Fetor - Reiss Catherine - ebook + audiobook + książka

Fetor ebook i audiobook

Reiss Catherine

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zło może skryć się wszędzie. Nie oszczędza nawet zakonu złożonego z grupy sióstr związanych ślubami milczenia. Kobiety są zamknięte – dosłownie – w małej społeczności, żyją swoimi wspomnieniami, pragnieniami. Tęsknią za światem zewnętrznym i jednocześnie oddane są bóstwu do granic możliwości. Wśród nich mieszka tajemniczy chłopiec o twarzy naznaczonej bliznami. Wygląd dziecka nie pozostawia zakonnicom wątpliwości, iż jest on owocem szatana. Aleksander, schowany przed światem w najdalszym zakamarku północnej wieży, kończy siedem lat, wtedy to Tekla – jedyna z sióstr, która obdarowała go wsparciem i troską – znika bez śladu. Kolejnego dnia chłopiec we framudze drzwi odnajduje kartkę z napisem Musisz uratować Laurę. Wykonując swoją misję, odkrywa coraz bardziej brutalne sekrety zakonu…

 

Niepokojąco wciągająca, zaprawiona mrokiem nie tylko w duszy, ale i w miejscu, gdzie się go nie spodziewasz. Nie pozwoli się odłożyć aż do ostatniej kropki. - Ewelina Kasiuba, autorka m.in. powieści „Władcy ciemności”

 

Często podczas czytania powieści już na samym początku wiem, jak ona się zakończy. Zagłębiając się w „Fetor”, z każdą stroną zdawałam sobie sprawę, że… nic nie wiem. Historia, którą stworzyła Catherine Reiss, tak mną wstrząsnęła, że początkowo musiałam rozłożyć ją sobie na kilka dni, bo ogrom emocji mnie przytłaczał, a ostatecznie nie chciałam, by się skończyła. Autorka stopniowała napięcie w taki sposób, że wydarzenia wpływały na moje samopoczucie. Książka zdecydowanie warta poznania, ale ostrzegam… po przeczytaniu już nic nie będzie takie jak wcześniej. - Aleksandra Palasek (z domu Rozmus), autorka m.in. cyklu Okrutnik

 

Jeśli całe twoje życie okazałoby się kłamstwem, jak byś się poczuł? A jeśli jedyny dom, który znasz, miałby stać się piekłem? „Fetor” to zdecydowanie więcej niż książka. „Fetor” to przelanie na papier nietypowej podróży w głąb ludzkiej duszy i ludzkiego umysłu. To łamiąca, dusząca, momentami lepka historia o pragnieniu odkupienia i zaznaniu innego życia. To próba ucieczki z mentalnego więzienia, nie zawsze kończąca się powodzeniem. To brutalna pokuta za grzechy, która wbrew pozorom nie oczyszcza, nie czyni lepszym, nie przynosi ukojenia. Wręcz odwrotnie – staje się czymś złym, czymś wyniszczającym. I udowadnia nam, że czyściec jest tak naprawdę przedsionkiem piekła. Autorka zgrabnie łączy metafizykę z realnym światem, sacrum i profanum, zewnętrzną brzydotę z wewnętrznym pięknem. Umiejętnie przelewa na papier uczucia nieoczywiste, powodując, że nawet opisy z pozoru normalnych, codziennych czynności przyprawiają o ukłucie w klatce piersiowej. Mały Aleks – główny bohater – jest metaforą walki o lepsze jutro, próbą zrzucenia jarzma cudzych grzechów. Pozycja zostawia czytelnika w stanie zawieszenia, w lekkim dyskomforcie emocjonalnym, i to jest w niej najpiękniejsze. Gratuluję stworzenia historii, którą czytałam z grymasem bólu na twarzy. O to właśnie chodziło! Morze łączy się z niebem, a mury z piekłem. - Anna Falatyn, autorka serii Prawniczka Camorry

 

CATHERINE REISS

Autorka thrillerów psychologicznych, w których za pomocą nawiązań do mitologii i baśni przekazuje traumatyczne uczucia, mechanizmy obronne, a w rezultacie skłania do głębszych refleksji. Ważne są dla niej zagadnienia zdrowia psychicznego, wspieranie go i kultywowanie tolerancji dla osób chorych.

Urodziła się w Kozienicach. Aktualnie jest mocno związana z województwem warmińsko-mazurskim, przede wszystkim z gminą Rybno.

W wolnym czasie w pełni angażuje się w kontakt z czytelnikiem przez autorskie media społecznościowe:

https://www.instagram.com/catherine_reiss.autorka/

https://www.facebook.com/Catherine-Reiss-strona-autorska-104598245448844

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 296

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 26 min

Lektor: Anna Krypczyk

Oceny
3,7 (96 ocen)
36
19
22
16
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Moja_Chwila_Noca

Nie oderwiesz się od lektury

"Fetor" to mroczna, pełna skrywanych tajemnic powieść, która zostawiła głęboką bliznę w mojej duszy! Zakon to miejsce, gdzie każdy powinien czuć się bezpiecznie, znaleźć schronienie i wsparcie, lecz nie w tej powieści! "Fetor" to historia, która w każdym zdaniu ma podwójne znaczenie, milczenie jest krzykiem, zło łączy się z wiarą, a miłość z bólem, a w tym wszystkim jest małe dziecko - Aleksander! Chłopiec naznaczony bliznami, schowany przed całym światem! Czy będzie on na tyle silny, by wydostać się z wieży? Czy znajdzie się osoba, która wyciągnę rękę w stronę bezbronnego dziecka? Tego Wam nie zdradzę, ale koniecznie przeczytajcie książkę, by znaleźć odpowiedzi na pytania! Znacie mnie z tej romantycznej strony, ale thrillery psychologiczne uwielbiam równie mocno, co romanse! "Fetor" to taka perełka wśród thrillerów, zawładną mną już od pierwszej strony, wywołał ciarki na skórze, łzy spływały po policzkach, a oddech przyśpieszał, ta książka, to mistrzostwo! Autorka nie oszczędza czyt...
30
Felunia1981

Dobrze spędzony czas

Ciekawa i wciągająca.
20
Luna88

Z braku laku…

Zmylił mnie zagraniczny pseudonim Autorki. W Polsce można wydać każde czytadło, część zagranicznych pisarzy wydanych w Pl musi mieć jakiś poziom ( oprócz grafomanki Camilli Lackberg:)) Tymczasem to zamiast zaskakującego, świeżego powiewu emocji, dobrego i mrocznego thrillera jest miękkie i cienkie. Poziom zaczął pikować odkąd młoda adeptka medycyny narzygała do bebechów pacjenta. serio? 🤦‍♀️ Nie polecam.
10
iwona281092

Nie oderwiesz się od lektury

świetna ! trzyma w napięciu do ostatniej strony!
10
grodzia7777

Nie oderwiesz się od lektury

petarda 🤩🥰
00

Popularność




Często podczas czytania powieści już na samym początku wiem, jak ona się zakończy. Zagłębiając się w „Fetor”, z każdą stroną zdawałam sobie sprawę, że… nic nie wiem. Historia, którą stworzyła Catherine Reiss, tak mną wstrząsnęła, że początkowo musiałam rozłożyć ją sobie na kilka dni, bo ogrom emocji mnie przytłaczał, a ostatecznie nie chciałam, by się skończyła. Autorka stopniowała napięcie w taki sposób, że wydarzenia wpływały na moje samopoczucie. Książka zdecydowanie warta poznania, ale ostrzegam… po przeczytaniu już nic nie będzie takie jak wcześniej.– Aleksandra Palasek (z domu Rozmus), autorka m.in. cyklu Okrutnik

Jeśli całe twoje życie okazałoby się kłamstwem, jak byś się poczuł? A jeśli jedyny dom, który znasz, miałby stać się piekłem? „Fetor” to zdecydowanie więcej niż książka. „Fetor” to przelanie na papier nietypowej podróży w głąb ludzkiej duszy i ludzkiego umysłu. To łamiąca, dusząca, momentami lepka historia o pragnieniu odkupienia i zaznaniu innego życia. To próba ucieczki z mentalnego więzienia, nie zawsze kończąca się powodzeniem. To brutalna pokuta za grzechy, która wbrew pozorom nie oczyszcza, nie czyni lepszym, nie przynosi ukojenia. Wręcz odwrotnie – staje się czymś złym, czymś wyniszczającym. I udowadnia nam, że czyściec jest tak naprawdę przedsionkiem piekła. Autorka zgrabnie łączy metafizykę z realnym światem, sacrum i profanum, zewnętrzną brzydotę z wewnętrznym pięknem. Umiejętnie przelewa na papier uczucia nieoczywiste, powodując, że nawet opisy z pozoru normalnych, codziennych czynności przyprawiają o ukłucie w klatce piersiowej. Mały Aleks – główny bohater – jest metaforą walki o lepsze jutro, próbą zrzucenia jarzma cudzych grzechów. Pozycja zostawia czytelnika w stanie zawieszenia, w lekkim dyskomforcie emocjonalnym, i to jest w niej najpiękniejsze. Gratuluję stworzenia historii, którą czytałam z grymasem bólu na twarzy. O to właśnie chodziło! Morze łączy się z niebem, a mury z piekłem. –Anna Falatyn, autorka serii Prawniczka Camorry

Copyright © by Catherine Reiss, 2021Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Adriana Rak

Zdjęcia na okładce: © by cglade & Miklas Ondro

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]

Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree.com

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-8290-130-6

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

PROLOG

ROZDZIAŁ 1

ROZDZIAŁ 2

ROZDZIAŁ 3

ROZDZIAŁ 4

ROZDZIAŁ 5

ROZDZIAŁ 6

ROZDZIAŁ 7

ROZDZIAŁ 8

ROZDZIAŁ 9

ROZDZIAŁ 10

ROZDZIAŁ 11

ROZDZIAŁ 12

ROZDZIAŁ 13

ROZDZIAŁ 14

ROZDZIAŁ 15

ROZDZIAŁ 16

ROZDZIAŁ 17

ROZDZIAŁ 18

ROZDZIAŁ 19

ROZDZIAŁ 20

ROZDZIAŁ 21

EPILOG

POSŁOWIE

PODZIĘKOWANIA

Dla Laury, mojej córki chrzestnej

Żadne drzewo nie wzrośnie do nieba, jeśli jego korzenie nie sięgają dopiekła.

Carl Gustav Jung

PROLOG

Na środku pomieszczenia leży trzynaście ciał – zanotowała w grubym, brązowym notesie białowłosa, podstarzała kobieta. – Przysłonięte czarnymi jak smoła habitami, nasiąkniętymi teraz od spodu krwią. W kwadratowym pomieszczeniu przy każdej krawędzi ściany ustawione są wypalone świece, z których dym uleciał bez pamięci. Trzynaście kobiet, każda z poderżniętym gardłem. Jedna przy drugiej, przy drugiej trzecia – idealnalinia.

Zapewne śmierć była dla nich bolesna, długa, niechlubna jak dla zakonnicy. Bez wątpienia dusiły się przez jakiś czas, krztusiły krwią, lecz wygląda na to, iż ciała były ułożone w ten sposób jeszcze, kiedy ofiary żyły. Mimo przerażającego bólu żadna z nich nie poruszyła się nawet o centymetr, nie próbowała zatamować dłońmi krwi – przyjęła ten los, przyjęła boskądecyzję.

Kobieta łapczywie wciągnęła powietrze nosem, jak gdyby czynność ta miała sprawić jej najwyższej rangi przyjemność. Oczy uniosła w ten sposób, iż dobrze widoczne były białka, źrenice zaś niemal całkowicie zniknęły gdzieś w otchłani mroku. Kiedy ślepia powróciły do swego naturalnego położenia, co wskazać mogło na to, że niewiasta poskładała myśli w stosowne do przelania na papier słowa, na nowo poczęłanotować.

Fetor wywołany gniciem ciała jestcudowny.

ROZDZIAŁ 1

(…) przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć, i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscyzgrzeszyli.

RZ 5,12 (BT)

Świat pogrążony w nienaturalnej, przytłaczającej ciemności. Przykryty gęstą, szarą mgłą, której pojawiało się coraz więcej i więcej nie wiadomo skąd. Mimo iż wokół nie można było dostrzec żadnego człowieka, zewsząd wydobywały się przeraźliwe odgłosy łkania bądź dziecięcego cichutkiego krzyku – zupełnie tak, jakby matka trzymała dłoń na ustach dziecka, by przytłumić jegowrzask.

Co tu sięwydarzyło!?

Te rozpaczliwe myśli tłukły się w umysłach każdego mieszkańca wioski, aż w końcu zwiadowca na głównej wieży zobaczył ICH i informująco zadął wróg!

Nadeszli całą hordą, ogromne, monstrualne wręcz bestie żywiące się ludzkim mięsem i wysysające ze swych ofiar esencję. Nikt nie odważyłby się stanąć z nimi w szranki… poza jednym człowiekiem. Jedynym mężczyzną na całym świecie na tyle odważnym, iż niejednokrotnie zaglądał temu złu w oczy i zawsze wychodził zwycięsko, dekorując swe ciało najpiękniejszymi bliznami, dowodami jego mocy i chwały. Sława jego, legendy i pieśni o nim wyprzedzały go o setki kilometrów, gdyż trudził się on przemierzaniem świata w odnajdywaniu i zabijaniubestii.

Kobiety i starsi pochowali się w domach, uciszali potomstwo. Mężczyźni w prowizorycznych zbrojach stali przed swymi posiadłościami, trzęsąc się jak galareta i szczając po gaciach. Wszyscy odmawiali w głowach niemą modlitwę, błagając o nadejście ratunku, aż w końcu z piersi każdego, kto był w stanie zarejestrować szybkość jego ruchów, wybrzmiewał odgłos wypuszczanego z ulgąpowietrza.

– Jesteśmy wolni! Aleksander przybył nas ocalić! – przekrzykiwali się kolejno, ignorując upiory będące już u bram ichosady.

– Co ty wyprawiasz? Co ty wyprawiasz, pytam.

– Walczę! Muszę pokonać potwory – wymruczał czteroletni chłopiec, nie przestając kreślić w powietrzu długim kijem kolistychznaków.

– Oddawaj to! – Siostra z całych sił wyszarpnęła przedmiot z jegodłoni.

Dziecko w rezultacie poleciało do tyłu i uderzyło o twardą, brudnąziemię.

– To ty jesteś potworem, dzieckiem szatana. Wystarczy tylko na ciebie spojrzeć – dorzuciła pogardliwie, chcąc zadać malcowi jeszcze więcej bólu. – Westchnęła głośno i poczęła kontynuować swój wywód. – Co ta rozwydrzona Tekla sobie wyobraża? Tyle razy mówiłam, że ma cię nie wypuszczać na zewnątrz. Co też inni sobie o nas pomyślą, widząc, że ukrywamy tutaj takie monstrum? Natychmiast do swojego pokoju i żeby mi to było ostatni raz! – Łapczywie nabierając kolejny haust powietrza, wytarła ręce w swój opięty, nieco przymały habit, pozbywając się wyimaginowanego brudu, jaki w jej mniemaniu ściągnął na klasztor tenchłopiec.

Czterolatek wstał. Z jego oczu kapały łzy. Głosem pełnym skruchy i żaluwymruczał:

– Przepraszam, siostroKlaro.

I samotnie podążył wciemność.

3 lata później

1 maja15 minut po północy

– Co się stało? Dlaczegopłaczesz?

– Przepraszam. Ja tak bardzo przepraszam. Wiem, że płacz jest zakazany, ale łzy jakoś tak same mi lecą – odparł chłopiec, wycierając wilgotny nos w rękawhabitu.

– Kto ci powiedział, że nie można, Aleksie? – Młodziutka zakonnica delikatnie usiadła na łóżku. Dłońmi wygładziła materiał swojej sukni, aby w żaden sposób go nie zagnieść. Następnie w pocieszającym geście zaczęła głaskać dziecko po plecach. – Nie słuchaj tych starychwariatek.

Cichutki śmiech rozniósł się po pomieszczeniu. Pokój był mały i zimny, w odległej części północnego skrzydła klasztoru, gdzie praktycznie cały czas panował półmrok z powodu braku jakiegokolwiekokna.

Jedyne w calutkiej wieży znajdowało się na korytarzu z widokiem nakaplicę.

Dziecko obróciło się na drugi bok, chcąc patrzeć teraz na coś innego niż szara, odrapana ściana. Jego łóżko było twarde i stare, gdyby nie koce, które jakimś cudem przemyciła tu dla niego Tekla, nie byłoby nawet zdatne do użytku.

Wybawicielka była w klasztorze już ósmy rok, a wciąż nie doczekała się święceń. Rysy miała delikatne i nadal wyjątkowo dziecięce. Skończyła niedawno dwudziestą szóstą wiosnę. Oczy swym błękitem przypominały najczystszy ocean, wargi pełne i naturalnie różowe, nosek mały i zadarty. Wiele dziewcząt z taką twarzą marzyłoby o karierze modelki, a nie zawierzeniu życia bóstwu. Dla Aleksandra zdecydowanie była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział, i niemal od zawsze był przekonany, że nikt nie zdoła tego faktuzmienić.

Poza ukochaną Teklą, która siedem lat temu odnalazła dziecko podrzucone pod bramy klasztoru, mieszkało tu jeszcze trzynaście sióstr – żadna z nich nie była tak łaskawa ani dobra… Dla chłopca było to trzynaście potworów, pastwiących się nad nim, zakazujących wychodzenia z kojca, który „dobrodusznie” dla niego stworzyły. Aleksander przypuszczał nawet, że gdyby nie Tekla, mógłby teraz już nie żyć. Wszak nikt inny nie zapewniłby mu należytej opieki, nie przewijałby go, nie dałby kocyka, nie przytuliłby, dlatego też, choć zwykł nazywać niebieskooką „siostrzyczką”, w głębi serca była dla niego najprawdziwsząmatką.

– Już wystarczy. Nie smuć się. – Dziewczyna ponownie przerwała mroczne rozważania dziecka, sprowadzając go do świata żywych. – Aleksandrze, posłuchaj. Kończysz dziś siedem lat. Prawda?

– Mhm… – Chłopiec niepewnie skinął głową. – Chybatak.

Kąciki ust Tekli delikatnie sięuniosły.

– Jesteś już prawie dorosłym mężczyzną, dlatego mam dla ciebie prezent! – zakomunikowałaochoczo.

Sięgnęła swoją delikatną dłonią po dłoń dziecka i wstając, pociągnęła jego malutkie ciałko na równenogi.

– Ale siostrzyczko jeszcze jest za wcześnie, jeśli inne zakonnice mnie zobaczą, to ukarzą i mnie, i ciebie – oznajmił posępnie i wyrywając rękę z uścisku, ponownie bezradnie opadł naposłanie.

– Aj, o to się nie martw. Już prawie kwadrans po północy! Spójrz! – Wskazała na blaszany budzik stojący na szafce nocnej tuż przy łóżku. – Trwa nabożeństwo majowe. Wszystkie siostry muszą w nim uczestniczyć. Nikt nas nie zauważy! – Z radości niemal podskoczyła. Palce trzymała już na zimnejklamce.

Czujność chłopca nie dawała jednak zawygraną.

– A czy skoro wszystkie siostry muszą tam być to, czy ty też niepowinnaś?

– Nie. Ja nie mogę. Te msze są tylko dla wtajemniczonych. Mnie od ośmiu lat nie udaje się zdobyć zaufania Matki. Pamiętasz?

Usta dziecka momentalnie wygięły się, przybierając kształtpodkówki.

Aleks doskonale wiedział, iż głównym powodem takiego stanu rzeczy jest nadmierna troska młodziutkiej zakonnicy o dziecko, które w oczach innych jestpotworem.

Tekla nie mogła tracić więcej czasu na tłumaczenie. Bez dłuższej gadaniny czy dawania czasu na ewentualne protesty, cofnęła się o krok, znowu złapała chłopca za nadgarstek i pociągnęła wąskimkorytarzem.

Najpierw szli prosto, gęsiego – kobieta przodem, Aleks tuż za nią, nieustannie trzymając się zaręce.

Następnie zaczęło pojawiać się kilkoro ogromnych zamkniętych drzwi, do których klucz miała jedynie Matylda – zakonnicaMatka.

Chłopiec niejednej nocy próbował sprawdzić, co się za nimi kryje, łudząc się, iż są to kojce dla innych dzieci – tak samo nieludzkich i potwornych jak on, które zrozumiałyby jego smutek, jego ciężar i zechciałyby podzielić go na mniejsze części. Gdy ten długi hol dobiegał kresu, istniały tylko dwiedrogi.

Jedna, zwana wolnością, była zamknięta i wyłącznie parę razy w ciągu tych siedmiu lat Aleksandrowi udało się nią prześlizgnąć, gdy ktoś z jakiegoś powodu zapomniał zamknąć drzwi. Ostatni taki raz był trzy lata temu i nie najlepiej sięskończył…

Druga od zawsze była dla dziecka znakiem zapytania, podobnie jak pokoiki w tym wąskim korytarzu, i nikt nigdy nawet przypadkiem nie zostawił jej dla niegootwartej.

Nadszedł wreszcie dzień, w którym miał uzyskać odpowiedź, co też skrywa ta tajemnicza przestrzeń, gdyż Tekla zatrzymała się tuż przy tychdrzwiach.

– Odwróć się na chwilkę – poprosiła, a dziecko bez zbędnych pytań wykonało polecenie, wbijając wzrok w przeciwległy zamek strzegący zewnętrznegoświata.

Trzask, szczęk klucza. Pstryk, przytłumione światło dochodzące wprost do serca chłopca. Nieokiełznana ciekawość, mocno stłumiona przez nakaz posłuszeństwa, z którym Aleks nie mógł wchodzić wpolemikę.

– No już możeszpatrzeć!

– Naprawdę? – zapytałnieśmiało.

– Nie bądź taki sztywny! Wchodzimy!

– Ja… ja tylko chciałem być grzeczny. Ja nie wiem, czy mogę spojrzeć. Nie wiem, czy mogę wiedzieć, co jest wewnątrz. Matylda zawsze mówiła, że… – jąkałsię.

– Nie obchodzi mnie, co mówi ta grubababa.

Młodziutka kobieta roześmiała się, chwyciła głowę smyka i pieszczotliwie obróciła ją w stronę pomieszczenia. Gestem tym dała wyraźnie do zrozumienia, że teraz należy słuchać wyłącznie jej i postępować zgodnie z jejwolą.

– Co to jest? – Chłopiec ze zdumienia szeroko otworzył oczy, a zaraz dołączyły do nich rozpostarteusta.

– To jest prawdziwa droga do wolności! – oznajmiła dumnie Tekla, widząc tak bardzo zaskoczoną twarz dziecka. Taka reakcja spotęgowała w niej ekscytacje i szczęście z tego powodu, że udało jej się zdobyć te klucze. – Są dla ciebie – dodała triumfalnie, wciskając dwa mosiężne przedmioty w maleńkie ręce dziecka. – Te stare mniszki i tak w ogóle ich nieużywają…

– Ale jakto?

– Normalnie, one nie lubiączytać.

– Nie o to chodzi, ja pytam, jak to się stało, że tutaj jest tyle książek. Kto je tuprzyniósł?

– Hm… Nie wiem, ale z pewnością są tu już od bardzo, bardzo dawna. Te tytuły nie są zbyt nowoczesne, ale zdecydowanie przydatne! Z nich dowiesz się wszystkiego! Dowiesz się, jak wygląda cały świat! To coś więcej niż moje opowieści. To historie spisane przez setkiosób.

– Setki osób? Cały świat? – powtórzył mechanicznie malec, nadal nie mogąc pojąć tego, czego właśnie byłświadkiem.

Przed nim rozciągało się wąskie, lecz długie pomieszczenie, w którym wzdłuż obu ścian ciasno poustawiane były drewniane regały, uginające się pod ciężarem dziesiątek… setek książek. Aleks spontanicznie pobiegł przed siebie, chcąc na własne oczy zobaczyć, jaki metraż rzeczywiście ma ta biblioteka. Zdał sobie sprawę z faktu, iż tu wcale nie było setek książek, lecz znacznie więcej – tyle że siedmioletnie dziecko, nawet tak bardzo inteligentne jak Aleksander, nie było w stanie ich zliczyć. Brzegi publikacji były różnokolorowe. Niektóre twarde, inne miękkie. Na większości z nich znajdowały się podpisy, lecz chłopiec szybko wychwycił, iż są tu też takie, które stojąc w ten sposób, nie zdradzają swojej nazwy. Od nadmiaru wrażeń dziecku zakręciło się wgłowie.

– Ale… siostrzyczko, ja przecież nie mogę… nie mogę odkryć całego świata… Ja nie zdołam przeczytać tegowszystkiego.

Nagła fala smutku zastąpiła wcześniejsze euforyczne uniesienie, a Aleks, będąc już na końcu pomieszczenia, wyraźnie przygnieciony ogromem nowych informacji napierających na niego z każdej strony, zastygł wbezruchu.

Tekla roześmiała się głośno, nie zważając na żadne potencjalne zagrożenia, była wszak w stu procentach pewna, że inne mieszkanki klasztoru w czasie nabożeństwa są całkowicie pochłonięte mszą, zupełnie jakby stanowiło to dla nich dziwną, mistyczną podróż poza granice tegowszechświata.

– Nie musisz czytać ich wszystkich! – odkrzyknęła do swojego małego towarzysza będącego jakieś dziesięć metrów od niej. – Przeczytaj tylko te, które najbardziej ci się podobają. Chodź do mnie. – Wyciągnęła w kierunku dziecka dłonie. – Pokażę ci, które na początek dla ciebie wybrałam – odparła i ukucnęła przy jednym zregałów.

Kiedy chłopiec był przy niej, dała znak, aby uczynił tak samo. Następnie poczęła wyjmować książki znajdujące się na najniższej ze starych, drewnianych półek. Wyciągnęła wielką Biblię, wydaną wyraźnie dawno temu, później encyklopedię i modlitewnik tak wielki, jak ta pierwsza księga. Dziecko wodziło wzrokiem i z sekundy na sekundę zdawało się tracićentuzjazm.

– Siostrzyczko, bo ja już czytałem Biblię – wymamrotał, a na jego twarzy pojawił sięrumieniec.

– Oj, głuptasie, nie na to masz patrzeć. Spójrz tutaj, głębiej! Zobacz, co jest zanimi!

Kolorowe książeczki, cienkie, w miękkich oprawach. Tekla wysunęła jedną z nich i zaczęła kartkować przed oczami chłopca. Wraz z tym w nozdrza uderzył go niecodzienny zapach, a po chwili inny zmysł począł górować. Barwne obrazki wirowały, pojawiały się i znikały. Przez moment dziecko miało niemal wrażenie, że są realne, że postacie w jakiś magiczny sposób wyjdą zaraz z książki i zaczną tańczyć tylko dla niego. Powolutku wysunął rączkę, chcąc na własnej skórze poczuć miękkość futerka misia, który właśnie spoglądał na niego z otwartej przed nim pożółkłej strony. Niedźwiadek miał żółtą sierść, duży brzuszek i czerwoną koszulkę z krótkimi rękawami. Chłopiec powstrzymał się w ostatniej sekundzie i gwałtownie wycofałdłoń.

– Byłam tu wczoraj. Na pewno słyszałeś. Przepatrzyłam wszystko. No dobrze… wszystkiego może nie dałabym rady w tak krótkim czasie, ale trochę sobie pooglądałam i te, które wybrałam dla ciebie, poukładałam właśnie tu, w tajnym miejscu. – Tekla puściła oczko dochłopca.

– Dziękuję, siostrzyczko, to najlepsze urodziny w moimżyciu.

– Nie masz za co dziękować, skarbie, i tak powinnam zrobić dla ciebie znacznie więcej… To nie jest dobre miejsce dla ciebie. To nie jest dobre miejsce dla żadnego dziecka. – Głos dziewczyny cichł i łamał się z każdym wypowiedzianym słowem. – Schowaj sobie ten kluczyk. Najlepiej pod materacem w pokoju i strzeż jak oka w głowie. Możesz przychodzić tu każdej nocy i czytać, co tylko zechcesz. Ja oczywiście polecam ci na początek te kolorowe, ale ostateczna decyzja należy do ciebie – referowała reguły, które opracowywała już od kilku lat. – Pamiętaj zawsze zamykać za sobą drzwi, kiedy skończysz czytanie, i najważniejsze, nie zabieraj ze sobą absolutnie żadnej lektury do pokoju, wtedy inne zakonnice na pewno nic nie zauważą. Wszystkojasne?

– Tak jest – odparł szybko chłopiec, powtarzając sobie jeszcze raz w myślach każdą z wypowiedzianych przez Teklęfraz.

Schować kluczyk. Przychodzić tylko w nocy. Zawsze zamykać drzwi. Nic niewynosić.

Później to samo powtórzył na głos, dając siostrzyczce pewność, iż nie musi się o tomartwić.

– Grzeczny chłopiec – odparła dumnie i ucałowała Aleksa wczoło.

Wyciągnięte książki ułożyła w ten sam sposób, w jaki leżały, kiedy tutaj weszli. Spojrzała kątem oka na dziecko, sprawdzając, czy także to zarejestrowało i zapamiętało jako niemówioną zasadę, która powinna być oczywista. Skinął głową, a więc wszystko było jasne. Tekla też skinęła, na co Aleks powstał z kucek i jak przystało na siedmiolatka, zaczął biegać od regału doregału.

Zatrzymał się dopiero na samym końcu i schował tuż zaszafą.

– Co się stało? Na co tak patrzysz? – wymruczała niepewnieblondynka.

Aleksander stał jak wmurowany. Nie drgnął nawet po tym, gdy opiekunka powtórzyła swą kwestię. Kobieta za pomocą jakieś dziwnej matczynej więzi poczuła, iż chłopiec strasznie się boi. W każdej innej sytuacji wykonałby polecenie i odpowiedziałby na zadane pytanie. Chwiejnym krokiem ruszyła ku niemu, a podchodząc coraz to bliżej, dostrzegła zarys szklanegoprzedmiotu.

Chłopiec za kantem szafy znalazł powieszone lustro i ujrzał w nim twarz potwora. Nie krzyknął. Nie wydał z siebie absolutnie żadnego dźwięku, jedynie stał jak wryty. Jakiś czas zajęło mu poskładanie swych myśli i zdanie sobie sprawy, iż to, co widzi, to jego odbicie. W łazience nie miał lustra. Kontur, który odbijał się chociażby w oknie jego pokoju, omijał, odkąd pamiętał. Wiedział, że nie wygląda „normalnie”, bo każda z zakonnic poza Teklą przypominała mu o tym w każdym najdrobniejszym zetknięciu, lecz teraz, gdy widział wyraźnie swoją twarz, łzy same napłynęły do oczu. Po raz pierwszy pomyślał, że wszystkie one… mająrację.

– Och, skarbie – wyszeptała Tekla, doskonale rozumiejąc mowę ciałasmyka.

Dla dziewczyny obraz, który widziała, czy to odbijający się w szkle, czy też na żywo, był zgoła inny. Dostrzegała w nim swojego zbawiciela. Dziecko piękne idoskonałe.

Człowieka, który uratował jejżycie…

ROZDZIAŁ 2

Leżę w wannie. Woda, chwilę temu otulająca moje nagie ciało swym ciepłem, już całkowicie wystygła. Teraz jest zimna, a im dłużej o niej myślę, tym bardziej wydaje się lodowata. Może to też jakiś sposób? Zaciskam powieki, a gdy je otwieram, wzrok przekierowuję na ostrze żyletki mocno ściśniętej w mojej dłoni. Może nie muszę jej używać? Wystarczyłoby, żeby woda całkowicie wyziębiła mój organizm. Błagam, niech właśnie tak sięstanie…

Zbyt długo rozmyślam. Zbyt wiele wątpliwości nadal odbija się echem po mojej głowie. Nie chcę tego robić. W rzeczywistości pragnę tylko tyle, by ktoś zwrócił na mnie uwagę. Nie chcę czuć tego bólu. Nie chcę widzieć ciągle tego samego obrazu, gdy zamykam oczy. Cholerna pustka uwodzi mój umysł. Zabiera wszystkie dobre wspomnienia. Już żadnego nie mogę sobie przypomnieć. Jak długo tak leżę? Jakoś ponad godzinę, a i tak nikt nie zwrócił na to uwagi. Nikt się tym nieprzejął.

To nic… zaraz to się skończy. Gdy po raz kolejny zamknę oczy, będzie czekało na mnie coś więcej. Nowy świat przyjmie mnie z otwartymi ramionami i nigdy nie będę już sama – z tą myślą wbijam ostrze wskórę.

Krew sączy się wartkim strumieniem, wypływając prosto z żyły na prawym nadgarstku. Dla pewności chcę przeciąć też żyłę na drugiej ręce, lecz ta już okaleczona trzęsie się tak bardzo, że żyletka wpada do wody. Spojrzeniem szukam przedmiotu, a wtedy widzę, że leżę w wannie pełnej czerwonego płynu i znowu robi mi się ciepło. Zamykam oczy i mam ogromną nadzieję, że to jedno cięcie wystarczy, a gdy ponownie uniosę powieki, czekać będzie na mnie to, czegopragnę.

To był mój pierwszy raz. Pierwszy nieudany. Potem było ich jeszcze co najmniejkilka…

Do zakonu wstąpiłam w dniu osiemnastych urodzin. Chociaż słowo „wstąpiłam” wcale nie jest tutaj najtrafniejsze. Od zawsze czułam, iż jestem powołana do służenia Bogu, lecz nie tak jak czynię to obecnie… Ja chciałam służyć MU osobiście, w jego świecie… Zawsze wiedziałam, że będąc statkiem, nigdy nie będę jeździła podrodze.

Moje życie nie było kolorowe. Bogaci rodzice, którzy mieli mnie w dupie, zbyt zajęci sobą, aby zwrócić uwagę na taki szczegół jak własnacórka.

– To będzie twój nowy dom. Teraz siostry zakonne się tobą zajmą. Ja naprawdę już nie mam siły. – Usłyszałam z idealnie pomalowanych, drogą, czerwoną szminką ust rodzicielki, gdy przywiozła mnie pod mury tego obcego, zimnegomiejsca.

Rejestrując to wszystko, byłam pewna, że po prostu tak będzie dla niej najwygodniej, że pozbywa się problemu… Już nie będzie musiała nawet udawać, że ma perfekcyjną, posłuszną córeczkę, że ma doskonałe życie. Wyrzuciła mnie niczymśmiecia.

– Witaj, Karolino. Twoja mama ma rację. To będzie dla ciebie najlepsze lokum. Mieszkające tu dziewczęta miały podobne problemy jak ty. Dogadacie się – powiedziała z szerokim uśmiechem tęga, kobieta w średnim wieku. – Jestem Matką tego domu, a od teraz także twoją matką, poza Najwyższą Matką, jedyną, którą masz – kontynuowała, chwytając mnie za przeguby dłoni i urażając czułemiejsca.

Pociągnęła za bramę, a ta zatrzasnęła się na wieczność, zarastając gęstymi drzewami, skrywając się za ciemnąmgłą.

Odwróciłam się, chcąc ostatni raz ujrzeć twarz rodzicielki, lecz ta była już w drodze powrotnej… Odjechała, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwisamochodu.

– Twój pokój będzie tuż przy moim. Sama rozumiesz, że muszę mieć cię na oku. W naszej wieży znajduje się też kuchnia. Poza tym będziemy miały wspólną łazienkę. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza? Inne siostry dzielą jedną toaletę na sześć izb, więc ty i tak masz ogromny luksus. – Matylda roześmiała się ponownie, a ja nie chciałam jej słuchać. – Równo o dwunastej wszystkie zbieramy się w kaplicy mieszczącej się na samym środku placu. Chyba ją widziałaś, jak cię tu prowadziłam? Teraz masz trochę czasu dla siebie. Rozgość się. – Otwartą dłonią, skierowaną wierzchem do dołu zatoczyła prostą linię mającą obrazować mi moje nowe „włości”.

– Przepraszam. – Pozwoliłam sobie na tylko jedno malutkiewtrącenie.

– Tak, skarbie? – Źrenice siostry rozszerzyły się, jakby ujrzała we mnie samegoBoga.

– Czy ktoś przyniesie mi tutaj moją walizkę? – wymruczałam niepewnie, oplatając rękoma zimne i kruche ciało, kurcząc się cała wsobie.

– Walizkę? – zdziwiła się Matylda, a jej źrenice momentalnie wróciły do zwyczajnej postaci. – Ach, niepotrzebny ci tutaj żadenbagaż.

Szybko spuściłam głowę, zdając sobie sprawę, iż może wziąć mnie za wariatkę, jeśli będę tak przyglądać się jejoczom.

– Wszystko, czego potrzebujesz, masz w pokoju w szafeczkach. Pooglądaj sobie, na pewno znajdziesz coś dla siebie – odparła i już znikała gdzieś za framugą drzwi, zostawiając je otwarte na oścież i nie dając mi możliwości na więcej pytań, a te piętrzyły się w mojej głowie jakoszalałe…

– Nie chcę tu być – wyszeptałam, stojąc wciąż na środku pokoju, obejmując się rękami i dociskając je mocniej dociała.

Kiedy puściłam dłonie, opadły bezwładnie, jakby wcale nie należały do mnie. Potarłam nadgarstki owinięte szczelnie śnieżnobiałymi bandażami. Mimo że od ostatniej próby minęły dwa dni, a rany zdążyły się już nieco zasklepić, ból wciąż dawał o sobieznać.

Pomalutku podeszłam do wejścia, obróciłam głowę w lewo, w prawo, sprawdzając, czy tęga kobieta przedstawiająca się jako Matylda nie czai się za rogiem i nie śledzi każdego mojegoruchu.

Na szczęście nie znajdowała się w zasięgu wzroku, a miałam także pewność, iż nie czai się za żadną ścianą, zza której przy swojej wadze by wystawała. Zamknęłam więc ostrożnie drzwi i miałam ogromną nadzieję, iż pozostawianie ich otwartych to nie jest żaden paskudny zwyczaj, panujący w tym obłudnymmiejscu.

Mam osiemnaście lat, jeśli już żyję, to potrzebujęprywatności!

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, idealnie kwadratowe, idealnie czyste… Wąskie łóżko wzdłuż jednej ściany, duża, dwudrzwiowa szafa wzdłuż drugiej. Poza tym niewielki stoliczek przy oknie, kilka krzeseł, szafeczka nocna przy łóżku, na której stał starodawny blaszany budzik. Nicwięcej.

Otworzyłam szafę na oścież. Na wieszakach wisiało pięć czarnych, wyprasowanych habitów i tylkotyle…

Po cóż mi taka wielka szafa, skoro od teraz te czarne szmaty to wszystko, comam?

Opadłam bezwładnie na łóżko. Zamknęłam oczy i znów ujrzałam tę ciemność, która była przy mnie, odkąd pamiętałam. Zerwałam się tak prędko, jak prędko się położyłam. Rozsunęłam szuflady, nie było ich wiele, ale moje tempo pracy było tak szybkie, że prawie pourywałamuchwyty.

– Nie, nie, nie! – krzyczałam coraz głośniej, nie znajdując w nich tego, czego potrzebowałamnajbardziej.

Żadnego ostrego przedmiotu, żadnej nadziei na zniknięcie z tegoświata.

Znów leżałam na łóżku w bielutkiejpościeli.

Zerkając na boki, widziałam końce moich jasnych włosów. Patrząc przed siebie, dostrzegałam uniesione patykowate dłonie, niepomalowane paznokcie o cienkiej płytce, a wokół nich resztki powyrywanych do mięsa skórek, nadgarstki zasłonięte opatrunkiem. Po chwili poczułam krople zwilżające moje poliki… Wyszarpałam poduszkę spod głowy i przyłożyłam ją sobie dotwarzy.

Zabierz mnie! Pomóżmi!

Odpowiedź nadeszła momentalnie – budzik na szafeczce zadzwonił. Dryndał tak głośno, iż wybił z mojej głowy wszystkiemyśli.

– Zamknij się! – wykrzyczałam tuż po tym, jak uwolniłam twarz spod poduszki i z całych sił uderzyłam w ten przeklętyprzedmiot.

Upadł z łomotem na szarąwykładzinę.

Punkt dwunasta. Za oknem jaśniutko, idealnie czyste niebo, bez choćby najmniejszej chmurki. Nawet ono miało mnie wdupie.

Czarną koszulkę i granatowe dżinsy zamieniłam na jedną z sukni, które wisiały w szafie. Szkoda, że nie miałam lustra i nie mogłam zobaczyć, jak komicznie wyglądałam. Wygładziłam ją kilka razy dłońmi, mimo iż już przedtem była nienagannie równa. Sięgała mi do kostek, rękawki miała idealnej długości – przykrywały moje mroczne czyny i przyszłe zamiary. Włosy opadały mi luźno, nie były pierwszej świeżości podobnie jak całe moje ciało, no ale przecież po co miałam się myć, skoro dopiero co planowałamumrzeć…

Drzwi zostawiłam za sobą otwarte, tak jak to wcześniej uczyniła „moja nowa matka”. Szybki zwiad. Spojrzenie w lewo – przy moim pokoju znajdował się drugi, przypuszczałam, że identyczny, tak samo z drzwiami otwartymi na całą szerokość. Następnie za nim na końcu korytarza łazienka. Powinnam pójść się odświeżyć? Pewnie tak. A czy to zrobiłam? Oczywiście, że nie.

Spojrzenie prosto – stołówka albo może i jakaś świetlica? Spojrzenie w prawo – zamknięte drzwi, chyba wyjściowe. Po co je zamykać, skoro cały klasztor otaczają mury? Lepiej zamykajmy pokoje. Nikomu nie zaszkodzi odrobina zdrowejprywatności.

Drżącą dłonią niepewnie nacisnęłam klamkę i wyszłam na klasztorną posesję. W sumie znajdowały się na niej cztery takie same budynki zakończone spiczastymi dachami, sklepienia wewnątrz były rzeczywiście bardzo wysokie, dlatego też od tamtej pory nazywałam je „wieżami”. Połączone były ze sobą ceglanymi ścianami, co w rezultacie tworzyło kształt zbliżony do „C”.

Matylda mówiła, że w innych wieżach sześć sióstr ma wspólną łazienkę. Doliczyłam się więc w naszym stowarzyszeniu czternastu dziewcząt, łącznie ze mną i kobietą, którą dotychczas poznałam. Bez trudu domyślałam się, jak może wyglądać wnętrze dwóch innych budynków. Ten czwarty pozostawał dla mnie jeszczezagadką.

Na samym środku „C” stała kwadratowa kaplica z ogromnymi, brązowymi drzwiami. Wiedziałam, że przez moje rozglądanie się od dawna jestem spóźniona, więc czym prędzej, niemal truchtem podbiegłam pod wrota, a kiedy już miałam pociągnąć zauchwyt…

– Corobisz?

Szorstki głos spiorunował całe moje ciało, przeszył jakby prądem. Wzdrygnęłam się i powolutku poczęłam odwracać w celu zidentyfikowania źródła dźwięku. Pulchna uśmiechnięta od ucha do ucha twarz znajdowała się tuż przymojej.

– Przepraszam. Spóźniłam się, wiem…

Z jakiegoś powodu czułam konieczność wytłumaczenia się przed nią. Jakaś część mnie wyczuwała, iż inaczej spotka mnie kara. Jej falowane jak świderki rudawo-siwe włosy coraz bardziej zaczęły wyglądać jak węże. Matylda miała w coś sobie z Meduzy. Była niczym jedna z trzech straszliwych gorgon. Żadna nie przedstawiała się nader atrakcyjnie. Na głowach miały siedlisko jadowitych węży, a z mordy wystawały im kły jak u dzikiego zwierzęcia. W przypadku kobiety stojącej przede mną ząbki były białe i malutkie. O wiele za małe jak na przeciętnego człowieka. Gorgony nie miały więc zbyt wielu adoratorów. Najmłodsza z nich, Meduza, biła jednak na głowę resztę swych sióstr pod względem okropności. Podobno kto na nią tylko spojrzał, obracał się wkamień.

– Nie spóźniłaś się, skarbie. – Jej usta rozszerzyły się iuchyliły.

Ta odpowiedź zbiła mnie ztropu.

– Ale jak to? Budzik wskazywał dwunastą… Mówiłaś, że równo o dwunastej spotykacie się wkaplicy…

– O dwunastej w nocy – przerwała mi kobieta, a ja zmarszczyłam czoło, nie rozumiejąc, dlaczego o tak późnej godzinie odprawia się tutajnabożeństwo.

– To wy nie śpicie? – rzuciłamkpiąco.

– Sen jest nagrodą. Na nagrodę trzeba zasłużyć… A, i jeszcze jedno. Tobie na razie nie można wchodzić dokaplicy.

– Słucham? Jak to nie można? Przecież kościół powinien być dla wszystkich. Poza tym sama mówiłaś, że mam przyjść… już nieważne, czy o dwunastej w południe, czy w nocy, powiedziałaś, żebymprzyszła!

– Zaproszenie jest nadal aktualne. Ty jednak będziesz stała przed kaplicą – oznajmiła i zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu, po czym dodała: – Wymyśliłam dla ciebie nowe imię. Od dzisiaj jesteś siostrąTeklą.

Wybuchnęłam głośnymśmiechem.

– Mnie podoba się Karolina – odpowiedziałam, lecz Matylda odchodziła już w zupełnie innym kierunku, a więc nie dość, że przypominała Meduzę, to zachowywała się niemal tak jak moja prawdziwa matka. – Zaczekaj! – zawołałam, nie zastanawiając się już nad tym okropnym imieniem. – Zaczekaj! Bo ja… ja… – Nie wiedziałam, jak powinnam ubrać myśli w słowa. – Ja nie wiem, co mam ze sobą teraz zrobić. – Ze spuszczoną głową wpatrywałam się w brudne trampki niepasujące zupełnie do idealnie czyściutkiego i gładkiegohabitu.

– Rozejrzyj się. Popatrz, co robią inne siostry. Może któraś z nich potrzebuje pomocy. Pójdź do kuchni lub sprawdź w ogrodzie. To już jak wolisz. Tutaj jesteś wolna – zakomunikowała radośnie zakonnica, nadal skierowana do mnieplecami.

Ja jakoś nie widziałam w tym żadnejwolności.

Jak można zaufać komuś, kto prawi o wolności, znajdując się za kilkumetrowymimurami?

Dawanie do wyboru dwóch możliwości to wszak już z góry narzucony jakiś wybór. Świat ogranicza nas od samego początku. Sam fakt, że urodziłam się kobietą, pozbawił mnie pewnych możliwości, a ulokował na pozycji, która do wyboru daje kuchnię bądźogród…

Kuchnia to nie jest miejsce dlamnie.

Z dwojga złego ruszyłam na poszukiwanieparceli.

Jak się okazało, rozpościerała się niemal na całej długości murów – ciągów szarych i zimnych pustaków wznoszących się do samegonieba.

W pierwszym odruchu stanęłam jak słup soli. Nie spodziewałam się, że gdzieś za rogiem może mieścić się tak piękna przestrzeń. Liczne kwiaty i krzewy kolorami zdobiły ten zimny przybytek i niczym tajemnicza wyspa wyjęta z fantastyki w jakiś sposób napełniały me serceciepłem.

Podeszłam do rośliny z różowymi kielichami i zaciągnęłam się, pragnąc poczuć jej zapach. Wzdrygnęłam się, zauważając kobietę w średnim wieku, która niemal dotykając nosem ziemi, pieliłagrządki.

– Hej – zagaiłamnieśmiało.

Brakodpowiedzi.

– Hej – powtórzyłam głośniej i niecoodważniej.

Zero reakcji. Nawet nie spojrzała. Nie słyszała mnie? Na towyglądało.

Kucnęłam przy niej i delikatnie, nie chcąc jej przestraszyć, dotknęłam prawego ramienia. Patrząc prosto w twarz, po raz trzecipowtórzyłam:

– Hej.

Jakakolwiek reakcja byłaby mile widziana. Z tego, co ustaliłam, oczy miała zdrowe. Nie zawiesiła jednak wzroku na mnie na dłużej niż dziesięć sekund i niemal od razu wróciła dopracy.

Była to kobieta koło czterdziestki. Z kilkoma widocznymi już zmarszczkami – najbardziej w okolicach powiek, co sprawiało, że ciągle miała jakby przygnębiony wyraz twarzy. Włosy przysłaniał czarny kornet, spod którego wystawało tylko parę kasztanowych kosmyków. Najwyraźniej siedziała tam już długo, bo na czole zauważyłam kroplepotu.

– Dziwna jakaś – wyszeptałam pod nosem i zaśmiałam się na myśl, iż Matylda mogła przemienić ją wkamień.

Ruszyłam dalej na poszukiwanie żywej duszy i jakichkolwiek informacji o miejscu, w którym przyszło miżyć.

Mniej więcej godzinę wędrowałam po posesji, zanim zdałam sobie sprawę, że nie znajdę tu nikogoinnego.

Dobra, niech już będzie takuchnia.

Z powrotem weszłam do wieży, w której mieścił się mój i Matyldy pokój, a także oczywiście, z tego, co wiedziałam, kuchnia.

– Cześć! – krzyknęłam z całych sił, chcąc od razu ustalić, czy jest tu ktoś, kto umie używaćjęzyka.

Cisza.

Minęłam rzędy prostych drewnianych stołów i drewnianych taboretów, jakby postawionych tu w celu maksymalnego pozbawienia przyjemności z posiłku. Przeszłam kolejnymi drzwiami, rzecz jasna otwartymi na oścież, i ujrzałam drugą kucającą kobietę. Obierała ziemniaki i wrzucała je do wielkiegogarnka.

– Powiedziałam „cześć” – wysyczałam bezradnie, już nie siląc się na uprzejmości i nie sprawdzając, czy słyszy, czy teżnie.

Tym razem głowę uniosłam wysoko. Mogłabym przyjrzeć się każdej rysie na suficie, ale zamiast tego zamknęłam oczy i ujrzałam to, co przychodzi do mnie zawsze, kiedy opadają powieki… PUSTKĘ. Cholerną samotność. Świat, w którym nawet wśród ludzi czujęwyobcowanie.

Kobieta obierała ziemniaki. Nie widziała mnie. Nie słyszała mnie. Zupełnie jakbym nie istniała… Kobieta obierała ziemniaki… Obierała ziemniaki… Obierała…

Oczy rozwarłam szeroko w ułamku sekundy i niemal skoczywszy w kierunku przysłoniętej habitem postaci, wyrwałam z jej dłoni nóż i przystawiłam sobie do gardła. W tej samej chwili nogi się pode mną ugięły i wylądowałam plecami na ziemi. Przedmiot z mojej ręki w magiczny sposób przeniósł się teraz do dłoni Matyldy, posępnym wzrokiem spoglądającej w mojąstronę.

– Mogłaś zrobić siostrze Reni krzywdę – zakomunikowała ze smutkiem i pokręciła głową, a jednocześnie machała palcem dłoni, w której trzymałaostrze.

Tymczasem ta tak zwana Renia chyba nie zauważyła, że nie trzyma już tego, czym obierała ziemniaki, bo niczym w jakimś transie wykonywała ruchy, jakby skrobała to przeklętewarzywo.

Nie próbując się nawet podnieść, a tym bardziej nie usiłując walczyć z potężnym ciałem Matyldy, wykrzyczałam:

– Co się z nimi, kurwa, stało? Dlaczego one niemówią!?

Włosy naleciały mi do ust i nie zastanawiając się, jak to okropnie będzie wyglądało, zaczęłam je wypluwać włącznie z kropelkami śliny, a następnie pomagać sobiedłońmi.

– Złożyły śluby milczenia. – Matka powróciła już do używania tonu dla niej zwykłego, a więc nienaturalnie spokojnego i obślizgle miłego. – W zakonie niezmiennie od wieków obowiązują ścisłe zasady. Nakaz milczenia, modlitwy, postu, pracy… – wymieniała.

– Ale ty przecież mówisz! – krzyczałam dalej, czując, iż nigdy nieskończy.

Kobieta mocno wciągnęła powietrze i na moment zmrużyłapowieki.

– Ktoś musi, żebyś nam tu nie zwariowała. – Kolejny niepokojący uśmiech posłany prosto do mego umysłu. – Nie będziesz jednak pracowała w kuchni. To dla siostry Reni zbyt niebezpieczne. Wrócisz do ogrodu do siostry Łucji, a teraz, jeśli taka twa wola, pójdź położyć się do swojego pokoju. O trzynastej piętnaście będzie obiad. Nie spóźnij się, bo nikt nic ci niezostawi.

Szeroko otworzyłam usta, by jąskontrować.

– Nie martw się, budzik zadzwoni. Już zaniosłam ci nowy. Wszystkie są odpowiednioustawione.

– Moja wola. Pf – parsknęłam jej w twarz, dając upust emocjom, i wyszłam, trzaskającdrzwiami.

Oczywiście Matylda za kilka sekund na nowo je otworzyła, a ja słyszałam już tylko przeraźliweskrzypienie.

Każdy dzień wyglądał tutaj tak samo, a ja zaczynałam rozumieć, dlaczego inne siostry zachowują się w taki sposób… Jakby ich tutaj wcale nie było. Nie mówiły niby przez śluby milczenia, ale poza tym też chyba nie myślały… Pokornie wykonywały swoje zadania. To nie byli już ludzie, lecz pustekamienie.

Jak się wkrótce dowiedziałam, spośród tej trzynastki prawo do mówienia miała jeszcze tylko jedna, nieco starsza ode mnie, Klara – szczupła dziewczyna o mocnych rysach twarzy, ciemnych włosach i ciemnych oczach. Przeze mnie czule nazywana przydupasem Matki. Była jej ulubienicą, pupilkiem na każde zawołanie. Zawsze gdzieś w okolicach Matyldy, mimo iż rzadko kiedy byłam w stanie fizycznie dostrzec jejobecność.

Wskutek tego, iż rozwalałam budziki jeden za drugim, a mimo ich dzwonienia ciągle myliłam godziny, przychodząc spóźnioną na wszystkie aktywności, Matylda na białej karcie odręcznie wypisała mi plandnia.

23.50 pobudka

00.00 nabożeństwo w kaplicy, tylko dla „wtajemniczonych”

3.00 sen

6.50 pobudka

7.00 wspólne śniadanie z zachowaniem możliwie najwyższego postu

Matylda chyba jednak się go nie trzymała, wszak, mimo że przy nas jadła to co my – czyli dwie kromki suchego chleba, popijane szklanką zsiadłego mleka – to z jakiegoś powodu dorobiła się takiej tuszy i przez te wszystkie lata nie mogła zgubić zbędnychkilogramów.

7.30 odmawianie różańca do Najwyższej Matki i modlitwy indywidualne w swoich pokojach

9.00 prace ręczne lub studiowanie pism

13.15 obiad

Zawsze jadłyśmy ziemniaki bądź zupę, a zaraz po tym zobowiązane byłyśmy do przyjęcia kilku kolorowych kapsułek, które miały nam zapewnić niezbędneminerały.

13.45 prace ręczne lub studiowanie pism

17.15 odmawianie różańca do Najwyższej Matki i modlitwy indywidualne w swoich pokojach

18.45 kolacja

Na kolację jadłyśmy to, co akurat zostało z danego dnia, czyli albo to samo, co było na śniadanie, albo to samo, co było na obiad. Do tego dwie następnepigułki.

19.15 sen

I tak bezkońca.

Mijał dzień za dniem, miesiąc za miesiącem… aż wybił rok, a i ja stałam się bezmyślnym zombie zajmującym się wraz z Łucją pracą w ogrodzie. Żadnej szansy na ucieczkę. Zero możliwości na ukrócenie tych katuszy. Naszedł wreszcie dzień, w którym byłam wręcz pewna, iż moja ostatnia próba samobójcza skończyła się nie fiaskiem, a sukcesem i w rezultacie dostałam się do piekła. Bóg nie przebaczył mi ani nie dał kolejnej szansy. Będę tkwiła tu wieczność, wśród mar wysysających mojąduszę…

Tegoroczny maj był wyjątkowo upalnym miesiącem. Żar wręcz lał się z nieba. Wierzchem dłoni starłam pot skraplający się nieustannie na czole. Co do reszty ciała nie było możliwości na dostarczenie sobie w żaden sposób ulgi. Choćby krótkie ukrycie pod drzewem świadczyłoby o nieposłuszeństwie. Od paru tygodni z utęsknieniem wyczekiwałyśmy deszczu mogącego ożywić suchą, spękaną ziemię. Daru, który na nowo wskrzesiłby do życia kwiaty i drzewa. Wtedy o kwiatach wiedziałam już wszystko – najbardziej podobały mi się tulipany, piwonie i lilie. W tym roku jednak nic nie wyszło tak, jakpowinno…

– Może chociaż lilie w lipcu dopiszą – wymamrotałam pod nosem, gdy na jego grzbiecie poczułam maleńką kropelkę, malusieńką oznakę tego, co wkrótce miało nadejść. – Matyldo, Klaro! Deszcz, deszcz pada! – zawołałam głośno, śmiejąc się przy tym niemal tak jak kiedyś, na chwilę odzyskując pogodę ducha, choć wydawało mi się, że już na zawsze jąstraciłam.

Niebo momentalnie poczerniało i zaszło chmurami. Krople deszczu spadały tak gęsto, że niemal nic nie było przez nie widać. Nie wiedziałam, co spowodowało taki stan rzeczy. Czy to nasze modlitwy zostały w końcu wysłuchane? Gdzie zniknął cały kolor świata, pozostawiając w jego miejscu tylkociemność?

– Cóż ty wyprawiasz?! – zawołała głośno siostra Klara na mój widok, lecz ja oddawałam się już tańcowi w deszczu z szeroko rozpostartymiramionami.

– Jak mogę przestać, kiedy to takie piękne? Deszcz jest piękny. Radujmy się wszyscy! – odkrzyknęłam niewzruszona zaniepokojeniem starszejtowarzyszki.

Zataczając całym swym ciałem koła i śmiejąc się cichutko, w melodii deszczu usłyszałam coś jeszcze, cośjakby…

– Płacz dziecka? – wymamrotałam. – Podwinęłam swój codzienny habit i pobiegłam do bram klasztornego dworu, skąd dochodziłszloch.

– Co też ona wyrabia? – zapytały chórem Matylda i Klara, widząc takież tozachowanie.

– Dziecko! Tu jest dziecko! – wykrzyczałam z całychsił.

Matylda chyba przez moment myślała, że do reszty postradałam zmysły. Z jakiegoś jednak powodu Klara ruszyła natychmiast w moim kierunku, ściskając już w swych dłoniach gruby pęk kluczy, który wyszarpała z szyi Matki – miejsca, gdzie też zawsze były mocnozawiązane.

Pierwszy raz zobaczyłam, iż Klara robi coś bez wyraźnego polecenia „naszej szefowej”. Wszystko potem działo się jakby w innym wymiarze, niczym we śnie… Cała nasza trójka klęczała przed bramą, osłaniając przed deszczem wyraźnie dopiero co narodzone dziecko owinięte starym kocem wtygrysy.

Twarz chłopca była calutka pokaleczona i oblepiona jeszcze świeżą mazią gęstej krwi. Jak później się okazało, także spora część malusieńkiego ciałka pokryta byłasznytami.

Matylda i Klara nie miały wątpliwości, musiało to być dziełoszatana…

ROZDZIAŁ 3

Idealne dziecko

Tak właśnie myślała o tym chłopcu Tekla w chwili, gdy ujrzała go po raz pierwszy, a także w tym momencie, gdy ukończył siódmy rok życia. Był grzeczny, poukładany i zawsze posłuszny. Odkąd pamiętała, przesypiał całe noce. Nie kaprysił przy jedzeniu. Wykonywałpolecenia.

Teraz już zasklepione blizny na twarzy jedynie dodawały mu charakteru. Sprawiały, iż wydawał się bardziej odważny. Jedna wychodziła od linii włosów, zahaczała o brew, przez co ta nigdy do końca nie wyrosła, i szła przez całą długość policzka, omijając o około pięć centymetrów drobny nos i usta, aż do brody. Druga, trochę cieńsza, po lewej stronie, zniekształcała ucho i cięła w okolicach żuchwy. Włosy ciemnomiedziane, zawsze nieco dłuższe, gdyż żadna z sióstr nie starała się zapewnić dziecku comiesięcznego strzyżenia, a jego czupryna rosła jak szalona. Oczy głęboko zielone z jaśniejszą obwolutą – dla Matyldy wydawały się kopią spojrzenia jadowitego gada, Tekla jednak zawsze patrzyła na nie jak na najcenniejsze szmaragdy, rozpalające swą zielenią nadzieję w najciemniejszych odmętach umysłu. Kilka ślicznych piegów porozrzucanych po całej twarzy. Postura lekko zgarbiona. Ciałko od zawsze malusieńkie – trochę zbyt drobne jak na siedmiolatka, lecz swym zachowaniem sprawiał zawsze wrażenie, że jest starszy, dojrzalszy, że wszystko rozumie, akceptuje swój los, a nawet cieszy się z tego, coma…

– Jesteś najpiękniejszym chłopcem na całym świecie – wyszeptała dziecku do uszka Tekla. – Widzisz? – Prawą rękę położyła na jego policzku i delikatnie muskała aksamitną skórę, jednocześnie zgarniając krople. Po kilku sekundach ruchy jej dłoni były już zbyt wolne, gdyż kolejne potoki łez zalewały całą twarz malca. – Posłuchaj mnie teraz uważnie, Aleksandrze – poczęła głosem bardziej stanowczym, lecz wciąż pełnym wsparcia i miłości. Odwróciła chłopca przodem ku sobie, a jednocześnie odciągnęła od lustra. – To, jak wyglądasz, nie ma najmniejszego znaczenia. Zawsze znajdzie się ktoś, komu dana osoba się nie spodoba, i ktoś, dla kogo ta sama buzia będzie najpiękniejsza na świecie. A wiesz, mój mały, co tak naprawdę sięliczy?

– Co? – wydukał, pociągając przy tymnosem.

Siostra palcem wskazującym wolnej dłoni dotknęła piersi chłopca, pod którą serce biło jak oszalałe, przepełnione najróżniejszymiemocjami.

– To, co masz tutaj – odparła.

Przyciągnęła Aleksa ciasno do siebie i utuliła, po czym bez najmniejszego wysiłkuuniosła.

Aleks wczepił swoje palce w plecy siostrzyczki. Zamknął oczy i z całych sił starał się nie myśleć o tym, co chwilę temu tak go przeraziło. Teraz liczyła się wyłącznie ona… jej ciepło, jej zapach, jej delikatna skóra, tyle razy zapewniająca mu ukojenie. Kochał Teklę najmocniej na świecie i pragnął wspólnie z nią spędzać każdy moment. To jednak tylko błahe pragnienie, nigdy niemogące się ziścić. Nie taki miał być jego los i nie takie przeznaczenie tej serdecznej dziewczyny, którąobejmował.

Kiedy złoży śluby, nie będzie mogła się już do mnie odzywać, ale to nic, ja zapamiętam tembr jej głosu. Ukryję go głęboko w sercu i będę pilnował bardziej niż klucza wręczonego mi chwilętemu.

– Siostrzyczko? – odważył się wreszcie malec, zauważając, iż w czasie jego przemyśleń Tekla zdążyła już przenieść go z powrotem nakorytarz.

Kobieta postawiła chłopca tuż za sobą na podłodze. Wyłączyła światło w bibliotece i skinęła głową, jednocześnie dając sygnał, aby zamknął drzwi na klucz, tak jak mu wcześniejwspominała.

Chłopiec pośpiesznie wsunął metal w zamek i siłował się kilka chwil. Gdy ten zaskoczył, a szarpnięcie za klamkę potwierdziło, iż jest zamknięte, Aleks ponowniezagaił:

– Siostrzyczko…

Dla pewności Tekla również pociągnęła za klamkę. Zdawszy sobie sprawę, iż rzeczywiście wszystko jest w porządku, skierowała spojrzenie w stronę dziecka iodparła:

– Tak, słoneczko?

– Nic. Chciałem tylko jeszcze raz usłyszeć twójgłos.

Kąciki błękitnych oczu, a także krańce różowych pełnych warg uniosły się. Kobieta nie bez powodu nazwała chłopca „słońcem”, wszak on rzeczywiście rozświetlał każdy jej dzień i sprawiał, że po tylu latach, po tak długim czasie w cierpieniu, w końcu odnalazła cel swojego istnienia. Odprowadziła Aleksa do pokoju. Pomogła mu się umyć i przebrać. Ułożyła w łóżeczku i nakryła kołdrą. Musnęła delikatnie w czółko i skierowała dowyjścia.

– Przyjdziesz jutro? – Dogonił ją cieniutkigłosik.

– Mam nadzieję… Postaram się. A teraz śpij już, mój kochany – powiedziała.

Wyłączyła światło i zamknęła za sobą drzwi dokomnaty.

Samotnie szła wąskim korytarzem, mijając te pozamykane na wieczność pokoiki, wprost do punktu, który wiedziała, że chłopiec nazywa „wrotami do wolności”. Kobieta wyszła nimi, przymknęła ostrożnie, po czym wsunęła klucz i na chwilęznieruchomiała.

Tak strasznie mi przykro, moje dziecko. Jeśli jednak zostawiłabym je otwarte, mogłabym tego nie przeżyć, a ty jesteś jeszcze zbytmały…

W dniu odnalezienia Aleksa siostra Matylda nie miała wątpliwości, iż opieka nad tym dzieckiem będzie idealnym zajęciem dla młodziutkiej zakonnicy. Wręczyła jej jeden złoty klucz do wieży i nakazała ukryć w niejchłopca…

Tekla mogłaby się sprzeciwiać w nieskończoność, lecz to nie miało najmniejszego sensu, gdyż za przejaw nieposłuszeństwa kary tutaj były naprawdę surowe, a ona jedna przeciwko dwunastu zakonnicom posłusznym Matce znaczyła tyle, conic.

To, co robiła, było naprawdę wszystkim, co mogłaby uczynić dla tego dziecka. Teraz jednak musiała na nowo przekręcić klucz i pozbawić go możliwości wyjścia napowietrze.

Blondynkę przeszedł nienaturalny dreszcz. Obejrzała się na prawo i na lewo, podejrzewając, że ktoś właśnie ją obserwuje. Po czym, nie tracąc więcej czasu, pokornie ruszyła pod kaplicę, by stać tam okryta jedynie mrokiem przez najbliższągodzinę…

Uniosła głowę, obserwowała krańce murów stapiające się wręcz z niebem. Kilka gwiazdek zamigotało bojaźliwie. Na jej oko wydawały się blisko siebie, w rzeczywistości dzieliły ich setki kilometrów i nigdy niedane było im się spotkać. Jedna z błyskotek spadła. Tekla szybko zamknęłaoczy.

Mam teraz jedno marzenie. Chciałabym zawsze być ztobą.

Przed jej oczami ukazała się pokaleczona twarz rudowłosegodziecka.

Chwilę potem wrota się rozwarły, a dziewczyna znowu zadrżała. Nie rozumiała, co się dzieje, dlaczego msza tego dnia kończy się wcześniej, a może przysnęła na stojąco? Trzynaście dumnych zakonnic wyłaniało się kolejno, łącząc na nowo zmrokiem.

Tekla wiedziała, że nie może tam zajrzeć. Szybko przesunęła się do krawędzi budynku. Ziewnęła mimowolnie i prędko zakryła usta dłonią. Na jej nieszczęście Matka Matylda zdążyła zarejestrować ten gest i w okamgnieniu zdzierżyła dziewczynę wplecy.

Tekla wytrzymała ból, zacisnęła zęby i nie wydała najmniejszego odgłosu – wszystko tak, jak nakazano. Przepraszająco skinęła głową, na co dumna Matka zaprezentowała rząd malutkich białychzębów.

Pora spoczynku następowała równo o trzeciej. Wtedy też nie było już absolutnie sił na żadną wieczorną toaletę i dwudziestosześciolatka zwykła opadać bezsilnie na łóżko. Tak też się działo niemal od ośmiu lat, lecz w ciągu ostatnich siedmiu zawsze zasypiała z uśmiechem naustach.

O szóstej pięćdziesiąt zadzwonił budzik, a o siódmej była już w kuchni znajdującej się naprzeciwko jej komnaty, gotowa na śniadanie. Wlepiając ślipia w Matyldę, przypomniała jej, że ktoś powinien zanieść śniadanie chłopcu. Matka zrozumiała aluzję i nakazała wykonanie tej czynności jednej z krzątających się jeszczesióstr.

Tekla powolnie żuła swój przydzielony posiłek i co jakiś czas popijała go szklanką zsiadłego mleka. Wewnętrzny głos nieustannie podpowiadał, że coś jest nie tak… Mimo że inne siostry, tak jak zwykle, nic nie mówiły, z jakiegoś powodu czuła, że zachowują się jakośinaczej.

O siódmej trzydzieści rozpoczęła odmawiać różaniec w swoim pokoju, a od dziewiątej wraz z Łucją pracowała w ogrodzie. Punktualnie o trzynastej piętnaście znowu siedziała w stołówce, zajadając się zupą. Po posiłku, jak zawsze przez ostatnie osiem lat, wsunęła dłoń pod talerz, chcąc zażyć przydzielone kapsułki. Pusto… Uniosła brwi zdziwiona. Rozejrzała się po pomieszczeniu, poszukując spojrzenia Matki. Zetknęły się tylko na moment. Tekla ujrzała rząd bielutkich malutkich zębów i odpuściła. Ta scena skutecznie jąspeszyła.

Wróciła do ogrodu. Odmówiła drugi tego dnia różaniec. Zasiadła do kolacji. Tym razem jeszcze przed uniesieniem pierwszej łyżki zupy, sięgnęła po tabletki, a tych znowu zabrakło. O dziewiętnastej piętnaście położyła się spać. Było jej słabo. Nie była pewna, czy spowija ją sen, czy też z głodu omdlewa. Post w tym zgromadzeniu był naprawdę surowy, a bez co najmniej czterech tabletek dziennie wręcz stawał się torturą. Chciała przemyśleć to wszystko, ale zabrakło jejsił.

To kolejny test sprawdzający, czy przez te lata zasłużyłam na wtajemniczenie i przyjęcie tradycyjnychświęceń?

Cenny czas na spoczynek był jednak zbyt krótki, by móc choć jego część trwonić na takie rozważania. Tekla wiedziała, że gdy tym razem zadzwoni budzik, pójdzie z siostrami pod kaplicę, a gdy wrota zamkną się na dobre, czmychnie wprost do chłopca. Musiała teraz zebrać siły. Ta myśl chociaż w pewnym stopniu pozwoliła się uspokoić, a w ostateczności takżezasnąć.

Zimny głos siłą wyciągnął ją ze świataMorfeusza.

– Tekla, wstawaj.

– Ale przecież budzik nie dzwonił – wydukała zaspana dziewczyna, a jej słowa nie do końca były zrozumiałe, mimo że w całej wieży panowała grobowa cisza. Otworzyła oko i zerknęła na zegarek wskazujący dwudziestą trzecią trzydzieści. – Mam jeszcze dwadzieścia minut – odparła z nieukrywaną wrogością i frustracją. Przekręciła się na drugi bok, totalnie ignorując rozkaz swojejprzełożonej.

– Dziś twój wielki dzień. Wstawaj szybko – ponagliła Matylda i mocnym szarpnięciem zerwała kołdrę, obnażając na wpół nagie ciało dziewczyny, która w odpowiedzi musiała ugryźć się w język, aby nie zakląć otrzeźwiona zimnym podmuchempowietrza.

– Jaki znowu dzień? – zapytała, przecierając palcem kąciki oczu, a zaraz po tym usiadła nałóżku.

– Dziś spełni się twoje największe marzenie. Spójrz, co dla ciebieprzyniosłam.

– Co to jest? – Tekla skrzywiła się nieznacznie, zauważając, iż na drzwiach jej szafy dumnie wisi bielutka, długasuknia.

Matylda kiwnięciem głowy wskazała, iż jest to kreacja, w którą jej podwładna powinna się dziśprzyodziać.

– Czy ja… – zaczęła niepewnie, lecz w końcu musiała to z siebie wydusić. – Czy ja zostanę dziś wtajemniczona? Dziś będzie moje ślubowanie? – wyrzucała już z siebie jak zprocy.

Szeroki uśmiech Matyldy wydawał siępotwierdzeniem.

– Ale jak to? Dlaczego tak nagle? Dlaczegodzisiaj?

– Jesteś z nami już prawie od dekady – odparła pełnym opanowania głosem zakonnica Matka. – Nadszedł wreszcie czas na ciebie. Najwyższa Matka zechciała cię przyjąć. – W chwili wypowiedzenia ostatniego słowa jej usta rozszerzyły się, ukazując dwa rzędyzębów.

– Dziękuję – wykrzyczała niemal Tekla i wyskoczyła z łóżka, rzucając się po raz pierwszy w ramionaMatyldy.

Objęła ją z całych sił, nie mogąc uwierzyć, iż nadszedł tak długo wyczekiwany przez nią moment. Wszystkie śnione przez lata sny miały się dzisiajziścić.

– Zostawię cię na chwilę samą. Ubierz się i zjaw punktualnie pod kaplicą – wychrypiała, po czym gwałtownym ruchem odepchnęła od siebie dziewczynę. Z jej twarzy wciąż nie schodziło zadowolenie. – Tym razem chyba się nie spóźnisz, prawda?

– Obiecuję! – zawołała już całkowicie rozbudzonadziewczyna.

– A, i jeszcze jedno. Nim odejdę, oddaj mi, proszę, klucz.

Tekla głośno przełknęła ślinę. Była wręcz pewna, iż nie ma absolutnie żadnej możliwości, by właśnie teraz Matka zauważyła kradzież klucza do biblioteki. Wszak przechwyciła go już dobre kilka lat temu i strzegła tak długo, czekając na bezpieczny moment, by móc przekazać gochłopcu.

– Klucz? – zapytała w końcu drżącym głosem, który zawibrował, mimo że tak bardzo starała się trzymać emocje na wodzy i nie dać po sobie poznać, jakoby wiedziała, o jaki przedmiot możechodzić.

– Tak, klucz do wieży dziecka – doprecyzowała Matylda i wyciągnęła prawąrękę.

Tekla wypuściła powietrze nosem. Zwróciła się do brzegu swojego łóżka, uchyliła lekko materac, zasłaniając go przy tym swoim ciałem, tak aby Matka nie widziała innych skrywanych w tym miejscu skarbów, i gdy tylko wyjęła przedmiot, od razu złożyła go na dłoniMatyldy.

– Oczywiście. Proszę, Matko.

Dopiero gdy ta odwróciła się na pięcie i wyszła, pozostawiając za sobą rozemocjonowaną dziewczynę i, jak zawsze, drzwi otwarte na oścież, Tekla zmarszczyła nieco nos i poczęła zastanawiać się, w jakim celu kobiecie potrzebny był tenklucz…

Oddała jej go po części mechanicznie. Doskonale wiedziała, że w tym miejscu najważniejszą z zasad jest wykonywanie poleceń i w zdecydowanej większości bez możliwości zadawania zbędnych pytań. Wzdrygnęła się, a jej lewe ramie jakby na chwilę samo odskoczyło dogóry.

Budzik wskazywał dwudziestą trzecią trzydzieści pięć. Szybko obliczyła, że ma aż dwadzieścia pięć minut na przygotowanie, co stanowczo przekraczało zwyczajny czas, w jakim nauczyła się oporządzać. Na tej podstawie prędko wydedukowała, że tego dnia musi wyglądać znacznie lepiej niż zwykle. Zdjęła koszulę nocną i na nagie ciało włożyła idealnie białą, długą do samej ziemi, jakby szytą na miarę, suknię. Tę, którą chwilę temu przyniosła dla niej Matylda. Przepasała ją białym skórzanym pasem, a całość przykryła długim szkaplerzem z kapturem. Jego przód i tył połączone były po bokach dwoma podłużnymi kawałkami materiału, co miało stanowić znak ślubów zakonnych. Włosy przeczesała palcami i pozwoliła złotym falom bezwładnie spływać wzdłuż delikatnych, kobiecychramion.

Żwawym krokiem przeszła do łazienki, znajdującej się na końcu korytarza, minęła po drodze sypialnię Matyldy, do której oczywiście drzwi były otwarte, a w środku już nikt się nie znajdował, oraz stołówkę rozciągającą się naprzeciwkosypialni.

Odkręciła kurek. Lodowatą wodą obmyła twarz i dłonie. Stanęła dumnie wyprostowana, wypinając pierś do przodu, przekonana, iż dziś jej los się odmieni. Zyska przywileje, na które tak długo czekała, a co najważniejsze… zdobędzie wieczne zaufanie sióstr. Będzie miała dostęp do wszystkich kluczy, dzięki czemu zapewni chłopcu nie tylko wejście do biblioteki, lecz także do prawdziwego świata. Świata, który co prawda nigdy nie był idealny, przysporzył jej wiele cierpienia, aż w końcu doprowadził do wielokrotnych prób targnięcia się na własne życie, lecz mimo to zdawał się lepszy niż życie jak szczur wklatce.

– Cicho. – Blondwłosa dziewczyna odgoniła mroczne myśli, a na znak potwierdzenia machnęła ręką, co przypominało bardziej opędzanie się od muchy niż od wspomnienia potencjalnej śmierci. – Uratuję cię. Tak jak ty ocaliłeś mnie, mój malutki – szeptała do siebie, wpatrując się w płytki nad zlewem na wysokości, na której w innych warunkach wisiałoby lustro. – Uratuję waswszystkich…

Oczy zmrużyła i stała tak w absolutnej ciszy, by po chwili, gdy na nowo je otworzyła, sunąć niczym zjawa korytarzami swej wieży, po raz pierwszy zachwycając się pięknem niuansów architektonicznych tego miejsca. Nieco uniósłszy twarz, starannie zarejestrowała najmniejszy szczegół malowidła znajdującego się na sklepieniu klasztoru. Było to dzieło przedstawiające moment, w którym Jezus ogłasza, iż jeden z apostołów gozdradzi.

Ostatnia wieczerza1 zawsze wzbudzała w Matyldzie podziw ze względu na zachowane w niej proporcje oraz symetrię, wyrażoną głębią pomieszczenia, w której wraz z Jezusem ucztują apostołowie, jak również ze względu na naturalizm obrazu i bijącą z niego iluzjęrzeczywistości.

Dla Tekli dotychczas był to zupełnie nic nieznaczący obraz, mijany tak często, iż stał się zwykłą rzeczą, niczym żarówka przywieszona pod sufitem. Teraz dopiero dostrzegła w nim coś więcej. Zauważyła podobieństwo liczby apostołów, do liczby zakonnic podlegającychMatce.

– Jest nas o jedną zadużo…

Zwróciła uwagę także na kolor szaty Jezusa, tak skrajnie przywodzący na myśl barwę wody w wannie, w której kilka lat temu leżała, po raz pierwszy chcąc odebrać sobieżycie.

Tuż nad drzwiami, którymi już za chwilę miała przejść, odmieniając swe życie na zawsze, widniał Dawid, silną dłonią trzymający głowę Goliata2, a precyzyjniej rzecz ujmując, palcami ściskający kruczoczarne włosy przeciwnika. W drugiej dłoni mężczyzna dzierżył miecz z widoczną inskrypcją HAS OS, stanowiącą skrót łacińskiego przysłowia Humilitas occidit superbiam, co oznaczało Pokora zabija dumę. Jego twarz była smutna, zamyślona, nie wyrażała radości ani dumy z odniesionego zwycięstwa. Na pierwszy plan wysuwała się głowa Goliata, ociekająca krwią, w