Klucznik - Małgorzata Radtke - ebook + książka

Klucznik ebook

Małgorzata Radtke

4,2

Opis

W Pucku znaleziono zwłoki biegacza. Zmiażdżona twarz oraz brak dokumentów utrudniają identyfikację tożsamości denata. Sierż. szt. Marcin Szadurski zostaje przydzielony do tej sprawy, która pierwotnie przypomina zabójstwo na tle rabunkowym. Niepokoi go jednak charakterystyczny miedziany klucz, który ofiara ma przy sobie…

Przypuszczenia Szadurskiego potwierdza Błoński, który odtajnia akta sprawy z lat osiemdziesiątych. Okazuje się, że zawarte w nich informacje są istotne nie tylko dla toczącego się aktualnie śledztwa, ale również dla samego Szadurskiego.

Tymczasem liczba ofiar wzrasta, a Szady jest zmuszony prowadzić śledztwo u boku swego dawnego wroga w strukturach policji. Jakby tego było mało, problemy z przyszywanym synem spędzają mu sen z powiek.

Pojedyncza sprawa zabójstwa zamienia się w skomplikowany pościg za naśladowcą seryjnego mordercy. Naśladowcą, który nie jest jedynym przeciwnikiem Szadurskiego.

Ilu ludzi będzie musiało poświęcić życie, aby spełnić chorą wizję psychopaty? Co sprawa z lat osiemdziesiątych ma wspólnego z teraźniejszymi ofiarami? I do czego będzie musiał posunąć się Szadurski, aby ujść z życiem?

Klucznik to powieść pełna napięcia i zwrotów akcji, w której myśliwy zamienia się w zwierzynę!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 415

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (19 ocen)
10
5
3
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
luvena

Nie oderwiesz się od lektury

Choć początek lektury nie do końca do mnie przemawiał to z każdą kolejną stroną wciągałam się coraz bardziej.Naprawdę warto przeczytać.
00
Asztlz666

Nie oderwiesz się od lektury

tak jak Czerwony Lód mi się podobał, tak tę książkę jeszcze bardziej uwielbiam. Zwroty akcji, dobrze postawione pytania śledczych. Mam swoich ulubieńców - w tym naszego głównego. Paru bohaterów jest od razu przeznaczonych na wycieczkę do lasu w jedną stronę xD znając historię tego terenu naprawdę czujesz klimat i pod koniec to serce podchodziło mi do gardła...Choć niby wcześniej odgadnęłam, kto był mordercą.
00
zabcia542

Dobrze spędzony czas

ok
00

Popularność




Copyright © by Małgorzata Radtke, 2019Copyright © by WYDAWNICTWO WASPOS, 2021All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja i korekta: Justyna Karolak

Korekta: Paulina Aleksandra Grubek

Projekt okładki: Shred Perspectives Works

Ilustracje w środku książki: copyright by © pngtree

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-8290-020-0

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

MIEJSKI SURVIVAL

TRUP DOBRY NA KACA

PUSTY KUBEK PO KAWIE

RODZINA TO NIE NADGODZINY

BRZEMIĘ PRZESZŁOŚCI

SERYJNY PROFESJONALISTA

WSZYSTKO NA JEDNĄ KARTĘ

PRZEKAZANIE

DZIAŁAJ

ZŁAP MNIE, JEŚLI POTRAFISZ

POŁĄCZENIE SIŁ

NAPISZ DO MNIE

PITBULE Z GDAŃSKA

POKONANY

BIEG

NIEDOWIARKI

NOCNA ZMIANA

OFIARNY

KSIĘGOWA NA ZAMÓWIENIE

ŚLEPA ULICZKA

GRÓB

ZA SZYBKO NA ŚMIERĆ

DROGA NA DNO

NAGŁÓWKI

LOS

NA CELOWNIKU

SKALPEL NA GARDLE

TAFLA MORZA

ZNAK

KRZYŻ NA BARKACH

KLUCZNIK

SZÓSTKA

PRZED NOSEM

WŁAMANIE

WYROK ŚMIERCI

OSTATNIA DOBA

POSZUKIWANIE

RANA POSTRZAŁOWA

NADZIEJA GAŚNIE OSTATNIA

PRZEZNACZENIE

SZANSA

OD AUTORA

Wszystkie postacie, miejsca i zdarzenia są fikcyjne. Wszelkie podobieństwa do osób i miejsc są przypadkowe iniezamierzone.

MIEJSKI SURVIVAL

Dorzucone do ognia drewno syczało i trzaskało. Szturchnąłem je kijem, żeby nie zgasło – buchnęło na mnie szarym dymem. Zakasłałem. Zostawiłem ognisko i potarłem oczy. Kilka łez przyniosło miulgę.

Błona siedział na kamieniu i strugał kijki nożem myśliwskim. Zakrzewski się uparł, żeby nakroić kiełbasy, a Frydryk wrócił ze swoim młodszym bratem, Filipem, z kolejną dostawą chrustu. Dzięki uprzejmości mojego wujka Kazika spędzaliśmy weekend w lesie, z daleka od miejskiego zgiełku. Co prawda planowałem inną wycieczkę – taką połączoną z polowaniem, ale kumple się nie zgodzili. Szczególnie Frydryk się sprzeciwiał, nie chciał uczyć brata przemocy. Nie kłóciłem się z nim, chociaż wiedziałem, że osiemnastoletni chłopak wychowany na grach komputerowych zna przemoc lepiej odnas.

Frydryk wyciągnął z bagażnika po butelce wódki i whisky. Spojrzał na mnie, niestety moje kręcenie głową go niepowstrzymało.

– Chłopaki, mieliśmy już nie pić – stwierdziłem. – Jutro macie na rano do roboty, a jeszcze trzeba stąd dojechać doPucka.

Frydryk nalewał do plastikowych kubków wódkę, Zakrzewski uzupełniał jepepsi.

– Daj spokój, najwyżej się spóźnimy. Zresztą z Mechowa do Pucka mamy niecałe piętnaście minut drogi – odpowiedział Frydryk i wręczył mi kubek z jackiem daniel’sem. – Pojedziemy z samego rana, wstaniemy o piątej, i zdążymy. A ty masz urlop, więc odleżyszkaca.

Nie miałem szans przemówić im do rozumu, bo już opróżnili kubki. Zrobiłem to samo, dzięki czemu rozgrzałem żołądek. Wzrokiem odszukałem Filipa. Siedział na krześle wędkarskim przy ognisku i piekł kiełbasę. Rzadko widywałem dzieciaka, dlatego dostrzegałem zachodzące w nim zmiany. Z tego wątłego i anemicznego blondynka, który biegał za nami podczas wszelakich imprez, wyrastał prawdziwy mężczyzna. Wyrzeźbił klatkę piersiową i umięśnił ramiona oraz barki. Chociaż teraz ukrywał to pod bluzą i kurtką zimową, zauważyłem. To samo z nogami: podejrzewałem, że biegał więcej ode mnie, żeby spalić tkankę tłuszczową i wypracować te mięśnie. Technikum mechaniczne najwyraźniej mu służyło, bo pokazało, że świat nie kończy się nakomputerze.

Dołączyliśmy do Filipa. Nim się zorientowałem, wybiła druga w nocy. Obok naszych śmiechów i głośnych rozmów panowała w lesie złowroga cisza. Gdzieniegdzie unosiła się mgła, która kłaniała się, następnie rozpływała w blasku bijącym od ogniska. Poza tym otaczająca ciemność jakby zatrzaskiwała nas w klatce. Nawet za potrzebą nie musieliśmy chodzić daleko: wystarczyło zrobić kilka kroków i schować się za drzewem. Bezwietrzna noc i okrągły księżyc, który od czasu do czasu wyłaniał się zza chmur i przydawał lasowi niebieskawej łuny, dopełniały dobregoklimatu.

Wokół pachniało palonym drewnem, pieczonymi kiełbaskami i mokrą trawą. Wyczuwałem też zapach świerku. Atmosfera sprawiła, że przestałem wątpić w swój pomysł wypadu do lasu wlistopadzie.

Zakrzewski odpłynął jako pierwszy. Ponieważ ważył ponad sto dwadzieścia kilogramów, a nie mógł ustać na nogach, Frydryk i Błona się nad nim zlitowali: wzięli go pod pachy i zaciągnęli dodomku.

– Czy wiesz, że to miejsce jest przeklęte? – spytał Filip, na copodskoczyłem.

Całkiem o nim zapomniałem. Nie byłem przyzwyczajony do trzeźwego i młodszego towarzystwa na takich wyprawach. Ale co zrobić: obiecaliśmy Frydrykowi wycieczkę, a nikt nie przewidział, że w tym czasie jego rodzice pojadą na pogrzeb ciotki mieszkającej zagranicą.

– W pewnym stopniu wszystkie miejsca są przeklęte – odpowiedziałem i napiłem sięwhisky.

Tylko ona i dogasające płomienie rozgrzewały mnie na tyle, żeby dobrze mi się siedziało na podmokłej ziemi – mimo temperatury bliskiej zera. Opierałem się o przewrócone drzewo, którego mokra kora chłodziła mnie wplecy.

– Ale ten las ma szczególną historię, zaczęła się latem w osiemdziesiątym siódmym – mówił wpatrzony w telefon. Energicznie uderzał kciukami w ekran, grał w wyścigówkę. Warkot rozpędzonego auta przebijał się przez syczące ognisko. – Ponoć zakopano tutaj bardzo złego człowieka, którego nienawiść jest tak silna, że zabija każdego, kto jest podatny na jej wpływ. Atakuje tych słabszychpsychicznie.

Uniosłem brwi. Nagle odczułem złudne wrażenie bycia obserwowanym. Zdecydowanie za dużo wypiłem i teraz alkohol otępiał moje zmysły. Rozejrzałem się, i tak jak przypuszczałem – nie dostrzegłem nic opróczciemności.

– Słyszałem nawet, że ten las okrzyknięto polskim lasem Aokigahara. Jest zdecydowanie mniejszy od tego w Japonii, bo roztacza się wyłącznie blisko grobu nieznanego żołnierza, ale ponoć i tak pochłonął porównywalną liczbę samobójców. Część ludzi twierdzi, że to właśnie nienawiść tego żołnierza ściąga na innychnieszczęścia.

Po plecach przeszły mnie ciarki. Co się ze mną działo, do jasnej cholery? Opowieść dzieciaka nie robiła na mnie specjalnego wrażenia, ale mimo wszystko rozejrzałem się kolejny raz. Szukałem czegoś. Albo pozostałości po kimś. Czy ktoś stał za tamtym drzewem…? Za chwilę wyobrażę sobie krzyki mordowanychkobiet…

– Nie słyszałeś o tym? – dopytał, a ja wzruszyłem ramionami. Przestałem dolewać whisky do kubka, zamiast tego piłem prosto z butelki. – Rozmawiałem z bratem, potwierdził, że w tej okolicy dochodzi do masowych samobójstw, szczególnie nasila się to w okresie letnim. Myślałem, że jako kryminalny będziesz wiedział znacznie więcej odSławka.

– Niekoniecznie, młody. Jeszcze rok temu pracowałem w wydziale narkotykowym. Nie miałem za wiele wspólnego z trupami, chyba że akurat pełniłem dyżur. Niestety, albo i stety, w tym lesie po wisielca jeszcze niebyłem.

Zamknąłem oczy, ujrzałem szereg wisielców. Ten smród rozkładającego się ciała oraz odchodów w gaciach, otwarte usta, które chciały złapać oddech. Sina skóra. Widok powieszonych trupów nie bardzo mnie przerażał, raczej wkurzał. Denerwowałem się, że ludzie odbierali sobie życie. Jeszcze tyle mieli do zrobienia, tyle do przeżycia… Po co się poddawać zamiast szukać innego rozwiązania? A może mnie wkurzali, bo sam kiedyś byłem blisko popełnienia samobójstwa? Po zaginięciurodziców…

W tym momencie z domku wyszli Błona i Frydryk. Ten drugi był szczególnie niezadowolony, bo głośno klął. Frydryk podszedł do ogniska i zaczął na nie sikać. Zauważyłem na jego koszulce roztarterzygowiny.

– Koniec imprezy – powiedział, wciąż sikając na żarzące się drewno. – Za niecałe trzy godziny trzeba wstać. Młody, spadaj dołóżka.

Filip pokręcił głową, ale wstał, złożył krzesełko i wziął podpachę.

Frydryk przestał obsikiwać ognisko, zachwiał się podczas zapinania rozporka. Ku mojemu zdziwieniu Filip goprzytrzymał.

– Uważaj, gdzie stawiasz kroki – ostrzegł Filip, patrząc na ślimaka pełzającego blisko stópbrata.

– Odwal się. – Frydryk go odepchnął. – O ślimaka się boisz? Lubisz te wszystkie paronormalne historie, jakbyś był opętany, a boisz się o jakiegośmięczaka?

– Paranormalne. Mówi się: paranormalne. A ten ślimak nikomu niezawinił.

– Oj, zamknij się, mądralo. – Frydryk nadepnął na skorupkę. Zachrzęściła pod podeszwą, którą kręcił w miejscu. – Idź spać, zanim mnie wkurzysz. A jak chcesz bronić zwierzątek, to zapisz się do jakiegoś Greenpeace’u.

– Prędzej do Animalsu. – Filip pomachał ręką w drodze do domku. – Sam też idź spać, bo wychodzi z ciebie palant. Niby tak bardzo jesteś przeciw przemocy, a zabijasz małe stworzenie, które nic ci nie zrobiło. Totalnybuc.

– Stworzenie?! Zabicie ślimaka to nie przemoc, jasne?! To tak samo, jakbyś ubił muchę, która cię wkurza! Ślimak to nie pies, i sam jesteśpalantem!

– Dobra, koniec imprezy. – Błona zastąpił drogę Frydrykowi. – Pomóż tutaj posprzątać, i idziemy spać. Szady, ty też się rusz. Nie ma cozwlekać.

Rzuciłem Błonie porozumiewawcze spojrzenie. Nigdy wcześniej nie widziałem Frydryka takiego poirytowanego. Nie rozumiałem też, po co zgniótł tegoślimaka.

TRUP DOBRY NA KACA

Robiłem szóste okrążenie na stadionie. Czułem mocny ścisk w klatce piersiowej, aż nie mogłem wziąć porządnego wdechu, jakby za duża ilość tlenu miała rozsadzić mi płuca. Bluza dresowa przyklejała się do pleców. Do tego piekły i mrowiły mnie stopy. Niestety nowe buty nie okazały się najlepszym wyjściem, a kupiłem je za czterysta złotych w decathlonie. Powinienem nastukać sprzedawcy za wciśnięcie mikitu.

Brałem szybkie i krótkie oddechy, czując, że z każdym z nich kapię na tor własnym potem. Ale się pociłem! Do końca życia będę miał nauczkę: nigdy więcej biegania na kacu. Nie pomagał też fakt, że przespałem cały poniedziałek, bo im starszy byłem, tym dłużej odczuwałem skutki picia. Jeszcze dziesięć lat temu wystarczyło mi kilka godzin snu, żeby poczuć się rześkim, teraz ten czas rozciągał się do dwóch dni. A bieganie nie ułatwiało odzyskania energii, wręcz pogłębiało moje zmęczenie. Endorfiny najwidoczniej nie zamierzały wybudzić się z alkoholowegoletargu.

Wyjąłem z kieszeni smartfon i zmieniłem utwór. Ostatnio brakowało mi czasu na ściąganie muzyki, więc większość piosenek z biblioteki mnie drażniła. Pomyślałem, że po powrocie do domu poproszę Karolinę, żeby to ona uzupełniła mi muzycznezasoby.

Postanowiłem zrobić ostatnie okrążenie i zakończyć tę mordęgę. Wbiegłem w pierwszy łuk, kiedy zadzwonił telefon. Zwolniłem. Zobaczyłem na ekranie nazwisko naczelnika i mimowolnie przewróciłem oczami. W pierwszej chwili zamierzałem odrzucić połączenie i wyłączyć aparat. Ostatecznie skłamałbym, że rozładował się poza domem, więc nie mogłem oddzwonić. Zwątpiłem w swój pomysł, gdy obejrzałem się za siebie i zauważyłem pędzącą obok boiska gimnazjum karetkę w asyście dwóchradiowozów.

– Tak, szefie? – odebrałem przezsłuchawki.

Nie ruszyłem się z miejsca, choć ciekawość chciała przejąć stery nad moimi nogami i poprowadzić mnie w kierunku jadących radiowozów. Starałem się uregulować oddech, żeby zapobiec łamiącej mniekolce.

– Kurwa, co ty tak sapiesz?! Przestań się ruchać, jak odbierasz telefon odszefa!

– Biegam, szefie – odpowiedziałem zaskoczony jego krzykiem. – Wykonuję rutynowy trening, żeby utrzymaćformę.

Powstrzymałem się od skomentowania, że naczelnikowi również przydałby się ruch. Może nie ważył tyle, co prokurator, ale stracił formę kilkanaście lat temu od siedzenia za biurkiem. Brzuch piwny też wystawał mu znadspodni.

– Zapierdalaj na Rozgard. Mamy trupa przy skarpie, najprawdopodobniej doszło do zabójstwa podczas nieudanej akcji rabunkowej. Zajmij siętym.

– Mam dzisiaj wolne – przypomniałem.

Nie miałem ochoty pracować na kacu i w przepoconym ubraniu. Tym bardziej przy trupach. Całkowicie zapomniałem o wcześniejszej ciekawości, pozostał po niej tylkoniesmak.

– A premię świąteczną chcesz? Jeżeli tak, to stul pysk i zapieprzaj na miejsce. To nie plac zabaw, tylko pieprzona robota w służbach. Wolne dostajesz, kiedy ci na to pozwolę, rozumiesz?! I nie testuj mojej cierpliwości! Bo przeniosę cię do drogówki! A uwierz mi, jestem do tego zdolny! Zapieprzaj do roboty! Masz pięćminut!

Zamierzałem polemizować i bronić swoich praw, jednak naczelnik się rozłączył. Minął mnie mężczyzna, szczupły, w szarej koszulce przepoconej na plecach. Skrzywiłem się i automatycznie powąchałem pod pachami. Śmierdziałem. Wiedziałem, że jak za kilka minut nie pojawię się na miejscu, zadzwoni do mnie wkurzony naczelnik. Sprawa Pihonu ostatecznie nie wyszła mi na dobre, szczególnie po późniejszej nagonce wmediach.

Żeby zaoszczędzić sobie drogi, przeskoczyłem przez ogrodzenie stadionu. Dzięki temu znalazłem się na piaszczystym szlaku blisko zatoki prowadzącym na Rozgard. Od miejsca zdarzenia dzieliło mnie trzysta metrów, wyraźnie widziałem grupę gapiów oraz policjantów stojących przed taśmą. Podrapałem się po głowie; od kiedy przestałem się golić na zero, szybciej się pociłem. Nawet w tak zimny wtorkowyporanek.

Wtopiłem się w tłum ciekawskich, którzy na miejsce zbrodni patrzyli przez ekrany telefonów. Ciało zasłaniał policyjny parawan – to lepiej dla nas, bo mniej szczegółów wycieknie do sieci. Za taśmą policyjną stało dwóch funkcjonariuszy, Marek Udziński i Kazimierz Zabolski. Pilnowali, aby nikt nie przeszedł wyznaczonej granicy. Machnąłem do nich, w tym samym momencie przepraszając obejmującą się parę zakochanych. Pomyślałem, że są lepsze sposoby na randkę, i przeszedłem podtaśmą.

Zmarły leżał na plecach. Jako pierwsze zwróciły moją uwagę jego stopy, a najbardziej brak obuwia na lewej nodze. Przyjrzałem się szarej skarpetce ubrudzonej błotem, później butowi firmy Nike oraz plamom krwi na białej podeszwie. Obok ciała klęczał Suchy i grzebał w walizce technika. Nie podchodziłem bliżej. Wyraz twarzy Suchego i jego blada cera sprawiły, że złapałem się za żołądek. Odetchnąłem kilkukrotnie, dzięki czemu powstrzymałem odruchy wymiotne. Przeklęty kac. Czemu trzymał mnie takdługo?

Minąłem parawan. Płeć zmarłego rozpoznawałem po stroju, obuwiu i budowie ciała. Mężczyzna, który leżał na piaszczystej drodze, miał twarz poobijaną tak bardzo, że aż się zapadła. Brakowało mi doświadczenia, aby stwierdzić, czy to robota napastnika, czy procesu rozkładu. Jednak smród bijący od ciała sprawił, że zagryzło mnie w nosie, a oddech ugrzęzł w gardle. Nie miałem przy sobie tabaki, aby zniwelować ten słodkawo mdły odór nasiąknięty szczochami. Chciałem odejść, ale nie mogłem oderwać wzroku od zaschniętej krwi na wklęsłej twarzy. Nie byłem też pewien, czy mózg nie wyciekł mężczyźnie nosem, choć co do tego mogła mnie już ponosićwyobraźnia.

Wziąłem się w garść i przykucnąłem przy ofierze. Przestałem wątpić, że mamy do czynienia z morderstwem. Wyjąłem spod bluzy bursztynowy krzyżyk i go ucałowałem. Przeżegnałem się. Odmówiłem krótką modlitwę za ofiarę oraz za powodzenie tej sprawy. Skurczybyk, który zakatował człowieka w tak brutalny sposób, sam prosił się ośmierć.

Podczas wstawania z klęczek strzyknęło mnie w kolanach. Może zwróciłbym na to większą uwagę, gdyby nie robactwo, które wiło się w zdeformowanych oczodołach ofiary. Mimo takiej masakry znalazły sposób, aby zająć się otworami w ciele. Ponownie zakręciło mi się w żołądku. Na kacu nie dało się normalnie pracować. Rozbolała mnie głowa, od wiatru łzawiły mioczy.

Przyjrzałem się dłoniom biegacza. Nie zauważyłem śladów, które świadczyły o walce. Ani jednego zadrapania na kostkach czy kropli krwi pod paznokciami. Miałem nadzieję, że Kierszce uda się coś odnaleźć podczas sekcji i z pomocą Fortuny przekaże nam cenne informacje. Sprawa pewnie nie pozostanie długo w rękach puckiej policji, w końcu Gdańsk uwielbiał morderstwa. Dla własnego spokoju zapamiętałem strój denata: kurtka 4F, szare spodnie Reebok, białe skarpetki Puma, i ten butNike.

Odsunąłem się na bok, by pozwolić ekipie pracować. Odczuwałem drętwienie w karku. Faktycznie trup nie był najlepszym lekarstwem na kaca. Poza tym spust migawki zdawał się tak głośny i drażniący jak uderzanie młotkiem w metalową blachę tuż przy uchu. Oparłem się o drzewo przy skarpie, która oddzielała park od plaży. Nawet uspakajał mnie zapach przemoczonej kory i szum zatoki przedzierający się przez ten chaos zaciekawionych gapiów. Wśród technicznych i policjantów szukałem Błony, niemniej ich twarze zlewały się w jedną. Zamiast partnera odnalazłem Broczka. Nie dało się przegapić jego niedźwiedziej postury i tego przyciasnego długiego płaszcza, jakby stylizował się na Constantine’a. Już zamierzałem się schować, kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Zacisnął szczękę, aż zafalowały mu policzki. Zmarszczył też czoło. Jedyna emocja, którą umiałem rozpoznać na jego grubej twarzy pozbawionej mięśni: wściekłość.

– Broczek. – Skinąłem głową, ale nie wyciągałemręki.

Wiedziałem, że Broczek podawał rękę wyłącznie szychom. Miał fioła na punkcie higieny, więc za każdym razem, gdy ktoś próbował się z nim przywitać, gasił go bezpośrednim: „nie będę dotykał dłoni, która jeszcze chwilę temu trzymałakutasa”.

Broczek zatrzymał się obok mnie. Zerknął na taśmę policyjną, za którą zbierały się medialne sępy. Nigdy nie przyzwyczaję się do tego zainteresowania ludzkim nieszczęściem. Byłem natomiast wdzięczny reporterom za uratowanie mnie przed Broczkiem, który poszedł w ich stronę, aby stanąć w świetle reflektorów. Za wszelką cenę próbował po sprawie Pihonu odzyskać dobre imię, jednak na jego miejscu nie bagatelizowałbym sprawy zabitego sportowca. Spychanie jej na dalszy plan i zasłanianie się tłem rabunkowym nikomu nie przyniesie nic pozytywnego, zwłaszcza na tak wczesnym etapie śledztwa. Bo co jeśli biegacz zdjął biżuterię do treningu? Niektórzy mieli takienawyki.

Nabrałem wystarczająco sił, by wrócić do zamordowanego. Przyjrzałem się jeszcze raz jego kurtce. Z kieszeni przy prawej piersi cośwystawało.

– Ej, Suchy, chodź tu! – zawołałem.

Technik podniósł się z kolan i do mnie podszedł. Na widok twarzy trupa sięodwrócił.

– Co z tobą? – chciałemwiedzieć.

– Trudno powiedzieć. – Przełknął głośno ślinę. – Co siędzieje?

– Porób kilka zdjęć i wyciągnij mu to z kieszeni. Chcę wiedzieć, co to jest. – Wskazałem palcem na prawą pierś. – Kto znalazłciało?

– Staruszek wyprowadzający psa. Siedzi z Frydrykiem, o tam. – Skinął głową na ławkę przy zejściu na plażę. – Możesz z nim porozmawiać, zawołam cię, jakskończę.

– A widziałeś Błonę? – Spojrzałem na telefon, zadzwoniłem do niego, ale włączyła się poczta głosowa. – Ktoś gozawiadomił?

– Nic mi na ten temat nie wiadomo. – Złapał za aparat fotograficzny i przystawił oko dowizjera.

– Ej, Suchy, zadbaj o to, aby ciało bardziej zakryć, co? – Zauważyłem jednego z reporterów na skarpie. – Wolałbym, aby te zdjęcia nie przeciekły dogazet.

– Niech tak zostanie – wtrącił Broczek, który nagle pojawił się bardzo blisko mnie. Czułem smród jego potu wymieszany z czosnkiem. – Nieprzykrywajcie.

– Z całym szacunkiem, ale wolałabym, aby nikt nie oglądał ciała. Jeszcze nie wiemy, czy nie mamy do czynieniaz…

– Mordercą? – Broczek prychnął. – Szady, przestań się filmować. To nie USA, żebyśmy na każdym kroku spotykali morderców psychopatów. Jeden z naśladowców chyba ci wystarczy? Niektórzy policjanci w całej karierze prowadzą tylko jedną sprawę morderstwa, a ty ile byś chciał? Na razie przyjmujemy, że to zabójstwo na tle rabunkowym. Na palcu ofiary brakuje obrączki i zegarka na nadgarstku. Ma w tych miejscach jasne ślady na skórze, pewnie już to zauważyłeś. W tej chwili nie chcę słyszeć od ciebiesprzeciwu.

– A czy nie lepiej dmuchać na zimne? O ile mi wiadomo, jako prokurator powinieneś dbać o sprawę, a nie starać się na niej wybić po porażce wPihonie.

– Szady, ty…

– Przywiozłem kawę! – krzyknął Błona, przechodząc podtaśmą.

Puścił oczko do policjantki stojącej przy parawanie. Kątem oka spostrzegłem, że jeden z policjantów zajął się fotoreporterem na skarpie. Błona wręczył mi kubek z McDonalda. Nie byłem przekonany czy karmelowe latte będzie dobre na kaca. Słodycz pogłębiamdłości.

– Dla ciebie, prokuratorku, nie ma, bo nie mieli arszeniku – dopowiedział zuśmiechem.

– Dwa głąby. Jeśli zepsujecie tę sprawę, obiecuję, że was zniszczę. I żadne znajomości ci nie pomogą, Szady. Mam gdzieś, kto osłania twój tyłek. Dla mnie jesteś zwykłym krawężnikiem. Ty też, Błoński.

– O krawężniki można się potknąć – zripostowałBłona.

Spiąłem się w oczekiwaniu na wybuchwulkanu.

– Idę porozmawiać z mediami. – Broczek poprawił grzywkę, szalik i otrzepał brązowy płaszcz. – Macie zakaz rozmawiania z dziennikarzami, rozumiemy się? Nikt z policji z nimi nie rozmawia. Tylko ja. To zbyt ważna sprawa, abym ryzykował jej spieprzeniem. A wy dwaj zawsze cośspieprzycie.

Spojrzał wyłącznie na mnie, zrobił krok i przybrał swoją zwyczajową minę, której używał przed fleszami. Smutną, poważną, aleprofesjonalną.

– Mogę się założyć, że jeszcze przed przyjazdem Kierszki komendant odbierze nam tę sprawę – odezwał się Błona, gdy Broczek zwoływał dziennikarzy w jedno miejsce. – Słyszałeś, że Kaszuba wrócił z delegacji? Ponoć ma dzisiajsłużbę.

Gorzej być nie mogło, przynajmniej tak to sobie tłumaczyłem. Upiłem łyk kawy i poczekałem na reakcję żołądka. Na szczęście nie wzięło mnie na wymioty, więc zaprowadziłem Błonę do świadka. Starszy mężczyzna – blisko sześćdziesiątki – siedział wpatrzony w swoje buty, przy jego nodze leżał rudawy pies. Podczas relacjonowania wydarzeń jąkał się i robił dłuższe przerwy na oddech. Zobaczył mężczyznę śpiącego na ławce, podszedł sprawdzić, czy wszystko w porządku i wtedy zauważył krew. Ponieważ mężczyzna siedział z opuszczoną głową zasłoniętą kapturem, a obok niego walały się butelki, wziął go za pijaczynę. Próbował wybudzić nieznajomego szarpaniem za ramię, w końcu zrezygnował i położył go na ziemi. Od razu zawiadomił policję, niczego więcej nie dotykał, buta niewidział.

– Jeździłem kiedyś ka-karetkami – podsumował. – Widziałem w swoim ży-życiu wiele trupów… ale ten mężczyzna… spotkał się z niezwy-zwy-zwykłą nienawiścią. Takie rzeczy widywało się na wo-wojnie… Czy te czasy już dawno nie minęły…? Po co ktoś chciałby przy-przywoływać wydarzenia zAuschwitz?

Podziękowaliśmy mu za zeznania i puściliśmy do domu. Nic więcej nie mógł dla nas zrobić. Gdy podchodziliśmy do skraju skarpy, żeby omówić spostrzeżenia, zawołał nas Suchy. Wyjął tajemniczy przedmiot z kieszeni denata i zabezpieczył w torebce nadowody.

– Co to jest? – Błona przyjrzał sięprzedmiotowi.

– Klucz, nie widzisz? – odpowiedziałSuchy.

Nie tryskał humorem, wcale mu się niedziwiłem.

– Tyle widzę, ale co to za klucz i poco?

Ciarki przeszły mnie po plecach, nie mogłem też nic powiedzieć ani się ruszyć. Chciałem się mylić, bardzo chciałem, żeby ten klucz nie oznaczał tego, co przeczuwałem. Ale rozszerzające się źrenice Błony utwierdziły mnie w moimprzekonaniu.

W torebce leżał z pozoru zwyczajny klucz w staroświeckim stylu. Jeden z takich, które widywałem za młodu w zamkach szaf czy szuflad komunistycznych mieszkań. Popularny w latach osiemdziesiątych ze względu na swój unikalny wygląd, jednak mało oryginalny w użyciu, bo jednym kluczem można było otworzyć kilka różnych szaf. Ten znaleziony przy denacie był miedziany i miał ozdoby: koła, elementy bluszczu czy innych kwiatów lub zawijasów. Gdyby nie fakt, że został znaleziony przy nieboszczyku, pewnie doceniłbym skrywający się w nimurok.

Złapałem się za brzuch. To dla mnie za dużo. Odbiegłem w kierunku skarpy. Zwymiotowałem w krzaki, które porastały piaszczyste zbocze. Całkowicie zapomniałem, że obserwują mnie sępy zaparatami.

PUSTY KUBEK PO KAWIE

Kręciłem się przy technikach – przyglądałem się ich pracy na miejscu zdarzenia. Przyznam, że nie chciałbym być w ich skórze. Pogoda nie dopisywała, wiało i zanosiło się na deszcz, do tego w Parku Feliksa Nowowiejskiego roiło się od śladów w większości niezwiązanych z nieboszczykiem. Doceniałem skrupulatność techników, jednakże wątpiłem, żebyśmy znaleźli coś konkretnego. Sprawa przypominała tę w Pihonie: pełno osób przeszło przez teren otwarty, mnóstwo odcisków palców, butów, śmieci i niedopałków papierosów. Nie sądziłem, by butelki po tanim winie lub puszki po piwie, które zabezpieczono i skatalogowano, miały jakikolwiek związek z nasząsprawą.

Widziałem w mordercy lepszegoprzeciwnika.

Oddaliłem się od miejscazdarzenia.

Zagłębiłem się w wydeptaną na dziko ścieżkę wśród krzewów idrzew.

Kiedyś stały tutaj ośrodki kolonijne, teraz tylko fundamenty ponich.

Nie dziwiło mnie, że i ten teren odgrodzono, na samym końcu dróżki stróżowało dwóch policjantów skierowanych przodem do Orlika. Najwidoczniej komentowali mecz na boisku, gdyż rozmowy przerywaliklaskaniem.

– Co tu robisz? – Pytanie Błony wyrwało mnie z zamyślenia. – Nie słyszałeś Fortuny? Mamy tutaj nie wchodzić, dopóki nie sprawdzą terenu. Możesz zanieczyścićślady.

Przykucnąłem przy zakrwawionych liściach. Spod wyłysiałych gałęzi wystawała podeszwa buta. Musiałem przyznać Błonie rację. Wycofaliśmy się w stronę Suchego, pochyliłem się nad nim, gdy przygotowywał masę gipsową w woreczku do pobrania odlewu odcisku buta. Szepnąłem mu o swoimznalezisku.

– Czemu bierzesz odlew tego buta? – zapytałem.

Obok roiło się od śladów, więc nie rozumiałem, dlaczego ten zasłużył na zainteresowanieSuchego.

– Bo jest głębiej osadzony. Widzisz? Porównaj z innymi. Wydaje mi się, że odcisk może należeć do mordercy, który przenosił ciało. W wyniku dodatkowego ciężaru i miękkiej ziemi po ostatnich ulewach mógł zapaść się niżej. Poza tym zerknij tam. – Skinął głową na rozmazany w błocie ślad. – Ktoś się poślizgnął, a ślady prowadzą akurat tutaj. Nie sądzisz, że osoba, która przechadza się swobodnie, po prostu ominęłaby błoto? W przypadku pośpiechu, silnych emocji i zmęczenia niewiele się rozglądamy, chcemy dojść jak najszybciej do celu, a tych kilka dodatkowych kroków mogło się wydawać mordercy niemożliwe, szczególnie podczas przenoszenia ciała. Poza tym, dlaczego iść po mokrej drodze, skoro obok ciągnie się droga rowerowa i chodnik z kostkibrukowej?

– Jasne, już rozumiem. Jaki to rozmiarbuta?

– Europejskie czterdzieści trzy – odpowiedział, pryskając piasek lakierem do włosów. Później wylał ostrożnie masę gipsową na ślad obramowany taśmą kartonową. Pracował szybko, aledokładnie.

– Szady, masz jeszcze jakieś pytania? Bo muszę się skupić na tym odcisku, dawno tego nie robiłem i wyszedłem z wprawy. – Wyjął z walizki drut, przymierzył go do odcisku, a następnie przyciął szczypcami. – Szady? Nie chcę niczego spieprzyć, więc jak możesz: poczekaj, aż odlew będzie gotowy. Później pogadamy, dobra?

Lubiłem przyglądać się pracy techników, ale tym razem zostawiłem Suchego samego. Nie chciałem go niepotrzebnie stresować. Mimowolnie spojrzałem za taśmę – nie zobaczyłem już tylu dziennikarzy. Zostali nieliczni. Gapiów też ubyło. Przyjrzałem się ich twarzom, aż zauważyłem chłopaka w kapturze, który do mnie machał. To Filip, młodszy brat Frydryka. Odwróciłem się w poszukiwaniu Sławka, ale nigdzie go niewidziałem.

– Nie powinieneś być w szkole? – zapytałemFilipa.

Młody wyjrzał za moje ramię, tym samym odsłaniając mi widok na mężczyznę stojącego wśród drzew. Nie pasował do obrazka przypadkowo zebranychgapiów.

Ubrany w czarny garnitur, płaszcz i krawat przypominał gościa na pogrzebie, natomiast jego ręka w kieszeni, papieros w zębach oraz zgarbiona postawa skojarzyła mi się z chuliganem, któremu kazano przebrać się w eleganckie ciuchy. Zwróciłem uwagę na jego włosy, a konkretniej posiwiałą skroń. Zmrużyłem oczy. A może facet pracował wpogrzebowym?

– Przyszedłem do Sławka, nie odbiera telefonu. Wiesz, gdzie jest? Martwię się o niego, dlatego tuprzyszedłem.

– Martwisz? Dlaczego?

– Znalazłem jego koszulkę i spodnie, były ubrudzone krwią. Nie byłem pewien, czy dotarł do pracy, a że usłyszałem o trupie, to pomyślałem, że znajdę chociaż któregoś z was. Widziałeś go? Nic mu się niestało?

– Widziałem, nic mu nie jest. Jesteś pewien, że na jego ciuchach znalazłeśkrew?

– Przynajmniej na to mi wyglądało, ale ekspertem nie jestem. – Wzruszył ramionami. – Naprawdę znaleźliście trupa? Tomorderstwo?

Obejrzałem się na policyjny parawan. Uświadomiłem sobie, że to prawdziwa sensacja. Puck do tego momentu był spokojną mieściną, dochodziło tutaj do kradzieży, małych przestępstw i handlu narkotykami, ale już dawno mieszkańcy nie mieli do czynienia z brutalnym morderstwem czyzabójstwem.

Pierwszy raz od zakończenia sprawy Pihonu odczułem chęć napapierosa.

– Zrób coś dla mnie i idź do domu, dobra? – zasugerowałem.

Jego wielkie, podniecone oczy nagle zrobiły się mniejsze. Do tego zmarszczyłczoło.

– Filip, mówię poważnie. To nie jest jedna z tych twoich opowieści o duchach, więc proszę cię: idź dodomu.

– Ale takie rzeczy się tu nie zdarzają! – krzyknął trochę za głośno, czym zwrócił na nas uwagę Udzińskiego i Zabolskiego. – Żeby tak brutalnie pobić mężczyznę i zostawić go na ławce? No weź, Szady, przecież widać gołym okiem, że morderca z waskpi!

– Filip, idź do domu, to nie serial w telewizji, nie baw się w profilera. Jesteś jeszcze za młody, żeby obracać się wśród trupów. – Zawracałem w kierunku Kierszki, który sporządzał dokumentację. – Mówię poważnie: dodomu.

Filip pokręcił głową i nie ruszył się z miejsca. No cóż, nie zakładałem, że mnie posłucha. Z drugiej strony rozumiałem, skąd u Filipa taka fascynacja, w końcu miał brata w policji. Ja swego czasu ganiałem za ojcem, chociaż jego praca w porównaniu z moją byławażniejsza.

– I co tam, Kierszka? – Zatrzymałem się przy medyku sądowym, licząc, że cokolwiek z niego wyciągnę, chociaż wiedziałem, jak bardzo nie lubił moich pytań. – Dałem ci odpowiednio dużo czasu na wstępnewnioski?

– Wciąż mam wrażenie, że moja praca z tobą przypomina plan filmowy. Jesteś jedynym policjantem, który jest takim wrzodem na dupie – odpowiedział. Zapisywał coś w protokole. – Mężczyzna może mieć około czterdziestu-pięćdziesięciu lat, na pewno nie został zamordowany tutaj, najpewniej umarł od silnych ciosów w głowę tępym narzędziem, obstawiałbym pałkę albo kij bejsbolowy. Więcej powiem po autopsji i obejrzeniu czaszki. Nie zauważyłem innych urazów, które mogłyby spowodować śmierć, przynajmniej nie w tym czasie, pod paznokciami znalazłem biały pyłek, podejrzewam, że łupież, ale przekazałem go do badania. Pobrałem również próbkę krwi, też wysłałem ją do laboratorium, może dzięki temu uda nam się ustalić tożsamośćmężczyzny…

– Zaraz, zaraz – wtrąciłem, spoglądając na zmarłego. Jego twarz, a raczej jej brak będzie mi się śnił po nocach. Obok denata leżał worek przygotowany przez czarną brygadę. – Jaki obstawiasz przybliżony czasśmierci?

Kierszka uderzył kilkukrotnie długopisem w teczkę zklipsem.

– Trup zdążył stężeć, robaki się do niego zabierają, na plecach powstały plamy opadowe. Przybliżony czas śmierci to między dziesiątą a jedenastą w nocy, ale konkretny czas, jaki upłynął od zgonu do ujawnienia ciała, będę w stanie określić po szczegółowych badaniach i sekcji, więc nie proś mnie o więcej, Szady. – Zamknął teczkę z protokołem zewnętrznym oględzin zwłok na miejscu ich znalezienia. Dałbym dużo, aby do niego teraz zajrzeć. – Słyszałem twoją rozmowę z Suchym. Znalazłeś but ofiary w tamtym zaułku, prawda? Nie lubię obstawiania i zakładów, ale w tym momencie mógłbym się założyć o stówę, że tam jest nasze miejscezbrodni.

To wcale nie byłby głupi pomysł – przenieść ciało dopiero nad ranem. Zdarzało się, że przejeżdżały tędy patrole, ponieważ park po zmroku zamieniał się w strefę z 13 Dzielnicy. Pijaństwo, bójki, dilerka – tam, gdzie nie dochodziło światło latarni, pojawiali się przestępcy. Od trzech lat, kiedy zgwałcono tutaj biegaczkę, patrole przejeżdżały tędy po kilka razy w nocy. Co prawda miejsce znalezienia ciała było oddalone od tej strefy o trzysta metrów, ale policja i tak objeżdżała okolicę. Na pewno ktoś zwróciłby uwagę na mężczyznę śpiącego naławce.

– Kierszka, znalazłeś coś, co pomoże nam zidentyfikować ofiarę? Oprócz tej krwi, którą oddałeś doanalizy.

– Na razie nie widziałem żadnych tatuaży ani znaków szczególnych, ale tak jak mówiłem, przy autopsji wyjdzie więcej. Nie było przy ciele żadnych dokumentów, aczkolwiek znaleźliśmy telefon. Przekazałem go Suchemu, aby zawiózł go do Tediego, może on coś z niego wyczaruje. Nie łudziłbym się jednak, bo został uszkodzony, nie próbowałem go włączać ani nie sprawdzałem, czy ma w środku kartę – mówił, zerkając na mnie znad okularów. – Tak tylko uprzedzam twojepytania.

– A mogę liczyć, że poinformujesz mnie o wynikach zaraz poautopsji?

– Szady, czy ty prowadzisz tę sprawę? – zadał mi prostepytanie.

Odpowiedź na nie wydawała się oczywista… dopóki niezapytał.

– O ile mi wiadomo, po wpadce medialnej z Pihonem wszyscy są na ciebie wściekli – uściślił. – Myślę, że dowodzenie zostanie przekazane komuśinnemu.

– Niby komu? – Wyjąłem z kieszeni czapkę i włożyłem, bo przez te kilka godzin w terenie zrobiło mi się zimno wuszy.

– Nie odpowiem na to pytanie, bo nie będziesz zadowolony. – Machnął do pracowników czarnej brygady. – Zabieram ciało, nic tu po mnie. Jeśli będę mógł ci coś przekazać, dam na pewno znać, ale niczego nie obiecuję. Dobrze wiesz, że podlegam podGdańsk.

Odsunąłem się na bezpieczną odległość. Wzrok zawiesiłem na pustym kubku po karmelowym latte. Leżał w śmietniku wśród sterty zużytych prezerwatyw, paczek chipsów i chusteczek jednorazowych. Nagle zrobiłem się głodny. Od niedzielnego ogniska zjadłem zaledwie kilka sucharów, na kacu miałem zbyt delikatny żołądek, więc unikałem konkretnego jedzenia. Przed opuszczeniem miejsca zdarzenia postanowiłem podejść do Suchego. Na mój widokzbladł.

– Co z tobą, Suchy? – spytałem. Zauważyłem na masce samochodu interesujący mnie przedmiot: telefon. – Jedziesz go zawieźć doTediego?

– Gdzie tam. – Poprawił biały kombinezon przy szyi. – Wszystko w swoim czasie, jeszcze tutaj nie skończyliśmy. Fortuna chce się upewnić, że odpowiednio wykonaliśmy swoją pracę, wiesz: to miejsce publiczne. Musimy się spisać jak najlepiej. – Złapał telefon zapakowany w woreczek na dowody. – Myślę jednak, że coś z tego telefonu wyciągniemy. Jest poobijany, ale podejrzewam, że najbardziej ucierpiał ekran. Możliwe, że płyta główna nie uległa zniszczeniu i damy radę pozyskać jakieśdane.

– Pokaż. – Zabrałem Suchemu worek, to znaczy przejąłemdowód.

Przyjrzałem się telefonowi, i już rozumiałem, o czym mówił Kierszka. To stary sony ericsson, popularny ponad jedenaście lat temu, sprzedawany w salonach bez dokumentów. Numer IMEI mógł nas donikąd nie zaprowadzić, a dane przechowywane w takich aparatach nie były tak szczegółowe jak te w smartfonach. Przeczuwałem, że nasz biegacz używał go wyłącznie do słuchania muzyki podczas treningu, wtedy nie posiadałby w nim nic oprócz utworów. Dziwnie się czułem, mając ten model w rękach, niemalże jakbym cofnął się wczasie.

– Dzięki, zawiozę to doTediego.

– Ej, Szady, nie rób sobie jaj! – zaprotestował Suchy, ale nie zdołał mnie zatrzymać, bo drogę odciął muBłona.

Poklepał Suchego po ramieniu i zostawił go z ręką wpowietrzu.

Przeszliśmy pod taśmą. Kątem oka zauważyłem prokuratora. Właśnie wysiadał z samochodu. Zanim z udawanym spokojem zdołał do nas dojść, wsiedliśmy do nieoznakowanej bravy i pojechaliśmy na komisariat. Broczek patrzył za nami z rękoma w kieszeniach płaszcza. Właśnie przepadła mi premia świąteczna. Niektóre dodatki pewnietakże.

RODZINA TO NIE NADGODZINY

– Tedi, sprawdź mi to. Potrzebuję lokalizacji, z której startował martwy biegacz. Może uda nam się znaleźć jego miejsce zamieszkania. – Położyłem niezapieczętowany worek z telefonem na klawiaturę. – Wiem, że to stary model, ale może cośznajdziesz.

Tedi złapał telefon. Odwrócił go kilka razy w dłoni, jakby trzymał przed sobą skarb. Przeczytał na głos napis „Sony Ericsson K550i” oraz numersprawy.

Odłożył dowód na brzeg biurka. Bardzo delikatnie zadrżała mu przy tymręka.

– Dzwonił Broczek – oznajmił. – Zakazał mi tobie pomagać, jeśli chcę dostać urlop. A moja kobyła od kilku miesięcy truje mi o Chorwację. Wybacz, stary. Musisz sobie poradzić bezemnie.

– Pieprzyć Broczka. – Przysunąłem telefon bliżej Tediego. – Nie masz ochoty dowalić temu siwemu skurwysynowi? Przecież jak rozwiążemy tę sprawę, to nie będzie miał nic dopowiedzenia.

– Zrobiłem rezerwację, wpłaciłem zaliczkę, nawet kupiłem mojej kobyle kostium kąpielowy za sto pięćdziesiąt złotych. Nie wspominając o pierdołach, na które mnie naciągnęła. – Strzepnął ze spodni okruchy po bułce. – Przykro mi. Radzisz sobiesam.

– Broczek nie jest naszymnaczelnikiem.

– Ale „sypia” z naszym komendantem. Zapomniałeś? To polityka. Od kiedy kwestionujesz władzę prokuratora? – Zerknął na mnie spod zmarszczonych brwi. – Uderzyłeś się w głowę, czy co? Przecież wiesz, jak to działa. Sprawa jest jego, on decyduje o zespołach i nas nadzoruje. Ja tylko wykonuję jego polecenie. I ty też powinieneś przestrzegaćzasad.

Podrapałem się w czoło. Tedi w jednym miał rację. W policji liczyły się dwie rzeczy: statystyka i układy. Zwróciłem się w kierunku okna. Skoro chcą mi odebrać tę sprawę, to niby kto ma jądostać?

Odpowiedź wyłoniła się sama. Stanęła w drzwiach – jak na zaproszenie. Kaszuba chrząknął, aby zwrócić na siebie uwagę, po czym wyszczerzył idealnie wyprofilowane, białe zęby niczym z reklamy środków do higieny jamyustnej.

Poza tym nie był słabeuszem. Brał ze mną udział w zawodach MMA w Toruniu, więc widziałem go w akcji. Żałowałem tylko, że nie spotkaliśmy się na przeciwległych rogach maty. Odpadliśmy wćwierćfinale.

– Cześć, Szady. Jakieś problemy z mojąsprawą?

– „Jakieś” to bardzo brzydkie słowo – odpowiedziałem, idąc dodrzwi.

Musiałem stanąć z Kaszubą twarzą w twarz, aby ten łaskawie cofnął się na korytarz i mnie wypuścił. Ledwo pohamowałem się przed sprzedaniem mu ciosu w potylicę. Albo w żuchwę – chciałbym wybić mu te bielutkie zębiska. Do diabła z postępowaniem, liczyłoby się małezwycięstwo.

– A, Szady, byłbym zapomniał! – Kaszuba zatrzymał mnie na korytarzu. – Zgarnąłem dzisiaj szczeniaka, który twierdzi, że chce z tobą porozmawiać. Siedzi w celi. – Postukał w tarczę złotego zegarka na nadgarstku. – Pamiętaj, rodzina to nienadgodziny.

Zbiegłem do dyżurki, w której spotkałem Dybasa. Skrzywiłem się, bo musiałem starego dziada prosić o pozwolenie na odwiedzenie pasierba. Nie lubił wpuszczać członków rodziny do zatrzymanych, a że był przed emeryturą – pozostawał wierny zasadom. Przekonywanie go zajęło mi dobre dziesięć minut, przez cały ten czas obserwowałem Krystiana na monitorach w dyżurce – w celi były oczywiście kamery. Leżał bez ruchu na plecach, ten widok ściskał mi serce. Dybas łaskawie odpuścił, ale wisiałem muprzysługę.

– Co ty wyprawiasz, Krystian? – Przymknąłem za sobą drzwi celi. – Odbiło ci?! Posiadanie?! Znowu zaczynasz? Miałem nadzieję, że po ostatniej rozmowiezrozumiałeś.

– Miałem raptem trawkę, niedużo. Byłem z kolegą, ale ten pies aresztował tylko mnie, i to po usłyszeniu mojego imienia inazwiska.

Przetarłem oczy. Zdecydowałem się spuścić z tonu i usiadłem na pryczy obok Krystiana. Dzieciak miał dopiero siedemnaście lat, a wpakowywał się w kłopoty częściej niż niejeden kryminalista. Po prostu miał pecha. Z drugiej strony domyślałem się, że właśnie o to Krystianowi chodziło. W ten sposób zwracał na siebie uwagę matki. Po kilku miesiącach bez kontaktu z nim zauważyłem, że znacznie schudł i zmizerniał na twarzy. No cóż, nie byłem najlepszymojczymem.

– Chcesz mi coś powiedzieć? – Spojrzałem w kamerę. Miałem nadzieję, że Kaszuba nie podsłuchiwał. – Jakieś problemy zMaksem?

– Oboje są zaaferowani przygotowaniami do ślubu. Jakoś nie mają czasu zawracać sobie mną głowy. Dla mnie lepiej, przynajmniej nie muszę udawać, że należę do kochającej sięrodzinki.

– Czy ty aby nie przesadzasz? Myślałem, że mamy to za sobą. Obiecałeś dać mu szansę dla dobra mamy. Rozmawiałem o tym z tobą, prawda?

– I co z tego, że matka jest z nim szczęśliwa? – Naburmuszył się, jakbym kazał mu zjeść coś niesmacznego. – Z tobą było lepiej, a w nim… W nim jest coś dziwnego. Nie przepadam za nim. Nie umiem tego określić. Może miewam takie przeczucia jak ty? Po prostu wiem, że jest zły, ityle.

– I dlatego wolisz marnować sobie życiedragami?

– Trochę trawki nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a ten policjant, który mnie złapał, to prawdziwy kutas – stwierdził, a ja odwróciłem głowę, żeby nie widział mojego uśmiechu. – Ten dureń dramatyzował i zaraz wsadził mnie tutaj. Nie jestem głupi, domyśliłem się, że chodzi mu ociebie.

Uniosłembrwi.

No tak, moje zatargi z Kaszubą były normalnością w komisariacie, chociaż nigdy wcześniej nie wciągaliśmy w nie swoich rodzin. Przyjrzałem się jeszcze raz Krystianowi. Miał podkrążone oczy, te cienie dodawały mu lat. Nawet jego wyjątkowo niebieskie, momentami turkusowe tęczówki straciły blask, stały sięszarawe.

– To nie zmienia faktu, że miałeś przy sobie narkotyki. Skąd jewziąłeś?

Krystian wzruszyłramionami.

– Zadajesz się z typami z Szóstki czy załatwiasz towar od kogośinnego?

– Nie pamiętam – odpowiedział i zmrużyłoczy.

Z jego tonu wnioskowałem, że coraz bardziej siędenerwuje.

– Skąd masz towar, Krystian? To nie są żarty. Od trawki najczęściej się zaczyna, a później kończy się martwym na ulicy, ze strzykawką w żyle. Nie chcę, żebyś ładował się w kłopoty, więc powiedz, skąd masz towar, a ja postaram się ciebie stąd wyciągnąć. Oczywiście pod warunkiem, że będziesz się trzymał z daleka oddragów.

– Nie będę sypał, Szady. Możesz mnie stąd wyciągnąć albo tu zostawić. Tak czy siak, nic niepowiem.

– Dilujesz? – dopytałem.

– Wyjdź stąd, Szady. Nie chcę już dłużej z tobą rozmawiać. – Jego zmienna postawa fascynowała mnie i martwiła jednocześnie. – Zadzwoń do matki, że siedzę na dołku, może ona mnie stąd wyciągnie, skoro ty niechcesz.

– Jeszcze do niej nie dzwoniłeś? – Westchnąłem i przetarłem twarz. – Jak chcesz, zostań sobie i przemyśl, co masz mi do powiedzenia. A do matki zadzwonię, masz to jak w banku, ale to, co jej powiem, raczej cię nie zachwyci. – Stanąłem przy drzwiach. – Twoja sprawa, co w życiu robisz, prawda? W końcu jesteś taki dorosły, więc i w pierdlu sobieporadzisz.

– O ile mi wiadomo, to już nie twój interes, psie. Możesz sobie iść, w końcu rodzina to nie nadgodziny, prawda? A ja dam sobie radę bez ciebie, najwyżej trafię do więzienia, i co z tego? Przynajmniej poznam swojego prawdziwego ojca, więc nie będę musiał się dłużej męczyć z taką imitacją jak ty. Zresztą i tak masz mnie w dupie, więc stądwypierdalaj!

Zacisnąłem szczękę. Odliczyłem do dziesięciu, żeby się uspokoić, ale osiągnąłem marny skutek. Wyszedłem z celi i zatrzymałem się na korytarzu przed kratą. Krystian jak nikt inny podnosił mi ciśnienie. Nie był moim synem, w każdym razie nie biologicznym, ale zależało mi na nim. Momentami nachodziła mnie ochota, żeby sprać go na kwaśne jabłko i tym sposobem nauczyćżycia.

Mimo wszystko sam byłem sobie winien: zaniedbywałem go. Więcej czasu poświęcałem siłowni, zapijaniu żalów w barze czy sypianiu z przypadkowymi kobietami. To nie tak, że mnie nie obchodził, ale kontakt z Krystianem przypominał mi o tym, że kobieta, która miała pozostać dla mnie najważniejsza, właśnie wychodziła za innego, a ja nie umiałem jej powstrzymać. Alicja zasługiwała naszczęście.

Przed opuszczeniem dołka jeszcze raz obróciłem się w stronę drzwi celi. Co się działo z Krystianem – co tak bardzoprzeżywał?

BRZEMIĘ PRZESZŁOŚCI

Po powrocie do domu usiadłem przed komputerem. Włączyłem go z myślą o uzupełnieniu biblioteczki muzycznej w telefonie, potrzebowałem czegoś nowego do biegania. Przy drzwiach frontowych czekała na mnie karteczka od Karoliny z informacją, że wyjeżdża na tydzień i będzie się regularnie odzywała. Poprosiła też, żebym zerkał na jej astrę zaparkowaną na podwórku, bo nie lubiła się z nią rozstawać na zbyt długo. Nic więcej. Gówniara chyba zapomniała, że po zaginięciu rodziców przejąłem nad nią opiekę. Zaraz potem przypomniałem sobie, ile ma lat. Nie mogłem wiecznie jej kontrolować. W liściku powiadomiła mnie także o zaległej poczcie, leżącej w koszyku w przedpokoju. Zerknąłem tam przelotem, ale kiedy zauważyłem rachunki, zrezygnowałem z wertowania, mimo że towarzyszyły im czarne koperty z moim przydomkiem. Uznałem, że mogąpoczekać.

Odpaliłem YouTube i załączyłem pierwszy utwór z listy proponowanych. Wsłuchiwałem się w niego w milczeniu. Od wyjścia z komisariatu próbowałem zadzwonić do Alicji i powiedzieć o Krystianie, ale za każdym razem blokowałem ekran i odkładałem to na później. Brakowało mi odwagi? Przecież pogodziłem się z jej ślubem, sam ją zresztą odrzuciłem. Zmieniłem utwór, tym razem na coś mocniejszego z repertuaruDisturbed.

Od maja dużo się zmieniło, a minęło zaledwie pół roku. Po sprawie Pihonu Broczek się obraził o medialną nagonkę, którą zresztą rozpuściła moja „ulubiona” rzeczniczka prasowa, Martyna Krause. W gazetach pojawiła się wzmianka o mnie – o tym, że to policjant z Komendy Powiatowej Policji w Pucku rozwiązał tę sprawę, a więc prasa odnotowała, że było inaczej, niż Broczek mówił na konferencji: „współpraca organów ścigania i prokuratury pozwoliła na bardzo efektywne rozwiązanie sprawy”. Mimowolnie zerknąłem na przedramię, blizna po oparzeniu od amoniaku wciąż niebladła.

Zalogowałem się na fikcyjne konto na Facebooku i przejrzałem profil siostry. Umieściła na swojej tablicy kilkanaście zdjęć. To z kawą, to w pociągu, to z przyjaciółmi. Na szczęście nie była sama, więc mogłem odetchnąć. Wiedziałem, że dopóki posty na jej profilu będą pojawiały się regularnie, mogę być spokojny. Karolina uwielbiała social media, ja wręcz przeciwnie. Po zaginięciu rodziców wszędzie widziałem zagrożenie, szczególnie wśród tych wszystkich serwisów społecznościowych, w których ludzie publikują informacje, gdzie są i co robią w danym momencie. Teraz stalking nie był niczymtrudnym.

Bardzo szybko znudziło mnie szukanie muzyki, więc poszedłem uciąć sobie drzemkę. W ten sposób lepiej mi się myślało, zwłaszcza że po pół roku zacząłem oswajać się z koszmarami. Raz udało mi się nawet wpłynąć na sen i uratować Wioletę przed upadkiem zdachu.

Przespałem około trzydziestu minut, nim dzwonek telefonu przypisany do Błony mnie obudził. Miał szczęście, że Tiffany miała taki kojący wokal, bo trafiłby mnie szlag. Położyłem głowę z powrotem na poduszkę, należało mi sięwolne.

Niestety nie pospałem. Przed domem rozwrzeszczał się klakson, później piszczenie nienaoliwionej bramy. Jedynie Błona czuł się u mnie jak u siebie. Wcisnął dzwonek do drzwi. Trzymał go nieustannie, aż zmusił mnie dowstania.

Westchnąłem i wygramoliłem się z łóżka. Zaspany poszedłemotworzyć.

– Co jest?! Czemu nie odbierasz?! – Błona się wprosił, popychając mnie do wnętrza korytarza. – Jest młoda? No… Karolina?

– Wyjechała. – Przeciągnąłem się i trzasnąłemdrzwiami.

Dopiero teraz zauważyłem, że Błona trzyma pod pachą teczkę. Skierował się nagórę.

– Błona, kuźwa, zdejmij buciory! – krzyknąłem, gdy spostrzegłem ciągnące się za nim błotne smugi na jasnychpanelach.

W końcu je zignorowałem, bo i tak wszedł już do mieszkania. Poszedłem za nim. Rzucił kurtkę na kanapę i rozsiadł się przystole.

– Zrób mi kawę. – Machnął ręką w stronę kuchni i otworzył starą teczkę z aktami opatrzoną numerem sprawy na przodzie. – No, szybko, szybko!

Poczłapałem do kuchni. W drodze zastanawiałem się, po co mi przyjaciele. Złapałem dwie kapsułki americano. Włączyłem ekspres. Wrząca kawa zalewała spód białego kubka, rozprzestrzeniając przyjemny zapach. Nie wpadłem na żadną pozytywną stronę posiadania przyjaciół, oprócz tego, że wbrew pozorom ich się nie wybiera. Są jak rodzina. Jak do ciebie przylgną, to już się ich nie pozbędziesz – nawet gdybyś chciał, nie umiesz wyobrazić sobie bez nichżycia.

Dla świętego spokoju wyłożyłem na talerzyk ulubione pierniki toruńskie Błony i poszedłem do salonu. Usiadłem naprzeciwko niego i w milczeniu przyglądałem się, jak popija kawę i zajada ciastka. Chrząknąłem.

– Naprawdę tego potrzebowałem. – Uniósł kubek w geściepodziękowania.

– Super, ale możesz mnie oświecić i powiedzieć, na cholerę do mnie przyłazisz i mniebudzisz?

Na to pytanie podał mi zdjęcie zrobione aparatem analogowym z czarno-białąkliszą.

– Klucze? – zaciekawiłem się. – Chcesz powiedzieć, że znalazłeś sprawę, w której sprawca także zostawiał przy ofierze swój znak rozpoznawczy? I to takisam?

Rozbudziłem się. Już raz pracowałem nad sprawą naśladowcy, i niemal spłonąłem przez nią żywcem. Nie uśmiechało mi się zagłębiać w podobnąhistorię.

Ale czy Błona da miwybór?

– Szady, posłuchaj mnie uważnie, bo nie lubię się powtarzać. Po śmierci mojego wujka ciotka trzymała na strychu stare rzeczy. Zadzwoniła do mnie jakieś trzy miesiące temu i poprosiła o pomoc. Pamiętasz? Też tambyłeś.

Pokiwałem głową. Pamiętałem, że straciliśmy na te porządki dwadni.

– No i nie przyznałem się tobie – ciągnął Błona – ale zakosiłem z jego pancernej szafy akta. Znalazłem tam między innymi pudło z nazwą „Klucznik”.

Uniosłem brwi i przeglądałem kolejne zdjęcia, które mi pokazywał. Miałem doskonałą pamięć, więc błyskawicznie połączyłem fakty: te klucze były identyczne z tym znalezionym przy naszymbiegaczu.

– Z którego to jestroku?

– Z osiemdziesiątego siódmego – odpowiedział. – Mój wujek prowadził wtedy dochodzenie razem z policjantami z Gdańska, ale nie udało im się schwytać mordercy. Wujek podejrzewał, że ktoś sprzątnął Klucznika, ale brakowało dowodów, a Gdańsk znudził się śledztwem. Naczelnik też przypisał wujka do innej sprawy, więc kontynuował to w zaciszu, w czasie nadgodzin. Stąd właśnie te akta, stary!

Wyczuwałem w głosie partnera niebezpieczne podniecenie. Jego rozbiegany wzrok mówił sam za siebie, a drżące dłonie aż nadmiernie przykuwały moją uwagę. Musiałem zgasić jegozapał.

– Dobra, Błona, ale to nas nie dotyczy. Zapomniałeś?

Wypiłem połowę kubka. W momencie gdy ciepła kawa spłynęła mi do żołądka, poczułem sięlepiej.

– O ile wiem, ta sprawa została przekazana Kaszubie – wyjaśniłem. – Pogódź się z tym, że to on ją rozwiąże, a nie my. Ma większe doświadczenie, ostatnio zrobił też specjalsa w Płocku i jest cenniejszy odnas.

– Musimy mupomóc.

– Kaszubie? – Roześmiałem się sztucznie. – Upadłeś na łeb? Miałeś wypadek, a może ugryzł cię jakiś toksyczny komar? Nie mam zamiaru pomagać Kaszubie. Ani mi się śni. Wolę poleżeć włóżku.

– Do diabła z Kaszubą, on mnie nie interesuje, tu chodzi o życie trzech osób, które niebawemumrą.

– Trzech osób? O czym tymówisz…?

– Widzisz te klucze? Obudź się, Szady! – Rąbnął pięścią w stół. – Masz w ręku zdjęcia czterech kluczy, które zostały znalezione w osiemdziesiątym siódmym przy czterech ofiarach. Na początku, kiedy zauważyłem ofiarę na Rozgardzie, nie połączyłem faktów. Ale później Suchy pieczętował klucz i sobie przypomniałem. Wtedy zawiozłem cię na komisariat i pojechałem poakta.

Podał mi kolejną fotografię. Uwieczniono na niej kobietę leżącą na brzuchu, zanurzoną twarzą w bagnie wśród wysokich paproci. Mimo że zdjęcia były słabej jakości, widziałem opuszczone spodnie. Ręce miała związane za głową, najprawdopodobniej liną, chociaż tego już nie potrafiłemdojrzeć.

– To nasza następna ofiara – kontynuował Błona. – Zginiepojutrze.

Gdyby nie fakt, że omawialiśmy autentyczne zdjęcia zbrodni, kazałbym mu siępierdolić.

– Błona, tobrzmi…

– Nieprawdopodobnie? Tak, wiem, ale specjalnie zacząłem od tej fotki. Patrz nato.

Na pierwszym zdjęciu mężczyzna w stroju sportowym siedział na ławce. Miał nisko opuszczoną głowę i kaptur założony na twarz. Na drugim dokonano zbliżenia na klucz, który wyjmowano mu zkieszeni.

– Świadek zeznał, że właśnie w takiej pozycji znalazł ofiarę – przypomniałem na głos. – Czyli… – Poczułem, jak mrozi mi się krew w żyłach. Przeszył mnie zimny dreszcz. – Wrócił?

Błona rozrzucił po stole resztę zdjęć i dokumenty zteczki.

Jej obszerna zawartość całkowicie pochłonęła moją uwagę. Nie miałem pojęcia, że w latach osiemdziesiątych na Pomorzu grasował kolejny seryjny morderca. Sądziłem, że Rezon był jedynym w naszymrejonie.

Po wstępnej analizie odłożyłem dokumenty iwstałem.

– Jeśli to prawda, powinniśmy przekazać te dokumentyKaszubie.

Poklepałem się po kieszeniach w poszukiwaniupapierosów.

Błona mnie wyręczył i rzucił paczkę na stół. Poszedłem do kuchni, żeby znaleźć naczynie napopiół.

– To nie nasza sprawa – stwierdziłem, gdy wróciłem z popielniczką. – Naczelnik wyrzuci nas na zbity ryj. Chcesz po Pihonie wyczyniać takie rzeczy? Jestem na czarnej liście, mam przesrane przez trzepniętą Krausową, a ty i tak przychodzisz z tym domnie?

– Nieraz prowadziliśmy sprawę na lewo! A jeśli to prawda, to niedługo zginie kobieta! Mamy szansę go złapać, wiemy, w jakim rejonie będzie, więc co nam szkodzi tam pójść i zobaczyć, czy go przyłapiemy? Obaj mamy wolne. No co? Nie wolno nam biwakować wlesie?

– W Puszczy Darżlubskiej?! Gdzie ty chcesz tam biwakować! – Złapałem jeszcze raz zdjęcie kobiety w bagnie. – Kurwa, Błona, to szaleństwo. Nie wierzę, że morderca wrócił po tylu latach. To by oznaczało, że został uśpiony na ponad trzydzieści lat! To małoprawdopodobne.

– Ale możliwe. Nie sądzisz? – Gdy to mówił, zobaczyłem w jego oczach dozę szaleństwa, jaką zazwyczaj widywałem u siebie. – Uratujemy tę kobietę, złapiemy Klucznika, więc w czym problem? Jeśli się mylę, to trudno. Zostawimy to wtedy, tylko proszę: zapoznaj się z tymidokumentami.

Przechadzałem się po salonie. Szukałem pomysłu, jak przemówić Błonie do rozsądku. Przecież to brzmiało nieprawdopodobnie. Poczułem się jak wtedy, kiedy dobrowolnie zgłosiłem się do pracy nad sprawą naśladowcy Rezona. Gdyby nie Kornelia, która pracowała w specjalnych służbach, wcale bym się tą sprawą nie zainteresował. Nie ciekawiło mnie takie bagno – nie kolejnyraz.

– Błona, nie mogę. Zanieś te dokumenty do archiwum albo oddaj je Kaszubie. Niech sam przejrzy papiery i zdecyduje, czy chce pokazać je Gdańskowi. Wybacz, wiem, że chodzi o twojego wujka, ale nie powinniśmy. Nie teraz. Kaszuba dobrze to rozegra. Nie lubię skurwiela, ale jest dobry w tym, co robi, to prawdziwy łowca. Znajdzie tego… Klucznika.

Błona się zaśmiał i pokręcił głową. Wyjął z teczki jeszcze jedną kartkę i wysunął w moją stronę. Nie zamierzałem brać jej doręki.

– Idę spać – oznajmiłem i wycofałem się dokorytarza.

– Wiedziałem, że nie będziesz chciał ze mną mieszać się w tę sprawę, ale liczyłem, że jako przyjaciel sięskusisz.

Na te słowazastygłem.

– Ale rozumiem: nie to nie – ciągnął Błona. – Tylko spójrz na to. Spójrz, kto jeszcze prowadził to dochodzenie z moim wujkiem w latach osiemdziesiątych – naciskał. – Jeśli potem powiesz, że mam spadać, zrobię to bezzawahania.

Westchnąłem z rezygnacją. Czytałem nazwiska od góry – nic mi nie mówiły. Dopiero przedostatnia pozycja mnie zaaferowała. Całą akcję wspierał oficer, agent wywiadu, którego bardzo dobrzeznałem…

Złapałem telefon i zadzwoniłem po jedzenie. Zamówiłem dwie pizze – dla siebie z kurczakiem, dla Błony z ananasem iszynką.

Poszedłem też do lodówki popiwa.

Teraz jego sprawa stała sięmoją.

Byłem to winien przyjacielowi i osobie, która wspomagała pucką policję w śledztwie w latachosiemdziesiątych.

SERYJNY PROFESJONALISTA

Następnego dnia przyjechałem do pracy zaspany. Debatowaliśmy i analizowaliśmy akta do czwartej nad ranem. Błona spał u mnie na kanapie, ja u siebie w pokoju. Wstałem po drugiej drzemce. Czułem, jak łupie mnie w kręgosłupie i w biodrze. Najwyraźniej starość dopadała mnie chwilę po trzydziestce. Wziąłem zimny prysznic na rozbudzenie, następnie w samych bokserkach poszedłem zbudzić Błonę. Ale jego już nie było. Akttakże.

Wszedłem do komisariatu tylnym wejściem. Od niewyspania się bolał mnie kark i szczypały oczy. Nie spieszyłem się na schodach, w pokoju 318 nie czekało na mnie nic ciekawego. Ot, kilka zaległych raportów dowypełnienia.

W trakcie nocnego przeglądania papierów doszliśmy do wniosku, że możemy mieć do czynienia z naśladowcą Klucznika, jego uczniem albo kimś, kto miał dostęp do szczegółowych notatek bądź akt. W latach osiemdziesiątych opracowano portret pamięciowy Klucznika, oszacowano wtedy, że jest około pięćdziesiątki. Zgodziliśmy się zatem, że osiemdziesięcioletni facet miałby za mało sił na takie morderstwa, i ten wniosek nas zaniepokoił. Osoba zdolna do morderstw z zimną krwią musi być niezwykle niebezpieczna. I miałem w związku z tym bardzo złeprzeczucia.

Przystanąłem na półpiętrze i wyjrzałem przezokno.

Stąd widziałem Cmentarz Parafialny. Za każdym razem przywoływał okropne wspomnienia. Uczucie beznadziejności. Nie odnalazłem rodziców, nie mogłem ich pochować. Zagapiłem się na nagrobek swojej babci. Właśnie w tej mogile zamierzałem pochować rodziców, o ile uda mi się odnaleźć ich ciała. Nie wierzyłem, że wciążżyją.

– Co tam, leszczu? – zapytał Kaszuba. Zatrzymał się bardzo blisko mnie, i chociaż stał za moimi plecami, wiedziałem, że się uśmiecha. – Wkurzony, że zabrałem cisprawę?

– Ani trochę. – Wszedłem na pierwszy schodek. – WypuściłeśKrystiana?

– Nie. Oddałem sprawę prokuraturze. Pomyślałem, że Broczek będzie miał niezły ubaw i okazję, żeby ci odpłacić za Pihon. Serio powiedziałeś, że sam rozwiązałeś tę sprawę, czy nasze złotko podało prasie błędne informacje? – Uśmiechał się od ucha do ucha, aż mało brakowało, abym muprzyłożył.

Prowokował. A testowanie mnie, kiedy czułem wykończenie fizyczne, to niebezpiecznezagranie.

– Powodzenia w śledztwie – odpowiedziałem. Zacząłem wchodzić po schodach. – Ciesz się, dopóki nie pojawi się kolejnytrup.

– Kolejny trup? Zaraz, zaraz! Ty coświesz!

Chciał za mną iść, ale zatrzymał go telefon. Odebrał i poszedł na dół. Skorzystałem z okazji i spokojnie udałem się do biura. Usiadłem na nowym krześle, położyłem nogi na stole i starałem się zasnąć. Drzemka z rana nie zaszkodzi, tym bardziej że mi za niąpłacą.

– Masz spodnie rozerwane w kroku. – Błona mnie obudził. Postawił kawę na biurku i zrzucił moje nogi na ziemię. – To za wczorajszą ciężkąpracę.

– Dzięki. – Złapałem kubek i zerknąłem naspodnie.

Faktycznie dziurawe, chociaż nie pamiętałem, jak to zrobiłem. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że w trakcie ostatniego pościgu zahaczyłem o płot. Zamiast je wyrzucić, zostawiłem na krześle, a rano byłem tak zaspany, że złapałem pierwsze lepsze ciuchy. Cholera, bałem się przyznać, ile one tamprzeleżały.

– Poprosić Olę, aby pomogła ci wzakupach?

– Potrafię sam o siebiezadbać.

– Właśnie widzę. – Błona włączył komputer. – I co? Szykujemy się naakcję?

Na korytarzu rozbrzmiał krzykKaszuby:

– Jak to nie masz raportu z badań klucza?! To na co ty czekasz, do kurwy nędzy?! Nie wiesz, że to priorytetowa sprawa!? Nie dość, że z telefonu nic nie da się wyciągnąć, to jeszcze teraz ociągacie się zkluczem?!

Wyjrzeliśmy na korytarz, Błona wysunął głowę pod moimramieniem.

– I jak to nie ustaliliście tożsamości ofiary?! Przecież to dwudziesty pierwszy wiek, do cholery! Szukaliście winternecie?!

– Czaszka była zmasakrowana, bardzo ciężko o rekonstrukcję, ściągnęliśmy eksperta, ale to potrwa. Jeśli myślisz, że byłbyś lepszym technicznym – Suchy wskazał go palcem – to powinieneś do nas wstąpić, żeby nasz wydział dzięki tobie urósł wsiłę!

– Uważaj, mądralo, bo nie ręczę za siebie! – Podszedł do Suchego bliżej, chciałem już zainterweniować, ale Błona mnie zatrzymał. – Masz czas do szesnastej, żeby z czymś do mnie przyjść! I oby to byłodobre!

Kaszuba ominął Suchego, który został w tym samym miejscu. Błona wykorzystał sytuację i do niegopodbiegł.

– Nie przejmuj się tym idiotą. – Poklepał go po ramieniu. – On się na wszystkich wyżywa, bo żadna dupa go nie chce. Daj sobiesiana.

Suchy nieznacznie sięuśmiechnął.

– A wy czym się zajmujecie? – zapytał. – Już otrzymaliśmy rozkazy od Wróbla, żeby się z wami nie dzielić szczegółami śledztwa, więc nawet nie próbujcie mniepodejść.

– Ze mną też nie? – Błona przyłożył rękę do swojej klatkipiersiowej.

– Z tobą też, nikomu mamy nic nie mówić. Zresztą na razie i tak nie mam za wiele informacji, jest późna jesień, Fortuna wiecznie w terenie, przy wypadkach albo przy samobójcach. Nie wyrabiam się. – Zawrócił do biura. – Trzymajcie się ciepło i nic nie kombinujcie. Radzę wam nie wchodzić Broczkowi i jego ludziom w drogę. Szczególnie ty, Szady.

Zostaliśmy na korytarzusami.

– Pieprzony Pihon – skomentował Błona i poszedł do naszegopokoju.

– Pieprzony Pihon – powtórzyłem wpatrzony w telefon: dzwoniłaAlicja.

Zamierzałem odebrać, naprawdę zamierzałem, jednak Zakrzewski odwrócił moją uwagę. Szedł w moimkierunku.

Lepiej być niemogło.

– Elo, przygrywie – przywitał mnie. Uścisnąłem mu dłoń. – Kiedy następnysparing?

Jego pytanie podniosło mi ciśnienie. Po krótkiej analizie zauważyłem w tym sparingu szansę dla siebie i sprawy Klucznika – gdyby tylko udało mi się dobrze zarzucić wędkę, Zakrzewski złapałbyprzynętę.

– Obojętnie. Może być nawet dzisiaj po służbie, ale…

– Ale? – dopytał w reakcji na mojąpauzę.

– Czuję, że potrzebujemy dodatkowej adrenaliny, a na pewno ja jej potrzebuję. Proponujęzakład.

– Mów dalej. – Podrapał się po zarośniętejbrodzie.

Do mojego owłosienia trochę mu brakowało, szczególnie że był czterdziestolatkiem, a mimo tego zarost miał okropnieprzerzedzony.

– Jeśli cię pokonam, pomożesz przekonać Broczka, aby dopuścił nas do śledztwa, tak jak w Pihonie. Stworzymy z Błoną osobny zespół, który będzie działałrównolegle.

– Skąd pomysł, że mam taką władzę? Zapomniałeś, że ja także zawaliłem przy sprawie Pihonu? Przeze mnie wdowiec nadał fałszywą informację domediów.

– Masz swoje sposoby i potrafisz wpływać na prokuratora. Przecież wiesz, że z Kaszubą daleko nie zajdziesz. To pustak ibeton.

Zakrzewski zmrużyłoczy.

– OK, a co ja z tego będę miał? Bo wiem, żewygram.

– Możesz sobie zażyczyć, co chcesz – odpowiedziałem.

Dopiero po wypowiedzeniu tych słów dotarło do mnie, jaką strzeliłem gafę. Ostatnimi czasy często przegrywałem z Zakrzewskim, dodatkowo tej nocy niewiele spałem. Miałem marne szanse, tym bardziej że zdawał się wformie.

– Cokolwiek tylkozechcę?

– Tak, cokolwiek – potwierdziłem.

Ojciec uczył mnie, żeby dotrzymywać danego słowa. Tak zamierzałemzrobić.

– Dzisiaj o siedemnastej w Delfinie – postanowił.

Przypieczętowaliśmy zakład uściskiemdłoni.

– Do zobaczenia. Już nie mogę się doczekać, aż spuszczę ci łomot – skwitował iposzedł.

Poczekałem, aż schowa się do swojego biura i oparłem się o ścianę. Co ja najlepszegozrobiłem?

Usłyszałem dzwonek komórki. Znowu Alicja się do mniedobijała.

Już miałem wcisnąć zieloną słuchawkę, gdy z pokoju 318 wyskoczył Błona. Wspomniał coś o trupie w łazience. Odrzuciłem połączenie, następnie pobiegłem zapartnerem.

We Władysławowie na Rybackiej intensywny smród dobiegający z mieszkania Tyrkiewiczów zaalarmował sąsiadów. Po przyjeździe patrol odnalazł staruszkę siedzącą na muszli klozetowej, obsraną i zarzyganą. Już na pierwszy rzut oka zobaczyłem, że ciało jest w zaawansowanym rozkładzie – zjadały ją robaki i posiniała jej skóra. Nie potrzebowałem do tegoKierszki.

Wciągnąłem tabakę, ścisnąłem w dłoni bursztynowy krzyżyk, odmówiłem krótką modlitwę i się przeżegnałem. Wszystko wskazywało na to, że staruszka siedziała na tym kiblu kilka dni, zanim ktokolwiek zauważył jej nieobecność. Kilka dni! Śmierć w trakciesrania.

Czy ja skończę tak samoabsurdalnie?

WSZYSTKO NA JEDNĄ KARTĘ

Włożyłem rękawice bokserskie, zrezygnowałem jednak z kasku. Jeśli chciałem zapewnić sobie choć cień szansy na wygraną, musiałem zachować szerokie pole widzenia. Szczególnie że Zakrzewski należał do tych zawodników, którzy uwielbiają bić w głowę. Wolałem nabawić się wstrząsu mózgu niż spowolnić swojeruchy.

Zakrzewski przedarł się pomiędzy linami na ring i zaczął skakać w miejscu. Jego ciosy wydawały się szybsze niż w poprzednim sparingu. Wziąłem wdech i przytrzymałem powietrze w płucach. Przeciwnik skakał jak kózka. Kiedy to cielsko tak poprawiłokondycję?

Przypomniała mi się rada, którą otrzymałem kiedyś od nieżyjącego już trenera. W bezpośredniej walce można łatwo oszacować wynik tuż przed jej rozpoczęciem. Dobry zawodnik wie, jak nastraszyć przeciwnika – wystarczy, że sprowokuje go do zwątpienia w siebie, a wszystkie umiejętności nagle przestaną mieć znaczenie. Strach odgrywał w tym pojedynku dużą rolę, zwłaszcza że stawka była wysoka. Co mi strzeliło do łba z tym zakładem? Uznałem, że to zagrywka Błony miała z tym coś wspólnego, przecież specjalnie pokazał mi imię i nazwisko oficera szukającego Klucznika w latachosiemdziesiątych.

Wszedłem na ring. Spojrzałem na Błonę, który skinął głową. Wcale nie dodało mi to otuchy, wręcz przeciwnie. Przypomniało mi moment, w którym Dampc wysłał mnie do maszynowni wypełnionej amoniakiem. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tamtymdniu.

– I jak? Walczymy na tych samych zasadach? – Zakrzewski zderzył sięrękawicami.

– Może być. – Zrobiłem to samo i przybiłem z nimpiątkę.

Przybraliśmy skulone pozycje, twarze schowaliśmy za gardą. Czułem, jak po plecach spływa mi pot i nie sądziłem, że to z powodu wcześniejszej rozgrzewki. Ciężko łapałem oddech. Zakrzewski był gorylem w ludzkiej skórze, jego silne i dobrze wymierzone ciosy mogły znokautować. Wiedziałem o tym, bo nieraz nadziałem się na jego pięść. Dlaczego dobrowolnie wyzwałem tego człowieka na pojedynek? Przecież zdawałem sobie sprawę, że tym sposobem zapalę go do ostrzejszejwalki.

Dotarło do mnie, że sam siebie nakręcam. Nie wróżyłem sobie zwycięstwa. A mama powtarzała: „uważaj, czego sobieżyczysz”.

I wcale się nie pomyliłem. Próbne ciosy poleciały w moje przedramiona po dwóch sekundach od rozpoczęcia walki. Cudem zdążyłem odskoczyć przed kolanem Zakrzewskiego. Co za as! Napierał z mocą, nie przestawał uderzać. Jak na takiego goryla – wolno się męczył, co prawda wypuszczał głośno powietrze, ale to jeszcze o