Corrado - Bella Di Corte - ebook + audiobook

Corrado ebook i audiobook

Bella Di Corte

4,4
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Trzecia część trylogii rozgrywającej się w świecie nowojorskich gangsterów

Miałam po co żyć.

Gdy tylko go zobaczyłam, od razu wiedziałam.

Jego oczy mnie zahipnotyzują.

Jego usta omamią najpiękniejszymi obietnicami.

A jego ciało? Będzie mnie zniewalało.

Jeśli jednak Corrado Capitani sądził, że mnie przekona, że jest uczciwym człowiekiem, srogo się mylił.

Gdy tylko go ujrzałam, wiedziałam jedno.

Jego oczy skrywały zepsute serce.

Z jego ust sączyły się kłamstwa.

A jego ciało? Zostało stworzone do zadawania bólu.

Nie zesłały go niebiosa. Zjawił się, by zabrać mnie prosto do piekła.

Miałem za kogo umierać.

Za głowę Alcini Parisi wyznaczono wysoką nagrodę, ale jak dotąd nie pozwoliła się nikomu złapać. Sądziła, że nikt jej nigdy nie znajdzie, dopóki nie spotkała mnie. Wołali na mnie Skorpion, bo słynąłem z bezwzględności wobec moich nieprzyjaciół. Jednak ona nie była wrogiem, ale bronią w moich rękach i postanowiłem, że będzie należeć do mnie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 418

Data ważności licencji: 5/11/2026

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 55 min

Lektor: Jakub Kamieński

Data ważności licencji: 5/11/2026

Oceny
4,4 (208 ocen)
130
42
26
8
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Magda-25

Całkiem niezła

Dziwnie napisana, ale przeczytałam do końca.
10
Patusia17722

Nie polecam

Nudme, meczace i dlugie
10
laiagogo

Całkiem niezła

🤔
00
katarzynakorczak10

Dobrze spędzony czas

Książka niezła, ale duża liczba bohaterów drugoplanowych oraz takich tylko wymienianych w rozmowach utrudnia podążanie za fabułą.
00
Anna19711

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobre zakończenie, cała seria bardzo mi się podobała. Szkoda, że nie ma na legimi innych powieści tej autorki.
00



Tytuł oryginału: Mercenary

Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redakcja: Małgorzata Burakiewicz

Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Beata Kozieł

Fotografia wykorzystana na okładce

© oussama el biad/Shutterstock

Copyright © 2020 by Bella Di Corte

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021

© for the Polish translation by Kaja Burakiewicz

ISBN 978-83-287-1873-9

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2021

Dla wszystkich Alcin tego świata.

Promieniejecie wewnętrznym światłem,

niech świeci jasno…

Po co masz tańczyć z gościem przez dziesięć rund,

skoro możesz go znokautować jednym ciosem?

ROCKY MARCIANO

Ta książka jest wytworem wyobraźni autorki.

Wszystkie imiona, zdarzenia i miejsca zostały przez nią wymyślone, oprócz tych, które są ogólnie znane i istnieją naprawdę. Jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest niezamierzone i całkowicie przypadkowe.

Autorka dołożyła jednak wszelkich starań, żeby wszystkie wymyślone przez nią miejsca, sklepy i lokalizacje były jak najbardziej wiarygodne i bez zgrzytów wpisywały się w regionalny krajobraz. Wszystkie wzmianki o produktach wymienionych z nazwy, dziełach sztuki czy znanych markach pojawiły się w tekście, żeby nadać książce realizmu i są wynikiem osobistych preferencji autorki oraz wyrazem uznania dla kunsztu i wysokiej jakości, jaką prezentują. Autorka nie otrzymała żadnego wynagrodzenia – ani pieniężnego, ani rzeczowego – za użycie nazw produktów, dzieł sztuki czy nazw firm, a wzmianki o nich nie mają na celu reklamy wyżej wymienionych. Za treść odpowiada wyłącznie autorka.

Ważne:

Książka zawiera drastyczne opisy scen seksu i przemocy i jest przeznaczona dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

RODZINA FAUSTICH

Członkowie rodziny Faustich, którzy pojawiają się na kartach tej książki lub są w niej wspomniani.

Marzio Fausti (nieżyjący) był głową owianego złą sławą włoskiego klanu Faustich. Jego synowie to: Luca, Ettore, Lothario, Osvaldo i Niccolò.

Najstarszy syn Marzio, Luca Fausti, siedzi w więzieniu. Jego synowie to: Brando, Rocco, Dario i Romeo.

Brando Fausti jest mężem Scarlett Rose Fausti.

Rocco Fausti jest mężem Rosarii Fausti.

Romeo Fausti jest młodszym bratem Brando i Rocco.

Guido Fausti: żołnierz rodziny Faustich.

Tito Sala, lekarz spowinowacony z rodziną Faustich. Jest mężem Loli Fausti.

LUPO & CASH

BOHATEROWIE, KTÓRZY POJAWIAJĄ SIĘ W TRYLOGII GANGSTERZY NOWEGO JORKU

LUPO

Arturo Lupo Scarpone

Głowa rodziny Scarpone, jednego z pięciu nowojorskich klanów mafijnych.

Synowie Arturo to: Vittorio Lupo Scarpone (z matki Noemi) i Achille Scarpone (z matki Bambi).

Vittorio Lupo Scarpone

Jest synem Arturo i Noemi.

Żona – Mariposa Flores Macchiavello.

Dziadek Pasquale Ranieri był światowej sławy sycylijskim prozaikiem i poetą.

Pasquale Ranieri miał pięć córek, wszystkie, poza Noemi, mieszkają we Włoszech. Córki: Noemi Ranieri Scarpone, Stella, Eloise, Candelora i Veronica.

Vittorio ma jednego brata – Achille Scarpone.

Vittorio/Mac posługuje się następującymi imionami i przydomkami: Capo (przydomek, który nadała mu Mari), Amadeo (tak zwraca się do niego jego rodzina we Włoszech), Mac Macchiavello (tego imienia i nazwiska używa w Nowym Jorku i na świecie) lub zwyczajnie Duch.

Achille Scarpone

Jest synem Arturo i Bambi.

Jego synowie to: Armino, Justo, Gino i Vito. (W Lupo z imienia wspominam tylko Armino i Vito).

Achille ma jednego brata – Vittorio Lupo Scarpone.

Tito Sala (mąż Loli Fausti) jest kuzynem Pasquale Ranieri.

CASH

Cashel Cash Kelly

Żona – Keely Ryan Kelly.

Dzieci Casha i Keely – Connolly i Ryan Kelly.

Brat Keely – Harrison „Chłoptaś Harry” Ryan.

BOHATEROWIE, KTÓRZY POJAWIAJĄ SIĘ W CORRADO

Emilio Capitani

Nestor rodu Capitanich, jednego z pięciu syndykatów w Nowym Jorku.

Żona – Teresa Capitani.

Córki Emilio i Teresy: Concetta (która jest matką Bianki), Emilia i Luna

Silvio i Silvio Junior Napoli

Silvio Senior jest jednym z zastępców Emilio Capitaniego.

Junior jest żołnierzem mafii.

Inne postaci, które pojawiają się w książce

Adriano Lima

Kuzyn Corrado Capitaniego, jest jednym z capo rodziny Capitanich.

Nunzio Bruno

Corrado Capitani zna go od dziecka. Urodził się na Sycylii i jest członkiem lokalnej mafii.

Nicodemo Leonardi

Corrado Capitani zna go od dziecka. Urodził się na Sycylii, ale nie jest członkiem mafii.

Calcedonio Badalamenti, zastępca Corrado Capitaniego.

Francesco di Pisa, jest consigliere Corrado Capitaniego.

Carmine Messina,jest consigliere Corrado Capitaniego.

Vito,jest bliskim kolegą Silvio, a także ojcem chrzestnym Juniora i jednym z caporodziny Capitanich.

Baggio, jest członkiem ekipy Adriano. Pod nieobecność Adriano zostaje awansowany na capo.

RODZINA PARISICH

Giuseppe i Angela Parisi

Córki – Alcina (Alchena) i Anna.

Giuseppe i Angela mieszkają w Forza d’Agrò na Sycylii.

HIERARCHIA RODZINY MAFIJNEJ

Boss (Ojciec Chrzestny lub Don) – głowa rodziny.

Consigliere – główny doradca Ojca Chrzestnego.

Zastępca– drugi w hierarchii po bossie.

Capo (lub caporegime) – kapitan lub porucznik zbrojnego ramienia rodziny. Capo dowodzi oddziałem żołnierzy i odpowiada bezpośrednio przed Donem lub jego zastępcą.

Żołnierze – najniżsi w hierarchii rodziny. To oni odwalają czarną robotę w nadziei na wyróżnienie i awans. Od żołnierzy wymaga się przede wszystkim pełnej lojalności.

Współpracownicy – nie należą do rodziny, z rodziną łączą ich głównie relacje biznesowe. Współpracownikiem może zostać każdy, ale wstąpić do rodziny mogą tylko Włosi i Sycylijczycy.

WSTĘP

Pozwólcie, że się przedstawię.

Nazywam się Corrado Alessandro Capitani, ale możecie mówić mi Skorpion, a nawet Don Corrado.

Do mojego drugiego nazwiska – Palermo – nie zamierzam się przyznawać.

Dlaczego?

Bo ono nigdy, kurwa, nie przyznało się do mnie.

ROZDZIAŁ 1

CORRADO

W chwili gdy ten łajdak zaczął uciekać na mój widok, na niebie wisiał księżyc, a ja zrozumiałem, że moje życie nigdy już nie będzie takie samo.

Byłem w Vegas z moim kuzynem Bugsym. Prowadził Paradiso, jedno z najbardziej znanych kasyn w mieście, zlokalizowane tuż przy głównym bulwarze. Jego dziadek był młodszym bratem mojego dziadka i choć mieszkali w różnych stanach – mój w Nowym Jorku, a jego w Vegas – na swoich terytoriach każdy z nich sprawował rządy twardej ręki.

Bez ich zgody i wiedzy nic nie miało prawa się wydarzyć. Za samowolę czy niesubordynację groziła surowa kara, a wiedzieli wszystko o wszystkich i nawet najmniejszy ruch nie mógł ujść ich uwadze. Zwłaszcza jeśli był ryzykowny i mógł się stać zarzewiem kolejnej wojny.

Nie bez powodu Giordano Capitani nosił przydomek Bugsy. Był równie brutalny, co słynny gangster, i kurewsko porywczy. Trzeba jednak przyznać, że jeśli tracił cierpliwość, zwykle miał ku temu ważny powód.

Skurwiel, którego właśnie lał do nieprzytomności na skraju pustynnej drogi, zasłużył sobie na każdy cios kijem baseballowym. Bugsy przyłapał go na stręczycielstwie w swoim własnym kasynie. Wcześniej, skurwiel, był jego dobrym kumplem.

Nasi dziadkowie należeli do starej szkoły, w której obowiązywała koronna zasada – kobietą się nie handluje, chyba że ona sama dokonuje aktu sprzedaży siebie.

No i Bugsy nie wytrzymał. Dopadł gówniarza, zanim poprosił swojego dziadka o zgodę na sprzątnięcie faceta. Gnojek miał szczęście, że nie zginął od razu, wiedział, że Bugsy nie kropnie go u siebie w kasynie.

Bugsy śledził go jednak aż do tego miejsca i zepchnął jego wóz z drogi na pustynię.

Ten drugi dupek zaczął uciekać, zostawiając za sobą chmurę pyłu. Dokąd leciał? Kto to, kurwa, może wiedzieć? Może z powrotem do samochodu, który Bugsy zepchnął z drogi, ale ślady jego kroków wiodły w innym kierunku. Dookoła aż po horyzont rozpościerała się pustynia. Poza kaktusami i zwierzyną, która wychodziła na żer dopiero w nocy, bo rozum jej podpowiadał, że nie ma sensu sterczeć po próżnicy w palącym słońcu, nie było tu zupełnie nic.

Oprócz dupka, który przede mną uciekał. Najwyraźniej był głupszy od pustynnych zwierząt.

Okazało się, że ten skurwiel stręczyciel nie był sam. Jego kumpel puścił serię w kierunku okazałego kaktusa. Albo nie potrafił strzelać, albo stracił panowanie nad bronią, bo trzęsły mu się ręce. Spojrzał na pusty magazynek, zerknął na mnie, po czym rzucił spluwę na ziemię i pędem puścił się przed siebie.

Taki się jeszcze nie urodził, któremu udałoby się przede mną uciec. Byłem zbyt szybki i potrafiłem tropić do skutku. A każdą z moich ofiar wysyłałem do piekła.

„Po co masz tańczyć z gościem przez dziesięć rund, skoro możesz go znokautować jednym ciosem” – to było moje życiowe motto.

Tak właśnie planowałem postąpić z tym dupkiem. Nie­wykluczone, że obszedłbym się z nim łagodniej, ale okazał się tchórzem i dlatego ta noc nie mogła się dla niego dobrze skończyć. W swoich eleganckich butach miałem pełno piasku i zaczęło mnie to irytować. Mogłem to zakończyć jednym ruchem – spluwa w tylnej kieszeni spodni była odbezpieczona – ale niegodnie jest strzelać człowiekowi w plecy. Zamierzałem spojrzeć mu w twarz.

Gdyby okazał się sprytniejszy ode mnie, spotkalibyśmy się ponownie albo to ja skończyłbym w plastikowym worku. Do tej pory nikomu jednak się to jeszcze nie udało, wciąż stałem na własnych nogach.

Miałem dość gierek, więc wyciągnąłem rękę i złapałem go za kołnierz. Był niski, ale potężnie zbudowany. Usiłował wyrwać się z mojego uścisku i pewnie żałował, że ma na sobie drogą koszulę z porządnego materiału zamiast taniej szmaty z supermarketu. Zarobił na nią, handlując kobietami.

Oddychał ciężko, w powietrzu zapachniało czosnkiem. Zamykał i otwierał usta, usiłując coś powiedzieć, ale z powodu braku kondycji i tego, że kołnierzyk ciasno oplatał mu szyję, zdołał tylko wyrzęzić coś niezrozumiałego.

– Ucieczka nie ma sensu – powiedziałem głośno i wyraźnie. – Tu nic nie ma.

Podniósł ręce do góry, więc puściłem go i pozwoliłem, żeby przede mną stanął. Jak mężczyzna, twarzą w twarz.

Odwrócił się powoli. W dłoni trzymał komórkę. Na wyświetlaczu zobaczyłem zdjęcie, na którym widać było mnie i Bugsy’ego. Bugsy trzyma w ręku kij baseballowy i roztrzas­kuje nim kolana stręczyciela. Ja stoję obok i się przyglądam.

Ten skurwiel zdążył już wysłać to zdjęcie do kilku osób.

Uśmiechnąłem się do niego w blasku księżyca. Zmrużył oczy i spojrzał na tatuaż, który zdobił moją dłoń i szyję.

– Niech Bóg ma mnie w swojej opiece – powiedział i się przeżegnał.

Koleś właśnie wypadł z gry, ale dla mnie zabawa dopiero się rozpoczynała. Pełnia na niebie zwiastowała niewyobrażalne szaleństwo. Czułem, jak przenika do mojego krwiobiegu, zmuszając mnie do naciśnięcia spustu.

Bing!

Bam!

Bum!

Koniec gry.

Skorpion wygrywa.

ROZDZIAŁ 2

CORRADO

Przyjechaliśmy na wesele jednego z moich kuzynów. Gdy parkowałem samochód przed domem dziadków, ze środka dobiegała muzyki. Jeden z moich wujów wyśpiewywał w ogrodzie starą włoską balladę. Otworzyłem okna mojego cadillaca coupe deville, rocznik 1958, usiłując wywietrzyć fetor taniej wody kolońskiej, której używał mój kuzyn Adriano.

Mimo szytego na miarę kosztownego garnituru nie miał za grosz gustu, jeśli chodziło o perfumy. Ich zapach był odrażający.

Włoskie rodziny są zwykle wielodzietne. Nikt w nich nie przywiązuje wagi do stopnia pokrewieństwa. Po kądzieli? Cioteczne? To tylko nazwy, rodzina to rodzina. Liść jest częścią drzewa, mimo że rośnie z dala od korzeni.

Bugsy powiedział kiedyś, że „nie mamy kumpli, tylko kuzynów”.

Wyglądało na to, że cała famiglia stawiła się w komplecie, żeby uczcić ślub mojej kuzynki Bianki. Było tak tłoczno, że nie sposób było wszystkich zliczyć. Po kontroli osobistej przy wejściu goście przechodzili pod sklepionym, murowanym łukiem prowadzącym do ogrodu. Utworzył się korek, bo wszyscy naraz przepychali się, by dotrzeć tam, skąd dobiegały dźwięki muzyki.

Innymi słowy, był to zwykły niedzielny obiad, tylko na większą skalę.

Moi dziadkowie nie szczędzili grosza na to wesele. Mieli trzy córki. Dwie już nie żyły, a trzecią dziadek traktował jak powietrze.

Jedną z dwóch była matka Bianki. Dostała wylewu i wkrótce potem zmarła. Dziadkowie czuli się w obowiązku zadbać o to, o co ich córka zadbać już nie była w stanie.

Tą trzecią córką była moja matka. Ostatni raz przekroczyła próg tego domu kilka dni po moich narodzinach. Babcia widywała się z nią od czasu do czasu, ale dla mojego dziadka ta jego córka mogła nie istnieć. Nie komunikowali się, odkąd mama opuściła dom rodzinny.

Żadne z nich nie chciało mi powiedzieć, o co poszło. Odniosłem wrażenie, że miało to związek ze mną, ale nie byli skłonni o tym rozmawiać.

Jeden z moich kuzynów twierdził, że wie, o co chodzi. Moja matka zaszła w ciążę przed ślubem, ale jej mąż ożenił się z nią wkrótce potem, więc trudno mi było uwierzyć, że dziadek nie rozmawia z nią po dziś dzień z tego powodu.

Mówiłem o ojcu „jej mąż”, bo nigdy nie traktował mnie jak syna. Raczej jak bękarta największego wroga, więc uznałem, że nie zasługuje na miano tatusia. Na to trzeba sobie zapracować, jak na wszystko w życiu.

On również się ze mną nie certolił, więc ja mówiłem o nim „jej mąż”, a on o mnie „jej syn”.

Dziadek był dla mnie więcej niż ojcem. Kiedyś dowiedział się od mojego starszego kuzyna, jak traktował mnie „jej mąż”, gdy byłem dzieckiem, i nagle „jej mąż” odczepił się ode mnie. Od tamtej pory z rzadka zamienialiśmy choćby słowo.

Moja matka zrozumiała, że nastał nowy porządek. Jeśli czegoś potrzebowałem, załatwiał to mój dziadek. Dał mi nawet swoje nazwisko.

– Oh,mamma! – zaintonował ktoś w ogrodzie, a chwilę potem zanucił: la, la, la.

Omiotłem wzrokiem klaszczących gości. Szukałem Bugsy’ego.

Wróciliśmy z pustyni tej nocy, gdy przelaliśmy krew w świetle księżyca w pełni. W Paradisoczekała już na mnie wiadomość. Dziadek wydał mi jasno brzmiący rozkaz: „Wracaj do domu”.

Miałem natychmiast udać się do klubu Primo, gdzie on często załatwiał swoje interesy. Czekał tam na mnie, po czym zabrał prosto do domu i posadził naprzeciwko swojego biurka. Obrzucił niechętnym spojrzeniem moje tatuaże – ten na dłoni i drugi na szyi. Był tradycjonalistą, tak się właśnie ubierał i zachowywał. Nie przepadał za moimi dziarami.

– Pojedziesz na Sycylię – powiedział i spojrzał na mnie chłodno. – Zostaniesz tam, dopóki sytuacja się nie uspokoi.

Sytuacja. Dupek, którego zabił Bugsy, miał koneksje i zarabiał grubą kasę dla pewnych wysoko postawionych ludzi. Poza tym doszło do złamania zasad. Członek mafii nie mógł nikogo zabić bez odgórnej zgody. Koleś, którego sprzątnąłem, Czosnkowy Chuch, nie tylko współpracował z mafią, ale był także informatorem policji. Zdjęcie, które nam zrobił, rozesłał do wszystkich zainteresowanych. Przeczuwałem, że dziadek będzie trzymał się wersji, że to Bugsy zabił człowieka mafii, ja tylko zlikwidowałem współpracownika, który nie był chroniony na równi z nim. Poza tym był kapusiem. Wyrządziłem wszystkim przysługę. Mimo to rodzina mogła mieć przeze mnie kłopoty.

– Z całym szacunkiem – powiedziałem, poprawiając krawat i marynarkę. – Człowiek, który ucieka, jest tchórzem. Nie mam zamiaru uciekać.

Spojrzeliśmy na siebie, w końcu przytaknął.

– Zobaczymy. – Zerknął na swojego doradcę Silvio i ponownie kiwnął głową.

Ze względu na status i koneksje dupka przydzielono mi całodobową ochronę. To było poza dyskusją. Mogłem do woli rozmawiać z dziadkiem, ale tylko dopóki na to pozwalał. Kiwnięcie głową oznaczało koniec konwersacji.

Poza tym, z dziadkiem się nie dyskutowało. Oczekiwał, że przyjmę karę, jak przystało na mężczyznę. Dla kogoś takiego jak ja ciągła inwigilacja była równoznaczna z odsiadką.

Od naszej rozmowy minął tydzień. Dziadek nie zająknął się już na ten temat ani słowem. To oznaczało, że albo zajmował się moją sytuacją, albo wręcz przeciwnie – zaprzątnęło go coś równie ważnego.

Ostatnimi czasy wszystkie syndykaty dostały mocno po dupie. Wszyscy nawzajem się obwiniali. Głównymi podejrzanymi byli jednak Scarpone, choć utrzymywali, że są niewinni. Oni zresztą też mocno ucierpieli.

Silvio był zdania, że to oni wszystko ukartowali i sami napadli na swoje transporty, by rozwiać podejrzenia, ale mój dziadek uważał, że są na to za głupi. Powiedział, że tylko jeden człowiek jest na tyle sprytny, żeby coś takiego wymyślić – Vittorio Scarpone.

Vittorio był synem Arturo, głowy rodziny Scarpone. Sześć lat temu poderżnięto mu gardło. To zabójstwo zlecił jego własny ojciec. Vittorio mimo wyraźnego rozkazu ojca nie zamordował Corrado Palermo i jego rodziny. Corrado usiłował wcześniej sprzątnąć Arturo.

Hipoteza, że za wojną między rodzinami stał Vittorio, miała jeden mankament. Podobno od dawna był już nieboszczykiem.

Rozsiadłem się w fotelu kierowcy i zerknąłem w lusterko. W moją stronę szedł Silvio, z ust wystawało mu cygaro. Znałem go od dziecka, był ode mnie starszy dobre trzydzieści lat. Zaczynał od zera, jak wszyscy, i wspiął się po szczeblach kariery w rodzinnym biznesie. Nie byliśmy spokrewnieni, ale dziadek traktował go jak członka rodziny.

Silvio zatrzymał się przy samochodzie i wypuścił z ust obłok dymu. Słodki zapach cygara wymieszał się z wonią starej skórzanej tapicerki.

– Będziesz łapać bukiet? – Uśmiechnął się do mnie.

– Jestem szybki – odparłem, odwzajemniając uśmiech. – Kule się mnie nie imają, więc liczę, że bukietu też uda mi się uniknąć.

– Don Emilio nauczył cię wszystkiego, ale zapomniał o jednym. – Roześmiał się. – Kobiety są szybsze od kul.

– Żadna dotąd mnie nie trafiła. Ani kobieta, ani kula.

– Pojebało cię? – Oparł się o maskę i wypuścił z ust kółeczko dymu. – Wypluj to. Chcesz ściągnąć na siebie pecha?

– E tam – odparłem i wyłączyłem silnik. Wysiadłem, zamknąłem drzwi i schowałem kluczyki do kieszeni. – Po prostu stwierdzam fakt. Z faktami nawet los nie dyskutuje.

– Założysz się o własne jaja?

Obaj odwróciliśmy się i spojrzeliśmy na jego syna, Silvio Juniora, który był młodszą wersją swojego ojca. Wszyscy wołali na niego Junior. Miał przezwisko Byk, choć za jego plecami chłopaki używały ksywki Kastrat.

Kastrat został zesłany na Sycylię, gdy zabił nie tego, kogo powinien, i tym samym doprowadził do animozji między naszą rodziną a rodziną ofiary. Zabił gościa szybko i higienicznie – bim, bam, bum, i po sprawie – ale traf chciał, że pomylił samochody. W rezultacie zamiast sprzątnąć współpracownika, zlikwidował człowieka mafii.

Silvio udał się do mojego dziadka i poprosił go o ukrycie Kastrata, dopóki sprawy nie ucichną. Podczas pobytu na Sycylii Kastrat zakochał się w dziewczynie, która nie odwzajemniła jego uczuć. Wykastrowała go i uciekła.

Kastrat razem z jajami stracił rozum, jakby te części ciała były ze sobą powiązane, i od tamtej pory o dziewczynie i o jajach słuch zaginął.

Silvio i ja zadrżeliśmy na samo wspomnienie i jak na zawołanie, każdy z nas osłonił swoje jądra. Ten biedny skurwiel był chodzącym obrazem kastracji. Może mi się zdawało, ale odniosłem wrażenie, że gdy wrócił, zaczął zezować, tak jakby zez był skutkiem ubocznym utraty jąder.

– Biedny dupek. – Silvio potrząsnął głową. – Ta suka za to zapłaci. Nie można uciekać bez końca. Złe uczynki prędzej czy później dogonią każdego. – Spojrzał na Kastrata i znowu potrząsnął głową. – Don Emilio przysłał mnie po ciebie. Chce mieć kilka rodzinnych zdjęć.

Zerknął na Kastrata, który tańczył między samochodami, nucąc słowa Mambo Italiano, po czym oddalił się, żeby znaleźć mojego dziadka.

W ogrodzie było tłoczniej, niż myślałem. Większość gości otoczyła wianuszkiem moich dziadków, którzy tańczyli coś spokojnego. Gdy skończyli, po serii wspólnych zdjęć, ja i dziadek poszliśmy do jego gabinetu.

Z chwilą gdy przekroczyłem próg domu, poczułem, jakbym przeniósł się w przeszłość. Większość mebli została przywieziona z Sycylii. Niektóre były w rodzinie od wielu pokoleń. Jedyną różnicą było to, że teraz stoły uginały się od weselnych kwiatów.

Gdy weszliśmy na schody, moje spojrzenie padło najpierw na ręcznie rzeźbiony drewniany krzyż, który wisiał na ścianie, a potem na obraz przedstawiający moją matkę z siostrami. Olej namalowano przed laty, gdy były jeszcze dziećmi, wszystkie mniej więcej w tym samym wieku.

Najmniejsza różnica lat dzieliła moją matkę Emilię i jej siostrę Lunę. Babcia mówiła mi, że były nierozłączne.

Emilia traktowała swoją młodszą siostrę jak ulubioną lalkę. Luna zmarła niedługo po moich narodzinach. Silvio twierdził, że po jej śmierci dziadkowie nigdy nie doszli do siebie. Była ich najmłodszym dzieckiem.

Zorientowałem się, że dziadek zdążył wejść na górę, więc pośpieszyłem za nim do jego gabinetu. Nie zdziwiło mnie, że w środku czekał na mnie wuj Carmine. Obok siedział Tito Sala.

Wuj Carmine był mężem siostry mojej babci i consigliere dziadka. Doradzał mu w ważnych kwestiach. Tito Sala pełnił niegdyś tę samą funkcję w rodzinie Faustich.

Fausti byli bossami bossów. Większości ludzi wydawało się niepojęte, że ludzie o takiej pozycji naprawdę istnieją, ale famiglia Faustich żyła i miała się dobrze. Mieszkali w starym kraju, we Włoszech. Zwierzchnicy rodu wkraczali do gry, ilekroć sprawy przybierały niepożądany obrót lub gdy sytuacja wymykała się spod kontroli; tak jak w przypadku obecnego konfliktu między pięcioma syndykatami.

Codziennymi niesnaskami zajmowali się ich ludzie. Jeśli interweniował capo dei capi – szef wszystkich szefów – był to jasny sygnał, że przyszłość całej organizacji wisiała na włosku. Dlatego rodzina zawsze trzymała rękę na pulsie, zanim sprawy zaszły za daleko.

Marzio Fausti był capo dei capi, odkąd pamiętam. Po jego śmierci tymczasowe dowództwo przejął jego syn Lothario, do czasu gdy nie ogłoszono nowego następcy. Od chwili gdy rozgorzała wojna między rodzinami, Fausti zachowywali nadzwyczajną czujność.

Tito Sala został zaproszony na wesele, ale równie dobrze mógł zjawić się po to, by zbadać sytuację na rozkaz Rocco, który raportował bezpośrednio do rodziny.

Przywitałem się z wujem Carmine i Tito Salą. Po uściśnięciu dłoni zajęli swoje miejsca. Dziadek zasiadł za biurkiem. Usiadłem naprzeciw niego i zerknąłem na komórkę.

W trakcie uroczystości w kościele matka usiłowała się do mnie dodzwonić. Widziałem nieodebrane połączenie. Zostawiła wiadomość głosową. Spojrzałem na dziadka, zanim przywołał mnie do porządku.

Zmierzył mnie wzrokiem.

– Ty i ja oraz wszyscy tu obecni wiemy, że od lat szkolę cię na swojego następcę.

Zgodnie z tradycją następca mógł być tylko jeden, ale wbrew obyczajowi mój dziadek w ten sam sposób przeszkolił Silvio. Przygotował nas obu do przejęcia po nim schedy.

Nasza rodzina była podzielona na dwie frakcje. Jedną dowodził Silvio, drugą ja. Jeden organ zarządzający został podzielony na dwa.

Słowa dziadka dały mi do myślenia. Czy myślał o emeryturze? Miał dziewięćdziesiąt lat, a z dnia na dzień robił się coraz starszy.

– Tak – przytaknąłem.

Podrapał się po podbródku. Wyglądał na zamyślonego.

– Nie chciałem dla ciebie takiego życia. Zależało mi, żebyś skończył college. Zdobył wykształcenie. Miałem nadzieję, że to Silvio zajmie moje miejsce. – Stuknął palcem w biurko. – Jednak z biegiem lat stało się jasne, że w twoich żyłach płynie moja krew. Corrado, jesteś urodzonym przywódcą. Jednak każdy przywódca musi wiedzieć jedno: nie może rządzić sam.

Zawiesił głos, w gabinecie zapadła cisza.

– Jest coś, co musisz zrobić, zanim zajmiesz moje miejsce. Zanim zyskasz przydomek Don Capitani. Musisz się ożenić.

Wyjąłem spluwę i podałem mu ją.

– Zastrzel mnie.

Nikt się nawet nie uśmiechnął.

– Schowaj to! – Dziadek machnął ręką. – Nie czas na żarty. Musisz dowieść tym mężczyznom, że jesteś gotowy, żeby się ustatkować. Że jesteś na tyle dojrzały, żeby zostać głową rodziny i dowodzić nią tak, jak robiłem to ja, a nawet lepiej.

Nasze spojrzenia spotkały się i zderzyły w niemej walce, ale wiedziałem, że nie wygram. Podjął decyzję. Nie udzieli mi błogosławieństwa i nie dostanę jego głosu, jeśli nie zrobię tego, czego zarzekałem się, że nie zrobię nigdy. Jeśli się nie ożenię.

Wuj Carmine odchrząknął, ale ja nie odrywałem spojrzenia od dziadka.

– Wołają na ciebie Skorpion, bo jesteś niepokonany. Musisz zrozumieć, że ciebie też obowiązują zasady i że ty także musisz czasami się podporządkować.

Wykoncypowali sobie to we trzech po tym, co wydarzyło się w Vegas.

Pomyślałem o Bugsym, który nie pokazał się na weselu, i uśmiechnąłem się szeroko. Co do kar, nasi dziadkowie zwykle byli jednomyślni, choć staruszek Bugsy’ego bywał nieco bardziej ekscentryczny. W tym momencie rozstrzygał pewnie o losach wnuka, rzucając kostką. Albo już to zrobił.

Dziadek uśmiechnął się do mnie. Wiedział, o czym myślę, i właśnie potwierdził moje przypuszczenia.

– Z całym szacunkiem – powiedziałem. – Uważam, że kara jest niewspółmierna do przewinienia. – Nie mogłem okazać braku szacunku ani podnieść głosu, ale nie byłbym sobą, gdybym chociaż nie spróbował.

– Kara… – rzekł Tito z powątpiewaniem. Jego małżeństwo było udane, a poza tym jako romantyk nie mógł mnie zrozumieć.

Mogłem odmówić dziadkowi, ale wybór miałem jednoznaczny: albo się ożenię, albo odda głos na Silvio. Głosowano na demokratycznych zasadach, ale dziadek był wybitnym dowódcą i jego ludzie szanowali go. Chcieli utrzymać struktury rodziny w niezmienionej postaci lub je wzmocnić. Zdanie dziadka mogło przesądzić o wyniku głosowania.

Rodzina była zadowolona z moich wyników finansowych. Zarabiałem więcej niż ktokolwiek z zewnątrz, z wyjątkiem Ala Capone, ale byłem od niego młodszy. Przyciągałem pieniądze i ludzi, a to irytowało starszego ode mnie Silvio, który zarabiał o połowę mniej ode mnie.

Życie wystawia nas na rozliczne próby i, jak dotąd, wszystkie przeszedłem pomyślnie. Ufałem, że tak będzie zawsze.

– Wybierzesz dla mnie żonę – zwróciłem się do dziadka.

– Zajmę się tym.

W naszej kulturze aranżowane małżeństwa nie należały do rzadkości. Skoro w tym wypadku chodziło o nauczkę, a nie o miłość, postanowiłem zdać się na niego. Zajmę należną mi pozycję, stanę się tym, kim było pisane mi się stać, a reszta się jakoś ułoży.

Rozległo się pukanie do drzwi. Po chwili dziadek kiwnął na Carmine, żeby otworzył. Szepty za drzwiami zagłuszyły harmider dobiegający z dołu i dźwięki muzyki. Grali tarantelę.

Chwilę później wuj Carmine wrócił do gabinetu. Zmienił się nie do poznania. Przez tych kilka minut wyraźnie się postarzał. Tego widoku nie zapomnę do końca życia. Był blady jak ściana.

Dziadek spostrzegł, że coś się stało, i zesztywniał.

– Emilio – powiedział Carmine i położył dłoń na jego ramieniu. Spojrzał na mnie i na dziadka. – Emilia – powiedział z wahaniem. Odchrząknął. – Została zamordowana.

Z ogrodu dobiegł płaczliwy dźwięk mandoliny.

ROZDZIAŁ 3

CORRADO

Gdy opuścili trumnę z ciałem mojej matki do świeżo wykopanego grobu, rozpadało się na dobre. Zabili też jej męża. Zginął na miejscu, gdy tylko otworzył im drzwi. Brał leki rozrzedzające krew i szybko się wykrwawił.

Moją matkę, Emilię, pobili do nieprzytomności. Udusili ją, bo nie chciała mówić.

Spojrzałem na telefon, na który spadały krople deszczu. Włączyłem tryb głośnomówiący, żeby usłyszeć jej głos.

– Corrado – powiedziała. – Tu twoja matka. Nie odezwałeś się – zawiesiła głos. Usłyszałem jej oddech i odgłosy szarpaniny.

– Gdzie ona jest? Kim jest, do kurwy nędzy? Kim jest córka Palermo?!

– Spierdalaj! – Splunęła na mężczyznę.

Było ich kilku. Krzyczeli. Rozległ się trzask rozbijanej ceramiki, którą matka ręcznie wyrabiała i sama sprzedawała. Po chwili nastała cisza, a ja poczułem, że wszystko we mnie umiera.

Gdy wróciłem do żywych, byłem już kimś innym.

Wyniki autopsji przyniosły odpowiedź o bezpośredniej przyczynie jej zgonu, a przy okazji okazało się, że Emilia nigdy nie wydała na świat potomstwa. Niewiele myśląc, zażądałem próbki DNA jej męża i wyszło na jaw, że skurwiel nie był moim ojcem.

Kobieta, którą uważałem za swoją matkę, była moją ciotką.

W końcu babcia się przemogła i zdecydowała wyjawić mi prawdę.

Za młodu Emilia i Luna wbrew woli rodziców opuściły Nowy Jork i pojechały do Las Vegas. Niedługo potem Luna zaszła w ciążę. Nie chciała zdradzić, kim jest ojciec dziecka, ze strachu albo z miłości do drania. Nie chciała nic powiedzieć, nawet dziadkowi. Od tamtej pory przestał z nimi rozmawiać. Gdy miałem kilka miesięcy, Luna zginęła w wypadku samochodowym.

Emilia zabrała mnie do Nowego Jorku, a dziadek ponownie zapytał o nazwisko mojego ojca. Nie wyjawiła go. Wtedy oznajmił, że będzie się mną opiekował, ale dopóki Emilia nie wyzna mu prawdy, nie chce mieć z nią nic wspólnego.

Tajemnicę zabrała ze sobą do grobu.

Po śmierci Emilii Tito Sala wyjawił mi tożsamość mojego ojca, bo uznał, że powinienem poznać prawdę. Moim ojcem był Corrado Palermo.

Palermo był jednym z capo w rodzinie Scarpone. Usiłował zabić Arturo, chciał poderżnąć mu gardło. Ożenił się wkrótce po moich narodzinach i szybko ustaliłem, że jego sycylijska żona urodziła mu córkę.

Co oznaczało, że mam siostrę.

Siostrę, o której słuch zaginął. Corrado i jego żona zostali zamordowani, ale dziewczynki nigdy nie odnaleziono. Nazywała się Marietta Bettina Palermo. Była ode mnie młodsza o trzynaście lat.

Scarpone najwyraźniej musieli zdobyć jakieś nowe informacje albo coś się komuś przypomniało. A może wrócili do sprawy dopiero po latach, bo nie chcieli, żeby mój dziadek się o czymkolwiek dowiedział. Zdawali sobie sprawę, że rozpętałby wojnę w obronie córki. W każdym razie było jasne, że dopadli Emilię, żeby wydobyć z niej informacje o Marietcie, bo o moim istnieniu nie mieli bladego pojęcia.

Ze zmarłymi nie pogadasz, dlatego mogłem się opierać jedynie na moich przypuszczeniach. Moja matka i moja siostra (jak zwał, tak zwał) wiedziały, że Corrado Palermo znalazł się w ciężkich opałach (skurwiel zawsze miał kłopoty) i dlatego Scarpone ukryli go we Włoszech. Wtedy jeszcze trzymali sztamę. Dopiero po powrocie do Nowego Jorku Corrado usiłował poderżnąć gardło Arturo Scarpone.

Po moich narodzinach Emilia i Luna zataiły tożsamość Corrado Palermo, obawiając się, że spotka mnie ten sam los, co jego i jego żonę, jeśli ktokolwiek się dowie, że coś mnie z nim łączy. Poza tym wyparł się mnie, zanim przyszedłem na świat.

Emilia wiedziała, co bym zrobił, gdybym dowiedział się, kim jest. Ruszyłbym w pościg za skurwielem i za każdym, kogo coś z nim łączyło. Nie chciała, żebym go znalazł, bo to oznaczałoby kłopoty. Scarpone nadal szukali mojej siostry.

Na Mariettę wydano wyrok śmierci, zanim jeszcze zdążyła przyjść na świat.

Byłem ciekaw, czy wie, kim jest. A jeśli tak, jak to możliwe, że udało jej się przeżyć?

W naszych kręgach nie było tajemnicą, że Vittorio Scarpone zginął, bo nie zgodził się jej zabić, więc, do kurwy nędzy, co z nią zrobił? Dlaczego pozwolił jej żyć? Był równie bezwzględny, co reszta jego rodziny, bezlitosnej nawet dla kobiet i dzieci.

Mój cel był jasny: nie spocznę, dopóki nie zetrę rodziny Scarpone z powierzchni ziemi. Jeśli plotki były zgodne z prawdą i Vittorio żył, jego dni były policzone. To, że uratował moją siostrę przed śmiercią, nie było żadną okolicznością łagodzącą.

Chciałem ponownie odsłuchać wiadomość, ale powstrzymał mnie odgłos kroków. Spojrzałem na Silvio i schowałem telefon do kieszeni. Od spotkania, na którym dziadek przekazał mi dowództwo nad rodziną, pod warunkiem że się ożenię, nasze stosunki nieco się ochłodziły.

Zamierzałem spełnić życzenie dziadka.

Krople deszczu skapywały z ronda jego kapelusza. Wypuścił z ust obłoczek dymu.

– Niepotrzebnie niepokoisz Don Emilio – powiedział Silvio i zaciągnął się cygarem. – Jedź na Sycylię i zostań tam, dopóki sytuacja się nie uspokoi. On dość już się nacierpiał.

Nie odpowiedziałem, wpatrując się w wiązankę żółtych róż, która mokła na wierzchu trumny.

Sięgnął do kieszeni i po chwili wyjął z niej zmiętą kartkę.

– Znajdź ją, a powiem ci wszystko, co warto wiedzieć o Vittorio Scarpone. Wszystko, co wiem. – Podał mi kartkę i rozejrzał się, żeby mieć pewność, że nikt nas nie podsłuchuje.

Nasi ludzie ochraniali pogrzeb, na wypadek gdybyśmy zostali zaatakowani. Nieprzyjaciel mógł wykorzystać dzień żałoby.

Dla mnie nie liczyło się nic poza wojną. Oczy zaszły mi mgłą, na języku czułem słony smak zemsty.

Zmiąłem kartkę i włożyłem ją do kieszeni. Przeciągnąłem się, konstatując w myślach, że muszę oddać marynarkę do zwężenia. Wydawała się za luźna.

– Jeśli twoi ludzie nie są w stanie odnaleźć jednej kobiety, musisz znaleźć nowych ludzi albo o niej zapomnieć – powiedziałem.

Otworzył usta, ale się zawahał. Spojrzał na mnie twardo.

– Junior musi się z nią rozwieść, żeby móc się ponownie ożenić. Nie możemy jej znaleźć – odparł.

Spojrzałem na niego wymownie. Łgał jak pies.

– Powtarzam, zapomnij o niej.

Pokręcił głową.

– Nie mogę. Nie zabijemy jej, ale musi zapłacić za to, co zrobiła. Mamy prawo ją ukarać. Pojedziesz na Sycylię, żeby uspokoić Don Emilio, a przy okazji możesz jej poszukać. Zapłacę ci informacją, na której tak ci zależy.

– Nie powiedział mi wszystkiego – odparłem, spoglądając na grób.

– Dla twojego bezpieczeństwa. Gdy się dowiedział, kim był twój ojciec…

Nagle po przeciwległych stronach cmentarza rozległy się strzały. Żołnierze rozpierzchli się na wszystkie strony. Kilku pobiegło w stronę samochodu, w którym czekał na mnie dziadek.

Kula ze świstem przeleciała obok, mijając mnie o włos, i w tej samej chwili wiązanka róż na trumnie Emilii eksplodowała pod gradem kul, wzbijając się w powietrze deszczem żółtych płatków.

– Do wozu! – Jeden z żołnierzy lufą pistoletu wskazał opancerzony samochód dziadka. Na limuzynę spadł grad pocisków, ale nie ruszyli się z miejsca. Czekali na mnie.

Odbezpieczyłem spluwę i zaczęliśmy przesuwać się w kierunku samochodu, chowając się za nagrobkami. Co i raz kule trafiały w kamienne płyty, roztrzaskując je w drobny pył. Na ostatniej prostej Silvio oberwał w ramię. Złapał się za rękę i potrząsał głową.

– Bum, skurwiele! – krzyknął i zaczął strzelać w kierunku snajperów.

Samochód stał tuż obok i dalsza zwłoka nie miała sensu. Im dłużej to trwało, tym większe było prawdopodobieństwo, że nas dorwą.

– Ruchy! – rzuciłem.

– Pojebało cię?

– Nasi ludzie nas osłonią – powiedziałem. – Zdążymy dobiec do wozu.

Wstałem i ruszyłem sprintem do samochodu, czterech moich ludzi osłaniało mnie z każdej strony. Z każdym pokonanym krokiem ostrzał stawał się intensywniejszy. Żołnierz po mojej prawicy oberwał w prawe ramię. Odskoczył, odsłaniając mnie. Zacząłem strzelać w kierunku snajpera, który schował się za nagrobkiem. Żołnierz, który biegł przede mną, szarpnął za klamkę, i wskoczyłem do wozu, zatrzaskując za sobą drzwi.

Dziadek kiwnął głową, kierowca dwukrotnie nacisnął na klakson i wtedy, jak na zawołanie, wszystkie zaparkowane samochody ruszyły w płynnym konwoju.

Dziadek spojrzał przez szybę, deszczowe chmury rzucały cień na jego twarz. Bez trudu wyobraziłem sobie go na miejscu Emilii. Nawet w trumnie wyglądała zdrowiej od niego.

Wyjrzałem przez okno, ciężkie krople deszczu opadały na pędzący samochód. W środku było zimno jak w kostnicy. W powietrzu unosił się zapach śmierci, która przywodziła na myśl woń żółtych róż.

– Opowiedz mi o Vittorio Scarpone – powiedziałem.

– Dość! – krzyknął, aż echo rozległo się w samochodzie. Pierwszy raz w życiu podniósł głos. Skazywał ludzi na śmierć jednym skinieniem głowy.

– Zabraniam ci zbliżać się do Scarpone. Zajmiemy się nimi. A ty… – uniósł palec wskazujący, ale po chwili opuścił dłoń – ty jedziesz na lotnisko. Teraz.

– Albo?

– Albo. – Odchrząknął. – Albo nic. – Odchylił mankiet i spojrzał na zegarek. – Za godzinę masz samolot.

Zmięta kartka wypalała mi dziurę w kieszeni. Ludzie wołali na mnie Skorpion, ale wkrótce będą mnie zwali Najemnikiem. Nie cofnę się bowiem przed niczym, żeby zdobyć informacje, na których mi zależało.

ROZDZIAŁ 4

ALCINA

Światło w kościele chiesa della Santissima Annunziata miało ciepły odcień bursztynu, choć na zewnątrz było szaro i panował ziąb. Przymknęłam oczy. Nie miałam pewności, czy zwiastowało ono nieszczęście, czy upragniony spokój. Przebijało się przez czarny koronkowy mantello, który miałam na sobie, podkreślając, a może wykpiwając jego żałobny charakter.

Przyłożyłam różaniec do skroni. Złote paciorki emanowały ciepłem i łagodziły poczucie pustki i zmęczenia. Potrzebowałam tego ciepła.

Wesprzyj mnie w tych niepewnych czasach. Bądź mi tarczą, która osłoni mnie przez zimnym wiatrem wyjącym na zewnątrz.

Moja mamma usiadła obok mnie, szepcząc słowa modlitwy.

– Dio…

Poruszałam bezgłośnie ustami do wtóru modlitwy.

Czego chcę? Czego pragnę? O co tak naprawdę proszę?

Kiedyś znajomy poeta powiedział mi, że często nie dostajemy tego, czego chcemy, ale dostajemy to, czego potrzebujemy.

Mam dość ucieczki. Mam dość ukrywania się. Nie chcę żyć w bojaźni przed piekłem, tylko w nadziei na niebo. Chcę czuć się bezpiecznie. Chcę oddychać pełną piersią.

Próbowałam to sobie wyobrazić. To nowe życie, które zorganizował mi mój ojciec, mój papà. Jaki jest ten mężczyzna? Czy będzie mnie traktował tak samo jak tamten Byk? Jak krowę na pastwisku?

Po policzkumamy spłynęła łza. Otarłam ją, zanim zdążyła wyschnąć.

Dostałam czas do października, żeby pogodzić się z nową sytuacją. Wówczas miało dojść do skutku moje zaaranżowane małżeństwo. Stanę w kościele, w którym moja rodzina modliła się od pokoleń. Stanę twarzą w twarz z mężczyzną, który przystał na warunki mojego ojca i tym samym powierzę swoje życie nieznajomemu. Mężczyźnie, który może się okazać kolejnym bykiem zasługującym na kastrację.

Papà twierdził, że jestem uparta. Jego zdaniem lepiej było wyjść za mąż i żyć, niż ukrywać się i zostać odnalezioną i zabitą lub, co gorsza, wywiezioną do Nowego Jorku, gdzie zaginęłabym bez śladu.

Papà był człowiekiem starej daty, dla niego aranżowane małżeństwa były czymś powszednim, ale ja inaczej wyobrażałam sobie własne życie. Pragnęłam mieć możliwość wyboru. W innych okolicznościach tego samego chciałby dla mnie ojciec.

Zerknęłam na swoją siostrę Annę, która siedziała po mojej lewicy. Chwyciła mnie za rękę. Miała zamknięte oczy, ale uścisnęła mi dłoń, dając do zrozumienia, że wszystko wie. Czasami porozumiewałyśmy się telepatycznie. Mamma roniła łzy, które ja dusiłam w sobie.

Małżeństwo mojej siostry nie było aranżowane. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Obdarzono ją łaską wolnego wyboru, tego pragną dla swoich dzieci wszyscy rodzice.

Naprzeciw nas stanęła kobieta. Ciągnęła za rękę małego chłopca. Usiedli, po czym nachyliła się do dziecka i wyszeptała mu coś do ucha. Chwilę później zwiesił głowę.

Acussi normale. Dzień jak co dzień.

Czasami przyglądałam się obcym ludziom. Wyobrażałam sobie, że żyje im się łatwiej niż mnie. Chwyciłam mocniej za różaniec. Ogarnął mnie głęboki smutek, a palące pragnienie zmiany na lepsze spowiło świat czarnym całunem.

Zamknęłam oczy i usiłowałam skupić się na wrażeniu ciep­ła, które płynęło z bursztynowego światła. Z zamyślenia wyrwał mnie czyjś głos.

– Alcina – wyszeptała mamma.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że wstała. Moja siostra była obok niej.

– Czas na nas – powiedziała po sycylijsku.

Westchnęłam i podniosłam się, wsuwając różaniec do kieszeni. Na zewnątrz spowiła nas ciemność. Zwykle w nocy czułam się bezpiecznie, w jej objęciach mogłam płonąć jasno jak iskierka ognia, ale tym razem przeszył mnie zimny podmuch powietrza i poczułam, że gasnę. Mój los był niepewny.

ROZDZIAŁ 5

CORRADO

Kartka, którą trzymałem w dłoni, była pomięta i wyblak­ła, ale nigdy nie zapomnę napisanych na niej słów. Wryły mi się w pamięć na zawsze.

Alcina Maria Parisi

Wzrost: około 165 centymetrów, szatynka, brązowe oczy, dwadzieścia pięć lat

Rodzice: Giuseppe i Angela

Siostra: Anna

Anna jest żoną…?

Alcina urodziła się w Forza d’Agrò 8 maja 1995, jej rodzice nadal tam mieszkają.

Została ochrzczona w Santa Maria Annunziata e Assunta.

Odniosłem wrażenie, że Silvio notował na gorąco informacje, które podawał mu Junior, zapewne usiłując przypomnieć sobie wszystko, co wiedział o niej i jej rodzinie. Nie miałem zdjęć, tylko zapisaną naprędce kartkę wyrwaną z notesu.

Zerknąłem na zapiski, po czym spojrzałem na tablicę przed kościołem. Cattedrale Maria St. Annunziata e Assunta.

Z moich ustaleń wynikało, że katedrę nazywano potocznie chiesa della Santissima Annunziata. Od jednego z napotkanych przechodniów dowiedziałem się, że zbudowano ją w czternastym wieku i że była drugą najstarszą budowlą sakralną w okolicy. Stała pośrodku małego miasteczka o nazwie Forza d’Agrò, niecałe dwie godziny drogi od Ragusy, dokąd zesłał mnie mój dziadek.

Miasteczko Forza d’Agrò wyglądało równie wiekowo, co barokowy kościół. Było położone u podnóża góry, na której szczycie znajdowały się ruiny normańskiego zamku. Uliczki były wąskie i kręte, domy zaś wyglądały jak żywcem przeniesione z przeszłości. Balkony miały wymyślnie kute balustrady, na sznurach suszyło się pranie, doniczki były pełne kwiatów, okiennice drewniane, a uliczki brukowane. Na budynkach umocowano małe gazowe latarenki. Jedynym znakiem świadczącym o tym, że nastały czasy współczesne, były przewody elektryczne rozciągnięte między budynkami.

Na horyzoncie rysował się skalisty masyw górski, a w dole iskrzyło się Morze Jońskie oddzielające południe Włoch od zachodniego wybrzeża Grecji.

Od przyjazdu na Sycylię często tu zaglądałem. Chłód zimy zastąpił gorąc lata. Następnego dnia po wylądowaniu poprosiłem ludzi, z którymi skontaktował mnie mój dziadek, żeby wskazali mi drogę do Forza d’Agrò.

Ludzie rzadko oddalają się od miejsc, do których wzywa ich serce, i coś mi podpowiadało, że Alcina nigdy nie opuściła na dłużej miasteczka, gdzie przyszła na świat. Kłopot ze znalezieniem jej polegał jednak na tym, że mieszkańcy małych miejscowości podchodzą z nieufnością do obcych.

Ludzie przysłani przez Silvio na zwiady zdążyli już nieźle namącić, bo poza kilkoma historyjkami o zamierzchłych czasach, staruszkowie, których zagadnąłem, rzucali mi jedynie złowrogie spojrzenia.

Gdy tylko wypowiadałem jej imię, natychmiast się zwijali. Byłem obcy.

Postanowiłem zatem skoncentrować się na jej rodzicach.

Jej mamma, Angela, była bogobojną kobietą, która rzadko wychodziła z domu. Jej patri – ojciec – był właścicielem restauracji z widokiem na morze. Przyglądał mi się równie bacznie, jak ja przyglądałem się jemu.

Widywaliśmy się codziennie. Spoglądał na mnie bez wrogości, ale z wyraźną satysfakcją. Był przekonany, że nigdy nie odnajdę jego ukochanej córeczki. Kurewsko się mylił.

Miałem zamiar czekać na Alcinę Parisi, choćby miało mi to zająć resztę życia.

Zmrużyłem oczy oślepiony słońcem, które wyłoniło się znad wieży kościelnej. Byłem ciekaw, ile razy przekroczyła próg tego kościoła. Jak często przemierzała te same uliczki.

– Jeśli się nie mylę, w Ameryce mówią na to stalking – powiedział Nunzio i wypuścił z ust obłoczek dymu. Był moim zaufanym człowiekiem, towarzyszył mi na każdym kroku. W odpowiedzi na moje milczenie potrząsnął głową i poszedł usiąść na ławce w cieniu.

– Jestem głodny – rzekł Adriano, wyjmując z kieszeni chusteczkę i ocierając pot z czoła. Nie miałem wątpliwości, że dziadek przysłał go ze mną za karę.

W powietrzu unosił się drażniący zapach jego wody kolońskiej. Spojrzałem na niego spod zmrużonych powiek. Wróciły wspomnienia z wesela Bianki. Powstrzymałem przemożną chęć zrzucenia go do morza z pobliskiej skały. Miałem dość tego smrodu.

Adriano schował chusteczkę do kieszeni.

– A tak w ogóle, to co my tu robimy? Przetrząsnęliśmy każdy kąt. Corrado, tu nic nie znajdziemy. Chodźmy na plażę. – Dźgnął mnie łokciem między żebra i puścił do mnie oko.

W tym samym momencie nagły podmuch wiatru wyrwał mi kartkę z dłoni. Wzbiła się w powietrze i poszybowała w kierunku kościoła, do którego szła Angela. Papier wirował na wietrze, wzbił się nad schodami, aż wreszcie wylądował u jej stóp.

Angela ubierała się stosownie do otoczenia – nosiła staroświeckie sukienki i proste skórzane sandały. Jej włosy zebrane w ciasny kok mieniły się w słońcu na kasztanowo, a skronie były przyprószone siwizną.

Gdy podszedłem do niej, trzymała kartkę w dłoni. Wręczyła mi ją. Nawet na nią nie spojrzała. A może zdążyła ją przeczytać, ale jeśli tak było, nie dała tego po sobie poznać. Uśmiechnęła się szeroko, jak zawsze, ilekroć spotykała mnie w mieście lub w należącej do niej restauracji. Znałem dobrze ten uśmiech. Było w nim coś kpiącego, jakby setnie się bawiła moim kosztem. Sięgnąłem po kartkę, ale przytrzymała ją.

– Powiedz – zagadnęła mnie po sycylijsku. – Potrafisz śpiewać?

Jej usta nie drgnęły, ale patrzyła na mnie z wyraźnym rozbawieniem. W jej ciemnych oczach zobaczyłem swoje odbicie. W kącikach miała drobne zmarszczki, co oznaczało, jak niegdyś wyjaśnił mi Tito, że była kobietą, która w sercu skrywa wiele tajemnic. Poza tym dopisywało jej poczucie humoru.

Nie czekając na moją odpowiedź, wypuściła z ręki kartkę, i zanosząc się śmiechem, zniknęła w kościele. Zapadła cisza, słychać było tylko cichy szum palm poruszanych wiatrem.

– Jeśli do czasu powrotu do Nowego Jorku nie zrzucę przynajmniej pięciu kilo, nie ma już dla mnie ratunku. – Adriano potrząsnął głową i znowu sięgnął po chusteczkę. – Nic, tylko chodzimy. Pocę się jak mysz.

– W kółko coś przeżuwasz – odparł Nunzio, kręcąc głową, i zgasił butem niedopałek. – Gdy tylko przestajemy chodzić.

– Co jest takiego wyjątkowego w tym miejscu? – Adriano rozejrzał się i otarł skroń. Włożył chusteczkę do kieszeni, pocił się tak, że spluwa, którą nosił zatkniętą za pasek spodni, musiała być cała mokra. – Plaża. Chcę iść na plażę, najeść się owoców i wypić kilka drinków.

Nunzio bezgłośnie przedrzeźniał Adriano za jego plecami. Weszliśmy do restauracji Parisi. Kelnerka, która zwykle nas obsługiwała, zaprowadziła nas do stolika. Ona jedyna nie odnosiła się do nas z rezerwą. Byłem ciekaw, czy coś wie, a jeśli tak, ile byłaby skłonna mi wyjawić.

Gdy Nunzio zamawiał napoje, z zaplecza wyłonił się Giuseppe Parisi. Zawsze tak robił, ilekroć przychodziłem. Chciał mi dać do zrozumienia, że ma mnie na oku.

Jak zwykle, skinąłem mu na powitanie, a on w odpowiedzi spojrzał na mnie wymownie. Gdy już myślałem, że się uśmiechnie, zmrużył oczy i zacisnął usta. Wbił we mnie wzrok, jakby chciał mnie prześwietlić na wylot.

Po chwili machnął ręką z wyraźną niechęcią i zniknął na zapleczu.

Nunzio zaczął składać zamówienie u młodziutkiej kelnerki, gdy nagle poczułem, że Adriano dźga mnie łokciem między żebra. Spojrzałem na kelnerkę. Choć słuchała Nunzio, nie spuszczała ze mnie wzroku.

Uśmiechnąłem się do niej, a ona się zarumieniła. Zatknęła za ucho kosmyk włosów, nie przestając potakiwać. Nunzio zamówił owoce morza i butelkę Amaro Averna. Gdy skończył, ona nadal nie odrywała ode mnie oczu.

– Jak masz na imię? – zapytałem ją po sycylijsku.

– Calista – odpowiedziała cicho i spuściła oczy. Poprawiła włosy.

– Ach! Pięknie. – Uśmiechnąłem się szeroko. – Zapytaj ją, czy od dawna tu mieszka – poprosiłem Nunzio.

Mówiłem dość dobrze po sycylijsku, bo dorastałem wśród ludzi, którzy na co dzień posługiwali się dialektem, ale Nunzio się tu urodził i wychował. Adriano ledwo co rozumiał.

Nunzio zwrócił się do dziewczyny w miejscowym dialekcie. Przytaknęła i odpowiedziała mu.

– Od urodzenia – przetłumaczył.

– Znasz dobrze rodzinę Parisi?

Nunzio zmarszczył brwi, ale przetłumaczył moje pytanie. Zerknęła na drzwi kuchenne i spojrzała na mnie. Przygryzła wargę, odgarnęła włosy i upewniając się, że nikt nas nie obserwuje, przytaknęła.

Nie spuszczając z niej wzroku, odchrząknąłem i gdy już miałem przejść do najważniejszego pytania, z zaplecza dobiegł męski głos.

– Calista! – wrzasnął Giuseppe. Wyrzucił z siebie potok słów w lokalnym dialekcie. Kelnerka zaczerwieniła się i pomknęła do kuchni. Po kilku minutach wróciła na salę i zaczęła nakrywać do stołu. Był przy oknie z widokiem na morze.

Już więcej na mnie nie spojrzała.

– Ha! – parsknął Giuseppe Parisi, spoglądając na mnie. Skrzyżował ręce na piersi i potrząsnął głową.

Uśmiechnąłem się i spojrzałem na starszego mężczyznę, który przyniósł nasze zamówienie.

– Powiedz mi, o co poszło? – zapytałem Nunzio.

Z jego widelca zwisał kawałek ośmiornicy.

– Powiedział jej, żeby przestała flirtować i zajęła się pracą.

– Jak on na ciebie patrzy, Corrado – powiedział Adriano i połknął kęs makaronu. – Jakby chciał cię otruć.

Nunzio zastygł z widelcem w powietrzu. Wreszcie odłożył go i otarł usta. W końcu dotarło do niego, dlaczego nigdy nic tu nie jadłem. Piłem tylko z butelek, które sami otworzyliśmy.

Nunzio otworzył usta, ale natychmiast je zamknął, bo do restauracji wkroczył Nicodemo Leonardi. Zatrzymał się przy naszym stoliku. Skinął mi na powitanie.

Nicodemo Leonardi miał niewielu przyjaciół i wielu wrogów. Pracował na własny rachunek i nie był związany z żadną rodziną. Niektórzy przezywali go Szkieletor.

Spod jego białej koszuli wystawał fragment tatuażu. Układał się w napis po łacinie: veni, vidi, vici. W intymnym miejscu miał taki sam tatuaż, ale zapisany odwrotnie. Zwyciężyłem. Zobaczyłem. Przybyłem.

Poznaliśmy się na wakacjach, gdy byłem mały. Spędzałem je u rodziny dziadków we Włoszech. Przedstawił nas Tito Sala. W naszych kręgach nie istniało pojęcie przyjaźni, ale Nicodemo i ja trzymaliśmy sztamę.

Wstałem, uścisnęliśmy sobie dłonie, klepiąc się po plecach.

Zmarszczył nos, gdy wskazałem mu miejsce obok Adriano. Odsunął nieco krzesło i usiadł.

– Doszły mnie słuchy o twoich kłopotach w Ameryce – powiedział i odesłał kelnerkę, która podeszła przyjąć zamówienie. Nadal odwracała ode mnie wzrok. – Jest coraz gorzej. Jesteś poszukiwany.

– Chcesz odebrać nagrodę za moją głowę?

Wzruszył ramionami.

– Zrobiłbym to, gdybym potrzebował pieniędzy.

Nunzio odchrząknął, ale Nicodemo nawet nie drgnął.

– Pragmatyczny jak zawsze, dobrze się składa – powiedziałem. – Potrzebuję kogoś odnaleźć.

– Kobietę – odparł i rozsiadł się wygodniej. – Alcinę Parisi.

Przytaknąłem bez słowa. Nunzio wyglądał, jakby wreszcie zrozumiał, dlaczego upierałem się, żeby tu wracać. Węszyłem. Adriano spoglądał na morze, zajadając się makaronem, i przysłuchiwał się mężczyźnie przygrywającemu na mandolinie. Debil.

Nie wtajemniczyłem ich w swój plan. Na bieżąco informowali o wszystkim mojego dziadka. Gdyby dowiedział się o umowie, którą zawarłem z Silvio, kazałby mnie wywieźć w inne miejsce. W takie bez ulic.

– Włochy wydają się ogromne, gdy szuka się jednej drobnej kobiety – powiedziałem.

Nicodemo wyszczerzył się w uśmiechu, a kelnerka z wrażenia prawie wypuściła butelkę z rąk. Bynajmniej nie dlatego że jej się spodobał, wyglądała na przerażoną. Nie zareagował, tylko poprosił po sycylijsku, żeby dostawiła dodatkowe krzesło.

– Włochy wydają się ogromne, gdy drobna kobieta nie chce zostać znaleziona – powiedział.

Machnąłem ręką. Ani tu, ani tam.

– Nie rozumiem logiki, którą się kierujesz – stwierdził, ignorując rozdygotaną dziewczynę dostawiającą krzesło do naszego stolika. – Ludzie gadają. Słowo szybko się niesie. Na twoim miejscu nie wracałbym do miejsca, gdzie cię zauważono.

Odkorkowałem butelkę i nalałem sobie do kieliszka. Wzruszyłem ramionami.

– Próbuję ją poznać.

Tak było. Obserwowałem jej rodziców. Wyobrażałem sobie, jak przemierza ulice miasteczka. Jak wchodzi do kościoła. Jak podnosi głos i wymachuje rękami, gdy się o coś wykłóca. Widziałem Alcinę Parisi wyraźnie, choć jej rysy i sylwetka były rozmyte. Junior nie zrobił jej zdjęcia. Byłem ciekaw, czy jest atrakcyjna.

– Ech – sapnął Nicodemo i przyjął ode mnie kieliszek. – Zgubiłeś trop, Skorpionie. – Wskazał na tatuaż, który zdobił moją dłoń.

Miał rację, musiałem poszerzyć pole poszukiwań. Sądziłem, że ukrywa się gdzieś w okolicy, ale wszystkie poszlaki prowadziły mnie z powrotem do Forza d’Agrò.

Zamilkliśmy na widok siedmiu mężczyzn wchodzących do restauracji. Przystawiłem kieliszek do ust, patrząc, jak Giuseppe prowadzi ich do świeżo nakrytego stołu. Moją uwagę zwrócił najstarszy z nich. To on dowodził grupą. Towarzyszył mu syn w średnim wieku, łudząco podobny do ojca, oraz kilku napakowanych osiłków.

Sądziłem, że Giuseppe wróci do kuchni, ale on przysiadł się do ich stolika.

Obsługiwała ich Angela. Co i raz spoglądała w moim kierunku. Nasze spojrzenia się krzyżowały.

Z jej wzroku biła powaga.

– Mów, Nunzio. – Wskazałem na mężczyzn.

– To Balistreri – odpowiedział szeptem. Poklepał się po kaburze. Wstał. – Idziemy.

Wskazałem mu krzesło.

– Odpręż się, jedz.

Zerknął na mężczyzn i usiadł.

– Cugino, mamy jakiś problem? – zapytał Nicodemo. Czasami zwracał się do mnie w ten sposób. Kuzynie.

Oderwałem wzrok od mężczyzn i spojrzałem na niego. Było mu wszystko jedno, ale chciał wiedzieć, czy coś mnie niepokoi. Z jakiegoś powodu przeszkadzał mi widok Giuseppe biesiadującego z nimi. Wiedział, kim jestem, od chwili gdy mnie zobaczył, i na kilometr czułem bijącą od niego niechęć.

Z taką samą pogardą spoglądał na siedzących obok niego mężczyzn, jednak wobec nich zachowywał się inaczej. Co jakiś czas, gdy rozmowa się ożywiała, serwetką ocierał pot z czoła, ale przez większość czasu do naszego stolika docierały tylko ledwo słyszalne szepty przemieszane z dźwiękami mandoliny.

Nie musiałem ich podsłuchiwać. Wystarczyła mowa ciała.

Nie ulegało wątpliwości, że ubijali jakiś interes. Domyśliłem się, że Angela chciała być świadkiem rozmowy i dlatego im usługiwała. Nie zwracała uwagi na starca, tylko na jego syna.

Giuseppe uniósł palec wskazujący, po czym stuknął nim w blat stołu. Powiedział coś, na co syn zareagował gromkim śmiechem podobnym do ryku. Zagłuszył nim dźwięki mandoliny.

Co za kurewska szkoda. To była piękna melodia. Zepsuł ją, podobnie jak Adriano skaził powietrze zapachem swojej wody kolońskiej. To mi psuło nastrój.

– Mamy gościa – powiedział Adriano. Był cały czerwony. Zawsze się czerwienił, gdy wypił kilka głębszych po sutym posiłku.

Na krześle, o które poprosił Nicodemo, usiadł Tito Sala. A zatem Nicodemo wiedział, że przyjdzie. Tito rozsiadł się wygodnie i zamówił talerz owoców morza i kieliszek białe­go wina. Czasami pełnił funkcję posłańca pomiędzy moim dziadkiem a mną.

Rzadko rozmawialiśmy przez telefon – z kilku powodów. Pierwszym była moja złość na niego za to, że mnie tu zesłał. Poza tym nie informował mnie o sytuacji z rodziną Scarpone.

Wiedziałem, że dziadek nie puści mi tego płazem, ale zamierzałem odnaleźć ducha – Vittorio Scarpone – i zabić go, jeśli jeszcze żył. Z jakiegoś powodu Don Emilio darzył Vittorio szacunkiem. Nie wiedziałem dlaczego i miałem na to wyjebane.

Tito zerknął na stół obok, po czym poprawił okulary na nosie i spojrzał na mnie.

– Twój dziadek zgodził się negocjować z rodziną pewnej młodej damy.

– Doskonale – odparłem. – Powiedz mi, kim jest. – To oznaczało, że byłem o krok bliżej od powrotu do domu, musiałem tylko znaleźć Alcinę.

– On jej nie zna – powiedział. – Bo to mnie zostawił wybór twojej narzeczonej.

Jak na zawołanie, wszyscy spojrzeliśmy na niego. Wbiłem w niego wzrok, ale nie zrobiło to na nim wrażenia. Gdy tylko kelnerka postawiła przed nim talerz, od razu zabrał się do jedzenia. Wyraźnie odetchnęła, gdy jej podziękował.

– Jutro jedziesz do Bronte – oświadczył. – Nie będziesz się już rozbijał po Włoszech, dość tych wygłupów. – Otarł usta serwetką. – Wkrótce zaczną się zbiory pistacji. Pójdziesz do pracy.

– Wygłupy, powiadasz – odparłem. Jeśli Silvio mu się wygadał, uduszę go gołymi rękami. To miało zostać między nami. Nie mogłem pozwolić, żeby dziadek mi przeszkodził w osiągnięciu celu.

Przytaknął.

– To samo bym zrobił, gdybym się dowiedział, kim jest mój ojciec. Chciałbym sprzątnąć jego zabójców. – Tito odstawił kieliszek na stół. – Jednak życie nie zawsze jest proste, prawda? Niekiedy musimy wykazać się cierpliwością, żeby odnaleźć właściwą drogę. Zwłaszcza gdy dopiero co dowiedzieliśmy się, kim jesteśmy.

Przełknął kolejny kęs. Byłem rozdarty pomiędzy patrzeniem na niego a obserwowaniem mężczyzn przy sąsiednim stoliku. Zbierali się już do wyjścia.

– Pojedziesz do Bronte, a w październiku się ożenisz – kontynuował Tito. – Twój dziadek się ucieszy. Jej imię nie ma dla ciebie znaczenia, prawda?

Usłyszałem, co powiedział, ale wpatrywałem się w syna, który wstał od stolika i udał się w kierunku drzwi. Odwzajemnił moje spojrzenie.

– Nie – odparłem z roztargnieniem. – Nie ma żadnego znaczenia.

– Bene – powiedział Tito. – Wyruszamy z samego rana.