Oddana Isolde. Część 4 - Daria Ming - ebook

Oddana Isolde. Część 4 ebook

Daria Ming

2,0

25 osób interesuje się tą książką

Opis

Mija pięć lat od rozstania Tristana i Isolde. Czy to przypadek znowu skrzyżował ich życiowe ścieżki? Czy Isolde nadal jest uległą i bezbronną dziewczyną? Czy Tristan żałuje decyzji, którą kiedyś podjął, usuwając ją ze swojego życia?

Przeczytaj całą serię opowiadań:

Niewinna Isolde

Potulna Isolde

Rozbudzona Isolde

Oddana Isolde

Wyzwolona Isolde

Seria jest przeznaczona tylko dla osób dorosłych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 56

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
u1703

Z braku laku…

Brak jakichkolwiek emocji , chemii między bohaterami nie ma wcale. Jakbym czytała jakieś sprawozdanie , suche fakty, zero emocji. . Drętwe porno.
00

Popularność




Oddana Isolde. Część 4

Daria Ming

Spis treści

1.Tristan2.Isolde3.Tristan4.Tristan5.Zapowiedź kolejnej części, "Wyzwolona Isolde, część 5"Copyright

Tristan

Pięćlatpóźniej

Wysiadam z samolotu i jadę prosto do londyńskiego hotelu. Jestem wykończony. Jeszcze trzy dni temu byłem w Tokio. Potem musiałem zatrzymać się na jeden dzień w Stanach, żeby osobiście podpisać kilka umów. Nie ma możliwości, żebym szybko pozbył się jet lagu.

Doceniam pomysł asystentki, żeby zamówić mi ten sam hotel, w którym odbywa się licytacja najcenniejszych kamieni szlachetnych z całej Europy. Będę mógł odpocząć przez dwie godziny, które zostały do rozpoczęcia imprezy.

Melduję się przy kontuarze, oceniając urodę pracownicy hotelu. Jest świeża, ale nie do końca w moim typie. Przypomina Isabel. Stara się mnie kokietować, a chodzi głównie o jej potencjalne korzyści. Sztucznie się uśmiecha. Zagaduje, czy przyleciałem specjalnie na licytację. Wstęp na nią kosztuje krocie, więc domyślam się, że chce w ten sposób potwierdzić stan mojego konta.

– Tak – odpowiadam krótko.

Bagażowy wiezie w wózku moją walizkę, a ja odbieram telefon. Przez foyer przewija się kilkanaście osób. W tym samym hotelu mieści się jedna z lepszych restauracji w mieście. Podnoszę wzrok, kiedy ktoś mnie potrąca.

To jakieś dziecko. Ucieka, jak tylko się orientuje, że na mnie wpadło i że z tego powodu upuściłem komórkę. Podnoszę ją. Na szczęście jest cała.

Bagaż czeka w pokoju, więc rzucam napiwek w kierunku bagażowego, potem zamykam drzwi, rozbieram się po drodze i idę prosto pod prysznic. Dopiero po kilkuminutowym relaksie pod gorącą wodą wieszam garnitur do szafy i ustawiam równo buty. Pozostałe rzeczy trafią do prania.

Wypijam wodę i jednego mocnego drinka. Ustawiam budzik. W końcu jestem gotowy do krótkiego snu.

Ustawiam dwie drzemki z rzędu, ale w końcu muszę wstać. Ochlapuję twarz zimną wodą, myję zęby. Oglądam zarost na twarzy. Czuję potrzebę, żeby się błyskawicznie ogolić.

Etykieta dopuszcza kwadrans spóźnienia. Odmawiam przyjęcia kieliszka z szampanem na wejściu. Interesują mnie głównie kamienie, które będą dziś licytowane. Dostrzegam kilku ludzi z branży, oni też mają na nie apetyt. Licytację otwiera jeden z członków rodziny królewskiej, co zdecydowanie podnosi rangę wydarzenia.

Zajmujemy miejsca i zaczyna się wyścig o najcenniejsze eksponaty.

Półtorej godziny później jestem jednocześnie bogatszy i biedniejszy: wygrywam dwie licytacje, na których mi zależało, ale przegrywam tę, na którą liczyłem najbardziej. Moim celem od dawna jest królewski w swoim wyglądzie i potencjale rubin osadzony w złotym naszyjniku. Poprzednia właścicielka umarła mając niemal sto lat, a jej spadkobiercy wystawili klejnot na sprzedaż.

Podchodzi do mnie Anne Mary, szefowa londyńskiej siedziby. To zadbana kobieta po pięćdziesiątce, której całkowicie powierzam zarządzanie lokalną placówką.

– Kibicowałam ci – mówi.

– Trudno. – Staram się ukryć swoje rozczarowanie.

– Przedstawię cię jednemu z naszych najlepszych klientów. Właśnie on wylicytował Rubin Królowej.

– Dziennikarze tak go nazwali? – pytam.

– Zgadza się – potwierdza Anne Mary. – Sir Marcus zostawia u nas mnóstwo pieniędzy – puszcza oko. – Arystokratycznych pieniędzy. Jego przodkowie dostali tytuł od króla Jerzego.  

– Czyli?

– Dziadka królowej Wiktorii – odpowiada Anne Mary z taką miną, jakby to była powszechna wiedza.

Mijamy grupki osób zaangażowanych w niespieszną konwersację w różnych językach. Dominują angielski i francuski, ale docierają do mnie także pojedyncze zdania po niemiecku i urywki języków z Azji, których nie jestem w stanie rozróżnić.

– Sir Marcus – mówi śpiewnie Anne Mary – pozwoli pan, że przedstawię panu swojego szefa ze Stanów. To człowiek, dzięki któremu nasz londyński oddział odzyskał dawnego ducha.

Subtelnie daje mi do zrozumienia, że jako nowobogacki wykupiłem stuletnią firmę jubilerską, żeby nadać jej nową nazwę i rozmach.

– Z czego w pełni korzystam – odpowiada ten mężczyzna. Spogląda na mnie badawczo. Jesteśmy podobnego wzrostu, ale on jest nieco szczuplejszy i około dziesięć lat starszy. Witamy się uściskiem dłoni. – Marcus King Lytton.

– Tristan Hatchettt.

– Pochodzi pan z…?

Teraz ja mu się z uwagą przyglądam. Nie cierpię brytyjskiego akcentu. Wybaczam go Anne Mary, bo jest przydatna.

– Ze Stanów – przypominam niezbyt grzecznie. – Konkretnie z Kalifornii.

– Los Angeles?

– San Francisco.

Marcus King Lytton kontynuuje:

– Pańskie imię brzmi jak rodowite imię walijskie.

Anne Mary patrzy na mnie znacząco. Muszę się ogarnąć.

– Przyznaję panu rację, sir. Dziadek pochodził z Kornwalii, ale zdecydował się szukać szczęścia i pieniędzy w Ameryce. Przybił do Nowego Jorku. Moi rodzice zmienili stan i zamieszkali na zachodnim wybrzeżu.

– Uznał mnie pan za snoba – zauważa sir Marcus.

Robię minę, która ma uprzejmie sygnalizować, że jest w błędzie.

– Z pewnością nim jestem, panie Hatchett.

Anne Mary zostawia nas. Znam ją. Pewnie uznała, że poradzę sobie z konwersacją, skoro sir Marcus pozwala sobie na żarciki.

– Proszę wybaczyć – odpowiadam. – Przyleciałem tu specjalnie po Rubin Królowej. Czuję się zdecydowanie rozczarowany porażką.

 Mężczyzna szeroko się uśmiecha.. Zdaje sobie sprawę, że dziś wygrał, i czerpie z tego satysfakcję. Rozpoznaję w jego postawie samego siebie.

– Nie udało się panu – potwierdza moje słowa. – Co pan kupił? Widziałem, że licytował pan nie tylko rubin.

– Nie tylko, jednak na rubinie najbardziej mi zależało. Miałem na niego kupca ze Stanów. To ujma dla mojego zawodowego wizerunku – mówię.

– Kupował go pan dla klienta za jego pieniądze? – pyta z zainteresowaniem Marcus.

– Za własne. Jemu sprzedałbym znacznie drożej – odpowiadam.

– Myślałem, że jest pan prezesem firmy jubilerskiej przede wszystkim. – Ma taką minę, jakby chciał powiedzieć, że właśnie odkrył we mnie pospolitego handlarza.

– Jestem szefem kilkunastu firm, które oferują dobra luksusowe. Obrót tak wyjątkowymi kamieniami interesuje mnie z powodu moich pasji – przyznaję. – Nie byłem pewny, czy sprzedam Rubin Królowej zainteresowanemu kupcowi. Rozważałem różne scenariusze.

– Ja go kupiłem tylko i wyłącznie dla siebie – mówi Marcus. – A konkretnie, dla mojej królowej. Lady King Lytton.

Widzę oczami wyobraźni smukłą, kostyczną Angielkę z wyniosłym akcentem i upodobaniem do psów oraz koni.

– Z pewnością lady King Lytton będzie szczęśliwa z powodu tego prezentu – odpowiadam oschle.

W normalnej sytuacji nie byłbym tak obcesowy. Jednak Marcus nie wygląda na obrażonego. Przeciwnie. Prawdopodobnie spełniam jego wizję nieokrzesanego Amerykanina, co mam całkowicie w dupie.

– Moja żona wkrótce do nas dołączy. Sama będzie mogła potwierdzić, czy Rubin Królowej ją uszczęśliwił – mówi Marcus. 

– Brzmi to tak, jakby zadowolenie jej było niełatwym wyzwaniem – zauważam.

On kiwa głową. Jego podłużna twarz i sposób bycia mają w sobie coś drażniącego, ale jest niewątpliwie przystojny na swój zmanierowany sposób.

– W punkt, panie Hatchettt.

– Dlaczego nie przyszła na licytację?

– Ma pan żonę? – pyta retorycznie Marcus. Robię nieokreślony ruch głową, nie chcąc ani potwierdzić, ani zaprzeczyć. – Właśnie. A zatem wie pan, że czasami najciekawsze spotkanie biznesowe musi przegrać z jej osobistym zobowiązaniem. I nie ma żadnej dyskusji. Odpowiadając poważnie, moja Królowa Rubinu miała inne ważne sprawy.

Kiwam głową.

– Jestem nie tylko przedstawicielem "sfery uprzywilejowanej" – mówi Marcus, udając skromnego. – Pracuję jako naukowiec. Mam listę tytułów naukowych, które w komplecie pamięta właściwie tylko moja żona. Znacząco mnie wspiera. Zarządza też moim majątkiem. Nie miałbym na to czasu, udzielając się jednocześnie na uczelni.

– Musi być niezwykłą kobietą – mówię uprzejmie.