Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przejmująca legenda, mroczna zbrodnia i splątane losy, które prowadzą wprost do serca tajemnicy.
Podczas Nocy Muzeów z przemyskiej katedry znika pierścień położnic, średniowieczny artefakt, który – jak głosi wieść – ratował życie rodzącym. Niemal w tym samym czasie miastem wstrząsają makabryczne morderstwa dwóch młodych kobiet. Obie ofiary łączy tylko jeden, przerażający szczegół – obcięte palce serdeczne prawej dłoni.
Czy za zbrodniami stoi mafia? A może to ślad, który prowadzi do Wiednia i w głąb historii, aż do roku 1907 i tajemniczej hrabiny Anny Lisieckiej-Meinrich?
Zagadkę kradzieży i serii tragicznych zdarzeń próbuje rozwiązać trójka przyjaciół: Ewka, Szymon i Asia. Ich prywatne skomplikowane relacje utrudniają dotarcie do prawdy, która może być bardziej niebezpieczna, niż się wydaje.
Pierścień położnic to kryminalna opowieść, w której średniowieczna legenda ożywa, a przeszłość i teraźniejszość splatają się w śmiertelnym tańcu. Czy uda się rozwikłać zagadkę, zanim będzie za późno?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 275
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Lence
Copyright © by Katarzyna Rabka-Białas, 2025Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta : Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly
Ilustracje wewnątrz książki: © by Kirill Veretennikov/iStock
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-884-8
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Prolog
Współcześnie
Kilka miesięcy wcześniej…
Kilka tygodni wcześniej…
Wiedeń
Przemyśl
Współcześnie
1907 rok
Współcześnie
Dwa miesiące później…
1907 rok
Współcześnie
Parę dni później…
1907 rok
Współcześnie
Bibliografia:
Przyjmij ten pierścień jako znak wierności, bo z niezłomną wiernością masz bronić jedności świętego Kościoła, Oblubienicy Chrystusa.
Prolog
1465 rokPrzemyśl
Wielki to znój zbudować świątynię na chwałę Pana. Bóg jednak posługuje się maluczkimi, aby ci czynili wielkie dzieła. Budowa nowej świątyni trwała już od kilku lat. Kamienne ciosy jeden na drugim pięły się ku niebu i powoli zaczynały nadawać kształt powstającej budowli. Chłopi uwijali się w ukropie niczym mrówki, a wszystkiego dopilnowywał osobiście biskup Mikołaj. Codziennie zadawał sobie trud, by wspiąć się na wzgórze zamkowe, by doglądać postępów na budowie. Pewnego razu, gdy dzień chylił się ku końcowi, a promienie zachodzącego słońca odbijały się w kamiennych blokach, biskup usłyszał płacz jednego z robotników, który klęczał i wznosił modlitwy do Jahwe. Zaniepokojony kapłan wraz ze strażnikiem podszedł do modlącego się mężczyzny.
– Jak wielkie są twoje zmartwienia, bracie, żeś odprawiasz modlitwy na fundamentach jeszcze nieukończonej katedry.
Mężczyzna o imieniu Icek, który jak się okazało, był Żydem, padł do stóp biskupa z bolesnym zawodzeniem.
– Panie, poproś swego Boga, żeby uratował moją żonę Sarę. Od kilku dni leży w chacie brzemienna i oblewają ją siódme poty. Niebawem będzie rodzić, ale nie wiem, czy dotrwa do porodu.
Biskup Mikołaj zdziwiony odważną prośbą Żyda, postanowił pomóc.
– Zaprowadź mnie tam, gdzie leży twoja żona. Bóg wysłuchuje próśb każdego, kto modli się żarliwie i szczerze, a ty, wierny strażniku, sprowadź w tym czasie medyka.
Po słowach biskupa, jeszcze bardziej zdziwiony, Icek wstał z kolan i zaprowadził go do chaty, która znajdowała się po drugiej stronie Sanu.
Kiedy dotarli na miejsce, z okien dobiegały przeraźliwe jęki, które najpierw przybierały na sile, by zaraz osłabnąć.
– Moja żona rodzi, pomóż, łaskawy Panie, bo inaczej umrze! – zawołał przejęty Żyd, a siostra kobiety przykładała jej co chwila mokry materiał do czoła.
Biskup Mikołaj odmówił modlitwę nad położnicą i usłyszał wewnętrzny, bliżej nieokreślony głos, by przyłożyć pierścień do brzucha rodzącej.
Nagle bóle ustały, a wyraz twarzy Sary z ostrego grymasu zmienił się w łagodny uśmiech wyrażający ulgę. Zamiast jęków słychać było teraz płacz nowo narodzonego dziecka.
– To cud! – krzyknął mężczyzna i padł ponownie do kolan biskupa Mikołaja.
Przybyli właśnie strażnik i medyk także uklękli, widząc, że są świadkami czegoś nadprzyrodzonego.
Od tego momentu wieść o cudownym pierścieniu rozeszła się po mieście, dając nadzieję rodzącym na szczęśliwe rozwiązanie.
Współcześnie
Przemyśl
Ewka
Kręciłam się bez celu po Przemyślu. Był ciepły, przyjemny wieczór, jeden z tych, podczas których późne lato powoli ustępowało nadchodzącej jesieni.
Ani Szymon, ani Asia nie mieli dziś dla mnie czasu, mimo że bardzo chciałam się z nimi spotkać wieczorem. Mogłam się tylko domyślić, że się umówili i zataili ten fakt przede mną. Z tego powodu zrobiło mi się tak po ludzku przykro. Nie rozumiałam, dlaczego się w ten sposób zachowali. Wydawało mi się, że tworzymy zgraną paczkę i wszystko sobie mówimy.
Przecież znałam Asię od lat, i to od podszewki, więc tym bardziej zdziwiłam się, że coś przede mną zataiła i nie zwierzyła mi się z tak ważnej kwestii. Z kolei Szymon był moim kuzynem, chociaż tak naprawdę traktowałam go jak brata.
Na rynku starego miasta panował tłok, co mnie zaskoczyło. Przeciskałam się przez tłum, nie bardzo wiedząc, w jakim kierunku zmierzam. Zdałam się na ślepy los. Nie musiałam jednak długo czekać, bo przy schodach prowadzących do rynku stała dziewczyna, która pospiesznie wciskała ulotki przechodzącym ludziom. Odruchowo sięgnęłam po jedną, a ponieważ nie miałam nic ciekawszego do zrobienia, przeczytałam ją uważnie.
Z okazji tegorocznej Nocy Muzeów zapraszamy na wystawę unikalnego w skali europejskiej pierścienia, zwanego pierścieniem położnic. O godzinie 19.00 w Archikatedrze Przemyskiej nastąpi oficjalna prezentacja pierścienia pochodzącego z czasów średniowiecza. Profesjonalny przewodnik opowie o niezwykłej legendzie związanej z pierścieniem. Zapraszamy.
Na drugiej stronie ulotki widniało zdjęcie pierścienia, przypominającego złoty sygnet z czarnym oczkiem.
Czemu nie zobaczyć tej wystawy? – pomyślałam, trzymając w ręku kolorową ulotkę.
Zerknęłam na zegarek, było wpół do siódmej, a ponieważ znajdowałam się kilka minut od katedry, postanowiłam, że udam się tam od razu.
Otworzyłam ciężkie drzwi kościoła, przypominające wrota do innego, nieznanego mi świata.
Wewnątrz panował półmrok, a gdzieniegdzie w ławkach modlili się pojedynczy wierni.
W środkowej nawie, tuż przed ołtarzem na podwyższonym podeście, zauważyłam podświetloną szklaną witrynę, wyściełaną czerwonym welurem, a przynajmniej tak podejrzewałam.
Podeszłam bliżej.
Witrynę od reszty odgradzała barierka ochronna. Wychyliłam się trochę, żeby móc bliżej przyjrzeć się tajemniczemu pierścieniowi. Był większy niż zwykłe pierścienie, a złoto, z którego został wykonany, mieniło się w sztucznym świetle oświetlających go lampek LED-owych. Znaczną część sygnetu zajmowało płaskie czarne oczko, wykonane najprawdopodobniej z jakiegoś szlachetnego kamienia. Na szklanej witrynce pokuszono się jedynie o zwięzłą, suchą informację.
Pierścień Biskupa Mikołaja Błażejowskiego,biskupa przemyskiego w latach 1452-1474,dar rodziny Dietrichów z Wiednia
Dziwna notatka – pomyślałam i mimowolnie zaczęłam być ciekawa, dlaczego pokuszono się o wymienienie jakiejś austriackiej rodziny w opisie pierścienia, który tak naprawdę od stuleci należał do przemyskiego kościoła.
Postanowiłam, że zadam to pytanie przewodnikowi.
W międzyczasie zajęłam miejsce w najbliższej ławce. Pachniała starym drewnem i była śliska w dotyku. Spojrzałam na bogato zdobiony ołtarz, wyróżniający się na tle ciemnych zdobień, również wykonanych z drewna. Na sklepieniu przypominającym wygięte łuki przecinające się pośrodku widniały postaci nagich aniołów oraz samego Boga.
Do tej pory nigdy tak uważnie nie przyglądałam się wnętrzu katedry. Zawsze wydawało mi się, że jest jak inne kościoły – nudne i wypełnione przepychem. To wnętrze przykuło jednak moją uwagę i wprawiło w dziwny nastrój. Chociaż z drugiej strony nie byłam pewna, czy udzieliła mi się atmosfera starych murów będących świadkiem wielu ważnych lub mniej ważnych wydarzeń, czy raczej tego, że w piątkowy wieczór klęczałam sama w kościele, zamiast widzieć się ze znajomymi w jakiejś knajpce albo przynajmniej migdalić się z jakimś amantem.
Podobno tak wygląda życie studenckie, jednak w moim przypadku zawsze musi pójść coś nie tak. Zerknęłam na komórkę, milczała bezlitośnie, nikt też nie wysłał mi żadnej wiadomości, ani Szymon, ani Aśka.
W świątyni powoli zaczęli gromadzić się ludzie, nie zauważyłam, kiedy wokół witryny zebrał się pokaźny tłum zasłaniający mi skutecznie pierścień. Gdzieniegdzie dało się usłyszeć pomruk zniecierpliwienia. W końcu trwała Noc Muzeów i każdy, niczym w wyścigu, przyjął sobie za punkt honoru obejrzeć jak najwięcej wystaw i muzeów.
Musiałam przyznać, że w Przemyślu było co zwiedzać, a ja zawsze odkładałam ten moment na później. Kiedyś nawet planowałam zaprosić do siebie bliźniaczki z Lublina i oprowadzić je po najciekawszych miejscach, na przykład po fortach ukrytych pośród bujnej zieleni na obrzeżach miasta, zaciskających je niczym ciasny pierścień, czy też po wartych obejrzenia kryptach znajdujących się pod katedrą. Ze wstydem znów sobie uświadomiłam, że wszystko pozostawało w bliżej nieokreślonych planach, a codzienne obowiązki, niekończące się kolokwia i egzaminy przesłaniały wszystko inne.
W tłumie zapanowało małe poruszenie. Z zakrystii wyszedł mężczyzna w średnim wieku, z krótkim zarostem, ubrany w kraciastą koszulę wsuniętą w klasyczne dżinsy, wyglądem przypominający bardziej informatyka niż kogokolwiek innego.
– Ksiądz? – rzucił cicho ktoś.
– Witam państwa na corocznej Nocy Muzeów. Nazywam się Marek Wodnicki i jestem pracownikiem muzeum w Przemyślu. Dzisiejsza wystawa jest wyjątkowa. Nie boję się powiedzieć, że w moim mniemaniu stanowi unikat na skalę europejską. Kilkusetletni pierścień biskupi w końcu powrócił do Przemyśla, co wymagało spełnienia szeregu formalności związanych z przekazaniem go do muzeum. Rynkową wartość sygnetu wycenia się na kilka milionów dolarów, a to za sprawą oryginalnej techniki zdobniczej charakterystycznej dla złotników z czasów średniowiecza. Dla nas, dla naszej społeczności ten pierścień jest jednak bezcenny…
Przysłuchiwałam się tej przydługiej przemowie w lekkim napięciu.
Miałam wrażenie, że zanim facet dojdzie do sedna sprawy, spędzę tu z dwie godziny, lecz ciekawość była silniejsza niż zniecierpliwienie. Z zewnątrz dobiegał hałas jeżdżących pojazdów, ale w pewnym momencie ryk motoru okazał się tak donośny, że wydawało się, że wjeżdża on do świątyni.
Nagle w kościele padł strzał. W tłumie wybuchła panika, ludzie zaczęli rozbiegać się we wszystkie możliwe strony, a ja odruchowo schowałam się pod ławkę, zasłaniając głowę rękami. Kątem oka widziałam nogi depczące tych, którzy osunęli się na ziemię. Potężny hałas wypełnił całe wnętrze. Czarny motor ruszył w kierunku ludzi, budząc w nich jeszcze większe przerażenie i panikę.
Padł kolejny strzał, najprawdopodobniej w stronę witryny z sygnetem. Usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła, rozpryskującego się na kamiennej posadzce. Do tego uruchomił się dźwięk systemu alarmowego, motor ryknął jeszcze groźniej i wyjechał na zewnątrz.
W kościele rozlegał się płacz przerażonych ludzi.
Gdy upewniłam się, że nic mi już nie grozi, wyszłam spod ławki.
Widok był przerażający. Kilkanaście osób leżało na podłodze, porozrzucanych niczym bezużyteczne worki. Zdawało się, że jednak żyją, bo większość z nich wiła się z bólu, zasłaniając twarz ręką. Część z nich, podobnie jak ja, wyszła z tymczasowego ukrycia, patrząc po sobie niepewnie. Każdy był w szoku i nie wiedział, co dalej robić. Niewiele myśląc, sięgnęłam po komórkę i zadzwoniłam do Szymona.
Szymon
Ten dzień był wyjątkowy, a przynajmniej tak wydawało się Szymonowi.
W końcu, po wielu miesiącach podchodów, postanowił zaprosić Asię na prawdziwą randkę.
Zaplanował wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Najpierw przejażdżka samochodem, potem kolacja na Kopcu Tatarskim z widokiem na cały Przemyśl. Zaskoczy ją i oczaruje. Tak jakby takie pomysły przychodziły mu do głowy codziennie. Nie było to jednak prawdą. Nikt nie wiedział, ile wysiłku go to kosztowało. Bo zorganizowanie takiej kolacji nie było wcale łatwe. Żeby umieścić stolik i dwa krzesła na punkcie widokowym, musiał poprosić kolegę dysponującego większym autem, aby ten zawiózł meble i wspólnie z nim ustawił je możliwie jak najbliżej kopca.
Nie do końca się to udało, ponieważ ostatni odcinek drogi prowadzącej na kopiec, czyli jakieś sto pięćdziesiąt metrów brukowanej ścieżki, musieli pokonać pieszo. Szymon dźwigał stolik na plecach, a kolega ciągnął za sobą dwa krzesła. Najgorzej było jednak u podnóża kopca. Ścieżka zamieniała się bowiem w strome schody prowadzące ku samej górze, a oni szli obładowani, niczym tragarze przez górską przełęcz.
– Stary, ty chyba oszalałeś – powiedział do Szymona ledwo żywy Adrian, gdy dotarli prawie na szczyt.
Być może oszalał, ale zależało mu jak nigdy i nie zamierzał tego zaprzepaścić. Wszystko musiało być po jego myśli. I tak jak chciałaby tego Asia, która wydawała mu się bardzo wymagająca.
Miało być jak w amerykańskich filmach. Z tą drobną różnicą, że nie jeździł fordem mustangiem, a Kopiec Tatarski to nie Wzgórza Hollywood, chociaż pod względem doznań wizualnych ten pierwszy niczym nie ustępował tym drugim… Czuł się jak prawdziwy małolat, lecz musiał w końcu przełamać swoją wewnętrzną nieśmiałość wobec płci przeciwnej.
– Cholera – przeklął pod nosem Szymon, czując, jak jego żołądek niemal eksploduje na myśl o zbliżającym się spotkaniu.
I żeby tylko żołądek. Później było już tylko gorzej. Ręce kleiły mu się od potu, a twarz wyglądała jak skąpana w porannej rosie. Chociaż to akurat mogłoby być na swój sposób romantyczne.
– Adrian, musisz wrócić się do auta, zostały tam głośniki bezprzewodowe, a potem trzeba jechać do restauracji po żarcie. Zamówiłem pizzę i różowe prosecco.
– Tylko pizzę?! Mogłeś się bardziej wysilić – ironizował Adrian, a Szymon bardzo poważnie potraktował jego słowa.
– Myślisz, że mógłbym zamówić coś lepszego?
– Szymon, widzę, że totalnie odleciałeś, chłopie. Jak Asiula nie będzie chciała jeść pizzy, to zadzwoń po mnie, chętnie zjem za nią. Co prawda za tym różowym sikaczem nie przepadam, ale i to się wypije, jak będzie trzeba.
– Przestań, Adrian, miałeś mi pomagać, a nie się ze mnie nabijać.
– Dobrze, romeo, pomogę ci i już nie powiem ani słówka.
Rozstawili stolik i krzesła. Szymon nawet zabrał z domu rodziców biały obrus, a w kwiaciarni kupił bukiet czerwonych tulipanów. Metrowe pochodnie, które zamierzał wbić w ziemię, miały dopełniać całości.
Asia
W tym samym czasie Asia szykowała się na randkę z Szymonem. Chociaż na słowo „randka” reagowała śmiechem. Nie oznaczało to wcale, że nie traktuje go poważnie. Podobał jej się, ale nauczona doświadczeniem wiedziała, że nie należy przywiązywać wagi do pierwszych randek. Poza tym znali się już od roku, od czasu, kiedy udało im się rozwiązać zagadkę mafii bursztynowej i sprawę tajemniczej teczki. Wtedy jej bardzo zaimponował tym, że chciał ją chronić. Dotychczas trafiała na narcystycznych macho myślących tylko o sobie, a właściwie tylko o jednym. W tym przypadku trafiła na nieśmiałego chłopaka i ten brak otwartości również ją urzekł. Mogła więc trochę się pobawić w te nastoletnie podchody i sądziła, że Szymon także traktuje to w ten sposób. Z tego względu nie zamierzała specjalnie się malować ani wkładać superkiecki.
Uznała, że wystarczą kwiatowa obcisła bluzka podkreślająca figurę oraz czarne legginsy, w których zawsze wyglądała dobrze i które sprawdzały się w każdych warunkach. To drugie było ważne, gdyż Szymon wspaniałomyślnie powiedział, że szykuje dla niej niespodziankę. Uznała, że to może być nawet jazda konno, więc lepiej nie wychylać się ze spódnicą i szpilkami. Nie raz widziała już takie dziewczyny, które na niebotycznych szpilkach chodziły ze swoimi sympatiami po płycie przemyskiego rynku, wyglądając niczym kozice na graniach. Chciała oszczędzić sobie takiego losu, wybierając wygodniejsze ubrania.
Postanowiła wziąć krótki prysznic, żeby sprawiać wrażenie zrelaksowanej. Dochodziła osiemnasta, a Szymon miał się zjawić równo za godzinę. Odkręciła kurek z ciepłą wodą, sięgnęła po żel 2 w 1 i starannie namydliła ciało i włosy. Gdy tylko spłukała pianę i zakręciła wodę, usłyszała jakby stłumiony dźwięk domofonu.
– Co jest?! – powiedziała do siebie, pospiesznie owijając się ręcznikiem i wybiegając z łazienki.
Faktycznie dzwonił domofon. Nacisnęła przycisk, by zapytać, kto to, chociaż tak naprawdę nie spodziewała się nikogo oprócz Szymona, który miał po nią przyjechać dopiero za godzinę.
– Cześć, Asiu, to ja, jestem o czasie.
– Ale przecież jeszcze nie ma dziewiętnastej – wymknęło się naturalnie Asi.
– Asiu, umawialiśmy się na osiemnastą, wczoraj ci wysłałem esemesa i potwierdziłaś.
Dziewczynie zrobiło się głupio. Na śmierć o tym zapomniała i cały czas myślała, że to spotkanie jest o późniejszej porze. Nie pozostawało jej nic innego, jak wpuścić go do środka.
Szymon z uwagi na zepsutą windę wdrapał się na ostatnie piętro kamienicy. Po dźwiganiu mebli na sam szczyt kopca nie miał nawet zadyszki. Pamiętał, jak pierwszy raz wbiegał po tych schodach, bo prosiła go o to Ewka. Nie przypuszczał wtedy, że spotka kogoś takiego jak Asia, a od tamtego momentu jego życie zmieni się diametralnie. W dalszym ciągu czuł ucisk w żołądku i pustkę w głowie. Niestety, nie mógł sobie z tym poradzić za każdym razem, kiedy ją widział. Zapukał do drzwi, które otworzyły się dosyć szybko, a w drzwiach stanęła Asia… w samym ręczniku. Zmieszał się jeszcze bardziej, nie wiedząc, gdzie podziać oczy ani jak zareagować.
– Szymon, wejdź, proszę, niestety, będziesz musiał jeszcze trochę poczekać. Ręcznik to nie mój strój wyjściowy, chyba że niespodzianka, jaką miałeś mi przygotować, to sauna lub basen, wtedy nie musiałabym się już przebierać. – Dziewczyna widziała jego skrępowanie, dlatego uśmiechnęła się szeroko.
– Lepiej, żebyś włożyła coś wygodniejszego – odpowiedział chłopak, wyobrażając ją sobie na kopcu w samym ręczniku, co nawet jemu wydawało się zabawne.
– W takim razie chcesz coś do picia? – spytała.
– Jak masz colę, to chętnie.
Asia zaczęła przeszukiwać zapasy w lodówce. Na co dzień nie piła coli, bardziej używała ją do pieczenia żeberek… albo czyszczenia toalety. Ale tego już nie chciała zdradzać Szymonowi. Zrobiło jej się znów głupio, że trochę zlekceważyła ich randkę i nawet nie przeczytała uważnie wiadomości od niego, co doprowadziło do małego zamieszania. Bez ociągania się włożyła bluzkę i legginsy, po czym włączyła suszarkę, żeby wysuszyć włosy.
Szymon przyglądał jej się ukradkiem, a właściwie mógł patrzeć na nią bez ograniczeń, bo siedziała zwrócona do niego tyłem. Patrzył na jej gęste i lśniące włosy, początkowo ciężkie i proste od nadmiaru wody, a stopniowo coraz bardziej puszyste i kręcone. Zdał sobie sprawę z tego, że zachowuje się jak ostatni idiota. Pierwsza randka to nie ślub stulecia, a on nie ma już piętnastu lat, tylko prawie dwa razy więcej. Poza tym po zachowaniu Asi nie widział, aby ona się czymkolwiek kiedykolwiek stresowała. Wyglądała na wyluzowaną i beztroską dziewczynę i to dodało mu odwagi.
– Jestem gotowa, możemy wychodzić – powiedziała, odwracając się w jego stronę.
Szymon
Zamówiona taksówka już czekała pod kamienicą. Kiedy do niej wsiedli, Szymon uprzedził Asię, że musi zawiązać jej oczy przepaską, bo inaczej z niespodzianki nici. Ta zgodziła się bez wahania, stwierdziła przy okazji, że to świetna zabawa. Mając zasłonięte oczy, momentalnie straciła poczucie czasu i przestrzeni. Wydawało jej się, że jechali ponad pół godziny, co sugerowało, że mogli wyjechać poza miasto. W pewnym momencie zatrzymali się i musiała wysiąść.
– Teraz trzeba przejść kawałek, będę cię prowadził. Tylko uważaj na kocie łby – powiedział chłopak, chwytając ją pewnie za rękę.
Cieszyła się, że włożyła wygodne buty i ubranie. Zdecydowanie szpilki to nie była jej bajka, więc tym bardziej czuła ulgę, że nie musi chodzić w obcasach z zasłoniętymi oczami. Wtedy nawet tak pewna osoba jak ona czułaby się idiotycznie.
– Podnoś wysoko nogi, bo zawsze możesz o coś zahaczyć – instruował ją Szymon.
– Przecież nie będę szła jak bocian polujący na żaby, co ty najlepszego wymyśliłeś? – Zaśmiała się, a oczom chłopaka ukazał się szereg jej równych, białych zębów.
– Najlepsze dopiero przed nami, zobaczysz. A teraz będziemy wchodzić po schodach. Jest ich około trzydziestu. Teraz już musisz być nie tylko bocianem, ale również konikiem polnym, bo naprawdę można się przewrócić.
Nie pozostawało jej nic innego, jak posłuchać Szymona. Szła ostrożnie, malutkimi krokami wspinając się po schodach i nie mając zielonego pojęcia, gdzie się obecnie znajduje. Z tego powodu poczuła lekki dreszczyk, ponadto była zdana na kogoś i jednocześnie w żaden sposób nie mogła kontrolować tej sytuacji.
– Jesteśmy na miejscu. – Usłyszała po chwili.
Asia zsunęła z oczu opaskę i pierwszy raz w życiu naprawdę zaniemówiła.
Miała już randki na placu przy Schodach Hiszpańskich, w Wenecji czy w przytulnych knajpkach Paryża.
Jednak to, co przygotował Szymon, zupełnie zbiło ją z tropu.
Jej oczom ukazał się ozdobiony kwiatami stolik, na którym pod przykryciem czekała kolacja. Obok stało prosecco z kieliszkami. W tle grała nastrojowa muzyka, a wokół paliły się pochodnie. Do tego wszystkiego mieli niesamowity widok na miasto.
– Wow. – Tylko tyle była w stanie wydobyć z siebie, mimo że na co dzień buzia jej się nie zamykała.
– Mam rozumieć, że ci się podoba? – zapytał żartobliwie Szymon, nabierając przy tym większej pewności siebie.
– To za mało powiedziane, ty to sam wszystko przygotowałeś?
– Ekhm… tak jakby, bo wiesz…
Szymon nie dokończył zdania, ponieważ w tym momencie oboje usłyszeli jakiś hałas przypominający bardziej stłumiony krzyk, wydobywający się z drugiej strony kopca.
Ruszyli nad krawędź góry, a ich oczom ukazał się Adrian, który z niewiadomych powodów leżał na samym dole, wydobywając z siebie odgłos poturbowanego zwierzęcia.
– Adrian, do licha, co ty tam robisz!? Nic ci się nie stało? – krzyknął zdenerwowany Szymon.
– Szymon, sorry, to nie tak miało być… Nie spodziewałem się, że będziecie tak szybko i kiedy was usłyszałem, pierwsze, co mi przyszło do głowy, to schować się z drugiej strony kopca. Ponieważ było bardzo stromo, położyłem się, trzymając się trawy. Nagle zaczęło coś po mnie łazić i chciałem sprawdzić, co to takiego, po czym sturlałem się na sam dół…
– O Boże… – jęknął Szymon, jednak w środku gotował się ze złości.
– Spoko, nie wzywajmy Boga, nic mi nie jest, a ja sobie już pójdę. Tak że teges… nie przejmujcie się mną…
– Masz rację, możesz sobie już iść – odrzekł kolega, po czym chwycił Asię za rękę i zaprosił ją do stolika.
Dziewczyna nie wiedziała, co zaskoczyło ją bardziej: dopracowana wręcz do perfekcji romantyczna sceneria na kopcu czy też czatujący w ukryciu kumpel. Nie wytrzymała i zaczęła się głośno śmiać, a razem z nią Szymon.
– To może coś zjemy? Czy masz dla mnie jeszcze jakąś niespodziankę?
– W sumie to nie wiem, jakie jedzenie odebrał Adrian z restauracji. Nawet nie mam pewności, czy czegoś nie podjadał.
Dalsza część kolacji upłynęła w wesołej atmosferze, a bąbelki prosecco sprawiły, że z minuty na minutę każde z nich czuło się coraz swobodniej. Asia wstała od stolika, by podziwiać widok niezliczonych, krzyżujących się ze sobą, oświetlonych ulic, z góry przypominających skomplikowane konstelacje. Poczuła się bardzo beztrosko i przepełniało ją szczęście. Szymon podszedł do niej ostrożnie, niemal skradając się jak kot, po czym delikatnie objął ją w pasie. Asia wcale nie miała ochoty wyswobodzić się z tego uścisku, w przyjemnym napięciu czekając, co będzie dalej.
– Jest taka piosenka po hiszpańsku Ya no recuerdo mi primer beso. Czy wiesz, co to znaczy? – spytała, odwracając do niego twarz.
Szymon nie rozumiał, ale od samych słów zakręciło mu się w głowie. Instynktownie zbliżył usta do ust Asi i przysunął się tak blisko, że czuł na twarzy jej delikatny oddech. W końcu mógł ją pocałować. Gdy musnął jej wargi, zawibrowała jego komórka, a dziewczyna instynktownie się cofnęła.
– Cholera! – krzyknął Szymon, w pośpiechu próbując wyjąć telefon z ciasnej kieszeni dżinsów.
Na wyświetlaczu pojawił się numer Ewki. Widząc, że dzwoni kuzynka, w pierwszym odruchu odrzucił połączenie, uznając, że to nic ważnego.
– Kto dzwonił? – spytała Asia, dla której dźwięk wibrującego telefonu był niczym kubeł zimnej wody, wylany, gdy ona śniła swoją romantyczną bajkę.
– Ewka – stwierdził krótko zdenerwowany Szymon. – Pewnie jej się nudzi i chce pogadać. Chyba się nie domyśliła, że jesteśmy dziś razem.
– Myślę, że nie musimy już się przed nią ukrywać, może się na nas obrazić.
– Daj spokój, jeśli nawet się obrazi, to zaraz jej przejdzie.
Telefon ponownie zaczął wibrować w ręce Szymona, a na wyświetlaczu pojawiło się imię kuzynki. Wszystko zaplanował w najmniejszych szczegółach i nie chciał dopuścić, aby ktokolwiek przeszkodził mu w randce. Pomylił się jednak bardzo. A wszystko przez jeden głupi telefon. Mógł go przecież wyłączyć. Nie spodziewał się, by ktoś mógł go niepokoić o tej porze. Nie miał dyżuru w pracy, nie musiał się też nikomu tłumaczyć z tego, co robi i z kim jest.
Odbierze ten cholerny telefon dla świętego spokoju, a potem i tak będzie musiał pogadać sobie z Ewką na osobności. Zezłoszczony, nacisnął zieloną słuchawkę, jednak zupełnie zignorował to, co miała mu do powiedzenia dziewczyna.
Ewka
– Szymon, odbierz, proszę cię – powtarzałam w panice, starając się zapanować nad tą niecodzienną sytuacją.
Nigdy bym nie przypuszczała, że będę świadkiem rozboju. Poczułam, jak przez moje ciało przeszły dreszcze, bo zdałam sobie sprawę z tego, że ktoś mógłby mnie zastrzelić. Tak po prostu, celowo lub przez przypadek, i do tego w kościele. Z ironią pomyślałam, że w sumie można by mnie zabić na cmentarzu, oszczędziłabym wszystkim zachodu z pogrzebem. Szymon odrzucił moje połączenie. Zdziwiłam się, bo to nie było do niego podobne. Spróbowałam ponownie i usłyszałam jego zniecierpliwiony głos.
– Szymon, gdzie jesteś? Przyjeżdżaj szybko do katedry, była strzelanina.
– Jak to strzelanina? O czym ty w ogóle mówisz? Mam nadzieję, że mnie nie wkręcasz.
Te słowa zaskoczyły mnie jeszcze bardziej. Nie takiej reakcji się spodziewałam. Potraktował mnie jak gówniarę, która zmyśla sobie różne historie. O ironio, nawet w sytuacji zagrożenia los potrafi płatać mi figle. Mój kuzyn, będący policjantem, zignorował tak poważne zgłoszenie, a przede wszystkim zlekceważył mnie, nawet nie pytając się, czy nic mi się nie stało.
Nie tracąc czasu na przekonywanie go, rozłączyłam się szybko i zadzwoniłam na 112. Starając się zachować względny spokój, opisałam krótko, co się wydarzyło. Emocje jednak okazały się silniejsze i znów zaczęłam cała się trząść. Drżał mi także głos. Wydawało mi się, że karetka i policja jadą tu całą wieczność. Rozejrzałam się wokół siebie, niektórzy ludzie nadał siedzieli na posadzce, zasłaniając twarz dłonią. Wszyscy byli w wielkim szoku. Usłyszałam dźwięk zbliżających się syren i odetchnęłam z ulgą. Zaskoczyło mnie, że na miejscu pojawił się także psycholog policyjny. Zadecydowano, że noc spędzimy w szpitalu. Wszyscy bez wyjątku. Tym razem wybrałam numer do mamy i zdążyłam jej powiedzieć, aby się nie martwiła.
Rano obudziłam się na szpitalnym łóżku. Czułam się trochę obolała, chociaż tak naprawdę nic mi się nie stało. Wyjątkiem był siniak na głowie, którego nabiłam sobie pewnie, gdy chowałam się pod ławką, jak padały strzały. Do tego czułam niewytłumaczalny niepokój, jakby to, co się stało, miało być początkiem czegoś jeszcze gorszego. Miałam złe przeczucia. W sali oprócz mnie znajdowały się jeszcze dwie starsze osoby, które jak się obudziłam, ożywiły się i podjęły rozmowę.
– Chyba nie będą nas tu długo trzymać? Koniec świata, panienko! Żeby w kościele do ludzi strzelać i ukraść pierścień biskupa? W dzisiejszych czasach ludzie Boga się nie boją, nie ma dla nich żadnych świętości! – Usłyszałam monolog kobiety leżącej w drugim kącie sali i kurczowo trzymającej w rękach różaniec. Nie pozostawało mi nic innego jak przytaknąć, ale przytomnie dopytałam się o szczegóły wczorajszego wydarzenia.
– A widziała pani, kto to wjechał na tym motorze?
– Kochaniutka, to oczywiste, że mężczyzna. Wszystko działo się tak szybko. Ale ja się schowałam za bocznym ołtarzem i widziałam, że był to czarny motor z napisem suzuki. A chłopak miał zwykły szary dres i białe adidasy, strasznie poniszczone. Nawet z daleka było widać, jakie są popękane…
– Jest pani bardzo spostrzegawcza – dodałam, będąc jednocześnie zdziwiona, że starsza kobieta zwróciła uwagę na takie szczegóły.
Ku mojemu kolejnemu zaskoczeniu, do sali weszli Szymon i Asia. Gdy tylko ich zobaczyłam, poczułam ścisk w żołądku. Poczułam się oszukana. Zrozumiałam, że ukryli przede mną randkę, mimo że byliśmy przyjaciółmi i tak naprawdę do tej pory mówiliśmy sobie wszystko. Jeszcze gorszy był jednak fakt, że wczoraj, kiedy potrzebowałam pomocy, Szymon to olał i w ogóle nie dostrzegł, że mogło mi się coś stać, gdy znajdowałam się w prawdziwym niebezpieczeństwie. To mnie naprawdę zabolało, dlatego szybko odwróciłam się do nich tyłem.
– Ewka, przepraszam, nie gniewaj się – zaczął ostrożnie Szymon.
– Dajcie mi spokój, nie spodziewałam się tego po was – zdołałam wykrztusić.
– Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, Asia ostrzegała mnie, żebym nie zatajał niczego przed tobą. Poza tym, uwierz mi, wczoraj wypiliśmy trochę wina, a twój telefon wydawał mi się tak niedorzeczny, że uznałem, że to żart… Dopiero wieczorem zadzwonili z komendy i o wszystkim się dowiedziałem. Miałem wyrzuty sumienia przez całą noc.
– Akurat… fatalnie się zachowałeś, w ogóle jak mogłeś pomyśleć, że mogłabym żartować w takiej sprawie. Uwierzyli mi, gdy zadzwoniłam pod numer alarmowy, a własny kuzyn uznał to za kawał.
Nie zamierzałam owijać w bawełnę, Szymon zachował się paskudnie wobec mnie i nic go nie usprawiedliwiało. Teraz cały czas milczał.
– Myślę, że powinniście już iść – dodałam, bo zauważyłam, że dalsza rozmowa nie ma większego sensu.
Widziałam, jak wychodzą zrezygnowani. Asia nie zamieniła ze mną ani słowa. Być może czuli się winni, ale niewiele mnie to teraz obchodziło.
Teresa
Nastoletnia dziewczyna siedziała w poczekalni gabinetu ginekologicznego doktora Wiewiórskiego. Machała nogami na plastikowym krześle, w ręku miętosząc ulotkę reklamową wychwalającą cudowne właściwości kwasu foliowego. Rozglądała się niepewnie po poczekalni, w której oprócz niej siedziały jeszcze dwie starsze kobiety. Jedna z nich miała potężny, jak jej się zdawało, brzuch i co chwila się za niego łapała.
Teresa poczuła coś w rodzaju niepewności i strachu, obserwując ciężarną. Miała szesnaście lat i była uczennicą drugiej klasy liceum. Uchodziła za kujonkę, z którą nikt nie chciał się zaprzyjaźnić.
Wszystko jednak zmieniło się, gdy do klasy doszły dwie nowe dziewczyny, które bardzo jej imponowały. Ich ojcowie byli wojskowymi, a one przeprowadziły się tutaj z Warszawy. Nosiły superubrania, korzystały z najnowszych komórek i oczywiście cieszyły się powodzeniem u chłopaków. Teresa wtedy bardzo im zazdrościła i nigdy nie przypuszczała, że będą się z nią kiedykolwiek kolegować.
Ją z kolei wychowywał tylko ojciec, który bardziej pasował do realiów średniowiecza niż czasów współczesnych. Pilnował ją na każdym kroku, a najważniejsze według niego były nauka i bycie prymuską. Reszta się nie liczyła. Mogła nie mieć koleżanek, ładnych ubrań, tabletu, dobrego telefonu, bo te rzeczy odrywały od nauki. Najlepiej, żeby chodziła ubrana w kościółkowe ubrania i odmawiała z nim różaniec. Najbardziej dobijające w tym wszystkim było jednak jej imię – Teresa. Z powodu imienia często spotykała się z drwinami. Żaden chłopak też na nią nie spojrzał, bo kto by chciał się spotykać z tak obciachową dziewczyną?
Kolejka w poczekalni przesuwała się powoli. Teresa coraz bardziej się niecierpliwiła. Nie chciała już rozpamiętywać tego, co się stało. Nigdy nie była u ginekologa, nie wiedziała, jak wygląda badanie i co ją czeka. Tak naprawdę chciałaby mieć to już z głowy, a gdy będzie taka konieczność, to i z… brzucha. Usłyszała wezwanie do gabinetu i weszła do środka.
Kilka miesięcy wcześniej…
Teresa
Zadzwonił dzwonek na lekcję. Wszyscy usiedli w ławkach. W klasie panował jeszcze gwar, dopóki nauczycielka nie weszła do klasy, przyprowadzając dwie nowe dziewczyny, które od razu wyróżniały się spośród innych. Pomimo tego, że były niskiego wzrostu, miały starannie wykonany makijaż oraz kolorowe paznokcie. Do tego uwagę zwracały ich krótkie, obcisłe bluzki, spod których błyszczały kolczyki znajdujące się w pępkach. Każdemu z chłopaków na ich widok błyszczały oczy z zachwytu, a po klasie rozległy się gwizdy. Teresa jeszcze bardziej poczuła się niewidoczna, a w żołądku odczuła uścisk zazdrości.
– Chłopcy, czy możecie się uspokoić? Chyba nie w ten sposób wita się nowe koleżanki? – zapytała strofująco nauczycielka.
– Pani profesor, a co mamy siedzieć cicho? Może gdyby to Terenia wyszła na środek, to wtedy nie działoby się tu nic ciekawego! – krzyknął jeden z nich, a reszta klasy ryknęła śmiechem.
Teresa znów poczuła się upokorzona. Widziała, że nowe dziewczyny rozglądają się i szukają jej wzrokiem. Najwyraźniej im się to udało, bo szybko ją odnalazły, a ona od razu zrobiła się czerwona na twarzy i spuściła wzrok.
Poza tym siedziała w pierwszej ławce, więc z łatwością się domyśliły, o kogo chodzi.
– Mam nadzieję, że nowe koleżanki szybko się tu zaaklimatyzują i będą się dobrze czuć w waszym towarzystwie, a teraz zaczynamy już lekcję. Macie szczęście, bo dziś daruję wam kartkówkę z kwasów karboksylowych.
Lekcja dłużyła się Teresie niemiłosiernie. Nie miała ochoty tutaj być. Najbardziej marzyła o tym, aby zapaść się pod ziemię i po prostu zniknąć. Nikt nie chciał się z nią przyjaźnić, stanowiła dla wszystkich pośmiewisko. Niska, w okularach, o mysich, nijakich włosach. Gdy lekcja dobiegła końca, ku zdziwieniu Teresy, podeszły do niej nowe dziewczyny.
– Hejka, jesteśmy Julka i Olka, nie przejmuj się tymi palantami, zobaczysz, niedługo będą jeść ci z ręki. Trzeba cię tylko trochę stuningować. Wchodzisz w to? – spytały wprost, nie owijając w bawełnę.
Teresa popatrzyła na nie, jakby nie rozumiejąc, co konkretnie miały na myśli.
– Żeby należeć do naszej paczki, trzeba jakoś wyglądać, a my ci w tym pomożemy, kumasz? – spytały, jednak oczywistym było, że takie jak one nie znoszą słowa sprzeciwu.
– To co mam zrobić? – spytała niepewnie dziewczyna.
– Po lekcjach spotkajmy się w galerii. Pokażemy ci, jak się ubierać.
Teresa wpadła w popłoch, ponieważ zaraz po szkole ojciec kazał jej wracać prosto do domu. Będzie musiała do niego zadzwonić i wymyślić jakąś sensowną wymówkę.
– Yyy, jasne, będę na was czekać – odpowiedziała, po czym pobiegła do szkolnej toalety, by zadzwonić do ojca.
Trzęsącymi się rękami sięgnęła po komórkę i wybrała numer.
– Cześć, tato, słuchaj jest taka sprawa. Chemiczka przełożyła kółko naukowe na dziś, zaraz po lekcjach, czy mogłabym na nim zostać? Przygotowuję się teraz do olimpiady i nie chciałabym opuścić tych zajęć.
Zapadła cisza, która według niej trwała całą wieczność. Potem ojciec zaczął wydobywać z siebie pomruki niezadowolenia, narzekając, że lekcje powinny odbywać się do czternastej, żeby potem uczniowie mieli czas na ich odrabianie w domu. W końcu wyraził zgodę, zastrzegając przy tym, że jeśli sytuacja się powtórzy, to porozmawia z nauczycielką, aby nie przekładała zajęć w ostatniej chwili.
Teresa odetchnęła z ulgą.
Pierwszy raz okłamała ojca. Czuła się z tym wszystkim dziwnie, mimo że ojciec trzymał mocno dyscyplinę, na którą w środku bardzo się buntowała.
Mimo wszystko nie chciała go zawieść. Byli sami i mieli tylko siebie. Często słyszała, jak mówi, że inne dzieci nie słuchają rodziców i udają mądrzejsze, przez co sprawiają im kłopoty. Z drugiej strony nie była już dzieckiem, a ojciec mógłby obdarzyć ją w końcu zaufaniem. Toczące się w jej wnętrzu wątpliwości zostały szybko zagłuszone, bo nie wiadomo skąd w pobliżu znalazły się znów Olka i Julka.
– Do kogo dzwoniłaś? Chyba nie do starych? – spytała wścibsko jedna z nich, wpatrując się w telefon, który Teresa trzymała w ręku.
– Nie, no co wy, chciałam pobyć trochę sama.
– Phi, też coś! Dziewczyno, popełniasz błąd za błędem. Nie dziw się, że jesteś tutaj pośmiewiskiem, skoro robisz z siebie takiego odludka i dziwaka. Będziesz się jeszcze musiała wiele nauczyć!
Odeszły, głośno się śmiejąc.
O piętnastej Teresa czekała pod galerią.
Julka i Olka spóźniały się, a ona denerwowała się coraz bardziej, bo nie chciała, żeby ojciec dowiedział się prawdy.
Do tego jak na złość spotkała sąsiadkę, która oczywiście musiała spytać, co tu robi o takiej porze. Teresa skłamała, mówiąc, że kupuje tacie prezent urodzinowy. Zadowolona z odpowiedzi kobieta zostawiła ją w spokoju, a w tym czasie zjawiły się dziewczyny.
– Twoje pierwsze zadanie to kupić farbę do włosów. Najlepiej czarną. Przykryje ten paskudny, mysi kolor. Tak sobie pomyślałyśmy, że zrobimy z ciebie lolitę, taki wizerunek na pewno będzie ci pasował.
– Lolitę? – Teresa nie wiedziała, jak wygląda lolita, poza tym nie miała pojęcia, jak zafarbuje włosy w tajemnicy przed ojcem.
– Nie wiesz, kto to jest lolita? W takim razie musisz nam zaufać, zobaczysz, to będzie odlotowa zabawa. Nie musisz nam za to dziękować ani płacić.
