Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
1806 osób interesuje się tą książką
To uczucie miało zgasnąć. Ale jego płomień spopielił wszystkie reguły.
Jedno spotkanie. Chwila zapomnienia. Zadanie, które miało być tylko kolejną grą.
Marissa – przyrodnia siostra Giny, żony Diabła z Palermo – dostała rozkaz, by uwieść Lotaria, bezlitosnego egzekutora Cosa Nostry. Udało jej się, lecz gdy prawda wyszła na jaw, między nimi narodziła się nieufność i gniew.
Los nie pozwala im jednak trzymać się z dala od siebie. Po przeprowadzce Marissy do Palermo ich drogi przecinają się coraz częściej, a pożądanie, którego oboje się wypierają, z dnia na dzień staje się silniejsze.
Czy kat o mrocznej przeszłości zdoła zbliżyć się do kobiety wiernej surowym zasadom? Jeśli oboje ulegną sile pragnienia, ich decyzje będą miały ogromne konsekwencje…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 465
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Karina Majsterek
Piękna i egzekutor
Jutro będzie straszne, bo przyniesie świadomość,
że znajdzie się inna kobieta, z którą będzie żartował,
śmiał się, którą poślubi…
Julia Quinn, Miłosne tajemnice
Dla mojej siostry, Moniki,
za niepozorne rozmowy, które – w niewytłumaczalny sposób – stały się zalążkiem fabuły książki, którą teraz piszę.
Dziękuję, że jesteś zawsze, ilekroć Cię potrzebuję. Ten tom jest dla Ciebie.
Piękna i egzekutor jest książką dla starszego grona odbiorców (18+). Sięgając po nią, musisz mieć na uwadze, że spotkasz w niej motywy dla dorosłych (m.in. opisy tortur i morderstw).
Pamiętaj, że wszystko, co w niej przeczytasz, to fikcja.
Piękna i egzekutor jest drugim tomem trylogii Bracia Marchetti.
Kolejność tomów:
1. Służąca diabła (historia Giny i Salvatore)
2. Piękna i egzekutor (historia Marissy i Lotaria)
3. Mroczny rycerz (historia Giulii i Giorgia)
Królowa i jej paź
Kwiatowy zapach perfum otulił zmysły Lotaria. Zerkając na rozsypane w pościeli brązowe włosy, przesunął opuszkami po nagiej skórze kobiety. Spojrzał w jej hipnotyzujące czekoladowe oczy, te pierdolone oczy, w których dostrzegł pragnienie i dobroć, delikatność i pasję oraz tak dużo radości. Czuł, jak powoli tonie, przygwożdżony jej spojrzeniem. Smak brzoskwiń i szampana na języku był słodki i tak cholernie dobry. Muskając dolną wargę, rozchylił jej usta. Chciał spijać z nich każde westchnienie, każdy nawet najdrobniejszy jęk. Planował dać jej wszystko, czego tylko zapragnie. Z każdym urywanym oddechem wdychał jej upajający zapach, dotykał delikatnej skóry i marzył, aby pozwoliła mu na więcej.
Tylko odrobinę.
– Kim my dla siebie jesteśmy? – usłyszał ciche pytanie.
Jej głos był jak śpiew skowronka nucącego mu do ucha słodkie melodie.
– Jesteś moją królową – wyszeptał wprost w jej usta, przerywając na ułamek sekundy ten obezwładniający pocałunek.
– A ty? Kim jesteś dla mnie? – dopytywała.
– Mogę być paziem spełniającym każde twoje życzenie – wyjaśnił, zaciskając mocniej palce na jej delikatnej skórze.
– Dobrze, zatem spraw mi rozkosz. Chcę, byś dał mi całego siebie – wymruczała, spoglądając na Lotaria spod długich, ciemnych rzęs. Jej uśmiech stał się tak szeroki, że mógłby pochłonąć świat.
Jego świat.
– Marisso – wychrypiał między pocałunkami.
– Nie przestawaj! Całuj mnie, dotykaj… proszę… – niemal błagała.
Z każdą sekundą pogrążała się coraz bardziej w tej niedorzecznej przyjemności.
A on?
Kim jestem, by odmawiać swojej królowej wszystkiego, czego zapragnęła?
Chciwe dłonie Lotaria sunęły wzdłuż jej szczupłego ciała i chwytały się go jak ostatniej deski ratunku. Opuszki palców uczyły się na pamięć jej kształtów. Ciche jęki wypełniły sypialnię, odbijając się echem od niemal pustych ścian przestronnego apartamentu przy Via Palmerino.
Lotario pocałunkami torował sobie drogę do serca Marissy. Dotykiem sprawiał, że rozpadała się pod nim, szepcząc wciąż jego imię. Wpadła w otchłań przyjemności i błagała, by pozwolił jej zaznać ukojenia.
– Lotario… Proszę…
Lotario.
Lotario.
Silny dreszcz wstrząsnął ciałem Marchettiego. Uniósł się, opierając ciężar ciała na przedramionach, a następnie przeniósł wzrok na stojący na szafce nocnej zegar.
Była trzecia w nocy.
– Kurwa jego pierdolona mać – rzucił oschle, czując, jak jego spodenki od piżamy zrobiły się podejrzanie wilgotne. – To chyba jakiś jebany żart – prychnął, spoglądając na wielką plamę spermy na ubraniu.
Miał dwanaście lat, gdy ostatnio przydarzyła mu się podobna wpadka. Przetarł rozpaloną twarz wierzchem dłoni. Zsunął z ud brudną bieliznę, po czym przeszedł do garderoby, gdzie rzucił na podłogę piżamę i sięgnął po nowe spodnie.
Nie mógł pozbyć się z głowy tej dziwnej myśli.
Dlaczego ona?
Dlaczego ze wszystkich kobiet, które znał, musiała to być akurat Marissa Fiorucci – ta, której nawet nie pieprzył?
Ale chciał.
No może odrobinę…
W sumie… kto by nie chciał?
Kątem oka dostrzegł leżące w progu garderoby niewypakowane bagaże. Dwie walizki i trzy czarne torby po brzegi wypchane wojskowymi ubraniami oraz sprzętem stały tam od poprzedniego dnia. Dnia, w którym wrócił z obozu treningowego w Bejrucie.
Dwa tygodnie morderczych treningów i walk dały mu się we znaki. Poobijane ciało nie doszło jeszcze do siebie, a brak snu i różnica czasu między Libanem a Sycylią odbiły się na jego koncentracji. Zmęczony umysł Lotaria snuł różne dziwaczne wizje, czego niewątpliwie skutkiem był dzisiejszy sen. Niezrozumiały, lecz przede wszystkim niechciany.
Od powrotu z Katanii ani razu nie myślał o tym, co się tam wydarzyło.
Aż do dziś.
Wiedząc, że już z pewnością nie zaśnie, wykąpał się. Zmył ze swojego ciała dowody popełnionej we śnie zbrodni, a potem padł na kanapę w salonie, chwytając w dłonie pad od PlayStation. Miał w planach rozegrać kilka rundek Call of Duty, by skryć swoje niespokojne myśli za płaszczykiem dobrej zabawy. Miał cichą nadzieję, że to oderwie go na moment od rozważań o niedorzeczności tego snu. Upił łyk nieprzyjemnie ciepłej już coli i chwycił leżącego na talerzu precla.
Mlasnął głośno z niezadowoleniem, gdy usłyszał dźwięk leżącego na stoliku telefonu.
– Boże… Kto tak napierdala o tej porze? – fuknął, zerkając na imię młodszego brata na podświetlonym ekranie. – A ten co znowu?
– Czego chcesz, Giorgio? – syknął, przykładając aparat do ucha. – Dopiero co wróciłem z Libanu. Daj mi choć dobę na regenerację. Jestem, kurwa, padnięty.
– Mam dla ciebie robotę – usłyszał po drugiej stronie linii. – Bądź najpóźniej za kwadrans w kasynie.
Lotario jęknął.
– A nie możesz poczekać z tym do rana? – spytał i wyłączył konsolę. – Wiesz, która jest godzina, młody?
– Jak chcesz, by Carlos Ferrante spierdolił z pięcioma milionami, to proszę bardzo, czekaj sobie do rana, leniu pierdolony.
Lotario westchnął zrezygnowany, wiedząc, że nie ma za wiele opcji.
Jak się dłużej zastanowić, to nie miał żadnej.
Kurwa.
– Dobra, będę za moment. I trochę szacunku, jestem od ciebie starszy – oznajmił, wyłączając telewizor.
– Ale to ja pracuję, a ty sobie leżysz w łóżku i smacznie śpisz – zarzucił mu brat.
– Chciałbym – odburknął pod nosem.
Kwadrans później zaparkował swoje lśniące czarne Porsche na chodniku przed kasynem brata. Wpadł do środka jak huragan, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem. Ubrany w ciemny garnitur, pod którym krył kilka rodzajów broni, przemierzał kolejne pomieszczenia. Z każdym ruchem ramion i nóg odczuwał skutki obozu treningowego. Skryte pod eleganckim garniturem ciało pokrywały sińce i krwiaki. Był przekonany, że pamiątką z tego wyjazdu będzie kilka nowych blizn na brzuchu i udach. To tam oberwał najmocniej. Przetrzymywany w nieludzkich warunkach, hartował swoją odporność na ból i uczył się nowych technik walk wschodu, by moć zadawać jeszcze więcej cierpienia wrogom.
Przymknął na moment powieki, czując, jak świeża rana na brzuchu daje o sobie znać. Przeszedł długi korytarz, aż dotarł do głównej sali. Cicha muzyka mieszała się z odgłosami odbijających się żetonów oraz tasowania kart. Lotario był zdania, że nie istniało nic ciekawszego niż obserwowanie ludzi, którzy pod wpływem uzależnienia czy też desperacji tracą swoje majątki. Gdy pozbawieni skrupułów gracze pożyczali od Famigli środki, których nie mieli możliwości zwrócić, tracili wszystko. I wtedy do gry wkraczał on, urzeczywistniając swoje najgorsze pragnienia.
Jego czujne spojrzenie odnalazło brata. Siedział przy barze, sącząc drinka. Spojrzał na Lotaria i skinął porozumiewawczo głową, a następnie wskazał dyskretnie siedzącego przy stole do ruletki czterdziestoletniego mężczyznę. Carlos Ferrante opuszką muskał trzymane przy sobie żetony. Nie było ich dużo, aczkolwiek wystarczająco, by utonął w nadziei, że zdoła się odkuć.
Subtelny, podszyty sporą dawką arogancji uśmiech rozlał się na ustach Lotaria, kiedy w końcu blondyn poprawił klapy marynarki, uniósł głowę i napotkał jego przeszywający wzrok.
Ferrante wzdrygnął się, bo niemal od razu rozpoznał egzekutora Famigli.
Lotario skierował się w jego stronę. Z każdym jego stanowczym krokiem pewność siebie Ferrante nikła. Gdy Marchetti postawił ostatni krok, mężczyźnie pozostał jedynie strach. Po odwadze nie było już śladu.
– Właśnie skończyłeś na dziś, Carlosie. Zapraszam do mojego gabinetu – mruknął, wskazując dłonią kierunek.
Mężczyzna nie dyskutował. Uniósł się z zajmowanego miejsca i posłusznie za nim podążył, zastanawiając się, jak wybrnąć z całej tej sytuacji. Niestety, nic logicznego nie przychodziło mu na myśl.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że za swój nałóg przyjdzie mu słono zapłacić.
Nie wiedział jednak, jak wysoka będzie to cena.
Szli krętym korytarzem, by następnie zejść wąskimi schodami dwa piętra w dół. Gdy Ferrante się zorientował, że wcale nie kierują się do gabinetu, jęknął cicho, na co kącik ust Lotaria nieznacznie drgnął. Uwielbiał napawać się wonią strachu, a ta w tej chwili była bardziej wyrazista niż niejedne markowe perfumy. Tak słodka i cholernie upajająca zmysły, wręcz odurzająca. Działała na Lotaria jak swoisty narkotyk.
Jego własna odmiana najczystszej działki.
Działki, od której był uzależniony.
– Mieliśmy rozmawiać w gabinecie – wymamrotał wystraszony blondyn, gdy w końcu dotarło do niego, że idą w zupełnie innym kierunku.
Niespodzianka.
– Powiedzmy, że to mój gabinet – zakpił Marchetti. – Takie małe niedopowiedzenie.
– To nie gabinet, tylko pierdolona sala tortur – wyjęczał, wchodząc niechętnie do pokoju, w którym Lotario witał swoich gości. Gości, którzy bardzo często już z niego nie wychodzili. Nie na własnych nogach. Byli wynoszeni – tak, to nieco trafniejsze określenie. Wynoszeni w pięknych, czarnych, lśniących workach.
– Wchodź. Nie mam całej nocy. – Lotario popchnął stojącego w progu Carlosa i wszedł tuż za nim do pomieszczenia.
– Ale… – Mężczyzna sunął spojrzeniem po wnętrzu, ignorując wzrok egzekutora.
– Kiedy zamierzasz zwrócić kasę, którą wisisz Famigli, Carlos? – spytał, siląc się na spokojny ton. Z trudem potrafił zapanować nad irytacją. Był zmęczony i rozdrażniony, a to wystarczająca mieszanka, by wyprowadzić go z równowagi.
– Oddam, jak tylko zdobędę… słowo daję… oddam wszystko – wymamrotał pospiesznie.
Każdy tak mówi. „Oddam. Przysięgam. Błagam. Jeszcze tylko jeden dzień…”
Czy on, kurwa, myśli, że jestem idiotą?
– Miałeś tyle czasu, by zorganizować kasę. Ty jednak wolałeś dalej grać i przegrywać – zakpił Marchetti. – Zasmucę cię, ale nie ty pierwszy i nie ostatni.
– Odkuję się. Przysięgam. Dziś mi szło całkiem nieźle – wysapał drżącym głosem. W odpowiedzi na to rozbrzmiał szyderczy śmiech Lotaria.
– Masz czas do jutra. Jeśli nie dostanę wieczorem pięciu kawałków, pożałujesz każdego jebanego centa, który pożyczyłeś od Famigli. Zaczniemy od twojej małej córeczki Camile, później zajmiemy się żonką Lisą.
– Zostaw je w spokoju. One nic wam nie zrobiły – wymamrotał Ferrante. – To moja wina i to ja zdobędę te pieniądze.
– Wierzę. Muszę jednak zadbać, byś miał dobrą motywację, Carlosie – rzucił, przysuwając się bliżej stołu z narzędziami. – Przytrzymajcie go – rozkazał stojącym w progu żołnierzom, co też niemal od razu uczynili.
– Co?! – Krzyki Ferrante odbiły się echem od ścian małego pomieszczenia. Dzięki temu, że Giorgio zadbał o to, by je wygłuszyć, Lotario nie musiał przejmować się tym, że usłyszą ich pozostali goście kasyna.
Marchetti chwycił ze stolika młotek ze stalową rączką i okręcił go między palcami, podśpiewując przy tym Dla Elizy Beethovena. Melodia ta była niczym przedsmak tego, co zaplanował dla Carlosa. Podszedł do mężczyzny wolnym krokiem, niespiesznie, napawając się unoszącym się w powietrzu strachem.
– Wolisz prawą czy lewą? – spytał od niechcenia, a na jego ustach wykwitł złośliwy uśmieszek.
Był popierdolony i nie zamierzał się przed samym sobą usprawiedliwiać.
Nie musiał.
Dobrze wiedział, że czerpanie radości z tortur jest chore.
Ale akceptował to i nie planował się zmieniać.
Nigdy.
– Nie możesz… – Carlos szarpał się, próbując wyrwać dłoń.
– Owszem. Mogę. I z przyjemnością to zrobię.
– Nie!!!
– Zatem obie – zadecydował Lotario.
Chwycił jego palce i wykręcił je ze stawów, a potem uniósł młotek i wziął rozmach. Uderzał kilkukrotnie w obie dłonie mężczyzny, każdą z nich masakrując tępym narzędziem.
Niewielkie pomieszczenie wypełnił krzyk Carlosa. Patrzył na swoje ręce, a w jego spojrzeniu Lotario dostrzegł przerażenie. Gdy żołnierze puścili Ferrante, ten osunął się na podłogę, sycząc z bólu. Krew trysnęła mocnym strumieniem na posadzkę, co niesamowicie wkurwiło Marchettiego.
Kurwa.
Nienawidzę bałaganu.
– Potraktuj to jako ostrzeżenie. Jutro nie będę już taki miły. – Podciągnął rękaw ubrudzonej krwią koszuli i poprawił lekko przesunięty zegarek. – Masz czas do dwudziestej. Nie spierdol tego, Carlos. I nie próbuj uciekać. Dobrze wiesz, że znajdę cię nawet w piekle – dodał. – A teraz wypierdalaj. Musimy po tobie posprzątać. – Skrzywił się z obrzydzeniem i wskazał drzwi.
Gdy tylko mężczyzna uciekł w popłochu, Lotario westchnął i przeciągnął się leniwie. Spojrzał na Giorgia, który stojąc w kącie, lustrował go podejrzliwym wzrokiem. Widząc to, zmrużył oczy i oparł się o framugę.
– Ogarnijcie ten syf – Giorgio zwrócił się do swoich ludzi. – A ciebie zapraszam do gabinetu – mruknął rozbawiony, po czym zniknął za drzwiami.
– Daj mi chwilę – syknął Lotario, po czym zaczął zbierać broń i swoje narzędzia.
Kilka minut później opadł miękko na kanapę w gabinecie brata. Westchnął cierpiętniczo, przecierając zmęczone oczy wierzchem dłoni.
– Masz whisky?
– Co robiłeś, gdy do ciebie dzwoniłem? – Giorgio uśmiechnął się zadziornie. Podszedł do barku i nalał bratu szkockiej.
– Spałem – skłamał, biorąc od niego szklankę.
– Jasne. To dlaczego ci nie wierzę? – usłyszał śmiech brata.
– Bo z natury jesteś nieufny. To cecha Marchettich. Nie dajemy sobie wciskać kitu.
– Oj, powiedz, pieprzyłeś jakąś laskę?
– Można tak powiedzieć – przyznał w końcu, wzdychając lekko. Słowa te przeszły mu przez gardło z niebywałym trudem.
W sumie to tak.
Pieprzyłem.
W moim mokrym śnie.
A potem obudziłem się z niego cały oblepiony spermą, musiałem się wykąpać i ze wszystkich sił próbuję nie myśleć o tym marnym epizodzie…
– Dobra była? – Z zamyślenia wyrwało go kolejne pytanie.
– Najlepsza – odparł bez wahania. – Nawet sobie nie wyobrażasz.
– A podobno nie masz siły – wypomniał mu Giorgio. – Coś kręcisz. Tak myślałem, że zmęczenie było tylko wymówką. – Podał mu szklankę z kolejną porcją whisky.
Lotario chwycił w dłoń szkło i upił niewielki łyk. Wkrótce zatracili się w rozmowie i nawet nie zauważyli, gdy minęła godzina.
W końcu, gdy według jego drogiego zegarka dochodziła piąta, uniósł się i pożegnał z bratem, a potem odjechał swoim czarnym jak jego dusza Porsche w kierunku apartamentowca przy Via Palmerino.
O tej porze Palermo było pogrążone w mroku i obietnicy czynów, które nie wydarzyłyby się wraz ze wschodem słońca.
Gdy dotarł do mieszkania, westchnął z ulgą, pozbywając się ubrań. Szybki prysznic nieco go rozbudził, a mimo to czuł, jak powieki zaczynają mu ciążyć. Zmienił opatrunek na nowy i wsunął na jeszcze wilgotne ciało bokserki. Opadł na łóżko, chcąc choć na chwilę zaznać ukojenia. Przymknął zmęczone powieki, napawając się ciszą i powiewem chłodnego powietrza, jakie wpadało do sypialni przez uchylone okna wychodzące wprost na samo centrum Palermo.
Zasłonił pilotem rolety, odcinając się od promieni słonecznych, które miały wniknąć do mieszkania już niebawem. Jednak wcale nie był zachwycony, gdyż perspektywa odpoczynku nie zapowiadała się tak kusząco, jak by tego oczekiwał. Zanim zapadł w głębszy sen, jeszcze dwukrotnie śnił o szatynce sunącej swoimi zadbanymi paznokciami wzdłuż jego twardej męskości. Miał dość, bo za każdym razem, gdy tylko powieki mu opadały, wizja leżącej pod nim Marissy atakowała jego biedny umysł, a on nie potrafił się przed nią skutecznie bronić.
***
Opuścił swoje wielkie łóżko dopiero przed południem, bo próbował odespać tę okropną noc. Wyprostował się leniwie i sięgnął po zakopany w pościeli telefon, ale zanim jeszcze odblokował ekran, ujrzał powiadomienie o pięciu nieodebranych połączeniach. Westchnął, spoglądając na imię starszego brata, który nieudolnie walczył o jego uwagę od ponad dwóch godzin.
Ciekawe, czego tym razem chce Salvatore.
Ociągając się nieznacznie, Lotario zwlókł się z łóżka i przeszedł boso do łazienki. Wziął długi, chłodny prysznic, po czym nasunął na ciało czarną koszulkę i ciemnozielone dresowe spodnie. Pierwsze, które wpadły mu w ręce w garderobie. W kuchni podstawił kubek pod ekspres. Czekając na swoją poranną czarną kawę, odblokował telefon i wybrał numer brata, mentalnie przygotowując się na opierdol.
– Dlaczego nie odbierasz, smarkaczu, jak do ciebie dzwonię? – usłyszał oskarżenie z ust Salvatore.
A więc się zaczyna.
– Spałem! – prychnął.
– O tej porze? Kurwa, jest trzynasta. Zdążyłem zjeść dwa śniadania, przebrać trzy razy chłopców, uśpić ich, zaliczyć spacer i skoczyć do fabryki na inspekcję, zabić dwóch ludzi Ramireza, wrócić, zerżnąć na blacie swoją narzeczoną, a potem ponownie wziąć prysznic – rzucił, na co Lotario przewrócił oczami. W szczególności na wzmiankę o seksie.
– To tylko pogratulować, tatuśku, zorganizowania – burknął i wziął łyk mocnej kawy. – Chcesz coś konkretnego czy dzwonisz, bo lubisz mnie gnębić?
– Lubię. Ale nie po to dzwonię – oznajmił zirytowany.
– Więc?
– Jak obóz?
– Dobrze.
– Żyjesz?
– Powiedzmy – mruknął.
– Jak bardzo jesteś poobijany?
– Jezu, bardzo – wymamrotał.
– Jak dasz radę, wpadnij do nas po południu. Gina robi tiramisu – powiedział już nieco łagodniejszym tonem. – Jak zasłużysz, dostaniesz porcję na wynos.
Trzeba było tak od razu.
Na samą myśl o tej przeklętej słodyczy jest mi o niebo lepiej.
– Skoro tak stawiasz sprawę, to będę. Masz to jak w banku – rzucił, unosząc kąciki ust w chytrym uśmieszku.
– O czwartej. Mieszkamy już w nowym domu pod Palermo, więc przywieź tu swoją poobijaną dupę – rzucił na koniec Salvatore.
I taka to z nim rozmowa. Fuka, złości się, rządzi wszystkimi i wszystkim.
Lotario myślał, że gdy jego brat odzyska Ginę, trochę mu odpuści, ale on cały czas chodził nabzdyczony.
Może to taki wiek?
Albo frustracja seksualna?
W sumie to może on taki już jest i nigdy się to nie zmieni?
Lotario uśmiechnął się krzywo, ciskając telefon na blat. Ziewnął leniwie i wziął ostatni łyk gorzkiej kawy, po czym przygotował śniadanie w akompaniamencie lecących w salonie porannych wiadomości. Zerkając na panoramę Palermo, zjadł pół kanapki, potem posprzątał naczynia i wkrótce opuścił penthouse, mając dziś w planach krótki research. Musiał zdobyć kilka informacji dotyczących nowego zadania, do którego przygotowywał się od miesięcy.
Punktualnie o czwartej zaparkował auto na wielkim podjeździe przed nową rezydencją brata. Lśniące w promieniach popołudniowego słońca Porsche stało tuż obok wozu Luki i jakiegoś wielkiego terenowego GMC. Domyślił się, że to nowy samochód Salvatore, który ten zamówił, gdy tylko dowiedział się o bliźniętach. Z tego, co słyszał od Luki, fura miała mieć pancerną karoserię i kuloodporne szyby.
Gwiżdżąc pod nosem, wygramolił się w końcu z fotela kierowcy.
– Ale odjebał sobie zamek – wymruczał, trzaskając drzwiami auta. – Ten to ma, kurwa, rozmach. – Uśmiechnął się krzywo.
Wspiął się po schodach, a następnie stanął przed ogromnymi drzwiami. Naciskając dwukrotnie dzwonek, rozejrzał się dookoła. Sunąc spojrzeniem po urokliwej okolicy, nasłuchiwał kroków.
Minuta.
Dwie minuty.
Zadzwonił ponownie.
Może mają zepsuty dzwonek?
Czekał, czekał i czekał.
Chwilę później, gdy już unosił pięść, by uderzyć nią w drzwi, w progu stanęła Gina. Posłała w jego kierunku nieśmiały uśmiech i machnęła dłonią, zapraszając go do środka. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. Dopiero za progiem Lotario dostrzegł, że Gina wygląda nieco podejrzanie. Jej policzki były mocno zaróżowione, a usta jakby obrzmiałe od pocałunków. Z niedbale związanego kucyka wystawały kosmyki włosów, a sukienka była pognieciona. Szybko połączył fakty i nagle jego twarz wykrzywił złośliwy uśmieszek. Minął Ginę i wszedł do ogromnego salonu, gdzie na sofie siedział, rozłożony jak król, pan i władca w jednym, jego najstarszy brat – Salvatore Marchetti, don sycylijskiej Cosa Nostry.
– Przestaliście się już gzić jak króliki? – Lotario zaśmiał się szyderczo pod nosem.
– Powiedzmy – rzucił oschle Salvatore, poprawiając dyskretnie rozporek spodni.
– Jeszcze wam nie przeszło?
– Nie bądź zazdrosny, Lotario – skarciła go Gina, wchodząc do salonu z tacą słodyczy i trzema filiżankami kawy. – Powinieneś też znaleźć sobie jakąś ładną i mądrą kobietę. Na stałe, a nie skakać z kwiatka na kwiatek. Docenisz to, co mamy, gdy sam stworzysz rodzinę.
– Obecnie nie mam na to sił. A w ogóle nie przyszło ci do głowy, że może lubię to, co mam? – odburknął, pragnąc po prostu skończyć ten niewygodny dla siebie temat. Nie miał w planach się z nikim wiązać.
– Nie.
– Może i lubisz, ale na dłuższą metę to jest strasznie męczące – skwitowała Gina, stawiając na stoliku talerz z ciastkami. – Pomyśl sobie, jakie są plusy posiadania kobiety w domu. Gotuje, możesz mieć ją w każdej chwili, pod prysznicem, w łóżku, na sofie, na wyspie… Gdzie tylko zechcesz. W dzień i w nocy. Nie musisz nawet wychodzić. Cudownie jest budzić się obok kogoś, na kim ci zależy – przekonywała.
– To fakt. Kuszący fakt. Ale nie. Nie przekonasz mnie tak łatwo! – parsknął, przewracając oczami. – Ej. Miało być tiramisu! – rzucił oskarżycielsko, spoglądając z pogardą na leżące przed nim czekoladowe ciasteczka.
– Ależ jest. Dla tych, którzy zasłużyli – wyjaśniła Gina, spoglądając wymownie na Salvatore.
– Zasłużyłem, moja pani? – spytał lubieżnie, lustrując jej ciało.
– Powiedzmy – mruknęła z aprobatą.
– Ciekawe, co takiego zrobił, że sobie zasłużył… – Lotario wyszeptał głośniej, niż miał to w planach. Tak naprawdę domyślał się, o co chodziło. Gina nie musiała zdradzać pikantnych szczegółów. I bez tego potrafił sobie wyobrazić ich razem.
– Wylizałem ją rano na blacie tak, że krzycząc moje imię, obudziła chłopców – uświadomił go Salvatore. – Dwa razy. – Bez krztyny wstydu rozwiał jego wątpliwości.
– Dobra, mogłeś oszczędzić mi szczegółów. – Twarz Lotaria wykrzywił grymas. Posłał bratu pełne dezaprobaty spojrzenie, a następnie przeniósł wzrok na rozbawioną Ginę.
– Ty mi nie szczędziłeś szczegółów, gdy opisywałeś swoje jednonocne przygody, więc dlaczego nagle mam mieć dla ciebie litość? – odparł Salvatore. – Nie bądź śmieszny.
– Możecie przestać rozmawiać o mojej cipce i zająć się tym, co istotne? – wyjęczała Gina.
– A co jest istotne? – dopytał Lotario, spoglądając na nią podejrzliwie. – Jak dla mnie to bardzo ważny temat. I ciekawy.
– Debil – mruknął Salvatore.
– Bądź choć przez chwilę poważny.
– Ależ jestem. Kurewsko poważny.
W odpowiedzi na jego słowa Gina przewróciła oczami.
– Jutro Marissa wprowadza się do tej pięknej kamienicy przy Villagrazia – zaczęła. – Miałam jej pomóc, lecz niestety muszę jechać na spotkanie z Falzone. O drugiej mam być w porcie. Muszę się upewnić, że wszystko gra z nowymi modelami Glocków, które przypłyną z Boliwii. Prototypy zademonstrowane nam w zeszłym tygodniu niby były w porządku, ale wiecie, jak jest. Nieraz nas wystawili i dostaliśmy nie to, co zamawialiśmy. Salvatore chciałby, ale nie pomoże, bo leci z Luką do Katanii obgadać szczegóły z Maurem w sprawie jego małżeństwa z waszą kuzynką Amalią. Podpisują umowę ślubną. Dazio nie chce zostawiać Sofii, która bez przerwy wymiotuje, a Gio załatwia coś dla mammy i go nie będzie do wieczora w mieście. Więc… – urwała, robiąc słodkie oczka.
– Zostaję ja… – Lotario westchnął, czując na sobie ciężar spojrzenia brata. – Kurwa, serio nie macie nikogo innego? Może któregoś z żołnierzy? Ledwie wróciłem z Libanu – próbował protestować, jednocześnie pocierał twarz dłońmi.
– Nie wyślę do Marissy jakiegoś obcego człowieka, żeby ją wystraszył. Nie bądź śmieszny. Nikogo poza tobą w Palermo nie zna. A pamiętaj, że i tak musisz zasłużyć na swoją porcję tiramisu. – Gina pochyliła się nad talerzem i sięgnęła po jedno z ciastek. – Zajmie ci to godzinkę, maksymalnie dwie. Złożysz dwa regały, wniesiesz kilka kartonów, i po krzyku. Nic skomplikowanego. To wręcz dziecinne zadanie dla takiego silnego mężczyzny jak ty. I nie wymaga żadnych umiejętności. Ja będę ci dozgonnie wdzięczna. Marissa zapewne też – dodała, a kącik jej ust drgnął nieznacznie. – To jak będzie, Lotario? Pomożesz?
– Cholera. No dobra. Wyślij mi ten adres i godzinę – westchnął ostentacyjnie. Nienawidził, gdy ktoś stawiał go pod ścianą, a ta mała cholerna manipulatorka właśnie to zrobiła. A przy tym była dyskretna i słodka. Pieprzona mieszanka wybuchowa.
– Dziękuję, Lotario – szepnęła uradowana Gina, biegnąc do lodówki po jego porcję deseru. – Naprawdę ratujesz mi życie. Nam.
– Skoro tak, to nałóż podwójnie – zażądał. – A ty nalej mi czegoś mocniejszego – rzucił w kierunku starszego brata.
– Zapomnij. Nie ma chlania w ciągu dnia. W tym domu mieszkają małe dzieci – stwierdził poważnym tonem Salvatore.
– To żart? – prychnął Lotario.
– Słucham? – wymruczał Marchetti, gromiąc go wzrokiem. – Czy ja wyglądam, jakbym żartował?
– Ja pierdolę… przykładny tatusiek się znalazł – wyjęczał, zdając sobie sprawę, że brat wcale nie żartuje. I nie odpuści.
Po dwóch porcjach tiramisu, godzinie zabaw z diabelskimi bliźniętami na dywanie w salonie i krótkiej rozmowie z Salvatore Lotario wyszedł z rezydencji z uśmiechem na ustach, niosąc pod pachą wielki pojemnik z deserem, który Gina wcisnęła mu na odchodne. Za tak pokaźną porcję mógłby pracować w polu od rana do wieczora przez bite dwie doby. Godzinka składania mebli u Fiorucci to niemal żadna cena za taką ilość słodkiej, odurzającej rozpusty.
Planował niezwłocznie zawieźć tiramisu do mieszkania, przebrać się i o dwudziestej pojawić się w kasynie, by zgodnie z wcześniejszymi obietnicami odebrać dług, jaki zaciągnął u Famigli Ferrante. Wątpił, że temu podstarzałemu skurwielowi uda się zebrać całą kwotę. Był niemal przekonany, że dzisiejszej nocy będzie musiał pobrudzić sobie dłonie jego krwią. Na samą myśl o uchodzącej z ciała duszy, momencie, gdy śmierć puka do bram, uśmiechnął się z satysfakcją, a jego serce wypełniła chora ekscytacja. Czysta, niezmącona niczym adrenalina wdarła się do jego krwioobiegu, wywołując dreszcz podniecenia.
Nareszcie wsiadł do swojego Porsche, by pomknąć drogą szybkiego ruchu w kierunku apartamentowca przy Via Palmerino.
Siedząc na miękkiej sofie, pochłonął połowę deseru, potem wziął prysznic i przebrał się w nowe czyste ubranie. Potem stwierdził z zadowoleniem, że została mu jeszcze godzina do zaplanowanego spotkania z Carlosem. Czas ten postanowił wykorzystać najlepiej, jak tylko potrafił. Oczywiście z jakąś chętną laleczką, którą zamierzał zerżnąć w gabinecie brata.
Kwadrans później przysiadł przy barze, ściskając w dłoni szklankę po brzegi wypełnioną Macallanem. Rozejrzał się dookoła, po czym upił powoli niewielki łyk alkoholu, który rozlewając się po jego przełyku, wywoływał przyjemne pieczenie. Lotario sunął wzrokiem po głównej sali. Na środku stały stoły do pokera, ruletki i brydża. Goście trwonili tu majątki całego życia, o czym mieli dowiedzieć się dopiero po fakcie.
Ziewnął przeciągle, spoglądając na dwie kelnerki, które podawały graczom drinki. Obie miały na sobie kuse stroje, które nie pozostawiały zbyt wiele pola dla wyobraźni, choć akurat ta Lotaria była dość bujna.
Jego uwagę przyciągnęła brunetka nachylająca się nad stołem do ruletki. Jej długie brązowe włosy sięgały niemal kształtnego tyłeczka. Bardzo apetycznego tyłeczka. Lotario miał wiele ciekawych pomysłów na to, co mógłby zrobić z tą urodziwą laleczką. Każdy z nich sprowadzał się do tego samego.
Ona na kolanach.
Ona wypięta, a mój kutas głęboko w niej.
Nie pozwalając sobie na ewentualną zmianę zdania, pewnym ruchem dłoni przywołał kelnerkę do siebie.
– Chcę cię za dwie minuty w gabinecie – szepnął jej do ucha, gdy nachyliła się i otulił go jej zdecydowanie zbyt słodki zapach.
– Dobrze, panie Marchetti – odpowiedziała uprzejmie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, czego oczekiwał. A oczekiwał wiele. Przede wszystkim uległości.
Nie robił tego od trzech tygodni. Czuł napięcie w ciele, którego musiał się dziś pozbyć.
Czterdzieści minut później zapinał rozporek, poprawiając w kroku garniturowe spodnie. Wspomnienie tego, jak pieprzył jej ciasny tyłek na biurku brata, nagradzając dziewczynę możliwością zrobienia mu laski, powoli się rozmywało, tworząc niewyraźną plamę w jego myślach.
Wspomnienie tego, jak trzymał ją mocno za uda i wszedł w nią z niemal brutalną siłą.
Jak nie czekał na to, aż przyzwyczai się do jego rozmiaru, lecz mimo jej pisków kontynuował.
Jak silny ból rany w dole brzucha mieszał się z poczuciem ulgi, gdy w końcu doszedł, zalewając nasieniem gumkę.
To wszystko wydawało się fragmentem życia, który niespecjalnie chciał zapamiętać.
Szybki, ostry, nic nieznaczący seks. Właśnie do tego sprowadzała się ta dziewczyna. Chwili zapomnienia. Niekiedy bywał delikatny, choć częściej wykorzystywał akt seksualny wyłącznie do zaspokojenia potrzeb. Nie bawił się w romantyzm. Nie mamił kobiet obietnicami. Zamykał im usta słonymi napiwkami, a te zazwyczaj wystarczyły, by mógł z nimi robić, co tylko chciał.
Po wszystkim w ciągu kwadransa zapominał o istnieniu partnerki i nigdy więcej nie skorzystał z jej „usług”. Rzadko dwukrotnie pieprzył się z tą samą kobietą. Zdecydowanie preferował różnorodność. Tym samym unikał przywiązania i nudy. Nie lubił komplikacji, a uczucia były ich synonimem.
Rozsiadł się wygodnie na skórzanej kanapie, czekając na Carlosa i Giorgia. Brat miał przyjechać dopiero o ósmej. Młody miał dziś wolne, lecz za nic nie chciał przepuścić tak dobrej zabawy, na jaką się zapowiadało. Na tę okazję Lotario wyszorował dokładnie wszystkie narzędzia – noże i tasaki, a także przygotował odpowiednio swój pokój tortur.
Carlos nie miał szans na zdobycie pięciu milionów w niespełna dobę. Musiałby zaprzedać duszę diabłu, by się to mogło ziścić.
Salvatore się dziś nie zjawi, planował co innego na ten wieczór. Zamierzał starać się do skutku o kolejnego potomka, o czym Lotario dowiedział się podstępem od brata, gdy Gina zniknęła na chwilę w pokoju chłopców.
Jak tak dalej pójdzie, to i ten ich nowy dom będzie za mały na zgraję małych Marchettich.
Uśmiechnął się pod nosem na samą myśl o szczęściu Salvatore. Życzył mu jak najlepiej – w końcu byli rodziną. Widział, jak bardzo zmienił się jego brat, odkąd poznał Ginę. Stał się odrobinę bardziej ludzki, ale też zaborczy i bezkompromisowy. Co było logiczne z uwagi na fakt, że teraz musiał chronić również własną rodzinę, a nie tylko samego siebie. Podwoił zabezpieczenia, a do Giny i dzieci dopuszczał tylko zaufanych ludzi. Wpadał w paranoję, jeśli w grę wchodziło bezpieczeństwo jego bliskich. I Lotario go rozumiał – bez oceniania. Podejrzewał, że na jego miejscu sam zachowywałby się podobnie.
Gdybym już miał kogo chronić…
Odliczając minuty do egzekucji Carlosa, rozmyślał o zadaniu, jakie dzisiejszego popołudnia otrzymał od Giny. Nie ukrywał faktu, że nie był nim zachwycony. Nie bardzo wiedział, jak ma się zachowywać w towarzystwie Fiorucci po tym, co zaszło między nimi w Katanii. Marissa dostała zadanie, by go uwieść, a on dał się jej podejść jak bezpański piesek i tańczył, jak mu zagrała. Po wszystkim zignorowała go i udawała, że nic między nimi nie zaszło. Nie krył rozdrażnienia, gdy Gina wspomniała jej imię. Choć nikomu o tym nie mówił, czuł się dziwnie po tym, jak dziewczyna go wykorzystała, bo pierwszy raz w życiu ktoś wykorzystał jego, a nie odwrotnie. I zupełnie nie wiedział, co ma z tym uczuciem zrobić.
Marissa Fiorucci.
Od jutra zamieszka tuż obok i z pewnością będziemy wpadać na siebie dużo częściej niż do tej pory.
***
Tak jak Lotario przewidywał, Carlos pojawił się w kasynie kwadrans po ósmej – bez kasy, bez honoru, bez nadziei na to, że wyjdzie stamtąd cały.
Lotario planował się postarać, by jego śmierć była niezapomniana.
Wspólnie z Giorgiem zabrali Ferrante do magazynu na przedmieściach, gdzie przez dwie godziny zabawiali się, testując na nim nowe noże, które zamówiła Gina. Marchetti musiał przyznać, że wybrała ponadprzeciętne modele. Same rarytasy. Widać, że znała się na rzeczy. Bawili się wyśmienicie, zacieśniając w ten sposób braterskie więzi. Przy okazji wymienili się pomysłami na organizację wieczoru kawalerskiego Salvatore, który zbliżał się wielkimi krokami. To oni dwaj byli odpowiedzialni za jego przygotowanie.
Lotario wytarł pokryte świeżą krwią dłonie o spodnie, po czym ściągnął brudne ubranie i włożył luźny dres, który zawsze miał przygotowany w aucie na takie sytuacje. Giorgio zrobił tak samo. Nie chciał straszyć matki, wracając do domu od góry do dołu oblepiony krwią Carlosa. Choć i tak doskonale wiedziała, czym się zajmują jej synowie. Żyła w tym świecie dłużej niż oni. Najpierw obserwowała poczynania swojego męża, a potem dzieci.
Mężczyźni pożegnali się przy samochodach. Giorgio wsiadł do swojego Lamborghini, Lotario zaś umościł się wygodnie w fotelu Porsche. Skinął bratu głową i z piskiem opon odjechał w kierunku swojego apartamentu.
Pierwszy dzień jej nowego życia
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazały się również:
Piękna i egzekutor
ISBN: 978-83-8423-231-6
© Karina Majsterek i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Beata Kostrzewska
KOREKTA: Anna Miotke, Małgorzata Giełzakowska
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
