Rzeka Czerwona - Louise Erdrich - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Rzeka Czerwona ebook i audiobook

Louise Erdrich

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

24 osoby interesują się tą książką

Opis

Najnowsza powieść jednej z najważniejszych współczesnych pisarek amerykańskich. Zdobywczyni nagrody Pulitzera, PEN/Faulkner, National Book Award oraz wielu innych.

W Tabor w stanie Północna Dakota losy grupki osób splatają się wokół kontrowersyjnego ślubu. Garry Geist, młody, pełen lęku dziedzic dwóch farm za wszelką cenę pragnie ożenić się z Kismet Poe, impulsywną eks-gotką, która ma przesądzić o jego losie, choć nie wybrała jeszcze własnego. W Kismet kocha się także Hugo, wyrośnięty rudowłosy samouk o łagodnym usposobieniu, który postanawia, że odbierze ją Gary’emu, nawet jeśli będzie musiał rozbić ich małżeństwo. Matka Kismet, Crystal, w trakcie pracy na nocną zmianę – transportu buraków cukrowych z gospodarstwa rodziców Gary’ego – słucha ponurych audycji radiowych, doświadcza wizji aniołów stróżów i zamartwia się o przyszłość własną i córki.

Czas ludzki, czas głęboki, czas Rzeki Czerwonej, okres półtrwania herbicydów i pestycydów czy elegancja czasu symbolizowana przez próbki rdzenia wiertniczego pobierane z niewyobrażalnych głębin – wszystko to zestawione jest z gwałtownością zmian klimatycznych, ubożenia zasobów naturalnych i niespodziewanego kryzysu ekonomicznego lat 2008-2009. Ile kosztuje sukienka? A używane auto? Czy w kształtach zmiennych obłoków można dojrzeć zarys własnej duszy? Czy da się znaleźć osobiste zbawienie w bezmiarze nieba? Oto pytania, z jakimi codziennie zmagają się mieszkańcy Doliny Rzeki Czerwonej.

"Rzeka Czerwona" to opowieść przepełniona czułością, humorem, niepokojem, halucynacjami i żałobą. To rzecz o zawodowych bolączkach, bezmiernych radościach, burzliwych pejzażach i jedzeniu rodzimych ziół z własnego ogródka. O zwykłych ludziach, którzy marzą, dorastają, zakochują się, zmagają z losem, znoszą tragedie, skrywają gorzkie sekrety; o ludziach złożonych i pełnych sprzeczności, przyzwoitych i niepozbawionych wad, samotnych i niepozbawionych nadziei. Wreszcie o surowym pięknie równinnej wspólnoty, której członkowie muszą stawić czoło tragedii, gdy potężne siły wywracają ich życie do góry nogami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 494

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 36 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Barbara Liberek

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Louise Erdrich

Rzeka Czerwona

Przełożyła Agnieszka Walulik

Tym, co kochają ptactwo i bronią jego miejsca na świecie

Czerwona Rzeka Północy jest młoda. Z góry wygląda jak sznurek ułożony na płaskiej płycie w ciasne, skręcone pętle. Powstaje u zbiegu Rzeki Wydrowego Ogona z Bois de Sioux i spływa na północ po niewielkim nachyleniu ciągnącym się od Wahpeton po Winnipeg. Rzeka jest błotnista, mętna od osadów i toksycznych spływów rolniczych. Pływać w niej nie popływasz, ale da się połowić ryby, w każdym razie u źródeł. Rzeka jest zmienna: latem ciurka powoli i ospale, wiosną rzuca się niczym rozszalały berbeć i wylewa po spłachciach ziemi, odbijając niebo jak niegdyś jej matka – ogromne, prehistoryczne jezioro. Z biegiem tysiącleci to jej wody nadały glebie Doliny Rzeki Czerwonej czarny koloryt, tchnęły w nią życie. Rzeka jest płytka, rzeka jest głęboka, nad nią się wychowałam, rzeka jest wszystkim.

NOCNA ZMIANA

2008

Crystal

Pewnego łagodnego jesiennego wieczoru w Dolinie Rzeki Czerwonej, w stanie Dakota Północna, Crystal podciągnęła się za kierownicę ciężarówki International z wywrotką boczną, wyjechała nią z cukrowni i ruszyła w trasę. Het, w punkcie odbioru, buraki cukrowe z pól Geista piętrzyły się w ogromną, bochenkowatą pryzmę. Crystal zajechała tam szosą, skręciła w drogę dojazdową i załadowała ciężarówkę ze stosu. Nawrotka do zakładu, rozładunek. I z powrotem, tyle razy, ile da radę w ciągu dwunastogodzinnej zmiany.

Zawsze na nocki pakowała sobie ten sam posiłek. Dwie kanapki (salami z indyka na pieczywie pełnoziarnistym), marchewki, chipsy jabłkowe, orzeszki ziemne i dwa ciasteczka. Przy torbie termicznej z jedzeniem miała umocowany płócienny pas na narzędzia. W jego kieszonkach zawsze trzymała to samo: telefon, narzędzie wielofunkcyjne, gumę Black Jack, maść w rolce na bolące mięśnie i stawy, paracetamol i balsam do ust. Miała też paluszki wołowe z jalapeño, szczoteczkę do zębów i portfel. W kieszeni spodni trzymała czapkę na szczęście, wydzierganą przez jej córkę. Nosiła też krzyżyk z drewna oliwkowego, który przywiózł z Ziemi Świętej ksiądz Flirty – mierna z niej była katoliczka, lecz Crystal, jak wiele osób spragnionych ładu, wierzyła w przesądy. Jej zmiana trwała od szóstej wieczorem do szóstej rano. Gdy Crystal wychodziła do roboty, jej córka siedziała już nad zadaniami domowymi, chyba że akurat pracowała w restauracji. Crystal wracała następnego ranka w samą porę, żeby wyprawić ją do szkoły.

O jedenastej wieczorem zjadła pierwszy paluszek wołowy i posmarowała się maścią. Wyjechała z cukrowni i ruszyła z powrotem na pola, wysokie światła ciężarówki wrzynały się w dziwne, podnoszące się i opadające maty mgieł. Nagle na jezdnię wyskoczył wyrazisty cień. Zanim Crystal zdążyła dotknąć hamulców, zwierzę na powrót pochłonęły ciemności. To był kuguar – pierwszy, jakiego w życiu widziała. Ta jego płynność, światła samochodu odbijające się od sierści, drapieżna krzywizna łba. Crystal przywarła ramieniem do bocznej szyby i zwolniła. Mijając miejsce, gdzie kot zniknął jej z oczu, poczuła lekki prąd przebiegający po szczęce. Nawet w szoferce potężnej ciężarówki coś zdołało jej dotknąć. Drgnienie niepokoju. Wróżba. Crystal próbowała się z tego otrząsnąć. W domu jej córka Kismet i mąż Martin na pewno szykowali się już do zakończenia dnia. Może Kismet zrobiła sobie prażoną kukurydzę, a Martin zaparzył specjalną herbatkę, którą lubił pijać przed snem. Nic im nie groziło.

– Przełącz myśli na jakąś lepszą stację – mruknęła do siebie Crystal.

A potem jej myśli w ogóle się rozpierzchły, gdy zjechała na żwirówkę i ruszyła w stronę potężnych halogenowych lamp otaczających pryzmę.

W trakcie nawrotki do cukrowni przyszło jej do głowy, że może ten kuguar miał coś wspólnego z babcią, która ją wychowała, Happy Frechette. Happy w czasach prohibicji dostarczyła raz whiskey do Fargo. Niosła ją na piechotę i musiała rozbić jedną butelkę właśnie na głowie kuguara. Taki zmarnowany grosz! Jeszcze ponad siedemdziesiąt lat później nie mogła tego odżałować. Za każdym razem, gdy opowiadała o swojej wyprawie, stawała się ona coraz dłuższa i bardziej obfitująca w przygody. Może widok tego kuguara był znakiem, że Happy wreszcie odeszła? Zachłanność i okrucieństwo długo trzymały ją przy życiu, lecz przecież nikt nie może żyć wiecznie. Z drugiej strony, jeśli już komuś miało się to udać…

Crystal miała mętlik w głowie. W cukrowni wjechała na podnośnik ciężarowy. Założyła czapkę, którą Kismet zrobiła dla niej z mieniącej się, złocistej włóczki – czuła się w niej jak wojowniczka w hełmie. Kilku kolegów się z niej podśmiewało, lecz odgryzała im się tym samym i żartowała, że zwyczajnie jej zazdroszczą. Wciąż była nabuzowana po tym spotkaniu z kuguarem, ale nie pisnęła o nim ani słowa. Kot objawił się tylko i wyłącznie jej. Podnośnik sunął do góry, aż wreszcie przełącznik rtęciowy otworzył boczną klapę i z wywrotki wysypały się trzydzieści dwie tony buraków cukrowych.

Kiedy Crystal wróciła na trasę, w radiu leciała już audycja z udziałem słuchaczy, której lubiła słuchać.

Dzisiejszym tematem były anioły. Czy naprawdę istnieją? Czy nas słuchają? Odpowiedź brzmi: tak. Prowadzący Al Ringer rozmawiał z jakąś ekspertką. Opowiadali o świętych istotach, Księciu Oblicza, tetragramie i hierarchii cherubinów. Ekspertka obiecała, że zaraz wszystko dokładnie objaśni. Otóż jeśli człowiek obserwował nieboskłon, mógł się zwracać o pomoc do naczelnego anioła rządzącego gwiazdami danej nocy. Na przykład nad gwiazdozbiorem Wagi, widocznym obecnie na niebie, panował Zuriel. Czy zatem warto było zwracać się do Zuriela? Zapewne tak. Co prawda ludzka mowa była poniżej godności Zuriela, jednak porozumiewał się on z Panem Zastępów za pośrednictwem gestów. Przekazywał mu, czego potrzebują i czego pragną ludzie na ziemi. Może nawet jego nieme błagania cieszyły się większą uwagą, ponieważ Zuriel nosił specjalne pierścienie, które lśniły i migotały.

Do audycji zadzwonił ktoś o imieniu Borys. Otóż Borys jako dziecko został nawiedzony przez anioła. Anioł ów przebudził go, wołając łagodnie od nóg łóżka. Kiedy Borys wstał, anioł wyprowadził go na zewnątrz, po czym trzasnął drzwiami tak mocno, żeby obudzić jego rodziców, którzy wyjrzeli przez okno i zobaczyli syna przed domem. Natychmiast za nim wybiegli. Anioł rozkazał Borysowi pędzić ile sił w nogach. Rodzice rzucili się w pościg. Przebiegli wszyscy prawie całą przecznicę, gdy nagle ich dom wyleciał w powietrze.

– Ten anioł uratował nam życie – zakończył Borys.

– Bo właśnie od tego są anioły – oświadczyła niewzruszonym tonem ekspertka.

– A jak ten anioł wyglądał? – zapytał Al.

– Jak foka.

– Jak foka?

– Znaczy był taki jakby złocisty i się jarzył, ale… no, jak foka.

– W dawnych czasach foki uważano za ryby – wtrąciła ekspertka.

– Czyli mówisz, że ta foka, czy też anioł, sprowadziła cię po schodach na dół i na podwórko – ciągnął Al. – Ale jak ona tego dokonała? Fizycznie?

– Z końcówki płetwy wysunęła się ręka. No i ten foko-anioł tak jakby unosił się w powietrzu. Wszystko to wydawało mi się zupełnie normalne.

– Bo one przybierają różne postaci. Sama pierwsza przyznam, że nie posiadam żadnego specjalnego…

Tu jednak Al wszedł ekspertce w słowo:

– Chwileczkę, mamy kolejny telefon.

Następny telefon był od osoby, która sama była czy raczej uważała, że jest, aniołem.

– Ale dlaczego? – zapytał Al.

– Bo mnie wybrano. I tyle.

– A co na to nasza ekspertka?

– Postaram się być delikatna, ale… anioły to nie są istoty ziemskie.

– Ja też nie jestem.

– One istnieją poza czasem.

– To tak jak ja.

– Anioły postrzegają świat we wszystkich możliwych wymiarach.

– Mam tak samo.

– I komunikują się bezpośrednio z Bogiem.

– No raczej.

– Hmm – powiedział Al. – Wygląda na to, że faktycznie jest pan aniołem. Dziękujemy. Pora na następny telefon.

– Dobry wieczór. Mam syna i mieszkamy na farmie. Kiedy mój syn był bardzo mały, wdrapał się raz do silosu ze zbożem i wpadł do środka. Większość by się tam udusiła, ale nie on. Potem opowiadał, że coś go podniosło od dołu na powierzchnię. A innym razem, kiedy byliśmy w zoo, przelazł przez druciane ogrodzenie prosto na wybieg dla tygrysów. No i ten tygrys nic mu nie zrobił, tylko się wokół niego ułożył. Mój syn nieraz ocierał się o śmierć. Zeszłej wiosny po jednej imprezie wyszedł z kolegami na śnieg, żeby pościgać się na skuterach śnieżnych. No i… trochę się zadziało. Ale w zasadzie wyszedł z tego cały. Tak więc moje pytanie brzmi: po pierwsze, czy on ma jakiegoś anioła stróża, i po drugie, jak takiemu aniołowi można podziękować? A, no i po trzecie: jak możemy zapobiec kolejnym podobnym wypadkom?

Crystal podkręciła głośność i nachyliła się do przodu, wpatrując się w pustą trasę przed sobą.

– Czyli ogólnie: chciałaby pani wiedzieć, co się dzieje? – dopytał Al.

– No właśnie, no właśnie, dokładnie o to mi chodzi – potwierdziła dzwoniąca.

Tu wtrąciła się ekspertka, cała podniecona:

– No chyba, że tak! Tak, pani syn ma anioła stróża! A sądząc po powadze tych wszystkich wypadków, powiedziałabym, że jego anioł jest bardzo wysoko postawiony, może nawet zasiada po prawicy Boga. Te przykłady dowodzą, że…

Ekspertka mówiła jeszcze przez jakiś czas, ale Crystal przestała słuchać. Znała tę kobietę, która zadzwoniła do audycji. Głos należał do Winnie Geist, członkini jej klubu książki. To do jej rodzinnego gospodarstwa i buraczanej pryzmy Crystal docierała właśnie drogą dojazdową. Gdyby zerknęła ponad idealnie płaskimi polami, mieniącymi się w świetle księżyca niczym spokojne czarne oceany, mogłaby nawet dostrzec światło pobłyskujące w okienku na drugim piętrze domu Winnie.

Wszyscy słyszeli o tygrysie i o tym, co się wydarzyło na tamtej imprezie, o której Winnie wspomniała na antenie. Crystal nie miała jednak pojęcia o silosie ani o tym, że były też inne sytuacje, gdy chłopak cudem uniknął śmierci. Al Ringer zmienił temat. Crystal wyłączyła radio i przez pewien czas jechała w ciszy, jej przednie światła spokojnie wycinały w czerni promienne dziury. Nigdy nie lubiła tego smarkacza. Gary’ego. Ale ludzie, jak to ludzie, faktycznie gadali, że anioł stróż nad nim czuwa. Gary chodził z jej córką do jednej klasy. Nawet byli razem na kilku randkach – wbrew radzie Crystal, która nie mogła zapomnieć, że Gary razem z grupką innych chłopców znęcali się nad Kismet, kiedy ta przechodziła fazę na niewinną, pracowitą gotkę. Crystal nie ufała ani Gary’emu, ani tym bardziej jego matce. Winnie Geist przepadała za tragicznymi zakończeniami, nawet gdy chodziło o twarde fakty historyczne, i udawała, że zna się na czymś, co określała mianem „fizyki rolnictwa”.

Crystal dała córce na imię Kismet, żeby zapewnić jej szczęście i lekkie serce. Ale to wymagało również uśmiechu losu. A ten kuguar był głodnym cieniem. A może – tu Crystal dotknęła oliwkowego krzyżyka na swojej szyi i przypomniała sobie sposób, w jaki światło odbijało się od sierści zwierzęcia – może ujrzała właśnie anioła zniszczenia? Pomyślała o tamtym innym wielkim kocie, który postanowił nie pożerać Gary’ego, i znowu dotknęła swojego krzyżyka. Nie miała pojęcia, czy Kismet łączyło z tym chłopakiem coś na serio, za to wiedziała, że każdy anioł stróż czuwa wyłącznie nad tym, kogo powierzono mu w opiekę. Zadawać się z kimś, kto miał równie potężnego anioła stróża jak Gary, oznaczało prosić się o kłopoty.

Część pierwsza OŚWIADCZYNY

Diament

Zdarzały się dni, kiedy kamień był matowy, tak jakby nie chciało mu się błyszczeć, ale dzisiaj aż się skrzył. Garrick Geist, znany jako Gary – osiemnastolatek, który nie mógł dłużej czekać – otworzył małe puzderko i odchylił pierścionek w jedną i drugą stronę, żeby pochwycić światło. Kamień puścił do niego oczko. Gary odłożył puzderko do uchwytu na kubek między fotelami samochodu matki. Już wielokrotnie uchylał wieko, żeby rzucić okiem na delikatny złoty pierścionek. Mimo to za każdym razem, kiedy go odkładał, natychmiast ogarniała go ochota, żeby jeszcze raz się upewnić. Ekspedientka w Fargo powiedziała mu, że nabył drobinkę wieczności, którą można nosić na palcu. Gary wolałby, żeby użyła jakiegoś innego słowa niż „drobinka”. Mogła przecież powiedzieć… no, „kawałek” wieczności. Albo „symbol”. Wszyscy mieli go za kogoś pewnego siebie, za chojraka, zwłaszcza podczas sezonu futbolowego, czyli teraz. Matka zawsze powtarzała, że od małego był z niego diabeł wcielony – choć fakt faktem, że dopisywało mu przy tym nadnaturalne szczęście, bo raz po raz wymykał się śmierci, a to na skutek utopienia, a to ataku dzikiego zwierza, a to różnych innych katastrof. I owszem, taki właśnie był aż do czasu tamtej imprezy. A nawet spodziewał się, że kiedyś znowu taki będzie. Ale jak na razie naprawdę wolałby, żeby ta ekspedientka użyła wtedy innego słowa niż „drobinka”.

Czekając, aż jego dziewczyna – która twierdziła, że wcale jego dziewczyną nie jest – zbiegnie po schodkach swojego starego, krzywego domku na końcu głównej ulicy miasteczka Tabor, Gary znowu wyciągnął rękę, ale natychmiast ją cofnął, opierając się pokusie, aby jeszcze raz rzucić okiem na pierścionek. Między zwózką buraków a meczem miał trzy godziny. Czy ten kamyk naprawdę puścił do niego oko? Gary zaczynał się czuć jak idiota, ale może jednak lepiej sprawdzić, czy pierścionek na pewno wciąż leży na swoim miejscu. Kupił go za własne pieniądze, nie rodziców, i był z siebie bardzo dumny. Ojciec od niedawna zaczął mu płacić za część robót, które wykonywał na farmie. Prawda była taka, że wcale nie byli aż tacy bogaci, jak się ludziom wydawało. No fakt, Gary miał odziedziczyć trzy tysiące akrów, a pewnie nawet więcej (po wuju), i w wieku dwudziestu jeden lat zostać pełnoprawnym partnerem w rodzinnej firmie, tylko że przecież jesienią rozpoczęli budowę drugiego domu, a farma była zadłużona, tak więc ciążyła na nich spora presja. No ale jednak każdy młody człowiek potrzebuje gotówki, powiedział ojciec. Nie licząc skutera śnieżnego – to było w zeszłym roku – Gary kupił wyłącznie ten pierścionek. I te dwie sprawy miały ze sobą znacznie bliższy związek, niż mogłoby się wydawać, bo właśnie skuter był powodem, dla którego Gary potrzebował teraz pierścionka, żeby oświadczyć się Kismet R. Poe. O, już stała przy oknie po stronie pasażera. Gary wyskoczył z auta, obszedł je dokoła i otworzył jej drzwi. Matka nauczyła go, jak należy traktować damy, a Kismet R. Poe była przecież damą – damą jego serca. Przynajmniej miał taką nadzieję.

Ona, oczywiście, tylko by się na to obśmiała i powiedziała mu, że jest, kurwa, beznadziejny. Albo może – bo choć czasami zgrywała twardzielkę, to tak naprawdę była bardzo miła – uśmiechnęłaby się i pokręciła głową. Gary poczuł, jak jego wargi rozciągają się w uśmiech u tak żenująco nerwowym, że wracając dokoła samochodu na własne miejsce, przeciągnął dłonią po ustach, aby go zetrzeć. Kiedy odjeżdżał spod krawężnika, w pełni panował już nad swoją mimiką. Nie przychodziło mu do głowy żadne miejsce w miasteczku, do którego mogliby się wybrać. A zależało mu na jakimś wyjątkowym zakątku. Takim z widokiem, ale żeby nie z tamy; może z jakimś wzgórzem, tylko że u nich nie było żadnych wzgórz. Albo ze wspaniałym drzewem. Tyle że w Tabor wycinali teraz wszystkie stare drzewa. Nikt nie miał pojęcia dlaczego. Jedyne miejsce, jakie przyszło mu do głowy, leżało o pół godziny drogi stąd. No więc zaprosił Kismet na przejażdżkę i wyruszyli.

Minąwszy trzecie i ostatnie światła w miasteczku, przejechali po łuku pierwszy wiadukt i minęli zakład blacharski Steve’a, a następnie rzędy ogromnych maszyn rolniczych. Potem sklep z nasionami, spiętrzone palety i restaurację Pookie’s Valley Steakhouse. Na prostych odcinkach Gary prowadził kolanami, od czasu do czasu opierając kilka palców o dolną część kierownicy. Kismet błądziła myślami. Tematy skończyły im się już po kilku minutach, ale w zasadzie jej to nie przeszkadzało; lubiła swoje myśli, a ta nieskomplikowana cisza sprawiała jej przyjemność. Wtedy jednak Gary zapytał, czy jej się nie nudzi. Zbyła go, uspokajając, że jest wzrokowcem.

– No bo jak ci się nudzi, to możemy pogadać czy coś – zaproponował Gary.

– Nie, spokojnie. Lubię tak sobie patrzeć na świat. To równie dobre jak rozmowa.

A nawet lepsze, przynajmniej w kontekście Gary’ego. Kismet lubiła widok pól i rowów pod koniec października: wszystkie te miękkie, wypalone barwy, blada szczecina ściernisk, drzewa ogołocone i najeżone. Policzyła równe wierzchołki sosen nasadzanych dokoła gospodarstw dla ochrony przed wiatrem.

Jednak po kilku milach pytanie Gary’ego o to, czy jej się nudzi, sprawiło, że cisza jednak się skomplikowała, obnażyło bowiem prawdę, że owszem – nudziło jej się, i to bardzo, i ta świadomość własnego znudzenia przywiodła jej na myśl, co powiedziała raz jej cyniczna przyjaciółka Stockton: że nuda to nieodłączna część życia w małym miasteczku i że aby się z nią pogodzić, można się co najwyżej skuć. A Kismet nie była teraz skuta. W ogóle rzadko się upijała. No i fakt, przyszło jej kiedyś do głowy, że jeśli ma spędzać w towarzystwie Gary’ego więcej czasu, to powinna pamiętać, żeby zawsze trzymać w zanadrzu butelkę.

A mimo to Gary coś w sobie miał…

Nabrała powietrza, wstrzymała oddech i zamrugała, spoglądając na kwadratowe jeziorko. Zgadza się, kwadratowe. Kiedyś było polem, ale wykopano z niego ziemię do budowy drugiego wiaduktu. Kismet spoglądała na przesuwający się obok staw, wolno wypuszczając powietrze.

– Miło tak sobie jechać w milczeniu – powiedziała.

Chciała w ten sposób uprzedzić Gary’ego, żeby przypadkiem nie zaczął dzielić się z nią swoimi przemyśleniami. Bo jeszcze spróbuje się silić na głębię i będzie chciał snuć swoje pomysły na farmę albo opowiadać o życiowej filozofii, która sprowadzała się do tego, że należy zawsze słuchać matki. Kismet poznała jego matkę i miała pewne wątpliwości. Gary uważał, że na różnych częstotliwościach radiowych mogą się roznosić choroby. Często też rozpoczynał zdania od: „Na świecie są dwa rodzaje ludzi…”. W Boga nie wierzył, za to twierdził, że przemawia do niego pomysł, jakoby życiu na Ziemi dali początek kosmici. Lubił też nawijać o, dajmy na to, dziesięciu przykazaniach i zastanawiać się, czy „nie zabijaj” odnosi się także do jeleni. Bo on uwielbiał jelenie. Na widok martwego jelenia zaczynał płakać. Na widok żywego zresztą też. I tę właśnie cechę Kismet bardzo w nim lubiła. To, że Gary nie polował. Jego ojciec i wuj próbowali już zabierać go na polowania. Ale on zawsze odmawiał. Kochał zwierzęta – i nie tylko jelenie, w ogóle wszystkie. Mimo to Kismet nie spodobało się, gdy raz powiedział, że jej ciemnobrązowe oczy i takież włosy kojarzą mu się z zimową szatą jelenia. Bo jelenie, owszem, były śliczne, lecz były też zwierzyną łowną.

Wyrwę się stąd, kiedy wyjadę na studia – pomyślała Kismet i nagle drobna fala strachu przyprawiła ją o senność. Odsunęła fotel. Przez przednią szybę wpadało słońce; jesienne słońce, które rzucało łagodne wczesnopopołudniowe światło. Kismet zapadła w rozmarzoną drzemkę, podczas gdy Gary zastanawiał się na głos, czy kości dinozaurów są autentyczne, czy też zostały zakopane pod ziemią przez jakąś superinteligentną starożytną rasę ludzi albo kosmitów.

– A ty znowu o kosmitach – mruknęła.

– Kurna, wiadomo – oświadczył Gary heroicznym tonem.

– Ale ty wiesz, że te kości są prawdziwe? – upewniła się Kismet.

– Pewno tak – przyznał Gary. – O, skręcamy tutaj i zaraz będziemy na miejscu. Kojarzysz Blosnika? To dopiero był gość, co się nie bał roboty. Na świecie są dwa rodzaje…

– Tak, wiem – przerwała Kismet. – Jak twoja mama i tata…

– No właśnie, Winnie i Diz.

Lubił nazywać ich po imieniu.

– Oni zawsze powtarzają, że na świecie są dwa rodzaje ludzi: tacy, co się nie boją roboty, i tacy, co jej nie lubią. I bardzo im się podobało, jak Blosnik zabrał naszą klasę na poszukiwanie skamielin…

– Tak, na brzegu Sheyenne – dokończyła za niego Kismet. – I właśnie tam znalazłeś ten ząb bizona. Którego nie podrzucili żadni kosmici.

Przymknęła oczy i zaczęła się zastanawiać, dlaczego spędza swój wolny dzień z Garym, słuchając, jak on po raz enty nawija o tym samym. Chociaż od czasu do czasu zdarzała mu się nawet jakaś zaskakująca refleksja. Ale nie dzisiaj.

– No właśnie. Ząb bizona. – Gary pokiwał głową. – Spetryfikowany! Czyli, wiesz…

– Skamieniały – dokończyli oboje naraz. Kismet odwróciła głowę. Gary poczuł, że krtań mu się zaciska. Był tak zestresowany, że poprowadził rozmowę utartymi koleinami. Przyhamował auto. Byli już blisko celu. W domu trzymał ten ząb bizona na półce z trofeami, pod szklanym kloszem na ser. „Ależ on mi się podoba” – powtarzał za każdym razem, kiedy przechodził obok niego. Jednak w tej chwili zbrązowiały kamienny ząb znajdował się w jego kieszeni. Gary zabrał go ze sobą na szczęście. Zaprowadzi Kismet do miejsca, w którym go wykopał. I wtedy się jej oświadczy. Zatrzymał samochód.

– Widzisz, o tam?

Pokazał palcem na drugą stronę pola i powiedział, że dalej jest rzeka.

Kismet natychmiast zaprotestowała.

– Mamy iść przez pole? Ty se chyba żarty stroisz. Specjalnie włożyłam ładne botki.

Podniosła nogę i oparła słupek obcasa o konsolę.

– Nigdzie się stąd nie ruszam.

– Nie bądź taka. Chcę ci pokazać, gdzie znalazłem ten skamieniały ząb bizona.

– Okej, przyznaję, ząb jest fajny, ale… – Kismet skinęła brodą w stronę kilku myśliwych w pomarańczowych kamizelkach, którzy szli skrajem linii drzew. Gary też popatrzył w tamtą stronę.

No fakt, jak zaczną do nich strzelać, rzeczywiście będzie słaby klimat do oświadczyn.

– Ej. – Kismet chwyciła z uchwytu puzderko i otworzyła je, zanim Gary zdążył zareagować. – O, pierścionek. – Odłożyła pudełko z powrotem. – Jedźmy już do domu.

Ale Gary sięgnął po puzderko i poprosił ją, żeby zaczekała.

– Daj to swojej starej – skomentowała Kismet.

– Czekaj, klęknę.

– W samochodzie?

Gary cofnął auto tak gwałtownie, że puzderko zagrzechotało w uchwycie na kubki. Kismet zaparła się rękami, kiedy zniosło ich z powrotem na żwirową drogę, a potem ruszyli na gwałt, aż przed nimi pojawił się opuszczony dom, obrośnięty wielgachnymi ostami. Spod zmierzwionych dachówek wyciągały się już młode drzewka. Gary gwałtownie wyhamował i odwrócił się do Kismet z miną pełną udręki. Nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Ta jego przystojna, pełna żałości twarz stopiła serce Kismet.

– Nie no, weź tak na mnie nie patrz.

– Wyjdź za mnie.

Kismet w odpowiedzi wypaliła, że ma już chłopaka, choć zasadniczo nie było to prawdą.

– Mam to gdzieś!

Gary chwycił puzderko i wyciągnął do niej pierścionek. Ręce mu się trzęsły. Od marca stracił na wadze i te zapadnięte policzki nadawały mu aurę jakiegoś niesamowitego autorytetu. Kismet próbowała się odwrócić, ale nie była w stanie się ruszyć. Paraliżowała ją jego desperacja. Gary chwycił ją za rękę, nie chciał puścić i zanim zdążyła zareagować, już miała pierścionek na palcu.

– Eee… eee… eee… – wydusiła.

– Tak? To miało być „tak”? Powiedziałaś „tak”!

Gary rzucił się na nią przez konsolę i uchwyt na napoje, szlochając w histerii.

– Tak, tak, tak, o Boże, kocham cię, zrobię dla ciebie wszystko! – I tak dalej, i tak dalej, aż Kismet się przestraszyła. A potem, kiedy się uspokoił, zaczął ją zapewniać o swoim oddaniu, swym zapale, swym uwielbieniu i swej miłości. Czyli to właśnie musi być miłość – pomyślała Kismet. To muszą być owe wyżyny uczucia. Podbiła go. Serce w niej wezbrało. On zrobi dla niej dosłownie wszystko. Jej własny stosunek do niego w tej chwili w zasadzie nie miał większego znaczenia. Gary nigdy nie chodził dłużej z żadną dziewczyną. A tu nagle zaczął się umawiać z Kismet i wszyscy w szkole zaczęli ją traktować z mieszaniną sceptycyzmu i pełnego niedowierzania szacunku.

Czy mogła przynajmniej szczerze powiedzieć, że wydawał jej się znośny?

A może to coś, co nią w tej chwili szarpało, to było zwyczajne wrażenie nieuniknioności? Wszyscy mówili, że Gary zawsze dostaje to, czego chce. Pytanie, czy ona także chciała dać się porwać szaleństwu uniesienia (bo tak właśnie teraz się zachowywał)? Obłędowi miłości? Czy to właśnie była namiętność?

Kiedy jechali z powrotem tą samą drogą, Kismet włączyła radio, ale nie słuchała muzyki. Usiłowała się zastanowić. Gary powiedział, że wszystko mu jedno, czy Kismet ma innego chłopaka. Czy ten inny chłopak w ogóle istnieje, skoro nawet nie podała jego imienia? I może wcale nie musiała wychodzić za Gary’ego Geista, tylko mogliby przez jakiś czas tak sobie pobyć zaręczeni. W zasadzie – uznała – ten pierścionek jest jej na razie zupełnie zbędny. Nie zaszkodzi najpierw się przekonać, jak im się będzie układało poza… no, poza seksem, który uprawiali – czy też prawie uprawiali – za starym spichlerzem i na kanapie w piwnicy jego kumpla Charleya. Bo podczas sezonu futbolowego Gary często u niego nocował, żeby nie musieć jeździć aż na farmę.

Gary był przystojny, ale Charley grał w zupełnie innej lidze – jego uroda aż peszyła. Charley Jura, Knieval Rappatoe i Harlan Gall – oni wszyscy uczestniczyli w tamtej imprezie. No i jeszcze Eric Pavlecky, najlepszy przyjaciel Gary’ego. Eric mieszkał na farmie po sąsiedzku i też tam wtedy był. Codziennie jeździł razem z Garym do szkoły. Jako jedyny z tych wszystkich gości witał się z Kismet, kiedy mijali się podczas przerwy na korytarzu.

– A powiesz o tym Ericowi?

– On już wie.

– O tym pierścionku?

– No. Pojechał ze mną do Fargo. Czekał w aucie.

– Pokazałeś mu go?

– Chciałem, ale on powiedział, że to sprawa między tobą a mną i że lepiej, żeby to była taka osobista niespodzianka. Miałaś niespodziankę?

– No, i to jaką.

– Wiesz już zapewne – ciągnął Gary niczym jakiś belfer – że diamenty pochodzą z czasów dinozaurów. To skamieniały węgiel. Są stare jak czas. – A potem dodał po dramatycznej pauzie: – Nosisz na palcu symbol wieczności.

– O Boże – szepnęła Kismet i naraz coś ją zdławiło w krtani. Na czole i pod pachami poczuła nagły pot, co zaniepokoiło ją w równym stopniu jak wcześniej oświadczyny. Ta presja milionów czy nawet miliardów lat… Zsunęła pierścionek i w milczeniu odłożyła do uchwytu na napoje. Ona również miała lekcje z panem Blosnikiem i była całkiem pewna, że diamenty są nawet starsze od dinozaurów. Przez resztę drogi w miejsce potu czuła mdłości, lekki ból głowy i fale strachu, ale gdy dojechali do jej domu, wszystko ustąpiło. Gary zatrzymał auto i wyskoczył, lecz nie zdążył dobiec do jej drzwi. Kismet była już w połowie betonowej ścieżki. Pomachała mu ręką. Gary przesłał jej całusa, a potem rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy nikt nie patrzy. Nie zauważył więc, że Kismet nie odpowiedziała mu tym samym. Już zniknęła w domu. Gary wyciągnął swój ząb bizona i przez chwilę trzymał go w ręce, kiwając głową jakby w cichej modlitwie. Ludzie mówili, że miał szczęście, skoro udało mu się przeżyć tamto na imprezie, ale czasami myślał, że lepiej by było, gdyby wtedy zginął. Wsunął się z powrotem na fotel i dopiero gdy skręcał na szosę, waląc w kierownicę i wyjąc do wtóru radia, zerknął na uchwyt na napoje i zauważył w nim błysk pierścionka.

Krzyk

– Mamo…! Mamo…!

Ten paniczny okrzyk to była Kismet. Dobiegał od drzwi. Crystal zerwała się niezgrabnie na nogi i rzuciła biegiem od swojego małego, zagraconego biurka. Miała dziś wolny wieczór. Kismet wyciągnęła ręce i wpadła prosto w ramiona matki.

– Co się stało?

– Gary poprosił mnie o rękę.

Crystal odsunęła się na krok od córki i ręce podniosły jej się do twarzy.

– Mamo, wyglądasz jak z Krzyku.

– Tylko mi tu bez sarkazmu – odparła Crystal. – To poważna sprawa.

Jej dłonie opadły na oliwkowy krzyżyk. Kismet z urażoną miną pomachała przed nią palcami. Crystal stwierdziła, że przynajmniej nie ma na nich pierścionka, i domyśliła się, że Kismet nie przyjęła jeszcze oświadczyn.

– Napijmy się herbaty – zaproponowała, próbując zamaskować ulgę.

– Chcę tę na żołądek. – Głos Kismet był naburmuszony jak u dziecka. Rozdrażniło to Crystal, lecz mimo to odpowiedziała:

– Jasne.

Na środku okrągłego kuchennego stołu stał słoiczek z miodem w kształcie dzikiego ula. Kismet usiadła i przyglądała mu się, gdy woda gotowała się na słabo grzejącym palniku elektrycznym.

– Wszyscy wiedzą, że pszczoły żyją w drewnianych ulach, więc o co chodzi z tym kształtem? – odezwała się ponurym, zmartwiałym tonem.

Ta niepowiązana z tematem obserwacja brzmiała jak błaganie o pomoc. Tylko że gdyby Crystal wyraziła teraz swoją opinię o Garym, mogłaby popchnąć Kismet prosto w jego denerwujące, choć chronione łutem szczęścia, umięśnione ramiona. Grała zatem na czas: przelała wrzątek przez sitko z miętą, postawiła kubki na spodkach, wyjęła łyżeczki i przeniosła herbatę na stół.

– Może… eee, może tak wyglądały kiedyś ule w angielskich wioskach – zastanawiała się dalej Kismet z tym swoim teatralnym, odległym spojrzeniem. – I teraz, rozumiesz, zrobił się z tego taki symbol!

Przez chwilę obie milczały, dmuchając lekko na gorącą herbatkę. Crystal siorbała niezdarnie, jakby zapomniała, jak działają wargi. Rozpoznawała w córce własne nastoletnie zachowania i nie mogła się pozbierać na wspomnienie tego, jak sama miotała się kiedyś w ruchomych piaskach hormonów i nieznanych wcześniej emocji.

– No więc co… co ty o nim myślisz?

Crystal mówiła najbardziej neutralnym tonem, na jaki mogła się zdobyć. Żeby nie palnąć za dużo, odstawiła nawet kubek i uszczypnęła się w kolano.

– Całkiem możliwe, że… Znaczy, wydaje mi się, że go kocham – oświadczyła Kismet, spoglądając na matkę z taką miną, jakby właśnie przeżyła poważne objawienie. – W zasadzie chyba się zakochałam. Zakochałam. Jakie to uczucie? Znaczy, a co ty czułaś do taty, kiedy wam się urodziłam? No bo teraz go kochasz, ale wtedy? Czy szalałaś z miłości?

Kismet zanurzyła łyżeczkę w ulu i wpatrywała się w swoją miętę, gdy miód zsuwał się do niej z metalu i rozpuszczał. A potem jej twarz otworzyła się niczym łagodny, pełen błagania kwiat i odchyliła się w stronę matki.

Muszę być teraz bardzo ostrożna – pomyślała Crystal. Jej małżeństwo z ojcem Kismet już umarło. Crystal i wcześniej dochodziła do podobnego wniosku, ale zawsze znalazł się taki czy inny powód, żeby pozostać z Martinem. Jednak tym razem była raczej pewna, że nie ma odwrotu. Czekała tylko z rozstaniem, aż Kismet skończy szkołę i wyjedzie na studia. Jej serce sprężyło się, rozprężyło, sprężyło, rozprężyło. Nabrała powietrza, żeby się uspokoić. Nie wolno jej o tym wspomnieć! Jak wiele już razy, od kiedy Kismet weszła w okres dojrzewania, Crystal wyobraziła sobie rozklekotany drewniany mostek i zaczęła planować, jak przedostać się na drugą stronę.

– Czy szalałam z miłości? Tak mi się wydawało – powiedziała.

– Wydawało?

– Owszem, tak wtedy czułam.

Widziała, że Kismet chętnie by coś dodała, tylko nie chce przyprawiać matki o zawał serca. Boże, błagam, byle nie była w ciąży – pomyślała Crystal i zamknęła oczy. Lecz Kismet chodziło jedynie o pytanie:

– Czy to z powodu seksu?

– Częściowo. – Crystal otworzyła oczy. – Ale ty nadal jesteś na pigułce, prawda?

– Tak, tak. To ile z tego sprowadzało się do seksu? Podaj jakąś liczbę.

– Liczbę?

– W sensie, że procentowo.

Crystal wyrzuciła ręce w powietrze, udając, że ogłupiała ze zdumienia. A potem obie zakryły sobie twarze rękami i ryknęły śmiechem, aż nie mogły złapać tchu. Podaj jakąś liczbę! Jakąś liczbę! Wreszcie Crystal wydusiła:

– Osiemdziesiąt.

Kismet wrzasnęła i udała, że krztusi się miętą. Lecz Crystal nie mogła już tego znieść, po prostu nie mogła. Oparła się głową o stół i wymamrotała głośno:

– On nie jest dostatecznie dobry dla ciebie.

I znowu usiadła prosto. Twarz Kismet prawie niedostrzegalnie stwardniała. Atmosfera zmieniła się tak, jakby grały w pokera i usiłowały nie zdradzić się z tym, co mają w ręku. Kismet pierwsza się złamała i zaniosła kubki do zlewu.

– Mamo, on mnie naprawdę kocha – powiedziała, wyglądając przez okno na ich brązowe, spalone, uświęcone podwórko.

Ale ze mnie kretynka – pomyślała Crystal.

***

Były praktycznie tego samego wzrostu – Kismet przewyższała Crystal o ledwie pół cala. Obie elastyczne, lecz silne, obdarzone niekonwencjonalną urodą, nie taką współczesną, tylko bardziej jak u gwiazd srebrnego ekranu z lat trzydziestych: z wargami wygiętymi w łuk Kupidyna, z ciemnymi, rozłożystymi brwiami, klasycznym owalem twarzy o wydatnych kościach policzkowych i ostro zarysowanej szczęce. Kismet nie musiała się nawet uśmiechać, by w jednym jej policzku pojawił się dołeczek o niszczącej sile, który nadawał jej minie ironię lub porozumiewawczy wyraz. Do tego wszystkiego miała jeszcze miękkie brązowe oczy okolone gęstymi czarnymi rzęsami – oczy Crystal błyszczały ostrzejszym blaskiem, bo życie nauczyło ją nieufności. Obydwie też miały krągłości i były giętkie, o drobnych stopach z wysokim podbiciem, jakby stworzonych do obcasów. Mogłyby przejść na szpilkach całe mile i prawie by ich nie bolało. Jednak ich pulchne, pozornie omdlewające dłonie były w rzeczywistości twardymi łapami. Ręce Crystal nawykły do kierownicy ciężarówki, a ręce Kismet nabrały zręczności od noszenia talerzy spod lamp grzejnych do stolików. Obie potrafiły ciężko pracować – wywodziły się z odżibwejskich parobków, zbieraczy ziemniaków i zapalonych bimbrowników. W tych starych filmach mogłyby odgrywać dziewczyny jakichś gangsterów. Crystal nawet miała na panieńskie nazwisko tak samo jak dziewczyna Johna Dillingera, Billie Frechette, która pochodziła z Menominów. I je zachowała, ale pozwoliła, żeby Kismet otrzymała swoje po Martinie: Poe – kolejne mroczne miano, kojarzące się z imiennikiem o kędzierzawych włosach. Włosy Crystal i Kismet nie były kręcone, ale proste i ciemne. Crystal ścinała je do ramion, a Kismet zapuściła swoje do połowy pleców. Gdy chciała zakończyć rozmowę, potrząsała energicznie grzywą. I teraz właśnie to zrobiła, ruszając do swojego pokoju i pozostawiając Crystal u podnóża schodów.

Matematyka pamięci

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: The Mighty Red

Redaktor inicjujący: Michał Michalski

Redaktor prowadzący: Krzysztof Cieślik

Koordynacja produkcji: Szczepan Kulpa

Opieka promocyjna: Ewelina Lebida

Projekt okładki: Leniva Studio

Projekt makiety: Mimi Wasilewska

Redakcja: Małgorzata Sikora-Tarnowska

Korekta: Michał Trusewicz, Anna Smutkiewicz

Copyright © Louise Erdrich, 2024

© Copyright for the Polish edition by ArtRage, 2025

© Copyright for the Polish translation by Agnieszka Walulik, 2025

ISBN 978-83-68295-36-8

Wydawnictwo ArtRage

wydawnictwo.artrage.pl

Opracowanie ebooka: Katarzyna Rek