Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
23 osoby interesują się tą książką
W Suchaniu, niewielkim miasteczku w województwie zachodniopomorskim, zostaje uduszona kobieta. Dochodzenie przejmuje podkomisarz Okoński. Szybko okazuje się, że nie będzie to proste zadanie. Mąż, na początku główny podejrzany, ma alibi. Zeznania dwójki świadków, którzy widzieli rzekomego sprawcę, niczego nie ułatwiają. Morderca był na tyle skrupulatny, że nie zostawił żadnych śladów – poza włosem.
Śledztwo jeszcze na dobre się nie zaczęło, kiedy w Reczu, kolejnym miasteczku leżącym przy drodze krajowej nr 10, w podobny sposób zostaje popełnione morderstwo. Podkomisarz Okoński jedzie tam, pomimo że sprawą zajmują się lokalne władze. Wszystko się zgadza: uduszenie, okaleczenie, włos, imię kobiety. Mężczyzna odkrywa jednak pewną rzecz. Włos pozostawiony na miejscu poprzedniej zbrodni nie należy do kolejnej ofiary, a do jej koleżanki. Czy to coś znaczy? Czy Okońskiemu uda się rozwikłać zagadkę? Czy to już ostatnie przestępstwo?
O autorze
Rafał Glina, urodził się w 1979 roku w Stargardzie, wówczas Szczecińskim. Mieszka w Suchaniu, niewielkim miasteczku w województwie zachodniopomorskim, w którym zaczyna się akcja jego debiutanckiej powieści. Absolwent Zachodniopomorskiej Szkoły Biznesu na kierunku ekonomia. Lubi wszelakie sporty, do niedawna zapalony, od niedawna niedzielny biegacz. Szczęśliwy mąż, ojciec i właściciel Jack Russell teriera, z którym w wolnych chwilach spaceruje.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 518
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
W każdym z nas walczą dwa wilki.
Dobry i zły.
Który wygra?
Ten, którego karmimy.
Indiańskie przysłowie.
PROLOG
Mężczyzna jechał drogą nr 160 z Choszczna w stronę Piasecznika. Pogoda jak na koniec października była ładna. Wprawdzie siąpiło, ale słońce co jakiś czas wychylało się zza chmur. Trasa prowadziła głównie przez zalesiony teren, więc jego ostre promienie nie przeszkadzały kierowcy. Mieszkał i pracował w Stargardzie, ale do Choszczna jeździł raz, niekiedy dwa razy w miesiącu, jak sam mówił: „w interesach”. Owe „interesy” leżały teraz ukryte w jego samochodzie. Pod siedzeniami z przodu popakowane w woreczki strunowe i jednorazowe reklamówki kryły się różnego rodzaju narkotyki. Głównie zioło oraz kwas, ale także trochę amfetaminy oraz spora ilość dopalaczy. Natomiast pod kołem zapasowym w bagażniku oraz pod tylną kanapą znajdowały się równo poukładane sterydy anaboliczne. Trenbolon, sustanon, metanabol i różne odmiany testosteronów. Miał nawet na stanie strzykawki i igły, jeśliby ktoś chciał.
Narkotyki sprzedawał już długo, chociaż „sprzedawał” to może zbyt szumnie powiedziane, ale sterydami zainteresował się stosunkowo niedawno. Przez przypadek odkrył niszę na rynku i wypełnił ją idealnie. Nie, żeby w Stargardzie brakowało sprzedawców, co to – to nie, ale on kupował wszystko w Choszcznie, gdzie było taniej, i pozbywając się nawet po tych samych cenach, zarabiał więcej.
Poza tym zachowywał daleko idącą ostrożność. Przekazywał towar tylko zaufanym osobom, a co do sterydów – to znalazł kilku „osiłków” nie w samym Stargardzie, tylko w wioskach rozsianych wokół. Pamiętał, że kiedyś, gdy był mały, większość starszych chłopaków miała w domu hantle i sztangi i ćwiczyła zapamiętale. Teraz dzieciaki siedziały przed komputerami lub ze smartfonami, ale poznał kilkunastu chętnych, którzy lubili wyciskać z siebie poty na siłowni. Ci przekazywali kontakt swoim kolesiom, którzy też ćwiczyli, i interes się kręcił.
Dojechał do Piasecznika.
Mógł teraz pojechać na skrzyżowaniu prosto na Stargard. Droga była krótsza, ale dużo gorsza niż druga opcja, którą wybrał. Skręcił w prawo, na Suchań. Właściwie to zawsze tak jeździł. Nadrabiał trochę kilometrów, ale za to zawieszenie w jego aucie tak nie dostawało po dupie.
Przez wioskę przejechał z przepisową prędkością, podobnie zresztą z niej wyjechał. Wolał nie kusić losu.
Normalnie udałby się po towar wczoraj, ale od kiedy jego dziewczyna zaczęła mu marudzić, że powinien przestać handlować tym świństwem, musiał trochę kombinować i dlatego powiedział jej, że dzisiaj ma nadgodziny w pracy.
Zresztą ta głupia pinda zapomniała chyba, skąd on bierze kasę, żeby kupować te wszystkie świecidełka, które nosiła. Poza tym nie przeszkadzało jej, kiedy handlował kradzionymi ciuchami, bo tym też się zajmował. Raz w miesiącu przywoził cały bagażnik podróbek albo oryginalnych ciuchów, sam już nawet nie wiedział, i wtedy ona pierwsza wybierała dla siebie co najlepsze. Wtedy nie odczuwała żadnych skrupułów.
Dojechał do Suchania. Tutaj musiało niedawno padać, bo asfalt był cały mokry.
Na skrzyżowaniu z drogą nr 10 miał znów dwie opcje do wyboru. Czasami jechał w prawo, na stację paliw Kurdek, gdzie w restauracji Garaż zamawiał sobie coś do jedzenia, ale teraz skręcił w lewo. Przecież dzisiaj sobota. Trzeba się przyszykować na imprezkę i może jeszcze da się opchnąć trochę towaru.
Mijał domy, kolejne skrzyżowania. Wjechał na wzniesienie i już był na prostej, kiedy zza chmur wyjrzało słońce. Znajdowało się nisko nad horyzontem i momentalnie jego ostre promienie wbiły mu się w oczy niczym sztylety. Dodatkowo światło odbite od mokrego asfaltu spotęgowało chwilowy efekt oślepienia.
Zdjął nogę z gazu i zaczął macać ręką, próbując opuścić osłonę przeciwsłoneczną.
Kobieta spędziła parę chwil u przyjaciółki, plotkując i popijając wino. Zamierzała pożegnać się wcześniej, ale zaczęło padać, a ona nie miała parasolki.
Teraz wyszła z supermarketu, niosąc niezbyt ciężką torbę. Niewiele kupiła, żeby tylko podać coś na kolację. Ser, wędlinę, trochę owoców. Jak będzie trzeba, to na większe zakupy przyjedzie z mężem.
Skierowała się w stronę przejścia dla pieszych. Sygnalizatory jak zwykle się nie świeciły. Od kiedy je zamontowano, częściej były w naprawie, niż działały poprawnie.
Kobieta spojrzała w lewo. Nadjeżdżał jakiś samochód, ale dostrzegła, że już zwolnił. Weszła na pasy i popatrzyła w prawo, na przeciwległy pas. Musiała przesłonić oczy dłonią, żeby cokolwiek zobaczyć. Z tamtej strony nic się nie zbliżało. Obróciła się jeszcze raz w lewo, ale było już za późno. Jej mózg zdążył zanotować, że auto jednak się nie zatrzymało. Chciała uskoczyć i zdążyła tylko wydać krótki okrzyk, zanim ciągle zwalniający pojazd uderzył w nią i odrzucił na bok.
Uderzenie nie było mocne. W Internecie można obejrzeć dziesiątki filmików, na których ludzie są uderzani przez pędzące samochody, wyrzucani w powietrze jak szmaciane lalki i spadają, a później jak gdyby nigdy nic wstają, otrzepują się i idą dalej, zapewne w szoku.
Ale to nie był jeden z internetowych wypadków. Kobieta po prostu upadła i uderzyła głową w krawężnik wysepki oddzielającej oba pasy jezdni. Momentalnie straciła przytomność.
Kierowca w ostatniej chwili zauważył postać i zaczął hamować, ale nie zdążył zatrzymać pojazdu. Nie zrobił tego nawet, kiedy już poczuł uderzenie. Samochód toczył się na jałowym biegu. Przez boczną szybę mężczyzna widział, jak kobieta upada, a jej zakupy rozsypują się po jezdni.
Zawsze umiał sobie radzić w różnych sytuacjach, dlatego nie zatrzymał auta. Nie mógł. Jeśli policjanci przeszukają samochód, to będzie miał przesrane. Nie, żeby już nie miał.
Przez jego głowę przelatywały setki myśli. Skupił się na kilku.
Kara za posiadanie i handel taką ilością narkotyków i sterydów okazałaby się zapewne większa niż kara za ucieczkę z miejsca wypadku. No, chyba że ofiara nie przeżyje, ale wydawało mu się, że kobieta poruszyła ręką, więc być może za bardzo jej nie uszkodził. Przecież nie jechał zbyt szybko. Trzydzieści parę, może czterdzieści kilometrów na godzinę. Nikomu nic nie powinno się stać.
Pojazd się zatrzymał, a on rozglądał się nerwowo dookoła.
Mógłby także wyjechać poza miasto, ukryć towar gdzieś w polu i wrócić tutaj, udając, że w pierwszym momencie był w szoku. Tak, to dobry plan. Po towar wybrałby się później. Może nawet mógłby go zabrać po drodze, jakby go już puścili.
Nigdzie nikogo nie widział.
Może jednak istniała jeszcze jedna opcja.
Znów uważnie zlustrował teren dookoła. Czyżby miał aż tyle szczęścia? Nigdzie żywej duszy. Wiedział, że Suchań nie jest monitorowany. Oprócz dwóch stacji paliw, tej na początku i tej, którą widział przed sobą, nigdzie indziej nie zainstalowano tu kamer. Na poprzedniej stacji nie był, a na tej przed nim kamery ustawione są na wyjeżdżających klientów, więc na pewno jego nie będzie na nagraniu. Wiedział to, bo kilka razy tam tankował i namierzył monitory za kasą.
Musiał szybko podjąć decyzję. W każdej chwili ktoś mógł wyjść ze sklepu, ktoś mógł wyłonić się zza rogu budynku.
Ręka sama powędrowała do gałki zmiany biegów, noga wcisnęła pedał gazu.
Ostatni raz nerwowo rozejrzał się dookoła i upewnił, że nikogo nie widzi. Ruszył przed siebie.
Tego mężczyznę wszyscy nazywali bezdomnym, chociaż teoretycznie miał gdzie mieszkać. Przynajmniej jeśli za mieszkanie dało się uznać rozwalającą się altankę niedaleko ogródków działkowych należących do spółdzielni mieszkaniowej.
Przeważnie była tu cisza i spokój, ale wszędzie cholernie daleko, chociaż jemu to akurat nie przeszkadzało. Czasu miał w bród. Poza tym do dwóch najważniejszych miejsc w Suchaniu mógł dojść bocznymi ścieżkami niezauważony i co ważniejsze, nienagabywany przez nikogo.
Często korzystał z dróżki prowadzącej między płotami, a następnie między dwoma budynkami i wychodzącej naprzeciwko rynku miejskiego, głównego miejsca spotkań młodzieży oraz pijaczków.
Właśnie ominął kępy krzaków rosnące po obu stronach, kiedy jakieś sześćdziesiąt, może siedemdziesiąt metrów dalej srebrne auto uderzyło kogoś przechodzącego na drugą stronę jezdni.
Automatycznie cofnął się i wtulił w krzaki, obserwując jednocześnie całą sytuację. Samochód zwolnił i po chwili się zatrzymał. Nie widział osoby, która została potrącona, ale przez przednią szybę dojrzał, jak kierowca nerwowo rozgląda się dookoła. Bezdomny pomyślał, że za chwilę drzwi pojazdu otworzą się i tamten wyjdzie pomóc poszkodowanemu, ale nic takiego się nie stało.
Po chwili auto ruszyło i zaczęło przyspieszać.
Bezdomny przesunął się trochę, ciągle się przypatrując. Nie bał się, że zostanie dostrzeżony. Ścieżka opadała w dół i trzeba by było stanąć na samej krawędzi chodnika, żeby go zobaczyć, a tego kierowca chyba nie miał zamiaru robić. Bardzo mu się spieszyło.
Skryty w krzakach zdążył tylko zauważyć, że prowadzący auto to młody szczyl. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Głupi gówniarz, pomyślał.
Odprowadził pojazd wzrokiem i wtedy odwrócił się w drugą stronę.
Potrącona osoba leżała na wysepce między jezdniami jak rozbitek.
Wychylił się mocniej zza krzaków i rozejrzał. Nigdzie nikogo. Dziwne, ale czasami tak bywało. W sobotni poranek przed marketem było mnóstwo samochodów i klientów, ale teraz, kiedy słońce powoli zachodziło, ludzi zawsze kręciło się niewiele.
Zastanawiał się, czy wyjść z ukrycia i iść pomóc poszkodowanemu. Nie lubił zwracać na siebie uwagi. Zbyt często nie wyszło mu to na dobre. Wyciągnął z kieszeni wypłowiałej marynarki małą buteleczkę wódki, o której z wrażenia prawie zapomniał, i łapczywie wypił jej zawartość. Pustą rzucił za siebie, nawet się nie oglądając. Trafiła na stos podobnych, którymi zawalona była cała ścieżka.
Tego potrzebował, żeby zebrać się na odwagę. Jeśli pomoże tej osobie, może mu się to opłaci.
Już miał ruszyć w tamtą stronę, kiedy do ofiary podbiegły dwie młode dziewczyny. Znów odruchowo cofnął się w krzaki i zaczął obserwować.
Widział, jak jedna z nich pochyla się nad leżącą, a druga wyciąga telefon. Zapewne dzwoni na pogotowie albo policję.
Bezdomny zganił się w myślach. Przecież sam mógł zadzwonić, miał telefon. Dla potwierdzenia poklepał się po piersi. W wewnętrznej kieszeni marynarki rzeczywiście nosił aparat telefoniczny. Starą nokię, którą kiedyś podarowała mu jego Dagmara. Wprawdzie nie wiedział, że nie może nigdzie zadzwonić, bo od dawna nie zasilił konta, ale ciągle wierzył, że telefon w końcu zadzwoni, a on odbierze połączenie. Dlatego kiedy tylko mógł, ładował go i trzymał zawsze przy sobie.
Widział, jak przy przejściu zatrzymuje się jakieś auto i wysiada z niego mężczyzna i kobieta. Mężczyzna podbiega do dziewcząt i leżącej osoby, a następnie macha do kobiety, a ta wyjmuje coś z samochodu i mu przynosi.
Nagle naprzeciwko, po drugiej stronie rynku dostrzegł mrugające niebieskie światła i po chwili pojawił się radiowóz. Teraz bezdomny już się nie cofnął, tylko odwrócił i szybko zaczął iść przed siebie. Nie chciał, żeby ktokolwiek go tu teraz zobaczył, a już na pewno nie policjanci.
Wąska uliczka kończyła się po jakichś stu metrach i dochodziła do ubitej drogi. Mógł iść w lewo z powrotem do swojej altanki, ale nie spędzi przecież reszty soboty o suchym pysku. Dlatego skręcił w prawo, dojdzie do przejścia w ogrodzeniu, które zaprowadzi go prosto przed wejście do supermarketu. Tam kupi sobie jeszcze jedną buteleczkę wódki i wmiesza się w tłumek ludzi, którzy już zebrali się obok sygnalizacji. Może zobaczy w końcu, kto miał dzisiaj taki niefortunny dzień.
TYDZIEŃ PIERWSZY
Rok późniejWtorek, początek listopada
Kobieta jak zwykle zaczęła od zmywania makijażu, przeglądając się w wielkim lustrze wiszącym nad umywalką po prawej stronie łazienki. One zawsze najpierw robią demakijaż, pomyślał. Po lewej znajdował się sedes, a naprzeciwko okna drzwi wejściowe oraz kabina prysznicowa. Tuż pod oknem stała wanna. Kobieta rzadko ją wybierała, wolała prysznic.
Skończyła z twarzą i zaczęła się rozbierać. Powoli, ale nie zmysłowo. Tak normalnie. Mimo to patrzący na nią mężczyzna już maksymalnie się podniecił.
Bluzę dresową i spodnie złożyła i położyła na klapie od sedesu. Skarpetki i koszulka z napisem „Let’s make some noise” wylądowały w koszu na brudne ciuchy. Przyjrzała się sobie w lustrze, przekrzywiła głowę i wzruszyła ramionami.
Tak, zgodził się z nią mężczyzna, niezbyt ciekawy widok. Kobieta nie była zgrabna. Nawet ładna, ale zgrabna w żadnym wypadku. Z nadwagą. Fałda tłuszczu tu, fałdka tam, zbyt grube uda, ale z kolei za chude łydki. Kiedy zdjęła stanik, po raz kolejny stwierdził, że piersi ma za małe w stosunku do masy ciała. Szkoda. Ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Uśmiechnął się.
Kobieta zdjęła majtki i coś z nich wyciągnęła. Zapewne wkładkę albo podpaskę. Nie zauważył. Wrzuciła to do małego kosza na śmieci, spięła włosy i odkręciła prysznic. To dobrze. Zawsze wolał, jak brała prysznic. Kiedy kąpała się w wannie, nigdy nic nie widział.
Weszła do kabiny i zasunęła drzwi, co z jego punktu widzenia przynajmniej na początku nie miało znaczenia, bo całą kabinę wykonano z przezroczystego szkła. Spłukała ciało od szyi w dół wodą i namydliła się pod pachami, na nogach i pomiędzy nimi. Czyli dzisiaj golenie, uśmiechnął się mężczyzna zadowolony. Akurat to lubił bardzo.
Kobieta wzięła jednorazową maszynkę z półeczki wiszącej na ścianie w kabinie i zaczęła się golić pod pachami. Szybkie pewne ruchy, najpierw z jednej strony, później z drugiej. Następnie przeszła do nóg. Schyliła się, a jej piersi falowały przy każdym pociągnięciu maszynką. Kiedy zaczęła golić wzgórek łonowy, mężczyzna poczuł kolejną falę podniecenia. Prawą nogę postawiła na podwyższeniu brodzika, jedną ręką naciągnęła skórę, a drugą wprawnie operowała maszynką. Gdyby nie zaparowane szyby w kabinie, widok byłby zapewne niesamowity, ale on i tak wszystko wyraźnie widział w swojej wyobraźni.
Nagle kobieta podniosła głowę, coś powiedziała. Drzwi do łazienki się otworzyły. Wszedł jej mąż. Mężczyzna zaglądający przez okno odruchowo się odchylił, chociaż wiedział, że i tak nie da się go dostrzec. W łazience paliło się światło, na zewnątrz było ciemno. W szklanej tafli odbijało się tylko wnętrze łazienki. No, chyba że ktoś stanąłby przy samej szybie.
Mężczyzna zaglądał właśnie przez to wąskie, łazienkowe okno, stojąc na odwróconym wiadrze po farbie, które walało się pod płotem, na małym, ciemnym podwóreczku. Za płotem były chaszcze, za chaszczami łąka i polna droga, którą tu przyszedł. Oczywiście, kiedy już się ściemniło. Wiedział mniej więcej, kiedy powinien się tu znaleźć, żeby sobie popatrzeć, bo robił to wiele razy.
Wprawdzie okno w prawie trzech czwartych zasłonięto podnoszoną od dołu roletą, ale właśnie o to chodziło. Domownicy w środku czuli się bezpieczniej, wiedząc, że są osłonięci przed światem.
Nic bardziej mylnego. Niedociągnięte zasłony, niedosunięte rolety, brak oświetlenia zewnętrznego – wszystko to działało na mężczyznę jak magnes, przyciągając jego uwagę w szybko zapadających ciemnościach.
Mąż kobiety zdjął jej ciuchy z klapy sedesu, podniósł ją i po chwili zaczął sikać, mówiąc coś do żony. Ta odpowiedziała mu ze śmiechem, nie przerywając golenia. Potem spuścił wodę, umył ręce i wyszedł z łazienki, a kobieta skończyła golenie i spłukała się wodą. Następnie podmyła się jakimś żelem, a innym namydliła całe ciało. Nie używała gąbki. Kiedy już się cała umyła, wyszła z kabiny i się wytarła. Zdjęła spinkę, nachyliła się do brodzika, odwracając tyłem do okna, i zaczęła myć włosy. Mężczyzna mało nie eksplodował. Na ten widok zawsze czekał z utęsknieniem. Ile by dał, żeby teraz znaleźć się w środku.
Kobieta zawinęła ręcznik wokół głowy i zajęła się wklepywaniem w twarz kremu. Później ugniatała piersi w tę i z powrotem, nakładała balsam na brzuch, pośladki, uda. Przecież on mógłby to robić. Wyobraził sobie, jak masuje całe jej ciało, wciera mazidło w jej piersi, wkłada rękę między nogi.
Na koniec umyła zęby. Następnie włożyła piżamę i szlafrok, zgasiła światło w łazience i wyszła.
Przedstawienie skończone.
Mężczyzna zszedł z wiadra. Odstawił je na miejsce, przelazł przez płot i zniknął w ciemnościach. Kiedy dotrze do domu, będzie już pewnie po dwudziestej drugiej, ale wtedy właśnie zacznie się jego prywatne przedstawienie. Wszystko zobaczy wyraźniej, a kobieta będzie robić to, co on zechce.
Środa
Robert Paliński kończył wycierać kurze w salonie. Pokój nie był może zbyt duży, ale znajdowało się w nim pełno różnych bibelotów, fotografii i rozmaitych drobnych dekoracji, które należało poprzestawiać, żeby dotrzeć do wszystkich zakamarków. Była środa, a w środę zawsze wspólnie sprzątali dom. On wycierał kurze, jego żona Katarzyna odkurzała podłogi, a córka Amelka sprzątała na górze swój pokój, co w tym przypadku nie miało większego sensu, bo za jakiś czas i tak wszystko będzie w nim wyglądało jak po przejściu tornada.
Po zakończeniu sprzątania Amelka zaczęła szykować się na zajęcia z tenisa, na które jeździła z tatą dwa razy w tygodniu już od trzech miesięcy, a Katarzyna wzięła się do mycia podłóg. Można powiedzieć, że wszystko było wymierzone, co do joty, bo kiedy dotarła z wiadrem do wiatrołapu, mąż z córką już wkładali buty do wyjścia. Dała szybkiego buziaka Amelce i pogoniła ich mopem.
Szybko dokończyła swoją pracę i teraz miała pół godzinki dla siebie. Zawsze, kiedy Robert zawoził córkę, ona w spokoju ćwiczyła jogę. Taką zawarli niepisaną umowę. Niepisaną, bo to Katarzyna wymyśliła, a wręcz nakazała mężowi, że kiedy Amelka będzie na zajęciach, on ma iść na pobliską siłownię na świeżym powietrzu i tam ćwiczyć, dopóki córka nie skończy, czyli niecałą godzinę. Z jednej strony kobieta zyskiwała trochę czasu dla siebie, a z drugiej mąż się ostatnio zapuścił i chciała, żeby zrzucił trochę zbędnych kilogramów.
Robert Paliński całkowicie się z nią zgadzał. Nie, żeby był pantoflarzem i robił wszystko, co każe mu żona, ale sam zauważył, że trochę mu się przytyło, i dlatego od prawie trzech miesięcy sumiennie trenował na siłowni koło szkoły, w której odbywały się zajęcia tenisa. Ani razu nie wrócił do domu przed zakończeniem zajęć Amelki, dlatego teraz, kiedy Katarzyna Palińska wyciągała z szafki zwiniętą karimatę do ćwiczeń i usłyszała, jak otwierają się drzwi wejściowe, bardzo się zdziwiła.
– Coś się stało Amelce? – spytała zaniepokojona, wchodząc do wiatrołapu. – Mam nadzieję, że... – Głos uwiązł jej w gardle. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale silne uderzenie w głowę pozbawiło ją przytomności.