Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
737 osób interesuje się tą książką
GDY WYDAWAŁO MI SIĘ, ŻE KURTYNA W PRZEDSTAWIENIU MOJEGO ŻYCIA WŁAŚNIE OPADA, OKAZAŁO SIĘ, ŻE TO NIE W TYM TEATRZE GRAŁEM.
Haiden pozostaje w przyjacielskich relacjach z kobietą, z którą niegdyś chciał budować wspólne życie. Szczęście w oczach dawnej ukochanej jest dla niego jednak najlepszą rekompensatą za nieodwzajemnione uczucie. Podczas jej ślubu, kiedy stoi na tyłach kościoła, za drzwiami słyszy jakieś zamieszanie. Zaniepokojony wychodzi na zewnątrz i natrafia na kłócącą się parę nieznajomych.
Kiedy patrzy w smutne oczy kobiety, którą udaje się wyrwać z rąk agresora, pojawia się to samo uczucie co przed laty – pragnienie, by zobaczyć więcej, odkryć zagadkę czającą się w jej spojrzeniu.
Nie spodziewa się, że wkrótce ta sama kobieta stanie w progu jego kancelarii, by prosić o pomoc.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 255
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
TYLKO TY
A.P. MIST
Nigdy nie jest za późno na odwrót.
Uciekaj od wszystkiego, co Ci nie służy, nie uszczęśliwia Cię i rani. Nie pozwól, by ktoś zgasił Twój blask.
Zasługujesz na najlepsze!
Nigdy nie wiesz, z jak bardzo skrzywdzonym człowiekiem masz do czynienia, dopóki nie spróbujesz go pokochać. Uśmiech jest największym, najpotężniejszym kłamstwem ludzkości. Otaczają nas same zadowolone twarze, ale to oczy… puste, smutne, przepełnione cierpieniem – one mówią prawdę.
Nauczyłem się tego przy niej. Przy kobiecie, która teraz stała u boku innego i przysięgała mu wieczną miłość. To właśnie w jej spojrzeniu po raz pierwszy zobaczyłem prawdziwy ból. Taki, którego nie sposób było ukoić.
Dziś, kiedy witałem się z nią i jej narzeczonym, już go nie było. Cierpienie zmieniło się w bezgraniczne szczęście, a to stanowiło dla mnie wystarczający dowód na to, że właśnie przy nim odzyskała siebie i zaznała spokoju. Kiedyś nie wierzyłem w przeznaczenie, ale patrząc na nich, wiedziałem, że istnieje. Moje zwyczajnie jeszcze nie odnalazło do mnie drogi.
Nie czułem się zraniony, nie towarzyszyło mi rozczarowanie. Byłem człowiekiem, który cieszył się szczęściem innych, nie zazdrościł, nie chował urazy. Musiały jednak minąć długie miesiące, żebym zdołał stanąć twarzą w twarz z Richardem bez chęci zamordowania go. Choć bacząc na to, że był bokserem, z tego pojedynku to ja nie wyszedłbym cało.
– Możesz pocałować pannę młodą. – Niewielki kościół wypełnił się donośnym głosem duchownego, a także wiwatami gości.
Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy Rich przycisnął usta do Arii. W niedoskonałości drogi, którą pokonali, ostatecznie stali się doskonałą parą. A ja? Ja nauczyłem się, że nie każdy, kogo kochamy, jest nam pisany. Zawsze jednak pozostanie sentyment.
– Brawo! – dołączyłem do pozostałych i uniosłem kciuki, kiedy nowożeńcy na mnie spojrzeli.
Posłałem im uśmiech i w tym samym momencie za drzwiami kościoła, obok których stałem, usłyszałem wrzask. Przerażony, kobiecy krzyk.
Rozejrzałem się na boki, ale zdawało się, że nikt nie zwrócił na to uwagi. Dyskretnie uchyliłem wielkie, drewniane skrzydło i ujrzałem szamoczącą się parkę. A raczej faceta szarpiącego drobną brunetkę.
– Zostaw mnie! – krzyczała zrozpaczona.
Zacisnąłem mocno szczęki i pięści, po czym wyszedłem ze świątyni.
– Jakiś problem? – odezwałem się na tyle głośno, żeby mnie usłyszeli.
– Żaden – odburknął facet, a dziewczyna przestała się szarpać. Na jej przedramieniu zauważyłem duży brunatny siniec.
– A ja widzę, że jednak jest problem. Puść ją.
– To moja żona, nie wpierdalaj się – prychnął i zaczął ciągnąć nieznajomą w stronę jakiegoś samochodu.
– Nie! Błagam!
Ruszyłem w ich stronę, zdjąłem marynarkę i rzuciłem ją na murek przy kościelnych drzwiach. Podwinąłem rękawy śnieżnobiałej koszuli i chwyciłem gościa za ramię.
– Puść dziewczynę! – ryknąłem i go szarpnąłem.
Wtedy rzeczywiście wypuścił jej posiniaczone ramię z uścisku. Wymierzył pięścią w moją stronę, ale zdążyłem zrobić unik i odpowiedzieć mu tym samym, lecz celniej. Był mniejszy ode mnie i najwyraźniej potrafił pokazać siłę wyłącznie wobec drobnej kobiety, ponieważ od razu padł na chodnik.
– Zniszczę cię! – wrzasnął i próbował się podnieść.
Przycisnąłem but do dłoni, którą się wspierał na betonie, jednocześnie złapałem dziewczynę za rękę i przeciągnąłem za siebie.
– Może wezwę gliny? – wycedziłem, kiedy zaczął jęczeć i wić się z bólu. Najprawdopodobniej łamałem mu kości, ale nie dbałem o to. Byłem wyczulony na krzywdę wobec kobiet.
– Proszę tego nie robić. – Usłyszałem za plecami nieśmiały, wystraszony głos, a na dłoni poczułem szczupłe, drżące palce. – Niech pan go puści, błagam.
Brzmiała jak typowa ofiara przemocy… Nieraz miałem do czynienia z takimi.
Odsunąłem but od mocno zsiniałej ręki faceta, a on błyskawicznie się pozbierał. Spojrzał najpierw na mnie, a później na trzęsącą się za moimi plecami dziewczynę.
– Zobaczymy się w domu – zawarczał i splunął, po czym wsiadł do wozu i odjechał.
Dopiero wtedy odwróciłem się do młodej kobiety.
– To chyba nie jest zbyt dobry pomysł, żeby do tego domu jechać – odezwałem się.
– To moja wina – wyszeptała. – Ale dziękuję, że… – Urwała i podniosła na mnie zapłakane, przerażone, wypełnione cierpieniem po brzegi, lecz wciąż piękne lazurowe oczy.
Wtedy poczułem, jakbym został wyrwany ze snu…
Nasłuchiwanie zbliżających się kroków bardzo szybko wchodzi w nawyk, lecz najpierw należy przestać się oszukiwać i przyznać przed sobą, że jest się w piekle. A ja bardzo długo próbowałam wmawiać sobie, że to tylko ten jeden raz. Że to przez przypadek. Że wcale nie chciał. Że to moja wina.
Stałam w swoim biurze i ściskałam w dłoniach męską, pachnącą marynarkę. Tylko tu byłam w stanie znaleźć dla niej odpowiednio bezpieczne miejsce, zanim będę miała okazję ją zwrócić. Wiedziałam, że gdyby Patrick zobaczył ją w domu, skończyłoby się to kolejną awanturą.
Otworzyłam sportową torbę, do której każdego dnia wkładałam jedną rzecz, tak by mój mąż się nie spostrzegł, że coś z domu zniknęło. Oprócz tego w boczną kieszeń wcisnęłam kolejny woreczek z gotówką.
Bezustannie myślałam o nieznajomym, który chciał mi pomóc, lecz niestety sprawił, że moja sytuacja uległa pogorszeniu, a kontrola nade mną stała się jeszcze większa niż dotychczas.
Mężczyzna, który na tamtą krótką chwilę okazał się moim wybawieniem, tuż po tym, jak tak śmiało wyrwał mnie ze szponów wściekłego Patricka, zabrał mnie do jakiejś niewielkiej knajpy i przez dwie godziny otaczał opieką. Nie raczył mnie banałami, nie mówił „powinnaś to zgłosić”, „odejdź od niego”, nie zadawał pytań. Zapewnił jednak, że jeśli będę potrzebowała, a przede wszystkim chciała pomocy, otrzymam ją od niego.
Nawet gdybym mogła… To jak miałabym o tę pomoc poprosić? Nie wymieniliśmy się numerami, nie miałam pojęcia, kim jest, znałam wyłącznie jego imię i wiedziałam, że w chwili, kiedy postanowił mnie ratować, był na czyimś ślubie. Czyli tak naprawdę nie wiedziałam o nim niczego.
Wydawał się miły, tak po prostu. Zachowywał się tak naturalnie, jakby wybawianie kobiet z opresji było jego codziennym, zupełnie normalnym zajęciem. Biło od niego ciepło, troska, wszystko to, na czego deficyty cierpiałam. Zaoferował mi tak naprawdę więcej niż ktokolwiek inny. Dotąd nie otrzymałam nawet ułamka takiej życzliwości, jaką obdarował mnie ten mężczyzna.
Postawił mi kawę, zaproponował coś do jedzenia, a później narzucił na moje ramiona swoją marynarkę i opłacił taksówkę. Skłamałam, że nie wracam do domu… Chociaż nie miałam innego wyboru, jak się tam skierować. Pat i tak by mnie znalazł.
Wtedy miałam nadzieję, że przez ten czas, kiedy mnie nie było, Patrick zdążył ochłonąć, a moja kara nie będzie bardziej dotkliwa niż zazwyczaj. Nie wiedziałam tak naprawdę, czego się wówczas spodziewać, ponieważ to była pierwsza taka sytuacja, w której ktoś zareagował i stanął w mojej obronie od początku do końca. Nie pozwolił się zbyć i uderzył mojego męża, a to niestety oznaczało większą furię niż kiedykolwiek wcześniej.
Gdy usłyszałam pukanie, z trudem powstrzymałam piśnięcie. Byłam jak zaszczute zwierzę, niewiedzące, kiedy i skąd nadejdzie kolejne uderzenie.
– Bria? – odezwała się sekretarka. – Dzwonił twój mąż.
– Wejdź, Ruth. – Schowałam torbę w ukrytej skrytce w biurowej szafie.
Wyprostowałam się i wygładziłam spódnicę w chwili, kiedy kobieta weszła do środka. Spojrzała na mnie z politowaniem i wzięła głęboki oddech.
– Wzywam policję – zawarczała.
– I co? – Zaśmiałam się gorzko. – Czy kiedykolwiek po jakimś zgłoszeniu został zatrzymany choć na trzydzieści sekund?
– N-nie – wyjąkała.
– Jak myślisz? Dlaczego?
– Właśnie nie potrafię tego zrozumieć! Jesteś piękną, młodą, inteligentną i zaradną kobietą. Nie pojmuję, dlaczego…
– To układ – wtrąciłam. – Pat jest bezkarny, a dodatkowo mój ojciec stoi po jego stronie – dodałam szeptem i opadłam na biurowy fotel.
Czułam ból w całym ciele, ale udawałam, że nic mi nie dolega. Nic się przecież nie stało. Nikt nie ucierpiał, Ziemia nadal się kręciła. A to tylko chwila słabości, efekt mojego nieposłuszeństwa, prowokacji…
Przeprowadzałyśmy podobne rozmowy każdorazowo, kiedy Ruth zauważała nowe obrażenia na mojej twarzy. Wiedziała, że to oznaczało większą awanturę niż zwykle, bo w innym wypadku nie bił mnie tak bardzo i nie w widocznych miejscach. Nie, nie usprawiedliwiałam go, zwyczajnie potrzebowałam trochę czasu, by uciec tak, żeby mnie nie znalazł.
– Co tym razem? – wyszeptała i usiadła w fotelu naprzeciwko mnie.
– Ktoś musiał zapłacić za połamane palce.
– Co? – zdziwiła się.
– Kiedy Patrick próbował zmusić mnie do pójścia do kliniki, pewien mężczyzna stanął w mojej obronie. Połamał mu kości, bo…
– Zaraz – przerwała mi. – Ten drań połamał kości facetowi, który stanął w twojej obronie?
– Nie. – Pokręciłam głową. – Na odwrót. Haiden stanął na ręce Patricka i zmiażdżył mu ją. Ma połamane kości śródręcza, czeka go operacja, więc w gruncie rzeczy nie jest tak źle, jak mogłoby być, gdyby obie ręce miał sprawne.
– Haiden? Czekaj… Chryste, co ty opowiadasz?
– Słuchasz w ogóle, co mówię? – Westchnęłam, widząc jej skonsternowaną minę. – Tak ma na imię. Lepiej powiedz, co mi przyniosłaś – zmieniłam temat i wskazałam na teczki.
– Poczta. Dzwonił ten parszywiec i twierdził, że spóźni się na kolację. Kazał ci zareagować na wiadomości. Pogrupowałam maile, na które musisz odpowiedzieć samodzielnie, ja zajmę się resztą – wyrecytowała. – Zrobiłam ci ziółka i przyniosłam ciastka czekoladowe – dodała i uśmiechnęła się lekko.
Ruth była kobietą około czterdziestki i zatrudniłam ją w chwili, kiedy tylko postanowiłam otworzyć swoje biuro rachunkowe. Wtedy byłam jeszcze wolna, nikt mnie nie ograniczał i niczego nie zakazywał. Po ślubie Pat próbował wymusić na mnie zamknięcie firmy, ale walczyłam o nią ze wszystkich sił. Odpuścił, ale co jakiś czas ten temat wracał.
Mój ojciec bezustannie powtarzał, że powinnam urodzić dziecko, a nie robić z siebie idiotkę i udawać, że nadaję się do interesów. Uważał, że kobiety są wyłącznie po to, by dbać o dom, rodzić dzieci i bezwzględnie poddawać się każdej woli mężczyzny.
Ojciec był taki wobec mamy, a kiedy umarła, przez cały czas mówił, jak wielkim jestem rozczarowaniem. Chciał mieć syna, a nie nieposłuszną, do niczego się nienadającą córkę. Gdyby nie mama, to pewnie nawet nie pozwoliłby, żebym skończyła studia. To pod jego wpływem Patrick tak bardzo się zmienił. A może tylko próbowałam sobie wmówić, że przed ślubem był inny?
Zbyłam Ruth, a kiedy znów zostałam sama w biurze, zamiast wziąć się do pracy, kolejny raz wyjęłam z szafy pachnącą marynarkę i odczepiłam od niej lekko zwiędnięty biały kwiatek. Przytknęłam go do nosa i ponownie ukryłam ubranie w torbie na dnie szafy.
Bez przerwy myślałam o tym mężczyźnie. O tym, z jakim przekonaniem mówił, że nie ma beznadziejnych sytuacji i że może mi pomóc, jeśli tylko zechcę. Nie znał mnie, nie miał pojęcia, jak wyglądało moje życie, a zachowywał się tak, jakby był w stanie dokonać cudów.
Jakby naprawdę chciał ich dokonać. Dla mnie.
– Jesteś naiwną idiotką – zganiłam się na głos i wrzuciłam biały kwiatek do kosza na śmieci.
Nikt mi nie pomoże. Nie ma ratunku. Nawet mężczyzna o tak szczerym, ciepłym i otulającym spojrzeniu nie mógł tego zrobić, choć przez chwilę sprawił, że strach gdzieś odpłynął i pojawiła się drobna iskra nadziei. Ta iskra była brutalnie gaszona za każdym razem, kiedy tylko Patrick wyciągał w moją stronę swoje łapy.
Po moich policzkach popłynęły łzy, przez co nieudolnie ukryte pod makijażem rany zaczęły niemiłosiernie piec. Czasem zadawałam sobie pytanie, kim tak naprawdę byłam. Czy wykazywałam się odwagą, czy jednak tchórzostwem?
Po całodziennych próbach zajęcia czymś myśli nadszedł moment, którego nienawidziłam. Powrót do piekła. Dość udawania, że byłam cała, dość przywdziewania maski. Nie chroniła mnie przed największym potworem. Nie czyniła silną.
Gdy dojechałam, przed budynkiem, w którym mieściło się nasze mieszkanie, nie dostrzegłam wozu męża, a to mogło oznaczać, że albo pojechał odreagować całotygodniowe nerwy, których źródłem, rzecz jasna, byłam ja, albo udał się do mojego ojca na skargę. I nie wiedziałam tak naprawdę, z którego z tych miejsc wróci bardziej wściekły i nastawiony na to, żeby – jak to nazywał – wychować mnie i ustawić do pionu.
Miałam świadomość, że zadzwonił do mojego biura tylko po to, żeby zachować pozory, jakim to jest wzorowym mężem, informującym mnie, że spóźni się do domu. A ja każdego dnia modliłam się, żeby nigdy do niego nie wrócił…
Udałam się do kuchni, żeby przygotować coś do jedzenia, zanim mąż się pojawi, ale najwyraźniej los postanowił zaśmiać mi się w twarz, ponieważ już po chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwi wejściowych.
Cała się spięłam i zamrugałam kilkukrotnie, żeby odgonić napływające do oczu łzy. Nie zdążyłam nawet otworzyć lodówki. Prędko pochowałam noże w niedostępne miejsca, bo wiedziałam, że jeśli dorwie mnie w kuchni, użyje ich, żeby kara za opóźnienie była dotkliwsza.
– Gdzie jesteś?! – ryknął, a ja zacisnęłam powieki. – Gdzie jesteś, kochanie? – zapytał tym razem łagodnym tonem, a już po chwili wpadł do pomieszczenia, w którym się ukrywałam.
– P-Pat… – zdążyłam wyjąkać, zanim złapał mnie za włosy i wywlekł z kuchni.
– Męskie perfumy – wycedził i popchnął mnie tak, że upadłam na zimną posadzkę. – Cuchniesz innym facetem, dziwko!
– Przepraszam! – pisnęłam, gdy podniósł rękę i z całej siły uderzył mnie w twarz.
Później wymierzał ciosy na oślep, nie patrzył gdzie, nie zwracał uwagi na jęki i błagania, wpadł w amok. Bił tak długo, aż nie poczuł ulgi.
– Umyj się – zawarczał, kiedy byłam już na skraju świadomości.
Nie poruszyłam się, czekałam, aż się odsunie, bałam się podnieść, żeby nie otrzymać kolejnego ciosu.
– Ruszaj się! Masz zrobić kolację, a później – znów złapał mnie za włosy i podniósł tak, żebym na niego spojrzała – zabawimy się, kochanie.
Od wielu dni tkwiłem w jakimś niezrozumiałym zawieszeniu. Na początku myślałem, że to z powodu ślubu Arii i Richarda, ale minęło już zbyt dużo czasu, żeby tych dwoje oddziaływało na mnie w negatywny sposób. Szczerze cieszyłem się ich szczęściem i to nie ulegało wątpliwości. Coś jednak nie pozwalało mi zaznać spokoju.
Byłem tak rozproszony, że postanowiłem przenieść wszystkie spotkania na kolejny tydzień. Dzięki temu zaszyłem się w swoim biurze w kancelarii i utonąłem w papierach, których uporządkowywanie odkładałem, odkąd przeniosłem firmę do Eugene.
Przez dwa lata moja działalność była zawieszona i dopiero kiedy uporałem się ze swoim prywatnym życiem, mogłem skupić się na tym zawodowym. Dziadek początkowo uważał, że to zły pomysł, lecz później z dumą przyjmował opowieści o tym, że jego nazwisko znane jest znacznie dalej niż tylko w Ashland.
Złapałem się na tym, że już trzeci raz czytałem tytuł pisma, które trzymałem w ręce, i nadal nie trafiło do odpowiedniej teczki. Zerknąłem na monitor i westchnąłem. Oczywiście, że znałem powód swojego zamyślenia. Od tygodnia szukałem jakiegoś śladu dziewczyny sprzed kościoła, ale ani się nie odezwała, ani nie byłem w stanie odszukać jej w sieci.
Znając wyłącznie jej imię, wiedząc, że ma psychicznego męża, i nie mając pojęcia, czy w ogóle pochodziła z okolicy, tak naprawdę byłem w dupie. W marynarce, którą jej dałem, kiedy obiecała, że pojedzie do hotelu, zostawiłem kilka swoich wizytówek, pieniądze i kartę, ale nie skontaktowała się ze mną, żeby zwrócić mi moją własność.
Celowo nie zablokowałem karty, bo liczyłem, że z niej skorzysta i w ten sposób do niej dotrę, ale niestety nic takiego się nie stało. Dziewczyna zapadła się pod ziemię, a ja zaczynałem tracić rozum…
Analizowałem każde jej słowo, gest, ton głosu, zachowanie. Wszystko wskazywało na to, że sytuacja, której zostałem świadkiem, nie była tylko jednorazowym wybrykiem, jak próbowała mi wmówić. Z innej strony, byłem obcym facetem, więc to jasne, że nie planowała się zwierzać i mówić tego, co w gruncie rzeczy wydawało mi się oczywiste.
Bił ją regularnie, świadczyły o tym blizny, które próbowała zamaskować makijażem. Dostrzegłem też sporo siniaków, część z nich zmieniła już kolory, inne wyglądały na świeże. Zbyt często miałem do czynienia z maltretowanymi żonami, czasem w ostatniej chwili zwracały się do mnie, żebym pomógł im uzyskać rozwód.
Zdarzało się, że proszono mnie, bym stanął po tej drugiej stronie i został pełnomocnikiem oprawcy podczas spraw rozwodowych czy nawet karnych. Nigdy nie zgadzałem się bronić kogoś, kto w moich oczach był winny. Nie próbowałem przedstawiać zwyrodnialców w kolorowych barwach, nie podejmowałem się takich spraw i najczęściej stawałem po stronie ofiary.
W prawniczym środowisku uważali, że powinienem pozwolić umrzeć swojej empatii i skupić się na sprawach o ciężkich kalibrach, ale ja działałem zgodnie ze swoim sumieniem. Kancelarię prowadziłem dlatego, że chciałem, a nie dlatego, że musiałem. Nie potrzebowałem pieniędzy, często świadczyłem pomoc prawną pro bono. Poznałem sporo osób, których nie było stać na opłacenie obsługi prawnej, a niewątpliwie tej pomocy potrzebowały. Nie robiłem tego dla poklasku. Nie czułem się lepszy, kiedy ktoś pozostawał mi za coś wdzięczny. Nie wykorzystywałem tego i nie traktowałem jak dług, o którego spłatę zamierzałem się dopominać. Nigdy nie oczekiwałem, że ktokolwiek się odwdzięczy. To nie leżało w mojej naturze.
I tak samo chciałbym pomóc Briannie. Pięknej, młodej i niewiarygodnie wystraszonej kobiecie, która wyraźnie tej pomocy potrzebowała, ale nie potrafiła powiedzieć tego na głos. A gdyby odeszła od tego tyrana, z rozkoszą wsadziłbym go za kraty za znęcanie się nad nią, doprowadziłbym do szybkiego rozwodu i… zaopiekował się nią.
– Nie wiem, co mi zrobiłaś, ale oddaj mi mózg – mruknąłem na głos i odsunąłem od siebie papiery. – Kartę sobie zostaw. – Westchnąłem i wyszedłem do małej kuchni, gdzie znajdowały się ekspres, lodówka i parę innych sprzętów, które ułatwiały życie mnie i moim pracownikom.
– Czuję się bezużyteczna – burknęła Rita i stanęła obok. Wyjęła z szafki dwie filiżanki i podsunęła pod ekspres. – Nie po to mnie zatrudniłeś?
– Żebyś robiła mi kawę? – Zaśmiałem się. – Nie. Nie szukałem kelnerki. Ale mogłabyś odkopać mnie z tych papierów, których i tak nie ułożę – dodałem i puściłem do niej oko.
– To już wolę przynosić ci kawę – parsknęła i wcisnęła mi jedną filiżankę w dłoń. – Daj mi pół godziny. – Uśmiechnęła się i wyszła z pomieszczenia.
Ścisnąłem palcami nasadę nosa i wróciłem do swojego biura. Musiałem wziąć się w garść, bo czułem, że długo tak nie pociągnę. Nie mogłem być zbawcą całego świata… Kurwa, nie chciałem ratować całego świata. Chciałem uratować tylko ją.
Usiadłem przed komputerem, zebrałem papiery z biurka i odłożyłem je na stolik obok, po czym chwyciłem za telefon. Musiałem uruchomić znajomości i ją znaleźć, bo obawiałem się, że w przeciwnym razie zwyczajnie zwariuję.
Może nawet nie była stąd… Eugene to wielkie miasto, a ona wraz z mężem tyranem mogła tylko przez nie przejeżdżać. Właściwie to był zbieg okoliczności, że ślub Arii i Richarda odbywał się właśnie w tym kościele. Na moim miejscu mógł znaleźć się tak naprawdę każdy…
Wybrałem numer do znajomego, a po kilku sygnałach usłyszałem jego głos.
– Gardner, witaj. Jeśli dzwonisz, to jest poważnie. Co i na kogo mam znaleźć? – zapytał rozbawiony, bo wiedział, że zwracam się do niego w najpoważniejszych sprawach.
– Szukam pewnej kobiety. Nie znam jej danych, mam wyłącznie kilka szczegółów.
– Co masz?
– Wiek około dwudziestu pięciu lat, drobna brunetka, Brianna, ofiara przemocy małżeńskiej, jej mąż jeździ czarnym audi RS6, gość najprawdopodobniej ma połamane kości lewej dłoni, istnieje szansa, że też przestawiony nos. Nie mam pojęcia, czy jest z Eugene, czy mieszka na innym kontynencie, ale muszę ją znaleźć.
– Cuda wymagają czasu – mruknął. – Jakaś cięższa sprawa?
– Szukam jej prywatnie – zniżyłem głos do szeptu, a po drugiej stronie zapadła cisza.
– Wyślij mi wszystko, co wiesz, i daj mi kilka dni – odezwał się ponownie i w tym samym momencie ktoś zapukał do drzwi.
– Dzięki, stary – rzuciłem i zakończyłem połączenie. – Wejdź! – powiedziałem głośniej, bo usłyszałem za drzwiami głos Rity.
Weszła do środka i zrobiła kwaśną minę.
– Jakaś kobieta do ciebie.
– Przecież przełożyłem wszystkie spotkania z tego tygodnia. Była w ogóle umówiona?
– Nie, ale chyba pomyliła kancelarię ze szpitalem, bo ewidentnie potrzebuje lekarza, a nie adwokata.
– Co? – zdziwiłem się i wziąłem łyk kawy.
Wtedy w drzwiach mojego biura stanęła kobieta, a ja zerwałem się, jakby rażono mnie prądem.
– Tylko ty możesz mi pomóc – wyszeptała i osunęła się na podłogę, zanim zdążyłem obejść biurko i ją złapać.
– Cholera – warknąłem i jednocześnie z Ritą uklękliśmy nad poobijaną dziewczyną. – Wezwij pogotowie i przynieś wodę – poleciłem i wziąłem Briannę na ręce.
Dopiero kiedy kładłem ją na kanapie, zauważyłem, że ściskała w dłoniach moją marynarkę, a przy drzwiach zostawiła sportową torbę. Ułożyłem jej nogi odrobinę wyżej niż resztę ciała, a wtedy zaczerpnęła powietrza i rozchyliła powieki.
– Nic nie mów – szepnąłem. – Najpierw zadbamy o ciebie, a rozmawiać będziemy później.
– Muszę uciekać – wybełkotała. – Daleko – dodała i znów zamknęła oczy.
Była w znacznie gorszym stanie niż ten, w którym widziałem ją za pierwszym razem. Wówczas miała siniaki na przedramieniu, a teraz… popękaną skórę, brunatne sińce i opuchniętą twarz.
Chwyciłem Briannę za rękę i wtedy zauważyłem, że pod paznokciami miała zaschniętą krew. Mimo że była na wpół przytomna, jej drobne ciało drżało. Nogi trzęsły się tak, że nie zdołałaby się na nich utrzymać, a klatką piersiową co jakiś czas wstrząsał niekontrolowany szloch.
Minął tydzień, odkąd jej nie widziałem, a ona zdawała się zeszczupleć jeszcze bardziej. Jakby w ogóle nie jadła.
– Jesteś w stanie usiąść? – zapytałem szeptem, kiedy ponownie rozchyliła powieki.
Skinęła głową, a po jej opuchniętym policzku popłynęła łza. Starłem ją kciukiem i pomogłem się jej podnieść.
Do biura wpadła Rita i od razu podstawiła pod wyschnięte usta dziewczyny butelkę z wodą.
– Pij, kochanie – odezwała się i spojrzała na mnie pytająco, ale tylko pokręciłem głową. – Pogotowie przyjedzie za parę minut – poinformowała i skinęła w stronę drzwi.
– Położę cię z powrotem i wyjdę na chwilę, dobrze? – zwróciłem się do Brianny, która siedziała na kanapie ze spuszczoną głową i nie reagowała. – Słyszysz?
– T-tak – wydusiła i podniosła na mnie mętne spojrzenie. – Przepraszam – dodała, kiedy układałem ją na boku. Jej ciało zdawało się całkiem bezwładne, a ona… zrezygnowana.
Wyszedłem z Ritą na korytarz, a ona popatrzyła na mnie z rozpaczą.
– Niech zrobią obdukcję. Wygląda jak…
– Mąż ją maltretuje – wtrąciłem. – Znam ją. To znaczy… Podczas ślubu byłem świadkiem, jak ją szarpał – wyjaśniłem i na chwilę przymknąłem oczy.
Nie spodziewałem się, że moja nieznajoma odnajdzie się w takich okolicznościach. Oczekiwałem raczej telefonu, choć w gruncie rzeczy tak naprawdę nie liczyłem na nic.
– Powinni zbadać ją też ginekologicznie – stwierdziła Rita, kiedy zobaczyła zbliżających się do szklanych drzwi ratowników medycznych.
Wróciłem do biura, gdzie leżała Brianna, i przesunąłem wzrokiem po jej skulonej sylwetce. Ukucnąłem i odruchowo położyłem dłoń na udzie dziewczyny. Wtedy się wzdrygnęła i otworzyła szeroko oczy.
– Nie bój się, Brianno. Zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Teraz tylko mi powiedz, czy zrobił to twój mąż i czy…
– Tak – sapnęła i zerknęła ponad moim ramieniem na wchodzących do środka mężczyzn. Na jej posiniaczonej twarzy wymalowało się przerażenie.
– Cholera – mruknął jeden z nich i spojrzał na mnie porozumiewawczo.
Nieraz pewnie widział podobne przypadki. Nie musiał jej nawet badać, by wiedzieć, co zrobił jej ten śmieć. Nawet ja to niestety wiedziałem. Wystarczyło tylko dobrze się przyjrzeć i rejestrować odruchy, by zauważyć, że oprócz pobicia doszło również do gwałtu.
– Już dobrze. Jesteś bezpieczna – wyszeptałem i bardzo ostrożnie ją objąłem. Wczepiła palce w moją koszulę i zaczęła płakać. – Już jest dobrze. Nie pozwolę cię skrzywdzić.
Wokół mnie panowała błoga cisza, a ja, pomimo bólu rozrywającego moje ciało, pierwszy raz od dawna czułam się po prostu bezpieczna. Otworzyłam oczy i w tym samym momencie usłyszałam jakiś krzyk, dobiegający z korytarza. Ponownie zacisnęłam powieki i jednocześnie palce na kołdrze, którą byłam okryta.
– Jak będzie trzeba, to pół kontynentu, kurwa! Załatw to! Czego nie rozumiesz? Informuj mnie. Tak, będę ją reprezentował. Zostanie u mnie – słyszałam strzępy rozmowy. Rozpoznawałam ten głos. – Muszę kończyć. Rób, co mówię.
Drzwi po mojej lewej otworzyły się cicho, znów liczyłam kroki, nasłuchiwałam każdego odgłosu. Nagle poczułam delikatny chwyt na dłoni i w odruchu wzdrygnęłam się i ją wyszarpnęłam. Otworzyłam szeroko oczy i wstrzymałam oddech.
Ulga zalała moje ciało, kiedy zobaczyłam mężczyznę, który mnie uratował, ale już po chwili spięłam się ponownie, bo zaczęłam przypominać sobie, co tu robię.
– Spokojnie, Bri, nic ci nie grozi – szepnął, ale nie dotknął mnie ponownie. – Mogę obok ciebie usiąść?
– On mnie znajdzie. Zabije mnie – wychrypiałam, czując w gardle nieprzyjemne drapanie.
– Nie, nie zrobi tego. Za parę minut powinien dostać sądowy zakaz zbliżania się do ciebie. Nie zaryzykuje utraty swojego fałszywego dobrego imienia – odparł i zajął krzesło przy moim boku.
Ponownie chwycił mnie za rękę i pocałował jej wierzch. Mówił i zachowywał się tak swobodnie, jakby znał mnie od lat.
– Skąd wiesz? – wydusiłam.
– Kiedy ty spałaś, księżniczko, ja działałem.
– Długo? Co mi podali i… – Urwałam i znów zacisnęłam powieki, a spod nich wydostały się łzy. Przytknęłam jedną rękę do czoła, a kiedy poruszyłam tą, którą on wciąż delikatnie gładził, poczułam kolejne muśnięcie na skórze.
– Spałaś sześć godzin, dostałaś leki na uspokojenie i przeciwbólowe. Kilka ran zostało zszytych, pobrano próbki i sporządzono protokół z obdukcji – poinformował mnie, a gdy odwróciłam głowę w jego stronę i spojrzałam na niego spod wpółotwartych powiek, pochylił się do mojej twarzy.
– To nic nie da. Miałam dziesiątki takich obdukcji. Mnóstwo interwencji policji. On ma… znajomości – wymamrotałam.
– Twojego starego? – prychnął. – Ty nie miałaś wtedy mnie, Bri. Moje znajomości sięgają znacznie dalej. I w całej tej okropnej dla ciebie sytuacji cieszę się, że trafiłaś akurat na mnie. Odpoczywaj, a ja wykonam jeszcze kilka telefonów, zanim wypiszą cię do domu – dodał i się odsunął.
Automatycznie złapałam go za nadgarstek i cała się spięłam.
– Nie zostawiaj mnie tu. Nie mogę wrócić do domu… Ja… Ja… – Zaczęłam panikować i drżeć.
– Hej, hej, Bri. – Wziął mnie w ramiona i ostrożnie przytulił. – Nie zostawiam cię, słyszysz? Spójrz na mnie – nakazał, a ja z trudem skupiłam na nim wzrok. – Jestem naprawdę dumny, że odważyłaś się uciec i zwróciłaś się do mnie. Nie wrócisz tam – zapewnił i pogładził mnie po głowie.
– Zaraz zwymiotuję – jęknęłam i wyrwałam się z jego uścisku.
Zeskoczyłam z łóżka i pobiegłam do łazienki. Zamknięcie drzwi na klucz było odruchem. Zawisłam nad muszlą klozetową i wstrząsana silnymi konwulsjami wyrzucałam z siebie całą zawartość żołądka.
– Brianno! Otwórz drzwi! – krzyczał donośnie, a ja nie byłam w stanie spełnić jego żądania.
Opadłam bez siły na zimną podłogę. Poddawałam się. Nie dawałam rady już dłużej walczyć. Ponownie pragnęłam umrzeć, żeby już nie zatruwać powietrza swoją obecnością. Byłam chora. Nieuleczalnie chora, ponieważ przerażenia nie szło wyleczyć.
Usłyszałam przeraźliwy huk, ale nie zdołałam unieść nawet ręki. Tym właśnie się stałam – bezwolną kukłą, w której nie było niczego poza rezygnacją.
Nagle silne ramiona pociągnęły mnie ku górze.
– Bri, co się dzieje? – Udręczony głos mężczyzny trafiał we wszystkie zakamarki mojej głowy.
– Niedobrze mi – wybełkotałam i odepchnęłam go, bo znów zebrało mi się na wymioty.
Ułożył mnie przy sedesie, zebrał z mojej spoconej twarzy kosmyki włosów i trzymał je na moim karku. Gładził mnie po drżących plecach, mówił uspokajającym głosem, że wszystko będzie dobrze. Tak bardzo chciałam mu wierzyć…
Gdy już całkowicie opadłam z sił, umył moją twarz zimną wodą i zaniósł z powrotem do łóżka. Kiedy dotknęłam chłodnej, miękkiej pościeli, natychmiast poczułam błogość.
– Wszystko będzie dobrze, księżniczko – powtórzył.
– A pan to kto? – Usłyszałam damski, zniecierpliwiony głos.
Z ogromnym wysiłkiem przekręciłam głowę do jego źródła. W drzwiach stała krępej budowy kobieta w białym kitlu.
– Jestem pełnomocnikiem pani Rhodes – odparł bez zająknięcia. – I przyjacielem – dodał, zerkając na mnie.
– Ale to nie…
– Wszystkie upoważnienia zostały dostarczone dyrekcji szpitala. Mogę przebywać z pacjentką w sali, a także uzyskać wszystkie informacje o stanie jej zdrowia i sposobach leczenia – wtrącił, zanim kobieta w ogóle zdążyła się sprzeciwić.
– Możesz? – szepnęłam, bo mnie zaskoczył.
– Mogę. – Puścił mi oko i usiadł na krzesło, które zajmował wcześniej.
Biła od niego siła i ogromna pewność siebie, ale w taki sposób, że nie wzbudzał we mnie strachu. Jakbym podświadomie czuła, że te cechy tym razem nie stwarzają zagrożenia. Że wykorzysta je, by mnie ochronić, a nie skrzywdzić.
– Dobrze. – Pielęgniarka westchnęła. – Proszę się chociaż odsunąć – dodała i stanęła przy moim boku. Spojrzała na mnie ciepło, całkowicie pozbywając się tej surowości, z którą zwracała się do Haidena. – Jak się czujesz, kochanie? Czegoś ci potrzeba? – zapytała z czułością i założyła na moje ramię rękaw do pomiaru ciśnienia.
– Nie – szepnęłam i zamknęłam oczy.
Byłam zdezorientowana i zmęczona. Nie wiedziałam tak naprawdę, gdzie jestem, gdzie są moje rzeczy i jakie konsekwencje przyjdzie mi ponieść za to, że zdobyłam się na ucieczkę, ale zwyczajnie nie miałam siły o tym myśleć.
Czułam, jak ogarnia mnie sen, ale jednocześnie też strach, nad którym nie potrafiłam zapanować. Sprzeczność odczuć, przerażenie przeplatające się z zaufaniem, ból z ukojeniem, poczucie bezradności i rezygnacja zakryte cienką otoczką nadziei. Targana tym wszystkim pogrążyłam się w niespokojnym śnie.
Nie wiedziałam, co teraz będzie. Czy istniała dla mnie jakaś bezpieczna droga. Niczego nie wiedziałam.
Kiedy ponownie otworzyłam oczy, od razu zobaczyłam śpiącego mężczyznę. Siedział na ustawionym w kącie fotelu, z założonymi na piersiach rękami i wyciągniętymi, skrzyżowanymi w kostkach nogami. Miał na sobie czarną koszulę i garniturowe spodnie, jakby dopiero wyszedł z ważnego spotkania.
Jego ciemne włosy były potargane, co dodawało mu swego rodzaju uroku. Ciemny zarost zdobił szczękę mężczyzny, a zmarszczka pomiędzy brwiami wskazywała na to, że mimo wszystko pozostawał czujny.
Nie znałam go, a to, że w ogóle do niego trafiłam, było dziełem przypadku. Kiedy w pośpiechu zabierałam swoje rzeczy z biura, jego marynarka leżała na mojej torbie. Gdy ją chwyciłam, z kieszeni wypadły wizytówka, pieniądze i karta bankowa. Decyzja, by zwrócić się do niego po pomoc, była impulsywna, kompletnie nieprzemyślana.
Swoją ucieczkę miałam dokładnie zaplanowaną, ale te plany nie obejmowały scenariusza, w którym Pat tuż przed swoim wyjazdem pobije mnie na zapas i kolejny raz spróbuje zapłodnić, myśląc, że dziecko przywiąże mnie do niego bardziej. Byłabym bezduszna i nieodpowiedzialna, pozwalając, by niewinna istota rozpoczynała życie w takich warunkach.
– Dzień dobry. – Z zamyślenia wyrwał mnie szept mężczyzny.
Nawet nie zauważyłam, kiedy otworzył oczy. Przeciągnął się i przetarł dłońmi twarz.
– Dlaczego śpisz tutaj? Nie powinieneś wrócić do domu? Do swoich spraw?
– Tak się składa, że od jakiegoś tygodnia ty jesteś moją sprawą – odparł i podniósł się z fotela.
Podszedł do okna i bardzo powoli uniósł roletę, dzięki czemu do środka wpadły promienie słoneczne. Wypuściłam drżący oddech i zrzuciłam z siebie kołdrę. Kiedy chciałam wstać, zatrzymał mnie stanowczym ruchem. Spojrzałam na niego ze strachem.
– Cokolwiek robię, nie stanowię dla ciebie zagrożenia – zapewnił, jakby czytał mi w myślach. – Zaprowadzę cię – dodał i wskazał drzwi łazienki.
– Dlaczego to robisz? – wydusiłam.
– Wierzę w przeznaczenie. – Uśmiechnął się do mnie ciepło.
Chryste, pierwszy raz od lat uznałam, że jakiś mężczyzna jest piękny. Po prostu piękny. W tym jednym słowie zawarte zostały tak naprawdę wszystkie pozytywne określenia, które przychodziły mi do głowy. Co więcej, byłam pewna, że się nie mylę. Że ten nieznajomy jest po prostu dobrym człowiekiem.
Nie miałam pojęcia, ile ma lat, znałam tylko jego imię, nazwisko i zawód. Nie wiedziałam o nim prawie niczego, ale moja podświadomość krzyczała, że muszę mu zaufać. Że to właśnie ten człowiek okaże się moim ratunkiem.
Nie zaprowadził mnie do łazienki, tylko wziął na ręce i tam zaniósł. Przyniósł mi również ręczniki, kosmetyki i ubrania, których nie miałam w swojej torbie, a później stanął za drzwiami, upierając się, że musi być w pogotowiu, gdybym zasłabła.
Czułam się nieswojo, biorąc prysznic, kiedy parę metrów dalej obcy mężczyzna nasłuchiwał, co robię, ale z innej strony, nie mogłam być już bardziej odarta z godności i prywatności niż przy Patricku.
Po kąpieli w pachnącym jaśminem i wanilią płynie stanęłam przed lustrem i westchnęłam. Wiedziałam, że najgorszy widok dopiero przede mną, ponieważ siniaki zaczną pojawiać się za dzień lub dwa. Rozcięcia na skroni i wardze zostały zszyte, a spomiędzy nóg przestała wydobywać się krew.
Nie można godzić się z takim traktowaniem. Nie można pozwolić, by ktokolwiek niszczył nasze ciało i zabijał duszę.
– Brianno? Wszystko w porządku? – Usłyszałam przepełniony troską głos, a po chwili drzwi łazienki się otworzyły.
Mężczyzna stanął w progu i zanim zdążyłam sięgnąć po ręcznik, przesunął wzrokiem po moim nagim ciele. Zacisnął mocno szczęki i jednocześnie pięści, a ja odruchowo cofnęłam się o krok i zakryłam głowę ramionami.
– Nie bój się, księżniczko – mruknął. – Zapłaci za to, co ci zrobił. Przysięgam.
© A.P. Mist
© Wydawnictwo Black Rose, Zamość 2025
ISBN 978-83-68442-55-7
Wydanie pierwsze
Redakcja
Anna Łakuta
Korekta
Justyna Szymkiewicz
Danuta Perszewska
Magda Adamska
Skład i łamanie
Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl
Projekt okładki
Melody M. – Graphics Designer
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autorki i wydawcy.