłowa.

Damradę.

Chciała dodać sobie otuchy i głośno wypuściła powietrzenosem.

– Nie dam rady – wymruczała, kiedy uświadomiła sobie, że po tym, jak wyrzuciła do atmosfery cały dwutlenek węgla, musi się znowuzaciągnąć.

W chwili, gdy zdawało jej się, że nie zdoła już poskromić wybuchu, zadzwonił telefon, powodując przymusowe wciągnięciepowietrza.

Kobieta natychmiast wsunęła dłoń do torby, łudząc się, że może w końcu dzwoni do niej ktoś z policji z informacją o odnalezieniu jej dziecka. Jej mina zrzedła na widok ciągu cyfr zupełnie nieprzypominającego tego, który otrzymała od komisarza Ferenca Farkowskiego i który od razu wyryła na pamięć. Mimo to zdawał się znajomy i już po chwili Koryna rozpoznała, że należy on do dyspozytorkitaksówek.

Jakaś pomyłka. Gdy tylko dzwonek ucichł, od razu wrzuciła telefon z powrotem do torby i planowała od nowa rozpocząć relaksacyjną tułaczkę. Co najważniejsze, chciała powrócić do poprzedniej pozy umożliwiającej zaciąganie się spokojem lasu. We wstecznym lusterku zarejestrowała spojrzenie wąsatego kierowcy i skrzywiła się, bo jego czyn zdawał się wręczbolesny.

– Co? – szorstkorzuciła.

– Pewnie z pracy się tak naprzykrzają? Nawet o tej porze. Skaranie boskie… – rozpoczął wywód mężczyzna, a telefon znowurozbrzmiał.

Koryna wyciągnęła urządzenie czym prędzej i przesunęła zieloną słuchawkę dogóry.

Z dwojga złego wolała już wyjaśnić pomyłkę dyspozytorce, niż słuchać głupstw wypluwanych przez podstarzałegofaceta.

– Co jest? – wysyczałahardo.

– Hm… – Dziewczyna nieco się zmieszała. – Kilkanaście minut temu zamawiała panitaksówkę.

– No i…? – zdziwiła sięKoryna.

– Bo pan Edward czeka na panią. Dostałam informację, że podjechał pod wskazany adres. Na Zientary-Malewskiej, tam pani chciała, zgadzasię?

Koryna głośno wciągnęła powietrze nosem, zmrużyłapowieki.

– To pomyłka – odparłakrótko.

– Nie no… jak pomyłka? Może zapisze sobie pani numer do pana Edwarda, to sama się pani z nim dogada i powie mu, gdzie ma po paniąpodjechać.

– Nie ma potrzeby – podsumowała i jednym kliknięciem zakończyłapołączenie.

Mężczyzna od razu wychwyciłmoment.

– Czyli co, jednak nie z pracy? Czy panienka ich tam tak krótko trzyma? – wydukał i zaśmiał się głośno, prawie dławiąc siępowietrzem.

– Z pracy, z pracy, ale nie mojej. Ty tam, Edwardzie, nawywijałeś – odpowiedziała całkowicie pozbawiona entuzjazmu i wyraźnie poirytowana faktem ponownej konieczności odnalezienia w miarę wygodnejpozycji.

– Edward? Jaki Edward? – Mężczyzna nawet na sekundę nie przestał sięśmiać.

Koryna zauważyła, że samochód zwalnia. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że podczas gdy ona rozmawiała z dyspozytorką, kierowca skręcił w leśnąścieżkę.

Ich spojrzenia na moment spotkały się we wstecznym lusterku, a serce kobiety zaczęło bićszybciej.

– Proszę się zatrzymać – powiedziała, starając się przyjąć surowyton.

Umiała to robić doskonale, w końcu była zimną suką dla wszystkich ludzi, odkąd jej dzieckozniknęło.

– Zatrzymałem się – odparł melodyjniemężczyzna.

Wraz z jego słowami Koryna usłyszała charakterystyczne kliknięcie świadczące o zablokowaniu drzwi. Mimo to jej dłonie jakby automatycznie przywarły do klamki i szarpnęły za nią z całychsił.

Odchyliła się, jeszcze głębiej wciskając się wfotel.

– Jedź, mówię. – Tym razem jej głos lekko zawibrował i w żaden sposób nie była już w stanie tegoukryć.

– Najpierw mówi, żebym się zatrzymał, potem żebym jechał. Ech, kobiety – westchnął ostentacyjnie i zaintonował tubalny koncert, w którym główne skrzypce grał jegośmiech.

Koryna jak zamrożona pragnęła wtopić się w fotel. Przeniknąć przez tkaninę i całą tę konstrukcję, która oddziela ją od zewnętrznegoświata.

Minuta ciszy ciągnęła się dla dziewczyny w nieskończoność, a jednocześnie trwała tyle co nic, gdyż myśli plątały się, przypływały iznikały.

– No to teraz panienka zawiąże sobie tym nogi. – Kierowca odwrócił się przez prawe ramię i wystawiał w kierunku dziewczyny grubą, bawełnianą, czerwonąlinkę.

Koryna wstrzymała powietrze i czuła, że serce wyskoczy jej zaraz z piersi. Na sekundę zapomniała o wszystkim tym, co nie dawało spokoju w ciągu ostatnich dni. Teraz liczył się tylko ten moment. Była pewna, że rozpoczęła się gra, w której stawką jestżycie.

– Dlaczego? Dlaczego to znowu dzieje się właśnie mnie? – dukała, wcale nie oczekującodpowiedzi.

Zauważyła, że schowek po stronie pasażera jest otwarty. Prawdopodobnie to z jego wnętrza mężczyzna wyciągnął linę, gdy ona jak oszalała szarpała za klamkę. Teraz znajdowały się tam już tylko dwa srebrne noże, trzy strzykawki wypełnione jasnoróżowym płynem oraz mały czarnyrewolwer.

– Podobają ci się? – zapytał pogodnie mężczyzna, doskonale odgadując, na co patrzy jego ofiara. – Chciałabyś ich posmakować w sobie? – ciągnął, niemal wywiercając w dziewczynie dziurę napastliwym spojrzeniem. – Co tam szepczesz? Nie chciałabyś? To zwiąż nogi – ponaglił, a kąciki jego ust uniosły się jeszcze wyżej, wykrzywiając przy tym bujnywąs.

Koryna zmrużyła powieki i zmarszczyła znacząco czoło. Wiedziała, że to, czego nie chce najbardziej, to ujrzeć twarzy mężczyzny. Jeśli to zrobi, to ta będzie nawiedzała ją w snach już do końca życia. Niczym maska będzie dopasowywała się do twarzy każdego napotkanego przez niąmężczyzny.

Dłoń z linką zbliżyła się do niej ocentymetr.

– No dalej. Nie wstydźsię.

Dziewczyna wysunęła drżącą rękę w kierunku przedmiotu, nie otwierając jednak całkowicie oczu. Gdy palce spotkały się z bawełną, samowolnie cofnęły się o kilka milimetrów. Drugą rzeczą, której straszliwie nie chciała, było to, żeby ten mężczyzna dotknął jej chociażby palcem. Każde z tych miejsc już do końca świata byłoby brudne, naznaczone piętnem, którego nie da się zmyć żadnymi detergentami – nawet szorując przez długie lata. To jak nigdy niegojąca się rana, którą urazić może wszystko, zasklepić natomiast nie jest w stanie absolutnie żadnasiła.

– Ja mam dziecko – wyszeptała między krótkimi oddechami. – Ono zaginęło. Na pewno słyszałeś o serii porwań. Na pewno słyszał pan… – poprawiłasię.

Chciała wykorzystać tę sytuację jako swego rodzaju kartę przetargową. Pragnęła wzbudzić litość. Obudzić w tej chorej istocie choćby szczyptęczłowieczeństwa.

– To nic – odparł kierowca. – Jesteś jeszcze młoda, będziesz miałanooowe.

Przeciągnięta głoska zaświdrowała w umyśle Koryny, powodując złudzenie namacalnegobólu.

Jej palce ponownie zbliżyły się do linki i tym razem zacisnęły się na niej mocno. Dopiero kiedy przyciągnęła ją do siebie, otworzyła oczy. Uświadomiła sobie, że ostatnimi czasy częściej spogląda w ciemność niż w cokolwiek innego. Czerwony sznurek na jej dłoni powodował niemiłe swędzenie. Przez myśl przeszło Korynie, że musi być czymśnasączony.

– Lubię długą grę wstępną, ale bardziej będzie mi się podobać, gdy będziesz już związana. Pomogęci.

Mężczyzna westchnął i na moment z jego twarzy zszedł uśmiech, zastępując go czymś na kształt grymasu jak u dziecka, które musi czekać przy kasie, aż kasjerka skasuje batonika. Obrócił się do schowka, a chwilę później znów do Koryny i uniósł przed sobą pełnąstrzykawkę.

– Nie.

Tylko tyle była w stanie wydobyć z siebie dziewczyna i nie przeciągając już dłużej, zajęła się związywaniem swoich nóg na wysokości kostek. Nie potrafiła myśleć racjonalnie. Nie przyszło jej do głowy, żeby napiąć teraz nogi, by po ich rozluźnieniu linka była choć odrobinę luźniejsza. Zamiast tego zawiązała ją ciasno, samą siebie skazując napotępienie.

– Bardzo ładnie – pochwalił ją kierowca. – Teraz wystawrączki.

– Nie. Proszę… – wydukała, ale jej ciało nie miało siły, bywalczyć.

Kobieta posłusznie wypełniała polecenia, napędzana jedynie pragnieniem życia. Grube palce mężczyzny czule muskały jej knykcie tylko po to, by chwilę później podnieść z podłogi końcówkę linki i naprężywszy ją z całych sił, skrępować dłoniedziewczyny.

Koryna wiedziała, co będzie dalej. Mężczyzna odblokuje drzwi i wytarga ją z samochodu, by zrobić z nią coś okropnego, by splamić ją na zawsze i pozostawić niezmywalny tatuaż ze swoją podobizną. Być może przed tym, tak czy inaczej, odurzy jąnarkotykami.

W sumie może tak byłobylepiej.

Potem pewnie zostawi ją w tym lesie zupełnie samą, brudną iprzestraszoną.

– Teraz jesteś ładna – odparł kierowca i odwrócił się w stronę przedniejszyby.

Wolałabym być brzydka. Teraz on odblokuje drzwi, ten sam scenariusz. Wszyscy robią to taksamo.

– No tojedziemy.

– Jedziemy? – wydobyło się z ust skrępowanejdziewczyny.

Tego się niespodziewała.

– A ty myślałaś, że co? – Zaśmiał się tubalnie, opluwając przy tym przednią szybę. – Chyba nie myślałaś, że cię zerżnę, ty mała suko – zaszydził i pogroził palcem jak nieposłusznemuzwierzęciu.

Koryna głośno odetchnęła, zupełnie nie będąc w stanie kontrolować teraz swoichodruchów.

– Ty się tam wcale nie ciesz. Tam, dokąd jedziemy, zrobią ci coś o wielegorszego.

ROZDZIAŁ 2

Aleksander

Nawet kiedy Aleks był całkiem malutki, nie wierzył – tak jak większość dzieci – że pod łóżkiem mieszkają potwory. Nie zrywał się przerażony w odpowiedzi na każdy głośniejszy dźwięk za oknem. Nie wprawiały go w stagnację z lekka uchylona stara szafa czy skrzypiące drewniane drzwi. On od zawsze wiedział, że wszystkie najgorsze koszmary poukrywane są w ludziach, nie w miejscach czy przedmiotach. To człowiek odpowiedzialny jest za całe zło tego świata i tylko on może z nimzawalczyć.

Chłopiec często marzył, że jest wojownikiem pokonującym monstrualne bestie. Przez lata wmawiał sobie, że właśnie z takich pojedynków pochodzą szpecące jego twarz blizny. Jedna wychodziła od linii włosów, zahaczała o brew – przez co ta nigdy do końca nie wyrosła – szła przez całą długość policzka, omijając o mniej więcej pięć centymetrów drobny nos i usta, aż do brody. Druga, nieco cieńsza, po lewej stronie, zniekształcała ucho i cięła okolicężuchwy.

Wiele czasu musiało upłynąć, nim zrozumiał, że nie pozostawiły ich uczciwe upiory walczące z wyższym rangą wojownikiem, a kobiety pastwiące się nad niewinnym dzieckiem. Od jakiegoś czasu nie wierzył już w słowa siostrzyczki, która przekonywała, że właśnie w takim stanie go odnaleziono. Po tym, jak poznał Maksa, znalazł Laurę, a później na własne oczy zobaczył, do jakiego stanu mogą doprowadzić dziecko, nie miał wątpliwości, że każda z tych sznyt to ICHdzieło.

– Dwa, cztery, dwa, L-a-u-r-a. Nie rozumiem – wychrypiał bezradnie, rozkładając przy tym ręce i marszczącczoło.

– Masz problem z czytaniem? – zaszydziłtowarzysz.

– Nie o to chodzi. Wiem, co tu jest napisane. Dwieście czterdzieści dwa Laura. Nie rozumiem, dlaczego ktoś tak strasznie ją skrzywdził, dlaczego wypalił jej teznaki…

– Naprawdę nie rozumiesz? – zapytałfiołkowooki.

W rzeczywistości sam też nigdy nie rozumiał, czemu zakonnice tak dotkliwie znęcają się nad dziećmi. Czemu robią tak podłe rzeczy. Nie mógł jednak przyznać się do tego przed młodszym kolegą, a nawet przedsobą…

Bez słowa odpowiedzi zsunął z siebie bielutki habit. Odwrócił się plecami do Aleksandra. Zupełnie nagi stał tak, ukazując wszystkie swe blizny, pręgi, siniaki. Wyglądało to, jakby każdego dnia był katowany przy pomocy jakiegoś drucianego sznura bądź kolczastego bicza. Stare zasklepione rany mieszały się z nowszymi, jeszcze krzykliwie czerwonymi, prawdopodobnie sprzed kilku tygodni. Na plecach, tuż przy szyi, widniał wypalonynapis:

108Maks.

Siedmiolatek kiedyś czuł się winny, że na jego plecach nie ma numeru. Zrobiłby wszystko, aby zabrać ten ból z barków Laury i Maksa. Nosił to w sobie do chwili, w której zrozumiał, że być może w jakiś sposób jednak im pomógł – przyjął najcięższe ciosy na swoją twarz. Nie potrzebował numerów ani żadnych oznaczeń, to, co nosił na buzi, było skuteczną stygmatyzacją „towaru”. Gdyby nie spotkało to jego, to byłoby równoznaczne z tym, że inne dziecko by przez to przeszło. Cała ta breja złości i strachu musiała się na kogośwylać.

– Dobrze, że to byłem ja. Wcale nie byłem bezużyteczny… – mamrotał pod nosemchłopiec.

– Szuukam!

Wrzask rozciął powietrze i sprawił, że rudowłosy automatycznie przycisnął dłoń do ust. Równocześnie drugą ręką jeszcze bardziej zacieśnił uchwyt nagałęzi.

Jakiś czas temu nie odważyłby się nawet zamarzyć o wspinaczce nadrzewa.

Tymczasem siedział wysoko, głęboko schowany między bujnymi liśćmi. Zaciągnął się powietrzem i dałby sobie rękę uciąć, że to całkowicie różni się od tego, które codziennie wdychał wklasztorze.

Następny flashback uderzył go boleśnie i sprawił, że chłopiec, a wraz z nim całe drzewo, zachwiał sięodrobinę.

Rude włosy chłopca, a zaraz za nimi zielone, duże oczy wyłoniły się spod parapetu i centymetr po centymetrze skanowały rozgrywającą się właśnie scenę. Z kaplicy w dwóch rzędach wychodziły kolejno siostry. Aleks nie znał imion wszystkich, bardziej kojarzył kobiety z sytuacji, kiedy to spotkał je w swojejkomnacie.

Ubrane były w swe codzienne ciemne szaty oraz długie płaszcze ze spiczastymi kapturami, zakrywającymi ich włosy i częściowo twarze. Pierwsza para zakonnic trzymała w dłoniach zapalone, długie świece. Cztery następne pary niosły jakąś wielką rzecz zakrytą białymprześcieradłem.

Co to jest? Co jest tamschowane?

Na samym końcu w odstępie od innych sióstr powolnie toczyła sięMatylda.

Chłopiec, jak zahipnotyzowany, wpatrywał się w niesiony przez mniszki przedmiot, umieszczony na drewnianym podłożu, okrytytkaniną.

Co one tam mogłyschować?

Serce dziecka kołatało jak szalone i choć Aleksowi nie przychodził do głowy pomysł, co mogłoby się tam kryć, ciało zareagowało jakbyautomatycznie.

Wzrok na chwilę przeniósł na swoją rękę, na której bystrymi, młodymi oczami zarejestrował stojące dęba włoski, a gdy percepcyjnie powrócił do wydarzeń na zewnątrz, spiorunowało go odwzajemnione srogie spojrzenieMatki.

Dłoń, która opadła na jego lewe ramię, zdawała się ważyć tonę. Aleks odchylił się i gdyby nie zaciskające się na jego ubraniu palce, wylądowałby już na twardejglebie.

– Od razu cię znalazłem. Jesteś beznadziejny w tę grę! – Zaśmiał się starszy kolega z szopą gęstych, czarnych włosów i podciągnął przyjaciela w taki sposób, aby obaj byli w bezpiecznejpozycji.

– Taaak? Beznadziejny? – odpysknął Aleks i niemal jednym susem zeskoczył z gałęzi, jeszcze w locie wrzeszcząc: – BEREK! – Puścił się jak w cwał. Gnał prosto przed siebie, omijając kolejnedrzewa.

Maksowi zajęło dłuższą chwilę, nim zorientował się, co właśnie się wydarzyło, i zaczął gonić młodszegoprzyjaciela.

Kępy ciemnomiedzianych włosów rozwiewał ciepły wiatr. Oddechy zdawały się coraz krótsze i częstsze. Serce biło jak oszalałe i już po kilku sekundach chłopiec czuł, że brakuje mutchu.

– Nie poddam się. Dopóki żyję, nigdy się nie poddam – mamrotał. – Byłem w złym miejscu. Ja, Maks, Laura, Karolina… Wszyscy trafiliśmy nie tam, gdzie winno było być nasze lokum, ale to jest już przeszłość. Wspólnymi siłami wydostaliśmy się i każdy z naszej czwórki miał w tym niezaprzeczalny udział. – Pole widzenia zawężało się, a ostrość jakby rozmywała się z każdą sekundą. – Nie poddam się – powtórzył chłopiec, chwilę przed tym całkowicie przestał widzieć. Nawet wtedy jednak jego nogi jak zaprogramowane pędziły przedsiebie.

– Poczekaj. Nie mam siły – wyszeptał Maks, ale wystarczyło, aby drewniane buty chłopca wryły się głębiej wziemię.

Kto by przypuszczał, że hamowanie będzie trudniejsze niż pęd przed siebie, nawet bez możliwości zaczerpnięciapowietrza.

Maks był blisko, dosłownie kilka metrów dalej. Pochylał się, opierając dłonie na kolanach. I choć to, co było wokół niego, dla Aleksa wciąż było rozmazane, to jego sylwetka wydawała się niebotycznieostra.

Nadal nie będąc w stanie złapać oddechu, zbliżył się do dziesięciolatka z zamiarem zapytania, co się stało. Zamiast tego z jego ust wydobyła się seria kaszlu wywołująca potrzebęzwymiotowania.

Skromna zawartość żołądka wylała się na ciemnozielonymech.

Maks wyprostował się i wspierającym gestem poklepał przyjaciela po plecach. Zaczekał, aż ten skończy rzygać, i półszeptem dumnieoznajmił:

– Znowuprzegrałeś.

Aleks wytarł usta wierzchem drżącej dłoni, a potem głośnoodchrząknął.

– Myślałem, że uraziłeś się w którąś z ran – stwierdził pełnym współczuciatonem.

– Przecież cały jestem chodzącą raną! – Maks zaśmiał się, na co Aleks był w stanie odpowiedzieć jedynie lekkimuśmiechem.

Siedmiolatek przyjrzał się uważnie swojemu towarzyszowi. Długie czarne rzęsy opadały i unosiły się co kilka sekund jak u porcelanowej lalki. Pod prawym okiem wciąż znajdował się fioletowy wykwit, który w niepokojąco perfekcyjny sposób pasował swą barwą do fiołkowych oczu. Poza tą raną dobrze widoczne było jeszcze tylko drobne rozcięcie z prawej strony na różowych młodzieńczychustach.

Aleks doskonale pamiętał moment, w którym znalazł Maksa na posadzce w jego komnacie. Ta jedna chwila wyryła się jak tatuaż, ponieważ wiązała się z bólem, jakiego siedmiolatek nigdy dotąd nie doświadczył. Poczuł wtedy, że coś, co przez tak długi czas skrzętnie planował, może rozsypać się niczym domek zkart.

– Maks! Maks! Żyjesz?! – wykrzyczał, kucając przy chłopcu, który leżał w kałużykrwi.

Jego pokój był w opłakanym stanie, sprawiał wrażenie, jakby przeszło po nim tornado. Kołdra, prześcieradło, poduszki, materac… wszystko to porozrzucane po pomieszczeniu. Krwawe odciski dłoni na ścianach i kałuże z osocza zaścielające niemal całą powierzchnię podłogi. A teraz jeszcze porozrzucane odłamkiszkła.

– Słyszysz mnie? – ponaglił i chwycił dziesięciolatka za czarne wilgotnewłosy.

Pociągnął za nie nieznacznie, chcąc w ten sposób umożliwić przyjacielowi efektywniejszeoddychanie.

– Ból… – wydobyło się z poharatanych ustMaksa.

Aleks zastanawiał się przez moment, czy słyszał to słowo naprawdę, czy jedynie w swojej głowie, która tak strasznie pragnęłaodpowiedzi.

– Wiem. Wiem, że bardzo boli… – odparł po chwilizadumy.

Zabrał się do rozwiązywania torby, stworzonej z prześcieradła. Wyciągnął z niej dwa plastikowe pudełeczka. Jedno białe, drugie niebieskie. Wydobył po jednej tabletce z każdego. Teraz zdawało się, że obie są czerwone, gdyż palce chłopca wskutek dotknięcia włosów przyjaciela przybrały taki właśnie kolor, a następnie zabarwiłykapsułki.

– Dasz radę to połknąć? – zapytał troskliwie i przystawił dłoń z lekarstwami pod ustaMaksa.

– Powiedziała, że ból mnieoczyści.

To była jużprzeszłość.

Teraz obaj mogli biegać beztrosko polesie.

– Wygrałem. Już nigdy tam nie wrócę – wymamrotał pod nosem. – To nigdy nie było dobremiejsce.

DZIEŃ PIERWSZY UWIĘZI KORYNY DYLEWSKIEJ

ROZDZIAŁ 3

Koryna Dylewska

Słodki smak krwi pobudził kubki smakowe i sprowadził ją do świata żywych. Koryna automatycznie oblizała wargi, chcąc je maksymalnie nawilżyć. Nie zastanawiała się jeszcze nad tym, co właśnie rozciera po swoich ustach. Mozolnie przełknęła ślinę i pozwoliła sobie na trzy głębsze oddechy. Powieki uniosła o milimetr, a chwilę później z powrotem je opuściła, zdając sobie sprawę, że kosmyki jej czarnych włosów mieszają się zrzęsami.

Zaraz je odgarnę. Muszę odpocząć tylkominutę.

Głowa opadła na prawą stronę, tym samym wyręczając ją wzadaniu.

Coś jest nietak.

Uświadomiła to sobie wskutek kolejnej sytuacji udowadniającej, że nie panuje nad swoimciałem.

To nic. Ważne, że żyję. Dopóki oddycham, wciąż jestem wgrze.

Nie była w stanie ułożyć bardziej sensownej myśli. Ponownie spróbowała spojrzeć i zorientować się w sytuacji, ocenić straty i wyrządzone jej do tej pory krzywdy. Wąskie pole widzenia zdradzało coś na kształt otwartego okna, przez które docierały do niej promienie gorejącegosłońca.

Miała być burza. Tuż po tym wspomnieniu nadeszłykolejne.

Byłam w taksówce. Nie. To nie była taksówka. To nie był mężczyzna, z którym miałamjechać.

Wydarzenia stopniowo wskakiwały na swoje miejsce, a kostki i nadgarstki momentalnie zapiekły, przypominając o czerwonej lince krępującej jejruchy.

Dziewczyna zasyczała, wyobrażając sobie kończyny obdarte aż do mięsa. Ostrożnie poruszyła palcami u stóp, następnie to samo zrobiła z tymi u rąk. Wydawały się bardzo ciężkie, lecz co najważniejsze, wszystkie na swoimmiejscu.

Podłoże, na którym leżała, było w miarę miękkie. W nozdrza uderzał zapach drzew znajdujących się za oknem. Mieszał się on jednak z czymś jeszcze. W pierwszej chwili Koryna nie była w stanie precyzyjnie ocenić, co jej to przypomina. Nie miała jednak wątpliwości, że musi to być detergent. Zmusiła samą siebie, by poruszyć głową i dzięki temu odsunąć ją od słońca, które nawet mimo zamkniętych powiek powodowało ból wrażliwychspojówek.

Milimetr po milimetrze unosiła głowę, zdawało jej się, że waży z tonę. Nagły impuls bólu sprawił, że przygryzła język. Dopiero po chwili zorientowała się, co się właściwie wydarzyło. Uczucie, którego doświadczyła, przypominało niespodziewane oderwanie plastra. Gdy jej głowa przed momentem opadła na jedną stronę, poraniona skóra musiała niejako przykleić się do poduszki i nawet wolny ruch otworzył ranęponownie.

Jeszcze raz oblizała usta i zastanowiła się, czy ta krew, której posmak czuje, pochodzi ze skaleczenia na głowie, czy z przegryzieniajęzyka.

Napięła prawe ramię i niczym człowiek dotknięty paraliżem walczyła z własnąręką.

Musiała dotknąć rany. Musiała ocenić, czy to osłabienie jest powodowane przez znaczną utratę krwi, czy przez zwykłe naćpanie jej przez tego mężczyznę z taksówki. Wspomnienie strzykawek wypełnionych jasnoróżowym płynem w jego schowku zaświeciło w umyśle niczym jarzenioweświatło.

Koryna walczyła ze sobą, nadal na wpół przytomna, jedynie częściowo rejestrującbodźce.

Zapach środka czyszczącego zdawał się teraz górować nad powiewem świeżości z zewnątrz. Do tego dochodził jeszcze dziwnydźwięk.

Palce w końcu dotarły do skroni, a Koryna wzdrygnęła się zupełnie, jakby nie była pewna, czy to jej opuszki. Wędrowała nimi niemrawo, szukając rany, a jednocześnie przy jej prawym boku przesuwało się coś, co mroziło całe ciało i wysyłało krótki impuls do mózgu mówiący: „UCIEKAJ”.

W końcu knykieć natknął się na miejsce nad uchem bardziej mokre niż pozostałe części głowy. To dotknięcie spowodowało gwałtowne cofnięcie palców i napięcie aż do łokcia ręki, która zatrzęsła się i za żadne skarby nie chciała ponownie mieć styczności ze zranionym miejscem. Zamiast tego Koryna postarała się, aby sprowadzić ją do oka i palcami pomóc powiece podnieść się wyżej. Ten czyn jakby przesłał komunikat do drugiego oka, a gdy oba były już szeroko otwarte, stopniowo powracała ostrośćwidzenia.

To, co dziewczyna wyraźnie zobaczyła jako pierwsze, to chudy pająk uwieszony wysoko na sklepieniu pokoju i mimo sytuacji, w jakiej się znajdowała, poprosiła siłę wyższą, aby zwierzę nie zechciało spuścić się na jejtwarz.

Muszę się skupić. Muszę skumulować siły. To może być moja jedyna szansa. Nie słychać żadnych kroków nawet w oddali. Jestem sama. Skupsię!

Motywowała samą siebie i bacznie obserwowała pajęczaka. Prychnęła pod nosem, jednocześnie opluwając się lepką wydzieliną, uświadamiając sobie ironię swych myśli – jak mogła w ogóle w takiej sytuacji słać modły o to, by chudy pająk nie zleciał na jejtwarz?

Wciągnęła powietrze nosem i wypuściła ustami. Całą tę sekwencję powtórzyła kilka razy. Postarała się zacisnąć palce w pięść i jeszcze raz podnieść do twarzy. Znów słyszała ten dziwnydźwięk.

A więc wcale sobie tego niewymyśliłam.

Poczuła zimne muśnięcie przytalii.

Twarde i lodowate części tworzące wspólną sekwencję najwidoczniej są w jakiś sposób połączone z moimidłońmi.

Chwilę później nie miała już ku temu żadnych wątpliwości, gdyż unosząc ręce na tyle, że była w stanie je zobaczyć pod nosem, rzuciła pierwsze od ocknięcia sięsłowo.

Krótkie „kurwa” wypełniło po brzegi całepomieszczenie.

Stalowe kajdanki, od których odchodził długi łańcuch, przywołały do umysłu najgorsze z możliwychmyśli.

Ten koszmar nadal się dzieje. Nie wystarczyło mu, by wykorzystać mnie i zostawić w lesie. To jakiśpsychopata.

Co do tego Koryna nie miała wątpliwości, a to odkrycie spowodowało napływ nowejsiły.

Gwałtownie opuściła rękę, a następnie szarpnęła obiema, wykorzystując skąpy zasób energii. Barki samoistnie odskoczyły w tył, a łańcuchy stanowiły opór. To uświadomiło dziewczynie kolejną brutalną prawdę. Kajdanki nie były zwyczajnie nałożone na ręce z dodatkiem łańcucha, który pozwalałby je trzymać po obu stronach ciała. On musiał być przełożony przez ramęłóżka.

Seria przekleństw cisnęła się kobiecie na usta, ale zamiast tego z jej wnętrza wydobył się tylko długi pisk. Nie zastanawiała się wtedy, że tym nagłym okrzykiem prawdopodobnie zaraz sprowadzi do pokoju tego wąsategomężczyznę.

– Następne wydarzenie oddalające mnie od ciebie – wyjęczaławreszcie.

Patrzyła przy tym na pająka na suficie, lecz w rzeczywistości widziała wtedy coś zupełnieinnego.

– Nie mam czasu – skwitowała.

Przepełniona nową motywacją zgięła nogi i podwinęła stopy niemal pod pupę. Napinając je, niczym pełzający gad przesunęła się odrobinę dogóry.

Chciała usiąść, a nie miała wątpliwości, że aby zrealizować to pragnienie, musi się na czymś wesprzeć. Rama łóżka, przez którą przerzucony był łańcuch, stanowiła w tamtym momencie jedyną taką rzecz. Koryna starała się więc zbliżyć do niej, jednocześnie nasłuchując odgłosu zbliżającego się oprawcy i obserwując czyhającego na niąpająka.

Kiedy dłoń spotkała się ze stalową rurką, strużka potu spływająca po czole zmieszała się z krwią nieustannie broczącą ze świeżej rany. Koryna włożyła w ten czyn całą swoją moc i tylko dzięki temu zdołała usiąść. Nie była nawet pewna, jak wiele czasu minęło, odkąd się przebudziła. W jej percepcji zakres ten klarował się na jakieś setkigodzin.

Buty oprawcy rytmicznie stukały o posadzkę, a dźwięki te tworzyły w rezultacie iście przerażający utwór. Dziewczyna oddałaby wszystko, byleby być w stanie zniknąć. Ten ból, który powracał do niej, po raz kolejny sprawiał, że uwierzyła, iż rzucono na niąurok.

– Dlaczego ja? Dlaczego znowu spotyka to właśnie mnie? – skomlała.

Drzwi do komnaty otworzyły się z przeciągłym, nienaturalnym wręcz skrzypnięciem, a ludzki cień padł na posadzkę znajdującą się przed łóżkiem. Korynie w ostatniej sekundzie udało się zrobić to, co w tej sytuacjikonieczne.

Z całych sił zamknęła oczy, a tym samym nacisnęła na łzę, która nieśmiało zebrała się w kąciku oka. Ten ruch wystarczył, by uwolnić ciecz, a ta bez zbędnego zaproszenia w ułamku sekundy spłynęła po policzku, skręcając kilka centymetrów przed ustami, i opadła naposłanie.

Koryna kuliła się u szczytu łóżka w pozycji na wpół siedzącej, a strach sprawiał, że każda jej kończyna dziwacznie się wyginała. Ręce miała zaplecione na piersiach. Nadgarstki piekły wskutek długiego czasu tłamszenia ich w metalowych kajdanach. Dziękowała Bogu, że łańcuchy uczepione do obręczy są na tyle długie, iż nie zmuszają do trzymania dłoni nadgłową.

Dobrze wiedziała, że w ostatnim czasie na własne życzenie doprowadziła swoje kruche ciało na skraj wycieńczenia poprzez restrykcyjną dietę i stanowczo ograniczony czassnu.

Nie jestem w stanie się obronić. Muszę zniknąć. Nie może mnie tubyć!

– Witaj, Koryno.

Melodyjny głos uderzył ją prosto w twarz niczym bicz zakończonygwoździem.

Serce zdawało się zwolnić, a może właśnie waliło tak szybko, że nie dało się już tego zarejestrować? Ucichło. Wszystko ucichło w momencie, w którym kobieta dopuściła do siebie to, co chwilę wcześniej wydawało się wytworem jej styranejwyobraźni.

Głos, który usłyszała, z całą pewnością nie był głosem kierowcytaksówki.

Kobieta.

W pomieszczeniu znajdowała siękobieta.

„Pomóż mi. Uwolnij mnie. Błagam” – cisnęło jej się na usta. Obecność drugiej kobiety mamiła obietnicą wyzwolenia. Jeśli jednak nie zrobiła tego już wcześniej, czy sensownym było zaklinanie, aby uczyniła toteraz?

Koryna ledwo powstrzymała się przed otworzeniem oczu. Czuła się jak idiotka przez to, że przez moment wzięła płeć za wyznacznikdobroci.

– Jestem Matką tego domu, a od teraz także twoją matką, poza Najwyższą Matką jedyną, jaką masz – ciągnął gość, najprawdopodobniej najpierw stawiając coś na szafce, a potem siadając na skraju łóżka, kilkadziesiąt centymetrów od bosych, spękanych stópKoryny.

Chwilę później postać podniosła się, co przypominało odfrunięcie ćmy z powierzchniliścia.

Odgłos przekręcanej klamki zesłał możliwość oceny sytuacji. Jeśli Koryna chciała rozpoznać, co się wokół niej dzieje, jednocześnie nie musząc patrzeć na twarz oprawcy, musiała zrobić to właśnie teraz – w tej decydującej sekundzie otworzyćoczy.

Uczyniła to, a wtedy ogromny haust powietrza jak gdyby zaklinował się w okolicach krtani. Przybrał formę gęstą i kleistą. Ciemnoniebieskie oczy zapiekły, rozwierając się tak straszliwie szeroko po długim czasiezasklepienia.

To zdecydowanie nie był świat, w którym czekała przed blokiem nataksówkę.

To nie była przestrzeń, którą znała, i absolutnie nie ta, w której powinna była terazbyć.

Gorejące słońce co rusz wygrywało batalię i wdzierało się do szerokiej komnaty, doskonale oświetlając drewnianą podłogę. Korynie przyszła do głowy szalona myśl, że jeśli taki ukrop potrwa jeszcze choćby przez moment, to całe pomieszczenie stanie wpłomieniach.

ArturKoryński.

Dziwne, że właśnie o tym człowieku pomyślałaKoryna.

Pierdolony Artur Koryński zapewniał, że szykuje się burza stulecia, że potrwa przez kolejne trzy doby. Wszystko wskazywało na to, że nie kłamie. Niebo zrobiło się czarne. Nawet ono kłamało w kwestii tego, że jest w stanie pojąć, co czuję… Jak długo już tujestem?!

Dziewczyna wiedziała, że najprawdopodobniej jest tylko jedna osoba na świecie, która byłaby w stanie odpowiedzieć jej na to pytanie. Stała teraz odwrócona do niej plecami i wpatrywała się w coś, co znajdowało się po drugiej stronieokna.

Ta postać coś mówiła. Powiedziała coś, co chyba było szalenie ważne. Przedstawiłasię?

Myśli Koryny były mętne i poskręcane. Jedna z drugą mieszała się, tworząc zupełnie nową nieprawdopodobną całość. Tak przecież być musiało, czyż nie? Jak inaczej wytłumaczyć to, że własne oczy podpowiadały jej tak niebotyczne bzdury? Bo przecież to, co widziała, nie mogło być prawdą. To, co czuła, nie mogło być realne. Nawet ten zapach detergentów zmieszany z dziwaczną wonią nie mógłbyistnieć.

Sylwetka przy oknie poczęła odwracać się nieśpiesznie, a powieki Koryny momentalnie opadły i zacisnęły się ze wszystkich sił. Pochyliła głowę, co przyciągnęło nową falę zawrotów, i rozchyliła nieznacznie powieki. Zaraz potem zacisnęła i otworzyła je jeszcze kilkukrotnie, zerkała na krawędzie szaty tej obcejistoty.

– Nie musisz się bać – wyszeptała przeciągle. – Tu jest teraz twójdom.

Nie muszę się bać? Czy rzeczywiście powinnam się radować, że w komnacie jest teraz ONA, a nie mężczyzna, który mnie tutaj przywiózł i w swoim schowku dzierżył arsenał strzykawek oraz linek? Czy rzeczywiście mogę być spokojna, wiedząc, kto znajduje się teraz przede mną, a jednocześnie będąc przykuta łańcuchami dołóżka?

Koryna nawet przed samą sobą bała się przyznać, jaka jest tożsamość osoby nazywającej to miejsce jej nowym domem, a jednak wykonała wszystkie możliwe w tej sytuacji testy. Zamykała i otwierała oczy, ale obraz przed nią się nie zmieniał. Podszczypywała skórę, lecz ból, który w rezultacie nachodził, szeptał: „Jestemprawdziwy”.

Ciemne szaty kobiety sięgały do samej ziemi i bez wątpienia były szyte na wymiar. Luźny habit dodatkowo przykrywał tak samo długi płaszcz ze spiczastym kapturem, który postać miała nałożony na głowę, co skutecznie ukrywało kolor jej włosów – ten szczegół Koryna zarejestrowała jeszcze wtedy, gdy kobieta stała odwrócona tyłem, przyoknie.

Teraz nie ośmieliłaby się już unieść twarzy na tyle wysoko. Nie chciała tego. Nie chciała widzieć jej rysów. Spojrzenie zawiesiła na krawędzi stroju. Tak czystego i idealnego, jak gdyby suknię włożono przed sekundą właśnie po to, by spowodować to przeszywającewrażenie.

Zakonnica wystawiła swą smukłą dłoń w kierunku Koryny, co sprawiło, że jeszcze bardziej wbiła głowę w zagłówek łóżka. Starała się nie wpatrywać w ujawniony w ten sposób mankament, ale to, co zarejestrowała na nadgarstku kobiety, było wręcz hipnotyzujące. Cieniutkie i liczne sznyty, białe i odrobinę wypukłe. Niektóre z nich były wąskie, a inne na tyle długie, że prawdopodobnie oplatały wokoło cały nadgarstek. Niektóre proste jak po linijce, a inne nieregularne, tworzące coś na kształtwzorów.

Koryna zastanawiała się, jak wiele może być ich poukrywanych jeszcze głębiej podhabitem.

Będąca w pomieszczeniu mniszka bez wątpienia w swoim życiu wycierpiała już bardzo wiele. Teraz nie tylko jej płeć oraz deklaracja, że nie należy się bać, uwodziły gwarancją bezpieczeństwa, ale również niezaprzeczalny dowód co do jejprzejść.

To wszystko powodowało, że Koryna była skłonna unieść swą twarz i w ten sposób uzyskać ostateczne potwierdzenie co do intencji zakonnicy. Zanim jednak zdążyła to zrobić, na jej policzkach silnie zacisnęły się szczupłe kobiece palce i poderwały jej twarz, zmuszając do tego, co chwilę temu sama zdecydowana byłazrobić.

Koryna wejrzała głęboko w ogromne błękitne oczy dziewczyny i w tym samym momencie jej własne źrenice się rozszerzyły. Czuła mrowienie na twarzy w miejscach, w których zagłębiały się palce mniszki, a nawet na zaciskającej sięszczęce.

Napastniczka rysy miała delikatne i jeszcze wyjątkowo dziecięce. Zapewne nie miała więcej niż dwadzieścia wiosen. Oczy swym błękitem przypominały najczystszy ocean, wargi były pełne i naturalnie różowe. Nosek mały i zadarty. Pszeniczne, błyszczące włosy układały się w lekkie fale i skrywały gdzieś pod ciemnym kapturem, który stanowił zaskakujący kontrast dla jej kremowejskóry.

– Jestem Matką tego domu. Należy mi sięszacunek.

Fakt, iż wypłynęło to z ust osoby o takim wyglądzie, spowodował, że Koryna nie była w stanie w pełni zrozumieć ichsensu.

– Wieczorem rozpoczyna się twoje wdrożenie. Bądź gotowa – dodała zakonnica i jeszcze mocniej wbiła paznokcie w skórę Koryny, ale na jej twarzy nie pojawił się żaden grymas. Dzięki temu wszystko, co robiła, owiane było mgłą „normalności”.

Minęło kilka sekund, zanim Koryna cokolwiekzrozumiała.

Matka? Wdrożenie? Bądź gotowa? To znaczy, że zostałam oddana do zakonu? Mam być jedną z nich? I jak jej zdaniem mam się przygotować, będąc jednocześnie przypięta dołóżka?

Dziewczyna strasznie chciała o to wszystko zapytać i niewinna twarz siostry zakonnej sprawiła, że pozwoliła sobie otworzyćusta.

Palce habitantki przesunęły się do przodu i zatrzymały na wargach dziewczyny, wyginając je wdzióbek.

– Łańcuchy są długie. Bez problemu możesz poruszać się po komnacie. Nikt nie chce cię tutaj skrzywdzić. Niedługo zrozumiesz – rzuciła naodchodne.

Koryna jednak dobrze wiedziała, że nawet najdłuższe łańcuchy na świecie pozwalające poruszać się, dokąd tylko człowiek zechce, niezmiennie pozostają pętającąkonstrukcją.

ROZDZIAŁ 4

Aleksander

– Lepiej już wracajmy. Nie chcę, żeby Laura tak długo była sama – zaproponował Maks, na co Aleks kiwnął głową. – Na pewno dasz radę? – dopytał się, zauważając zachwianieprzyjaciela.

– To ty dopiero mówiłeś, że nie masz siły – odparł rudowłosy, a w jego głosie nie było ani krztysarkazmu.

– Ej no, blefowałem przecież! Chciałem tylko cię złapać. Jesteś szybki, ale potem rzygasz jak kot! – Dziesięciolatek sięzaśmiał.

– Wiesz… Ja dotąd niewiele trenowałem – zaczął się tłumaczyć, a bordowe wykwity zalały jego twarz. – Miałem mało miejsca. Od drzwi do drzwi, no idlatego…

Maks przerwał ten jego przygnębiający wywód, dając młodszemu chłopcu kuksańca wbark.

– Będziemy trenować. Dobrze byłoby, żebyśmy biegali codziennie, ale naprawdę nie poszło ciźle.

– Nie chciałem się poddać – odpowiedział półszeptem. – To moja przysięga. Już nigdy się niepoddawać.

Fiołkowooki kiwał głową z uznaniem, a równocześnie nachylał się po swoje wiadra, które odłożyli przy oznaczonym czerwonym „X” drzewie, jeszcze zanim rozpoczęli zabawę. Podniósł oba i jedno z nich wręczył przyjacielowi. Przeszli z nimi kilkaset metrów, nieustannie kierując w stronę, z której dochodził dźwięk szumuwody.

Rzeka była cienka i długa. Czystość wody pozostawiała wiele do życzenia, ale żaden z nich nawet przez ułamek sekundy nie pomyślał, że można by wybrzydzać. Co więcej, obaj zachwycali się jejtaflą.

Usta Aleksa wygięły się w najszczerszy uśmiech. Wessał dolną wargę i napiął uniesione policzki, tym samym ściągając oczy w cieniutkiekreseczki.

Ostrożnie przeskoczył z wilgotnego brzegu na wystający z wody płaski kamień i ukucnął na nim w celu nabrania wody dowiadra.

– Nie nabieraj aż tyle – poleciłMaks.

To i tak nie wpłynęło na zachowanie Aleksa. Napiął wątłe ręce i zebrał tyle, ile tylko był w stanieunieść.

– Musimy umyć dziśLaurę.

Z głośnym jęknięciem, jednym susem powrócił z kamienia na brzeg. Tym samym kilka mililitrów wody rozlało się na około, oblewając nawet jegosamego.

Naczynie z pozostałą zawartością ustawił na mchu obok wiadra Maksa i momentalnie posmutniał, widząc, że mimo najszczerszych chęci w swoim naczyniu ma o wielemniej.

– Mówiłem, żebyś aż tyle nie nabierał – westchnął starszy chłopiec. – Tydzień temu ściągałeś gips z nogi – przypomniał.

– Wszystko z nią w porządku. – Beztrosko machnął ręką. – To tylko z moją kondycją jest problem. Tydzień temu byłeś w jeszcze gorszym stanie niż ja, a twoje wiadro jest niemal wypełnione pobrzegi.

– Ciągle chciałbyś się tylko licytować – zawarczał Maks, kiedy obaj byli już w drodzepowrotnej.

– Nie taki był mój zamiar. Źle interpretujesz moje słowa – wyjaśnił sprawę właśnie tak, jak ta w rzeczywistości się miała. – Jednego tygodnia przerabiałem taki podręcznik, w którym było napisane, że to projekcja. To taki mechanizm obronny polegający na przypisywaniu innym własnychuczuć…

– Wiem, co to jest projekcja. Czytaliśmy te same księgi, ale ty ciągle usiłujesz byćlepszy.

– To prawda, ale nie lepszy od ciebie, lecz dla ciebie… Staram się każdego dnia pokonywać samegosiebie.

Maks uniósł brwi niemal pod linię włosów i stęknął, poprawiając uchwyt na rączcewiadra.

– Ty nie możesz mieć siedmiu lat. Mówisz dojrzalej niżMatka.

Serce Aleksa zabiło mocniej na dźwięk tego ostatniego słowa. Raptownie przełknął ślinę i w głowie kilkukrotnie musiał sobie powtórzyć frazę ratującą go z opresji. Nigdy, przenigdy się niepoddam.

Minęła chwila, zanim zdołał rozgonić strach i uspokoić swoje drżąceręce.

– Ty też nie brzmisz jak dziesięciolatek, a przynajmniej tak mi się wydaje. Nigdy wcześniej żadnego niespotkałem.

– Mam prawie jedenaście! – poprawił go czarnowłosy. – Choć w sumie nawet to nie jest pewne. Mogły nas okłamać. Zresztą jak we wszystkim. – Uśmiechnął siędelikatnie.

Aleks przypomniał sobie, jak jego siostrzyczka mówiła, że każdej z kobiet w zgromadzeniu zmieniano imię, słowa Maksa mogły więc mieć sens. Skoro robiono coś takiego, dlaczego by nie zaniżyć odrobinęwieku?

– Możemy to ustalić! Powiedz, Maks, na ile lat ty się czujesz? – wycedził Aleks, jednocześnie potykając się o wystającykonar.

To jednak nie było wystarczające, aby na dłużej go zatrzymać. Zachwiał się jedynie i tym samym stracił kolejne cenne mililitry wody. Wstyd mu było przyznać przed samym sobą, że fakt ten go cieszy, bo wiadro było teraz, choć odrobinę lżejsze, a ramiona paliły go już jak rażonepiorunem.

Maks przyglądał się temu z nieukrywaną trwogą. Nie chciał jednak, aby przyjaciel poczuł się jak słabszy i nie zaczął znowu się licytować – co właśnie działo się w jego percepcji. W związku z tym nie podszedł i nie pomógł. Pozwolił, aby ten sam ponownie znalazł równowagę i uniósł wiadro o pomniejszonejzawartości.

Kiedy ponownie szli przed siebie, nie komentując zaistniałego zajścia, Maks w końcuodpowiedział:

– Kiedyś czułem się tak, jakbym żył od setek lat. Każdego dnia martwiłem się o inne dzieci, a także bałem o własny los. Chciałem wierzyć, że jestem możliwie najmłodszy, bo to dawało mi przywilej tkwienia w sierocińcu. Dziś nie mam wątpliwości, że jestem starszy względem tego, co tam mi wmawiali. Moje ciało zmieniło się już jakiś czas temu, a włosy rosną mi tam, gdzie kiedyś nie podejrzewałem, że mogłyby być, ale wiesz… nadal chcę wierzyć, że mam niespełna jedenaście lat, bo to daje mi więcej czasu pozamurami.

– A może dla nas nie ma już czegoś takiego jak „czas”?

– Wyścig? – zawołał Maks, kiedy leśna chata pojawiła się na horyzoncie, i przyśpieszyłkroku.

– Widzisz!? To ty ciągle chcesz rywalizować! – odkrzyknął Aleks, pozostając już dobre dwieście metrów zadziesięciolatkiem.

Choć dawał z siebie wszystko, ciągle obserwował jego plecy. Był pewien, że tak będzie już zawsze, i szczerze mówiąc, zupełnie mu to nieprzeszkadzało.

Gdyby nie Maks, zapewne nadal tkwiłby samotnie zamknięty w klasztornej komnacie i biegał jedynie od krańca łazienki do wrót na holu odgradzających go od świata zewnętrznego. Co tydzień czytywałby inne księgi, a każdego wieczora wyczekiwał na swoją ukochanąsiostrzyczkę.

Po tym wszystkim, co się wydarzyło, nawet we własnych myślach nie chciał określać jej klasztornym mianem „Tekla”. Wolał ciepłe brzmienie słowa „siostrzyczka” lub nawet to zakazane przez nią imię: Karolina. Zmiana imienia miała symbolizować odcięcie się od wszystkich wcześniejszych krzywd i grzechów, ale jeśli kasta czyniła tak wiele zła względem dzieci, to czy naprawdę istniało jeszcze coś gorszego, co te kobiety mogłyby uczynić przed dołączeniem doniej?

Ukryty w lesie budynek z każdym krokiem był coraz bardziej wyraźny. Najbardziej widoczny był kontur dachu ułożony z szarych blachówek. Ściany zbudowane z grubych bali częściowo zakrywały ciasno stłoczone brzozy. Drzewa wznosiły się do samego nieba i omijały chatkę jedynie o kilka metrów. Ich pnie były czarno-białe i bardzo cienkie, a liście usytuowanewysoko.

Omijali je, zwinnie lawirując z wiadrami, a jednocześnie wykorzystując ostatnie siły na doniesienie ich wcałości.

– Znowu wygrałem – wyszeptał dumnie Maks, pierwszy docierając do drewnianychdrzwi.

Aleks jedynie przechylił głowę na prawy bok, pokiwał i mruknąłprzeciągłe.

– Mhm…

To wystarczyło, aby obaj zrozumieli, o co chodzi, i wybuchnęliśmiechem.

Starszy z chłopców popchnął drzwi, a wtedy ich chichot zderzył się z niemowlęcym płaczem. Obaj prawie równocześnie postawili wiadra w przedsionku i podbiegli do leżącej na posłaniuLaury.

Wewnątrz tradycyjnie rozpościerał się przyjemny aromat jedzenia. W rogu pomieszczenia stał brązowy stół przykryty kraciastym biało-zielonym obrusem, na którym piętrzyły się przeróżne rzeczy, a wokół niego stały cztery krzesła. Na oparciach dwóch z nich przewieszone były grube koce. Trzeci zbliżony barwą do tamtych Laura ściskała w swoich maleńkich rączkach, jednocześnie z całych sił zanosząc siępłaczem.

Na podłodze znajdował się włochaty dywan wykonany ze skóry jakiegoś zwierzęcia. W drugim rogu równolegle do ściany rozciągał się długi blat, a tuż za nim na wysokich regałach poukładane były chleb, owoce i zioła. Ponadto mieściły się w nich dziesiątki szklanych pojemników wypełnionych różnymi rzeczami, przetwory ikonfitury.

Pod sufitem podwieszone były długie sznury z kiełbasą i mięsem. Przy drzwiach na haczykach wisiały długie płaszczemoro.

– Ciągle płacze – oznajmił beznamiętnie barczysty mężczyzna o wyjątkowo imponującymwzroście.

Krzątał się za blatem, co rusz wyciągał coś z któregoś z pojemników, dorzucał do moździerza i rozgniatał. Włosy miał kruczoczarne z kilkoma siwymi pasmami, poskręcane w niedbałe loki. Sięgały do ramion, a z przodu łączyły się z równie okazałą brodą o tym samymodcieniu.

Maks od razu wziął Laurę na ręce i począł kołysać. Wiedział, że tak właśnie należy zrobić, gdyż w sierocińcu normą było, że starsze dzieci zajmowały się tymi całkiem maleńkimi. Tym razem to było zbytmało.

Podstarzały mężczyzna przesypał zawartość moździerza do butelki napełnionej ciepłą wodą, zakręcił ją i zaczął mocnopotrząsać.

– Aleksie, masz, weź to. Ona jest po prostu głodna – rozkazał i głośnowestchnął.

Siedmiolatek bez słowa sprzeciwu podbiegł do mężczyzny i przejął od niego butelkę, a następnie przekazał ją w ręceMaksa.

– To cud, że zdobyłem kiedyś tę butlę do pojenia porzuconych koźląt – oznajmił i otarł pot z czoła, opadając ciężko na krzesło wyłożone skórą zwierzyny. – Ach… – westchnął przeciągle, kiedy w pomieszczeniu w końcu zapadła cisza, a maleńka Laura spożywałaposiłek.

– Nie tak szybko. Powolutku – wymruczał do niej dziesięciolatek, obserwując, w jak zatrważającym tempie pochłaniazawartość.

Cała ich trójka doskonale wiedziała, że niemowlęta do szóstego miesiąca życia potrzebują dwieście miligramów wapnia na dobę, a później zapotrzebowanie będzie już tylko rosło. Oczywiście orzechy i nasiona, które rozdrabniał i mieszał z wodą podstarzały mężczyzna, miały w sobie sporo wapnia, lecz nie mieli pojęcia, czy na dłuższą metę towystarczy.

– Dziecko potrzebuje mleka – powiedział brodacz. – Ile wy już tu u mnie siedzicie? Ona cały ten czas tylko płacze i płacze. Nie chcę jej zabić – prawił, drapiąc się po głowie. – Z tydzień już minął. Wy się, chłopaki, w zasadzie już wylizałyście z poważniejszychobrażeń.

Mały Aleks z uwagą słuchał, do czego doprowadzi ta przejmująca tyrada. W tym samym czasie Laura zdołała już opróżnić całą butlę wypełnioną leśną miksturą i z pełnym zaangażowaniem memłałaustnik.

Maks wiedział, że dzieli ich kilka sekund, zanim dziewczynka znowu zacznie domagać się jedzenia, i z przejęciem zaciskał i rozluźniał powieki, wciąż trwożąc się o reakcjęmężczyzny.

Świat, w którym dorastał, przyzwyczaił go do tego, że dorośli potrafią zdenerwować się z praktycznie każdego błahego powodu, a ich złość bywa wtedy naprawdę dotkliwa. Przyłożył niemowlę jeszcze bliżej do siebie i mimo dość wysokiej temperatury zarówno w domu, jak i na zewnątrz wierzył, że nadmierne ciepło nie będzie niczym strasznym w zestawieniu z ludzkim biciem serca, które w sierocińcu nieraz czyniłocuda.

– Dobry tydzień – rzekł mężczyzna. – Osiemnastego albo dziewiętnastego maja was do tej chaty przytyrałem na wpół żywych. Koniec miesiąca się zbliża – ciągnął. – No i niech kto spojrzy na was dwóch! – Prychnął i otwartą dłonią wskazał miejsce w okolicachsiedmiolatka.

Ich wygląd rzeczywiście zakrawał na absurd. Aleks miał na sobie jedynie o wiele zbyt długi zielony T-shirt z