Nina - Igor Adamczyk - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Nina ebook i audiobook

Adamczyk Igor

3,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kiedy rutynowy wypad poza miasto kończy się najgorszym koszmarem…

Przejrzyste jezioro, ciepło zachodzącego słońca i dwoje zauroczonych w sobie ludzi. Witold rozpoczyna weekend w towarzystwie uwodzicielskiej, młodszej od niego Niny, która przypomina mu, jak wyglądała nastoletnia miłość. Szybko okazuje się, że sielanka nie może trwać wiecznie.

Ciasna, duszna przyczepa i środek deszczowej nocy. Ściany zbryzgane krwią, przesiąknięte nią prześcieradło, pościel i materac. To w takich warunkach Witold odnajduje leżącą przy swoim ramieniu martwą kobietę. Przerażony podejmuje pochopną decyzję o pozbyciu się zwłok. Nie ma jednak pojęcia, że na niemal pustym polu kempingowym czyha ktoś, komu bardzo zależało na ciele Niny. Całkiem zdezorientowany i pogubiony Witold wraca do mieszkania. Na miejscu czeka na niego żona wraz z córeczką.

Pogrążony w amoku Witold robi wszystko, żeby zniknąć z miasta. Zabiera ze sobą żonę i córkę. Nie domyśla się nawet, że w tym samym czasie jest obserwowany przez psychopatę, dla którego Nina stanowiła cały sens egzystencjalny. Jak wysoką cenę za czyny Witolda zapłaci jego rodzina?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 231

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 53 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Jakub Kamieński

Oceny
3,6 (39 ocen)
14
8
4
12
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
izakaz14

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam!
10
TeraAnna

Nie oderwiesz się od lektury

"Nina" jest naprawdę mocna i zapadająca w pamięci! 🌲 Witold pod pretekstem pracy nad książką wyrusza na krótki wyjazd nad jezioro... Nie jest sam... Towarzyszy mu Nina - młodziutka studentka - z którą, po butelce wina, spędza przyjemną noc... Jednak gdy Witold się budzi znajduje obok siebie martwą kobietę... Pochopnie działając pozbywa się ciała i wraca do domu, tak jakby nic się nie stało... Jednak nie wszystko dzieje się według jego planu... 🌲 Gdy zaczęłam czytać...przepadłam... 😲 Choć ta historia zaczyna się sielsko, w pięknych okolicznościach przyrody Jeziora Białego niedaleko Gostynina, to szybko nabiera tempa, by już po kilkunastu stronach wciągnąć nas w odmęt kipiących od emocji przeżyć! 😲 Krótkie rozdziały i spojrzenie z perspektywy różnych bohaterów jeszcze dodatkowo potęgują napięcie i ucisk w piersi! Autor zaserwował nam fantastyczne studium psychiki bohaterów, ich myśli i przeżyć w tych najtrudniejszych chwilach, bo w momentach kryzysu... I wyszło mu to znakomicie! Dz...
00
Blue_Ines

Nie oderwiesz się od lektury

Nina to kobieta, która odeszła w najlepszym momencie swojego życia, po cichu, po kryjomu. Miała plany na przyszłość u boku mężczyzny, który skrywał wiele tajemnic a ona stała się kolejną. Witold nigdy nie przypuszczał, że ta wspaniała noc którą przeżył, doszczętnie zniszczy nie tylko jego życie, rodzinę ale również kompletnie zaburzy uczucia innej osoby.. Gdy już emocje opadły, pozbył się dowodów, bo przecież musiał wracać do żony i malutkiego dziecka. Jak będzie teraz żył? Czy sumienie go nie przytłoczy? Czy będzie tęsknić za czymś co już nigdy nie wróci? Postanawia zabrać żonę i córkę na wyjazd, by wymknąć się z miasta i choć trochę pobyć się wyrzutów. Nie wie jednak że osoba która go widziała z Niną dalej go śledzi i jest rządna zemsty. Zbiegiem niefortunnych przypadków zostają porwani i zaczyna się dosłownie wyścig z czasem. Porywacz zrobi wszystko by Witold poniósł konsekwencje swojego czynu i straci coś równie cennego. Na światło dzienne wychodzą wszystkie kłamstwa, choć sam w so...
00
BlackPanther271

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna, wciągająca szybką akcja. Dobry pomysł na 1 wieczór 😁
00
Kinga_mazur

Z braku laku…

Autor w poslowiu wspomniał,że jest to ksiazka,która miała nie powstać i wg mnie dobrze byłoby gdyby nie powstala
00



1

Wi­told wy­łą­czył sil­nik i po­zwo­lił, by łódka su­nęła po­woli po przej­rzy­stej ta­fli je­ziora. Na­stęp­nieru­szył na tyły, gdzie stała lo­dówka tu­ry­styczna, i chwy­cił za bez­pro­cen­to­wego Le­cha. Nina sie­działa od­wró­cona ple­cami, wpa­tru­jąc się w po­woli za­cho­dzące słońce.

– Jak pięk­nie – mruk­nęła, kiedy siadł przy niej. Miała ra­cję. Na szcze­gólną uwagę za­słu­gi­wały złote pro­mie­nie tań­czące w rytm spo­koj­nej wody. – Hej, a po­my­ślisz cza­sem o mnie? – za­gad­nęła, wi­dząc, że trzy­mał w dłoni jedno piwo za­miast dwóch.

– Ma­ło­laty nie mogą.

Otwo­rzyła sze­roko usta i szturch­nęła Wi­tolda w bark. Ro­ze­śmiał się w głos, cał­kiem igno­ru­jąc ma­niery. Wy­cią­gnął dru­giego bro­wara. Nina wy­piła po­łowę jed­nym dusz­kiem ni­czym do­świad­czony pi­ja­czyna.

– Spra­gniona by­łaś – oce­nił, spo­glą­da­jąc na młod­szą o dzie­sięć lat od niego smu­kłą twarz. – Fak­tycz­nie tu ład­nie. Aż czło­wiek chciałby się ro­ze­brać i le­żeć na go­lasa do sa­mej nocy.

– Nie wi­dzę ni­kogo, kto miałby ci tego za­bro­nić.

Po­słał jej szczery uśmiech i przez mo­ment ich spoj­rze­nia się skrzy­żo­wały. Wi­told nie pa­mię­tał, żeby kie­dy­kol­wiek wi­dział pięk­niej­sze oczy niż te, które miała Nina. Szma­rag­dowe, duże i błysz­czące. Oczy po­tra­fiące uwieść. Kiedy w nich to­nął, do­świad­czał cze­goś dziw­nego. Wszy­scy wo­kół na­zy­wali to ja­ki­miś mo­tyl­kami, ale dla niego było to czymś wię­cej niż tylko owa­dami za­le­ga­ją­cymi w trze­wiach. To coś, przez co włosy sta­wały dęba, było wy­jąt­kowo cięż­kie do zde­fi­nio­wa­nia.

Miał bzika na punk­cie tej ko­biety i wszel­kimi si­łami dą­żył, aby tego nie do­strze­gła. Cza­sem jed­nak od­no­sił wra­że­nie, że była w sta­nie przej­rzeć go na wy­lot.

Spoj­rzał w niebo. Od po­łu­dnio­wej strony bez po­śpie­chu nad­cho­dziły ciemne chmury. Syn­op­tycy od kilku do­brych dni ostrze­gali przed opa­dami, pod­czas któ­rych mo­gły rów­nież wy­stą­pić gwał­towne bu­rze. Wi­told miał to jed­nak gdzieś, bo w końcu na­uczył się żyć tu i te­raz. I bez­sprzecz­nie było to za­sługą Niny, któ­rej dru­gim imie­niem była spon­ta­nicz­ność.

Pa­trzył, jak za­nu­rza stopy w wo­dzie i wy­ciąga je na­tych­miast.

– Ach! Jaka zimna!

– Musi się na­grzać. Naj­przy­jem­niej­sza jest do­piero pod ko­niec sierp­nia.

– No nic. I tak nie lu­bię się ką­pać.

– Nie ga­daj. – Wziął so­wity łyk piwa. Nina do­koń­czyła swoje, więc za­pro­po­no­wał jej na­stępne.

Po­krę­ciła głową.

– Od­pusz­czę. Prze­cież je­stem za młoda, nie?

Zmarsz­czyła brwi i skrzy­żo­wała ręce na pier­siach w ko­micz­nym ge­ście dziecka, któ­remu od­mó­wiono w skle­pie za­bawki. Wi­told ob­jął ją ra­mie­niem, a nos wtu­lił we włosy, wy­czu­wa­jąc przy­jemną woń od­żywki o za­pa­chu po­ma­rań­czy.

– Dzię­kuję, że mnie tu za­bra­łeś – po­wie­działa po chwili, już cał­kiem po­waż­nie, nie od­gry­wa­jąc żad­nych sce­nek. – Czuję, że to mój dom. Prak­tycz­nie nie ma tu za­sięgu, więc je­ste­śmy od­cięci od In­ter­netu. I zo­bacz, jak nie­wiele czło­wie­kowi do szczę­ścia po­trzeba.

– Zga­dzam się! – od­parł trium­fal­nie, a na­stęp­nie wzniósł puszkę z pi­wem wy­soko, jakby chciał po­ka­zać ją ca­łemu światu. – Zga­dzam się, cho­lera!

– Je­steś głupi!

– Po­wiedz mi coś no­wego. A tak cał­kiem po­waż­nie, uwa­żam, że nie ma nic lep­szego niż za­je­bi­sta la­ska u boku, łódka i pu­ste, nie­wzru­szone je­zioro.

Do­strzegł, że jej po­liczki za­czer­wie­niły się lekko.

– Chcia­ła­bym, aby ten wie­czór ni­gdy się nie skoń­czył, Wi­told.

Wy­swo­bo­dziła się z uści­sku i po­ca­ło­wała go w usta. Nie był to jed­nak zwy­kły po­ca­łu­nek, ale je­den z tych dłuż­szych, w któ­rych znaczną rolę od­grywa ję­zyk. Usia­dła na nim, w kro­czu po­czuł przy­jemne mro­wie­nie. Swo­bod­nie osu­nął dło­nie na jędrne po­śladki. Od­kąd tylko się po­znali, ogień ni­gdy nie gasł i Wi­told miał na­dzieję, że tak po­zo­sta­nie już na za­wsze.

– To tylko przed­smak – wy­szep­tała po chwili. Wi­told po­czuł, jak tem­pe­ra­tura wo­kół na­gle wzra­sta. Nina od­su­nęła się nie­znacz­nie, pod pal­cami można było wy­czuć gę­sią skórkę.

– Nie mogę się do­cze­kać – wy­znał.

Pu­ściła do niego oczko i wstała. Nie­spo­dzie­wa­nie od­wró­ciła się i wsko­czyła wprost do wody, wzbu­rza­jąc ta­flę. Kiedy się wy­nu­rzyła, za­wo­łał:

– Czy ty chwilę temu nie twier­dzi­łaś, że nie lu­bisz się ką­pać?!

Nina prze­cze­sała dło­nią włosy i otarła twarz.

– Mó­wi­łam. Ale zmie­ni­łam zda­nie. Do­łą­czysz?

Ścią­gnął ko­szulkę, uka­zu­jąc ca­łemu światu po­krytą gę­stym owło­sie­niem klatę, i ru­szył bez za­sta­no­wie­nia. Gdy tylko ze­tknął się z wodą, po­czuł obez­wład­nia­jące zimno. Syk­nął, ale prawdę po­wie­dziaw­szy, dawno nie był tak bar­dzo orzeź­wiony. Prze­tarł oczy i po chwili ob­raz się wy­ostrzył. Nina swo­bod­nie dry­fo­wała na ple­cach. Roz­świe­tlone do­ga­sa­ją­cym za­cho­dem słońca ciało wy­glą­dało bo­sko. Praw­dziwa bo­gini piękna, po­my­ślał wów­czas, ga­piąc się na po­nad­prze­ciętny roz­miar biu­stu.

Pod­pły­nął bli­żej ko­biety, ką­tem oka pil­nu­jąc, czy łódka nie od­pływa zbyt da­leko.

– Po­myśl tylko, jak fan­ta­stycz­nie bę­dzie tu przy­je­chać na sta­rość – za­ga­iła. – Za­bie­rzemy wnuki i po­ka­żemy, w któ­rym miej­scu ich dziad­ko­wie prze­ży­wali naj­lep­sze lata mło­do­ści.

– Mów za sie­bie. Pa­mię­taj, że nie­dawno prze­kro­czy­łem trzy­dziestkę.

– I jak się czu­jesz?

– Nie­faj­nie. W tym wieku cał­kiem se­rio za­czy­nasz roz­wią­zy­wać krzy­żówki i jeść jabłko w ka­wał­kach, wcze­śniej obie­ra­jąc je mi­nia­tu­ro­wym no­ży­kiem. Ale nie martw się, ko­cha­nie, wszystko przed tobą.

– To mi po­cie­sze­nie…

Uśmiech­nął się i spoj­rzał w niebo. Wy­glą­dało na to, że desz­czowe chmury na­cią­gały szyb­ciej, niż można było się tego spo­dzie­wać. Nie­ba­wem ca­łun sza­ro­ści przy­kryje niebo i zza kur­tyny wy­łoni się noc, ciemna i de­pre­syjna, nie­mal jak każda.

Ze­rwał się wiatr.

– Wra­cajmy. Nie­długo emi­tują M jak mi­łość.

– Na­prawdę je­steś już stary – pod­su­mo­wała Nina i prze­wró­ciła oczami. – Poza tym w przy­cze­pie nie mamy na­wet te­le­wi­zora!

Wi­told do­pły­nął do dra­binki i wdra­pał się na łódkę. Chwilę póź­niej po­mógł wejść Ni­nie. Chwy­cił za ręcz­nik i okrył nim drżące ciało ko­biety. Na­stęp­nie wy­grze­bał drugą sztukę i uru­cho­mił sil­nik. Ob­rał kurs na nie­wielką plażę, przy któ­rej stała przy­czepa kem­pin­gowa. Ide­al­nie na czas, po­my­ślał, czu­jąc spa­da­jące na głowę pierw­sze kro­ple desz­czu.

– Rany, chwilę temu było jesz­cze sło­necz­nie!

– Ta­kie uroki. Bu­rze są tu sto­sun­kowo czę­ste. Zwią­zane jest to z za­zwy­czaj więk­szą za­war­to­ścią pary wod­nej w po­wie­trzu nad ob­sza­rem zbior­nika wod­nego.

– Coś taki mą­dry?

Wzru­szył ra­mio­nami i uśmiech­nął się lekko. Zdą­żyli do­pły­nąć, kiedy roz­pa­dało się na do­bre. Nina za­brała swoje rze­czy, wy­sko­czyła z łódki i czym prę­dzej po­pę­dziła w kie­runku przy­czepy. Wi­told mu­siał jesz­cze przy­wią­zać sza­lupę do po­mo­stu. Kiedy upo­rał się z wią­za­dłem, wy­sko­czył na mo­kry już od desz­czu pia­sek i po­gnał przez pole kem­pin­gowe. Mi­nął star­sze mał­żeń­stwo, które sie­działo przy kam­pe­rze, scho­wane pod roz­kła­da­nym da­chem. Mię­dzy nimi do­ga­sał już prze­no­śny grill. Pan Ma­li­now­ski czy­tał ga­zetę, jego żona pi­ło­wała pa­znok­cie. Wi­told uniósł tylko dłoń, uzy­sku­jąc w od­po­wie­dzi ten sam gest. Lu­bił tych lu­dzi, nie­kiedy przy­jeż­dżali na kem­ping w po­dob­nym ter­mi­nie, a jako że pole nie było ob­le­gane przez wielu tu­ry­stów, zdą­żyli się nieco po­znać.

Kiedy prze­kro­czył próg przy­czepy, wes­tchnął ciężko.

– Leje jak z ce­bra – rzekł w stronę Niny, która kilka me­trów da­lej stała w nie­wiel­kim sa­lo­niku z anek­sem ku­chen­nym i go­to­wała wodę na her­batę. Zdą­żyła na­rzu­cić na ciało szla­frok. Krzą­tała się tu i tam, Wi­told sły­szał po­brzę­ki­wa­nie szkla­nek.

– Uwi­nę­li­śmy się w samą porę. Po­goda lubi za­ska­ki­wać – pod­su­mo­wała.

– Zde­cy­do­wa­nie.

Ru­szył do cia­snej ła­zienki i prze­brał się w su­che ubra­nia. Kilka chwil póź­niej opadł na łóżko i za­to­pił głowę w mięk­kiej po­duszce. Nina zdą­żyła przy­go­to­wać ru­mia­nek, który rze­komo miał po­pra­wiać jej ja­kość snu. Wi­told nie­spe­cjal­nie w to wie­rzył, ale wie­dział, że każdy czło­wiek ma wła­sne ry­tu­ały.

Nie­wielka przy­czepa, w któ­rej się znaj­do­wali, sta­no­wiła dla Wi­tolda swego ro­dzaju azyl, w któ­rym mógł po­czuć się cał­kiem sobą. Zda­rzały się okresy, kiedy przy­jeż­dżał tu na kilka dni, za­zwy­czaj w trak­cie za­stoju pi­sar­skiego. Le­śne oto­cze­nie, po­kaźne je­zioro, a do tego utrud­niony kon­takt ze świa­tem cy­fro­wym – wszystko to skom­po­no­wane w ca­łość dzia­łało na niego wy­jąt­kowo in­spi­ru­jąco.

Ni­gdy nie wspo­mniał Ni­nie o swoim pi­sar­stwie. Wie­dział, że nie była fanką li­te­ra­tury, ra­czej wo­lała prze­zna­czać czas na prze­glą­da­nie wpi­sów lu­dzi ża­lą­cych się na swój los na Fa­ce­bo­oku. Poza tym dawno prze­stał od­czu­wać po­trzebę rzu­ca­nia każ­demu na lewo i prawo in­for­ma­cji, że wy­dał już kilka po­wie­ści, które na­wet nie­źle się sprze­da­wały.

– Szkoda, że ju­tro już mu­simy wra­cać – po­wie­działa z ża­lem w gło­sie. – I na­prawdę by­łoby bar­dzo, bar­dzo przy­kro, gdyby ten wy­pad skoń­czył się tak nudno. Ra­cja, skar­bie?

Od­sta­wiła dwie her­baty na ka­wowy sto­lik, po czym włą­czyła sto­jącą w rogu nie­wielką lampę. Cie­pły ko­lor wy­peł­nił wnę­trze. Wi­told le­żał na ple­cach, z rę­kami skrzy­żo­wa­nymi za kar­kiem, sły­sząc bęb­niące o przy­czepę cięż­kie kro­ple desz­czu. Gdzieś w od­dali za­czy­nało grzmieć, wy­glą­dało na to, że prze­wi­dy­wa­nia syn­op­ty­ków lada mo­ment miały się spraw­dzić.

Wcze­śniej nie przy­pusz­czał, że pod sa­ty­no­wym szla­fro­kiem kryło się na­gie ciało, ale te­raz mógł się o tym prze­ko­nać. Nina zdjęła ubra­nie; ma­te­riał swo­bod­nie zsu­nął się z kształt­nej syl­wetki, po czym zna­lazł się na wy­słu­żo­nym już dy­wa­nie. Stała przed nim ko­bieta ze snów. Jędrne, krą­głe piersi, od­po­wied­nie wcię­cie w ta­lii, sze­ro­kie bio­dra. Syl­wetka gruszki. Pa­trzył, jak wol­nym kro­kiem ru­sza w jego stronę, jak zmy­słowo su­nie pal­cem po de­kol­cie, a na­stęp­nie wsa­dza opuszkę mię­dzy wargi.

Zro­biło mu się cie­plej, nie zwa­żał już na ulewę, która roz­pa­no­szyła się za tymi roz­grza­nymi czte­rema ścia­nami. Sta­nęła przy nim, a na­stęp­nie wsu­nęła się do łóżka ni­czym wąż. Jej usta nie­mal od razu przy­ssały się do jego szyi.

– Obie­ca­łam ci, że to do­piero przed­smak – szep­nęła i po­wę­dro­wała gładką dło­nią po owło­sio­nym tor­sie Wi­tolda.

– Ja… ja…

Nie miał bla­dego po­ję­cia, co chciał po­wie­dzieć.

Po pro­stu za­mknął usta i od­dał się praw­dzi­wej roz­ko­szy.

W tam­tej chwili nie mógł so­bie na­wet wy­obra­żać, że za kilka go­dzin znaj­dzie Ninę mar­twą, jesz­cze lekko cie­płą, z no­żem wbi­tym wprost w tcha­wicę i na ma­te­racu prze­siąk­nię­tym krwią…

2

Pę­dem wy­biegł z przy­czepy, nie­mal sły­sząc dud­nie­nie do­bie­ga­jące z klatki pier­sio­wej. Jego dło­nie drżały jak u pa­ra­li­tyka, od­dech był płytki, nie­mia­rowy. Je­śli kie­dy­kol­wiek miałby do­stać za­wału i umrzeć na miej­scu, wła­śnie był na to od­po­wiedni mo­ment.

Mo­kra trawa mu­skała stopy. Spoj­rzał w niebo, na­dal po­pa­dy­wało. Smo­li­ste chmury wi­siały nad ca­łym je­zio­rem. Gdzie­nie­gdzie po­bły­ski­wało, na krótką chwilę roz­ja­śnia­jąc oko­licę.

Świat wo­kół za­czął wi­ro­wać. Wi­told za­chwiał się na no­gach i Bogu dzięki, że mógł oprzeć się o przy­czepę. Uniósł dło­nie i do­strzegł na nich krew. Była praw­dziwa. Chry­ste, ona była praw­dziwa!

Pra­gnął, aby to wszystko było tylko kosz­ma­rem, ale sprawa wy­glą­dała bar­dzo przej­rzy­ście. W środku nocy, po­grą­żony w ja­kimś lu­na­tycz­nym szale, mu­siał chwy­cić za nóż my­śliw­ski i wsa­dzić ostrze wprost w szyję Niny. Pro­blem po­le­gał jed­nak na tym, że w gło­wie Wi­tolda pa­no­wała zu­pełna pustka. Ni­czego nie pa­mię­tał. Ostat­nie za­pi­ski w pa­mięci po­cho­dziły z upoj­nego sto­sunku, po któ­rym roz­ma­wiali jesz­cze ja­kiś czas i za­snęli, wtu­leni w sie­bie.

W na­stęp­nym ka­drze Nina le­żała w za­krwa­wio­nej po­ścieli.

Dwu­krot­nie ob­szedł przy­czepę, nogi miał wiot­kie. Wes­tchnął głę­boko i się ro­zej­rzał. W przy­cze­pie pań­stwa Ma­li­now­skich było ciemno jak w gro­bie. Da­lej, przy huś­tawce i drew­nia­nym domku stał kam­per, ale pu­sty. Obok na­miot ja­kie­goś dzi­waka, któ­rego Wi­told wi­dział może raz.

Zero świad­ków.

Jak do tej pory.

Mu­siał dzia­łać i mimo cha­osu w gło­wie wie­dział, że czeka go ciężka noc. Bar­dzo ciężka. Zde­cy­do­wa­nie naj­cięż­sza ze wszyst­kich, ja­kie kie­dy­kol­wiek bę­dzie mu dane prze­żyć.

Wró­cił do przy­czepy i od razu po­wa­lił go pa­nu­jący za­duch. Jesz­cze tro­chę, a ciało Niny po­woli za­cznie gnić, sta­no­wiąc po­żywkę dla wsze­la­kiej ma­ści in­sek­tów…

Wi­told sta­nął kilka me­trów od łóżka. Było ciemno, więc wi­dział tylko za­rys le­żą­cej nie­ru­chomo syl­wetki. Nie­trudno było mu rów­nież do­strzec wy­sta­jące z tcha­wicy na­rzę­dzie zbrodni.

Ru­szył nie­pew­nie przed sie­bie, czu­jąc, że nie pa­nuje nad kro­kami. Były chwiejne, jak u dziecka, które do­piero uczy się cho­dzić. Sła­niał się, pil­nu­jąc, by w chwili upadku chwy­cić się cze­goś, co mo­głoby uchro­nić go przed po­ten­cjal­nymi ob­ra­że­niami.

Sta­nął nad Niną i uj­rzał ją w ca­łej oka­za­ło­ści. Wcze­śniej, kiedy wy­bie­gał z przy­czepy jak po­pa­rzony, kon­trolę prze­jął in­stynkt. Te­raz jed­nak mógł się przy­pa­trzeć. Pra­gnął, aby wi­dok ten był je­dy­nie fik­cją.

Pierw­szy raz od mo­mentu prze­bu­dze­nia żal bru­tal­nie ści­snął mu serce. Nie­które emo­cje, szcze­gól­nie te skrajne, przy­cho­dziły z opóź­nie­niem. Wi­told na­chy­lił się nad za­sty­głą, po­krytą pla­mami krwi twa­rzą, a na­stęp­nie ostroż­nie, jakby miał do­tknąć jeża, po­ło­żył dłoń na po­liczku.

Ciało po­woli sty­gło.

Nina le­żała na wznak, ale z głową lekko po­chy­loną ku le­wej stro­nie. Oczy po­grą­żone w bez­den­nej sza­rej pu­stce wpa­try­wały się w ścianę jak w ot­chłań. Wi­told po­czuł, jak tama głę­boko scho­wana we wnę­trzu niego po­woli pęka. Chwilę póź­niej wy­pły­nęły łzy.

To nie czas na płacz, po­my­ślał.

Te­raz mu­siał za­jąć się czymś dużo waż­niej­szym.

Spoj­rzał na ze­ga­rek. Do­cho­dziła trze­cia nad ra­nem. Nie­ba­wem za­cznie świ­tać.

Po­trzą­snął głową, po czym wierz­chem dłoni otarł twarz. Wstał, a na­stęp­nie wes­tchnął głę­boko i wziął się w garść. To, co za­mie­rzał zro­bić, wi­dział już wie­lo­krot­nie. Nie tylko w fil­mach kry­mi­nal­nych oraz se­ria­lach, które na­ło­gowo oglą­dał, ale też we wła­snej wy­obraźni, kiedy chło­nął po­wie­ści. Zda­wało się, że prze­ra­biał to co naj­mniej kilka razy w roku, ale mimo to czuł, że emo­cje to­wa­rzy­szące przy książce lub fil­mie były je­dy­nie po­je­dyn­czym ziar­nem pia­sku na ogrom­nej pu­styni.

Ze­gar ty­kał.

Za­nim chwy­cił za krańce koł­dry, za­mknął Ni­nie po­wieki i przez ja­kiś krótki mo­ment przy­pa­try­wał się za­sty­głej w nie­mym wy­ra­zie bólu twa­rzy. Po­tem przy­krył ją koł­drą. Za­ma­szy­stym ru­chem wy­cią­gnął za­krwa­wione prze­ście­ra­dło. Z ru­lonu wy­sta­wał tylko pu­kiel wło­sów, z któ­rych jesz­cze nie­dawno wy­do­by­wał się przy­jemny aro­mat od­żywki o za­pa­chu po­ma­rań­czy. Tym ra­zem Wi­told nie miał naj­mniej­szej ochoty, aby prze­ko­nać się, czy woń na­dal się utrzy­my­wała.

Nie­wia­ry­godne, jak wiele emo­cji nim wła­dało. Z jed­nej strony, pra­gnął po­ło­żyć się na pod­ło­dze w ką­cie i roz­be­czeć się jak małe dziecko. Z dru­giej, ro­bił wszystko, żeby tylko unik­nąć po­ten­cjal­nej od­siadki.

Z za­ska­ku­jącą ła­two­ścią pod­niósł za­wi­nięte ciało i ru­szył z po­wro­tem w kie­runku wą­skich drzwi. Chwiej­nym, po­wol­nym kro­kiem, opu­ścił przy­czepę i znów zna­lazł się na ze­wnątrz. Na­gle w środku po­czuł dys­kom­fort, wstyd, strach, zu­peł­nie jakby nago sta­nął przed dzie­siąt­kami nie­zna­jo­mych mu twa­rzy. A prze­cież był tu sam, nie li­cząc pań­stwa Ma­li­now­skich, któ­rzy – daj mu Bóg – mu­sieli spać twardo już od ja­kie­goś czasu.

Myśl, że tej nocy stał się mor­dercą, nie­mal zwa­liła go z nóg. Do­ko­nał czynu za­ka­za­nego, na­wet je­śli zro­bił to nie­umyśl­nie. Ode­brał ży­cie, po­zba­wił Ninę ma­rzeń i przy­szło­ści. Spra­wił, że już ni­gdy wię­cej nie zje ulu­bio­nego po­siłku, nie spo­tka się ze zna­jo­mymi, nie wy­sko­czy na im­prezę w piąt­kowy wie­czór…

Jak po tym wszyst­kim znów spoj­rzy na sie­bie w lu­strze?

Znów ro­zej­rzał się w obłą­kań­czej my­śli, że ktoś go ob­ser­wuje.

Po­mknął przez pole i zna­lazł się na nie­wiel­kiej plaży. Łódka dry­fo­wała nie­wzru­szona. Wi­told wszedł na drew­niany po­most, w ciem­no­ści nie mógł do­strzec drza­zgi, na któ­rej przy­pad­kiem sta­nął. Stęk­nął, po czym nie­chluj­nie po­ło­żył ciało Niny. Nie za­sta­na­wiał się długo, w amoku wsko­czył wprost do lo­do­wa­tej wody. Chwi­lowy szok czę­ściowo ode­brał mu zdol­ność do ru­chu. Na łódce zna­lazł się kilka chwil póź­niej. Od­dy­chał spa­zma­tycz­nie, jakby zdo­by­wał co naj­mniej kil­ku­ty­sięcz­nik w po­rze zi­mo­wej. De­li­kat­nie wy­chy­lił się za burtę, Nina le­żała tam, gdzie ją po­zo­sta­wił. Chwy­cił ją i prze­cią­gnął do sie­bie. Wiot­kie ciało prze­tur­lało się, a na­stęp­nie zna­la­zło pod sto­pami Wi­tolda.

Świa­do­mość, że ni­gdy wię­cej nie do­świad­czą po­dob­nych chwil, przy­gnio­tła go z ogromną siłą. Mo­krą od krwi dło­nią prze­tarł twarz, zo­sta­wia­jąc na niej z pew­no­ścią wiele śla­dów.

Się­gnął do kie­szeni, ale nie zna­lazł klu­czyka do sil­nika. Zo­sta­wił go w przy­cze­pie.

– Ja­sna kurwa! – za­klął pod no­sem i po­woli zszedł z dra­binki. W po­ło­wie drogi po­śli­zgnął się i cały wpadł do wody. Mię­śnie na­tych­miast ze­sztyw­niały. Tylko cu­dem był w sta­nie do­pły­nąć do brzegu.

Wpa­ro­wał do przy­czepy. Chaos po­woli przy­sła­niał mu zdrowy roz­są­dek. Klu­cze wi­siały na ma­łym ha­czyku na prawo od wej­ścia. Wi­told chwy­cił je i mocno za­ci­snął pięść.

Nie tra­cił czasu. Wy­biegł z przy­czepy i szyb­kim kro­kiem wró­cił do łódki. Wy­da­wało mu się, jakby nie­obec­ność trwała wieki.

Roz­pa­dało się moc­niej. Deszcz czę­ściowo za­głu­szy ha­łas, do­bre i to. Wi­told obej­rzał się, upew­niw­szy, że Nina na­dal le­żała w tym sa­mym miej­scu. Na­stęp­nie prze­krę­cił klu­czyk, dy­sząc jak zzia­jane psi­sko. Sil­nik za­sko­czył bez więk­szego trudu. Wi­told prze­su­nął dźwi­gnię na naj­wyż­sze ob­roty. Łódka ru­szyła ocię­żale, po chwili na­bie­ra­jąc pręd­ko­ści.

Na nie­bie bły­skało, ulewa przy­brała na sile. Wi­told jed­nak pły­nął da­lej, na sam śro­dek Je­ziora Bia­łego, pro­sto w ciemną prze­strzeń, w któ­rej nie było ży­wej du­szy.

Oby nikt cię nie wi­dział… – po­wta­rzał so­bie w gło­wie jak man­trę. Wy­star­czył tylko je­den świa­dek… je­den czło­wiek w wieku co naj­mniej czę­ścio­wej świa­do­mo­ści, aby Wi­told zna­lazł się na ce­low­niku po­li­cji. Nie chciał na­wet my­śleć, jak bar­dzo po­ru­szyłby lo­kalne me­dia, jak wielu miesz­kań­ców Go­sty­nina i oko­lic na­zwa­łoby go praw­dzi­wym Sza­ta­nem. Po­tra­fił na­wet wy­obra­zić so­bie na­główki za­miesz­czane na pierw­szych stro­nach go­sty­niń­skich ga­zet… „MOR­DERCA STU­DENTKI SCHWY­TANY”. Mniej wię­cej tak brzmiałby z pew­no­ścią je­den z wielu, które po­wsta­łyby już po pierw­szych mi­nu­tach od opu­bli­ko­wa­nia in­for­ma­cji opi­nii pu­blicz­nej.

Dłu­żej nie za­przą­tał so­bie głowy zbęd­nymi my­ślami. Kiedy zna­lazł się mniej wię­cej na środku je­ziora, od­szedł od steru. Ostatni raz spoj­rzał na owi­nięte ciało. Po­ściel na­sią­kała krwią co­raz szyb­ciej i co­raz in­ten­syw­niej. Wi­told chwy­cił Ninę w pa­sie; jej głowa gro­te­skowo opa­dła do tyłu. Zdo­był się na od­wagę i wes­tchnął ciężko. Chwilę póź­niej wy­rzu­cił za burtę mar­twą dziew­czynę. Dziew­czynę, która na nowo roz­pa­liła w nim po­czu­cie, że ży­cie jed­nak może przy­po­mi­nać cie­kawą i słodką przy­godę.

Dziew­czynę, którą za­mor­do­wał.

3

Wszystko wy­da­wało się ja­kimś po­pier­do­lo­nym fil­mem.

Czwarta czter­na­ście. Od nie­mal pół go­dziny sie­dział na pod­ło­dze, oparty o ścianę w sta­rej przy­cze­pie, i drżał. Nie mógł uspo­koić my­śli. Ana­li­zo­wał każdą go­dzinę, każdą mi­nutę, każdą se­kundę. Sta­rał się przy­po­mnieć so­bie co­kol­wiek. Pierw­szy lep­szy szcze­gół, który wy­wo­łałby na­stęp­nie efekt kuli śnież­nej i otwo­rzył za­mknięte na cztery spu­sty wspo­mnie­nia.

Mu­siał być prze­cież ja­kiś po­wód…

Nie za­biłby czło­wieka bez przy­czyny.

A jed­nak Nina nie żyła. W tej chwili le­żała na dnie Je­ziora Bia­łego i po­woli zmie­niała się w coś, co za ja­kiś czas na pierw­szy rzut oka prze­sta­nie przy­po­mi­nać czło­wieka. Być może z upły­wem czasu przy­kryje ją zie­leń ro­snąca na dnie.

Zła­pał się za głowę i od­chy­lił ją gwał­tow­nie do tyłu. Rąb­nął w ścianę mocno, tak że świat za­wi­ro­wał. Po­wtó­rzył tę de­struk­cyjną czyn­ność i na­gle za­pra­gnął śmierci. Od dłu­giego czasu pró­bo­wał zro­zu­mieć coś, czego ni­gdy nie bę­dzie w sta­nie zro­zu­mieć.

W końcu nikt nor­malny nie bu­dzi się w środku nocy obok trupa, któ­rego za­mor­do­wa­nia nie pa­mięta. Wie­dział na­to­miast, że ist­nieje cień szansy, aby cała ta sy­tu­acja nie wy­do­stała się na świa­tło dzienne. Mu­siał tylko być ostrożny. Ilu mor­der­ców prze­cież kry­mi­nalni nie zdo­łali ni­gdy zła­pać? W po­rów­na­niu z nimi Wi­told sta­no­wił tylko kro­plę w oce­anie.

Czwarta trzy­dzie­ści. Dźwi­gnął się z pod­łogi. Pa­trzył na łóżko; te­raz ma­te­rac po­kry­wało mnó­stwo krwi. Z pew­no­ścią wsiąk­nęła już w ma­te­riał zbyt głę­boko, aby można było to po pro­stu ze­trzeć i po­cze­kać, aż wy­schnie. Oczy­wi­ście nie zo­stawi tego w ten spo­sób; bę­dzie mu­siał za­jąć się sta­ran­nym wy­czysz­cze­niem wnę­trza, po­zby­ciem się do­wo­dów naj­do­kład­niej, jak tylko bę­dzie to moż­liwe. Tylko w ten spo­sób otrzyma szansę, żeby sprawa prze­szła bez echa. A kiedy ktoś zgłosi za­gi­nię­cie na po­li­cję…

Na­gle zdrę­twiał.

Je­śli ktoś zgłosi za­gi­nię­cie na po­li­cję… – po­wta­rzał w my­ślach jak na za­pę­tlo­nej pły­cie. Czy Nina in­for­mo­wała ko­go­kol­wiek, gdzie za­mie­rza spę­dzić week­end? Z tego, co wie­dział, miała bli­skie ko­le­żanki, z któ­rymi miesz­kała ra­zem w aka­de­miku w Płocku. Jak duża szansa była na to, że o wszyst­kim im po­wie­działa? Może w rze­czy­wi­sto­ści mu nie ufała, może była czujna i po­in­for­mo­wała ko­goś, do­kąd je­dzie? Wie­działa prze­cież o przy­cze­pie, wie­działa o je­zio­rze…

My­śli mno­żyły się z każdą ko­lejną chwilą.

Cho­lera! Cho­lera! Cho­lera!

Po­zo­sta­wała jesz­cze kwe­stia tego ba­ła­ganu w środku. Krew czę­ściowo ochla­pała ściany i spły­nęła aż do li­stew. Po­nadto przy łóżku po stro­nie Niny roz­cią­gała się długa ka­łuża szkar­łat­nej po­soki. Wi­told naj­chęt­niej zo­sta­wiłby to wszystko i od­je­chał da­leko, gdzieś, gdzie osa­mot­niony mógłby wiecz­nie uchy­lać się od kon­se­kwen­cji swo­ich czy­nów. Za­szyłby się w no­rze jak zra­nione zwie­rzę.

Nie! Nie mógł do tego do­pu­ścić. Mu­siał dzia­łać, te­raz każda mi­nuta była na wagę złota. Dla­tego wszedł do mi­nia­tu­ro­wej ła­zienki, po czym otwo­rzył szafkę pod umy­walką. Do­strzegł wła­sną twarz w lu­strze. Wy­da­wało się, jakby na­le­żała do ko­goś in­nego. Blada skóra, pod­krą­żone oczy, na gło­wie coś przy­po­mi­na­ją­cego pta­sie gniazdo.

Szyb­kim kro­kiem wró­cił do sa­lonu z nie­wielką mi­ską pełną zim­nej wody. W dłoni ści­skał kilka su­chych szmat. Klęk­nął przy łóżku i do­strzegł, że krew co­raz szyb­ciej wsią­kała w stare li­no­leum.

On na­prawdę ją za­bił.

Od­dy­chał spa­zma­tycz­nie. Mózg po raz setny od­twa­rzał wszyst­kie zda­rze­nia. Naj­pierw chwilę, kiedy Wi­told się zbu­dził i od­krył mar­twą Ninę. Po­tem mo­ment, kiedy po­grą­żony w cał­ko­wi­tym cha­osie wy­rzu­cał ciało za burtę i pa­trzył, jak to­nie.

Wy­pu­ścił z dłoni mo­krą szmatę, która z de­li­kat­nym plu­skiem ude­rzyła o pod­łogę. Dźwi­gnął się i prze­mie­rzył wą­ski sa­lo­nik. Sta­nął przy pro­sto­kąt­nym oknie wy­cho­dzą­cym na je­zioro. Na ze­wnątrz lało jak z ce­bra, deszcz gło­śno dud­nił o dach.

Za­wie­sił wzrok na de­li­kat­nie wzbu­rzo­nej wo­dzie. Nie­długo za­cznie świ­tać, a na plażę za­jadą pierwsi pra­gnący wy­po­czynku lu­dzie. Z przy­czepy obok wyjdą pań­stwo Ma­li­now­scy, obok nich być może za­par­kuje ktoś nowy. Do je­ziora wsko­czą znu­dzeni wszyst­kim na­sto­lat­ko­wie, na ho­ry­zon­cie za­ma­ja­czą łódki i de­ski SUP.

Nikt nie bę­dzie miał po­ję­cia, co wy­da­rzyło się tej nocy.

Wes­tchnął ciężko. Do­piero te­raz, kiedy jego my­śli prze­stały krą­żyć w sza­leń­czym ko­ło­wrotku, zro­zu­miał, że przez cały czas miał na so­bie dół od pi­żamy oraz ciało mo­kre od wody, pia­sku i lep­kiej ziemi. Zer­k­nął przez ra­mię, tym ra­zem ce­lowo uni­ka­jąc spo­glą­da­nia na ten okropny ma­te­rac. Wcze­śniej wy­ko­nana praca zda­wała się nie przy­no­sić żad­nych efek­tów.

Grzmot przy­wo­łał go do rze­czy­wi­sto­ści. Po­krę­cił głową, po czym udał się do ła­zienki. Ro­ze­brał się do naga i wszedł do cia­snej ka­biny prysz­ni­co­wej. Let­nia woda spły­nęła po wło­sach, na­stęp­nie po resz­cie ciała, zmy­wa­jąc z niego cały brud. Wi­told za­mknął oczy i oparł głowę o ścianę. Wie­rzył, że pro­ces jego de­gra­da­cji trwał po­woli i stop­niowo, nie­zau­wa­żal­nie. Zja­dał go od środka, dzień po dniu, czę­sto ma­łymi kę­sami, byle tylko nie zwró­cił uwagi na uby­tek.

Kwa­drans póź­niej stąp­nął na chłodne pod­łoże i wy­tarł ciało ręcz­ni­kiem. W lu­stro na­wet nie pa­trzył. Nie miał tyle od­wagi.

Wró­cił do sa­lonu. Za­krwa­wiony ma­te­rac wciąż znaj­do­wał się w tym sa­mym miej­scu co wcze­śniej. Wszystko na­dal było rze­czy­wi­sto­ścią. Na­ma­calną, na­tu­ralną, co­dzienną rze­czy­wi­sto­ścią. Po­sta­no­wił nie po­zby­wać się reszty krwi, która za­le­gała na pod­ło­dze; było jej ewi­dent­nie zbyt dużo. Za­miast tego po­za­my­kał wszyst­kie okienka i zsu­nął ro­lety. Nie­długo po­tem wło­żył świeże ciu­chy, ale mimo to na­dal czuł przy­le­ga­jący do jego ciała brud. Był nim na­są­czony jak gąbka i nie za­po­wia­dało się, że w bli­skim ter­mi­nie zo­sta­nie z niego wy­ci­śnięty. Szybko prze­mknął do drzwi przy­czepy, a na­stęp­nie wy­grze­bał z kie­szeni klucz i za­mknął tę puszkę że­la­stwa na wszyst­kie spu­sty.

Po­czuł, że czę­ściowo zo­sta­wia zło za sobą.

Cały czas lało jak z ce­bra i nie mu­siały mi­nąć mi­nuty, a Wi­told prze­mókł do su­chej nitki. Szyb­kim kro­kiem prze­mknął przez pole kem­pin­gowe, nie uno­sząc na­wet głowy. Jego ford stał tam, gdzie go zo­sta­wił. Wsiadł do auta, po czym od­pa­lił sil­nik.

Wra­cał do żony i dwu­mie­sięcz­nej córki.

Re­dak­cja: Olga Smo­lec-KmochKo­rekta: Alek­san­dra Wroń­skaPro­jekt okładki: To­masz Bier­natSkład: To­masz Bier­nat

Co­py­ri­ght by Igor Adam­czyk 2025Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion by Wy­daw­nic­two Nocą,War­szawa 2025

Druk i oprawa:Abe­dik S.A.

ISBN: 978-83-68037-73-9

WYDAW­NIC­TWO NOCĄul. Fi­li­piny Pła­sko­wic­kiej 46/8902-778 War­szawaNIP: 9512496374www.wy­daw­nic­two­noca.ple-mail: kon­takt@wy­daw­nictwonoca.pl