Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Poruszająca historia o miłości i stracie, która wszystko zmienia.
Życie Zoji nie jest usłane różami. Po śmierci ojca jej rodzina zaczyna się rozpadać, mama nie potrafi poradzić sobie ze stratą męża, brat woli uciekać od problemów, a dziadek potrzebuje coraz większej opieki. Jednak pomimo piętrzących się problemów Zoja stara się uśmiechać i sklejać to, co jeszcze się da. We wszystkim pomaga jej Przemek – przyjaciel jej brata. Gdy między tym dwojgiem rodzi się uczucie życie Zoji nabiera nowych kolorów.
Ale nic nie trwa wiecznie. Ich miłość zostaje wystawiona na próbę. Przemek chce wyjechać, a Zoja nie wyobraża sobie zostawienia rodziny, która jej potrzebuje.
Trzynaście lat później Zoja jest cenioną manikiurzystką. Jej życie nie ułożyło się tak jak chciała, ale ona nie narzeka. Nie wierzy już jednak w miłość i szczęśliwe zakończenie. Gdy do miasteczka wraca Przemek, zarówno uczucia jak i stare rany ożywają.
Czy tych dwoje jest w stanie wszystko sobie wyjaśnić? Wybaczyć sobie? Dać drugą szansę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 274
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Magdalena Olejnik
Projekt okładki, redakcja techniczna i przygotowanie wersji elektronicznej
Maksym Leki
Fotografia na okładce
© KENG MERRY Paper Art / shutterstock.com
Korekta
Urszula Bańcerek
Marketing
Wydanie I, Siemianowice Śląskie 2025
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-100 Siemianowice Śląskie, ul. Olimpijska 12
tel. +48 600 472 609, +48 664 330 229
www.videograf.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Mikołów 2025
tekst © Michalina Kowolik
ISBN 978-83-8293-305-5
Hej, ja przed tobą się rozbieram,
zrzucam zmięte, brudne myśli.
I przed Tobą umieram,
chore serce otwieram.
Bez znieczulenia.
Hej, ja przed tobą się rozklejam.
Wcieraj ciepłe, lepkie wspomnienia,
tylko w tobie nadzieja.
Teraz chore serce otwieraj.
Bez znieczulenia.
Happysad, Bez znieczulenia
Mojemu Tacie.
Oraz Babci.
Może minąć nawet tysiąc lat,
a ja i tak będę tęsknić.
ZOJA
Teraz
Każda historia ma swój początek. Podobno. Moja jednak zaczyna się od samego środka. A dokładnie od momentu, w którym szklane drzwi do salonu otwierają się i staje w nich Pola. Ma na sobie najbardziej różową sukienkę, jaką w życiu widziałam, oraz równie mocno różowe buty. Ja za nic w świecie bym się tak nie ubrała, ale Pola to Pola, jej to pasuje.
– Wrócił – mówi i puszcza drzwi, a te zamykają się za nią z głośnym brzdękiem. – Wrócił! – powtarza głośniej i podchodzi do biurka, przy którym właśnie nakładam nowej klientce, pani Barbarze, żel na płytkę paznokcia.
– Kto wrócił? – pytam, nie przerywając pracy.
– On.
Naprawdę nie wiem, kogo ma na myśli. Chociaż może wiem, ale to przecież niemożliwe, prawda?
– Jeśli obawia się pani mnie – odzywa się klientka – to przysięgam, że ja tu nikogo nie znam. Mieszkam ponad trzydzieści kilometrów stąd.
– I przyjeżdża pani tutaj robić paznokcie? – Pola bierze jedno z krzeseł i przystawia je sobie do biurka. – U pani nie ma manikiurzystek?
– Są, ale koleżanka poleciła mi ten salon i panią Zoję. – Dłonią wskazuje na mnie.
– Stajesz się popularna. – Pola uśmiecha się do mnie z zadowoleniem. – A pani trafiła w najlepsze ręce – zapewnia klientkę.
– Więc kto wrócił? – Kobieta wydaje się bardziej ciekawa niż ja.
– Przemek.
Stop.
Czy Pola powiedziała: Przemek?
A może się tylko przesłyszałam?
Wkładam dłoń klientki do lampy i naciskam przycisk.
– A kto to? – Pani Barbara lekko pochyla się w stronę Poli. – Sądząc po minie pani Zoi, to ktoś, kogo miała nadzieję nigdy nie zobaczyć.
– Z jednej strony nigdy nie zobaczyć, a z drugiej zobaczyć. Rozumie pani?
Na szczęście obie dłonie są gotowe i paznokcie mienią się drobinkami brokatu, dokładnie tak, jak chciała pani Barbara. W przeciwnym wypadku z nadmiaru emocji nie potrafiłabym zrobić manicure jak należy.
Przemek wrócił.
– Czyli to ktoś z kategorii „dawny kochanek”? – docieka klientka.
– Strzał w dziesiątkę. – Pola pstryka palcami. – I jak podobają się pani paznokcie? – zmienia temat, za co jestem jej wdzięczna, bo nie mam ochoty opowiadać obcej osobie historii swojego życia.
– Przepiękne – stwierdza pani Barbara, przyglądając się efektowi mojej pracy. – Dziękuję bardzo. Z całą pewnością tutaj wrócę.
Gdy w końcu po dziesięciu minutach opuszcza salon, życząc mi powodzenia z dawnym kochankiem, oddycham z ulgą i odwracam się w stronę przyjaciółki.
– Powiedz, że to jeden z tych twoich głupich żartów?
– Ja nie robię głupich żartów. – Pola splata dłonie na piersiach.
– Tak? – Unoszę brwi. – A wtedy, jak dzwoniłaś do mnie i udawałaś umierającą? O ile dobrze pamiętam, przybiegłam do ciebie zdyszana, a ty czekałaś na mnie z szampanem.
– Wygrałam wtedy pięćset złotych w zdrapce. Było co świętować.
– I to ma cię usprawiedliwić? – prycham.
– Tak! – Pola z przekonaniem kiwa głową.
Ma jasne włosy, lekko falujące na końcach, duże piwne oczy i pełne usta. Jest moim totalnym przeciwieństwem. Moje włosy ani nie są proste, ani się nie kręcą, utknęły gdzieś pomiędzy, mają odcień jasnego brązu i nie lubią wilgoci. Oczy mam niebieskie, a w ustach chyba za mało pigmentu, wskutek czego nałogowo korzystam z malinowej pomadki.
– Więc jeśli to jest twój kolejny żart, to od razu ci mówię, że w ogóle nieśmieszny.
– To nie jest żart. Przemek wrócił.
Zamieram.
Co oznacza „wrócił”?
– Na dowód pokażę ci zdjęcie, które szybko zrobiłam.
Pola wyciąga z torebki telefon i podstawia mi go pod nos.
– Widzisz?
Zdjęcie przedstawia tak dobrze znany mi dom znajdujący się po przeciwnej stronie ulicy, dwa budynki za moim. Przy zielonej furtce, z której odchodzi już farba, stoi tyłem wysoki blondyn. Ma na sobie ciemne dżinsy i białą koszulę. Co prawda nie widać jego twarzy, ale ja i tak go rozpoznaję. Rozpoznałabym go, choćby minęły całe lata, niezależnie od tego, czy stałby przodem, bokiem czy tyłem, jak na tym zdjęciu, we dnie czy w nocy. Rozpoznałabym go zawsze.
To Przemek. On wrócił.
– O Boże… – Zatykam sobie usta dłonią.
Kiedyś marzyłam o dniu, w którym znowu go zobaczę, ale teraz, gdy ten dzień nagle nadszedł, nie czuję szczęścia, a jedynie obezwładniający strach.
– Oddychaj. – Pola podchodzi do mnie i dotyka mojego ramienia. – Wdech. Wydech. Powtarzaj za mną.
Patrzę na przyjaciółkę i próbuję ją naśladować. Ona wie, że zdarzają mi się napady paniki i wie także, jak mi w takich momentach pomóc. Po trzech minutach paraliżujący strach odchodzi, uwalniając mnie ze swoich macek.
– Lepiej? – pyta Pola.
– Tak. – Kiwam głową i zabieram się za sprzątanie biurka. Pani Barbara była dzisiaj moją ostatnią klientką.
– Zamykajmy ten burdel i chodźmy na spacer.
Po dziesięciu minutach idziemy tonącym w popołudniowym słońcu chodnikiem. Wiatr rozwiewa nam włosy i chłodzi rozgrzaną skórę. Jest połowa maja, a temperatura w ostatnich dniach nagle wzrosła do dwudziestu pięciu stopni, wskutek czego wszyscy wyszli z domów. Dzieciaki jeżdżą na rowerach, hulajnogach i rolkach, nieco starsi siedzą w parku, śmiejąc się głośno.
– Pamiętasz, jak my tak siedziałyśmy na tych starych ławkach? – Pola wskazuje na grupę nastolatków. – Wtedy życie było takie piękne.
– Nadal jest – mówię.
– Naprawdę? – Pola staje i lustruje mnie wzrokiem z góry na dół. – Ja jestem samotną matką, a ty boisz się zawalczyć o swoje szczęście. Tkwimy w tym samym miejscu od lat i nie wiemy, co dalej.
– Kiedy zrobiła się z ciebie taka pesymistka?
– Dzisiaj. – Pola trąca nogą mały kamyk. – Dokładnie w momencie, w którym zobaczyłam Przemka. Zanim zrobiłam to zdjęcie, obserwowałam go z okna jak jakaś pieprzona stalkerka, a on stał na chodniku i patrzył na twój dom. PATRZYŁ NA TWÓJ DOM! Rozumiesz? Wtedy to do mnie dotarło. Poświęciłaś miłość, pozwoliłaś jej odejść, uważając, że tak musi być. Byłaś święcie przekonana, że rodziny nie zostawia się w potrzebie, a w szczególności rodzonej matki, ale powinnaś była wtedy odejść. Powinnaś była wyjechać z Przemkiem, nie oglądając się za siebie. Tak właśnie powinnaś była zrobić!
Czuję, jak pod powiekami zbierają mi się łzy. Czy kiedykolwiek żałowałam swojej decyzji? Oczywiście, chyba z milion razy, ale czy nie postąpiłabym tak samo, jak wtedy, gdyby sytuacja się powtórzyła? Niestety chyba tak.
Przemek był najlepszym przyjacielem mojego starszego o cztery lata brata, był moim sąsiadem, wkurzającym żartownisiem i chłopakiem, za którym wzdychałam, odkąd skończyłam czternaście lat. Był moim wszystkim i w pewnym momencie ja też dla niego byłam wszystkim. Jednak później wszystko zepsułam…
– Wiesz, że to nie twoja wina. – Przyjaciółka bierze mnie pod ramię i ruszamy dalej. – Jeśli ktoś jest temu winny, to twoja matka.
– Pola…
– Nie broń jej. Ona zepsuła ci życie! I rozumiem, kochana, że przeżyła tragedię i pochowała miłość swojego życia, ale do cholery jasnej, nie tylko ona straciła bliską osobę. Ty miałaś wtedy szesnaście lat!
Dokładnie pamiętam tamten dzień. Był początek grudnia. Śnieg prószył lekko, a jego biel rozpraszała nieco ciemność na dworze. W radiu leciało Last Christmas. Tata wyszedł do sklepu. W domu skończył się ketchup, a mama na kolację robiła pizzę. Do dzisiaj nie mogę sobie wybaczyć, że to nie ja wtedy poszłam na zakupy. Tata nie wracał i nie wracał. W końcu założyłam kurtkę i wyszłam go poszukać. Trzy ulice dalej zauważyłam karetkę pogotowia, policję oraz straż pożarną. Tata leżał na chodniku. Miał zamknięte oczy i zakrwawiony policzek. Kilka metrów dalej stał czarny samochód, a tuż obok niego dwóch policjantów oraz niski mężczyzna z czerwonym nosem. Jak się później okazało miał ponad półtora promila alkoholu we krwi, jechał za szybko i wpadł w poślizg. Wjechał na chodnik wprost w mojego tatę.
Do dzisiaj się zastanawiam, dlaczego nie słyszeliśmy w domu sygnału karetki pogotowia – w końcu to stało się tak blisko. Byliśmy tak pochłonięci śpiewaniem świątecznych piosenek czy tak obojetni i pewni, że nas nic złego spotkać nie może?
Tamtego dnia straciłam nie tylko tatę, ale i mamę, szczęśliwe dorastanie i pewność siebie. Straciłam wszystko, co miałam najcenniejszego.
– Strata bliskiej osoby nas zmienia – mówię, gdy przechodzimy koło szkoły podstawowej. Na nowo wybudowanym obok orliku dzieci grają w piłkę nożną, koszykówkę i siatkówkę. Jest tam gwarno i radośnie. – Kiedyś zastanawiałam się, jaka bym była, gdyby tata tamtego dnia nie wyszedł z domu i nadal żył. Czy gdyby po ketchup poszła mama, Kuba albo ja, czy też byśmy nie wrócili? Czy również wtedy Kuba wyjechałby za granicę i odciął się od nas grubą kreską? A ja… czy nadal byłabym z Przemkiem? Kiedyś non stop zadawałam sobie te pytania. Kiedyś… Teraz przyjęłam do wiadomości szarą i smutną prawdę. Życie nas rani, zmienia i często zabiera to, co najlepsze, ale żyć trzeba dalej.
– Boże, jak ty pierdzielisz! – Pola przewraca oczami. – Czasem mam cię ochotę udusić, jak Boga kocham.
– Mamaaaaa! – W naszą stronę biegnie roześmiany dziewięciolatek w stroju piłkarskim. Ma czerwone i brudne policzki, ale bije od niego taka energia, że starczyłoby jej, aby zasilić nasze miasto na przynajmniej dobę. – Ciociaaaa!
Kajtek przytula najpierw Polę, a później mnie. Opowiada, ile strzelił goli w sparingu i jak trener go pochwalił, a później chwyta się za brzuch i jęczy, że jest okropnie głodny.
– Czekaj! – Pola mierzwi włosy syna. – Powiem trenerowi, że już jestem i cię zabieram, a ty w tym czasie pomyśl, co byś chciał zjeść na kolację.
Pola podchodzi do wysokiego szatyna w sportowym stroju, który stoi na boisku. Filip Lis to przystojny trzydziestoośmioletni mężczyzna, szaleńczo zakochany w mojej przyjaciółce. Nieraz przyjeżdża po Kajtka, aby go zabrać na trening, gdy Pola właśnie nie może, albo po treningu nadal z nim pracuje, jeśli Pola nie jest w stanie go tak szybko odebrać. Ona sama udaje, że tego nie widzi, że tylko się z nim przyjaźni, ale tak naprawdę boi się zaufać, bo już raz została oszukana.
– Myślisz, że mama zgodzi się na frytki? – Kajtek spogląda na mnie swoimi piwnymi oczami.
– Nie ma szans. – Śmieję się. – Frytki były wczoraj i przedwczoraj.
– A pizza?
– Nie kombinuj!
– Naleśniki?
– Kajtek – Pola do nas wraca – nawet nie próbuj na Zoi swoich sztuczek. Na kolację jest jajecznica.
– Ale, mamo!
– Nie mamuj mi tutaj, kolego. – Grozi mu zabawnie palcem. – Naleśniki zrobię jutro na obiad, okej?
– Niech będzie.
Idziemy wolno. Kajtek opowiada nam o dniu w szkole, kolegach i treningu. Lubię go słuchać, to bystry chłopak, a uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Ma całe życie przed sobą, co jest bardzo cennym darem.
Im bardziej zbliżamy się do domu, tym mocniej bije mi serce. A co, jeśli spotkam Przemka? Jak mam się wtedy zachować? Udać, że go nie widzę? Podejść i się przywitać? Kim my w ogóle teraz dla siebie jesteśmy? Dawnymi kochankami? Znajomymi? A może dwojgiem obcych sobie ludzi?
– Jeśli mam mu przywalić, to mów teraz. – Pola nachyla się i szepcze mi do ucha, tak aby Kajtek nie usłyszał. – Powiesz tylko słowo, a zamiast przywitać go jak dawnego znajomego, podejdę i przyłożę mu z pięści.
– Co na ucho, to nieprawda! – krzyczy Kajtek.
– No patrz – Pola się uśmiecha – jak tysiąc razy mu powtarzam, że opuszcza się deskę sedesową, to nie potrafi zapamiętać, a to, że nie mówi się na ucho, to pamięta. – Znowu nachyla się w moją stronę. – To jak?
– Żadnego bicia.
– Ach… – Krzywi się. – Szkoda.
– Masz ochotę kogoś pobić?
– Trochę – przyznaje.
– To może ty się zapisz na boks?
– Pomyślę nad tym.
Stajemy przy drewnianym płocie otaczającym moje podwórko. Wiem, że nie powinnam, ale mój wzrok od razu kieruje się w stronę domu Przemka. Na chodniku przy zielonym płocie stoi srebrny mercedes.
– Dobra. – Próbuję ustawić się do pionu. – Kajtek, zjedz kolację, nie grymasząc, okej? – zwracam się do chłopca.
– A ty, ciociu, nie zjesz z nami?
– Muszę wziąć Groźbę na spacer, bo od rana siedzi zamknięty w domu.
– To przyjdź z nim do nas. – Kajtek składa dłonie jak do modlitwy. – Proszę! – Robi swoją stałą minę. Duże oczy jak u kota ze Shreka.
– Chyba nie masz wyjścia. – Pola się śmieje. – Bierz Groźbę i idziemy.
Otwieram drzwi, a mój kochany psiak od razu na mnie skacze. Głaszczę go po pyszczku, zakładam szelki i zapinam smycz.
– To przejdę się tutaj naokoło. – Wskazuję ręką na łąki, które ciągną się za naszą ulicą. – I przyjdę do was za dziesięć minut, okej?
– Dobra. – Kajtek biegnie na swoje podwórko, a ja idę w stronę zzieleniałych traw i drzew.
Gdy oddalam się trochę od głównej ulicy, odpinam Groźbę i pozwalam mu się wyszaleć. Znajduję gdzieś patyk, podnoszę go i rzucam. Pies biegnie za nim i mi go przynosi. Powtarzam rytuał kilka razy, aż w końcu mój kochany cocker spaniel męczy się i już nie chce aportować.
– Masz już dość? – Kucam i gładzę Groźbę za uszami. – Wracamy?
Nagle mój czworonogi przyjaciel zauważa coś w trawie i rzuca się w tamtym kierunku. Wołam go, ale on ani myśli do mnie wrócić. Bez namysłu rzucam się za nim w pogoń.
– Groźba! – krzyczę na cały głos. – Groźba!
Psiak biegnie w stronę ulicy, a nie chcę, żeby skończył pod kołami samochodu jak mój tata. Czuję narastającą panikę.
– Groźbaaaaa!
Widzę go. Merda ogonem. Jest cały. Podbiegam do niego i przede wszystkim biorę go na smycz.
– Jak będziesz tak robił, to koniec ze spuszczaniem ze smyczy – ostrzegam.
Podnoszę się z trawy i właśnie wtedy go zauważam. Stoi tuż przede mną. Już nie ma na sobie dżinsów i koszuli, a granatowe szorty i zielony T-shirt. Jego włosy są trochę dłuższe niż kiedyś, ale wciąż wyglądają na mocne i zdrowe. Kusi mnie, aby wpleść w nie palce i poczuć ich miękkość.
Weź się w garść.
Weź się w garść.
Weź się, do jasnej cholery, w garść!
– Cześć! – Przemek patrzy na mnie swoimi niebieskimi oczami.
– Cze… cześć – jąkam się.
– Kupę lat.
– Tak.
Trzynaście. Dokładnie trzynaście lat.
Przemek przekrzywia lekko głowę w lewą stronę i się uśmiecha.
– Cieszę się, że cię widzę, Zoja. – Robi krok w moją stronę i przytula mnie, unosząc lekko nad ziemię.
Moje ciało budzi się po wielu latach śpiączki, włoski stają dęba, krew zaczyna szybciej płynąć, a serce wali jak szalone.
Groźba szczeka głośno.
Przemek odstawia mnie na ziemię i się odsuwa. Moje ciało krzyczy, żeby nie puszczał, żeby się nie oddalał, żeby mnie trzymał i tulił już do końca świata, ale przecież wiem, że tak nie będzie, a im szybciej to sobie uświadomię, tym lepiej dla mnie.
– Co tutaj robisz? – pytam.
– Sara wychodzi za mąż. Zaprosiła mnie.
No tak. Sara. Przecież nie przyjechał tutaj z twojego powodu – karcę w myślach samą siebie. Sara była moją dobrą przyjaciółką, wyjechała na studia do Krakowa i już tam została. Nasz kontakt z roku na rok stawał się coraz słabszy, aż w końcu zaniknął. Odezwała się jednak kilka miesięcy temu z wiadomością, że wychodzi za mąż i że weźmie ślub w swoich rodzinnych stronach. Zaprosiła mnie i Polę, zapewniając, że nie może się doczekać spotkania z nami. Od tamtej pory jednak znowu milczy i odezwie się zapewne na dzień przed swoim przyjazdem do domu, bo po co prędzej?
– Ty też jesteś zaproszona?
– Tak. Ja i Pola.
– A Kuba?
Zaciskam zęby. Nie lubię pytań na temat mojego brata i tego ciągłego tłumaczenia, dlaczego nie utrzymuję z nim kontaktu.
– Nie wiem – mówię krótko.
Zza zakrętu na polnej drodze wyjeżdża żółty rower, na którym siedzi Kajtek. Podjeżdża do nas i się zatrzymuje.
– Ciocia, już myślałem, że się zgubiłaś – mówi, głośno dysząc. – Chodź, bo mama się denerwuje, że kolacja wystygnie.
– Już idę. To do zobaczenia. – Spoglądam ostatni raz na Przemka i się odwracam.
– Kajtek jestem. – Chłopiec zeskakuje z roweru i podchodzi do Przemka. Podaje mu brudną rękę. – Miło mi pana poznać.
– Przemek. – Ściskają sobie dłonie.
– Jesteś chłopakiem cioci?
– Kajtek! – upominam chrześniaka.
– Tylko pytam. – Chłopak się w ogóle nie zraża. – Mama mówi, że powinnaś kogoś mieć.
– Przyganiał kocioł garnkowi.
– Jestem jej dawnym przyjacielem – tłumaczy Przemek.
– Czyli mojej mamy też?
– A kto jest twoją mamą.
– Pola Kwiatkowska.
– Ooo! – Przemek chyba jest zaskoczony. – Nie wiedziałem, że Pola ma takiego przystojnego syna. I tak, jestem też twojej mamy dawnym przyjacielem.
– Ale super. Zjesz z nami kolację?
Kocham Kajtka, naprawdę, ale czasem mam mu ochotę zakleić usta taśmą.
– Nie wiem, czy…
– Mama zrobiła strasznie dużo jajecznicy. Jak pan nie przyjdzie, to będę musiał sam to zjeść, a ja za jajecznicą niezbyt przepadam.
– W takim razie nie mam wyboru. Chodźmy.
ZOJA
Gdy wchodzimy na podwórko Poli, jej mama wypuszcza z rąk miotłę, którą właśnie zamiatała chodnik, a tata wyłącza kosiarkę. Oboje podbiegają do Przemka i witają go wylewnie. Traktują go jak księcia, który wrócił do kraju po latach walki o swoją ojczyznę. Wkurza mnie to. Przemek nie walczył o nic, a wyjeżdżając, złamał mi serce. Co prawda minęło wiele lat od tamtej chwili i pewnie wszyscy myślą, że nie ma to już dla nas żadnego znaczenia i może tak jest, jeśli chodzi o Przemka, ale nie w moim przypadku. Ja wciąż go kocham. I wiem, że tak już będzie do końca moich dni.
– Aleś ty zmężniał! – Mama Poli szczypie lekko policzki Przemka. – Pewnie niejedna dziewczyna się za tobą ogląda, co?
– Daj spokój, Jaśka. – Tata Poli śmieje się głośno. – Pewnie już jest jakaś pani Abramek.
– Nie ma.
Nie ma.
Lekko się uśmiecham, chociaż przecież dobrze wiem, że to nic nie znaczy. Może mieć dziewczynę, narzeczoną, może mieszkać ze swoją ukochaną bez ślubu, a nawet mieć dzieci. O Boże, czy on ma dzieci?
– Masz dzieci? – Pytanie pada z moich ust szybciej niż pocisk z karabinu.
Robię się czerwona – jestem tego pewna. Policzki mnie pieką.
– Nie. – Przemek patrzy wprost na mnie. – A ty?
– Też nie. – Kręcę głową. I nigdy nie będę miała. Lecz tę wiadomość zatrzymuję dla siebie.
Groźba zaczyna szczekać, więc schylam się i w końcu odpinam mu smycz, żeby trochę pobiegał.
– Kolacja. – Zza domu wyłania się Pola. Teraz ma na sobie dżinsy i fioletową koszulkę z krótkim rękawem. – Prze… Przemek! Cześć. Witaj.
– Zaprosiłem go na kolację. – Kajtek staje przy mamie. – To twój dawny kolega, prawda?
– Tak. – Pola kiwa głową.
– Nic się nie zmieniłaś. – Przemek podchodzi do mojej przyjaciółki i ściska ją na powitanie.
Nie podnosi jej nad ziemię tak jak mnie, nie trzyma w ramionach tak długo… Boże, przestań analizować!
– Jeśli przeszkadzam… – Przemek przeczesuje ręką swoje jasne włosy.
– W żadnym wypadku. – Pola macha ręką. – Chodźcie. Jajecznicy starczy dla każdego.
– Jest! – Kajtek podskakuje z radości.
– Dla ciebie, kochany, będzie największa porcja. – Pola posyła synowi szyderczy uśmiech.
– Och, nie.
Siadamy z tyłu domu na dużym balkonie, do którego prowadzą drewniane schody. Zajmuję miejsce na plastikowym krześle zaraz obok Kajtka i modlę się w duchu, żeby tylko Przemek nie siadł przy mnie. Na szczęście obok mnie opada na krzesło tata Poli. Oddycham z ulgą i podnoszę głowę.
No żesz w mordę jeża, to jakiś żart?
Przemek siada naprzeciwko mnie.
NAPRZECIWKO! Centralnie oko w oko.
Ja pierdzielę!
Głęboki wdech. I jeszcze jeden. I jeszcze…
– Przyjechałeś na ślub Sary? – Pan Ignacy odbiera od żony talerz z chlebem i stawia go na stole.
– Tak. – Przemek kiwa głową.
– Może pomogę? – Podnoszę się.
– Siedź. – Pola właśnie wchodzi na balkon z patelnią pełną pachnącej jajecznicy. – Mama niesie warzywa i talerze. Żadna pomoc niepotrzebna.
– A picie? – Pan Ignacy podnosi się i nie zważając na protesty córki, odchodzi od stołu.
Pola przewraca oczami, bierze talerze z rąk mamy i rozkłada je na stole, a później podaje jajecznicę.
– Zimne piwko. – Pan Ignacy stawia na stole oszronione butelki. – No co? – Przytula swoją córkę. – Minęło tyle lat, odkąd jedliśmy razem kolację, że trzeba to uczcić.
To prawda. Kiedyś często jedliśmy wspólne kolacje, szczególnie w ciepłe letnie wieczory.
Kiedyś…
Czas jednak płynie nieubłaganie szybko, wszystko zmieniając. Niestety.
– Muszę zjeść wszystko? – Kajtek biadoli, gmerając w jajecznicy widelcem.
– Wszystko. – Pola jest nieugięta.
Gdy odwraca głowę, kradnę z talerza Kajtka trochę jego jajecznicy i puszczam do niego oczko. Jestem jego ciocią i mogę sobie na to pozwolić. Pola jako mama musi dawać przykład, pilnować, żeby jadł zdrowe posiłki i żeby słodycze nie zastępowały obiadu.
– Na jak długo przyjechałeś? – Mama Poli macza kromkę chleba w jajecznicy.
– Na razie na trzy tygodnie.
Na razie.
Zanadto analizuję każde słowo wypowiedziane przez Przemka. Powinnam koniecznie z tym skończyć, ale przecież to wcale nie takie proste.
– Muszę w końcu postanowić, co zrobić z domem.
No tak, chodzi o dom. Rodzice Przemka po rozwodzie wyprowadzili się i zostawili synowi dom – pozostałość po sobie i nagrodę za to, co zrobili, w jednym.
– Dom niezamieszkany niszczeje. – Pan Ignacy podaje piwo Przemkowi. – Jak ułożyli sobie życie rodzice?
– Tata mieszka w Szkocji razem z Dominiką, swoją ukochaną, którą poznał podczas delegacji rok temu, a mama osiem lat temu ponownie wyszła za mąż. Olek to porządny człowiek i mama chyba jest z nim szczęśliwa.
– Cieszę się, że twoja mama ułożyła sobie życie. – Pani Jaśka wygląda na wzruszoną. – Zawsze ją bardzo lubiłam.
– Dziękuję.
– Moi rodzice też się rozwiedli – odzywa się Kajtek. – Kaszana, co?
– Żebyś wiedział, młody. – Przemek skupia wzrok na najmłodszym z towarzystwa. – Ale coś ci powiem. Czasem rozwód to najlepsze, co może spotkać dwoje ludzi.
Kajtek marszczy swój mały nosek i mocno się nad czymś zastanawia.
– Czyli mama może chodzić teraz na randki? – pyta, odgryzając kawałek chleba.
– Pewnie.
– Widzisz – Kajtek wymierza palec w swoją rodzicielkę – możesz iść z panem Filipem na kawę.
Pola czerwienieje.
– Kto to jest Filip? – Pani Jaśka natychmiast spogląda na córkę.
– Masz kogoś? – Pan Ignacy mocno zaciska dłoń na butelce piwa.
– No przecież to mój trener! – Kajtek chwyta się teatralnie za głowę. – Słyszałem, jak zapraszał mamę na kawę.
– Trener, mówisz… – Pan Ignacy uśmiecha się i rozluźnia. – Wygląda na porządnego człowieka.
– I widać, że lubi Kajtka. – Pani Jaśka się rozpromienia. – A ty co myślisz, Zojka?
– Ja od dawna namawiam Polę na randkę z Filipem, ale ona nie wiedzieć czemu mnie nie słucha. – Rozkładam ręce w bezsilności.
– I ty śmiesz się nazywać moją przyjaciółką? – Pola wymierza we mnie wskazujący palec.
– Najlepszą – podkreślam z uśmiechem na twarzy. – Jedna randka nie sprawi, że założy ci pierścionek na palec, a może okazać się najlepszą randką, na której byłaś. Poza tym…
– Nie kończ! – Pola zgrzyta z nerwów zębami.
– Może się okazać tym, który zlepi twoje roztrzaskane serce – kończę.
– Za dużo romansów się naoglądałaś. – Moja przyjaciółka próbuje odwrócić kota ogonem.
– Myślę, że warto zaryzykować – popiera mnie pan Ignacy.
– Zasadnicze pytanie, które pominięto, to czy on ci się podoba? – Przemek opiera łokcie na stole i pochyla się nieco.
Wygląda seksownie.
Zbyt seksownie.
– Dosyć gadania o mnie. – Pola zaczyna zbierać ze stołu talerze. – Jest wiele ciekawszych tematów. Z kim idziesz na ślub Sary, bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że sam.
Zamieram.
– Z Anetą.
– A Aneta to? – ciągnie Pola.
– Moja dziewczyna.
I spadam w dół.
Znowu.
Tym razem jednak już się nie podniosę. Jestem tego pewna.