Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
65 osób interesuje się tą książką
Nie podróżujemy, aby uciec przed życiem, lecz aby życie nam nie uciekło…
Gdy Filip odnajduje w szpargałach mamy starą fotografię z żółtym kamperem, Pola wraca wspomnieniami do podróży, która na zawsze zmieniła nie tylko jej życie. Sześć lat wcześniej tajemnice rodzinne ujrzały światło dzienne i pod wpływem impulsu dziewczyna zamieściła na grupie podróżniczej post z prośbą o pomoc w dotarciu do Lublina. Na wiadomość odpowiedzieli Kostek, zapalony młody globtroter, który pół roku wcześniej wyjechał z domu, paląc za sobą wszystkie mosty, i Rafał, jego przyjaciel. Wspólnie wyruszyli w drogę przez Polskę, która okazała się bardziej kręta, niż mogliby przypuszczać.
Mierząc się z problemami, walcząc z pogodą i złośliwościami losu, nieznajomi dotąd sobie ludzie nawiązali nić przyjaźni, która z każdym dniem zaczęła przybierać coraz silniejszy splot. Kostek uciekał od prawdy i za wszelką cenę chciał udowodnić wszystkim, że poradzi sobie bez najbliższych. Rafał mierzył się z wyrzutami sumienia i brakiem kontaktu z rodzicami, którzy karali go w najgorszy z możliwych sposobów, czyli milczeniem. Natomiast Pola skrywała w plecaku małą kartkę z adresem i okłamując swoich dziadków o kierunku podróży, żywiła się nadzieją na odszukanie utraconej w dzieciństwie cząstki samej siebie. Czy każdemu z nich udało się dotrzeć do zamierzonego celu?
Niespodziewanie po latach, gdy wszystkie wspomnienia zostały zamknięte w najgłębszych pudłach i skryte na dnie szafy, Pola kontaktuje się z Konstantym w sprawie kolejnej niecodziennej prośby. Wkrótce może się okazać, że choć przemierzyli razem sto mil ciszy, najważniejsze słowa jeszcze czekają na dogodny moment, by mogły zostać wypowiedziane…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 256
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Anna Seweryn
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Anna Jeziorska
Anna Seweryn
Projekt okładki
Anna Slotorsz
Ilustracje na okładce
© NT clip art only, Sajib, Siasart Stock, The 2R Artificiality | stock.adobe.com
Wydanie I, Chorzów 2025
tekst © Aleksandra Rak, 2024
© Wydawnictwo FLOW
ISBN 978-83-8364-180-5
Wydawnictwo FLOW
Lofty Kościuszko
ul. Metalowców 13/B1/104
41-500 Chorzów
+48 538 281 367
Ten kto nie rozumie twojego milczenia,
najprawdopodobniej nie zrozumie twoich słów.
Elbert Hubbard
Nawet najdalszą podróż zaczyna się od pierwszego kroku.
Lao Tzu
Rosół gotował się wolno, tak jak przyuczała ją babcia – na małym ogniu, by tylko pyrkał sobie wesoło i nabierał smaku oraz aromatu. Filip raz po raz podnosił wzrok znad swojego rysunku i upewniał się, że jego mama dogląda wyczekiwaną zupę z należytą starannością. W dodatku Pola przygotowywała naleśniki z twarogiem waniliowym i truskawkami, które specjalnie dla syna kroiła na mniejsze kawałki.
Spokojna melodia, którą wygrywało radio ustawione w kącie pod oknem, idealnie wkomponowane pomiędzy dwa storczyki, umilała im czas. Audycje wyznaczały pewien rytm dnia. Lista przebojów, wiadomości, wywiad, trochę muzyki. Żarty, loteria, muzyka. Znów wiadomości i tak w kółko. Od rana do wieczora. Od śniadania do kolacji. Co dzień. Rutyna.
Pola uniosła pokrywkę, by zajrzeć do garnka. Przyjemny zapach uderzył ją w twarz, natychmiast przywołując wspomnienia sprzed kilku lat. Dni, gdy w tej samej, jeszcze niewyremontowanej kuchni krzątała się każdego ranka, z trudem utrzymując zmęczone powieki.
Babcia Basia wstawała skoro świt, by śniadanie było przygotowane jak należy i aby nikt nie musiał się martwić, że nie zdąży wypić kawy. A dziadek Tadeusz po porannym spacerze po najnowsze wydania gazet zasiadał przy stole i przeglądał je z zapałem. Dziadkowie… Zawdzięczała im wszystko. Od dachu nad głową, przez wychowanie i wykształcenie, aż po wspomnienia rodziców, które utkała z ich opowieści. Babcia zawsze z włosami związanymi w ciasny, wygodny kok i dziadek nierozstający się z okularami, bez których ledwo dostrzegał kubek na stole. Ofiarowali Poli ciepły, pełen miłości dom, gdy jej świat bezpowrotnie roztrzaskał się w proch. Mogła trafić do sierocińca, pod opiekę zupełnie obcych ludzi, ale to właśnie dziadkowie postanowili, że zamieszka z nimi w maleńkim mieszkanku w Gdańsku, które po ich śmierci odziedziczyła.
– Mamusiu, zobacz! – Filip triumfalnie uniósł ukończony obrazek nad głowę i uradowany czekał na pochwałę.
Pola uśmiechnęła się do niego przelotnie, rzucając krótkie: „Tak, tak, piękne”. Wytrącona ze wspomnień, ledwo dostrzegła, co jej syn tym razem zamierzał powiesić w swojej małej galerii na ścianie.
– Taki jak na twoim zdjęciu! – Chłopczyk zeskoczył z krzesła i podbiegł do matki.
Tym razem musiała na niego spojrzeć. Zmierzwione jasne cieniutkie włosy, które z taką pieczołowitością układała z samego rana, już wywinęły się w swoim stałym porządku.
– Znowu się nastroszyłeś – powiedziała ze spokojem, kucając przed synem.
Filip, kompletnie nie przejmując się swoją fryzurą, podsunął Poli rysunek.
– A… co to jest? – Kobieta potrząsnęła głową, z niemałym zaskoczeniem, dostrzegając na kartce sporych rozmiarów samochód w słonecznym kolorze. Jego dach sięgał prawie czubka choinek, które stanowiły tło dla przedstawionej scenki.
– Podobny, prawda? – Filip objął ją za szyję.
– Ale do czego, kochanie?
– No do tego samochodu z twojego zdjęcia!
Pola nie rozumiała, o czym mówił jej syn, ale im dłużej przyglądała się małemu dziełu sztuki, tym większy gorąc czuła w swoim ciele.
– Filipku, pokaż mi to zdjęcie – poprosiła, przełykając ślinę, by nieco zwilżyć wyschnięte z emocji gardło.
Chłopczyk w podskokach opuścił kuchnię, a Pola się wyprostowała, nie odrywając wzroku od narysowanego samochodu. Tuż obok pojazdu stały trzy osoby, dwóch mężczyzn i kobieta, na której rękach wylegiwał się czarny kot, i jeszcze nim synek wrócił z fotografią w dłoniach, Pola zrozumiała, że chłopczyk musiał grzebać w pudłach schowanych w szafie. Szybko przeszła do sypialni. Tak jak się spodziewała, syn siedział na podłodze, przy otwartych kartonach, a przy nim leżały rozrzucone zdjęcia.
– Kochanie, dlaczego to wyciągnąłeś? – zapytała, próbując panować nad swoim głosem.
– Bo szukałem tego szarego kapelusza z balu, żeby być podróżnikiem – wyjaśnił Filip. – No i to wypadło. O, zobacz! – Ucieszony, podniósł odpowiednie zdjęcie, wygrzebane spod stosu kolorowych i czarno-białych odbitek.
Pola musiała usiąść, bo znów poczuła znajomą falę gorąca, która zawładnęła nią niebezpiecznie. Wpatrzona w fotografię, zastanawiała się, dlaczego lepiej jej nie schowała albo właściwie dlaczego jej nie wyrzuciła.
– A co to jest? – zapytał nagle Filip, nachylając się do mamy. Wskazał palcem na samochód.
– To kamper. – Pola uśmiechnęła się lekko. – To taki samochód, w którym możesz pojechać na przykład nad morze i w nim zamieszkać na jakiś czas.
– Taki mały domek? – Chłopczyk zmarszczył brwi.
– Tak.
– A będziemy mieć taki kamprer?
– Kamper.
– Taki kamper? – Filip podniósł wzrok na matkę.
– Raczej nie. To był samochód tego pana… – Wskazała na jednego z mężczyzn.
Opierał się o maskę, krzyżując ramiona na piersi. Na sam widok jego szerokiego uśmiechu Pola się rozpromieniła. Przeniosła spojrzenie na siebie, młodszą o prawie sześć lat, jeszcze nieświadomą tego, co szykował dla niej los. Cichą, spokojną, wycofaną Polę…
Filip szybko stracił zainteresowanie zdjęciami, bo wyszedł z sypialni, nucąc pod nosem ulubioną piosenkę, i już po chwili słychać było, że wdrapywał się na swoje krzesło w kuchni. Tymczasem przygnieciona obrazami z przeszłości Pola nie była w stanie się ruszyć i wrócić do przygotowywania obiadu, mimo że syn zaczął ją nawoływać. Wpatrywała się w zdjęcie jak zahipnotyzowana, a wspomnienia sprzed kilku lat na nowo, element po elemencie, jak puzzle, układały się w jej głowie, tworząc klarowny obraz podróży, która na zawsze zmieniła jej życie.
***
A wszystko zaczęło się od podsłuchanej rozmowy i spotkania z ciotką, kiedy to ostatnie dni kalendarzowego stycznia wyznaczały całkowitą zmianę wystroju w sklepach i galeriach handlowych. Znikały świąteczne ozdoby w postaci sporych rozmiarów figur reniferów, bałwanów czy bombek. Choinki i klimatyczne światełka z powrotem upychano do kartonów, by schować je w magazynach na kolejny rok, a z głośników nie wygrywano już bożonarodzeniowych kawałków. I choć przecież każdy się tego spodziewał, to jednak tęsknym wzrokiem odprowadzał pracowników z naręczem łańcuchów maszerujących w stronę wózków z pudłami.
Pola gwałtownie odwróciła wzrok, gdy jeden z mężczyzn potknął się o anielskie włosie i prawie upadł na sąsiednie stoliki. Nie rozbawiło jej to. Wręcz przeciwnie, współczuła mu, bo pozostali goście kawiarni nie ukrywali śmiechu, a to oznaczało, że nieszczęśnik stał się iście komediowym bohaterem tego spokojnego dnia.
Dziewczyna szarpnęła rękaw sweterka, by nieco go podwinąć. Zegarek na jej nadgarstku wskazywał na to, że czekała w kawiarni już dobrą godzinę. Polecona przez uśmiechniętą kelnerkę zimowa herbata zdążyła wystygnąć. Pomarańcze z wetkniętymi w miąższ goździkami unosiły się na powierzchni, a kawałki rozgniecionych malin smętnie opadały na dno przezroczystej szklanki z podwójnego szła, zupełnie jakby straciły jakąkolwiek nadzieję na ratunek. Pola pomyślała, że czuje się dokładnie tak samo jak one. Pozbawiona wszelkich sił i resztek złudzeń, zbliżała się nieuchronnie ku emocjonalnej katastrofie.
Wyciągnęła z kieszeni komórkę, by sprawdzić wiadomość od ciotki i upewnić się, że nie pomyliła dnia ani godziny spotkania. Drżącymi z emocji palcami szukała w komórce ostatnich SMS-ów, gdy poczuła, że ktoś położył jej dłoń na ramieniu. Podskoczyła.
– To ja, Polcia. – Uspokajający głos ciotki wybrzmiał za jej plecami.
– Już myślałam, że nie przyjdziesz… – mruknęła.
– Nie powinnam – przyznała, zajmując miejsce po przeciwnej stronie stolika. Rozejrzała się przy tym i westchnęła. – Byłam punktualnie, ale już trzy razy prawie wyszłam z galerii. – Zacisnęła dłonie na torebce i wymownie uśmiechnęła się do kelnerki, która sprzątała najbliższy stolik. – Poproszę to samo… – odparła, wskazując na herbatę Poli.
Dziewczyna z rosnącym napięciem przyglądała się ciotce. Jej rozbiegane spojrzenie, ciągłe kontrolowanie tego, kto je mijał czy przysłuchiwał się ich rozmowie, no i kurczowe trzymanie uchwytów torebki wyraźnie wskazywały na to, że była zdenerwowana.
– Babcia wie? – zapytała, gdy zostały same, co wyrwało Polę z zamyślenia.
– Oczywiście, że nie – obruszyła się.
Czy ciotka Rozalia naprawdę sądziła, że była aż tak nieostrożna? Przecież po całej tej nieszczęsnej sytuacji, która wypłynęła w święta Bożego Narodzenia, babka ze swoimi atakami paniki otarła się o szpital.
– Racja. Lepiej jej nie mówić. Jeszcze… – Kobieta odchrząknęła, zsuwając z ramion ciepły zimowy płaszcz. Najwyraźniej poczuła, że może się nieco rozluźnić. – A może wcale? Dziecko… – Na jej zatroskanej twarzy pojawiło się kilka dodatkowych zmarszczek, gdy załamanym wzrokiem spojrzała na Polę. – Nie powinnaś grzebać w przeszłości.
– Tak, już mówiłaś – westchnęła dziewczyna, zakładając niedbałym ruchem kosmyk czarnych włosów za ucho. – Ale nie daje mi to spokoju.
Rozalia syknęła raptownie i opadła na oparcie wygodnego kawiarnianego fotela. Przytknęła do ust dłoń zaciśniętą w pięść, zupełnie jakby próbowała samą siebie uciszyć. Najwyraźniej toczyła wewnętrzną walkę, z tą ciotką, która najchętniej wyjawiłaby jej wszystko, zrzucając z ramion cały ciężar odpowiedzialności za tajemnicę. A ta bitwa wydawała się Poli wyjątkowo zażarta i trudna.
Dziewczyna uśmiechnęła się nerwowo. Ciotka była młodszą siostrą babci. Wyjątkowo ekstrawagancką, pewną siebie, żyjącą tak, jak jej było wygodnie. Nigdy nie bała się mówić tego, co jej ślina na język przyniosła, i z dumą znosiła ewentualne konsekwencje swoich działań i postanowień. Nigdy nie wyszła za mąż, mimo że miała wielu adoratorów, i wciąż zdarzało jej się wspominać o nowych mężczyznach, którzy pojawiali się w jej życiu na krócej lub dłużej. Choć żaden z nich nie był w stanie na stałe zagrzać miejsca u boku Rozalii, to Pola wierzyła, że nawet ciotka doczeka się kiedyś tej prawdziwej miłości. Bajkowej, z happy endem, jak w romantycznych filmach.
– No dobrze! – Rozalia nagle wyrzuciła w górę ramiona i usadowiła się wygodnie w fotelu. – Opowiem ci to, co wiem. A wiem niewiele. Choć i to wywróci ci życie do góry nogami. Lojalnie cię ostrzegam, żebyś później nie miała do mnie pretensji. A jak się babcia twoja dowie, od kogo wiesz…
– Nie dowie się – zapewniła, sięgając po swoją zimną herbatę. Idealną na ostudzenie emocji.
– Dowie się – odparła Rozalia tonem znawcy. – Ale niech to nie będzie twój problem. – Znów uśmiechnęła się do kelnerki, która postawiła przed nią parującą szklankę, i spoważniała. – Jesteś pewna, że chcesz?
– Tak.
Nie było odwrotu. Gryzła się tym już wystarczająco długo. Jedna podsłuchana rozmowa zdążyła namieszać jej w głowie tak mocno, że musiała poznać prawdę, a jedyną osobą, która poza babką mogła jej pomóc, była właśnie ciotka Rozalia.
– To wszystko zmieni… – ostrzegła ją kobieta.
– Najgorsza prawda nie jest tak straszna jak niepewność – zacytowała Antona Czechowa.
– Prawda… – westchnęła i przymknęła oczy. – Ale w tym wypadku nie jestem o tym przekonana – dodała, znów wbijając w Polę to lustrujące spojrzenie, pod wpływem którego chłód przeszywał do szpiku kości.
– Muszę wiedzieć. – Dziewczyna usłyszała, jak rozpaczliwie zabrzmiały jej słowa, i skuliła się nieznacznie.
Rozalia przygryzła wargę, jakby chciała się powstrzymać przed tym, co cisnęło jej się na usta, ale w końcu drżącym głosem wydusiła z siebie prawdę. A im dłużej mówiła, tym Pola dobitniej rozumiała, że ciotka miała rację i rozdrapywanie tej konkretnej rany sprawiło, że wszystkie kłamstwa sprzed lat zburzyły jej poukładane życie…
Zapach kawy roznosił się po biurze tak intensywnie, że z trudem skupiał się na pracy, a musiał potwierdzić wszystko u klienta do piętnastu minut, bo w przeciwnym razie…
– Kto nie ryzykuje, ten nie pije kawy – ogłosił triumfalnie i odjechał od biurka na swoim obrotowym krześle.
Nikt nie mógł usłyszeć jego oświadczenia, bo w pomieszczeniu aktualnie nikogo poza nim nie było, ale uwielbiał utwierdzać samego siebie w swoich decyzjach. Zadowolony skierował się więc do pokoju socjalnego, w którym parzyła się już solidna porcja kofeinowego napoju bogów.
– Wiedziałam, jak cię odciągnąć od komputera – stwierdziła Hania, która przestępując niecierpliwie z nogi na nogę, czekała, aż ekspres zakończy pracę.
Uśmiechnęła się do niego zalotnie, co odwzajemnił, puszczając jej oczko.
– Powinienem właśnie dzwonić do klienta, więc wygrałaś dzisiaj moją obecność – odparł i wyciągnął z szafki swój kubek.
– Może puszczę totka?
– Z taką intuicją masz wygraną w kieszeni. – Mijając kobietę, delikatnie trącił ją ramieniem.
Świetnie się dogadywali, rozumieli praktycznie bez słów, a całe biuro, czego oczywiście miał pełną świadomość, czekało, aż pewnego dnia wkroczą do firmy oficjalnie jako para, ale… się na to nie zanosiło. Przynajmniej nie z jego strony. Był zbyt wielkim lekkoduchem, by wiązać się z kimkolwiek na stałe, zwłaszcza że większość swojego życia zawodowego spędzał w podróżach i cenił sobie tę kawalerską wygodę. W firmie słynął ze swoich umiejętności lingwistycznych. W mig łapał nowe języki, a wolny czas w delegacjach poświęcał na zwiedzanie, poznawanie innych kultur, wyszukiwanie ciekawostek o miejscach, do których niewielu miało wstęp. Żył wolnością, której zawsze pragnął, choć nigdy nie zapowiadało się na to, że uda mu się wykręcić z rodzinnego biznesu i poszukać własnej drogi.
– A może jeśli wygram, to postawię ci drinka w jakimś ciekawym hotelu? – zasugerowała Hania, bawiąc się kosmykiem włosów.
Kostek, zaskoczony tą jednoznaczną propozycją, tylko na chwilę stracił animusz. Skorzystał z tego, że kobieta nawet na niego nie patrzyła, tylko uciekła wzrokiem na wypełniający się kawą szklany dzbanek, zastygając w zalotnej pozie.
– Jeden drink za taką dobrą radę? – pociągnął temat, choć szybko skarcił się w duchu, że być może niepotrzebnie robił Hani nadzieję. Nie miał pewności, że czuła do niego miętę, ale…
– Może być i butelka szampana – odparowała, uśmiechając się.
Nie zdążył dodać, że tak wyjątkowe okoliczności potrzebują wyjątkowej oprawy, takiej jak piękny apartament z widokiem na panoramę miasta lub nawet ocean, bo do pokoju socjalnego wkroczył Julian, niosąc w dłoniach puste pudełka po obiedzie przygotowanym przez żonę, i przystanął pomiędzy dwójką współpracowników rzucających sobie przeszywające spojrzenia.
– Ale grobowa cisza – skwitował, rozbawiony ich minami. O, jakże się mylił…
– Kawę robimy. – Hania odchrząknęła, znów odwracając wzrok.
Jej uśmiech zbladł i skrzyżowała ramiona na piersi, najwyraźniej niezadowolona z pojawienia się intruza, który przerwał jej flirt. Kostek za to odetchnął z ulgą. Jeszcze chwila, a zadeklarowałby się na wspólny weekend w jakimś drogim hotelu.
– A skończyłaś już może to sprawozdanie? – Julek, nie przejmując się tężejącą atmosferą, zwrócił się do koleżanki.
– Mam przerwę! – syknęła rozeźlonym głosem.
Konstanty postanowił jednak zrezygnować z kawy i wycofać się bezpiecznie do swojego biura, gdzie spokojnie mógł zakończyć najnowszy projekt i znów ogłosić sukces.
Od pierwszych chwil życia pokazał się światu jako ten, który wiele zdobędzie. Urodził się jako pierwszy. Dokładnie sześć minut przed swoją siostrą, która nie zapłakała tak głośno jak on. Palec pielęgniarki, który ściskał z całej siły, gdy próbowali go zważyć i zmierzyć, był jego pierwszą zdobyczą. Miał na swoim koncie wiele zwycięstw w zawodach, bójkach i zakładach. Nigdy się nie poddawał i zawsze dążył do celu, a jednym z nich była wolność, której pragnął bardziej niż czegokolwiek innego. I teraz, mając dwadzieścia pięć lat i paszport z pieczątkami z każdej strony świata, mógł powiedzieć, że naprawdę czuł się spełniony.
Dopiero gdy zamknął za sobą drzwi, zorientował się, że na jego komórce pojawiła się nowa wiadomość. Normalnie odczytałby ją w domu, nie lubił rozpraszać się niepotrzebnymi kontaktami w trakcie godzin pracy, chcąc skupić się całkowicie na swoich zadaniach, ale tym razem po chwili zawahania otworzył SMS od kontaktu, który kilka lat temu zapisał pod nazwą: „Laska z grupy podróżniczej”:
Hej. Wpadło mi w ręce zdjęcie z naszego wyjazdu. A już myślałam, że odnalazłam spokój…
Konstanty syknął lekko pod nosem i szybko odpisał:
Niepotrzebnie grzebiesz we wspomnieniach. Masz ułożone życie, narzeczonego…
Przymknął oczy. Rzadko rozmawiali. Właściwie wymieniali się tylko zdawkowymi wiadomościami o tym, jak żyją, czy są szczęśliwi i dokąd tym razem zaprowadzi ich droga, którą obiorą.
Musimy się spotkać.
Zmarszczył brwi. Spotkać się? Niby w jaki sposób?! Ona mieszkała na północy Polski, on na południu. Dzielił ich cały kraj, więc zaproponował:
Możemy się zdzwonić online?
Wolałabym w cztery oczy.
Zaniepokoił się. Przez głowę przemknął mu milion myśli. Po co? Czego chciała? Miał pojechać do niej czy ona planowała odwiedzić Podkarpacie? Szybko napisał kolejną wiadomość, słysząc, że ktoś otworzył drzwi za jego plecami:
Będziesz w okolicach? Coś się stało?
Odrzucił komórkę na biurko, odwracając się w stronę wejścia.
– Kawy zapomniałeś. – Hania przystanęła w przejściu, wręczając mu kubek. – Coś się stało? Pobladłeś… – zauważyła, widząc jego rozkojarzenie.
– Nie, nie… – zaprzeczył natychmiast. – To brak kofeiny. Od rana siedzę tu zamknięty, a wolałem uciec przed Julianem niż…
– A tak… – Skrzywiła się, jakby na samo wspomnienie mężczyzny robiło jej się niedobrze. – On jest taki upierdliwie dokładny. Wszystko musi mieć dograne na odpowiednią godzinę i kompletnie nie liczy się z innymi.
Kostek usłyszał wibracje telefonu za plecami i uśmiechnął się krzywo.
– Ja też zaraz muszę oddać projekt, także… – Odchrząknął.
Głupio mu było tak spławiać dziewczynę, ale ciekawość grała teraz pierwsze skrzypce, a chwilowa adrenalina wywołana rozmową w pokoju socjalnym już dawno osiągnęła poziom zero. Na szczęście Hania, wyraźnie zawiedziona, wycofała się z biura, zostawiając go samego. Natychmiast sięgnął po komórkę.
Trudno będzie mi przyjechać. Nie masz czasami spotkania w Gdańsku?
– No jasne… jeszcze mam się do ciebie pofatygować? – prychnął pod nosem, ale szybko przypomniał sobie, że ostatnio Krzysiek okrutnie marudził na klienta w Pomorskim.
Odpisał, wybiegając ze swojego gabinetu.
Zobaczę, co da się zrobić. Dam ci znać.