Dom zła - Rutka Jakub - ebook + książka

Dom zła ebook

Rutka Jakub

0,0
37,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W opuszczonym domu przy Nowomiejskiej kryje się zło.

Kim był szaleniec, który w 1994 roku zamordował tam całą swoją rodzinę?

I dlaczego nikt nie słyszał o tej makabrycznej zbrodni sprzed lat?

Jacek Gadowski nigdy nie myślał, że z podcastera kryminalnego zamieni się w detektywa. Jeden telefon od tajemniczego słuchacza sprawia jednak, że radiowiec rozpoczyna własne śledztwo.

To, co początkowo wygląda jak marzenie fana true crime, szybko okazuje się śmiertelnym niebezpieczeństwem. Bo dokładnie trzydzieści lat po tragedii historia może się powtórzyć…

Są takie historie, które przerażają. Są takie miejsca, które są przeklęte. I są takie książki, których nie da się odłożyć. Dom zła do nich należy. Zaskakujący i wciągający debiut o tym, gdzie może nas zaprowadzić fascynacja tym, co w człowieku najmroczniejsze. WOJCIECH CHMIELARZ

Jest w tej powieści wszystko to, czym powinien się wyróżniać dobry kryminał. Mamy zaangażowanego detektywa, tło społeczne oraz pełnokrwistą miejską przestrzeń. Są też oddana ze znawstwem policyjna orka i zbrodnia, która sprawia, że dawne rany otwierają się na nowo. Już po kilku akapitach wiedziałem, że Rutka ma dar pisania. Ten debiut tylko zaostrzy wasze apetyty! Czytajcie! ROBERT MAŁECKI

JAKUB RUTKA – lektor, dziennikarz, podcaster, od urodzenia związany z Ostrołęką. Założyciel MysteryTV – popularnego kanału, na którym przedstawia tysiącom słuchaczy mrożące krew w żyłach opowiadania o makabrycznych zbrodniach i zjawiskach paranormalnych. Gdy nie opowiada mrocznych historii, użycza głosu do wielu filmów, seriali oraz reklam telewizyjnych i radiowych. Można go także zobaczyć na Instagramie i TikToku, gdzie pokazuje swoją bardziej komediową stronę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 402

Data ważności licencji: 4/25/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Jakub RutkaCopyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2025

Projekt okładkiPaweł Szczepanik | BookOne

Fotografia na okładceAhmet Cantürk | Pexels

WydawczyniOlga Orzeł-Wargskog

Redaktorka prowadzącaAdrianna Kapelak

Opieka redakcyjnaSabina Wojtasiak

RedakcjaIda Świerkocka

AdiustacjaMarta Jakubowska | Słowa na warsztat

KorektaMagdalena Wołoszyn-Cępa | Obłędnie Bezbłędnie, Karina Bednarska-Markot

Opieka produkcyjnaMaria Gromek, Dawid Kwoka

Opieka promocyjnaMarta Greczka

ISBN 978-83-8367-699-9

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Rodzicom, którzy powieścią Agathy Christiezaszczepili we mnie miłość do kryminałów

Prolog

Wtorek, 16 sierpnia 1994 roku

Para z odcedzanych ziemniaków sprawiła, że na twarzy Krystyny Talarczyk zaczęły błyszczeć drobne krople potu. Upał tego dnia był niemiłosierny, a panujący w kuchni zaduch dorównywał temu z fińskiej sauny. Z odbiornika stojącego na lodówce płynęły nuty utworu Tyle słońca w całym mieście Anny Jantar. Wśród wszechobecnego zgiełku nikt z domowników nie usłyszał dźwięku przekręcanego zamka i otwieranych, a następnie zamykanych drzwi wejściowych.

Waldemar Talarczyk odwiesił na wieszak torbę, do której każdego dnia pakował drugie śniadanie do pracy, po czym zdjął buty i schował je do szafki. Przeszedł prosto do salonu, w którym opadł ciężko na fotel, sięgnął po pilota i włączył telewizor. Na Jedynce ­leciał właśnie Kansańczyk.

– O, jesteś już – rzuciła Krystyna, opierając się o futrynę.

Waldemar nie odpowiedział.

– Tata wrócił? – Dobiegł go stłumiony głos ośmioletniego syna, Łukasza.

– Tak, ale chyba nie w sosie – odparła kobieta, maszerując z powrotem w stronę kuchni.

Talarczyk usłyszał szybkie kroki na schodach, a po chwili do salonu wpadł chłopiec.

– Zobacz, tato! Złożyłem cały model tego czołgu, który ­dostałem od wujka na urodziny! – krzyknął z nieukrywaną ekscytacją, wyciągając dłonie z tekturowym modelem wprost przed oczy ojca.

– To dobrze – rzucił obojętnie Waldemar, nie patrząc nawet na pracę syna.

– A pójdziemy dziś nad rzekę? Jest tak ciepło, może się wykąpiemy?

– Daj ojcu spokój! – zawołała z kuchni Krystyna. – Od piątej w robocie, niedziela jest, daj mu odpocząć.

Uśmiech zniknął z twarzy Łukasza. Stał przez chwilę ze spuszczoną głową, licząc na to, że ojciec sprzeciwi się matce i powie, że zabierze go nad rzekę. Tak się jednak nie stało. Mężczyzna siedział nieruchomo w fotelu i nie odrywał wzroku od telewizora. Zrezygnowany ośmiolatek obrócił się na pięcie i ze spuszczoną głową poczłapał schodami na górę.

– Obiad zaraz będzie! – Głos Krystyny ponownie poniósł się po całym domu.

Talarczyk wpatrywał się w ekran, lecz zdał sobie sprawę z tego, że kompletnie nie dociera do niego płynąca z głośnika treść. Jakby umysł całkowicie mu się wyłączył.

– Waldek! Łukasz! Eliza! Nakładam ziemniaki!

Waldemar wciągnął powietrze nosem, a następnie wypuścił je bardzo powoli przez zaciśnięte zęby. Czuł narastające pulsowanie w okolicach skroni. Donośny tupot stóp, który rozległ się tuż za jego uszami, tylko potęgował to dziwne uczucie.

– Ja będę pierwsza! – zawołała sześcioletnia dziewczynka.

– Wcale że nie, bo ja! – odparł Łukasz.

– Uspokójcie się! Siadać do stołu i bez żadnych wygłupów mi tutaj!

Ból przybierał na sile. Talarczyk miał wrażenie, że głowa mu dosłownie eksploduje. Może powinien łyknąć jakieś leki?

– Waldek! Bo wystygną!

Zacisnął zęby tak mocno, że poczuł, jak napinają mu się wszystkie mięśnie twarzy. Zamknął oczy i raz jeszcze wziął kilka głę­bokich wdechów. W końcu podniósł się z fotela i powolnym krokiem przeszedł do kuchni.

Łukasz dłubał widelcem w kotlecie mielonym. Eliza oparła brodę o blat stołu, a jej nadąsana mina ewidentnie mówiła, że podany przez matkę obiad nie jest tym, na co ma ochotę. Waldemar odsunął krzesło i usiadł na nim tak ostrożnie, jakby same ruchy sprawiały mu ból. Poprawił ceratę i sięgnął po sztućce. Wbił wzrok w talerz, na którym piętrzyły się stos ziemniaków, dwa kotlety mielone i zasmażane buraczki.

– Jak tam w pracy? – spytała Krystyna, odkrawając widelcem kawałek mięsa.

– Dobrze.

– Kiedy będę mógł iść z tobą? – wtrącił Łukasz.

– Na razie to ty zajmij się jedzeniem, bo ci rośnie – odpowiedziała za męża Talarczyk. Przeniosła spojrzenie na Waldemara, który nie ruszył jeszcze swojej porcji. – Nie smakuje ci? Czemu nie jesz?

– Co? – odparł lekko zdezorientowany, jakby wyrwany z transu.

– Pytam, czemu nie jesz.

– Jem… już jem.

Po tych słowach nabrał solidną porcję ziemniaków i włożył sobie do ust. Nie zdążył dobrze ich pogryźć, gdy widelec powędrował w górę ponownie, tym razem z buraczkami, a po chwili z kawałkiem mielonego.

– Ale powoli, nikt cię przecież nie goni – rzuciła żartobliwie Krystyna, na co Łukasz i Eliza zareagowali śmiechem.

Waldemar nie zwrócił na jej słowa najmniejszej uwagi. Jadł tak, jakby głodował co najmniej od kilku dni. Po chwili dzieci dołączyły do ojca, śmiejąc się i napełniając buzie po same brzegi, jak gdyby brały udział w wyścigu.

Po obiedzie Waldek wyszedł na podwórko i usiadł na ­ławce, z której płatami odchodziła zielona farba. Łukasz i Eliza biegali za piłką z dzieciakami z sąsiedztwa. Krystyna chwyciła miskę z ­praniem i ­zaczęła rozwieszać je na rozciągniętych przed domem sznurkach.

Talarczyk sięgnął do kieszeni po paczkę klubowych. Wyciągnął papierosa, włożył do ust i przypalił zapalniczką.

– Wybierasz się gdzieś dzisiaj? – spytała Krystyna, przyczepiając klamerkami błękitną koszulę do sznurka.

– Nie – odparł Waldemar, wypuszczając kłęby papierosowego dymu.

– Na ryby nie jedziesz?

– Nie.

– Jutro na którą masz do roboty?

– Mam wolne.

– To trzeba będzie pojechać do Goworowa, Lidka mleko i śmietanę ma dla nas.

Waldemar nie odpowiedział. Zaciągnął się po raz kolejny, mocno i głęboko. Gdy tlący się tytoń zbliżył się do koniuszków palców, mężczyzna wrzucił niedopałek do stojącego przy ławce słoiczka. Następnie wstał i ruszył w kierunku drzwi wejściowych.

– Gdzie idziesz?

– Spać.

– Co? – Krystyna nie ukrywała zdziwienia. – O tej porze? Kawy się może napij.

– Głowa mnie boli.

– A to idź do kuchni, tam chyba jeszcze jest tabletka z krzyżykiem.

– Nie trzeba.

Talarczyk wszedł do środka i powłócząc nogami, przeszedł prosto do salonu, w którym wciąż grał telewizor. Sięgnął po pilota, wyłączył odbiornik i padł jak kłoda na wersalce pod ścianą. Nie zdążył nawet pomyśleć, od czego może go tak boleć głowa, gdy odpłynął w nicość.

Krzyk.

Słyszał krzyk. A właściwie kilka, które zlewały się w jeden. Miał wrażenie, że dobiegają z każdej strony. Poza tym był jeszcze jeden dźwięk, którego nie był w stanie rozpoznać. Niski, chrapliwy, niczym warczenie jakiejś bestii. Dudnił i roznosił się echem jak w studni. Widział przebłyski kolorów, czerwień mieszała się z czernią w bardzo szybkim tempie, niczym klatki filmu.

Bał się. Czuł straszny lęk, chociaż nie miał pojęcia przed czym. Mimo wszystko wiedział, że coś mu zagraża. Coś jest nie tak. ­Serce waliło mu jak oszalałe i zaczynała ogarniać go panika. Nie wiedział, gdzie jest, nie wiedział, kto krzyczy.

W pewnym momencie obraz zaczął się klarować, lecz wszystko wciąż pozostawało w barwach czerwieni. Miał wrażenie, że widzi ogień. Coś się paliło, choć nie był w stanie dostrzec co. Czy krzyki dochodziły z płomieni? Nie miał już szans na poznanie szczegółów, całkowicie wypełnił go przerażający ryk.

Otworzył oczy i zerwał się do pionu, gwałtownie łapiąc oddech.

Otaczała go ciemność. Jedynym źródłem światła, które pozwoliło mu rozpoznać, że znajduje się w salonie, był delikatny blask księżyca wpadający przez okno. Głuchą ciszę wypełniało tylko ciche cykanie świerszczy wpadające przez uchylony lufcik. Koszulę miał mokrą od potu.

Usiadł na krawędzi wersalki. Ból głowy nie przeszedł mimo dość długiej drzemki. Mało tego, Waldemar miał wrażenie, że zaraz rozsadzi mu czaszkę. Skronie pulsowały mu niemiłosiernie do tego stopnia, że chciał schować głowę pod poduszkę i krzyczeć z bezsilności.

Wstał i wziął kilka głębokich wdechów. Krople potu pojawiły się już nie tylko na plecach, ale także na czole. Po ciemku przeszedł do przedpokoju. Nie miał pojęcia, która w ogóle jest godzina, ale wszystko wskazywało na to, że pozostali domownicy od dawna już śpią. Podszedł do drzwi, przekręcił zamki i wyszedł na zewnątrz. Uderzył go przyjemny podmuch delikatnego, orzeźwiającego wiatru. Noc była naprawdę spokojna.

Powoli, w samych skarpetkach, przeszedł przez niewielki trawnik wprost do drewnianej szopy na narzędzia. Otworzył drzwiczki, których skrzypienie w otaczającej ciszy było wręcz ogłuszające. Rozejrzał się po wnętrzu, a następnie chwycił zawieszoną na haku siekierę.

Niczym w transie wrócił do domu i od razu ruszył schodami na piętro. Uchylił przeszklone drzwi sypialni. Stojąca na szafeczce lampka nocna zalewała pokój pomarańczowym światłem. Waldemar podszedł do krawędzi łóżka i spojrzał na śpiącą Krystynę. Jej oddech był spokojny i równomierny. Leżała na lewym boku, zwrócona przodem do niego. Mężczyzna zacisnął mocno dłonie na trzonku, po czym uniósł siekierę wysoko nad głowę. Czuł, jak drżą mu nogi, a pot spływał po policzkach i czole.

Zamachnął się i z całych sił uderzył siekierą prosto w czaszkę śpiącej kobiety. Usłyszał przyprawiające o dreszcze chrupnięcie. Ciało Krystyny drgnęło w niekontrolowanym spazmie. Mężczyzna szarpnął za trzonek, a następnie uderzył raz jeszcze, celując w to samo miejsce. Wystarczyły dwa ciosy, by głowa Krystyny zamieniła się w przerażającą breję.

W tej samej chwili Talarczyk odniósł wrażenie, że ból głowy delikatnie zelżał. Pulsowanie w skroniach stało się mniej natarczywe, choć nadal było odczuwalne. Obrócił się i poczłapał w stronę ­korytarza. Po drodze minął zegar, który wskazywał pierwszą trzydzieści.

Otworzył następne drzwi i wszedł do sypialni Łukasza. Ten spał na brzuchu w pozycji przypominającej pięcioramienną gwiazdę. Waldemar stanął przy krawędzi łóżka i patrzył przez chwilę na chłopca, który w tym konkretnym momencie wydawał mu się zupełnie obcy. Był niczym robal, który nieproszony przypałętał się do jego domu. Intruz, którego trzeba było wyeliminować.

Otarł spocone dłonie o spodnie, a następnie zacisnął palce na trzonku. Wziął zamach i uderzył z całych sił prosto w potylicę dziecka. Odgłos, który temu towarzyszył, po raz kolejny spowodował przechodzący po plecach Talarczyka dreszcz. Waldemar jedną ręką wyszarpał ostrze z rozłupanej czaszki, by po chwili uderzyć ponownie.

Mężczyzna nie miał już żadnych wątpliwości. Z każdym zadawanym ciosem ból w jego głowie tracił na intensywności. Był bez porównania łagodniejszy. Dlatego bez zastanowienia uniósł siekierę raz jeszcze, a potem znowu.

Gdy poczuł, że zaczyna go ogarniać zmęczenie, opuścił pokój syna i powoli skierował się do ostatniego pomieszczenia na końcu korytarza. Wszedł do środka i rozejrzał się po pokoju, który również rozjaśniało delikatne światło lampki.

Ból głowy, który w tym momencie był już niemal niewyczuwalny, dodawał mu energii. Chciał się go pozbyć całkowicie i był przekonany, że za chwilę tak właśnie się stanie. Szczerząc się od ucha do ucha, niemal doskoczył do brzegu łóżka, a następnie zamachnął się, rycząc przy tym wściekle. Tym razem głuchy chrzęst pękającej czaszki sprawił mu przyjemność. Nie uśmiechał się, lecz śmiał w głos, robiąc kolejne zamachy. Przecinające powietrze ostrze plamiło kolorowe rysunki na ścianach.

Po chwili upuścił siekierę na podłogę i spostrzegł, że ból zniknął. Ogarnęły go swoista radość i spokój. Oparł się o ścianę i starał się uspokoić oddech. Gdy w końcu mu się to udało, powoli zszedł na dół i skierował się w stronę wiszącego w przedpokoju telefonu. Zdjął słuchawkę z widełek, a następnie wybrał numer.

Jeden sygnał.

Drugi.

– Komenda policji w Ostrołęce. Oficer dyżurny, w czym mogę pomóc?

– Moja rodzina nie żyje. Zamordowałem wszystkich.

Waldemar Talarczyk wypowiedział te słowa z wyraźną ulgą, a po chwili wybuchnął głośnym, przeraźliwym śmiechem, który długo jeszcze dzwonił w uszach dyspozytorki.

Rozdział 1

Piątek, 2 sierpnia 2024 roku

O tej porze w budynku rozgłośni Narew nie było już nikogo innego. Redakcja kończyła pracę o siedemnastej, a dyżury prezenterskie trwały tylko do dziewiętnastej. Potem radio grało „z puchy” wcześniej przygotowane playlisty i serwisy informacyjne. Wyjątkiem była najpopularniejsza audycja – Wieczór grozy, prowadzona na żywo przez Jacka Gadowskiego.

W każdy piątek o dwudziestej pierwszej Jacek omawiał na antenie sprawy kryminalne, historie z wątkami paranormalnymi, niewyjaśnione zaginięcia czy morderstwa. Program cieszył się sporą popularnością nie tylko wśród słuchaczy radia Narew, lecz właściwie w całym kraju, głównie za sprawą mediów społecznościowych, w których Gadowski regularnie zamieszczał fragmenty audycji, a także prowadził transmisje live.

Jacek wszedł do niewielkiego aneksu kuchennego i wziął kubek z logo Wieczoru grozy. Gadżety zamawiał sam, ponieważ radio podobno było biedne i nie miało budżetu na takie wymysły. Sięgnął po kartonik najtańszej z możliwych herbat, wyjął torebkę, wrzucił do naczynia i zalał wrzątkiem. Z tak przygotowanym napojem ruszył wzdłuż korytarza i otworzył drzwi oznaczone tabliczką „Studio 1”.

Opadł na krzesło i raz jeszcze spojrzał na edytor tekstu, w którym opracował sobie kilka tematów do dzisiejszego odcinka. Zegarek wskazywał dwudziestą pięćdziesiąt jeden, na spokojnie zdąży więc wszystko raz jeszcze przeczytać. Na niewielkim statywie umieścił telefon, z którego równolegle poprowadzi transmisję na TikToku.

– Cześć, kochani, tu Jacek z Wieczoru grozy. Za chwilę zaczynam audycję, a już teraz zachęcam was do udostępniania live’a, komentowania i oczywiście: oglądania.

Punktualnie o dwudziestej pierwszej Jacek włączył nagrany wcześniej serwis informacyjny. Kilka najważniejszych newsów ze świata, kraju i regionu. Tuż po nim wybrzmiał utrzymany w mrocznym tonie dżingiel.

– Dobry wieczór! Przy mikrofonie Jacek Gadowski, a to jest Wieczór grozy – powiedział spokojnym, niskim głosem. – Na początku przypomnę, że każdy odcinek audycji jest też dostępny w formie podcastu we wszystkich serwisach streamingowych. Zachęcam do zaobserwowania mnie na Instagramie i TikToku.

Kątem oka spoglądał na ekran swojego smartfona, na którym zaczęły pojawiać się przeróżne animowane prezenty od widzów, od różyczek po lody, kubki z kawą czy kapelusze z wąsami. Prezenty były niczym innym jak formą płatności. Im więcej giftów, tym większa skarbonka.

– Przygotowałem dziś kilka naprawdę mrocznych historii, od których włos zjeży wam się na karku. Usłyszycie historię pewnej austriac­kiej nastolatki, którą porywacz przetrzymywał przez osiemdziesiąt trzy dni w domu, który znajdował się dosłownie naprzeciw domu jej rodziców. Mimo że od tych strasznych wydarzeń minęło piętnaście lat, Susan dopiero teraz odważyła się o tym opowiedzieć publicznie. Oczywiście nie zabraknie też miejsca na wasze telefony, podczas których będziecie mogli podzielić się własnymi historiami. Zaczniemy jednak nieco łagodniej: opowiem wam legendę związaną z pewnym obrazem, który można podziwiać w krakowskim muzeum. Zanim jednak poznacie szczegóły, chwila muzyki na ukojenie nerwów. ­Michael Jackson i jego Thriller.

Jacek przesunął suwak. Czerwona lampka zgasła, a studio wypełniło się pierwszymi nutami zapowiedzianego utworu. Wrócił przed ekran smartfona, gdzie liczba oglądających jego transmisję wzrosła do tysiąca.

– Dziękuję, kochani, za wszystkie prezenty. Przypomnę też, że na adres mailowy, który jest przypięty na moim profilu, możecie przesyłać propozycje tematów kolejnych odcinków.

W tym samym momencie na ekranie monitora zaświeciła się żółta kontrolka informująca o połączeniu telefonicznym.

– Przepraszam was najmocniej, ale już mam pierwszy telefon – rzucił Gadowski, po czym założył słuchawki i wcisnął przycisk „odbierz”. – Halo?

– Dobry wieczór. Dodzwoniłem się do programu Wieczór grozy?

Mężczyzna mówił bardzo cicho. W dodatku jego głos był przytłumiony, jakby telefon znajdował się w sporej odległości od jego ust. Możliwe, że korzystał z jakiegoś kiepskiego zestawu głośnomówiącego.

– Tak, ale w tej chwili nie wpuszczamy słuchaczy na antenę. Proszę zadzwonić wtedy, kiedy zapowiem telefony, dobrze?

– Mam ciekawą historię…

– Nie wątpię – przerwał mu Gadowski. – W programie jest jednak moment przeznaczony na telefony od widzów. Proszę o kontakt właśnie wtedy. Pozdrawiam!

Bez chwili zastanowienia Jacek zakończył połączenie, którego nie słyszeli zarówno słuchacze radia Narew, jak i obecni na TikToku.

– Kochani, wiem, że wielu z was zna ciekawe i bardzo mroczne historie, którymi chciałoby podzielić się na antenie, ale proszę, przestrzegajmy zasad. Będzie zapowiedziany czas na telefony od słuchaczy, wtedy możecie dzwonić.

Gdy utwór króla popu dobiegł końca, Gadowski ponownie uruchomił mikrofon i zaczął opowieść od historii wspomnianego wcześniej obrazu. Przenosił wzrok między otwartym edytorem tekstu a ekranem smartfona. Próbował czytać pojawiające się jeden za drugim komentarze, lecz bardziej go to rozpraszało, niż pomagało w prowadzeniu audycji.

– Dobrze, moi drodzy! Za chwilę krótka przerwa na reklamy, a tuż po niej pierwszy telefon od słuchacza. Jeśli masz ciekawą, mroczną i przyprawiającą o dreszcz historię, zadzwoń!

Jacek wyrecytował z pamięci numer. Lampka obwieszczająca przychodzące połączenie rozbłysła, nim wypowiedział ostatnie ­cyfry. Włączył reklamy, po czym najechał kursorem na odpowiedni przycisk i odebrał.

– Jacek Gadowski przy mikrofonie, a to jest Wieczór grozy.

– To ja – usłyszał ponownie ten sam cichy i przytłumiony głos. – Mam ciekawą historię.

Gadowski spojrzał na zegar. Do końca bloku reklamowego zostało dziewięćdziesiąt sekund. Postanowił, że pozwoli dzwoniącemu szybko streścić swoją historię, a gdyby ta okazała się słaba, podziękuje i zaczeka na kolejny telefon.

– Dobrze. Proszę opowiedzieć w kilku słowach, o czym ona jest.

W słuchawkach usłyszał szelest i dziwne trzaski, jakby dzwoniący bawił się telefonem, szurając nim o jakąś foliową torbę.

– O nawiedzonym domu w Ostrołęce, w którym w dziewięćdziesiątym czwartym doszło do morderstwa. Nie wiem, czy pan o niej słyszał.

Jacek otworzył oczy ze zdziwienia.

Mieszkał w Ostrołęce od urodzenia, a w dziewięćdziesiątym czwartym miał dwa lata, lecz nie przypominał sobie wydarzenia, o którym dzwoniący wspomniał. Oczywiście interesował się tematyką kryminalną i znał kilka innych brutalnych spraw z ostrołęckim tłem, jednak wszystkie te wydarzenia rozegrały się już w obecnym stuleciu.

– Przyznam szczerze, że nie wiem, o czym pan mówi.

– Koło starego szpitala stoi dom, gdzie doszło kiedyś do potwornej zbrodni. Od tamtej pory uważa się go za nawiedzony.

Jacek pokiwał głową. Uznał, że wpuści dzwoniącego na antenę i pozwoli mu opowiedzieć o tej sprawie.

– Dobrze. Jak tylko skończy się blok reklamowy, będzie dżingiel, a ja zapowiem, że mamy telefon od słuchacza. Proszę jednak, aby nie używał pan w swojej opowieści wulgaryzmów. Jak tylko usłyszę jakieś niecenzuralne słowo, od razu pana rozłączam i blokuję, jasne?

– Tak.

– Świetnie. Zatem słyszymy się za moment – powiedział i wyciszył mikrofon służący do rozmów poza anteną.

Jacek wiedział doskonale, że jego ostrzeżenia i tak można o kant tyłka potłuc. Nie mógł zliczyć sytuacji, w których ludzie dzwonili, aby najzwyczajniej w świecie robić sobie jaja. Dwa tygodnie temu na antenę zadzwonił jakiś dzieciak z obietnicą historii mrożącej krew w żyłach, a gdy tylko wszedł na żywo, krzyknął „kurwaaaaaa” i się rozłączył. Może dwa miesiące wstecz do programu zgłosiła się dziewczyna. Miała opowiedzieć o swoich doświadczeniach z tablicą ­ouija, jej wypowiedź na antenie ograniczyła się natomiast do okrzyku „jebać biedę”, czemu towarzyszył chóralny pisk i śmiech koleżanek.

Gdy padło hasło „po reklamie”, Jacek jednym kliknięciem odtworzył dżingiel audycji i ponownie przesunął suwak mikrofonu. Wnętrze studia spowiła czerwona poświata żarówki.

– Wieczór grozy, na żywo w radiu Narew. Tak jak zapowiadałem przed przerwą, nadszedł czas na pierwszy telefon od słuchacza. – Gadowski sięgnął do kolejnego suwaka i przesunął go w górę, wpuszczając tym samym dzwoniącego na antenę. – Halo, halo, jak masz na imię?

– Karol.

– Cześć, Karolu. Ja już wiem, z czym do nas dzwonisz, i myślę, że będzie to nie lada gratka dla wszystkich mieszkańców Ostrołęki, ale miłośnicy historii kryminalnych i paranormalnych również powinni się tym zainteresować.

– Starsi mieszkańcy na pewno znają tę sprawę, a przynajmniej o niej słyszeli. Dla młodych może być to nowość, bo w mediach o tym się raczej nie poczyta. – Głos mężczyzny stał się wyraźniejszy, jakby na potrzeby rozmowy w programie poprawił ułożenie telefonu. – Cofnijmy się więc do dziewięćdziesiątego czwartego. Wtedy doszło do zbrodni, która na zawsze odcisnęła piętno na jednym z domów w Ostrołęce.

– O jakim domu mówimy?

– Na Nowomiejskiej.

– Poza anteną wspomniałeś mi, że dom jest podobno nawiedzony, tak?

– Zgadza się.

– Dlaczego? Co jest nie tak z tym miejscem?

Gadowski zerknął na przewijające się komentarze.

Adamixxx: Mój też jest nawiedzony. Przez teściową xD

Karola_13: Podobno na Borkach jest nawiedzony dom, słyszał ktoś?

Anuszka: Pewnie się napili i pozabijali.

– Tak jak mówiłem, w dziewięćdziesiątym czwartym doszło tam do okrutnej zbrodni – kontynuował Karol. – Mąż i ojciec zamordował w nocy swoją rodzinę. Żonę i dwójkę dzieciaków, syna i córkę.

Jacek zamrugał zszokowany. Jak to możliwe, że dowiaduje się o tej historii dopiero teraz? Że przez wszystkie lata, podczas których zbierał najróżniejsze informacje na temat spraw kryminalnych, nie natknął się na żadną, najmniejszą choćby wzmiankę na ten temat? Pomyślał, że być może opowieść Karola to czysta fikcja, zmyślona, aby mógł zabłysnąć w jego programie. Wiedział jednak, że jeśli nawet tak właśnie jest, nie może przerwać rozmowy. Nie teraz, gdy w powietrzu unosiła się atmosfera czegoś niewypowiedzianego. Z czymkolwiek miał do czynienia, odnosił wrażenie, że jest to znacznie mroczniejsze, niż mógłby przypuszczać. Jakby Karol nie opowiadał historii, lecz dzielił się ostrzeżeniem.

– Podobno nic nie zapowiadało tej tragedii. To był normalny chłop, pracował jako kierowca autobusu. I nagle coś mu odpaliło, wrócił z roboty, zaczekał, aż wszyscy zasną, i odrąbał im głowy siekierą.

Jacek zerknął na ekran telefonu, gdzie pojawiła się cała lawina emotikonek wyrażających przerażenie, szok i zdziwienie. Było też kilku trolli, którzy nawet w wypadku takich wiadomości musieli sobie żartować.

– Masz rację, brzmi to potwornie – wtrącił Gadowski. – Jaki jest finał tej sprawy?

– Gość po wszystkim podobno sam zadzwonił na policję. Przedstawił się, powiedział, gdzie mieszka, i oznajmił, że zamordował swoją rodzinę. Ot tak, po prostu.

– Aż ciężko w to uwierzyć – ciągnął Jacek, aby dodać drama­turgii i tak mrocznej opowieści.

– Nie było nad czym dyskutować. Sam zadzwonił, do wszystkiego się przyznał, raz-dwa wsadzili go za kraty, a dom stoi pusty do dziś. Nikt nie chce go kupić, nikt nie chce tam zamieszkać, a ludzie gadają, że chałupa jest nawiedzona.

– Przyznam, że zaskoczyłeś mnie tą historią. Mieszkam tu od urodzenia, a dopiero od ciebie dowiaduję się o tym, że mamy tu nawiedzony dom. Dzięki za tę opowieść.

Po tych słowach Jacek zakończył połączenie, nie dając Karolowi szansy na pożegnanie się ani jakiekolwiek dodatkowe słowo. Takie były reguły programu – doskonale wiedział, że nie może zbyt długo trzymać ludzi na linii.

– A wy, drodzy słuchacze oraz widzowie na livie? Czy są tu osoby, które wiedzą cokolwiek o tej sprawie? Za chwilę usłyszycie Dear Clarice, czyli utwór ze ścieżki dźwiękowej do filmu Hannibal, a tuż po nim zrelacjonuję wam sprawę nastolatki z Austrii. Zostańcie ze mną.

Po tych słowach Jacek przeciągnął w dół suwak mikrofonu, włączył przygotowany wcześniej utwór i z ciekawością wrócił do transmisji na TikToku i sekcji komentarzy.

Ziutek_321: Niezła akcja typ musiał mieć coś z banią.

Kartofel Polski: Ostatnio w Katowicach jakiś typ chyba kogoś zabił, powiesz o tym w odcinku?

Miśka: Słyszałam coś o tym. Mój brat przez jakiś czas mieszkał niedaleko i ktoś powiedział mu na jakiejś imprezie, że tam jest nawiedzony dom.

Ostatni komentarz zwrócił uwagę Gadowskiego.

– Miśka, mam w takim razie ogromną prośbę. Jeśli wiesz coś więcej niż to, co napisałaś, to odezwij się do mnie na maila, okej? Jest w bio, ale mogę zaraz przypiąć go w komentarzu.

Lampka telefonu rozbłysła ponownie, lecz tym razem Jacek ją zignorował. Musiał trzymać tempo i wyrobić się z przygotowanym na dziś materiałem. Najechał kursorem na przycisk „zajęty”, który ­automatycznie odrzucał wszystkie przychodzące połączenia. Zerknął ponownie na wyświetlacz.

Miśka: Nie wiem za wiele, ale się odezwę.

„Lepsze coś niż nic” – pomyślał Jacek, uśmiechając się pod nosem.

Postanowił, że dowie się wszystkiego na temat tej zbrodni oraz rzekomo nawiedzonego domu, porozmawia z każdym, kto może coś wiedzieć, a potem zrobi z tego materiał, jakiego fani Wieczoru grozy jeszcze nie widzieli.

Nie wiedział, jak bardzo telefon od Karola odmieni jego życie.

Rozdział 2

Sobotni poranek nie nastrajał optymizmem. Chłód, wiatr i szarość przywodziły na myśl bardziej klimat jesieni niż lata. Być może dlatego Jacek miał problem z tym, aby wstać zgodnie z nastawionym na siódmą budzikiem. Kiedy spojrzał na ekran leżącego obok smartfona, zobaczył dziewiątą pięćdziesiąt trzy.

– Jezu… – wymamrotał, opadając głową na poduszkę i wlepiając wzrok w sufit. – Trzy godziny psu w dupę.

Wziął głęboki wdech, a następnie poderwał się na równe nogi. Mimo opuszczonych rolet bez problemu odgadł panującą za oknem pogodę. W pokoju było ciemno, a do środka wpadało chłodne powietrze.

Złapał za telefon i zerknął na powiadomienia. Po nocy zawsze miał ich mnóstwo, głównie o komentarzach, polubieniach i nowych obserwujących na profilach społecznościowych.

Miał nadzieję, że znajdzie w skrzynce odbiorczej wiadomość od Miśki. Ku jego rozczarowaniu było tam tylko kilka maili, które od razu powinny trafić do spamu. Fotowoltaika, porady prawne i środek na potencję.

Na Facebooku przybyło parę komentarzy oraz nowych obser­wujących. Podobnie na TikToku. Zakładał, że po tym, jak wrzuci dzisiaj rozmowę z Karolem, znajdą się osoby, które wiedzą coś na temat tego domu. Potem wszedł na Instagram. Kliknął i wyświetlił wiadomości, w których pojawiło się kilka próśb. Jedna od razu przykuła jego uwagę.

Michalina Kuźnik.

Bez chwili zastanowienia otworzył ją i zaczął czytać.

Cześć! Tu Miśka z wczorajszego streama. Prosiłeś o maila, ale jakoś tutaj było mi szybciej i wygodniej. Rozmawiałam jeszcze z bratem i wypytałam o kilka szczegółów, aby podać większy konkret. Braciak pojechał do pracy przy jakiejś budowie w Ostrołęce i wynajmował pokój na Kmicica, to dosłownie kilka ulic od tego domu na Nowomiejskiej. Mieszkał tam parę miesięcy i przy wyprowadzce zaprosił gospodarzy na pożegnalny poczęstunek. Właśnie wtedy właściciel opowiedział mu, że niedaleko jest dom, który podobno jest nawiedzony. Gość powiedział mniej więcej to samo, co wczoraj ten dzwoniący. Ojciec zamordował dzieci i żonę, po czym zgłosił się na policję. Sąsiedzi słyszeli później krzyki, widzieli jakieś sylwetki w oknach. Mój brat wkręcił się w temat, ale żona gospodarza mocno nalegała, aby mąż przestał już o tym opowiadać i żeby porozmawiali sobie o czymś innym. Po powrocie do Warszawy opowiedział mi o tym, ale później jakoś zapomnieliśmy, zwłaszcza że w sieci nie ma informacji na ten temat, dlatego uznaliśmy, że to tylko jakaś miejska legenda. To wszystko, co wiem. Zapewne w niczym Ci to nie pomoże, ale miałam napisać, więc piszę. ­Dzięki za podcast, robisz świetną robotę i czekam na kolejne odcinki!

„No… faktycznie niezbyt wiele. Wiem dokładnie tyle, co po telefonie od tego całego Karola” – pomyślał Jacek, odkładając telefon na szafkę.

Po szybkiej porannej toalecie przeszedł do kuchni i nastawił wodę w czajniku. W chlebaku znalazł resztkę czerstwego już pieczywa. Z kanapkami z sałatą, serem i pomidorem oraz kubkiem zielonej herbaty usiadł przy laptopie i odpalił przeglądarkę. Chciał się przekonać, czy internet rzeczywiście milczy na temat tego całego domu na Nowomiejskiej.

W pierwszej kolejności otworzył mapę Google’a i znalazł interesujący go adres. Była to niewielka osiedlowa uliczka, po obu jej stronach stało dosłownie kilkanaście domów. Nowomiejska łączyła się z ulicą Łęczysk, którą Jacek doskonale znał z wycieczek rowerowych nad pobliską Narew.

Chwycił żółtego ludzika i przeciągnął go, uruchamiając tryb Street View. Zdjęcia wykonano w dwa tysiące dwunastym roku, czyli dwanaście lat temu. Ponieważ jednak dom był opuszczony od lat dziewięćdziesiątych, nie powinien mieć problemu z jego zlokalizowaniem.

Ulica nie należała do długich, dlatego bardzo szybko udało mu się namierzyć budynek. Zdecydowanie wyróżniał się na tle pozostałych i był niczym blizna na gładkiej skórze. Rzucał się w oczy i odstraszał każdego, kto mógłby tamtędy przechodzić.

Siatka na ogrodzeniu była w wielu miejscach podziurawiona. Działkę przed domem porastały wysokie chaszcze, co ewidentnie wskazywało na to, że miejscem nikt się nie zajmował. Zza tej zielonej barykady wyłaniał się dwupiętrowy klocek o szarej, a właściwie burej, zniszczonej elewacji. Ściany były upstrzone licznymi odbarwieniami, gdzieniegdzie brakowało sporych fragmentów tynku, a wszystko wieńczyły przeróżne napisy i obrazki wykonane spra­yem. Wśród haseł wypisanych czarną farbą Jackowi od razu rzuciły się w oczy: „morderca”, „dom upiora”, „przeklęte miejsce”. Znalazły się też inne, niezwiązane nijak z samym budynkiem i jego tragedią. „Tylko Legia!”, „HWDP”, „Benio to cwel”.

„Urocza posiadłość” – skwitował w myślach.

Cały czas próbował zrozumieć, dlaczego nigdy tamtędy nie przejeżdżał. Na ogół podczas swoich tras jechał ulicą Sienkiewicza, skręcał w Sobieskiego i dojeżdżał na Łęczysk. Czasami obierał inną drogę przez ulicę Chemiczną, biegnącą przy oczyszczalni, ale również przez las. Nigdy nie miał powodu, by pojawić się na Nowomiejskiej. Sama nazwa obiła mu się o uszy może kilka razy. W Ostrołęce jest całe mnóstwo ulic, o których istnieniu pewnie nie ma pojęcia.

Wiedział już, że nie ma innego wyjścia – musi zobaczyć dom na własne oczy. Sprawdzi sprzęt, przygotuje mikrofon i nagra kilka szybkich relacji na Instagram. Sięgnął po telefon i otworzył kontakty. Kliknął w ikonę ze zdjęciem uśmiechniętej starszej kobiety. Po trzecim sygnale w słuchawce odezwał się dobrze znany mu głos.

– Halo, Jacuś?

– Cześć, babciu. Nie obudziłem?

– No ty chyba sobie żartujesz – odparła kobieta ze śmiechem w głosie. – Przecież ja już od szóstej na nogach.

– Wiem, tak tylko żartuję.

– Coś się stało?

Choć Jacek często dzwonił do babci, ta zawsze pytała, czy coś się stało, jakby telefon zwiastował tragedię.

– Nie, nie. Chciałem tylko zapytać o jedną rzecz. Zbieram materiały do tego swojego programu.

Babcia Hania wiedziała, że Jacek „coś tam” prowadzi w radiu i „tym całym internecie”, lecz nie wykazywała większego zainteresowania.

– Wczoraj usłyszałem jedną historię, która jest związana z naszym miastem, i bardzo mnie to zaciekawiło. Pomyślałem, że może babcia wie coś na ten temat.

– Ja? Matko, a skąd niby?

– Bo cała historia rozegrała się w latach dziewięćdziesiątych. Chodzi o morderstwo w domu na Nowomiejskiej.

Cisza.

Przez kilka dobrych sekund Jacek nie słyszał niczego, nawet oddechu. Odsunął telefon od ucha i zerknął na ekran, obawiając się, że być może połączenie zostało przerwane lub zupełnie przypadkiem wyciszył głośnik. Wszystko wydawało się jednak w porządku.

– Babciu?

Cisza.

– Tak, jestem, jestem. Boże, Jacuś, a po co ty chcesz takie okropieństwa odgrzebywać, co?

– Babciu, mówiłem ci, że na tym polega moja praca, tak? Żyję z tego, że opowiadam ludziom o różnych sprawach kryminalnych.

– Ja nie rozumiem, jak można chcieć czegoś takiego słuchać. Jakby nie można było o czymś przyjemnym, jakieś obyczaje, romanse…

– Babciu, błagam. Tłumaczyłem ci to już wiele razy.

– Tak, wiem. Ale chyba jestem już za stara, żeby to zrozumieć.

Jacek westchnął.

– To co? Wiesz cokolwiek na ten temat?

– Wiedzieć, to ja wiem o wiele za dużo, niżbym chciała.

Gadowski poczuł przebiegający po plecach dreszcz ekscytacji.

– Świetnie. W takim razie mogę do ciebie wpaść? Zawsze to ­lepiej niż przez telefon.

– Jacuś, wiesz dobrze, że do babki to możesz przychodzić w każdej chwili. Kiedy tylko chcesz, nie musisz się pytać.

– Jasne, pamiętam. Przy okazji: potrzebujesz czegoś? Skoro będę już jechał, mogę zrobić jakieś zakupy czy coś.

– Gdyby to nie był dla ciebie kłopot, to kończy mi się śmietana, ale ta w kubełku, nie w kartoniku. Mleko i masło.

– To wszystko?

– Tak, do zobaczenia!

Jacek pożegnał się i schował komórkę do kieszeni.

Postanowił, że zanim zrobi zakupy i odwiedzi babcię, podjedzie na Nowomiejską. Musiał zobaczyć ten dom na własne oczy, choć już teraz czuł, że żołądek ściska mu dziwny niepokój. Może to przez ten telefon od słuchacza, a może dlatego, że gdy wspomniał o tym miejscu babci, zrobiło się dziwnie cicho. Jakby nawet powietrze wolało trzymać się od tej historii z daleka.

Rozdział 3

Stojąc przed zniszczonym ogrodzeniem jeszcze bardziej zniszczonej posesji, czuł dziwny niepokój. Doskonale wiedział, że zawdzięcza to tylko swojej wyobraźni, jednak miał wrażenie, że atmosfera w tym miejscu jest jakaś inna. Przede wszystkim było cicho. Mimo że Nowomiejska łączyła się z ulicą Łęczysk, nie docierały tu żadne odgłosy wskazujące na to, że na osiedlu tętni życie.

Sam dom sprawiał wrażenie niesamowicie mrocznego. Elewacja była w jeszcze gorszym stanie niż na zdjęciach ze Street View. Już nie szare, lecz niemal grafitowe ściany nie zachęcały do tego, aby wejść do środka.

Napisy, które widział na zdjęciach, zdążyły już wyblaknąć, a część z nich została zasłonięta nowymi. Drzwi wejściowe ledwo trzymały się na zawiasach. Niegdyś brązowa farba odchodziła z nich płatami, ukazując szarą powierzchnię. W dodatku brakowało klamki. Ktoś musiał ją wykręcić, być może, żeby sprzedać ją na złom.

Okna na parterze były zabite deskami. Ktoś najprawdopodobniej powybijał szyby – być może w akcie wandalizmu, a może w wyrazie sprzeciwu wobec tego, co wydarzyło się w murach tego budynku. Na piętrze szyby nadal były na swoim miejscu.

Dostępu na teren posesji strzegła niewielka pokryta rdzą metalowa furtka. Jacek przyjrzał jej się dokładnie. Nie była zabezpieczona żadnym łańcuchem, kłódką czy zasuwą. Aby upewnić się, że może ją bez problemu otworzyć, złapał za jeden z zardzewiałych prętów i delikatnie pchnął. Ustąpiła bez problemu, czemu towarzyszyło przeciągłe skrzypnięcie.

Jacek niepewnie przeszedł przez bramkę i zrobił krok w kierunku głównego wejścia. Uczucie niepokoju przybrało na sile. To niesamowite, jak pod wpływem opowieści jego mózg nastroił się na przeżycie czegoś paranormalnego.

Powoli szedł przez podwórko, przedzierając się przez wysoką trawę. Nie był w stanie dostrzec żadnego chodnika ani ścieżki. Być może w ogóle tu takiej nie było. Po chwili stał już przed dwoma stopniami, które dzieliły go od zniszczonych drzwi prowadzących do wnętrza domu. Zauważył na nich kilka nacięć wykonanych tu i tam ostrym narzędziem. Postawił stopę na pierwszym schodku, wzdrygając się na samą myśl, co może dostrzec za progiem.

– A pan tu czego?!

Gadowski niemal podskoczył na dźwięk niskiego, zachrypniętego głosu, który dobiegł zza jego pleców. Na chodniku przed zardzewiałą furtką dostrzegł niewysokiego mężczyznę w białej koszulce na ramiączkach. Wiekowy już beżowy kaszkiet skrywał przyprószone siwizną włosy. Facet mógł być po siedemdziesiątce.

– Czego pan tu szuka, co?

Jego ton był dość agresywny, wręcz napastliwy. Jacek wcale się temu nie dziwił.

– Dzień dobry! – rzucił na powitanie, po czym ruszył w kierunku jegomościa. – Jacek Gadowski, jestem dziennikarzem – powiedział, przechodząc przez furtkę i wyciągając dłoń w kierunku nieznajomego.

Ten popatrzył na nią z pogardą, nie odwzajemniając uścisku.

– Czego pan tu szuka? – zapytał po raz kolejny.

Jacek pożałował, że od razu zdradził, że jest dziennikarzem. Mógł teraz przedstawić się jako konserwator zabytków, dawny krewny albo spadkobierca dobytku. A tak pozostała mu tylko niewygodna prawda.

– Przygotowuję reportaż na temat tego domu oraz zbrodni, do której doszło trzydzieści lat temu.

Na twarzy mężczyzny pojawił się jeszcze bardziej srogi grymas. Gadowski miał wrażenie, że tamten niemal zaciska zęby, hamując cisnące się na usta słowa.

– Panie, idź pan stąd. Nie szukaj pan taniej sensacji. Wystarczy nam problemów, które i tak już mamy z tą ruderą. Właśnie przez takich jak pan, co to rozpowiadają te bajki, my, sąsiedzi, nie mamy spokoju. Złazi się tu cała zgraja pijaków, mordy wydzierają nocami, narkomani, ćpuny, że strach czasami, bo nie wiadomo, co to takim do głowy przyjdzie.

Jacek miał szczerą nadzieję, że pod słowem „problemy” kryją się raczej paranormalne i niewyjaśnione zjawiska, a nie zgraja pijaczków urządzających nocne libacje.

– Jak będziesz pan dalej rozpowiadać bajki o tym domu, zacznie się tu tego złazić jeszcze więcej. I tak swego czasu pełno było tu łowców duchów od siedmiu boleści i dziennikarzy. Rozdrapujecie tylko stare rany, a my, którzy tutaj mieszkamy na co dzień, musimy się przez was męczyć.

W tym momencie Jacek wiedział już aż za dobrze, że żadnych informacji od tego pana nie wyciągnie. Pytanie tylko, czy pozostali mieszkańcy ulicy Nowomiejskiej mają równie negatywne podejście.

– A długo pan tu mieszka? – zaryzykował.

– Od osiemdziesiątego piątego.

Gadowski kątem oka dostrzegł kobietę, która przyglądała im się zza firanki domu naprzeciwko. Gdy zorientowała się, że została zdekonspirowana, momentalnie się odsunęła, znikając w głębi pomieszczenia.

– Czyli znał pan tych ludzi. Jak oni się w ogóle nazywali?

– Mówiłem panu. Zostaw to pan i daj ludziom spokój. A jak jeszcze raz zobaczę, że się pan tu kręcisz, po policję zadzwonię.

Po tych słowach mężczyzna obrócił się na pięcie i żwawym krokiem ruszył w kierunku ulicy Łęczysk.

– A se dzwoń – prychnął pod nosem Jacek.

Gdy wracał do auta, nie miał wątpliwości – zachowanie mężczyzny tylko utwierdziło go w przekonaniu, że ta sprawa zasługuje na uwagę. Wszystko było zbyt mocno owiane tajemnicą. W mediach cisza, a najmniejsza wzmianka wywołuje nerwowe reakcje. Nawet babcia Hania, która zawsze wiedziała wszystko o wszystkich, nagle nabrała wody w usta. Coś tu zdecydowanie nie grało.

Jacek nie potrafił tego wyjaśnić, ale czuł zimny dreszcz przebiegający mu wzdłuż kręgosłupa. Jakby sam fakt, że zainteresował się tą sprawą, wciągnął go w coś, od czego nie będzie już odwrotu. Coś, co nie pozwoli mu zasnąć, dopóki nie pozna prawdy – choćby miała go ona zmiażdżyć.

Spojrzał na zegarek. Było tuż po dwunastej. Wsiadł do samochodu, odpalił silnik i powoli ruszył w tym samym kierunku co oddalający się tajemniczy mężczyzna.

W międzyczasie sięgnął po telefon, wszedł w kontakty i znalazł interesujący go numer. Po dwóch sygnałach usłyszał znajomy głos.

– Co tam?

– Siema, Radek. Mam malutką prośbę.

Radosław Nawrot był szefem redakcji newsowej rozgłośni Narew. Odpowiadał za przygotowanie serwisów informacyjnych. Był również jednym z dwóch głosów czytających te serwisy na żywo.

– Nie mam pożyczyć stówy do pierwszego – powiedział, nie czekając na dalszy ciąg.

– Wow. Już można się śmiać czy jeszcze mam zaczekać na ­jakąś puentę?

– Już możesz. Dobra, mów, co tam ci potrzeba, bo na rybach jestem – ponaglił go Radek.

– Potrzebuję kontaktu do policji.

– Sto dwanaście, nie musisz dziękować, na razie!

– Boki zrywać, jak zawsze. Serio mówię.

– A co, mandat dostałeś?

– Nie. Mam pewien temat do programu z ostrołęckim wątkiem w tle. Chciałbym dowiedzieć się tego i owego.

W słuchawce rozległo się przeciągłe westchnięcie.

– Ja to tam, wiesz, mam kontakt głównie z rzecznikiem. Znam jeszcze ze dwie osoby z drogówki, kogoś z prewencji. Zależy, z kim chcesz rozmawiać.

– Najlepiej z kimś, kto pracował w latach dziewięćdziesiątych.

– No to grubo idziesz.

Jacek zdążył dojechać już do alei Jana Pawła. Postanowił, że zrobi zakupy w jednym z supermarketów, które miał po drodze. Zjechał z ronda i zatrzymał się na dużym parkingu.

– Wiem. Dlatego dzwonię do ciebie. Byłbym ogromnie wdzięczny, ale tak wdzięczny, jak jeszcze nikt nie był ci wdzięczny…

– Aż tak? – rzucił prześmiewczo Nawrot.

– Gdybyś zapytał swoich kolegów z policji o kontakt do kogoś, kto był w czynnej służbie w latach dziewięćdziesiątych. Zależy mi dosłownie na krótkiej rozmowie, pół godzinki przy kawie i kilka pytań, nic więcej.

Kolejne westchnięcie. Gadowski miał wrażenie, że Radek robi to specjalnie.

– Popytam. Ale niczego nie obiecuję, jasne?

– Się wie, panie prezesie. Naprawdę będę wdzięczny za jakikolwiek kontakt.

– Odezwę się, jak będę miał cokolwiek.

– Dzięki.

Jacek po raz kolejny utwierdził się w przekonaniu, że sprawa, którą właśnie rozgrzebuje, okaże się czymś więcej niż lokalną ciekawostką – może przyciągnąć uwagę i podkręcić oglądalność jego programu.

Zgasił silnik, wysiadł i ruszył w stronę supermarketu. Do koszyka wrzucił masło, śmietanę i mleko oraz herbatę i bombonierkę z wiśniami w czekoladzie – babcia Hania za nimi przepadała.

Rozdział 4

Hanna Radoń, babcia Jacka, mieszkała w dwupokojowym mieszkaniu na drugim piętrze bloku przy Pileckiego. Wnętrze zdążyło już zapomnieć o czasach, gdy przypominało skansen PRL-u. Wszystko dzięki ojcu Jacka, Krzysztofowi, który dwa lata temu wziął sprawy w swoje ręce i przeprowadził generalny remont. Teraz mieszkanie było przytulne, a stylowy narożnik i nowoczesne oświetlenie zupełnie zmieniły jego klimat.

– Proszę. – Jacek postawił na kuchennym blacie siatkę z zakupami.

– Boże, Jacuś. Ale po coś ty tyle dźwigał?

– Daj spokój, babciu, co to dla mnie. Ja mieszkam na czwartym i też wnoszę.

– Niepotrzebnie, kochany.

Hanna sięgnęła do torebki, z której wyjęła skórzany portfel. Wyskrobała z podłużnej przegródki banknot pięćdziesięciozłotowy i wręczyła Jackowi.

– Masz, dzieciaku.

– Babciu, proszę cię, nie przesadzaj. Nie chcę żadnych pieniędzy, przecież wydałem na to grosze.

– No nie wygłupiaj się, Jacuś. Masz.

– Nie ma mowy. Jak koniecznie chcesz mi się odwdzięczyć, to za chwilę będziesz miała ku temu okazję.

Mina Hanny nieco zrzedła, co nie umknęło uwadze wnuka.

– No to opowiadaj, co tam u ciebie słychać – powiedziała babcia, wyciągając z szafki paterę, na którą wyłożyła kilka delicji i innych ciastek.

– No właściwie to po staremu. Praca i to wszystko.

– Nie tylko pracą człowiek żyje, Jacuś. Zobaczysz, wspomnisz kiedyś moje słowa.

– No w moim przypadku akurat się to nie sprawdza. Moja audycja jest bardzo popularna, dlatego pracy mam więcej niż na początku.

– To aż tyle ludzi słucha cię w tym radiu?

– W radiu może niekoniecznie, ale w internecie tak.

– W tym internecie to wszystko już jest. Radio, telewizja, sklepy. Za moich czasów internetu nie było i ludzie lepiej sobie życie układali niż teraz.

„No tak – pomyślał Jacek. – Kolejna pogadanka z cyklu: kiedyś to były czasy, a teraz nie ma czasów”.

– Dziewczynę jakąś masz?

Hanna zabrała ze stołu paterę, Jacek chwycił dzbanek z herbatą i przygotowane wcześniej filiżanki i oboje przenieśli się do salonu.

– Babciu, proszę cię. Nie zaczynaj – odparł z nutą zażenowania w głosie.

– No co „nie zaczynaj”? Ja bym jeszcze chciała wesela twojego dożyć.

– Dobrze, to żeby zaoszczędzić, zrobimy dwie imprezy za jednym razem. Moje wesele i twoja setka, pasuje?

– To ty chcesz, żebym ja jeszcze ponad dwadzieścia lat czekała? A w życiu.

– No to trudno. Wesela nie będzie.

Jacek opadł na wygodny skórzany fotel, który zaśpiewał pod jego ciężarem. Hanna zajęła drugi naprzeciwko.

– No to masz tę dziewczynę czy nie masz?

– O Jezu, babciu! No mówię, że nie mam. Nie mam kiedy i gdzie jej poznać.

– No to wiesz co… Zobacz, Kamil od Lidki, młodszy od ciebie, a już ma żonę i dzieciaczka. Rafał ze Śniadowa w twoim wieku jest i patrz, żona i trójka dzieci.

Jacek przewrócił oczami i westchnął.

– Babciu, obiecuję ci, że za rok przyjdę do ciebie i tutaj, na tej kanapie, usiądę razem z moją dziewczyną.

– No oby, Jacuś, oby.

„No to się teraz wrobiłeś, Jaca – pomyślał. – Jak Andzia w maliny”.

– To co? – zapytał, rozsiadając się wygodnie w fotelu.

– Co „co”? – odparła Hanna, lecz Jacek doskonale wiedział, że jest to nieudana próba wymigania się od odpowiedzi.

– Co możesz powiedzieć mi o tym domu?

– Boże, Jacuś. Myślałam, że tak sobie tylko mówiłeś. Naprawdę nie masz o czym gadać ze starą babką, tylko o jakichś okropnościach?

– Babciu, to potwornie żałosna wymówka.

Hanna Radoń westchnęła przeciągle i upiła łyk herbaty.

– Powiedz mi – zaczęła – co żeś takiego wymyślił z tym domem, co?

Wnuk streścił jej rozmowę z Karolem, wiadomość od Miśki, wizytę na Nowomiejskiej i reakcję sąsiada.

– Dlaczego ojców nie zapytasz? Przecież też to pamiętają.

– Mieli wtedy raptem po dwadzieścia cztery lata. Może i pamiętają, pytanie tylko, czy w tamtym czasie ich to w ogóle interesowało. Może słyszeli piąte przez dziesiąte i tak naprawdę wiedzą całe nic. Dlatego wolę porozmawiać o tym z tobą.

Z twarzy Hanny uśmiech spełzł całkowicie. W tym momencie wyglądała wręcz na smutną, co nieco zbiło Jacka z tropu. Przez chwilę poczuł nawet niewielkie wyrzuty sumienia, bo ewidentnie nie był to temat, o którym babcia chciała rozmawiać.

– No dobrze – powiedziała po krótkiej chwili milczenia. – Będziesz chciał, to i tak się w końcu dowiesz. – Poprawiła się w fotelu, jakby szukając wygodniejszej pozycji przed długą opowieścią. Upiła kolejny łyk herbaty, po czym kontynuowała: – W dziewięćdziesiątym czwartym jeszcze tutaj nie mieszkałam. Wcześniej miałam mieszkanie w bloku na Reymonta.

Gadowski szybko przywołał w myślach lokalizację wspomnianej ulicy, która znajdowała się jakieś dziesięć minut spacerem od Nowomiejskiej.

– Ta zbrodnia naprawdę wstrząsnęła miastem. Do tej pory o takich okropnościach, że ktoś tam kogoś zabił, to mówili w wiadomoś­ciach czy w radiu. To się zawsze działo w dużych miastach, w Krakowie, Katowicach, Warszawie. Nie w Ostrołęce.

Jacek domyślał się, jaki szok musieli przeżyć ostrołęczanie.

– Facet nazywał się Talarczyk. Waldemar Talarczyk. To był młody chłop, co on tam miał… raptem ze czterdzieści lat chyba. Pracował w MZK, autobusem jeździł. Jego żona chyba gdzieś tam pracowała, ale nie wiem, gdzie dokładnie. Dzieciaczków dwójkę mieli. Synka star­szego i córeczkę, mała dziewczynka, kilka latek chyba wtedy miała, może z pięć albo sześć. Wiesz, Jacuś, to było trzydzieści lat temu, ja już tak dokładnie wszystkiego nie pamiętam. Pewne rzeczy wylatują z głowy.

– Jasne, babciu, rozumiem. Nie przejmuj się. Po prostu chcę poznać tę historię.

Jacek opróżnił filiżankę i sięgnął po dzbanek, by napełnić ją ponownie. Chyba z podekscytowania i napięcia zaschło mu w gardle.

– Ja to ich w ogóle nie znałam. Wiem tyle, co dowiedziałam się już po tej okropnej zbrodni. Być może sąsiedzi wiedzieli więcej na ich temat. Z tego, co ludzie gadali, podobno byli normalną rodziną. On nie był żadnym tam pijakiem, nie wracał nachlany do domu, nie tłukł ani kobity, ani dzieciaków. To, że tam sobie na przykład wypił na imieninach albo od święta, to normalne, jak każdy. Wszyscy ­twierdzili, że to była zwyczajna rodzina i nic, kompletnie nic nie zwiastowało, że może tam, w tym domu, dojść do takiej makabry.

– Ale jednak doszło – westchnął Gadowski. – Tak na ogół już jest, babciu. Gdy przestudiujesz najgłośniejsze historie seryjnych morderców, to w każdej z nich spotkasz się ze stwierdzeniem, że nic nie wskazywało na to, że ktoś był zdolny do takiej zbrodni. Na przykład Ted Bundy. Młody, przystojny, zawsze uśmiechnięty, „dzień dobry” mówił i co? Zamordował…

– Dobra, nie opowiadaj mi tu takich. Ja tam nie chcę o takich rzeczach słuchać.

Jacek kiwnął głową.

– I co dalej z tymi Talarczykami?

– No jak to co? Wrócił któregoś dnia z roboty. Sąsiedzi później gadali, że jeszcze w dzień to ich wszystkich na podwórku widzieli. Zachowywali się normalnie. A w nocy ich pozabijał. Musiał chyba zaczekać, aż wszyscy pozasypiają. Siekierą wszystkich zatłukł. Boże, świeć Panie nad ich duszami. – Hanna zrobiła znak krzyża. – Szczegółów to nikt nie zna, Jacuś, bo nikt przecież tam nie wchodził. Ale ludzie widzieli, jak wynoszą worki z ciałami żony i dzieciaczków. Jego w kajdankach wyprowadzali, szedł jakby nigdy nic. Jakby nic się w ogóle nie stało.

– Podobno sam zadzwonił na policję.

– No tak ludzie mówią. Zabił ich i policję wezwał. Chory człowiek. Musiał być chory, bo przecież zdrowy toby czegoś takiego nie zrobił.

Jacek nie chciał wdawać się w dyskusję na temat zdrowia psychicznego, ponieważ wiedział doskonale, że jego niemal osiemdziesięcioletnia babcia z mocno stereotypowymi poglądami nie będzie w tej kwestii dobrym kompanem do rozmowy.

– Skazali go za morderstwo?

– Chyba tak. Na pewno poszedł siedzieć, ale gdzie, na jak długo, to nikt tego nie wie. Wszyscy chcieli tę sprawę wyciszyć. Sprawić, by każdy o niej jak najszybciej zapomniał.

„To dlatego ciężko jest znaleźć jakiekolwiek informacje na ten temat” – pomyślał Jacek.

– To były inne czasy. Telewizja nie funkcjonowała tak jak dzisiaj. Reporterzy się tutaj nie zjeżdżali w poszukiwaniu sensacji. Radia tego waszego też jeszcze wtedy nie było. Tylko w tygodniku ­chyba coś tam napisali, ale to raz chyba, bo tam część ludzi się oburzyła, że opisują takie rzeczy.

„Tygodnik Ostrołęcki”.

O tym Jacek nie pomyślał. Jedyna lokalna gazeta ukazywała się od lat osiemdziesiątych, jeśli więc gdziekolwiek miała pojawić się informacja na temat tego morderstwa, to właśnie w niej. Na szczęście w redakcji ma kilku znajomych, bez problemu powinien dostać wgląd do archiwalnych numerów.

– Co działo się później?

– No jak to co…? Strach, panika. Niektórzy to się nawet z domów bali wychodzić.

– Nie rozumiem. Przecież nie grasował tu seryjny morderca polujący na przypadkowe ofiary. Czego ludzie się bali?

– Wszystkiego, Jacuś. Bali się, że ktoś inny może zaraz popełnić podobną zbrodnię. Że może ktoś się nasłuchał i sam zechce kogoś zabić. Był spokój, a nagle słyszysz o takiej rzeczy.

– Dziwny tok rozumowania. W takim razie dzisiaj ludzie w ogóle powinni pozamykać się w domach. Nie ma dnia, aby nie można było usłyszeć w wiadomościach, że gdzieś ktoś kogoś zamordował.

– No właśnie. A kiedyś tak nie było, dlatego się wszyscy bali.

Jacek zamyślił się przez chwilę, próbując wyobrazić sobie nastroje panujące wśród mieszkańców Ostrołęki, zwłaszcza tych z osiedla Łęczysk. Brakowało mu pełnego obrazu tamtych czasów, detali codziennego życia, które mogłyby ożywić wspomnienia i pozwolić choćby na chwilę przenieść się do tamtego okresu. Był na to zwyczajnie za młody.

– Co stało się z domem? – zapytał po chwili.

Hanna westchnęła. Najwidoczniej miała nadzieję, że Jacek nie będzie zadawał kolejnych pytań.

– Nic. Działo się z nim dokładnie to samo co teraz, czyli nic. Stoi pusty.

– Słyszałem, że dom podobno jest nawiedzony – zaryzykował, wiedząc, że babcia absolutnie nie wierzy w takie zabobony.

– Przestań, dzieciaku, takie głupoty wygadywać. Taki dorosły chłop, a bajki o duchach opowiada.

– Babciu, podobno w każdej legendzie tkwi ziarenko prawdy.

– Przestań…

– Skoro pojawiają się takie głosy, to być może jest coś na rzeczy?

– Nie ma – odparła stanowczo Hanna.

– To dlaczego dom od tylu lat stoi pusty? Leży w świetnej lokali­zacji, na pewno znalazłoby się wielu chętnych, którzy by go kupili, szczególnie po niższej wartości.

– A ty chciałbyś mieszkać w domu, w którym doszło do takiej makabry?

Hanna zadała to pytanie niesamowicie poważnie. Na tyle poważnie, że Jacek nie odpowiedział na nie od razu, pozwalając myślom odpowiednio się ułożyć.

– Raczej nie…

– No i masz odpowiedź.

– Ale na pewno…

– Jacuś, dzieciaku! Litości! Nikt o zdrowych zmysłach nie kupi domu z taką historią! Nikt nie kupi domu, w którym mąż i ojciec rozłupał siekierą głowy żony i dzieciaków! Tam z daleka czuć morderstwo.

Jacek nie chciał odbijać piłeczki, mówiąc, że taka opinia śmiało podchodzi pod legendy o paranormalnej nadaktywności domu.

– Po prostu mnie to zastanawia. Sąsiedzi podobno słyszą tam płacz dzieci, krzyki w środku nocy…

Hanna Radoń zaczęła się śmiać. Dobrotliwie, tak jak wtedy, gdy jako pięciolatek zadał jakieś głupiutkie pytanie.

– Przecież tam wciąż mieszkają ludzie, którzy byli świadkami tej makabry. Żyli tam trzydzieści lat temu i żyją teraz. Nie wyprowadzili się, nie uciekli. Naprawdę myślisz, że gdyby istniały duchy i nawiedzały ten dom, to wytrzymaliby tyle czasu?

Jacek pokręcił głową.

– No właśnie – odparła Hanna z nutą satysfakcji. – A krzyki słyszą, bo ćpuny sobie zrobiły tam melinę. Nikt tego nie kontroluje, nie sprawdza, bo wszyscy myślą, że to duchy. Idealne miejsce dla wszelkiego rodzaju meneli.

Wszystkie argumenty babci były, z racjonalnego punktu widzenia, jak najbardziej trafione. Problem w tym, że Jacek nigdy nie ufał rzeczom, które wydawały się zbyt proste. A tutaj było coś więcej, czuł to w każdym nerwie. Ta historia miała drugie dno, musiała je mieć. Nie mógł uwierzyć, że to było tylko zwykłe morderstwo. Zwykłe morderstwa nie zostawiają po sobie tej duszącej aury tajemniczości.

– Dobra, babciu. Nie będę cię już dłużej tym męczył. Ale dziękuję, że opowiedziałaś mi wszystko, co wiesz.

– Nie ma sprawy, Jacuś. Jeszcze herbaty? – zapytała, wskazując na niemal pusty dzbanek.

Chciał już iść. Wrócić do domu, skontaktować się z kimś z tygodnika, szperać dalej. Ale nie mógł jej tego zrobić. Nie może dać jej do zrozumienia, że przyszedł tu tylko w tej sprawie.

– Zrób. Chętnie się napiję.

Hanna ruszyła w kierunku kuchni, a Jacek sięgnął po telefon i uruchomił Messenger. W polu wyszukiwania wpisał „Adam Dolny”. Kliknął na zdjęcie profilowe przedstawiające dziwny clipart z bocianem i rozpoczął rozmowę.

Jacek: Siemka, Adaś! Mam niewielki interes.

Przez chwilę wpatrywał się w ekran z nadzieją, że kolega pracujący w redakcji „Tygodnika Ostrołęckiego” od razu odczyta wiadomość i na nią odpowie. Niestety, przez kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt sekund niewielki napis pod wiadomością głosił jedynie „dostarczono”. W końcu przez dochodzący z kuchni szum czajni­ka przebił się dźwięk powiadomienia.

Adam: Niewielki interes? Współczuję, ale żeby tak od razu chwalić się tym na lewo i prawo?

Żart kolegi nawet rozbawił Jacka, ale ten postanowił kuć żelazo, póki gorące.

Jacek: Potrzebuję archiwalnego numeru TO.

Adam: Na stronie możesz sobie znaleźć.

Jacek: Serio?

Adam: Serio.

Jacek: Macie zarchiwizowane cyfrowo wszystkie numery?

Adam: Nie, aż tak nie szalejemy. Na stronie masz numery od 2022.

Jacek: To mnie nie urządza. Potrzebuję dokopać się trochę głębiej.

Adam: Z którego roku?

Jacek: Z 1994.

Adam: O cię królu złoty. A czego chcesz tam szukać? Swojego aktu urodzenia?

Jacek: W 94 już miałem dwa latka, ziomek. Potrzebuję paru informacji do audycji.

Adam: To już tylko papierowe archiwum.

Jacek: Super. Gdzie?

Adam: U nas w redakcji albo w bibliotece.

Jacek: Spoko. W takim razie wpadnę w poniedziałek.

Gadowski odłożył telefon. Do ostatniej chwili miał głęboką nadzieję, że jednak znajdą się cyfrowe kopie archiwalnych numerów. Wciąż czekał też na jakiekolwiek informacje od Nawrota.

– No to opowiadaj – powiedziała Hanna, stawiając dzbanek świeżo zaparzonej herbaty na stoliku.

– Ale o czym?

– No o jakiejś pannie.

Jacek westchnął i się uśmiechnął. Zgodnie z rzuconą lekkomyślnie obietnicą miał rok, by znaleźć sobie dziewczynę.

Dalsza część w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Spis treści

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Punkty orientacyjne

Okładka

Spis treści

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Dedykacja

Meritum publikacji