Jednorożce - Barbora Hrínová - ebook

Jednorożce ebook

Barbora Hrínová

5,0

Opis

[O KSIĄŻCE]

Osiem opowiadań o inności i odkrywaniu własnej tożsamości. - Nawet to, co oryginalne i wyjątkowe może występować powszechnie - tak z queerowością opowiadań Barbory Hrínovej próbowali sobie radzić twórcy i twórczynie opisów wydawniczych. - Autorka "Jednorożców" nie spełnia oczekiwań dyktowanych wprost lub subtelnie sugerowanych przez przestrzeń kulturową, w której żyje. A jednak, potrafi precyzyjnie i trafnie odwzorować tę przestrzeń, niezależnie od tego, czy znajduje się ona w kawiarni, wiejskim domu, wynajętym mieszkaniu, czy oddziale psychiatrycznym, i niezależnie od tego, czy jesteśmy w Bratysławie, Tbilisi, czy na wsi we wschodniej Słowacji - pisano. - Ta książka jest introwertyczna, w najlepszym znaczeniu tego słowa - twierdzi słowacka poetka Mária Ferenčuhová.

„To, co często bywa niewidoczne i postrzegane jako marginalne lub gorsze, w książce Barbory Hrínovej Jednorożce znajduje się w centrum uwagi” – podkreślało jury słowackiej nagrody literackiej Anasoft Litera. „Hrínová pokazuje nam, że kruchość, przed którą zazwyczaj uciekamy, może być wartością. Wrażliwość w jej debiutanckich opowiadaniach nie jest przedstawiana jako synonim słabości, lecz podstawowy wyznacznik człowieczeństwa. Hrínová w przekonujący sposób pisze o inności, nie egzotyzując i nie wykorzystując jej, dzięki czemu możemy lepiej zrozumieć różne sposoby życia czy poszukiwania własnej tożsamości”.

 

Za każdym razem, gdy po maturze odwiedzała babcię na wsi, pytano ją o to samo: „Masz już chłopaka?”.

Kiedyś Tereza powiedziała Oskarowi od niechcenia:

— Wiesz, czasem mija cały dzień, tydzień, miesiąc, i ani razu nie pomyślę o tym, że brakuje mi drugiej osoby.

— Pod czymś takim sam bym się podpisał — odpowiedział Oskar.

Fragment opowiadania Jednorożce

 

Kiedy przed oczami Boniego mignęły tęczowe flagi, kolorowe fryzury i odważne gesty społeczności LGBT+, poczuł ukłucie niesprawiedliwości.

Kto będzie walczył o jego prawa? Brzydkiego mężczyzny z chorobą afektywną dwubiegunową?

Fragment opowiadania Chemia

Ze swojego pokoju wysłała Dance linki do artykułów o ludziach, którzy mieli trzydzieści, czterdzieści lat i nigdy się nie całowali, nie byli w związku i nie mieli żadnych doświadczeń seksualnych. Niektórym było z tego powodu przykro i zastanawiali się, what’s wrong with me, inni z dumą mówili o sobie, że są aseksualni. W każdym razie ludzi takich jak ona było więcej.

Wprawdzie nie w najbliższym otoczeniu Lujzy, ale World Wide Web dużo o nich wiedział.

 

Fragment opowiadania Nasza

***

 

Barbora Hrínová - pisarka, scenarzystka i pedagożka. Trzykrotna finalistka prestiżowego konkursu literackiego Poviedka (Opowiadanie). Autorka reportaży radiowych i scenarzystka seriali telewizyjnych. Pracuje jako adiunktka w pracowni scenopisarstwa na Wydziale Filmowo-Telewizyjnym Wyższej Szkoły Sztuk Scenicznych w Bratysławie. Za swój debiutancki zbiór opowiadań "Jednorożce" otrzymała nagrodę literacką Anasoft Litera 2021.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 246

Rok wydania: 2023

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Bar­bora Hrínová, Jed­no­rożce, prze­ło­żyła Olga Sta­wiń­ska, Kra­ków 2023
Co­py­ri­ght © 2020, by Bar­bora Hrínová Co­py­ri­ght © 2023, for the trans­la­tion by Olga Sta­wiń­ska Co­py­ri­ght © 2023, for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Ha!art
Ori­gi­nal pu­bli­shed in Slo­vak lan­gu­age by Vy­da­va­te­ľstvo Aspekt.
This book was pu­bli­shed with a fi­nan­cial sup­port from SLO­LIA, Cen­tre for In­for­ma­tion on Li­te­ra­ture in Bra­ti­slava.
Re­dak­tor pro­wa­dzący • Piotr Ma­recki
Re­dak­cja • Ju­styna Ada­mus
Ko­rekta • Ma­ciej No­wacki
Pro­jekt okładki • Mi­cha­lina Jur­czyk
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny • Mar­cin Her­nas
Skład i ła­ma­nie • By Mo­use www.by­mo­use.pl
Po­dzię­ko­wa­nia • Ra­fał Bu­ko­wicz
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-66571-93-8
520. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa
Wy­daw­nic­two Ha!art ul. Ko­nar­skiego 35/8, 30-049 Kra­ków tel. 795 124 207wy­daw­nic­[email protected]
Wy­daw­nic­two Ha!art
@wy­daw­nic­two­ha­art
@wy­dha­art
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

SE­RIA PRZE­KŁA­DÓW pro­wa­dzona przez Alek­san­drę Ma­łecką i Pio­tra Ma­rec­kiego

· Na­pitki & li­te­ra­tura. An­to­lo­gia opo­wia­dań ho­len­der­skich i fla­mandz­kich, pod re­dak­cją Bar­bary Kalli i Bo­żeny Czar­nec­kiej, prze­ło­żyły z ję­zyka ni­der­landz­kiego Bar­bara Kalla, Bo­żena Czar­necka i Ewa Dy­na­ro­wicz

· Am­brose Bierce, Dia­bli dyk­cjo­narz, prze­ło­żył Ma­te­usz Ko­pacz

· An­thony Jo­seph, Afry­kań­skie ko­rze­nie UFO, prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka Blask!

· Ro­bert Bur­ton, Ana­to­mia me­lan­cho­lii, wy­brał i prze­ło­żył Mi­chał Ta­ba­czyń­ski

· Jean Ray, Mal­per­tuis, prze­ło­żył Ja­kub Po­lasz­czyk

· Niña We­ijers, Kon­se­kwen­cje, prze­ło­żyła Ja­dwiga Ję­dryas

· Ish­mael Reed, Mambo dżambo, prze­ło­żyła prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka blasK!

· Ka­ta­rína Kuc­be­lová, Cze­piec, prze­ło­żyła Ka­ta­rzyna Du­dzic-Gra­biń­ska

· Pe­ter Mar­kus, Bob albo męż­czy­zna na ło­dzi, prze­ło­żył Piotr Si­wecki

· An­to­lo­gia opo­wia­dań. Ru­ska kla­syka ze­sta­wił i prze­ło­żył Da­niel Maj­ling, prze­pi­sała We­ro­nika Go­gola

· Ka­thy Ac­ker, Krew i flaki w szkole śred­niej, prze­ło­żył An­drzej Woj­ta­sik

· Ju­dith Scha­lan­sky, Spis paru strat, prze­ło­żył Ka­mil Idzi­kow­ski

· Łeś Be­łej, Plan na­prawy Ukra­iny, prze­ło­żyli Alek­san­dra Brzuzy, Ma­ciej Pio­trow­ski, Zie­mo­wit Szcze­rek

· Ni­col Ho­ch­hol­cze­rová, Tego po­koju nie da się zjeść, prze­ło­żył Ra­fał Bu­ko­wicz

· Bar­bora Hrínová, Jed­no­rożce, prze­ło­żyła Olga Sta­wiń­ska

KO­LEJNE KSIĄŻKI W SE­RII

· Ice­berg Slim, Al­fons. Hi­sto­ria mo­jego ży­cia, prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka Blask!

· Ju­dith Scha­lan­sky, Szyja ży­rafy, prze­ło­żył Ka­mil Idzi­kow­ski

· Ger­trude Stein, Kru­che przy­ci­ski, prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka Blask!

· Alena Sa­bu­chová, Szep­tu­chy, prze­ło­żyła Olga Sta­wiń­ska

Moim ko­cha­nym ro­dzi­com i Jur­kowi

Po­wrót Sa­turna

Ro­mana robi so­bie li­sty. Pi­sze dłu­go­pi­sem na wy­rwa­nej z ze­szytu kartce w li­nie. Wczo­raj zro­biła ko­lejny spis – wi­dzia­łam kartkę, kiedy prze­cho­dzi­łam przez jej po­kój na bal­kon.

bi­let mie­sięczny

do­radca kre­dy­towy

Klára!!!

sąd re­jo­nowy dla Bra­ty­sławy III

mama – Skype

dro­ge­ria

kawa, cu­kier, her­bata

świeczki za­pa­chowe

Do­brze by­łoby, gdyby te­raz po­roz­ma­wiała na Sky­pie, żeby szybko od­ha­czyć mamę.

– O Boże, dziecko, kiedy u sie­bie po­sprzą­tasz?

– Nie mam czasu, ma­muś.

– Za­wsze się znaj­dzie chwilka, choćby w so­botę.

So­bota od za­wsze była u nich w domu dniem sprzą­ta­nia. Po­kój w tle za mamą wy­glą­dał czy­sto i schlud­nie. Na sza­fie po­nad trzy­dzie­sto­letni za­do­wo­lony anio­łek pod­pie­rał dłońmi por­ce­la­nowy pod­bró­dek.

– No jak się masz? Co sły­chać w pracy? Już ci za­pła­ciła?

Ro­mana nie od­po­wie­działa.

– Cier­pli­wo­ści, jesz­cze na­wet trzech mie­sięcy tam nie pra­cu­jesz. – W gło­sie mamy sły­chać było obawę.

– Nie­ważne. A jak ty się masz?

– Wszystko po sta­remu. Kręcę się po domu. Obej­rza­łam nowy od­ci­nek „Po­dró­żo­ma­nii”, o An­da­lu­zji. Co to za wspa­niały kraj!

– A nie chcia­ła­byś so­bie gdzieś po­je­chać na wy­cieczkę? Gdzie­kol­wiek – za­pro­po­no­wała Ro­mana.

– No prze­cież jeż­dżę – tłu­ma­czyła się mama. – Ju­tro jadę po­cią­giem do Ži­liny.

Prze­klęta Ži­lina. Od­kąd sio­strze uro­dziły się dzieci, mama cho­dziła tam jak do fa­bryki.

Ro­mana chciała ją gdzieś za­brać. Wy­cią­gnąć od ojca i obo­wiąz­ków. Choćby na czte­ro­dniową wy­cieczkę do Rzymu. Mama w końcu bę­dzie mo­gła się po­mo­dlić w Ba­zy­lice świę­tego Pio­tra. Ni­gdy tam nie była, znała ją tylko z te­le­wi­zyj­nych trans­mi­sji bło­go­sła­wień­stwa Urbi et Orbi.

Ich roz­mowa nie trwała dłu­żej niż wy­pa­le­nie przeze mnie pa­pie­rosa na bal­ko­nie.

– Idę do Kláry! – krzyk­nęła do mnie Ro­mana, a po chwili usły­sza­łam, jak trza­snęły drzwi wej­ściowe. Z fo­tela znik­nęły spodnie do jazdy kon­nej.

Z przy­stanku au­to­bu­so­wego do stajni był jesz­cze ki­lo­metr pod górę za­ku­rzoną drogą. Ro­mana nie po­ja­wiła się tam od dwóch ty­go­dni. Miała wy­rzuty su­mie­nia. Klára może się na nią zło­ścić. Może nie wy­su­nąć ra­do­śnie łba z boksu tuż po tym, jak wy­czuje jej za­pach. Może spoj­rzeć na nią ura­żo­nym wzro­kiem – że to już nie to, co daw­niej, kiedy Ro­mana pra­co­wała u Dok­tora i od­wie­dzała ją co­dzien­nie, w naj­gor­szym ra­zie raz na dwa dni. Ale Klára nie pa­mię­tała ta­kich rze­czy, a przede wszyst­kim nie ba­wiła się w po­rów­na­nia. Prze­żyła już gor­sze rze­czy.

Ro­mana pod­su­nęła kla­czy pod pysk jabłko. Cie­pły, wil­gotny ję­zyk Kláry ob­li­zał dłoń ko­biety. Chwilę póź­niej Ro­mana wy­pro­wa­dziła klacz przed stad­ninę. Przed jazdą mu­siała zwie­rzę wy­cze­sać, umyć i osio­dłać. Kiedy je szczot­ko­wała, z sier­ści wzbił się w po­wie­trze kurz.

Z du­żego je­epa, który pod­je­chał przed stad­ninę, wy­siadł kie­row­nik ośrodka. Skie­ro­wał kroki w stronę Ro­many.

– Dzień do­bry. Nie do­sta­łem od pani opłaty za ostatni mie­siąc. Może fak­tura nie przy­szła – na­po­mknął. – Prąd po­dro­żał. Za każdy boks bę­dzie te­raz do­dat­kowo pięt­na­ście euro.

Ro­ma­nie zro­biło się wstyd z po­wodu wy­so­ko­ści usta­lo­nego wcze­śniej li­mitu prze­le­wów na swoim kon­cie. Nie są­dziła, że koszt sied­miu me­trów kwa­dra­to­wych wy­ście­lo­nych słomą może kie­dy­kol­wiek prze­kro­czyć sumę dwu­stu euro.

– Oczy­wi­ście. Za­płacę, prze­pra­szam za opóź­nie­nie.

Ko­bieta pró­bo­wała wsko­czyć na sio­dło, ale wzięła za słaby za­mach. Mu­siała od­bić się od ziemi po­now­nie. Gdy w końcu się udało, koń ru­szył stę­pem w kółko po wy­zna­czo­nym to­rze ujeż­dżalni. Po chwili Ro­mana do­ci­snęła łydkę moc­niej i Klára po­bie­gła kłu­sem. Prze­sko­czyły przez ni­ski płot i wje­chały na le­śną ścieżkę. Cwa­łem mi­jały pnie drzew.

Ro­mana tego wła­śnie po­trze­bo­wała.

***

Wpa­dła do sklepu po kawę, cu­kier i her­batę, do ko­szyka do­rzu­ciła też świece. Chciała je ku­pić w ja­kimś pach­ną­cym skle­pie orien­tal­nym, ale te z Kau­flandu też mogą być. Ro­mana zer­k­nęła na te­le­fon, żeby spraw­dzić, czy Vanda na­pi­sała, że już je­dzie. Po­winna była skoń­czyć pracę na re­cep­cji o ósmej, chyba że aku­rat za­ga­dała się z ja­kąś tu­rystką. W ho­stelu ma kon­takt z ró­wie­śnicz­kami z ca­łego świata.

W ko­lejce do kasy Ro­mana za­sta­na­wiała się, czy nie jest dla Vandy tro­chę za stara. Dziew­czyna mu­siała już za­uwa­żyć zmarszczki, które ona sama ob­ser­wo­wała na swo­jej twa­rzy od dwu­dzie­stego siód­mego roku ży­cia, a które te­raz, w wieku trzy­dzie­stu dwóch lat, są już cał­kiem wi­doczne. Wo­kół oczu za­częły po­ja­wiać się ku­rze łapki, zwłasz­cza kiedy Ro­mana się śmiała. Mo­głaby się już w ogóle nie uśmie­chać, zresztą i tak nie miała do tego wielu po­wo­dów. Do­brze, że lu­stro w ła­zience było dla niej ta­kie ła­skawe. Pęk­nięte i po­kryte co­raz ciem­niej­szą war­stwą ku­rzu. Na­prawdę po­winna je umyć. Albo po­pro­sić o to swoją współ­lo­ka­torkę, która i tak ca­łymi dniami cho­dzi tylko po miesz­ka­niu w dre­sie.

***

Ro­mana pró­bo­wała wy­szo­ro­wać starą wannę. Vanda za­ży­czyła so­bie wspól­nej ką­pieli. Być może li­czyła na to, że Ro­mana zmieni dla niej ła­zien­kowy skan­sen w praw­dziwe cen­trum spa. Może gdyby zga­siły świa­tło i zo­sta­wiły tylko pło­nące świeczki na brze­gach wanny, nie by­łoby tak źle.

Przy­szedł SMS. Dziew­czyna pew­nie stoi już pod drzwiami.

Ale nie, to wia­do­mość od Kri­stíny – sze­fo­wej, która chce, żeby zwra­cać się do niej Kira.

Hejka, to pilne!! Ten roz­wód Ivana trzeba skoń­czyć do ju­tra. Prze­czy­tać, za­na­li­zo­wać i przy­go­to­wać umowy. Wy­star­czą wstępne wer­sje. Mu­szę mieć to rano na ma­ilu. Za­po­mnia­łam, że to na już. Mo­żesz się tym za­jąć? Dzięki wiel­kie!

Ro­mana za­sty­gła z za­pa­loną świecą w ręce. Nie, to się nie dzieje. Te­raz. O dwu­dzie­stej pierw­szej trzy­dzie­ści. Do­ku­menty roz­wo­dowe miały pięć­dzie­siąt stron. Ana­liza zaj­mie jej dwie, trzy go­dziny, a pierw­szy szkic umowy skoń­czy pew­nie do­piero przed świ­tem. Ro­mana miała ochotę wrzu­cić ko­mórkę do czę­ściowo wy­peł­nio­nej wodą wanny. Drżącą ręką odło­żyła te­le­fon na pralkę. Wy­szła z ła­zienki i za­pu­kała do mo­jego po­koju.

– Idziesz na bal­kon?

Wsta­łam od mo­ni­tora. Już i tak chcia­łam iść za­pa­lić.

Usia­dłam na wy­tar­tym krze­śle, a Ro­mana na sto­sie opon, które zo­stały tu po po­przed­nim wy­naj­mu­ją­cym. Wró­ciła się jesz­cze po kawę, po­rządną sie­kierę-za­le­wajkę.

– Zwal­niam się. Se­rio, to nie jest nor­malne. Nie je­stem jej nie­wol­nicą. – Ro­mana po­pa­trzyła z de­ter­mi­na­cją w ciem­ność roz­rze­dzoną punk­to­wym świa­tłem ulicz­nych la­tarni. Z pro­filu wy­glą­dała jak grecki bóg, któ­rego piętą achil­le­sową był jego wła­sny lęk.

– BTW, staj­nia po­dro­żała. Mogę się za­ło­żyć, że za­raz nam wła­ści­ciel też pod­nie­sie czynsz. Je­stem tu ostatni rok, przy­się­gam – po­wie­działa zde­ner­wo­wana i odło­żyła fi­li­żankę na roz­chy­bo­tany sto­lik mię­dzy nami.

Usły­sza­ły­śmy dzwo­nek do drzwi. Ro­mana po­szła otwo­rzyć. Zro­bi­łam Van­dzie miej­sce na bal­ko­nie. Po chwili mi­nęła mnie dwu­dzie­stocz­te­ro­let­nia dziew­czyna. Miała ko­szulkę z na­pi­sem: Lu­dziom od­pier­dala. Tur­ku­sowe włosy za­kry­wały po­łowę twa­rzy. Przy­wi­tała się ze mną od nie­chce­nia, jak za­wsze.

– Ku­pi­łam la­wen­dową sól do ką­pieli. – Vanda po­ca­ło­wała Ro­manę i wy­cią­gnęła po­jem­ni­czek.

– Prze­pra­szam cię, ko­cha­nie. Mo­żesz się wy­ką­pać sama. Ja mu­szę pra­co­wać.

– Se­rio? Znowu? – Vanda od razu strze­liła fo­cha.

– To wy­szło do­piero te­raz. Do­wie­dzia­łam się pięt­na­ście mi­nut temu.

– A ona sły­szała o czymś ta­kim jak dzień ro­bo­czy? – spy­tała ostro dziew­czyna.

– Po­patrz na swoją ko­szulkę. Wiele ci wy­ja­śni – od­cięła się Ro­mana.

***

Kiedy w nocy po­szłam do to­a­lety, w po­koju obok jesz­cze się świe­ciło. Drzwi nie za­my­kają się do końca. Klamki są wy­ro­bione. Bez względu na to, jak mocno do­ci­śnie się drzwi, i tak za­wsze się uchylą.

– Kiedy ku­pisz so­bie auto? – usły­sza­łam głos Vandy.

– Mo­żesz być ci­cho? Pró­buję się skon­cen­tro­wać.

– Można wziąć w le­asing. Mo­gły­by­śmy so­bie w le­cie zro­bić road trip po Nor­we­gii.

– Weź so­bie ja­kąś książkę albo idź spać. Mo­żesz zga­sić, wy­star­czy mi świa­tło z mo­ni­tora.

– My­śla­łam, że ko­nia ku­pują so­bie lu­dzie, któ­rzy już mają dwa auta w ga­rażu.

Ko­chały się do­piero nad ra­nem. Sma­ro­wa­łam chleb ma­słem i sły­sza­łam ich stłu­mione wes­tchnie­nia. Przez chwilę na­słu­chi­wa­łam, ale póź­niej włą­czy­łam ra­dio.

O ósmej trzy­dzie­ści wy­szły z miesz­ka­nia. Ulica przed na­szym do­mem pnie się w górę, a po­tem skręca w lewo. Ro­mana, lekko po­chy­lona, sta­wiała dłu­gie kroki. Vanda mu­siała się sta­rać, aby zrów­nać się z part­nerką. Dziew­czy­nie bra­ko­wało de­ter­mi­na­cji, była bar­dziej roz­ko­ja­rzona. Spra­wiała wra­że­nie, że za­raz się za­trzyma i ru­szy w prze­ciwną stronę. W sza­rych płasz­czach i z płó­cien­nymi tor­bami za­wie­szo­nymi przez ra­mię wy­glą­dały, jakby je­chały na ja­kiś fe­sti­wal mu­zyczny. Od­wró­ci­łam wzrok od okna i włą­czy­łam lap­topa.

***

Stały w za­tło­czo­nym au­to­bu­sie. Był tak prze­peł­niony ludźmi, że ciała part­ne­rek sty­kały się, ale Vanda ce­lowo od­wró­ciła wzrok. W uszach miała słu­chawki. Mo­głaby wyjść z miesz­ka­nia go­dzinę póź­niej, w au­to­bu­sie by­łoby o po­łowę mniej pa­sa­że­rów. Spo­koj­nie zdą­ży­łaby na wy­kład o ma­lar­stwie an­tycz­nym na Wy­dziale Kul­tu­ro­znaw­stwa.

Ro­mana miała wra­że­nie, że stop­niowo roz­cza­ro­wuje dziew­czynę. Trzeba było nie mó­wić od razu na pierw­szym spo­tka­niu, że ma ko­nia. Nie spo­dzie­wała się jed­nak, że Vanda wy­ro­biła so­bie o niej tak ste­reo­ty­powe zda­nie: praw­niczka, którą stać na wła­snego ko­nia, na pewno ma sa­mo­chód w pry­wat­nym ga­rażu i po­może swo­jej mło­dej part­nerce ru­szyć do przodu. Na przy­kład po­zna ją z kimś, a ten ktoś z ko­lei z dy­rek­to­rem Mu­zeum Gug­gen­he­ima, gdzie Vanda pew­nie wi­dzi się za pięć lat w roli ku­ra­torki. To wpraw­dzie bar­dzo mało praw­do­po­dobne, ale w jej przy­padku nie cał­kiem nie­moż­liwe. Taka była pod­sta­wowa róż­nica mię­dzy nimi. Coś po­mię­dzy obie­cu­ją­cym po­ten­cja­łem a szarą rze­czy­wi­sto­ścią, która opla­tała Ro­manę tak cia­sno, że nie mo­gła się z niej wy­rwać.

***

Kira sie­działa przed lap­to­pem i prze­glą­dała ma­te­riały, które Ro­mana wy­słała jej o czwar­tej rano.

– Masz tu kilka li­te­ró­wek – za­uwa­żyła – ale poza tym good job!

To chyba był kom­ple­ment, a w związku z tym oka­zja do za­da­nia trud­niej­szych py­tań. Na przy­kład o pod­wyżkę. Ale Ro­mana bała się o to spy­tać. Chciała się tylko do­wie­dzieć, kiedy Kri­stína za­płaci jej to, co już się na­le­żało. Za skoń­czone pro­jekty, które Ro­mana ro­biła po go­dzi­nach. Brak snu tę­pił jej cier­pli­wość.

Kri­stína zro­biła minę nie­wi­niątka.

– Od razu, ko­chana. Od razu, jak tylko klienci za­płacą mnie.

– Już dawno po­winni to zro­bić. Upły­nęły wszyst­kie ter­miny w umo­wach.

– Nie jest im te­raz ła­two, uwierz mi. Rę­czę za nich, że za­płacą.

– A mo­gła­byś się im, pro­szę, przy­po­mnieć? Przy­naj­mniej tym trzem. – Po­dała sze­fo­wej li­stę na­zwisk na po­ma­rań­czo­wej kar­teczce, która od mie­siąca wi­siała przy­le­piona do mo­ni­tora. Naj­chęt­niej Ro­mana za­dzwo­ni­łaby do nich oso­bi­ście.

Ku­rucz

Ho­rváth

Sy­na­ková

Kira skrzy­wiła się, jakby do kan­ce­la­rii wpadł ja­kiś owad i po­psuł jej przy­jemny po­ra­nek. Przy­szła tu z luk­su­so­wego apar­ta­mentu w cen­trum mia­sta. Na­wet za­pro­siła tam kie­dyś Ro­manę, gdy jesz­cze ra­zem stu­dio­wały. Szcze­gól­nie za­pa­dały w pa­mięć ma­te­race z koń­skiego wło­sia.

– Do­sta­łaś wy­płatę? Do­sta­łaś. Dwu­na­stego, je­śli do­brze wi­dzę.

To prawda. Ta marna pod­stawa za­warta w umo­wie. Tylko dla tego nie warto było zmie­niać pracy. Kri­stína mó­wiła, że ma godną za­ufa­nia klien­telę. Że roz­wo­dzi na­wet ce­le­bry­tów. Ale od­kąd Ro­mana za­częła tu pra­co­wać, żadna z tych osób, o któ­rych bru­ko­wiec „Nový Čas” pi­sał, że się roz­wo­dzi, nie przy­szła do Kri­stíny. Przy­cho­dzili tylko przy­ja­ciele i zna­jomi jej chło­paka. To on za­ra­biał praw­dziwe pie­nią­dze. Pro­du­ko­wał pompy fil­tru­jące do ba­se­nów. Miały wzię­cie na­wet w Taj­lan­dii i w Chi­nach.

– Za­ła­twimy to do końca ty­go­dnia. Zgoda? – Ro­mana się nie pod­da­wała.

– Ja­sne – po­wie­działa Kri­stína i wstała od biurka. – Te­raz mu­szę ucie­kać. Mam spo­tka­nie na mie­ście. Może bę­dziemy mieć no­wego klienta.

Zdjęła z wie­szaka ma­ry­narkę i ru­szyła do wyj­ścia. Ro­mana za­częła po­dej­rze­wać, że Kri­stína idzie do ko­sme­tyczki.

Przy­glą­dała się jej dłu­gim, szczu­płym no­gom, które wła­śnie opusz­czały kan­ce­la­rię. Blon­dynki jak z pla­ka­tów ni­gdy się Ro­ma­nie nie po­do­bały. „Piękno to skom­pli­ko­wana sprawa” – przy­po­mniała so­bie słowa Kiry jesz­cze z cza­sów miesz­ka­nia w aka­de­miku. „Trzeba o nie dbać i je po­mna­żać”. Ro­mana miała wra­że­nie, że sze­fowa tę firmę też trak­tuje jak modny do­da­tek, który do­stała od chło­paka na uro­dziny. Żeby nie było – skoro już zdo­była ten dy­plom ukoń­cze­nia stu­diów praw­ni­czych.

O szó­stej po po­łu­dniu Ro­mana miała jesz­cze dużo pa­pier­ko­wej ro­boty przed sobą, ale nie chciała już trzeci raz prze­kła­dać spo­tka­nia z do­radcą kre­dy­to­wym. Za­mknęła kan­ce­la­rię i udała się w umó­wione miej­sce. Mar­twiła się tym, jak eks­pert oce­nił jej ze­szło­roczne do­chody.

Kiedy wró­ciła do miesz­ka­nia, z obu­rze­niem rzu­ciła ana­lizy na ku­chenny stół.

– Mogę so­bie za­cząć szu­kać ja­kiejś ka­wa­lerki.

– Słu­cham?

– Da­dzą mi kre­dyt naj­wy­żej na sześć­dzie­siąt ty­sięcy. Z mo­imi oszczęd­no­ściami bę­dzie mnie stać na ka­wa­lerkę gdzieś na wy­gwiz­do­wie.

– To wcale nie musi być ta­kie złe. Ja bym w to szła. – Pró­bo­wa­łam ją uspo­koić.

Wska­zała na mnie pal­cem. Zdzi­wi­łam się, że w ręce nie miała noża.

– Gdy­bym stu­dio­wała sztukę, po­go­dzi­ła­bym się z tym, że będę żyć gdzieś na obrze­żach mia­sta. Ale ja skoń­czy­łam prak­tyczny kie­ru­nek! – Za­trza­snęła za sobą drzwi do po­koju.

Za­sta­na­wia­łam się, czyj to był po­mysł z tym prak­tycz­nym kie­run­kiem stu­diów. Czy zmu­sili ją do tego ro­dzice, czy może lewa pół­kula mó­zgu, która w wieku osiem­na­stu lat naj­wi­docz­niej do­szła do głosu. Do dzie­więt­na­stego roku ży­cia Ro­mana pi­sała wier­sze. Do­stała na­wet drugą na­grodę w kon­kur­sie po­etyc­kim Skrzy­dła Ivana Lau­číka.

Ostat­nio po­wie­działa mi na bal­ko­nie:

– Klára jest dla mnie jak róża dla Ma­łego Księ­cia. Wiem, że ona gdzieś tam jest i ja się mu­szę nią opie­ko­wać. To mnie trzyma przy ży­ciu.

Wie­czo­rem ja­dły­śmy ko­la­cję w kuchni, każda swoją owsiankę.

– Swoją drogą, to miesz­ka­nie da­łoby się ład­nie wy­re­mon­to­wać. – Ro­mana ro­zej­rzała się łap­czy­wie po kuchni. – Gdyby było moje.

***

Pró­bo­wa­łam do­wie­dzieć się cze­goś o sy­tu­acji Ro­many z In­ter­netu. W tym wieku mu­siała mieć już za sobą modny te­raz kry­zys ćwierć­wie­cza. Na kry­zys wieku śred­niego jesz­cze miała czas. Na pod­sta­wie wpro­wa­dzo­nych słów wy­szu­ki­warka po­le­ciła mi stronę www.astro­go­raczka.sk.

Zna­la­złam tam cał­kiem trafną dia­gnozę.

Naj­póź­niej tuż po trzy­dzie­stce do­cho­dzi do po­waż­nej zmiany w ludz­kiej psy­chice. Na­wet naj­więk­szy ma­rzy­ciel od­czuwa po­trzebę za­pusz­cze­nia ko­rzeni w twar­dej rze­czy­wi­sto­ści. Spo­wo­do­wane jest to po­wro­tem Sa­turna do po­zy­cji wyj­ścio­wej z dnia na­szych uro­dzin...

***
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki